- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Szybki jak Wicher

Szybki jak Wicher

Opowiadanie jest bez wątpienia bizarro fiction. Jeśli ktoś nie lubi tego typu literatury, niech lepiej da sobie spokój.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Szybki jak Wicher

Wpadł do sali wystawowej niczym wicher. Rozglądając się po jej ogromnej powierzchni, dostrzegł dyrektora obiektu ledwie widocznego pośród tak wielu dzieł. Obrazy znajdowały się dosłownie wszędzie. Zacząwszy od ścian i sufitu, na podłodze kończąc. Dyrektor skakał teraz między nimi, żeby jak najszybciej dotrzeć do stróża prawa.

– Co jest, dyrektorku? – zapytał inspektor Wicher, ściągając rękawice bokserskie. – Tylko mów szybko, bo muszę jeszcze podjechać do mechanika. Coś ostatnio odpierdala mojemu pojazdowi.

– &&$$##@!)+_$##@ – wystrzelał zarządzający galerią.

– No, nie aż tak szybko, bo nic nie zrozumiałem – pouczył go poirytowany policjant.

– Dobra, to powtórzę. Po co te nerwy? – Dyrektor spowolnił mowę. – Jak spojrzysz na tę ścianę, to zobaczysz portret mamki z niemowlęciem. I co tu nie gra?

– Jak dla mnie to ma zbyt obwisłe cycki, osobiście wolę…

– Nie, idioto! – zagrzmiał. – Brakuje niemowlaka. Wygląda na to, że albo dał nogę albo ktoś go po prostu rąbnął z ekspozycji. Understood?

– Understood. Po co te nerwy? – Wicher zdziwił się wzburzeniem rozmówcy. – Dawaj migiem rysopis i zaraz go znajdę.

– &&$$##@!)+_$##@.

– Czy ty musisz wszystko brać tak dosłownie?! A chuj tam! I tak każdy niemowlak wygląda tak samo. Łysa pała i mały fiut. Znajdę go.

Wybiegł z galerii jak wicher, wprawnie zakładając rękawice. Dosiadłszy na oklep  amstaffa, chwycił go mocno za uszy, zmuszając tym samym do szybkiego biegu. Podróż nie trwała długo. Zanim ból uszu zdążył zdenerwować psa, już dojechali na miejsce.

Dzielnica niemowląt.

Wicher szczerze nie znosił tego miejsca, gdzie królowała anarchia i totalny nieład. Popuścił psich uszu, zmniejszając tym samym prędkość i lustrował wzrokiem ulice załadowane po brzegi dzieciakami odzianymi jedynie w pieluchy.

– Spierdalaj z drogi, łysy spaślaku! – rozdarł się na niemowlaka, który prawie wpadł pod psie łapy.

Amstaff zawarczał groźnie, wwiercając swoje wredne oczka w dziecko. Przestraszone niemowlę dało szybko nura do przydrożnej studzienki i tyle je widziano.

– O! Jest i mój konfident. – Ucieszył się Wicher. – Gdyby nie te spuchnięte jaja pod przebraniem to niełatwo byłoby go znaleźć.

Dał informatorowi odpowiedni sygnał ręką i skręcił w ciemną uliczkę, która była najczęstszym punktem ich spotkań.

– Cześć, konfidencie. – Zeskoczył z grzbietu psa. – Na gwałt potrzebuję kilku informacji.

Amstaff natychmiast rzucił się w pogoń za ogromnym karaluchem. Kiedy go dopadł, chitynowy pancerz padł pod naciskiem szczęk. Pies oblizał się ze smakiem po uczcie, szukając wzrokiem kolejnej zdobyczy.

– Wiem, wiem – odparł niemowlak, wciskając jeden z guzików na pieluchach. – Już podpierdalam, chwileczkę.

Po chwili przebranie otworzyło się niczym futerał od wiolonczeli, a ze środka wylazł karzeł ogrodowy. Bez ceregieli wyłożył kawę na ławę:

– Młody dał drapaka z galerii, bo jak tylko dyrektora nie ma w pobliżu, to mamka jara szlugi i chleje alko. A przecież wiesz, jak to szkodzi niemowlakowi?

– A to lafirynda! Od początku wydała mi się podejrzana.

– Sam widzisz. Poza tym gaworzył, że ma już dość. Że na obrazie nigdy nie dorośnie, a on chciałby jakąś niunię wreszcie posunąć, a nie ciągle ssać stare cycki.

– No i nie dziwota. Wiesz, gdzie się ukrył?

– Tak. Znajdziesz go w jeziorze. Zanurkował tam i czeka na lepsze czasy. Powiedział, że jak podrośnie, to się ujawni.

Karzeł wszedł na powrót do futerału i wcisnął guzik.

– Coś ci się chyba pojebało? – zdziwił się Wicher. – Bo wyglądasz jak trumna.

– Nic mi się nie pojebało. Mam ochotę na odrobinę spokoju i zapierdalam zaraz na cmentarz.

– Aha, rozumiem. Też miewam męczące dni, ale wtedy najczęściej odpoczywam na dachu swojego domu i strzelam do gołębi. To mnie relaksuje. Omal zapomniałem! – Klepnął się w czoło. – Możesz polecić jakiegoś mechanika. Wóz mi nawala.

– Gryzie, co? – zapytał karzeł. Otrzymawszy potwierdzenie skinieniem głowy, oznajmił: – Moi kuzyni znają się na rzeczy. Prowadzą warsztat. Zaraz ci napiszę adres.

 

***

 

Niedługo potem amstaff zahamował nad brzegiem jeziora. Poważnie już rozwścieczony bólem uszu dziabnął inspektora centralnie w łokieć.

– Pierdolony kundel – mruczał pod nosem, nie kryjąc niezadowolenia, kiedy z obrzydzeniem obwiązywał ranę majtkami znalezionymi w pobliskich krzakach. – Rękawice już mi nie wystarczają. Potrzebuję nałokietników.

Nie zwlekając, ruszył do jeziora, by zanurzyć się w topieli.

Przebywał pod wodą już dość długo i mijał po drodze wszelkie możliwe śmieci. Raz zderzył się nawet z lodówką, co go tak wyprowadziło z równowagi, że ze złości zjadł przepływający obok kawałek pizzy. Wreszcie na dnie wypatrzył niemowlę bawiące się zużytym kondomem. Znalazłszy się tuż nad nim, próbował je schwytać, lecz wyślizgnęło mu się z rąk, po czym wyprowadziło lewy sierpowy i rozkwasiło mu nos. „Ty mały skurwysynu. I tak cię dorwę” – dumał policjant, nie bacząc na obfite krwawienie, które fantazyjnie znaczyło podwodny kurs. Dopadł dzieciaka, kiedy ten próbował uciec do rury ściekowej. Skuł mu ręce i ruszył ku powierzchni, ciągnąc go za nogę. Jednak przeoczył fakt, że kajdanki były przeznaczone dla dorosłych. Młody bez kłopotu uwolnił się, nurkując coraz głębiej i głębiej. Wicher, długo się nie zastanawiając, popłynął śladem uciekiniera. Dotarłszy na dno, począł uważnie się rozglądać. Przypadkowo wypatrzył raka, którego natychmiast połknął, bo wcześniejsza pizza rozbudziła w nim apetyt na darmowe żarcie. Nie namierzył nigdzie niemowlęcia, niemniej jednak jego wzrok przykuło lustro leżące w mule. „Cwaniak. Myślał, że będę go szukać w wodzie, a siedzi po drugiej stronie szkła. Nie ze mną te numery” – wydedukował inspektor.

Wszedłszy w lustro, trafił na konkretną balangę. Ktoś wyprawiał osiemnastkę, więc trunków i innych używek nie brakowało. Młodzież bawiła się na całego, a stoły suto zastawiono pieczonymi karaluchami oraz wypełzającymi co rusz z misek dżdżownicami. Wicher zjadł jedną i zapił szklanką absyntu. Jego oczy zlustrowały każdy kąt, lecz nie odnalazł ściganego. Natomiast zauważył salaterkę wypełnioną różnokolorowymi tabletkami. Bez namysłu wrzucił kilka do gardła i zmielił w zębach, po czym głośno przełknął. Uśmiechnął się ukontentowany. Znał ten smak. Kolejną porcję schował w kieszeni spodni.

– Wszystkiego najlepszego – rzucił do rudowłosej dziewczyny, bo jeśli ktoś miał na koszulce napis „od dziś mogę dawać na legalu”, to nietrudno było się domyślić, że jest solenizantką.

– A pan to w ogóle zaproszony? Nie wydaje mi się! – burknęła obruszona.

– Jestem z policji. Szukam niemowlaka.

– A co mi do tego? Wypad!

– Radzę grzeczniej. Na stole leżą piguły i lsd, a i pewnie koka by się tutaj znalazła. Ale jak powiesz, gdzie jest ten zasraniec, to przymknę oko.

– No, dobra. – Uspokoiła się. – Schował się pod spódnicą tamtej dziewczyny. – Wskazała ruchem głowy.

Inspektor bez słowa ostrzeżenia zadarł kieckę i wyciągnął za nogę wierzgającego niemowlaka.

– To nie moje! – zaprotestowała dziewczyna, rumieniąc się.

– Wiem, że nie twoje – uspokoił ją, po czym zwrócił się do dziecka: – Tym razem skuję ci nogi. Kajdanki powinny być odpowiednio dopasowane. Czas stąd spływać!

Kiedy dotarli do amstaffa, Wicher nakarmił zwierzę towarem skonfiskowanym na imprezie.

– Może to chociaż na jakiś czas pomoże. Później i tak pojedziemy do mechanika.

 

***

 

Wkrótce obaj pokonywali ulice miasta na grzbiecie amstaffa, choć powiedzieć, że pies był z powodu nadbagażu nieźle podrażniony, to nic nie powiedzieć. W okamgnieniu dotarli do galerii, parkując z piskiem łap przed głównym wejściem.

– Masz swoje niemowlę. – Zrzucił bez pardonu skrępowane dziecko pod nogi dyrektora i dodał: – I muszę ci co nieco opowiedzieć o twojej mamce, bo niezłe z niej ziółko. A niemowlak też ma swoje racje i potrzeby. Ja to rozumiem.

Naprędce wyjaśnił, w czym tkwił szkopuł, skupiając się głownie na nałogach mamki.

– To dlatego bez przerwy jedzie tutaj papierochami! – wrzasnął dyrektor po wysłuchaniu opowieści Wichera. – Zaraz cię załatwię, ty krowo! – Pogroził pięścią mamce z portretu.

Zniknął za drzwiami, by już po chwili powrócić, dzierżąc w rękach puszkę farby oraz pędzel. W trymiga zamalował obraz na czarno, pomimo histerycznych lamentów mamki oraz wylanych przez nią litrów łez.

– A dla niego mam optymalne rozwiązanie. – Dyrektor wziął dziecko pod pachę i udał się do sąsiedniej sali, skacząc między rozrzuconymi obrazami niczym zając.

Policjant przeczytał tytuł ekspozycji znajdujący sią nad drzwiami.

„Małe fiutki w erotyce”

Zaniepokojony wymownością sentencji, poszedł w ślad za dyrektorem. Skradając się, jak na wytrawnego stróża prawa przystało, bacznie łypał wzrokiem w każdym możliwym kierunku. Wyśledziwszy dyrektora, spojrzał na obraz i natychmiast wyszedł z ukrycia.

– Ejże, dyrektorku. To mi podpada pod dziecięcą pornografię.

Olej przedstawiał łąkę, gdzie pośród traw leżało nagie niemowlę otoczone kilkoma roznegliżowanymi paniami. Kobiety nawet nie próbowały maskować fascynacji przyrodzeniem chłopca.

Dyrektor natychmiast zanurzył pędzel w farbie. Sprawnym ruchem szybciutko domalował dziecku czarne wąsiska.

– A teraz?

– No, nie wiem – zamyślił się. – Wygląda jakoś dziwnie.

– Wypierdalaj stąd, krawężniku! – zaryczał basem niemowlak z wąsami. – Mi się tutaj podoba.

Obrażony Wicher obrócił się na pięcie, w te pędy opuszczając  galerię. Wskoczywszy na amstaffa, skierował go w miejsce, które polecił mu karzeł ogrodowy.

– Trzeba cię wreszcie naprawić – burknął pod nosem, a zaraz potem powiedział weselszym tonem: – Dobrze, że gówniarza nie rozkułem. Niech sobie hula z kobitkami, ale z kajdanami na nogach.

 

***

 

Amstaff dobiegł pod wskazany adres. Wokół garażu i w jego wnętrzu pałętało się od groma karłów ogrodowych. Wicher tylko pokręcił zniechęcony głową, bo nie potrafił pojąć, ile jaj musiał składać dorosły samiec, skoro tyle małych brodaczy zasuwało po świecie. Ale przydawali się. Wiedzieli wszystko o wszystkim i chętnie donosili policji.

– Cześć – rzucił do jednego z karłów. – Mój pojazd nawala, trzeba do niego zajrzeć.

– A to trzeba pogadać z szefem – odparł zajęty kastrowaniem kota. – Ja teraz naprawiam wydech.

– A który to szef?

– Tamten z brodą.

– Dzięki. W chuj pomocne.

Po zaczepieniu kilkunastu potencjalnych szefów, wreszcie odnalazł właściwego. Szybko nakreślił problem z amstaffem, na dowód pokazując liczne blizny i świeże rany po ugryzieniach.

– Dobra, rozumiem. Pierdek, zajrzyj no pod maskę w tym wypasionym! – krzyknął na jednego z pracowników. Przez chwilę przyglądał się pojazdowi, aż wreszcie spytał: – A co on taki dziwny jakiś?

– Dałem mu sporą dawkę lsd.

– I dobrze. Nie trzeba będzie mu zakładać kagańca.

Wywołany karzeł rozszerzył psi odbyt i powoli zaczął się weń pakować. Niebawem zniknął w jego wnętrzu. Szef warsztatu wcisnął guzik krótkofalówki i przemówił do głośniczka:

– Co jest, Pierdek? Gadaj.

– Na razie wielkie gówno – odpowiedział trzeszczący głos. – Aj! Coś mam! Co to, kurwa, jest?

– Co tam widzisz? Pierdek, odbiór!

Szef nawoływał jeszcze przez jakiś czas, lecz krótkofalówka milczała jak zaklęta. Zamiast odpowiedzi z odbytu amstaffa wylazł Pierdek. Z zaciśniętymi zębami próbował coś wyciągnąć.

– Pomóżcie! – wrzasnął. – Opiera się, skurwysyn!

Inspektor wraz z szefem natychmiast podbiegli do pojazdu. Chwycili coś wystającego z amstaffa i razem poczęli ciągnąć. Wreszcie udało się wydobyć szkodnika na światło dzienne. Okazał się nim ogromny żuk, który leżał teraz na grzbiecie i bezradnie przebierał niezliczoną liczbą kosmatych nóg. Szef nie zwlekał. Ujął w dłoń młotek i tłukł robala tak długo, dopóki z jego głowy nie pozostała krwawa miazga.

– Pierdek, dlaczego nie odpowiadałeś? – Szef spojrzał podejrzliwie na podwładnego. – Wzywałem cię przez krótkofalówkę.

– Bo robal ją połknął. – Wskazał palcem winowajcę.

– Ach, tak? Chodźcie! – zawołał na pracowników. – Będzie niezła wyżerka.

Krasnale ogrodowe rzuciły się na żuka, pożerając go łapczywie. Po chwili po robalu zostały tylko skrzydła i inne niejadalne części ciała oraz krótkofalówka.

– Skąd on się wziął w dupie u amstaffa? – zastanawiał się na głos Wicher.

– Skąd, skąd… – włączył się szef. – Pewnie wlazł, jak był mały, a potem urósł w środku. Ot, co.

Policjant pokiwał głową z uznaniem dla nieprzeciętnej dedukcji krasnala. Uiściwszy opłatę za naprawę, ruszył w miasto. Pojazd śmigał bez zarzutu i ani razu go nie ugryzł.

– No, teraz to mogę łapać przestępców – podsumował zadowolony Wicher i pomknął do dzielnicy schizofreników.

Koniec

Komentarze

Opowiadanie trafiło na mój dyżur, ale chyba nie jestem targetem.

Na plus – absurdy rodem z bizarro i całkiem niezły techniczny warsztat. Jednak mam wrażenie, że niektóre wularyzmy były zbędne. Zabrakło też głębszego przesłania w tekście.

Witaj.

Bizarro jest, niesamowity Wicher ze swoim niezwykle żarłocznym pojazdem też, do tego sporo przekleństw/wulgaryzmów (za tymi akurat nie przepadam, ale – jak rozumiem – według Ciebie są tu niezbędne) oraz zadań dla wiecznie zapracowanego szefa policji.

Niebanalny opis sytuacji na pewno zasługuje na uwagę. 

Myślę, że z powodzeniem mógłbyś kontynuować opowieść o przygodach inspektora.

Niektóre fragmenty łatwiej czytać, nie spożywając akurat wówczas żadnego posiłku. ;))

 

Pozdrawiam. :)

Jako dyżurny wypada, bym skomentował.

Targetem tego typu bizzaro nie jestem, ale tekst czytało się dobrze, bez większych potknięć. Choć niekiedy były też sceny, kiedy dziękowałem, że nic akurat nie jem. Co chyba akurat dobrze świadczy o tym tekście ;)

No, niezły absurd. Przyjemny i całkiem nieźle napisany.

Niektóre pomysły dość ciekawe, inne raczej takie sobie.

Pewnie bez anonimowej maski odzew byłby większy.

Dziękuję za Wasze opinie. Tym bardziej, że są pozytywne:) Generalnie nie zajmuję się bizarro, ale czasem dobrze jest sobie odjechać. 

Finkla, my się znamy jak łyse konie. Znamy się od lat:)

 

Pozdrawiam

 

Nowa Fantastyka