Cóż mam Ci powiedzieć? Że jestem prawym obywatelem i przesiaduję w tej zakichanej spelunie bo pomyliłem lokale? Pff… Po pierwsze, dobrze wiesz przyjacielu, że nie ma prawych ludzi czy nawet, jak w moim przypadku, Krasnoludów. Są tylko Ci na tyle dobrzy, że nie dali się przyłapać!
Skąd jestem? Dość wścibski z Ciebie jegomość, ale dobra… Za kufel piwa zabawię Cię swoją historią, a potem może i Ty opowiesz mi coś o sobie, zgoda?
Pochodzę z północy… A w zasadzie to z południa… A w zasadzie to znikąd… Nie zbywam Cię, spokojnie! Po prostu jest to dość trudne do określenia. Urodziłem się na statku i jeżeli pytasz gdzie dokładnie, wydaje mi się, że w okolicach „Morza Pazurów” w drodze do Erengradu. Całe moje dzieciństwo i lata młodzieńcze spędziłem na statku, który zbudował jeszcze mój pradziad – to od niego zaczęła się korsarska historia mojej rodziny.
Podobnież urodził się On i większość życia spędził, daleko na południe stąd, w okolicach Masywu Orcal. Historia głosi, że mój długobrody przodek miał niezłą żyłkę do… Jakby to ładnie ująć… Znajdowania okazji do zarobku.
Jak za pewne się domyślasz – nie wszystkie były do końca legalne. Nie będę Cię zanudzał szczegółami, w każdym razie pradziadziunio musiał szybko spakować dobytek wraz z żoną i synem – i zmienić swoją lokalizację, najlepiej na taką, co to była by trudno odnajdywalna. W ten sposób zerwał wszelkie więzi z krewnymi i ziomkami, którzy dalej snuli swe żywoty pośród gór. A Enrikowi Twardorękiemu był pisany zupełnie inny los…
Po pewnym czasie znalazł ciepłą posadkę w Bordeleaux. Jego zręczność i umiejętności konstruktorskie znalazły swoje zastosowanie w dokach, gdzie zajmował się naprawą statków. Jednak spokojne, uczciwe życie nigdy nie było dla niego – pośród masztów przeprowadza się masę szemranych interesów, a Krasnolud o dość 'elastycznym' kodeksie moralnym, może być na wagę złota, jeżeli np. trzeba by wywiercić małą dziurkę tu i ówdzie… Jak się już pewnie domyśliłeś, takie smykałki przechodzą z ojca na syna – nie inaczej było w tym wypadku. Mój dziadek, wychowany w cieniu bander i żagli, uczył się szybko i wkrótce zaciągnął się na okręt o niesłusznie uszczerbionej reputacji – po czym ruszył w świat – a wraz z nim cała wiedza, zmyślność i doświadczenie wyssane z mlekiem matki, jak i odziedziczone po ojcu.
Wyglądasz mi na światowego człowieka, dlatego może słyszałeś kiedy o „Przyczajonej Hienie”? Nie? No cóż… Tak nazywał się właśnie statek, na który to zaciągnął się mój dziadek – Olaf Twardoręki. Stało się to za pośrednictwem przysługi, którą winny był kapitan „Hieny” wobec Enrika – jako, że ten mu wcześniej ten statek poskładał z powrotem do kupy po jakiejś nie udanej eskapadzie.
Może nie powinienem Ci tego mówić, ale dobrze Ci z oczu patrzy – wiesz skąd wzięła się nazwa owej krypy? Do pewnego momentu, była to tylko nazwa – ale po wielu latach doborowej służby pod jej banderą, mój dziadek przejął stery „Hieny” jako kapitan – i wtedy to właśnie nazwa ożyła. Wymyślił prosty fortel, który to z powodzeniem stosował jeszcze wraz z synem, a moim ojcem, przez długie lata! A i ja jeszcze miałem swój udział w kilku akcjach, ale o tym za chwilę…
Kiedy widzieli na horyzoncie krypę, którą zamierzali skroić – urządzali wielką imprezę. W tym miejscu pragnę stanąć w obronie, a zarazem uświetnić pamięć bród moich przodków – okradali oni tylko ludzi obrzydliwie bogatych, albo innych złodziei… W sumie wychodzi na to samo… Ale! Zawsze mieli grosz, pajdę chleba lub ofertę pracy dla każdego biedaka, który zwrócił się do nich o pomoc! Tacy byli honorowi, a ja nie zamierzam kalać ich pamięci! Dlatego dzieci i kobiet nie zabijam – jak i nawiasem mówiąc rzadko kogo w ogóle… Raczej bardzo mocno obijam i zostawiam w rowie z gaciami spuszczonymi do kolan, by komary się mogły nażreć. W ogóle, nie uważam się za złego, jako takiego – jak kogoś obiję, to mu się widocznie należało! A jak coś sobie przywłaszczę, to pewnie takie było tego przeznaczenie – żebym ja, Okri Twardoręki, to sobie przywłaszczył… Ale mniejsza! O czym to ja…? A tak! Fortel…
Gdy impreza się rozkręcała, krzyki i śmiechy wabiły potencjalne ofiary – stąd właśnie nazwa – od głośnych chichotów. Kiedy ich przyszłe łupy same podpływały, udawali pijanych jak bele. Na pytania o powód zabawy, zawsze coś wymyślili, po czym zapraszali do hulanki. I tu były dwie możliwości – jedna, że się zgodzą – wtedy ich się upijało, wynosiło wszystko z ich łajby, a potem samych przepitych alkoholem, wrzucało z powrotem do kajut i odpływało. Jednak jeżeli to oni chcieli wykorzystać stan bawiącej się załogi – noo, to wtedy sprawa wyglądała nieco inaczej, ale w gruncie tak samo. Otóż udawało się nieprzytomnych od upojenia, a kiedy uśpiona czujność potencjalnych oprawców, zezwalała im na zapuszczenie się do naszych kajut i składów – wtedy się ich bezpardonowo obijało i… No i to samo co z tymi pierwszymi, tylko że Ci byli bardziej obolali po całej akcji…
Ha! Moje imię właśnie od tego pochodzi! Mówiłem Ci już co znaczy Okri? To po Krasnoludzku podobnież – Zmyśly! Ja się nie znam, jedyne krasnoludy jakie w życiu miałem okazję poznać to moi rodzice, dziadek i dwóch kamratów pod banderą „Przyczajonej Hieny” – i żaden z nas jakoś specjalnie tradycyjnym i w pełni wykształconym Krasnoludem nie był.
Podobnież gdy się urodziłem, mój ojciec – Arnald, zwany też Groźnym – urządził naprawdę wielką imprezę. No… Tylko, że staruszek nie przewidział, żeby kogo na warcie zostawić. Wszyscy chleją moje zdrowie, wyobraź sobie, a tu jakaś wielka krypa podpływa i pytają 'z jakiej okazji ta impreza'. Mój ojciec, nie wiele myśląc postanowił wykorzystać sytuację i mimo że zaskoczony gośćmi, zaprosił ich do siebie… Krótko mówiąc, mój dziadek jak i ojciec po latach jeszcze sobie opowiadali, żem „Zmyślnie to sobie wymyślił, urodzić się akurat nie daleko jednego z największych statków handlowych Imperium”… Hah! To były czasy!
Wychowałem się na wodzie – moimi najlepszymi przyjaciółmi były fale, wiatr i morskie istoty – moim placem zabaw wanty, drabinki i bocianie gniazdo. Tam spędziłem wspaniałych 30 lat mojego życia… Więc co tu robię zapytasz zapewne? No cóż, świat nie zawsze serwuje nam to czego byśmy chcieli. Miałem przejąć interes po Ojcu i kontynuować rozpoczętą dwa pokolenia wcześniej, korsarką misję. Niestety nie mogło do tego dojść…
Cholerne władze Imperium! Nie lubią jak grabi się na 'ich' wodach. Wytropili nas jak odbijaliśmy od brzegu Marienburga i nie dali żadnych szans… Stara krypa zatonęła, będzie już pięć wiosen temu. Musieliśmy salwować się ucieczką – nie wszyscy przeżyli, a Ci których nie zabiły salwy armat, dostali szybko w swe łapska – TFU! – Imperialni strażnicy.
Jak więc udało mi się przeżyć? Głupiemu szczęście sprzyja – podczas ucieczki wpadłem do wody i straciłem przytomność. Gdy się obudziłem, leżałem w rybackiej łodzi, przykryty siecią. Dobry człowiek zlitował się nade mną. Zajął ranami, a następnie wyuczył fachu rybackiego, jednak jak mój przodek, nie potrafiłem usiedzieć w miejscu… Jednej nocy wsiadłem na wóz i ruszyłem w stronę Altdorfu w poszukiwaniu przygód, sposobu na zarobek i godne życie, pełne przygód…
Od tamtej pory tułam się, jednak nigdy na długo nie opuszczam rejonów rzek. Woda to całe moje życie, i choć ta płynąca w lasach jest słodkawa, zupełnie inaczej niż w moich ukochanych morzach, to jednak płynie… A ja na jej falach! Tak, tak… Ostatnich pięć lat było obfitych w przygody, ale nie będę zanudzał Cię swoimi opowieściami dużo dłużej.
No dobra! Powiedzmy, że będę się streszczał…
Jednego razu, na ten przykład – jacyś kapłani w workach po cukrze na głowach, chcieli mnie nawrócić i przyjąć do swojego zakonu. Mój pradziad, mój dziad i mój ojciec nie byli zbyt religijni. Wierzyli w to co mieli ze sobą – w swoją siłę, spryt i talenty – a przede wszystkim, wierzyli w życie! Szukali przygód bo do tego byli stworzeni – a ja nie zamierzam szargać ich pamięci chodząc w dziwnych sukienkach i psując sobie wzrok przy przepisywaniu ksiąg! Że byłem przy biedzie, połaziłem z nimi chwilkę, dali mi jadła, napoili. Z kilka miesięcy tak łaziłem od wsi do wsi, niby jakiś powsinoga. Nauczyli mnie, pisać i czytać, mówili, że to niby ważne – i choć za cholerę nie wiem na co mi się to ma przydać, no to na zdechłego śledzia, umiem i nikt nie powie, że nie! Zwiałem od nich jakiś czas później – zarówno duże grupy fanatyków, jak i same religie nie są dla mnie.
Już zdecydowanie lepiej czuję się wśród drzew, mimo że to nie woda. Są ciche, a można z nich wytworzyć mnóstwo wspaniałych przedmiotów jak np. piszczałki albo figurki rozmaitych zwierząt. Param się tym od czasu do czasu, z nudów ale i czasami dla kawałka chleba, jak bieda przyciśnie. W ogóle! Lubię obserwować przyrodę, nie wiem co o tym myślisz, ale różnorodność stworzeń w wodach, górach i lasach jest niebotycznie niesamowita… Mógłbym tak godzinami siedzieć na głazie i obserwować żaby łapiące ospałe muchy… W sumie, ludzi też lubię obserwować, ale mniej. Uważają się za takich ważnych tu, na swoim stołku gdzie spoczywa ich miękki półdupek – ale gówno widzieli, świata nie obserwują, a nie chcą! Są ślepi na otaczające ich cuda, nie potrafią cieszyć się życiem – ot co! A jak traktują przyrodę – trzebaby czasem jednemu z drugim łby poobijać to może by się nauczyli nie sikać do rzeki… Albo od razu kuśki urżnąć! W zależności od nastroju.
Eeehhh… Nie ważne… Wiesz… Mam marzenie! Każdy powinien jakieś mieć więc i ja mam. Chciałbym uczcić śmierć moich rodziców i dziadka, tam wtedy pod Marienburgiem i stworzyć własną krypę, na której pływał bym po wodach. Teraz morza i oceany już mniej bezpieczne co kiedyś, ale rzeki i jeziora zdają się tworzyć masę możliwości.
Tylko jak tu coś zbudować, jak na porządne śniadanie nie starcza? No i skąd kompanów wziąć – żeby nie były to miękkie kluchy i boidupy co to po zmroku srają przez nogawki? Dlatego łażę, pływam, zaciągam się i pracuję to tu, to tam… Szukam… Staram się żyć – czekając na okazję i zew przygody!
Ale żem się rozgadał, pysk mi się nie zamyka jak rybie schwytanej na haczyk! Umiesz słuchać, nie powiem! Dzięki za piwo! Powiedz… A co Ciebie tu sprowadza…?