Spotkanie u końca świata
Niebo było rozpalone czerwienią, płatki popiołu wirując, opadały na ziemię. Wśród ruin niegdyś wspaniałego zapewne budynku kuliła się drobna sylwetka. Chłopiec miał długie, jasne włosy, przyprószone sadzą. Opierał się o to, co zostało z kamiennej ściany, głowę spuścił na kolana. Żył.
– Jesteś sam?
Chłopiec podniósł głowę. Na jego twarzy widniało skrajne wyczerpanie. Skinął twierdząco. Nie miał nawet siły zdziwić się na widok innego człowieka.
– Tak myślałem. I zapewne nie jesteś w stanie mi powiedzieć, co stało się z innymi – właściciel głosu westchnął. Chłopiec przymrużył zmęczone oczy, by lepiej mu się przyjrzeć. Mężczyzna, z kręconymi, czarnymi włosami do ramion. Na nosie śmieszne okulary, poza tym ubrany w kamizelkę i białą pelerynę, teraz zabrudzoną popiołem. Pierwsze zmarszczki na twarzy sugerowały, że jest już zapewne po pięćdziesiątce.
– Nie pamiętam – odpowiedział zachrypniętym głosem chłopiec. – Nic, poza chwilą, kiedy się tu obudziłem. – W jego oczach widać było cień strachu. – Nie wiem nawet, kim jestem.
– Cóż mogę powiedzieć, zdarza się – mężczyzna zaśmiał się lekko, po czym rozejrzał z niesmakiem po ruinach dookoła.
– A ty kim jesteś? – zapytał chłopiec, prostując się i przywołując wszystkie pozostałe mu siły. Właściwie po raz pierwszy spotkał człowieka, odkąd się przebudził. Nie wiedział, ile dni błąkał się po wypalonych ruinach, ale wokół nie było żywej duszy.
– Handlarzem. Handluję informacjami. Wierzeniami. Postępem. Cywilizacją – odparł nieznajomy. Kucnął i wziął do ręki jeden z walających się po ziemi odłamków. – Ale wygląda na to, że tu już nic nie zdziałam.
Wstał i otrzepał eleganckie spodnie, po czym zawahał się i spojrzał z namysłem na siedzące pośród ruin dziecko.
– Chociaż… może to znak, żebym wziął sobie wreszcie ucznia.
Chłopiec w pierwszej chwili nie zrozumiał, o co chodzi nieznajomemu. Dopiero po jakimś czasie zaprotestował słabo.
– Nie chcę, nie, nie mogę opuścić tego miejsca. Muszę sobie wszystko przypomnieć.
– Tutaj możesz najwyżej umrzeć z głodu. – Mężczyzna uniósł sceptycznie brew. – Zresztą, ten świat już i tak się rozpada.
Ponownie uklęknął, tym razem przed chłopcem. Wziął do ręki skalny odłamek i uśmiechnął się, mrużąc oczy.
– Słuchaj, chłopcze. Dam ci pierwszą lekcję.
***
Odłamek śmigał po pokrytej popiołem podłodze, tworząc koło za kołem, koło za kołem. Wreszcie mężczyzna zatrzymał rękę i przyjrzał się z satysfakcją rysunkowi. Schemat przedstawiał przylegające do siebie okręgi, około kilkunastu i szczerze mówiąc, nie było to szczególnie ambitne dzieło. Chłopiec zmarszczył sceptycznie brwi, zastanawiając się, do czego zmierza dziwny nieznajomy.
– Widziałeś kiedyś bańkę, chłopcze?
W odpowiedzi ten pokręcił przecząco głową. Mężczyzna podrapał się z namysłem po brodzie.
– Poczekaj tu – rzucił i odszedł pośpiesznym krokiem.
Wrócił po chwili z niedużym patykiem o rozdwojonym końcu. W skupieniu przywiązał do niego sznurek, a następnie z torby wyjął manierkę z wodą i niewielką saszetkę.
– Jakie to szczęście, że akurat miałem trochę przy sobie – mruczał, wlewając nieco wody w niewielkie zagłębienie w kamiennej podłodze. Gdy skończył, wyjął z saszetki małą, białą kuleczkę i wrzucił do powstałego w ten sposób jeziorka. Miał już chować manierkę, gdy jego wzrok padł na pokrytego sadzą chłopca.
– A, tak, nie pomyślałem. Tobie też, by się przydało, co?
Podczas gdy chłopiec pił łapczywie, mężczyzna zamoczył w kałuży kijek z przywiązanym sznureczkiem.
– Nie jestem pewien, czy cokolwiek z tego wyjdzie, ale spróbujmy – powiedział wreszcie, zabierając rozczarowanemu chłopcu manierkę sprzed nosa, zanim ten zdążył dopić do końca. Pokiwał karcąco palcem. – Trochę umiaru w korzystaniu z miłosierdzia bliźnich. A teraz patrz.
Mężczyzna machnął kijkiem w powietrzu. Chłopiec dostrzegł jeszcze, jak błyszczy przeźroczysta błona pomiędzy jego obu końcami, a potem wstrzymał oddech. Jeden błysk zamienił się w kilkanaście błyszczących kul, które pofrunęły w powietrze. Jak zaczarowany wstał, zapominając o całym zmęczeniu i wyciągnął nieświadomie dłoń w ich kierunku.
– To są właśnie bańki – wyszczerzył zęby nieznajomy.
***
– No, a teraz wracajmy do wykładu. – Mężczyzna, poczekał aż chłopiec nieco ochłonie z wrażenia i postukał kijkiem w swój schemat. – Wyobraź sobie setki, tysiące takich baniek ułożonych obok siebie, jak na rysunku.
Chłopiec posłusznie zamknął oczy i wyobraził sobie tysiące błyszczących, przyklejonych wręcz do siebie kul. Uśmiechnął się do tej wizji.
– A wewnątrz tych baniek – kontynuował mężczyzna – mieszkają tysiące, miliony ludzi.
Czar prysł. Chłopiec otworzył oczy i zagapił na nieznajomego.
– Co?
– Ten świat, wszystko, co dookoła nas. – Mężczyzna rozłożył ramiona. – Jest we wnętrzu takiej bańki. My jesteśmy teraz we wnętrzu bańki. A obok niej jest kolejna. I jeszcze kolejna. I jeszcze tysiące takich. Wewnątrz nich ludzie żyją sobie niczego nieświadomi, tworzą rodziny, państwa, całe cywilizacje, które potem upadają. Tak jak ta – dodał. Znów spojrzał na chłopca i wybuchnął śmiechem, widząc jego szeroko otwarte w przerażeniu usta. – Niestety, wystarczy tylko spojrzeć. Wszystko poza tobą już nie żyje na tym świecie. A i ty pewnie niedługo umrzesz. Ale… mam dla ciebie dobrą wiadomość.
Nachylił się i z uśmiechem spojrzał chłopcu prosto w oczy.
– Ja potrafię się przemieszczać pomiędzy tymi bańkami. Normalnie ludzie nie mogą tego robić. Kiedy próbują naruszyć błonę, bańka pęka i giną całe światy. O tak – zademonstrował, puszczając w powietrze kolejną falę baniek i przebijając jedną za drugą. Chłopiec zadrżał, ale nie odwrócił wzroku.
– Przemieszczam się pomiędzy światami i handluję – kontynuował mężczyzna. – Tutaj też przybyłem w interesach, no ale, co tu dużo gadać, spóźniłem się. Gdybym chociaż mógł zabrać ze sobą ucznia, żeby ta wyprawa nie poszła na marne…
Zawiesił znacząco głos. Chłopiec spojrzał w błyszczące, sprytne oczy i zamyślił się. Nieznajomy miał rację. Był już tak głodny i zmęczony, że nie mógł mieć nadziei na samodzielne przeżycie.
– Nawet jeżeli zostanę twoim uczniem, jesteś pewien, że mnie uda się przejść? – zapytał niespokojnie.
Mężczyzna wzruszył ramionami i odruchowo poprawił palcem okulary.
– Nie dowiemy się, póki nie spróbujesz – odparł. – Zresztą, czy możemy jeszcze tu zaszkodzić?
Chłopiec rozejrzał się po pokrytych popiołem ruinach i zrezygnowany pokręcił głową. Faktycznie, co mu szkodzi? Najwyżej będzie odpowiedzialny za przebicie jednej, pustej bańki. Nieznajomy już i tak zdążył przebić kilka na jego oczach.
– W takim razie zabierz mnie – powiedział.
– Z przyjemnością – uśmiechnął się szeroko mężczyzna w okularach – teraz już Mistrz.
Podróż druga
Palące słońce górowało nad targowiskiem, wyciskając pot zarówno z pokrzykujących handlarzy, jak i klientów, krzątających się dookoła w poszukiwaniu jak najlepszych ofert. Pył wznosił się spod dziesiątek stóp, wirował w powietrzu i zapewne okrutnie wciskał do oczu. Miłka sceptycznie spojrzał na rozpościerający się przed nimi teren pełen wielobarwnych stoisk, a potem pytająco na Mistrza.
– Musimy w to wchodzić? – Jego głos był równie pozbawiony entuzjazmu, co żałośliwe piski łysego zwierzaka o długaśnej szyi i podłużnym ciele, którego przy najbliższym kramie usiłował bez powodzenia sprzedać wysoki mężczyzna. Miłka nie rozumiał ani słowa, ale handlarz chyba nie przemawiał w szczególnie przekonujący sposób.
Mistrz odpowiedział spojrzeniem. Z powodu upału zrezygnował z płaszcza i kamizelki, w których Miłka widział go, gdy po raz pierwszy się spotkali. Kręcone włosy spiął i schował pod prowizorycznym turbanem, który musiał być równie ciężki i niewygodny, jak ten ucznia, gdyż mężczyzna z widoczną zazdrością spoglądał na nakrycia głowy miejscowych. Przypominały płaskie kapelusze z woalkami, które osłaniały od promieni słonecznych, ale zamiast trzymać się na linii czoła, zakładano je na upięte wysoko na głowie fryzury, dzięki czemu nie dotykały bezpośrednio skóry. Z pewnością pomagały radzić sobie jakoś ze strużkami potu, które spływały spod ciężkich turbanów Miłki i Mistrza, ale z drugiej strony taka ilość włosów upchnięta pod kapeluszem nie mogła pomagać w walce z upałem. Chłopiec doświadczał tego na własnej skórze, gdyż nie pozwolił ściąć swoich długich włosów, które zwisały mu teraz w dwóch, grubych warkoczach.
– Jeżeli chcemy być ubrani odpowiednio do pogody, to tak. – Mistrz zdjął okulary i przetarł szkła, po czym znowu założył. Niestety, zaraz zjechały one po mokrej od potu skórze i zawisły na samym czubku nosa. Mężczyzna tupnął wściekle i złapał w locie nieopatrznie zrzucone tym poruszeniem okulary. – A ja bardzo chcę być ubrany do pogody. Ale spokojnie, nie zamierzam zabierać cię w ten tłum podczas pierwszego zadania, tylko narobiłbyś niepotrzebnego zamieszania. Sam pójdę.
– W takim razie mogłeś w ogóle zostawić mnie w jakimś chłodniejszym miejscu – mruknął Miłka. Mistrz spojrzał na niego z niedowierzaniem.
– Jesteś moim uczniem od kilku dni, uratowałem cię od śmierci głodowej, a nie usłyszałem od ciebie nic poza narzekaniami. Myślałem, że jeżeli uratuję ostatnie żywe dziecko na umierającej planecie, dostanę cnotliwego, pełnego oddania ucznia, a nie zrzędę.
Miłka wzruszył ramionami z czymś w rodzaju zakłopotania.
– Nic na to nie poradzę, skoro sam dajesz sobie wchodzić na głowę.
W odpowiedzi mężczyzna spojrzał w niebo z głośnym westchnięciem i pokręcił głową, zapobiegliwie przytrzymując przy tym okulary.
– Mam nadzieję, że to kwestia szoku, kryzysu tożsamości czy może jakiegoś młodzieńczego buntu i z czasem przejdzie. – Spojrzał uczniowi w oczy i pogroził mu palcem. – Znajdź tu sobie w okolicy jakiś cień i grzecznie na mnie czekaj. Żadnego kontaktu z ludźmi. Jakby ktoś cię zagadał, udawaj, że nie słyszysz. Nic nie mów, niczego nie dotykaj, nie ruszaj się, no chyba że będziesz musiał uciekać. I nie podpieraj cudzych ścian, to niegrzeczne. Wrócę, kiedy zdobędę to, czego nam trzeba, czyli… no, wtedy, kiedy wrócę.
Uczeń przytaknął posłusznie i odprowadził odchodzącego Mistrza wzrokiem. Mężczyzna odwrócił się jeszcze na odchodnym i zawahał, z niewyraźną miną, jakby żegnał ucznia po raz pierwszy i ostatni.
– I pamiętaj, nie wykupię cię, jeśli dasz się złapać handlarzom niewolników – zawołał jeszcze. Chłopiec, jak mu wcześniej polecono, posłusznie udał, że nie słyszy i rozejrzał się w poszukiwaniu cienia. Gdyby nie to, że słońce było dokładnie w zenicie, z pewnością łatwo byłoby mu schronić się przed upałem w pobliżu któregoś z budynków. Wyrastały one ze skalistej ziemi na podobieństwo kamiennych roślin, pozbawione czegokolwiek, co można byłoby uznać za fundament. Mistrz mówił, że miejscowi nie budowali domów, tylko osiedlali się w takich właśnie formacjach skalnych, które rzeźbili na podobieństwo wielopiętrowych domów. W dzień chronili się na parterze, chłodne piwnice zmieniali w spiżarnie. Spali natomiast na piętrze. Jeszcze wyższe poziomy służyły im za składy towarów odpornych na zmiany temperatur. Większość ludzi trudniła się handlem i rzemieślnictwem, więc taki system miał sens.
Miłka zmrużył oczy i spojrzał złowrogo na słońce. Miało inny kolor niż był przyzwyczajony, przeraźliwie jasny, ale zabarwiony nieco różem. Przede wszystkim jednak było ogromne. Pogroził mu pięścią i ostatecznie przyczaił się za dużym dzbanem, który należał chyba do handlarza z tamtym łysym ptakiem. Jego kram stał zaraz przy wejściu na targowisko, więc Miłka uznał, że powinien być względnie bezpiecznym schronieniem. W dodatku chłopiec był drobny, a miejscowi wyżsi nawet od jego tyczkowatego Mistrza, więc istniało duże prawdopodobieństwo, że zwyczajnie nie zwrócą na niego uwagi.
Chłopiec dla zabicia czasu ukradkiem przyglądał się kwilącemu ptaszysku. Właściciel kramu chwilowo zrezygnował z prób pozbycia się żywego towaru i teraz usiłował wcisnąć przechodniom sznur fikuśnych, złotych pierścieni, równie niewiadomego przeznaczenia, co ptak. Mistrz przed przybyciem do tego świata opowiedział co nieco leczącemu wyczerpanie i długie dni głodówki uczniowi o tutejszych warunkach. Wysokie temperatury i skąpa roślinność zmuszały ludzi do życia pod ziemią, ale z nielicznymi wyjątkami – małymi społecznościami, którym udało się osiedlić w takich właśnie formacjach skalnych.
Tutejsze zwierzęta prowadziły podobny tryb życia. Ostry dziób i pazury zapewne służyły ptakowi do grzebania tuneli, a podłużne, wąskie ciało do przeciskania się nimi. Długa szyja – być może do zdobywania pożywienia? Ale do jakich celów można było zakupić coś takiego? Kolekcjonerskich? Miłka nie miał pojęcia. Był pewien, że nigdy w życiu nie widział takiego stworzenia na swojej planecie, które to przekonanie wydawało się dziwne jemu samemu. Nie pamiętał, co na niej było, więc jak mógł wiedzieć, czego nie było?
Zatopiony w myślach chłopiec odruchowo otarł pot z twarzy i nagle zdał sobie sprawę z tego, że coś zasłoniło mu słońce. Podniósł wzrok i wzdrygnął się. Górujący nad nim handlarz stanowił całkiem konkretne źródło cienia, tylko w tym wypadku akurat niepożądane. Miłka już szykował się do ucieczki, gdy ujrzał, jak mężczyzna odwraca się i krzyczy coś do swojego pomocnika obok. Na popiół, który pokrył jego rodzinną planetę, przez te woalki nie dało się w ogóle dostrzec twarzy! Chłopiec odetchnął w duchu z ulgą i w tym samym momencie kątem oka dostrzegł mknącą w jego stronę długą, chudą rękę. Zamarł. I… niczego nie poczuł.
Spojrzał na rękę handlarza, która z całkowitą pewnością dosięgnęła swojego celu – jego ramienia. Dosięgnęła i przedziwnym sposobem się w nim zagłębiła. Miłka zszokowany przeniósł wzrok na mężczyznę, na którego twarzy malowało się dokładnie takie samo przerażenie, i wrzasnął. Zawtórował mu wysoki pisk wciąż nie mogącego znaleźć nabywcy ptaka.
***
– Beznadziejnie głupi uczeń.
Miłka spojrzał spode łba na Mistrza.
– Powtarzanie tego jest aż tak zabawne? Bo robisz to już piąty raz z rzędu i zaczynam się martwić, czy potrzebowałeś ucznia, tylko po to, żeby się jakoś rozerwać, obrażając go.
Mistrz ku jego irytacji tylko beztrosko się roześmiał.
– Ty za to jesteś podłym oszustem – burknął chłopiec. – Kiedy tłumaczyłeś mi, na czym polega to całe przechodzenie ze świata do świata, nic nie wspominałeś, że zmienię się w coś o konsystencji wodnistej galaretki.
– Zadaniem nauczyciela jest przekazywać wiedzę stopniowo. – Mistrz wzruszył ramionami i spojrzał z ukosa na Miłkę. – Zresztą, czy gdybym ci powiedział, że po pierwszym przejściu materia twojego ciała się rozrzedzi, zostałbyś tam na kolację z popiołu?
Uczeń przemilczał to pytanie. Zamiast tego spojrzał wyzywająco na Mistrza.
– Jak w takim razie zamierzasz dobić targu, skoro wszystko przelatuje ci przez ręce?
– Po to właśnie poszedłem. – Mężczyzna wyjął z torby parę białych rękawic, najpewniej ze skóry, choć Miłka nie miał pojęcia, jakiego zwierzęcia. Chłopiec przypomniał sobie niejasno, że przez tych parę dni rekonwalescencji Mistrz kazał mu nosić podobne, ale nie wyjaśnił dlaczego. – Nie jesteśmy jeszcze pewni, w jaki sposób działają, ale rękawice powstałe ze skóry niektórych gatunków gryzoni pomagają nam normalnie dotykać przedmiotów i ludzi wykonanych z miejscowej materii. Poza tym, wracając do twojego pytania – Mistrz pogroził mu palcem – wzywam twoją spostrzegawczość do większego wysiłku. Jak podniosłem wtedy tamten odłamek w twoim świecie, skoro miałem gołe ręce? Jakim cudem koc trzymał się na tobie przez ostatnie dni? Nasze ciała na szczęście stawiają opór lekkim, delikatnym przedmiotom, a ciężkie, masywne rzeczy stawiają opór nam, inaczej handlarzom trudno byłoby funkcjonować w bańkach.
Miłka pokiwał głową w zamyśleniu. Złość na Mistrza ustąpiła miejsca ciekawości. Choć wciąż jeszcze wspomnienie chwili, w której ramię mężczyzny przeszło przez niego jak przez mgłę przyprawiało go o nieprzyjemny skurcz w żołądku. Teraz wiedział już, że nie tylko w tym świecie, ale i w każdym innym musiał unikać ludzkiego dotyku jak ognia.
– No dobrze, skoro pierwszą lekcję mamy za sobą, to czas żebyśmy wrócili na targ i nabyli przedmiot, po który w ogóle przybyliśmy do tej przeklętej szklarni.
Uczeń miał ochotę jeszcze przez jakiś czas się dąsać, ale ciekawość zwyciężyła.
– Czego szukamy? – zapytał. Mistrza wyraźnie ucieszyło jego zainteresowanie, gdyż odpowiedział mu głosem pełnym entuzjazmu.
– Zioła powodującego utratę potencji.
Miłka w jednej chwili pożałował, że zapytał, ale było już za późno.
– Widzisz, w świecie oddalonym o jakieś trzy jednostki poziome i dwie pionowe istnieje małe państewko, którego król najchętniej zawłaszczyłby sobie wszystkie kobiety świata. Niestety, tym razem żeby zdobyć wybrankę, musiałby zadrzeć z najpotężniejszą jednostką polityczną na kontynencie. Ale król, jak już wspomniałem, nie kieruje się rozsądkiem, tylko zgoła inną częścią ciała. Jego ministrowie pragnęliby wyświadczyć władcy przysługę i raz na dobre wyleczyć go z niemoralnych pragnień, tym bardziej, że potomstwa ma już wystarczająco dużo. No ale z powodów religijnych i kulturowych, tamtejsza nauka nie jest rozwinięta w potrzebnym im kierunku.
– I tu właśnie wkraczam ja – kontynuował Mistrz. – Ja, posiadający wiedzę na temat obyczajów i kultur w różnych światach. Jak myślisz, czy na tej zapomnianej przez boga pustyni, gdzie większość ludzi tłoczy się pod ziemią, będzie praktykowana wielodzietność?
Miłka złapał się na tym, że nieświadomie kręci przecząco głową. Uległ ciekawości.
– Otóż to! Wręcz przeciwnie. Przeważająca liczba mężczyzn w ogóle nie zakłada tu rodzin, ale wstępuje do najprzeróżniejszych zakonów. A tam, celibat nie ogranicza się do dobrej woli kandydata. I dlatego jestem tu w stanie dostać bardzo tanio nieszkodliwą dla organizmu, ale wywołującą pożądany efekt mieszankę ziół. Sprzedam ją potem za odpowiednią cenę, zapobiegnę wojnie i będę miał, co jeść.
Mistrz skończył z pełnym satysfakcji uśmiechem i popatrzył na ucznia w poszukiwaniu aprobaty. Odpowiedziało mu puste spojrzenie.
– Obrzydliwe. Wolę głodować, niż jeść za te pieniądze.
Mistrz wzruszył w odpowiedzi ramionami, najwyraźniej nieco rozczarowany.
– Jak wolisz. Ja uważam, że cel jest szczytny, choć środki może nieco drastyczne.
Chłopiec pokręcił głową i mruknął raz jeszcze:
– Obrzydliwe.
Podróż czwarta
– Patrz pod nogi. Jak spadniesz, nic cię już nie uratuje.
Miłka posłusznie spojrzał. Przyjemnie było pod stopami poczuć zieloną trawę po pokrytym popiołem kamieniu jego świata, pylistej ziemi pustyni i miastowym bruku.
– Nie o to mi chodziło, głupi uczniu.
– Wiem, wiem. – Chłopiec przewrócił oczami, ale uśmiechał się lekko pod nosem. Naliczył już trzy obelgi od rana, a zbliżało się dopiero południe. Mistrz mógł pobić dzisiaj dzienny rekord.
Uczeń już wcześniej przekonał się, że ostrożność jest na wagę złota w miejscu, które teraz odwiedzali. Kiedy przeszli przez bańkę, Mistrz zajął się składaniem drewnianej konstrukcji z listewek, które zakupił w poprzednim świecie.
– Wystarczy raz znaleźć się poza bańką, by struktura przedmiotu się odmieniła – wyjaśnił wtedy. – Dlatego towary nosimy ze sobą w specjalnych próżnio-torbach. Listewek jednak, jak pewnie zauważyłeś, nawet nie da się włożyć do torby, dzięki czemu są teraz przystosowane do nas. Możemy więc spokojnie powierzyć im naszą wagę.
Miłka mruknął na znak, że zrozumiał i zostawił mężczyznę radośnie oddającego się majsterkowaniu, a sam wybrał się na zwiedzanie nowego miejsca. Mistrz wyjaśnił mu przed przybyciem, że świat, do którego się udają, składa się z niewielkich wysp dosłownie zawieszonych w przestworzach. Ani on, ani podobni mu międzyświatowi handlarze nie wiedzieli, w jaki sposób są one w stanie unosić się w powietrzu, ale niektórzy podejrzewali, że może to mieć coś wspólnego z oceanem, rozpościerającym się daleko w dole. Jednak o jego naturze wiedziano niewiele więcej. Mistrz powiedział, że według niego, nie mieli nawet do czynienia z wodą, ale tutejsze społeczności ludzkie były na tyle prymitywne, że nie nauczyły się jeszcze nawet przemieszczać pomiędzy wyspami, a co dopiero dać mu jakiekolwiek potwierdzenie jego teorii.
– Obecnie na wielu wyspach ocean wykorzystuje się po prostu jako narzędzie rytualnej egzekucji – powiedział mu Mistrz z wyjątkowo poważnym wyrazem twarzy. – Byłem raz świadkiem, jak zrzucili kilkoro niewolników za jakieś wyjątkowo ciężkie przewinienia. Paskudna sprawa. Wygląda na to, że niektórzy również czczą tę przestrzeń w dole niczym bóstwo, czymkolwiek by ona nie była. Dlatego na takich rytualnych egzekucjach zawsze zbiera się mnóstwo ludzi.
Handlarze bardzo często odwiedzali ten świat, usiłując rozwikłać zagadkę oceanu. Ktokolwiek poznałby odpowiedź, miałby w rękach niewyobrażalnie cenną tajemnicę. Miłka zdążył się już przekonać, że podstawą w tym zawodzie była znajomość poszczególnych światów, ich natury, kultury, a przede wszystkim tajemnic. Te zwłaszcza bywały na wagę złota.
Wysłuchawszy tyle o zagadkowym oceanie, chłopiec czuł oczywiście palącą ciekawość, która pchała go do krawędzi wyspy. Mistrz nie zagonił go do pomocy ani nie zabronił mu iść, zapewne zadowolony, że Miłka wykazuje wreszcie jakiś entuzjazm po nieszczęsnym zajściu z ziołami, za które dostali całkiem sporo złota w poprzednim świecie. Uczeń na razie nie ogłosił strajku głodowego, ale za to wyspecjalizował się w patrzeniu od czasu do czasu na Mistrza wzrokiem pełnym obrzydzenia. Ten z kolei zupełnie nie rozumiał wzburzenia Miłki, więc wzruszał wtedy tylko ramionami. Biznes to biznes.
Chłopiec podążył za małym strumieniem. Według Mistrza, wyspa, na którą przybyli, była stosunkowo niewielka, w dodatku niezamieszkana. Dotarcie do krawędzi nie powinno mu więc zająć dużo czasu.
Nawiasem mówiąc, dlatego też Mistrz z takim zaangażowaniem składał lotnię. Musieli jakoś przedostać się na kolejną wyspę. Cokolwiek zamierzał zrobić, mężczyzna chciał mieć przy tym ludzi.
Wreszcie Miłka wyszedł z niewielkiego lasku pełnego przedziwnych drzew o niebieskiej korze i stanął jak wryty. A to dlatego, że wraz z lasem kończył się również ląd. Chłopiec poczuł chłodny powiew na twarzy. Strumyk kilka metrów przed nim nagle opadał. Miłka spodziewał się szumu, jak w przypadku większych wodospadów, ale nic takiego nie usłyszał. Przeniósł wzrok na kolejną wyspę w oddali i zrozumiał dlaczego. Strumienie wody, z tej odległości przypominające nici, wypływały zza krawędzi i opadały, ale nawet wychyliwszy się nieco, Miłka nie był w stanie dostrzec miejsca, w którym spotykają się z oceanem. Przy takiej wysokości, nic dziwnego, że nie słyszał uderzenia wodospadu o taflę wody.
Fascynujące. Miłka usiadł na skraju wyspy, nogi zwiesił nad przedziwnym oceanem i zapatrzył się na wyspę w oddali. Jak mogła unosić się w powietrzu? Cóż to była za tajemnica, której nawet jego Mistrz i jemu podobni handlarze, podróżujący pomiędzy dziesiątkami różnych światów, nie potrafili rozgryźć?
Po jakimś czasie usłyszał kroki za plecami i wstał, odwracając się do nadchodzącego Mistrza. Mężczyzna niósł na plecach prowizoryczną lotnię, uważając, by nie zaczepić nią o korony drzew. Wtedy właśnie przestrzegł ucznia przed upadkiem. Pomimo lekkiego tonu, był nieco blady i Miłka pomyślał, że musi mieć lęk wysokości.
– Polecimy razem – wyjaśnił Mistrz, napotykając jego pytający wzrok. – Nawet jeżeli jakimś cudem umiesz tym kierować, to nie chcę dowiadywać się o tym w ten sposób.
Skinął na chłopca, który dołączył do niego, łapiąc drążek lotni. Nie miał lęku wysokości, ale i tak sceptycznie podchodził do pomysłu przelotu na czymś, co stworzył Mistrz.
– Nie martw się, prądy powietrzne poza wyspą powinny nas utrzymać – pocieszył go twórca lotni, choć wyglądało na to, że raczej on sam potrzebuje uspokojenia. – Startujemy. Mam tylko nadzieję, że nikt z drugiej strony nas nie zobaczy. Nie chciałbym, żeby uznali mnie za jakieś bóstwo.
Miłka spojrzał z ukosa na Mistrza z rozczochranymi, kręconymi włosach, w dziwacznych binoklach i niepraktycznej kamizelce. Wyobraził sobie, jak jego biały płaszcz teatralnie łopocze za nimi w locie.
Hipokryta.
***
Czarna, połyskująca w słońcu bryła wielkości dłoni, z jakiegoś powodu przyciągała wzrok Miłki, niemal go hipnotyzując. Z każdym poruszeniem ręki Mistrza jakby lekko zmieniała odcień, raz była niczym nieprzenikniona, bezksiężycowa noc, raz niby rozświetlone gwiazdami niebo.
– Nie idziemy do miasta? – zapytał, nie odrywając wzroku od bryły, którą jeszcze do niedawna kryła próżnio-torba Mistrza.
– Nie ma takiej potrzeby – odparł mężczyzna, wciąż jeszcze nieco blady po przelocie. Trzymał się jednak względnie prosto.
– Myślałem, że potrzebujesz ludzi do swojego eksperymentu?
– W pobliżu, ale niekoniecznie tutaj – wyjaśnił Mistrz. – Jeżeli mam rację, efekty tego, co zrobię, będzie widać z każdego miejsca na wyspie, a nawet i na kilku innych.
– O? I co zamierzasz zrobić? – Miłka na chwilę oderwał wzrok od czarnej bryły i przeniósł wzrok na Mistrza. Dowód na to, że był wyjątkowo zaciekawiony.
Mistrz podrzucił bryłkę w ręku i uśmiechnął się szelmowsko. Miłka przewrócił oczami. Znowu teatralne gesty.
– Po prostu wrzucę to do oceanu i poczekam na efekty.
– Och. – Miłka wyraźnie posmutniał. – Szkoda. Wygląda na cenne.
– Żebyś wiedział. Kosztowało fortunę! – Mistrz zaklął z pasją. – Ale jeżeli mam rację, warto. – Postukał palcem w bryłę. – Jest zrobiona z substancji, która wyjątkowo silnie reaguje z każdym rodzajem kwasu. Używa się jej w świecie, w którym kwaśne deszcze często zanieczyszczają zbiorniki wodne. Wystarczy kilka ziarenek, żeby zaczęło dymić jak cholera. Przy takiej ilości spodziewam się niezłego przedstawienia.
Miłka wytrzeszczył oczy.
– Czyli podejrzewasz, że w oceanie może znajdować się nie woda, ale kwas?
– Mniej więcej. A przynajmniej warto wykluczyć taką możliwość.
Mistrz już bez dalszych wstępów podszedł do przepaści i zamaszystym gestem wyrzucił bryłę poza krawędź. Miłka odprowadził ją pełnym żalu wzrokiem. Podobał mu się ten błyszczący, czarny kolor.
Czekali tak minutę, dwie, pięć, cały czas w milczeniu. Wreszcie Mistrz odwrócił się od krawędzi z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
– Może ciągle jeszcze spada – mruknął Miłka, nieszczególnie przekonującym głosem. Mistrz pokręcił głową i ku zdziwieniu chłopca westchnął z ulgą.
– Dobrze wiedzieć, że nie spychają ludzi do oceanu pełnego kwasu – powiedział cicho. Przeniósł wzrok na Miłkę i uśmiechnął się krzywo. – Wyrzuciłem właśnie dużo pieniędzy w błoto, ale jakoś mi lżej na duszy. Zbieraj się, nic tu po nas.
Miłka posłusznie skinął głową, ale nagle przypomniał sobie o czymś.
– Chciałeś, żeby tutejsi zobaczyli wybuch, prawda? Ale po co?
– Ach, to. – Mistrz pogładził się po brodzie i z delikatnym uśmiechem spojrzał w niebo. – Byłem ciekaw, czy przy pomocy odrobiny efektów specjalnych, uda mi się trochę zamieszać w ich barbarzyńskich wierzeniach.
Straszny człowiek, pomyślał po raz któryś Miłka, patrząc na Mistrza spod przymrużonych powiek.
Fascynujące.
Podróż siódma
Jak mogło istnieć miejsce, w którym nigdy nie świeciło słońce? Jeszcze kilka tygodni temu Miłka nie potrafiłby sobie wyobrazić czegoś takiego, a tu proszę, siedział na emanującym przyjemne ciepło, czarnym niczym smoła kamieniu i patrzył na rozciągające się w dole, rozświetlone blaskiem tysięcy lamp miasto. Niebo nad nim było równie ciemne, co ziemia, gdzieniegdzie tylko mrugały niewielkie gwiazdy. Wzdłuż drogi, co kilkaset metrów wielkie latarnie walczyły z ciemnością, która kiedyś panowała nad tą planetą.
Emanująca naturalnym ciepłem skalista ziemia i rozwinięta technologia wytwarzania światła. Tylko dzięki nim ludzkość była w stanie przetrwać w tym świecie bez słońca.
To właśnie po tajemnicę tutejszych latarni przybył razem z Mistrzem. A konkretniej, po to, by mężczyzna mógł wreszcie zebrać owoce swojej wieloletniej pracy.
– Za wytwarzanie latarni odpowiada specjalny zakon. Niestety, jest ekstremalnie ekskluzywny, co oznacza, że wstąpić do niego mogą jedynie przedstawiciele rodziny rządzącej. Poza nimi, nikt nie ma pojęcia, jak wyprodukować źródło światła o tak ogromnej mocy, niegasnące przez tysiące lat. Dzięki temu, zakon jest w stanie kontrolować właściwie całą ludzkość w tym świecie, a przynajmniej tak długo, jak nikt nie wydrze im tajemnicy wytwarzania latarni. Możesz więc wyobrazić sobie, jak skrupulatnie jej strzegą.
Miłka rzeczywiście był w stanie i z niecierpliwością czekał, aż Mistrz wytłumaczy mu, na czym polegał jego wieloletni plan, który miał właśnie osiągnąć punkt kulminacyjny. Niestety, czekało go rozczarowanie.
– Sam pójdę do miasta – orzekł Mistrz, pomimo protestów chłopca. – Ty poczekasz tu na mnie i w międzyczasie zastanowisz się, jak sam próbowałbyś zdobyć tajemnice wytwarzania latarni.
Mistrz nie dał się przekonać i kategorycznie zabronił uczniowi podążania za sobą, toteż Miłka w końcu zrezygnował i posłusznie został. Być może mężczyzna chciał po prostu wystawić ciekawość chłopca na próbę, a może faktycznie chodziło mu o to, by sprowokować go do samodzielnego myślenia. Albo zwyczajnie wstyd było mu przed uczniem, do czego musiał posunąć się, by zdobyć równie strzeżoną tajemnicę. Miłka mniej więcej domyślał się, jakich metod użył Mistrz i dlatego nie był nawet pewien, czy chciał dowiedzieć się o tym z jego ust, pomimo całej swojej ciekawości.
Między innymi dlatego posłusznie został i czekał na powrót mentora. Był jednak jeszcze jeden powód. Chłopiec postukał ołówkiem w brodę. Miał teraz swoją własną próżnio-torbę, a także taką zwyczajną, w której nosił rzeczy osobiste, w tym notatnik i coś do pisania. Od dłuższego czasu kiełkował w jego głowie pewien pomysł, więc kartki zeszytu pokryte były chaotycznymi notatkami. Wreszcie miał chwilę, by ostatecznie dopracować swój plan. Nie mógł pozbyć się z głowy wspomnienia wyspy zawieszonej nad przestworem bliżej niezidentyfikowanego Oceanu. Pewne drobiazgi, które utkwiły mu w pamięci – lekki wiatr, który unosił ich lotnię, ledwo widoczne mgiełka, utrudniająca mu dojrzenie powierzchni wody w dole, powoli uformowały się w głowie Miłki w zaskakująco logiczną całość. Teraz tylko pozostało udowodnić jakoś, że miał rację.
Poirytowany wstał i odszedł nieco dalej od latarni. Mocne światło przyciągało różnego rodzaju owady, niektóre wielkości jego dłoni, o szerokich, ciemnych skrzydłach, przywodzących na myśl aksamit. Chłopiec nie lubił wszelkiego rodzaju robaków, dlatego wzdrygał się na myśl, że coś tak ogromnego mogłoby oderwać się od lampy i przylecieć w pobliże jego głowy. Kiedy tak szukał dobrego miejsca na kontynuację swoich rozmyślań, usłyszał kroki. Podniósł głowę i zobaczył zbliżającą się w jego stronę ciemną sylwetkę. Mistrz wszedł w krąg światła i Miłka zobaczył głębokie zadowolenie na jego twarzy, które zawsze zwiastowało duży zastrzyk złota w najbliższym czasie.
Czyli mu się udało, pomyślał. Nie był co prawda do końca pewien, czy sam cieszył się z tego, że owiane tajemnicą zamysły Mistrza spotkało pomyślne zakończenie. Jednak na myśl, że mogli teraz opuścić ten świat i udać się do następnego, poczuł dreszczyk emocji.
Zastanawiając się, jak przekonać mentora do powrotu do świata dryfujących w powietrzy wysp, chłopiec wstał i z niezwykłym dla siebie entuzjazmem, niemalże tak, jak przystało na pilnego ucznia, wybiegł Mistrzowi na spotkanie.