- Opowiadanie: Shervex - Dwór

Dwór

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Dwór

Na polanie stał dwór z obszernym dziedzińcem. Za nim były stajnie i pomieszczenia gospodarcze. Wokół ciągnęły się lasy i sady, rzeki i jeziora pełne przezroczystej wody. Ostatnie promienie słońca odbijały się w niczym niezmąconej tafli. Na placu paliło się ognisko, wokół którego siedziała para przejezdnych. Owinięci w grube płaszcze wpatrywali się w ogień. Słońce zachodziło za ich plecami. Ostatnie promienie znikły z pól i łąk. Mrok wypełzł zza horyzontu i czaił się między drzewami, w rowach i w końcu wtargnął na gościniec.

– Powinniśmy jechać – rzucił krasnolud do towarzysza.

Odpowiedziało mu jedynie długie wycie psa gdzieś w oddali. Rozdzierający skowyt niósł się echem po dolinie. Aż dreszcze chodziły po plecach. Po chwili dołączyło się kilka innych burków i w końcu wycie dało się usłyszeć z każdej strony. Wyciu towarzyszył świszczący wiatr. Ogień pod jego wpływem zatańczył chaotycznie i powoli przygasał. Szarość na chwilę ogarnęła dziedziniec, jednak szybko uciekła, gdy wiatr ucichł i płomienie wyprostowały się.

– Aiven, co sądzisz? – krasnolud powtórzył sugestię.

Chłopak rozejrzał się po okolicy. Księżyc był skryty za chmurami. Jedynym źródłem światła było ich wątłe ognisko, które tworzyło bezpieczne, jasne koło światła. Potworne jęki w końcu ucichły.

– Ruszajmy.

Wstali powoli, rozruszali zdrętwiałe od mrozu kończyny. Zasypali ognisko zmarzniętą ziemią i poszli po konie. Krasnolud rozpalił lampę przyczepioną do topora i oświetlał nią drogę do stajni. Ziemia pod ich stopami była jałowa. Aiven szedł tuż za swoim towarzyszem skupionym na świeceniu pod nogi, by nie potknąć się o wystające korzenie.

Obszerna stajnia, niegdyś w stanie pomieścić ponad tuzin koni gospodarza, teraz stała niemal pusta. Dwie lampy wiszące na filarach podtrzymujących dach oświetlały piękne, drewniane żłobienia. Rzeźbione kolumny wspierały poddasze przykryte czerwoną płachtą. Para koni skryta była wewnątrz stajni. Podróżni przywiązali torby i skrzynie do siodeł, sprawdzili jakość więzów i wyszli spod zadaszenia. Konie niechętnie opuściły bezpieczną przestrzeń. Krasnolud wziął jeszcze wiszące lampy i ruszyli w dalszą drogę. Wątłe światełko pozwalało wybadać kilka metrów przed podróżnymi. Szlak do głównego traktu otaczał las. Narastający wiatr jęczał między drzewami. Gałęzie pełne były zielonych liści. Wicher zrywał co słabsze i ganiał je w powietrzu. Ponownie dało się słyszeć wycie jakiegoś burka, tym razem bliżej. Konie spłoszone straszliwym skowytem, ruszyły pośpiesznie przed siebie. Wędrowni starali się uspokoić wierzchowce, jednak te uciekające przed niewidzialną grozą wciąż przyśpieszały. W końcu wpadły w galop i najwyraźniej zboczyły z drogi, bo gałęzie zaczęły zahaczać o wędrowców i ich bagaże. Kilka pakunków spadło na martwą ziemię. W końcu w oddali można było dostrzec szereg migoczących światełek. Były to lampy przy głównym szlaku. Konie, zachęcone wizją bezpieczniej drogi, przyspieszyły. Aiven z krasnoludem podskakiwali w siodłach i skrywali głowy przed ostrymi gałęziami drzew. Niewidzialne psy wciąż wyły i szybko zbliżały się do koni. Aiven i krasnolud ostatecznie wpadli na szeroką drogę oświetlaną z jednej strony przez szereg lamp. Latarnie ciągnęły się w dwóch kierunkach stawiając przed bohaterami wybór drogi. Konie zdyszane i spocone, spokojnie czekały na dalsze rozkazy. Krasnolud sprawdził, których toreb i pakunków brakuje.

– Wracamy po rzeczy?

Aiven spojrzał w głąb lasu. Kilka rozżarzonych węgli wpatrywało się w podróżnych. Zwierzęta skryte w mroku krążyły między drzewami i w straszliwej ciszy czekały na dalsze kroki wędrownych. Aiven smętnie stwierdził, że muszą jechać dalej i obyć się bez zgubionych tobołków. Zrezygnowani skierowali konie wzdłuż latarni na wschód. Wierzchowce z ulgą parsknęły i raźniej ruszyły przed siebie. Księżyc wyszedł zza chmur i oświetlał przejezdnym drogę. Z obu strony znajdowały się pola pełne złocistej pszenicy. Wiatr spokojnie przekradał się między kłosami i leniwie dotrzymywał kroku podróżnym. Zboże ciągnęło się aż po horyzont. Spokojne, złote morze szumiało przyjemnie, gdzieniegdzie dało się usłyszeć konika polnego wygrywającego swoją balladę. Wtórowały mu świerszcze i żaby wygrywając inne utwory. Szlak pełen zielonej trawy nieśpiesznie biegł przed siebie oświetlany przez wysokie latarnie. Miodowe światło wskazywało dalszą drogę.

Aiven z krasnoludem jechali przed siebie. Krajobraz nie wrócił im humoru i posępnie oglądali mijające pola.

– Wesełko, jak myślisz, jutro się pojawi? – zapytał Aiven.

– Miał być dzisiaj. – odpowiedział krasnolud. – Nie wiem, czy jest sens jutro znowu czekać.

– Moglibyśmy wrócić po rzeczy, kilka dałoby się sprzedać, a grosza nigdy za mało.

Uwaga była słuszna. Zgubione skrzynie i torby zawierały skóry, puchary i inne wartościowe dobra. W ciągu dnia las i dwór nie będą tak przerażające. Krasnolud zastanowił się i po chwili milczenia stwierdził, że mogą rankiem wrócić po rzeczy, ale nie ma zamiaru czekać łaskawie na kogoś, kto nie dotrzymuje terminów. Konie zaczęły parskać i wierzgać. Podróżni nadaremnie próbowali je uspokoić. Wierzchowce wyraźnie coś spłoszyło. Zaczęły zataczać koła i rozpaczliwie obserwować okolicę. Aiven zsiadł i próbował opanować zwierzę. Wiatr ponownie przyniósł wycie psów. Jęk przyszedł z daleka, więc coś innego musiało wystraszyć konie. Krasnolud rozglądał się po okolicy. Księżyc stał wysoko, latarnie silnie świeciły, więc nic nie mogło na nich wyskoczyć z zaskoczenia. Wierzchowce po długich staraniach w końcu się uspokoiły. Aiven oddał konia krasnoludowi i zszedł z traktu. Konie odskakiwały od pola po lewej stronie. Chłopak zaciekawiony chciał sprawdzić, co je spłoszyło. Wszedł między złociste kłosy. Powoli przedzierał się przez pszenicę. Powietrze cuchnęło krwią. Zaczął prószyć śnieg, pole zaczęło się przerzedzać. Coś zgniotło i wyrwało kilka źdźbeł. Aiven rozglądał się za źródłem zgniłego zapachu. W końcu natrafił na czerwony ślad. Ruszył jego tropem. W oddali już widział zarys jakiejś postaci, przyśpieszył kroku. Już chciał sięgnąć ręką i odsłonić ostatnie kłosy, gdy przed nim pojawiło się czarne cielsko. Bestia przysłaniała księżyc i wpatrywała się w przerażonego chłopaka. Z wywalonym językiem chwaliła się szeregiem ostrych jak brzytwa zębów. Aiven zerwał się do ucieczki i na oślep biegł w kierunku szeregu świateł. Chmury przysłoniły księżyc i świat ponownie skrył się w mroku, tym razem jednak w cieniu czaiło się ogromne monstrum. Krasnolud nieświadomy niebezpieczeństwa wypatrywał swojego towarzysza. Aiven darł się wniebogłosy, ale jęk wiatru zagłuszał wszystkie ostrzeżenia. Bestia siedziała z ironicznym uśmiechem. Jej pysk pełnym białych kłów czekała, aż jej ofiarę opuszczą siły. Ostatecznie jednak rzuciła się w pogoń. Chłopak miał jednak sporą przewagę i spocony wpadł na drogę. Histerycznie wskoczył na konia, wziął cugle od Wesełka i puścił konie galopem wzdłuż drogi. Wesełek nierozumiejący co się dzieje, zdał się na chaotyczne zachowanie chłopaka. Konie, przeczuwając niebezpieczeństwo, pędziły co sił w nogach. Oszalałe ze strachu wciąż posuwały się naprzód, a bestia równolegle do nich pokonywała następne pasma pszenicy. Nie pojawiła się jeszcze na drodze i teraz wydawałaby się nieistniejącym niebezpieczeństwem, gdyby nie głuche dudnienie jej kroków. Aiven z krasnoludem modlili się o jakieś schronienie i rozpaczliwie rozglądali się po okolicy. Mrok jednak nie pozwalał im znaleźć kryjówki. Musieli zaufać spłoszonym koniom i ich sile. W końcu jednak daleko dostrzegli skupisko świateł. Jakieś miasto. Bestia również je zauważyła i dziko zawyła. Zawtórowały jej kolejne zawodzenia. Wynaturzone stwory powoli okrążały dwóch podróżnych i czaiły się w mroku powoli zacieśniając dystans.

Konie wciąż pędziły naprzód, a miasto naprawdę wydawało się niedaleko. Jedna z bestii całym swoim ciężarem rzuciła się na drogę wyrywając kilka latarni. Aiven odwrócił się, by zobaczyć jak daleko jest niebezpieczeństwo. Stanął oko w oko z krwistymi ślepiami owłosionej kreatury. Jej długie kończyny nienaturalnie wyginały się, by sięgnąć chłopaka. Mroźne powietrze zgęstniało i otoczyło ciekawskiego. Świst przeszył chłopaka i skupił jego wzrok na ciele potwora. Umięśnione kończyny, korpus pokryty szarym futrem, a głowa w kształcie jeleniej czaszki z dwoma pustymi ślepiami. Aiven pobladł i zaczął słaniać się w siodle. Gdyby nie interwencja krasnoluda, spadłby i rychło skończyłaby się jego przygoda. Wesełek widząc nieobecnego przyjaciela, chwycił go za ramię i trzymał prosto w siodle. Konie, opętane i spocone, wciąż zbliżały się do miasta.  

Słońce powoli jawiło się za horyzontem. Promienie powolnie padały na kłosy i budynki. Mrok jednak nie zamierzał ustąpić i skrywał potwory otaczające podróżnych. Monstra zachęcone stawianym wyzwaniem nie poddały się i chciały zagrodzić drogę wierzchowcom. Kolejne cielsko wpadło na drogę przed jeźdźcami. Aiven odzyskawszy zimną krew skierował konie w pole. Krasnolud poszedł w jego ślady. Zwierzęta posłusznie zanurzyły się w pętach pszenicy. Pędzili teraz przez nicość, nie widząc niczego. Mrok otaczał dwie żywe istoty i chciał je zatrzymać w bezkresnym polu. W końcu udało im się wpaść na drogę tuż przed miastem, jednak bramy były zamknięte. Krzyczeli, by ich wpuszczono, jednak nikt nie odpowiadał. Runęli na ciężkie, drewniane drzwi spadając z siodeł i rozrzucając torby na ziemi. Strażnicy zaciekawieni rumorem uchylili jedno skrzydło i wyjrzeli. Wędrowni, brudni i przerażeni, szybko wykorzystali szanse i prześlizgnęli się obok strażników. Aiven jeszcze szybko obejrzał się za siebie. Szara bestia czekała na drodze. Wpatrywała się w słabe bramy i ściany. Jej rozżarzone, rządne krwi ślepia skupiły się na małej szczelince między skrzydłami drzwi.

Strażnicy zdziwieni fenomenem z osłupieniem obserwowali przybyłych, którzy ni stąd z zowąd pchali się do bram, by ją zamknąć. Gdy w końcu padli zmęczeni na ziemi, jeden z żołnierzy zapytał:

– A wy to kto?

Aiven i krasnolud ciężko sapali, konie biegały po obszernym placu. Kilku wojowników ruszyło, by je złapać, wierzchowce jednak wierzgały i zataczały chaotycznie koła. Wędrowni z trudem łapali oddech i przypatrywali się komicznej scenie. Wesełek pierwszy odzyskał mowę i wytłumaczył, że coś rzuciło się na nich na drodze. Strażnicy z niedowierzaniem wysłuchali całej historii. Wymienili się spojrzeniami i wskazali jedyną we wsi gospodę.

– Tam odpoczniecie i pozbędziecie się tych strasznych zwidów – radzili wojownicy.

Aiven również wstał i wraz z krasnoludem ruszyli przejąć ostatecznie złapane konie. Słońce wychodziło za budynków i obejmowało miasto. Promienie ponownie zawitały wśród pól. Nastał nowy dzień.

 

Koniec

Komentarze

Przykro mi to pisać, Sherveksie, ale nie znalazłam tu opowiadania. Znalazłam tylko scenę ucieczki dwóch podróżnych, umykających przed spotkanymi monstrami. Scena ta sprawia wrażenie bycia zaledwie fragmentem większej opowieści.

Czytało się fatalnie, bo tekst zawiera mnóstwo błędów i usterek, a ponadto opisuje sytuacje, które, moim zdaniem, wykluczają się wzajemnie. Jeśli to jakieś miejscowe anomalie, dobrze byłoby, abyś wszystko racjonalnie wytłumaczył.

Nie pojmuję też roli i znaczenia tytułowego dworu wzniesionego w lesie – czemu on służy?

Masz przed sobą mnóstwo pracy, ale mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą ciekawsze i zdecydowanie lepiej napisane.

 

Na po­la­nie stał dom z ob­szer­nym go­ściń­cem. ―> Czy przy domu na polanie na pewno był obszerny gościniec?

A może miało być:  Na po­la­nie stał dom z ob­szer­nym dziedzińcem/ podwórcem.

Za SJP PWN: gościniec 1. «szeroka droga wiejska» 2. «podarunek przywieziony z podróży»

 

wpa­try­wa­li się w pusty ogień. ―> Co to znaczy, że ogień był pusty? Czy bywa też ogień pełny?

 

Mrok wy­pełzł zza ho­ry­zon­tu i czaił się mię­dzy drze­wa­mi, w ro­wach i w końcu wtar­gnął na go­ści­niec. ―> …i w końcu wtar­gnął na dziedziniec.

 

Ję­ko­wi to­wa­rzy­szył świsz­czą­cy wiatr. ―> To psy wyły, skowytały czy jęczały?

 

Sza­rość na chwi­le ogar­nę­ła go­ści­niec… ―> Sza­rość na chwi­lę ogar­nę­ła dziedziniec

 

 We­zwa­ny ro­zej­rzał się po oko­li­cy. ―> Kto został wezwany, przez kogo i dlaczego?

 

Po­twor­ne jęki w końcu uci­chły. ―> Jakie jęki, skoro wcześniej słychać było tylko wycie/ skowyt psów?

 

Kra­sno­lud roz­pa­lił lampę przy swoim to­po­rze… ―> Dlaczego lampie, do jej rozpalenia, potrzebna była bliskość topora?

 

Zie­mia pod ich sto­pa­mi była ja­ło­wa. ―> Skąd to wiadomo?

 

Aiven szedł z tuż za swoim to­wa­rzy­szem… ―> Literówka.

 

Para koni skry­ta we­wnątrz staj­ni nio­sła na grzbie­cie kilka toreb i skrzyń. ―> Skoro konie stały, nie mogły nieść pakunków; mogły je co najwyżej dźwigać.

A dlaczego koniom nie pozwolono odpocząć i na czas postoju nie zdjęto z nich bagaży?

 

Wątłe świa­teł­ko po­zwa­la­ło wy­ba­dać kilka me­trów wprzód. ―> Skąd w tym świecie znano system metryczny. Co to znaczy, że światełko pozwalała wybadać pewną przestrzeń wcześniej?

Za SJP PWN: wprzód «najpierw, uprzednio»

 

Ga­łę­zie pełne były zie­lo­nych liści. ―> Kilka zdań wcześniej napisałeś: Wsta­li po­wo­li, roz­ru­sza­li zdrę­twia­łe od mrozu koń­czy­ny. Za­sy­pa­li ogni­sko zmar­z­nię­tą zie­mią i po­szli po konie. –> Czy na pewno podczas mrozu, od którego drętwieją kończyny i ziemia zamarza, drzewa będą miały zielone liście?

 

Aiven i kra­sno­lud osta­tecz­nie wpa­dli na sze­ro­ką drogę oświe­tla­ną z jed­nej stro­ny przez sze­reg lamp. La­tar­nie cią­gnę­ły się w dwóch kie­run­kach sta­wia­jąc przed bo­ha­te­ra­mi wybór drogi. ―> A cóż to za kraina, w której drogi oświetlały lampy???

 

Kra­sno­lud obej­rzał, co zgu­bi­li w lesie. ―> Jak mógł obejrzeć coś, co zostało zgubione i zostało w lesie?

 

Księ­życ wy­szedł zza chmur i oświe­tlał prze­jezd­nym drogę. Z obu stro­ny znaj­do­wa­ły się pola pełne zło­ci­stej psze­ni­cy. ―> Skąd, w czasie wspomnianych wcześniej mrozów, pszenica na polach?

 

i po­sęp­nie oglą­da­li mi­ja­ją­ce pola. ―> Czy to były pola mijające jak czas?

Pewnie miało być: …i po­sęp­nie oglą­da­li mijane pola.

 

 Aiven darł się w nie­bo­gło­sy… ―> Aiven darł się wnie­bo­gło­sy

 

Be­stia z iro­nicz­nym uśmie­chem peł­nym bia­łych kłów… ―> Pełen kłów mógł być pysk bestii, ale nie jej uśmiech.

 

Hi­ste­rycz­nie wsko­czył na konia… ―> Na czym polega histeryczność wskoczenia na konia?

 

Wy­na­tu­rze­nia po­wo­li okrą­ża­ły dwóch po­dróż­nych… ―> Raczej: Wy­na­tu­rzone stwory po­wo­li okrą­ża­ły dwóch po­dróż­nych

 

Mroź­ne po­wie­trze zgęst­nia­ło i oto­czy­ły cie­kaw­skie­go. ―> Literówka.

 

Świst prze­szył chło­pa­ka i sku­pił jego wzrok na ciele po­two­ra. ―> Jak świst może przeszyć kogoś?

 

Słoń­ce po­wo­li ja­wi­ło się za ho­ry­zon­tem. ―> Nic nie może jawić się za horyzontem, bo to co znajduje się za nim, jest niewidoczne?

 

Zwie­rzę­ta po­słusz­nie za­nu­rzy­ły się w pę­tach psze­ni­cy. ―> Pszenica rosła w pętach? Jak kiełbasa?

 

Pę­dzi­li teraz przez ni­cość, nie wi­dząc ni­cze­go. Mrok ota­czał dwie żywe isto­ty i za­trzy­my­wał ich w bez­kre­snym polu. ―> To pędzili, czy zatrzymywali się?

 

Jej roz­ża­rzo­ne, rząd­ne krwi śle­pia… ―> Jej roz­ża­rzo­ne, żąd­ne krwi śle­pia

Za SJP PWN: rządny daw. «umiejący dobrze, ekonomicznie gospodarować»

 

któ­rzy ni stąd z zowąd pcha­li się… ―> …któ­rzy ni stąd, ni zowąd pcha­li się

 

-A wy to kto? ―> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

i za­ta­cza­ły cha­otycz­ne koła. ―> Koła nie są chaotyczne, koła są równiutkie i okrąglutkie.

 

Wy­mie­ni­li się spoj­rze­nia­mi… ―> Wy­mie­ni­li spojrzenia

 

i wska­za­li je­dy­ną we wsi ta­wer­nę. ―> Podróżni wjechali do miasta, a strażnicy odsyłają ich na wieś, w dodatki do tawerny? Czy ta wieś leży nad morzem? Czy w mieście nie ma żadnej karczmy?

 

– Tam od­pocz­nie­cie i po­zbę­dzie­cie się tych strasz­nych zwi­dów. – ra­dzi­li wo­jow­ni­cy. ―> Zbędna kropka po wypowiedzi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za zwrócenie uwagi na literówki, błędy już poprawione :).

Bardzo proszę, Sherveksie, i życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj.

Interesująco opisujesz klimat grozy, jak na 19-latka piszesz bardzo ciekawie, dobierając trafne określenia, tworząc świetne porównania i metafory. Nieco więcej trzeba jeszcze dodać akcji do tego tekstu i będzie on naprawdę porządną fantastyką, czego życzę.

Dostrzegłam z technicznych:

 jechać. – rzucił – usuwamy kropkę

Obszerna stajnia, niegdyś w stanie pomieścić ponad tuzin koni gospodarza, teraz stała niemal pusta. – tu brak części zdania

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Podróżni przywiązali torby i skrzynie do siodeł – skrzynie to niemała rzecz, ja bym je do wozu załadował. Trochę absurdalne.

 

Chłopak zaciekawiony chciał sprawdzić, co je spłoszyło

Aiven pobladł i zaczął słaniać się w siodle.

Aiven jak ten dureń wchodzi w pole, w którym czai się coś, czego boją się konie. Myślę – odważny chłop. Za chwilę czytam, że chłop pobladł i prawie zemdlał na widok stwora.

 

Słońce powoli jawiło się za horyzontem – szybko ta noc minęła. Albo ucieczka trwała kilka godzin. Masz problem z przedstawieniem upływu czasu.

 

Trochę zgodzę się z Brucem – opisy masz dobre, wyobraźnia podpowiada ci dobre metafory i opisy, ale wykonanie kuleje. Wygląda mi to na opowiadanie zapisane brudno i puszczone bez żadnej refleksji i korekty od strony autora; jak szybkie notatki, zapis wartkich myśli, którym brakuje redakcji na spokojnie.

 

Fabuła zaś nie istnieje. Nie wiemy nic o bohaterach, o świecie, o motywacjach, celach i przyczynach. Wyrwana z kontekstu scena nie ma szans się obronić z powodów opisanych powyżej oraz wskazanych przez regulatorz… Regulatorzego? Regulatorzową? Regulatorzynę? Regulatora? Ale przecież to kobitka jest… Hmmmmmmmmm…

0-3 WARSZTAT | 0-3 NARRACJA | 0-3 FABUŁA | 0-3 DIALOGI | 0-3 POSTACI | 0-3 KLIMAT

Folanie, a po cóż te łamańce? Wszak można po prostu: …z powodów opisanych powyżej oraz wskazanych przez Regulatorkę/ Reg. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Gratuluję umiejętności przedstawienia sceny akcji w taki sposób, że czytelnik może sobie wyobrazić co dokładnie się dzieje – to nie jest wcale takie łatwe. 

Zgadzam się jednak z poprzednikami – to scena, a nie opowiadanie. Tytuł przewrotny, bo myślałem, że chodzi o dwór-budynek, a tekst o tym, że spokojniej by im było zostać w budynku, a nie ganiać na zewnątrz, po dworze :D.

Wiele fragmentów, wskazanych już przez moich poprzedników, wydaje się nielogicznymi, przynajmniej przy braku głębszej znajomości świata przedstawionego.

Odpuściłbym tylko systemowi metrycznemu – wzmianka o metrze nie jest najgorszym anachronizmem jaki mogę sobie wyobrazić w quasi-średniowiecznym świecie, wydaje mi się, że słowo metra oznacza mniej więcej tyle, co miara, choć nam kojarzy się ze stoma centymetrami.  

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Klimacik niezły, ale opko to nie jest, raczej scenka, którą – po pozbyciu się logicznych błędów – można wykorzystać w czymś dłuższym. Nie wiemy, kim są podróżni, dokąd i po co zmierzają, na kogo czekają.

Błędów logicznych jest sporo, na przykład rzecz dzieje się jednocześnie w zimie (zmarżnięta ziemia, zziębnięci podróżni), jak i w lecie (pszenica, zielone gałęzie), dobrze by się było na coś zdecydować. Skoro strażnicy miasteczka nie wiedzieli, o czym podróżni mówią, to znaczy, że wszystko im się zwidziało. Ale jakim cudem zwidziało się także koniom?

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nowa Fantastyka