Od czego by tu zacząć. Paweł Gawlicki i Gaweł Pawłowski byli sąsiadami. Mieszkali niedaleko Ryśka. Trudno jednak o ludzi, którzy bardziej by się różnili podejściem do kwestii porządków. Paweł był zaangażowanym ekologiem, starannie segregował wszystkie możliwe frakcje. Zanim odłożył butelkę do szkła, starannie usuwał z niej papierową etykietkę. Żadna puszka nie trafiła do śmieci, jeśli nie umył jej wcześniej. Starannie oddzielał plastikowy kubek po jogurcie od wieczka z foli aluminiowej. Papier, szkło, metal, plastik, bio, wszystko trafiało do odpowiednich worków. Gdy padało hasło smogu, z dumą mówił, że dom ogrzewa prądem, a żeby zmniejszyć ślad węglowy nie robi ognisk, a nawet nie grilluje. Gaweł zaś miał własny system sprzątania. Polegało to na tym, że cztery razy do roku, wpadał w porządkowy amok. Na środku podwórza układał drewno, a na nie stos tego wszystkiego, co przewracało mu się po obejściu: plastiki, butelki, ciuch, znoszone buty, puszki, po piwie, konserwach, farbie, popsutą elektronikę, gałęzie, narzędzia, liście raz nawet popsuty rower, po czym wszystko to podpalał.
Paweł usiłował walczyć z tymi nawykami sąsiada, prosił, tłumaczył, składał donosy, nie pomagało nic. Pewnego dnia, jak to się mówi, w końcu z nerwów żyłka mu pękła.
Gdy otworzył oczy, stał w kolejce na rozświetlonej równinie. Miejsce samo w sobie było dziwne, nigdzie nie było widać ani słońca, ani gwiazd, zaś blask bił z bramy, w stronę której ciągnęły się kolejki najróżniejszych ludzi. Tuż przed nim był jakiś człowiek w mundurze, co go odrobinę deprymowało. Na szczęście niemal natychmiast żołnierz został poproszony do biurka, za którym siedział ubrany na biało blondyn. Wojskowy spędził przy nim ledwie chwilę i ruszył w stronę świetlistej bramy.
– Następny proszę. – usłyszał
– To do mnie? – spytał.
– Ależ tak, zapraszam. – Blondyn spojrzał na niego zachęcająco.
– Gdzie ja jestem? – Paweł próbował zorientować się w sytuacji.
– W przedsionku bramy niebieskiej. Ja nazywam się Astaniel i jestem młodszym podklucznikiem. Na mocy uprawnień nadanych mi przez świętego Piotra przeprowadzę wstępną ocenę przyjęcia cię do nieba.
– To umarłem?
– Tak. Co my tu mamy. – Przed aniołem zmaterializowały się dokumenty. – No nie jest za dobrze.
– Ale dlaczego, przecież byłem dobrym człowiekiem, nikogo nie zabiłem, nikogo nie okradłem.
– Owszem, dlatego nie jest zupełnie źle. Niestety ze spełnianiem obowiązków było u ciebie bracie krucho. Będziesz musiał poczekać na sąd szczegółowy w czyśćcu.
– Jak to, przecież tego żołnierza wpuściliście bez niczego? – Paweł zamierzał zawalczyć o swoje.
– Owszem, ale on zabił wielu niewiernych, zanim zginął broniąc naszej świętej wiary.
– Ale przykazanie nie zabijaj…
– To skrót myślowy. Niestety Mojżesz rozbił oryginalne tablice, gdzie to było dokładnie doprecyzowane, kogo i kiedy zabijać nie można.
– To co ze mną będzie?
– Na mocy porozumień wzajemnych, oraz z uwagi na miejsce przybycia i pochodzenie, do czasu sądu ostatecznego będziesz przebywał w zamienionej w czyściec słowiańskiej Nawii na warunkach określonych jej wewnętrznym regulaminem.
– Ale ja…
Zanim Paweł zdążył zaprotestować, pojawił się tunel, i jakaś siła wessała go tam. Wylądował na skraju lasu, koło jeziora. Nie można powiedzieć, Nawia była nawet ładna, pola lasy, jeziora, rzeki, problem w tym że każdy tu musiał pracować na swoje życie. Było to wyjątkowo trudne, kiedy się miało status gołodupca. Paweł przybył tu bowiem w jednym ubraniu i bez jakichkolwiek przydatnych przedmiotów. Niby wszyscy byli tu serdeczni i motykę, ziarno, czy siekierę można było sobie kupić, albo pożyczyć, ale, gdy się nie miało nic na wymianę, pozostawało żmudne odpracowywanie długu.
Pewnego dnia w okolicy zapanowało niezwykłe poruszenie. Wszyscy gromadnie szli, by zobaczyć nowego przybysza, o którym mówiono, że to panisko pełną gębą. Paweł mógł ruszyć dopiero, gdy zakończył okopywanie zagonu rzepy. Podążał za tłumem i gdy przybył na polanę, podobną do tej, na której sam wylądował zobaczył Gawła Pawłowskiego. Jego ziemski sąsiad przybył tu z olbrzymim majątkiem. Obok niego stały całe zgrzewki piwa w puszkach, konserwy, tysiące plastikowych butelek z najróżniejszymi napojami, puszki z farbą, pojemniki z płynem bo spryskiwaczy, stosy, ubrań, butów, narzędzi a nawet rower, magnetofon, kasety i baterie.
– Jakim cudem on to wszystko ma? – Paweł nie rozumiał tego, co tam się działo.
– Bo chłop musiał być mądry za życia. – Życzliwie odpowiedział mu Maćko, który był tu od czasów potopu szwedzkiego.
– Pawłowski mądry, toż to niemożliwe.
– Nie tobie oceniać gołodupcu. Wiesz jak działa Nawia?
– No to czyściec.
– To swoją drogą. – Maćko łaskawie się zgodził. – Ważne, że tu wszystko chodzi jak za pogańskich czasów.
– A co to ma do rzeczy?
– Nasze pradziady wierzyły, że zmarły do Nawii idzie z tym, co sam wyśle w zaświaty, lub co mu inni poślą.
– Przecież Gaweł powinien w takim razie mieć tu śmieci.
– Głupiś. – Maćko dla podkreślenia przesłania popukał się w czoło. – Toż wszystko, co wysyłasz do Nawii na powrót staje się nowe i dobre, puste butelki się napełniają, popsute narzędzia naprawiają, dziurawe ubrania…
– Łatają – dodał domyślnie Paweł.
– Załapałeś.
– Ale ja o tym nic nie wiedziałem.
– Ludzie teraz tak mają.
– Mnie tu już nic nie pomoże, ale przecież innych mógłbym ostrzec.
– Tu nie piekło, tu idzie takie rzeczy załatwić.
– Paweł dotrzymał słowa i przez wiele nocy z rzędu odwiedzał w snach swoich znajomych. Niektórzy nawet próbowali mu pomóc i posłać majątek. Jednym z nich był Ryszard Mefistowski. Dlatego też wysoki sądzie wnioskuję o oddalenie zarzutów, i uniewinnienie mojego klienta. Ponieważ należy uznać, że nie tyle palił on śmieci, co odprawiał rytuał pomagający Pawłowi Gawłowskiemu, godnie żyć w zaświatach. Konstytucja zaś zapewnia nam wolność wyznania i bez dwóch zdań uchwała radnych wojewódzkich nie może nam tego prawa odebrać.