- Opowiadanie: Kulosław - Nic, tylko robota i stres

Nic, tylko robota i stres

Cześć wszystkim!

Napisałem opowiadanie, trochę inspirowane moim doświadczeniem po pracy w korpo i różnego rodzaju przemyśleniami na ten temat. Wszystko ubrane oczywiście w formę nienapinającej się fantastyki, żeby było bardziej przystępne. Życzę miłej lektury i czekam na opinię :)

 

PS. 

Gdyby ktoś miał problem ze zrozumieniem tego świata, linkuję swój profil, gdzie opis jest krótką notą na temat uniwersum. Teraz już nie przeszkadzam :)

https://www.fantastyka.pl/profil/186140

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Nic, tylko robota i stres

Schodzili w dół.

Wyciosane w kamieniu nierówne schody wydawały się zdradliwe. W celu uniknięcia poślizgu należało cały czas trzymać się chropowatej i wilgotnej ściany. Panowal wszechobecny mrok, sporadycznie rozmieszczone pochodnie zapewniały tyle światła, by można było przejść z punktu do punktu. Miejsce to przywodziło na myśl przypowieści kapłanów, na temat drogi pod Ścianę Pierwotnego Ognia, która przepuszcza nietknięte tylko te najszlachetniejsze dusze, resztę spalając w popiół. „Martusie, jeśli Piekło dopiero nas czeka, to co to za miejsce? – pytał się w myślach Corell.”

Pokonawszy schody, trzy postaci stanęły w zatęchłym korytarzu. Niewielki orszak przez podziemny labirynt prowadził Chytrek. Był to otyły klawisz z tłustymi włosami i małymi świńskimi oczkami na topornej, bladej twarzy. Król swego królestwa, ciemiężca osadzonych, od którego kaprysu lub pamięci zależało czy śmierć głodowa przerwie pobyt w lochu. Zaraz za nim lekko rozchwianym krokiem podążał Rivin. Łysy historyk-egzekutor, z małym brzuszkiem i niegasnącym uśmiechem na twarzy, obrośniętej kilkudniowym zarostem. Typ człowieka, z którym łatwo się zadziera, by później żałować podjętych kroków. Jeśli tylko Chytrek, przed przyjęciem pękatej sakiewki, wiedziałby kim jest ten jegomość, prędzej zarezerwowałby celę w najniższym poziomie lochów, niż pozwolił przechadzać się Rivinowi tymi korytarzami (do tego nie rozbrajając go wcześniej!). Pochód zamykał Corell, medyk towarzystwa i opiekun obserwatorów. Był to mężczyzna w średnim wieku, zgarbiony jakby latami dźwigał na barkach cały ciężar świata,. Miał z bystre oczy, długi, haczykowaty nos osadzony na szczupłej twarzy oraz torbę, z którą nigdy się nie rozstawał.

Medyk o przyjazd tutaj został poproszony przez kolegium Towarzystwa, co wystarczyło by się zgodził. Do tego rzadko miał okazję zobaczyć świat na kontynencie, więc każda sposobność na opuszczenie wyspy czyniła go jakby pijanym powietrzem. Gdy dowiedział się dokąd i w jakim celu ma wyjechać entuzjazm zmalał, ale uważał, że niesienie pomocy jest jego największym obowiązkiem. Dopiero wieść kto będzie mu w tej podróży towarzyszyć zasiała ziarno głębokiej niechęci.

„Tylko nie on! – tak skandował w myślach. – Odbędę pielgrzymkę boso, drogą usianą cierniami, by na końcu zostać rozerwany na strzępy i wdeptany w ziemię i opluty na wznak i przeklęty. Z dachu Wielkiej Wieży skoczę na ostre skały, krzycząc że bogowie to kłamstwo. Dałbym oskalpować się, obedrzeć ze skóry, zęby żywcem powyrywać, przywiązując sznur do siodła i klepiąc w zad charakternego ogiera. Wszystko, wszystko wezmę na siebie, tylko niech Rivin nie jedzie!” Jeśli bogowie znali jego myśli, nie wywarło to na nich wrażenia. Może stwierdzili, że to wszystko za mało?

Mijając kolejne cele, uszy Corella zewsząd wyłapywały zawodzenie i jęki osadzonych. Zakrył rękawem nos i usta, by ochronić się przed smrodem, ale również, by nie nawdychać się zatrutego powietrza.

„To miejsce wygląda, jakby wszystkie znane ludzkości choroby spotkały się tutaj by urządzić orgię, wynikiem której zrodziło plugastwo, bawiące się w trzewiach osadzonych i urządzające tam kolejne orgie – podsumował Corell. Rozważał, czy zalecić to samo klawiszowi i egzekutorowi, ale rezultat wydawał się z góry przesądzony. Ten pierwszy wytrzeszczyłby oczy, nie wierząc że można zarazić się przez oddychanie, a drugi uśmiechnąłby się szeroko i zaciągnął powietrza w płuca. – Kto nie boi się śmierci, jest martwy za życia. Szkoda czasu”.

Musieli pokonać kilka zakrętów i kolejne schody, nim dotarli pod właściwe drzwi. Ciężkie, drewniane i posępne, z metalową klapą na wysokości oczu. Chytrek odsłonił ją i zajrzał do środka, po czym zarechotał pod nosem. Ściągnął z pasa pęk kluczy, próbując znaleźć właściwy, a gdy jeden szczególnie długo zastygł między jego palcami, zmierzył przebiegłym wzrokiem Rivina.

„Zaraz będą kłopoty – pomyślał Corell, czując jak ściska mu się żołądek.”

– Wiesz pan, co on zrobił, panie?

– Z najdrobniejszymi szczegółami – odpowiedział egzekutor, próbując uciąć dyskusję.

– Ale rozumiesz panie? – Nie odpuszczał Chytrek. – Zabił sześciu człowieków zanim go obalili na ziemię. Sześciu człowieków! Pan kapitan będzie bardzo zły, jak się dowie, że go nie ma. Będzie pytać Chytrka: Drogi Chytrku, co się stało? Chytrek odpowie, że nie wie, tak jak prosiliście.

Kończąc zdanie strażnik puścił oczko do Rivina. Ten odpowiedział mu szerokim uśmiechem, ale medyk zauważył pulsującą na czole żyłkę, która jasno sugerowała, co myśli o swoim rozmówcy. Corell podejrzewał, że egzekutor jest na skraju wytrzymałości i zapragnął jak najszybciej opuścić to miejsce, nim wydarzy się najgorsze.

– Tak trzymaj, dobry człowieku – rzekł Rivin, przez zaciśnięte zęby.

Strażnik włożył klucz do otworu zamka, przekręcił raz w prawo, po czym zastygł w połowie ruchu, jakby zapomniał wykonać drugi obrót. Ponownie zwrócił się do egzekutora.

– Ale jak pan kapitan później znowu zapyta biednego Chytrka co się stało, to co jak Chytrek zapomni, że miał trzymać gębę na kłódkę? Co, jak Chytrek powie, że go dwaj panowie zmusili do wypuszczenia skazańca?

Corell spojrzał tylko na Rivina szukając furii w jego oczach, oczekując oznaki utraty resztek panowania nad sobą. Próbował dojrzeć bestię w ludzkiej skórze, prężącą się do skoku, ponieważ w takim wypadku opiekun mógłby przeciwdziałać. Egzekutor wziął tylko głęboki oddech, zamknął na chwilę oczy, po czym uśmiechnął się jeszcze szczerzej, patrząc z góry na strażnika.

„Za późno – pomyślał gorzko medyk.”

– Potrafisz czytać, przyjacielu? – zwrócił się egzekutor do Chytrka.

– A na co to komu? – zapytał kpiąco strażnik. – Tu i tak nie widać własnego kutasa jak się dobrze nie przyjrzeć!

– Doskonale – podsumował Rivin zaciskając pięść, aż palce strzeliły. – Sądzę, że od jutra będziesz nosił nowe imię.

– Czemu? Jakie?– zapytał zdezorientowany.

– Niemowek.

Prawy sierpowy był błyskawiczny. Corell mógłby przysiąc, że klawisz sam przewrócił się na ziemię, a zepsute zęby posypały się z sufitu. Chytrek jęknął na ziemi, oszołomiony i niezdolny do żywszej reakcji. Rivin sięgnął do kieszeni płaszcza i wyciągnął z niej mały nożyk, długi jak duży palec u nogi. Odsłonił szklane ostrze, w środku którego znajdował się czerwony kryształ wielkości ziarnka piasku. Minerał doskonale znany każdemu historykowi.

Rivin nachylił się nad nieprzytomnym ciałem klawisza, po czym przystawił ostrze za jego prawe ucho. W tym momencie Corell nie wytrzymał.

– Co ty wyprawiasz?! Nie zabijaj go!

– Uspokój się! – rzucił twardo Rivin. Zmierzył zimnym wzrokiem medyka, co wystarczyło, by Corell zapadł się w sobie. – To językozapominacz. Mówiłem, że od jutra będą na niego mówić Niemowek, a nie nieżywy. Nie panikuj. Za kogo ty mnie masz?

„Za mordercę bez serca – pomyślał Corell. Powstrzymał się jednak z odpowiedzią. Patrzył tylko jak Rivin z ogromną wprawą wykonuje precyzyjne nacięcie, po czym chowa ostrze w wewnętrzną kieszeń płaszcza. Nie marnując więcej czasu, skinął głową w kierunku drzwi, a samemu wziął grubego klawisza za nogi i pociągnął w mroki korytarza. Corell podszedł sztywno do drzwi, drżącymi palcami przekręcił klucz i popchnął drzwi do środka. Jego nozdrza zostały zaatakowane połączonymi siłami smrodu moczu, pleśni i stęchlizny. – Nie czuć śmierci, ani choroby. To dobrze”.

Wziął z korytarza pochodnię, żeby zobaczyć jak wygląda skazaniec. Gdy oświetlił celę zauważył, że jest większa niż sądził. Na środku pomieszczenia ustawiony był pionowo kamienny sarkofag, w którym stał zakneblowany i unieruchomiony Farim. Tak jak Rivin, był wysokim mężczyzną, tylko że z burzą czarnych włosów na głowie i cerą koloru miedzi. Twarz pełna zmarszczek, naznaczona szpetną blizną na policzku, w tym momencie wykrzywiona była w grymasie przerażenia. Brązowe oczy miał rozbiegane, szeroko otwarte i wciąż szukające czegoś w przestrzeni. Corell nigdy wcześniej nie widział żadnego egzekutora w takim stanie.

Choć Rivin nie zdążył niczego powiedzieć i poruszał się bezszelestnie, Corell wyczuł jego obecność. Może dlatego, że w całej ich dotychczasowej podróży po raz pierwszy był w swoim żywiole? Corell nie chciał tego roztrząsać w takiej chwili. Podał pochodnię towarzyszowi, po czym sięgnął ręką do swojej torby, grzebiąc w poszukiwaniu odpowiedniego narzędzia. Omijał zręcznie palcami kolejne flakoniki, bandaże i narzędzia chirurgiczne, przeklinając się w myślach za bałagan. W końcu znalazł to, czego szukał.

Wyciągnął z torby niewielką, cienką laskę, wyglądającą na przypadkowo znaleziony pod dębem patyk, który w wyniku silniejszego powiewu wiatru spadł z drzewa. Wstał z klęczek, a gdy Rivin zauważył co Corell zaczyna robić, złapał go za rękę i zapytał pozbawionym emocji głosem:

– Co to?

– Siłoodbieracz. To go uśpi do czasu, aż przejdziemy do kryjówki. Tutaj nie jestem w stanie nic zrobić.

– Czy będzie miał po tym sny?

„Co za durne pytanie?! – pomyślał Corell. Odwrócił twarz w stronę Rivina, chcąc rzucić jakąś bezczelną odpowiedź, ale twarz egzekutora przybrała rzadki wyraz absolutnej powagi. Od kiedy wyruszyli, Rivin cały czas uśmiechał się pod nosem, a każdemu na pozór idiotycznemu zdaniu towarzyszyła szpila, która razem z rosnącym zrozumieniem dla wypowiedzianych słów, miała wbijać się głębiej i głębiej, poniżając rozmówcę. Tym razem było inaczej. – Co to ma do rzeczy?”

– Nie wiem – odpowiedział szczerze Corell. – Nigdy nikogo nie pytałem, ale musimy go stąd wyciągnąć, żebym mógł go zbadać.

– Rób co musisz – rzekł egzekutor, puszczając jego rękę po chwili zawahania.

„Nawet we własnej robocie mam czekać na jego pozwolenie! – pomyślał gorzko.” Przełknął zniewagę, skupiając się na zadaniu. Pod nosem Farima przełamał laseczkę i trzymał, dopóki nie nabrał pewności, że osadzony nawdychał się wydzielonych oparów. Nie minęła chwila, nim oczy więźnia uspokoiły się, a jego oddech wyrównał. W trakcie kolejnej chwili zasnął, a jego ciało całkowicie zwiotczało. To pozwoliło Rivinowi i Corellowi oswobodzić Farima i wyciągnąć go z tego piekła.

 

***

 

Swoją kryjówkę mieli zorganizowaną w zachodniej części dzielnicy biedoty. Zajęli jedną z opuszczonych prowizorek, która składała się z wielkiej izby i postawionej później dobudówki. Egzekutor powiedział, że chata należała niegdyś do członka lokalnego półświatka. Co się stało z poprzednim właścicielem? Rivin powiedział, że otruła go kochanka, zabierając pieniądze i uciekając z Varnenburga. Skąd to wszystko wiedział? Tym już nie raczył podzielić się z Corellem.

W izbie znajdował się siennik, trochę zapluskwiony, ale pozwalający na odrobinę wygody. Stare i nieruszane od dawna palenisko ulokowano na środku pomieszczenia. Pod ścianą ustawiono kilka topornie wykonanych mebli, Corell w szczególności upodobał sobie sosnowy kredens, na który wyłożył zawartość torby. Dwa krzesła stały pod jedynym oknem, w ciągu dnia zasłoniętym płachtą. W tej chwili Corell zalecił jego odsłonięcie, by więcej świeżego powietrza znalazło się w izbie. Trzy kroki od tego okna ustawili wspólnie stół, na którym teraz związany leżał Farim. Po obudzeniu musieli go ponownie zakneblować, bo zaczął zdzierać gardło, błagając by wszyscy go zostawili. Corell pomyślał, że musi odczuwać olbrzymi ból i chciał podać odpowiednie środki, ale Rivin kategorycznie zabronił.

„Cholerni egzekutorzy, nawet wobec siebie są okrutni. Gdyby Farima po prostu zostawić, świat choć przez chwilę byłby lepszy. Z drugiej strony, Rivin pewnie wyłupiłby mi oczy i zostawił w tej dziurze. Z jakiegoś powodu kolegium ufa każdemu jego słowu, więc łatwo by się wytłumaczył. Cholerni egzekutorzy – tak powtarzał w myślach Corell.”

Medyk zgarnął z kredensu mały nożyk i trzy fiolki. Podszedł do swojego pacjenta i delikatnie ukłuł palec wskazujący. Farim nawet jeśli coś poczuł, to nie dał żadnego znaku, wciąż nerwowo rozglądając się po pomieszczeniu. Corell przystawiał do rany kolejne flakoniki zbierając do każdego po kilka kropel krwi. Gdy upewnił się, że ilość jest wystarczająca do przeprowadzenia testu, wrócił do stanowiska. Rivin stał przy drzwiach frontowych, z wolna popijając mocne wino z bukłaka. Za wyjątkiem sytuacji ze środkami na uśmierzenie bólu, nie wtrącał się do pracy, co bardzo Corella ucieszyło. Widząc jednak działania medyka, na powrót zaistniało w nim zainteresowanie. Zagadał do medyka:

– Co robisz?

– Sprawdzam, co się z nim dzieje – odpowiedział, próbując szybko uciąć dyskusję.

– A nie wiesz?

„Cholerni, przeklęci egzekutorzy – pomyślał z nienawiścią.” Jego dłonie poruszały się automatycznie, wrzucając zaklęte kryształki do fiolek. Wyobraził sobie, jak nagle odwraca się i uderza Rivina w twarz. Zaskoczony egzekutor upada na ziemię oszołomiony niespodziewaną siłą Corella. Wyobraził sobie jak jedną ręką chwyta za tunikę, a drugą okłada jego twarz tak długo, aż robi się z niej krwawa miazga. Rivin prosi żeby przestał. Nie prosi, błaga!

Uciekając ze świata wyobraźni medyk uśmiechnął się pod nosem. W świetle świeczki zaczął energicznie mieszać zawartość fiolek, jednocześnie wyjaśniając proces egzekutorowi.

– Wrzuciłem do każdej fiolki próbniki, które za moment się rozpuszczą. Jeden wykrywa trucizny, drugi zakażenia, a trzeci bóle wewnętrzne. Zaraz przekonamy się co mu dolega.

Corell skupił się na uzyskaniu wyniku, podczas gdy Rivin podszedł do stołu, na którym leżał Farim. Pacjent zacisnął powieki, jakby próbując odciąć się od świata rzeczywistego. Miał bardzo nierówny oddech, jak zwierzę próbujące poradzić sobie z bólem. Rivin znał z góry wynik testu, choć cały czas liczył na inny rezultat.

„Żaden z naszych nie zasłużył na taki los – powiedział do siebie w myślach.”

– Nic z tego nie wyjdzie – rzekł cicho egzekutor, ale słowa doszły do uszu Corella.

Medyk po drugiej stronie izby, ignorując słowa towarzysza, wciąż mieszał fiolki. Poczuł na karku przesycony alkoholem oddech, gdy próbniki ostatecznie się rozpuściły. Krew nie zmieniła barwy.

„Cholera, skąd wiedział? – zadał sobie w głowie pytanie”.

– Co to oznacza? – zapytał Rivin.

– Że nie jest dobrze. – odpowiedział Corell.

Medyk skupił uwagę na zgromadzonych medykamentach, ciesząc się w głębi, że zabezpieczył się nawet na tak nieprawdopodobną możliwość. Wertował palcami kolejne flakoniki, poszukując jedynej rzeczy, dostępnej tylko w pracowniach na Wyspie.

„Dopóki wrzeszczy i wyrywa się, jest szansa na działanie. To by wyjaśniało pytanie Rivina, co do snów. Ponoć obserwatorzy nawet bez kryształu mają wieszcze sny, a te tylko pogłębiają obłęd. Tylko, że egzekutorzy nie mają żadnej styczności z czystym kryształem…”

W końcu odnalazł właściwą fiolkę. Zapomniał, że jest najmniejsza ze wszystkich. Znajdowała się w niej esencja kryształu w płynie. Bez odpowiedniej wiedzy, niemożliwa do uzyskania, ponieważ kryształ nie pali się, nie topi, ani nie zmienia stanu pod wpływem zaklęć lub narzędzi. Dopiero dźwięk potrafi zmienić kryształ w esencję, a konkretniej gdakanie kur havarskich, te z kolei występują tylko na wyspie należącej do Towarzystwa Historyków. Raczej nie jest to zbiegiem okoliczności.

Medyk odwrócił się do Rivina, próbując ubrać w słowa wnioski. Był już świadom, że egzekutor wie zdecydowanie więcej niż to okazuje, ale chciał niejako odpowiedzią Rivina potwierdzić coś więcej niż to, co jest oczywiste.

– Próbniki nic nie wykazały, więc jego ciału nic nie dolega. Problem musi być w głowie. – Zrobił krótką pauzę, próbując ocenić reakcję egzekutora. Cień na jego twarzy odbierał możliwość lepszego przyjrzenia się, ale wydawał się nieporuszony tym wstępem. – Podejrzewam, że to choroba wróżbity.

– Ale wróżbitówka to problem tylko obserwatorów.

Odpowiedź rzucona przez Rivina była oczywistością, ale Corell wyłapał to, co najistotniejsze. Słowa były wyuczone, wypowiedziane w wyniku uwarunkowania, a nie zastanowienia. Postanowił nie zdradzać się ze swoją wiedzą, uważał że uratowanie Farima ze szponów szaleństwa jest ważniejsze, niż szukanie dowodów na świeżo postawione tezy.

Podszedł do stołu, zajmując miejsce po lewej stronie pacjenta, egzekutor stanął przy jego boku. Corell wziął głęboki oddech. Podawanie esencji wiąże się z ogromnym ryzykiem, nie zawsze pacjenci się budzą, co i tak nie jest najgorszym rezultatem. Do tego nie ma żadnej wiedzy na temat tego, co dzieje się z chorym po podaniu takowej esencji. Obserwatorzy powtarzają, że nic nie pamiętają, choć po rytuale Corell w ich ślepych oczach zawsze widział odbicie otchłani. Sprawę komplikował fakt, że esencję stosuje się na historykach mających styczność z podobną formą Łez Dactusa, sytuacja jednak wymagała działań ekstremalnych.

– Nic więcej nie mogę zrobić. To jedyne wyjście – powiedział do Rivina licząc na jego zrozumienie, ale również do siebie. Corell zawsze traktował esencję jako ostateczność. – Trzeba go wyciągnąć z własnego umysłu. Jego rzeczywistość to mieszanka teraźniejszości i przyszłości, co doprowadzi do ugotowania się mózgu.

– Raczej teraźniejszości i przeszłości – rzekł niemrawo Rivin.

– Nie, obserwatorzy…

Urwał w połowie zdania coś sobie przypominając. Minęło wiele lat, ale gdy wspomnienie odżyło, było jak wyciągnięty ze skarbca obraz, ze wszystkimi detalami i szczegółami, które można w spokoju podziwiać i analizować. Przypomniał mu się tekst, na temat starożytnych havarczyków. Tych prawdziwych, a nie obywateli późniejszego Imperium. Posiadali oni rzekomo cechę, przez którą ich sny zostały zastąpione przez wizje przeszłości. Zgodnie z legendami, to oni odkryli pierwotne właściwości czerwonego kryształu, który pozwolił im na patrzenie w przyszłość. Tekst bardzo mu się podobał, przez swój niemalże mityczny charakter.

„Prawdziwych havarczyków już nie ma. Obserwatorzy, te biedne, ślepe dzieci są ich marną spuścizną. Ale ten przeklęty egzekutor wie zbyt wiele – gdybał w myślach Corell”. To wspomnienie spowodowało lawinę skojarzeń i napływ kolejnych przebłysków na temat natury starożytnych havarczyków. Również z ich domniemanym zamiłowaniem do magii krwi.

Corell spojrzał w oczy Rivinowi i zauważył, że ten świdruje go wzrokiem. Jego twarz zazwyczaj uśmiechnięta i lekko podpita, teraz była smutna. Medyk poczuł zaciskającą się na gardle niewidzialną dłoń, która nie pozwalała wypowiedzieć żadnego słowa. Spuścił wzrok na stół, nie potrafiąc wytrzymać ciężaru tego spojrzenia. Rivin nawet nie krył się z tym, że w prawej dłoni trzymał sztylet z krótkim ostrzem.

– To nic osobistego – rzekł smutno egzekutor.

Rivin wbił sztylet w brzuch medyka szybko, choć nie brutalnie. Ruch był niemalże delikatny, jakby egzekutor nie chciał sprawić przy tym bólu, choć ten jak nieproszony gość i tak się pojawił. Corell miał przy tym prawdziwą gonitwę myśli, analizując nie tylko całe swoje życie, ale również to co się z nim działo w tym momencie. Sądził, że osunie się na ziemię, by na brudnym klepisku dokonać żywota, zamiast tego opanował go kompletny paraliż.

„To tak wygląda umieranie? – pytał się w myślach”.

Rivin ułożył ciało na stole, które pod jego dotykiem nie przejawiało żadnego sprzeciwu. Medyk leżał teraz obok Farima, który po chwili spokoju kontynuował koncert wrzasków. 

– Uspokój się, zaraz będzie po wszystkim – powiedział egzekutor. Następnie zwrócił się do Corella. – To ciałousztywniacz. Nie umrzesz, ale nie miałem wyboru. Nigdy nie zgodziłbyś się na to co będziemy robić.

Corell wyrwany agonii, chciał krzyczeć, wydrapać oczy egzekutorowi, płakać, upaść na kolana i błagać, by mógł po prostu odejść i nigdy więcej nie stanąć na drodze egzekutora. Chciał przyrzec, że zaszyje się w jakimś cichym miejscu, zmieni tożsamość i do końca dni będzie w swoim małym świecie z tego co upoluje lub wyhoduje. Ciało odmówiło każdej z tych próśb. Rivin w tym czasie wziął do ręki inny sztylet. Corell nie potrafił rozpoznać wzoru, nigdy wcześniej takiego nie widział. Przypominało to coś w rodzaju małego sierpa, ale brakowało rdzenia ostrza. Medyk szybko przestał nad tym rozmyślać, widząc jak egzekutor na lewym przedramieniu Farima zaczął wykonywać krótkie cięcia przez całe przedramię. Ten uspokoił się, przestał krzyczeć i tylko głęboko oddychał, jakby walcząc z bólem. Corell poczuł rosnącą plamę moczu we własnych spodniach.

– Cholera, Corell! – powiedział Rivin, widząc co się stało. – Przecież nawet cię nie dotknąłem jeszcze! Postaraj się mnie nie rozpraszać, bo jak was źle potnę, to po fakcie będzie gadać dupami, a pierdzieć przez usta. – Medyk słysząc to jeszcze szerzej otworzył oczy i zaczął spazmatycznie oddychać. Rivin wtedy głośno się roześmiał. – Ha ha! Żartuję. Po prostu się nie obudzicie… w najlepszym wypadku oczywiście.

Egzekutor obszedł stół i ujął prawe przedramię Corella. Medyk poczuł, że tym razem pęcherz opróżnił się na dobre.

– Tak jak mówiłem, to nic osobistego – rzekł Rivin, przykładając ostrze do ciała. – I staraj się nie skupiać na ręce. Ponoć to kurewsko boli, a ciałousztywniacz nie pozwoli ci zemdleć.

Rivin zaczął wykonywać jedno długie cięcie, biegnące od nadgarstka, aż do bicepsa. Corell zapragnął umrzeć. Ból był jak spadanie z ciągnących się schodów, do których przytwierdzone są zardzewiałe gwoździe, by na końcu wylądować w zbiorniku wypełnionym potłuczonym szkłem i brzytwami. Gdy skończył, miał wrażenie, że z rany bucha żywy ogień. Paliło tak, jakby przytwierdzono do rany rozgrzane do czerwoności, niemalże topiące się kamienie. Po policzkach płynęły mu łzy, pragnął by zadziałały wbrew prawom natury i dopłynęły aż do rozciętego przedramienia, przynosząc odrobinę ulgi.

– No – zaczął Rivin pewnym głosem. – Najłatwiejsze za nami. Teraz muszę was zakląć.

Innym już ostrzem, egzekutor rozciął tunikę medyka odsłaniając tym chudy i owłosiony brzuch. Corell czując co się święci zobojętniał. Świadomość, że nic mu nie pomoże, sprawiła że zaczął mentalnie umierać. Ciało i umysł pozostawały na tym świecie, ale jego duch powoli konał, nie mogąc znieść tego co nadejdzie. W tym momencie poczuł jak Rivin klepie go otwartą dłonią w twarz.

– Skup się i nie odpływaj, bo wszystko pójdzie na marne. Tylko ty możesz mu pomóc. Tam, gdzie cię przeniosę nikt inny nie wytrzyma. Ja sam popadłbym w obłęd, każdy inny historyk w ogóle by się nie obudził. Kolegium powiedziało mi, że tylko ty będziesz chciał naprawdę mu pomóc. Poza tym odpręż się, bo właśnie stworzysz historię na nowo. I pamiętaj, ból pozwala zrozumieć.

Rivin uderzył w strunę, na którą Corell nie potrafił pozostać głuchym. Zawsze kierował się mottem, że nieważne co by się nie działo, będzie niósł pomoc. Jeśli pomoc oznacza przezwyciężenie nieziemskiego bólu, stwierdził że jest z tym pogodzony. Rivin wyczuł tę zmianę myślenia, bo rozpoczął drugi etap bolesnego znaczenia, jeszcze gorszy niż to sprzed chwili, wykonując na brzuchu Corella skomplikowany wzór. Jęki medyka towarzyszące temu rytuałowi musiały jednak bardzo przeszkadzać Rivinowi, gdyż zaczął gadać, raczej do siebie niż do Corella.

– Jeśli ci to pomoże, przenieś się w swoje ciche miejsce. Wiesz, ja na przykład w trudnych chwilach przenoszę się pod Barahold. W jego sąsiedztwie jego góra, która niegdyś pluła ogniem, a dziś jest na niej świątynia poświęcona Dactusowi. Ale chrzanić świątynię, po drugiej stronie tej góry jest winnica, ale jaka winnica! Przyjacielu, muszę cię tam kiedyś zabrać… cholera! – Ból na chwilę ustał, a Rivin przyjrzał się z góry swojemu wciąż niedokończonemu dziełu. Corell z trudem utrzymywał się przy zmysłach, czuł że jego brzuch jest właśnie tą plującą ogniem górą, o której nie przestaje mówić Rivin. – Trochę się pomyliłem, ale spokojnie, wybrnę z tego jakoś. O czym to ja? Ach, winnica! Mają tam najprzedniejsze trunki w całym imperium. Mówię ci, to co pijasz w wolnych chwilach przypomina szczyny, od momentu w którym spróbujesz wina Vlada. To prawdziwy geniusz w swoim fachu. Ale koniecznie czerwone! Gdy byłem tam ostatnio zaserwował mi białe, mówiąc że pracuje jeszcze nad recepturą i cóż, trudno się z nim nie zgodzić. Białe najwidoczniej nie są jego specjalnością. Jak będzie okazja, to poprosimy o potrawkę z jelenia. To jak komponuje się z czerwonym jest niewiarygodne. – Rivin skończył swoją robotę i ponownie przyjrzał jej się z wysokości, po czym stwierdził: – No! Całkiem nieźle z tego wybrnąłem. Żałuj, że nie możesz się ruszyć i zobaczyć tego. Ha ha!

Rivin pociągnął porządnie z bukłaka, na chwilę oddając się marzeniom o cudownej winnicy przy Baraholdzie. Gdy otrząsnął się z wizji, ten sam znak wykonał na brzuchu Farima. Tym razem nie odezwał się ani słowem, będąc w pełni skupionym na pracy. Corell nie potrafił zapomnieć o bólu, więc zaczął się na nim skupiać, wyobrażając sobie jak ustaje i odchodzi w zapomnienie. Dawało to sekundy ukojenia, lecz w gruncie rzeczy ból wydawał się nie do wytrzymania. Ciało wciąż odmawiało posłuszeństwa, co powiększało dyskomfort. Medyk mógł jedynie poruszać gałkami ocznymi, śledząc ruchy egzekutora, jeśli ten akurat był w zasięgu wzroku.

Nagle Rivin pojawił się za jego głową. Skrzyżował im przedramiona, a następnie splótł dłonie. Egzekutor pomachał mu przed oczami fiolką z esencją z Łez Dactusa i uśmiechnięty puścił do niego oczko.

– Słodko razem wyglądacie, wiesz?

Medyk nie mógł odpowiedzieć oczywiście, więc tylko śledził ruchy Rivina, patrząc jak najpierw zdejmuje plombę, a następnie wącha ciesz.

– Zawsze zastanawiałem się jaki ma zapach. Cóż, powodzenia i daj znać później jak było w Farimie.

Corell czuł przyspieszone bicie serca na myśl o wypiciu tego wywaru. Rivin najpierw zdjął knebel Farimowi, a następnie odchylając głowę spętanego egzekutora, wlał połowę zawartości do jego gardła. Kiedy podszedł do medyka, ten był przerażony, ale jednocześnie podniecony tym doświadczeniem. Na chwilę zapomniał o świecie, pokaleczonym ciele i jawnym wykorzystaniu, którego dopuścił się Rivin. Esencja jest kluczem otwierającym drzwi do świata jego podopiecznych.

Egzekutor odchylił jego głowę i wlał pozostałość fiolki do gardła.

Smakowało jak zupa zrobiona na kurzym mięsie. Wydawało mu się, że słyszy gdakanie, gdy obraz najpierw zawirował, by później całkowicie się rozmyć.

 

***

 

Wir kolorów. Corell oswobodzony i mogący znów się ruszać, był jak liść, porwany z drzewa przez tornado. Rzucało nim w każdą stronę, obracało wokół własnej osi, a świat zdawał się być malarską awangardą, złożoną z przecinających się pasów i skupisk różnych barwach. Był tym przerażony, nie wiedział co się dzieje, dając się ponieść kolejnym wirom; delikatnego błękitnego muskania, radosnej i unoszącej żółci czy poniewierającej agresywnej czerwieni. Corell zamknął oczy.

„To musi być jego umysł. Jakiż chaos! Corell, musisz się uspokoić, nie dać mu zapanować nad sobą. Rivin mówił, że sam popadłby w szaleństwo. Musisz się uspokoić! – krzyczał w myślach do siebie.”

Gdy na powrót otworzył oczy, wir ustał. Kolory swobodnie się przemieszczały, ale bez jego udziału. Corell zawieszony w przestrzeni, mógł przez chwilę podziwiać tę paletę, doceniając jej skomplikowane piękno. Nie uszła jego uwadze zdecydowana przewaga czerwieni, która co rusz zajmowała obszar zdominowany przez kłęby żółci, błękitu, zieleni czy fioletu. Czerwień pochłaniała wszystko na swojej drodze, czasem tylko oddając pola, ale zawsze kończąc z nawiązką. Corell zaczął rozglądać się dookoła, szukając Farima, jak polecił mu Rivin, ale w tym morzu odcieni nie było nic fizycznego, namacalnego, obecnego. Jedynie fale co rusz innych kolorów.

Wtedy medyk spojrzał w dół.

Daleko w dole, w samym centrum krwistoczerwonej chmury, rosła czarna dziura. Dym tak gęsty i nieprzenikniony, że można było w nim utonąć od samego patrzenia. Przestrzeń systematycznie, jakby w rytm uderzenia serca, rosła zamieniając skupiska czerwieni w swoją wypaloną strukturę. Gęsty dym co chwilę przeszywała gdzieś w głębi błyskawica, a gdy Corell wytężył słuch mógł nawet usłyszeć jej nawoływanie, co tylko zniechęcało do pójścia niżej. Zaczynało się normalnie, charakterystyczne wejście, oddalone wieloma godzinami drogi. Następnie narastanie, zwiastujące pokonanie przez dźwięk dzielącej odległości, lecz zamiast przeszywającego grzmotu, wydobywał się wywołujący dreszcze krzyk.

„Tam jest Farim – uświadomił sobie Corell.”

Obrócił się w przestrzeni, wyciągając instynktownie prawą rękę przed siebie, co zaczęło go kierować do czarnej dziury. Nie do końca był pewny czy to ona się powiększa, czy on jest bliżej. Krzyk błyskawicy był coraz głośniejszy, mrok przybierał na sile. Gdy znalazł się na wyciągnięcie ręki od czarnej i nieprzejednanej przestrzeni, poczuł przerażające zimno. Wtedy go wciągnęło.

Miał wrażenie, jakby znów znalazł się na stole w Varnenburgu. Całe ciało miał sztywne, a mroczna chmura robiła z nim co chciała. To było, jakby para olbrzymów rzucała nim między sobą, bawiąc się w najlepsze. Akompaniament krzyków był coraz głośniejszy, coraz bliższy, coraz częstszy. W końcu został wciągnięty w samo serce tego mroku. W pewnym momencie całkowicie stracił wzrok, czując jedynie, że wciąż i wciąż leci w dół. Po chwili zderzył się z ziemią.

Chwilę zajęło mu dojście do siebie. Potarł oczy, próbując przegnać sprzed nich mroczki, a gdy rozejrzał się, nie potrafił uwierzyć gdzie jest. Dookoła było pełno śniegu, sam właśnie złapał się na tym, że ugrzązł w nim po kolana. Był na przestrzeni płaskiej aż po horyzont, z której wyrastały wieże, łudząco podobne do tej należącej do Towarzystwa. Z dachu każdej z tych wież ulatywał gęsty, czarny dym, zasilający sklepienie. Panował tutaj głęboki półmrok, jedynym źródłem światła były przeszywające co chwilę niebo błyskawice. Czuł się jak ślepiec, pozostawiony na pustyni na łaskę natury.

„I co teraz? – myślał gorączkowo. Wtedy poczuł swędzenie na brzuchu. Pomyślał, że to pewnie blizny pozostawione przez Rivina, ale gdy jego dłoń przejechała po skórze, na nic nie trafiła. Nie zważając na zimno uniósł tunikę i jego oczom ukazał się tatuaż. Ale jaki tatuaż! Złożony z dwóch okręgów, jednego mniejszego i okalającego go większego. Przecięte były one ulokowanym na środku krzyżem, którego łączenie znajdowało się na miejscu pępka. Zamiast niego, zauważył na brzuchu literę C, która została przekreślona i zaraz obok literkę F, ze wskazującą na nią strzałką. – A więc tutaj się pomylił. – Nieco nad literą znajdował się mały trójkąt, który kompletnie nie pasował do obrazu. Gdy Corell nporuszył się w lewo, chroniąc się przed zimnym wichrem, zauważył, że tatuaż również się rusza, a konkretnie ten mały trójkąt. Zaskoczony swoim odkryciem, wykonał obrót dookoła i zauważył, że trójkąt również poruszał się wokół własnej osi. – Praktyczna rzecz! – zaśmiał się w duchu, doceniając pomysłowość Rivina. – A więc kierujemy się do pępka.”

Obrócił się we właściwym kierunku i zobaczył olbrzymią górę, wokół której okręgi zataczały czarne ptaki. Jej szczyt został rozerwany, zamiast czapki śniegu, szczyt był otchłanią, z której ulatywał w niebo nieprzenikniony, czarny dym.

Zdeterminowany wykonał pierwszy krok, próbując przyzwyczaić się do obecności śniegu. W jego rodzinnych stronach, ani na wyspie, śnieg nigdy się nie pojawiał. Słyszał jedynie o nim historie. W jednym momencie znienawidził ten biały proszek, utrudniający poruszanie się i przetrwanie. Skupiony na punkcie, nie zauważył że pokonał połowę odległości, ale poczuł, że coś złapało go za nogę.

Nagle spostrzegł, że śnieg pod jego stopami zniknął. Był na zamarzniętym jeziorze, a z przebitej tafli lody, wystawała trupia ręka, zaciśnięta w żelaznym uścisku na jego nodze. Próbował się oswobodzić, ale wtedy z drugiej strony tafla ponownie została przebita i kolejna ręka złapała jego drugą nogę. Rozejrzał się spanikowany dookoła i zauważył zmianę w krajobrazie. Zniknęły wieże, zniknęła góra, zamiast nich był las spróchniałych drzew, wyrosłych na tym lodzie. Z każdego drzewa zwisały wisielce w różnym stopniu rozkładu, ale również w różnym stanie agonalnym. Część miała poderżnięte gardła, część głowę wykręconą nienaturalnie, część była całkowicie zwęglona. Zaczął mocniej wierzgać kończynami, próbując uciec, ale wtedy kolejna ręka przełamała lód i złapała go. Poczuł dotyk lodowatej wody, gdy powierzchnia załamała się pod nim, a dłonie konsekwentnie ciągnęły go na dno.

„To tylko jego umysł, to tylko jego umysł, to tylko jego umysł! – powtarzał do siebie, ale sam coraz mniej w to wierzył.”

Nie mogąc zdobyć się na oddech, patrzył w górę, jak dziura przez którą wpadł zanika, będąc coraz dalej. W dole, zauważył trójkę ludzi o pustym spojrzeniu, którzy ciągnęli go na dno. Z każdej strony podpływało coraz więcej topielców, gotowych przyjąć w swoją brać nowego członka. Corell zacisnął oczy, powtarzając w myślach jak mantrę, że nic tutaj nie jest prawdziwe. Gdy pierwszy żywy trup ugryzł go w nogę, mimowolnie krzyknął, wypuszczając cenne powietrze. Zamknął usta, walcząc z rosnącą potrzebą zaciągnięcia się powietrzem i spojrzał w górę. Tafla lodu zniknęła z jego pola widzenia.

Poczuł jak jego stopy zderzają się z mułem. Ponownie zamknął oczy, choć coraz więcej zimnych dłoni łapało go za kostki, łydki i uda, coraz więcej zębów wbijało się w jego ciało, coraz więcej mułu go pochłaniało. Nie otwierał oczu, bo wciąż wmawiał sobie, że to tylko umysł Farima. Gdy czubek jego głowy zanurzył się w dnie jeziora, nie wytrzymał i wziął głęboki oddech. Do jego płuc dostało się tylko czyste powietrze.

Otworzył oczy i zauważył, że krajobraz znów się zmienił. Leżał na ulicy zrujnowanego miasta, które wydawało się, że żyje. Ściany budynków waliły się z każdej strony, lecz w ich miejsce od razu wyrastały nowe kamienne konstrukcje. Na niektórych dachach widział ustawionych w kolejce ludzi, którzy kolejno zeskakiwali z wysokości na twardą glebę. Po upadku wstawali i z powrotem wchodzili do budynku, by cykl rozpoczął się od nowa.

Uniósł tunikę, by zobaczyć dokąd ma iść, ale jego mapę szlag trafił. Wszystko było na miejscu, tylko trójkąt szalał i co chwilę zmieniał położenie na tatuażu.

„Muszę być blisko – stwierdził Corell. Rozejrzał się dookoła. Zawsze był to najwyższy lub najbardziej wyróżniający się punkt. Ponad budynkami na zachodzie zauważył strzelisty dach wieżyczki, niemożliwy do pomylenia z żadnym innym. – Świątynia Dactusa. To jest Varnenburg! Tylko jakiś dziwnie posklejany”.

Ruszył żwawo w kierunku miejsca kultu. Mijając kolejne uliczki rozpoznawał coraz więcej szczegółów, ale był świadkiem równie dziwnych widoków, jak ludzie skaczący z balkonów. Widział staruszków, wbijających sobie noże w plecy, by po chwili je wyciągnąć i zamienić się rolami. Widział kobiety wpadające do studni, by po chwili wyjść i ponownie tam wpaść. Widział ludzi częstujących się trucizną. Wszystko to wtłoczone w obraz walącego się miasta, a jednak wciąż nie potrafiącego dokończyć dzieła samozniszczenia.

W końcu dotarł pod wielkie schody Świątyni Dactusa. Przetarł oczy, nie mogąc z początku uwierzyć, że dotarł na miejsce. U szczytu tych schodów siedział egzekutor o miedzianej skórze, z burzą włosów na głowie. Na jego kolanach usadowiła się mała dziewczynka, na oko pięcioletnia, ubrana w wysłużoną, starą sukieneczkę w niebieskim odcieniu. Blond włosy miała brudne i przyklejone do twarzy. Była objęta przez Farima.

Corell wbiegł na schody, szybko pokonując odległość dzielącą go od egzekutora.

– Farim! Farim, cholera, długo cię szukałem – rzekł styranym głosem Corell, szczerze szczęśliwy z tego spotkania.

Jego twarz była wychudzona, jakby ostatni miesiąc spędził na torturach. Oczy puste, zupełnie jak u obserwatorów, którymi opiekował się na co dzień Corell. Głos pozbawiony życia.

– Kim ty jesteś?

– Jestem Corell. Opiekun obserwatorów. Jestem historykiem, jak ty.

– Nie! – przerwał mu Farim, odzyskując nieco światła w oczach. – Niemożliwe. Tu nie ma Towarzystwa. Kim jesteś? Kiedy cię zabiłem? – W jego oczach nagle pojawiły się łzy, występujące tylko u ludzi, którzy sięgnęli dna i przebili się dalej. – Nie pamiętam cię.

Medyk chciał już odpowiedzieć, przybity widokiem historyka, ale wtedy dziewczynka zsunęła się z jego kolan i czule ujęła policzek z blizną.

– Już czas – powiedziała.

– Nie musisz iść…

– Muszę – przerwała, nim Farim zdążył powiedzieć więcej. – Sam mi kazałeś.

Corell zauważył w tym momencie, jak pod sukieneczką wygląda ciało dziewczynki. Całe zdeformowane, jakby wszystkie kości zostały pogruchotane, w czaszce również było wgniecenie, jakby ktoś jej zrzucił kamień na głowę. Dziewczynka podeszła do krańca schodów, po czym przekraczając z trudem balustradę, skoczyła w dół. Po chwili do uszu Corella doszła przerażająca kakofonia zbudowana z wypuszczonego powietrza z płuc po niedokończonym krzyku oraz połamanych kości.

– Farim… – Zaczął, ale słowa ugrzęzły mu w gardle.

– Wróci. Zawsze wraca.

„To jego umysł. Nic tutaj nie jest prawdziwe. Ale on o tym nie wie – mówił do siebie w myślach”. Jego kontemplację przerwał Farim.

– Wiem, że to nie jest prawdziwe – powiedział, zrezygnowanym tonem. Corell chciał na to odpowiedzieć jakoś, ale był zbyt przerażony faktem, że Farim bez problemu zagląda w jego myśli. – Wiem, że to mój umysł. Ale dobrze mi tutaj. Mogę spokojnie przeprosić wszystkich. Błagać o wybaczenie. Cierpieć razem z nimi. Naprawdę jesteś z Towarzystwa?

– Tak. Farimie, wysłuchaj mnie. Musisz opuścić to miejsce. Ty… umierasz.

– A więc dostanę to, na co zasłużyłem.

– Towarzystwo cię potrzebuje…

– Oni zawsze kogoś potrzebują! – przerwał brutalnie wywód. – Ale gdy się nad tym zastanowić, nikt ich nie potrzebuje. Tylko bogate lordziątka i paniczowie, którzy chcą trochę dłużej nacieszyć się swoim uprzywilejowaniem. Nikt, kto naprawdę zasługuje na szczęście.

Poruszony tymi słowami, Corell próbował zebrać myśli. „Jak pomóc komuś, kto odrzuca każdą rękę? – zastanowił się medyk. U podnóża schodów usłyszał ciche kroki. Odwrócił się i zobaczył dziewczynkę, która przed chwilą skoczyła w dół. Za nią, przed pierwszym stopniem, zebrał się tłum ludzi. – Jego ofiary?”

– Muszę im pomóc – rzekł Farim, po czym wstał i otrzepał kurz ze spodni.

– Niby jak? Jak chcesz im pomóc?

– Będę cierpiał razem z nimi.

– Farim cholera, oni już nie żyją! – krzyknął Corell, czując jak pieką go oczy. Ból, jaki musiał odczuwać egzekutor, wydawał się przygniatający i rozrywający, nie potrafił patrzeć, jak ktoś chce sam się z tym zmierzyć. – A w prawdziwym świecie są osoby, które potrzebują prawdziwej pomocy!

– W prawdziwym świecie przynoszę tylko śmierć i żałobę.

– A tutaj rozdrapujesz blizny, czekając aż sam zdechniesz razem z nimi. Przyjrzyj im się Farim! Spójrz na ich twarze! Czy oni wyglądają jakby prosili cię, żebyś cierpiał z nimi? Czy oni wyglądają, jakby prosili o pomoc? Skazujesz ich na wieczną męczarnię, niekończące się powielanie twoich czynów. Stworzyłeś dla nich piekło obudowane swoim żalem!

Corell sam w tym momencie spojrzał w dół. Przyjrzał się zebranym twarzom, pustym i nieobecnym, ale co go najbardziej przeraziło, to że wszystkie były lustrzanym odbiciem twarzy egzekutora. Osoby, które tutaj zebrał, skuwając niejako ze sobą, zaczęły się rozpadać, odchodząc w zapomnienie. Ale podtrzymujący ich przy życiu żal, nie chciał dać o sobie zapomnieć, materializując się w karykaturalnej formie.

„Kto tutaj tak naprawdę jest więźniem? – zapytał sam siebie”.

– Ja… ja nie wiem… nie wiem co robić – rzekł Farim łamiącym się głosem.

Medyk przyjrzał mu się i widział płynące po twarzy łzy. Ubranie, w które był odziany, zniknęło i oczom Corella ukazało się nagie, umięśnione i naznaczone niezliczoną ilością blizn ciało. Przypomniał sobie w tym momencie słowa Rivina: „Ból pozwala zrozumieć”. Poczuł swędzenie na przedramieniu i zauważył, że w miejscu, które powinno być oznaczone ciągnącą się blizną, była długa kreska, święcąca jasnym blaskiem. Rana emanowała uspokajającą, czułą, wręcz przyciągającą swoją życiodajnością, siłą. Zauważył, że ręka Farima oznaczona wcześniej przez Rivina rytualnym ostrzem, świeci podobnie. Corell wiedział co robić.

– Daj sobie pomóc. Nie musisz znosić tego sam.

Wyciągnął rękę w jego stronę. Farim, wciąż wyraźnie rozbity, z początku bez żadnego wyrazu przyjrzał się Corellowi. Po chwili coś się w nim przełamało. Pociągnął nosem, lękliwie wyciągnął własną rękę i ujął za łokieć medyka.

Corell miał wrażenie, jakby został poćwiartowany.

 

***

 

Rivin stał samotnie oparty o ścianę, sącząc wino z bukłaka i przyglądając się dogasającej na kredensie świeczce. Jej płomień zdawał się tańczyć na knocie pod nieznaną melodię, kusząc i zachęcając do podejścia bliżej w celu ogrzania się. Gdy ponownie wypił łyk wina i obraz nieco się rozmył, całe wrażenie prysnęło.

„Kolejny fakt do zapomnienia – pomyślał egzekutor.”

Zastanawiał się, czy nie wyjść na zewnątrz do Corella. Od kiedy ten obudził się i pozwolił obandażować sobie rękę i brzuch, niewiele mówił. Raczej wolał pozostać sam ze sobą. Rivin nie próbował wypytywać Corella, co ten widział. Rytuał zbratania dusz jest bardzo intymny, najbliższe sobie osoby, gdyby wiedziały o czymś takim, nie zdecydowałyby się na ten krok. Tak głębokie otwarcie się przed kimś to coś niezwykle wyjątkowego i Rivin wiedział, że nie ma świecie osoby, której tak by zaufał. Oczywiście, w tym przypadku było to jedyne rozwiązanie, które wyciągnęłoby Farima z pułapki, którą sam sobie zastawił. Sama esencja z Łez Dactusa przeleciałaby przez niego po prostu jak woda.

„Ciekawe co go tak zamknęło – gdybał Rivin. – Corell pewnie wie, ale nie będzie chciał powiedzieć. Zapewne zaczęło go prześladować jakieś zlecenie. Cholera, jak człowiek zaczyna rozmyślać o tym, to nie może się później otrząsnąć. – Egzekutor ponownie pociągnął z bukłaka, czując jak powieki mimowolnie ciągną w dół. – Cholera, Farim, jakbyś pił jak normalny havarczyk to nie byłoby całej tej chorej sytuacji. Pieprzony Varnenburg, pluję na ciebie! Daj choć raz słońcu zaświecić nad sobą!”

Rivin chciał opróżnić bukłak z zawartości, ale okazał się już pusty. Naburmuszony i zły na cały świat, cisnął nim w kąt. Walnął pięścią w ścianę, ale tylko rozbolała go ręka. Egzekutor oparł się plecami o tę ścianę i usiadł, przygnieciony ciężarem upojenia. Pozwolił powiekom opaść.

– Gwiazdy są piękne – powiedział Farim ze stołu.

Rivin otrząsnął się nagle. Otworzył szeroko oczy zaskoczony przebudzeniem się egzekutora. Wstał, dojrzał na stole miskę z wodą i zanurzył w niej głowę. Była straszliwie mętna, ale spędziła sen z powiek. Rivin zgarnął kropelki wody z łysej głowy i podszedł do stołu.

– Jakie znowu gwiazdy?

– Na niebie, zobacz – powiedział, wzrokiem kierując Rivina do okna. Ten schylił się do poziomu głowy Farima i spojrzał w czarne niebo, dostrzegając usiane na niebie gwiazdy, tworzące wyraźne konstelacje. Pomyślał przy tym: „Całkiem ładne, ale co to ma do tego?” – Kiedy ostatnio przyglądałeś się gwiazdom, Rivin?

– Szczerze? – Łysy egzekutor musiał chwilę się zastanowić, ale konkluzja do której doszedł, napawała go nieco wstydem. – Nie pamiętam, przyjacielu. Jak się czujesz?

– Są naprawdę piękne – rzekł Farim, puszczając pytanie mimo uszu. – Stań czasem Rivin i spójrz w nocne niebo. Albo zachodzące słońce. Albo strumyk w puszczy. Albo jelenia jedzącego trawę. Bo w pewnym momencie będziesz widział tylko pracę. To co masz do zrobienia i… co zrobiłeś.

„O ho, nie jedno zlecenie, a wszystkie – zrozumiał egzekutor.” Przyglądał się jego twarzy, szukając śladu po starym przyjacielu. Tego wesołka, wizjonera w sztuce manipulacji ludźmi i kierowaniu ich losem. Zabójcę doskonałego. Zobaczył jedynie starą i wymęczoną doszczętnie skorupę. Jak jeden z wraków statków, które rozbiły się w wyniku sztormu o ostre skały wyspy Towarzystwa, a którymi nikt nigdy nie ma czasu się zająć. Postanowił jakoś rozluźnić atmosferę.

– Corell chyba zaszedł trochę za głęboko, co przyjacielu?

– Gdzie on jest? – zapytał nagle Farim, oderwany od swoich gwiazd.

Rivin chciał już odpowiedzieć, ale wtedy drzwi się otworzyły i do środka wszedł medyk

„Czy oni porozumiewają się w myślach teraz? – zastanowił się egzekutor. Ta dwójka spoglądała na siebie tak, jakby ich historia zamknęła się w ciągu jednej sekundy, w trakcie której przeżyli całe życie. Jakby się poznali, zostali przyjaciółmi, a z czasem kochankami. Jakby później wspierali się wzajemnie w zdrowiu i chorobie, jakby dalej zaczynali się kłócić i będąc na rozstaju własnych ścieżek, wybrali na przekór przeciwnościom wspólne życie i zestarzenie się razem. Ten rodzaj więzi sprawił, że Rivin poczuł się niechciany, nachalny, obcy. – Tak to będzie teraz wyglądać?”

– Jak się czujesz? – zapytał Corell.

– Lepiej – odpowiedział tym razem Farim, z lekkim zawahaniem. – Dobrze.

Cała trójka uśmiechnęła się po tej odpowiedzi, choć wszyscy wiedzieli, że to kłamstwo.

– To dobrze. Spokojnie, będzie lepiej – skłamał w odpowiedzi Corell.

– Rivin – zaczął niepewnym głosem Farim. – Możesz nas zostawić na chwilę?

– No tak! – rzucił trochę teatralnym tonem Rivin, ale widząc powagę na twarzy Farima, odpuścił. – Nikt nie chce już starego zabójcy. Zostawiam was, mili panowie.

Zabrał płaszcz z oparcia krzesła i opuścił chatę. Oddaliwszy się trochę od drzwi, usiadł pod ścianą i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza piersiówkę. Otworzył ją i pociągnął niewielki łyk, spoglądając w niebo.

„Te gwiazdy są naprawdę całkiem ładne – pomyślał, ale wtedy powietrze przeszył wrzask kobiety, kilka chat dalej, w zapewne jeszcze gorszej ruinie. Nie ze strachu, raczej bólu. – Ktoś umiera lub ktoś się rodzi. Cykl życia.

Trochę rozbawiony tą skrajnością, ponownie pociągnął z bukłaka i skupił się na gwiazdach.

 

***

 

Corell siedział na trawie pod wysoką sosną, patrząc jak piątka jedenastoletnich dzieci goni się roześmiana między drzewami. Minął tydzień, od powrotu z Varnenburga, ale dopiero dzisiaj Rivin ma złożyć wyjaśnienia odnośnie raportu. Nie chcąc być otoczonym przez zimne mury Wysokiej Wieży, zabrał podopiecznych na świeże powietrze.

„Są już w połowie ślepe, za rok całkowicie stracą wzrok i będą mogły czynić wróżby. Niech mają chociaż tyle z tego życia – myślał sobie Corell. To nie tak, że zawsze trzymał te dzieci krótko i każdą minutę poświęcał na ich szkolenie. Zawsze starał się zorganizować im również wolny czas. To co się zmieniło, to że inaczej je postrzegał. Nie jako pacjentów, przyszłych obserwatorów, klucz do patrzenia w przyszłość. Widział je jako dzieci, przed którymi los postawił wyjątkowo trudną drogę, w której szczęście objawia się, jeśli przeżyją pięcioletnią służbę. – Nawet jeśli przeżyją to i tak czeka ich to samo co Farima. Czy to szczęśliwe życie? Cóż, na pewno nie nieszczęśliwe. Raczej żadne, a jednak tak pełne – dywagował w myślach Corell.”

Spojrzał na prawo od dzieci i zauważył kucającego, rosłego egzekutora, tak dziwnie wyglądającego w tej roli. Dostał szarą tunikę, tak jak obserwatorzy, ale wydano decyzję, że nie musi golić głowy. Jego życie zostało zamknięte w prostym cyklu, czterogodzinnej pracy, w tym przypadku na roli, a potem możliwość zajmowania się sobą. Farim lubił szukać kolorowe kwiaty i przesadzać je na swój wypatrzony fragment. Corell uśmiechnął się, gdy zobaczył jak były egzekutor z niezwykłą dbałością próbował podkopać dzikiego tulipana, by razem z korzeniami ulokować go w nowym miejscu.

„Ciekawe – zamyślił się Corell. – Byli obserwatorzy po duszoodebraniu zazwyczaj wolą słuchać ptaków i wypytywać się jak wyglądają. Farim nie stracił wzroku, pewnie dlatego szuka wyjątkowych kwiatów.”

Z lewej strony zaszedł Corella Rivin.

– Po bólu.

– Nie było problemów? Nie dopytywali?

– Wypadki się zdarzają. Wisisz mi przysługę.

– Podkreślam, że pociąłeś mnie rytualnym ostrzem, gdy byłem sparaliżowany!

– A ja podkreślam, że zrobiłem to w słusznej intencji, więc się nie liczy!

Rivin usiadł na ziemi i z uśmiechem przyglądał się Farimowi, który w tym momencie wykonał ostatnie machnięcie łopatką i wydobył kwiatek z ziemi. Zadowolony wstał i ruszył na drugą stronę wyspy, by znaleźć dla niego nowe miejsce.

– Czy on będzie kiedyś… normalny? – zapytał egzekutor.

Corell przyjrzał mu się dokładnie. Ostatnie słowo ledwie przeszło przez gardło, mimo to uśmiech nie schodził twarzy. „To tylko maska – uświadomił sobie Corell. – Przecież Farim też bez przerwy łaził uśmiechnięty. Czy on boi się, że skończy tak samo? Jeśli tak, to czemu nie spyta wprost? Przecież wie, że sięgnąłem w głąb jego przyjaciela i zobaczyłem z czym się zmagają. Może to zbyt trudne dla niego?”

– To jego nowa normalność. Zresztą, on chyba nie chce żeby to się zmieniło. Może teraz skupić się maksymalnie na jednej rzeczy, nie musząc martwić się o wszystko dookoła. Ja… widziałem… może po prostu tak jest lepiej.

– Brak wyboru, to według ciebie dobre wyjście? – zapytał podchwytliwie Rivin.

– On dokonał wyboru, żeby nie mieć wyboru. Ale jednak, poprosił mnie o to.

– Niby tak.

Ucichli obydwaj, patrząc jak roześmiane dzieci korzystają z życia, po prostu goniąc się na trawie i próbując nie wpaść na drzewo. Corell chciał wstać, zebrać dzieciaki i wrócić do wieży. Raport został zaakceptowany, więc nie zostanie oskarżony o użycie duszoodbieracza na egzekutorze bez wcześniejszej zgody kolegium. W papierach widnieje to po prostu jako zbyt późna reakcja w stosunku do stanu chorego. Sprawa zamknięta. Coś jeszcze jednak gnębiło, a nie miał czasu i swobody myśli, by zrobić to wcześniej.

– Czy wszyscy havarczycy mają problemy z jawą i rzeczywistością?

– Jesteś havarczykiem, powinieneś wiedzieć – odpowiedział wymijająco.

– Mówię o prawdziwych havarczykach.

Uśmiech zszedł Rivinowi z twarzy, która przybrała zamyślony wyraz. Wiele się zmieniło. Przed wyjazdem Corell zostałby zbyty, zadając takie pytanie. Rivin odkrywając rąbek tajemnicy odsłonił się, zapewne licząc w zamian na zaufanie. Zupełnie jakby był przygotowany, na utratę bliskiego przyjaciela.

W końcu odpowiedział:

– Ci, którzy piją, nie mają.

– Wielu was jest?

– Z wyjątkiem obserwatorów? Zostałem ja.

Ton jednoznacznie świadczył o tym, że Rivin nie miał ochoty na kontynuację tematu, co niezwykle drażniło Corella. Po wielu latach, badaniach i własnych spekulacjach odkrył, że jego podopieczni nie są sami na tym świecie. Nie wierzył w to co Rivin mówił, wewnętrzny głos podpowiadał, że to dużo bardziej rozległy temat, ale egzekutor przybrał typową dla siebie taktykę dawania wymijających odpowiedzi lub mówienia półprawd. Temat został zakończony.

– I co dalej? – zapytał medyk, chcąc niejako przerwać krępującą ciszę.

Rivin spojrzał na niego z uśmiechem, przybierając znaną maskę.

– Będę patrzył w gwiazdy.

„Przecież mamy dzień – pomyślał Corell zaskoczony tą odpowiedzią. Spojrzał na bawiące się w najlepsze dzieci i postanowił, że da im jeszcze kilka minut wytchnienia, po czym spojrzał w niebo i zważył słowa Rivina. – Patrzeć w gwiazdy…”

 

 

Koniec

Komentarze

Witaj.

Opowieść niebanalna, pomysłowa, miejscami makabryczna, pokazująca bestialstwo oraz okrucieństwo w najstraszliwszym wydaniu. 

Nic dziwnego, że często przypomniała mi ona “Gabinet figur woskowych”. 

Szczególnie utkwił mi w pamięci cytat: I pamiętaj, ból pozwala zrozumieć. Jest przerażająco celny przy tym pomyśle na opowiadanie.

W tekście pojawia się sporo technicznych błędów, które nieco utrudniają przeczytanie i zrozumienie konkretnych fragmentów. Myślę, że najłatwiej wyłapiesz je, czytając powoli całość. 

Gratuluję pomysłu i pozdrawiam. 

 

Pecunia non olet

Cześć, dzięki ze wpadłaś :) sprawdzę jeszcze raz opka, po którymś razie mój poprawkowy zmysł się chyba stępił :( 

ciesze się też, że wyłapałaś ten cytat, bo jest on niejako osią pomysłu, nie chodziło o ból fizyczny jako tako, ale dotarcie do sedna materii, zrozumienia istoty problemu, bo bez tego pomoc najczęściej jest niestety bezwartościowa

Również pozdrawiam :) 

Zawsze coś da się poprawić

Bądź pewien, że spokojne czytanie i poprawianie siebie, to właściwa droga do celu, sama ją przemierzam i wiem, ile to daje dobrego każdemu autorowi. :)

Tak, ten cytat to rzeczywiście podstawa zrozumienia całości. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Wyrzuć kropkę z tytułu. Taka rada. Może wrócę później i przeczytam.

 

Ukłony

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

Kropka była wabikiem na regulatorów, ale skoro wędka nie złapała, to nie pozostało nic jak poprawić 

Zawsze coś da się poprawić

Och, wybacz… nie dość, że zepsułem Twój sprytny plan, to jeszcze odebrałem Reg rozrywkę… no nie… teraz mam wyrzuty sumienia:(((

Taki z tego plus dla Ciebie, że będę się teraz czuł zobowiązany do przeczytania. Tak w ramach zadośćuczynienia:)

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

Hahaha. Kulosław, powiem, ze: plan zaiscie sprytny, ale: uważaj, czego sobie życzysz, bo może się spełnić ;)

Szkoda TYRANOTYTANIE, liczyłem ze skoro zajrzałeś tutaj to może zainteresuje cię na tyle, żebyś zostawił opinie… może następnym razem.

Silvanie, po twoim komentarzu nie wiem czy cieszyć się z niepowodzenia tego planu, czy wręcz przeciwnie :o może to jednak dobrze, że mój niecny plan się nie powiódł…

Zawsze coś da się poprawić

Kulosławie, no przecie mówię, że przeczytam (ale mi dobrze idzie nabijanie komentarzy).

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

Sory! Mam zamułę po pracy chyba, zrozumiałem zupełnie odwrotnie, ale nie wiem jakim cudem 

 

Zawsze coś da się poprawić

Ech… no cóż… ciężko się to czytało, sporo potknięć, błędów i niezręczności. Zdarzają się momenty, w których, jak sądzę, nie do końca poprawnie używasz niektórych słów.

Poniżej bardzo subiektywny i wybiórczy przegląd niedoskonałości. Jest ich więcej, po prostu jak mi się coś w oczy rzuciło, to kopiowałem. Przyjdą mądrzejsi, wychwycą więcej.

 

 

z którą nie rozstawał się na chwilę.

raczej: ani na chwilę.

 

Choć Rivin nie zdążył niczego powiedzieć i poruszał się bezszelestnie, Corell wyczuł jego obecność. Może dlatego, że w całej ich dotychczasowej podróży po raz pierwszy jest w swoim żywiole?

Pomieszane czasy. Dałbym był zamiast jest.

 

Podał pochodnię towarzyszowi podróży, po czym sięgnął ręką do swojej torby, grzebiąc w poszukiwaniu odpowiedniego narzędzia.

Powtarzasz podróż. A tutaj jest całkowicie niepotrzebna, sam towarzysz wystarczy.

 

Dwa krzesła stały pod jedynym oknem, w ciągu dnia zasłoniętym płachtą, w tej chwili Corell zalecił odsłonięcie, by więcej świeżego powietrza znalazło się w izbie.

Dziwne zdanie. Podziel na dwa i dodaj jegoDwa krzesła stały pod jedynym oknem, w ciągu dnia zasłoniętym płachtą. W tej chwili Corell zalecił jego odsłonięcie, by więcej świeżego powietrza znalazło się w izbie.

 

Przez chwilę, wykonując automatycznie pracę polegającą na na wrzuceniu do każdej z fiolek próbnika z czerwonego kryształu zaklętego odpowiednią formułą, odleciał.

Też odleciałem. Strasznie to długie i człowiek zapomina o co chodziło przed wtrąceniem.

 

Corell wyrwany ze swojej prywatnej agonii

A czy umieranie, nie jest z samej swej natury niezwykle prywatne? Chyba rozumiem, co chciałeś przekazać, że tylko on to za agonię uważał, ale nie brzmi…

 

że ty razem pęcherz opróżnił się na dobre.

tym – literówka

 

Corell poczuł się dotknięty, Rivin uderzył w strunę, na którą nie potrafił pozostać głuchym.

Raczej nie w takim kontekście używa się słowa dotknięty. Dotkniętym się jest, jak coś Cię zaboli, na przykład moja opinia.

 

Rivin wyczuł zmianę myślenia,

tą → tę!!

 

Co do fabuły. Podróż do umysłu jest ciekawa. Wyrzuty sumienia także. Gorzej na początku, po prostu było trochę nudno. Dlaczego? Bo nie wiedziałem, o co chodzi… opis na profilu nie wyjaśnia za wiele. Dopiero pod koniec czytelnik ma pełniejszy obraz świata i panujących w nim porządków. Oczywiście można tak pisać, bo to tajemnica i w ogóle, ale ja tego bardzo nie lubię. 

Świat ma potencjał. Kilka ciekawych pomysłów. Kuleje wykonanie. To tyle.

 

Ukłony

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

Rozbawiło mnie to o opinii :) One raczej nie bolą, gorzej z prawdą.

Cóż, poprawiłem wykazane przez ciebie błędy, plus tuzin innych, może tekst nie będzie tak bardzo kłóć w oczy. Trochę mogłem przesadzić z tym początkiem, bo sam doskonale znam ten świat, ale faktycznie, to nie Wiedźmin, gdzie można opisać dzień z życia Wieśka spod Wyzimy i każdy będzie wiedział o co chodzi. 

Muszę popracować nad tym przy kolejnych projektach.

Dzięki za uwagi i uwagę :)

Pozdrawiam

Zawsze coś da się poprawić

Cóż, Kulowsławie, przykro mi to mówić, ale nie udało mi się pojąć, co miałeś nadzieję opowiedzieć.

Opowiadanie zmęczyło mnie okrutnie – już początek okazał się mocno przegadany i tak nudny, że tylko  poczucie obowiązku dyżurnej mobilizowało mnie, by doczytać tę historię do końca.

A nie było łatwo, bo wykonanie pozostawiające, delikatnie mówiąc, bardzo dużo do życzenia – sporo błędów i usterek, nieczytelnie zapisane myśli, wiele zdań skonstruowanych w sposób doskonale utrudniający ich zrozumienie, słowa nie zawsze użyte zgodnie z ich znaczeniem, że o nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę –  sprawiło, że lektury żadną miarą nie mogę uznać za satysfakcjonującą.

 

Scho­dzi­li wciąż w dół. ―> Masło maślane – czy można schodzić w górę?

 

scho­dy wy­da­wa­ły się zdra­dli­we. W celu unik­nię­cia po­śli­zgu na­le­ża­ło cały czas trzy­mać się chro­po­wa­tej ścia­ny, która była tak wil­got­na, że wy­da­wa­ło się… ―> czy to celowe powtórzenie?

 

w bez­piecz­nym prze­miesz­cza­niu się; spo­ra­dycz­nie roz­miesz­czo­ne po­chod­nie… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Miej­sce to przy­no­si­ło na myśl… ―> Chyba miało być: Miej­sce to przywodziło na myśl

 

„Mar­tu­sie, jeśli Pie­kło do­pie­ro nas czeka, to co to za miej­sce?! – pytał się w my­ślach Co­rell.” ―> „Mar­tu­sie, jeśli Pie­kło do­pie­ro nas czeka, to co to za miej­sce? – pytał w my­ślach Co­rell.  

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: Zapis myśli bohaterów

 

Po­ko­naw­szy scho­dy w za­tę­chłym ko­ry­ta­rzu zma­te­ria­li­zo­wa­ły się trzy po­sta­cie. ―> Czy to znaczy, że wcześniej postaci były niewidzialne?

A może: Po­ko­naw­szy scho­dy, trzy postaci stanęły w za­tę­chłym ko­ry­ta­rzu.

 

na to­por­nej twa­rzy, bla­dej od pa­nu­ją­ce­go mroku. ―> W jaki sposób mrok wpływa na bladość twarzy?

 

czy śmierć gło­do­wa nie prze­rwie po­by­tu w lochu. ―> …czy śmierć gło­do­wa prze­rwie po­by­t w lochu.

 

luź­nym i lekko roz­chwia­nym kro­kiem, po­dą­żał… ―> Spodnie mogą być tak uszyte, że będą miały luźny krok, ale na czym polega luźność kroku podążającego?

 

i nie­ga­sną­cym uśmie­chem na su­ro­wej twa­rzy… ―> Surowa twarz, moim zdaniem, jest pozbawiona uśmiechu.

 

rzad­ko miał oka­zję opusz­czać Wiel­ką Wieżę, więc każda spo­sob­ność na opusz­cze­nie wyspy… ―> Powtórzenie.

 

Gdy do­wie­dział się gdzie i w jakim celu ma wy­je­chać… ―> Gdy do­wie­dział się, dokąd i w jakim celu ma wy­je­chać

 

„Tylko nie on! – tak skan­do­wał w my­ślach. Wy­ko­nam piel­grzym­kę boso… ―> „Tylko nie on! – skan­do­wał w my­ślach. „Odbędę piel­grzym­kę boso…

Pielgrzymki nie można wykonać.

 

rozerwany na strzępy za­dep­ta­ny w zie­mię i oplu­ty na wznak i prze­klę­ty. ―> Co to znaczy być oplutym na wznak?

A może miało być: …ro­ze­rwa­ny na strzę­py, na wznak wdep­ta­ny w zie­mię, opluty i prze­klę­ty.

 

Szko­da czasu.” ―> Szko­da czasu.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Mu­sie­li wy­ko­nać kilka za­krę­tów i po­ko­nać ko­lej­ne scho­dy… ―> Czy dobrze rozumiem, że droga była prosta, a im zachciało się zakrętów i kilka wykonali sami?

A może miało być: Mu­sie­li pokonać kilka za­krę­tów i ko­lej­ne scho­dy

 

klapą na środ­ku, po­zwa­la­ją­cą zaj­rzeć do środ­ka. Chy­trek od­sło­nił ją i zaj­rzał do środ­ka… ―> Brzmi to fatalnie.

Czy klapa była czymś zasłonięta?

A może wystarczy: …klapą na wysokości oczu. Chy­trek odchylił ją i zaj­rzał do środ­ka

 

Koń­cząc zda­nie kla­wisz pu­ścił oczko do Ri­vi­na. ―> Obawiam się, że słowo klawisz, jako zbyt współczesne i nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

 

medyk za­uwa­żył pul­su­ją­cą mu na czole żyłkę… ―> …medyk za­uwa­żył pul­su­ją­cą na czole żyłkę

 

Kla­wisz wło­żył klucz do otwo­ru zamka… ―> To nie jest dobre słowo.

 

po czym za­stygł w po­ło­wie gestu… ―> …po czym za­stygł w po­ło­wie ruchu

Otwieranie zamka nie jest gestem.

 

o głowę niż­sze­go od sie­bie kla­wi­sza. ―> To nie jest dobre słowo.

 

za­py­tał kpią­co kla­wisz. –> Jak wyżej.

 

– Czemu? Jakie?– za­py­tał zdez­o­rien­to­wa­ny kla­wisz. ―> Brak spacji po drugim pytajniku. Klawisz jest tu niewłaściwym słowem.

 

po czym chowa ostrze w głąb płasz­cza. ―> Co to jest głębia płaszcza i gdzie się znajduje?

 

wziął gru­be­go kla­wi­sza za nogi… ―> To nie jest dobre słowo.

 

pod­szedł sztyw­no do drzwi, drżą­cy­mi pal­ca­mi prze­krę­cił klucz i po­pchnął drzwi do środ­ka. ―> Powtórzenie.

 

Wy­cią­gnął z torby na świa­tło dzien­ne nie­wiel­ką, cien­ką laskę… ―> Tam nie było światła dziennego.

 

skła­da­ła się z wiel­kiej izby i zor­ga­ni­zo­wa­nej póź­niej do­bu­dów­ki… ―> Na czym polega zorganizowanie dobudówki?

 

pa­le­ni­sko zor­ga­ni­zo­wa­no na środ­ku po­miesz­cze­nia. ―> Paleniska też się nie organizuje.

 

sztyw­no zwią­za­ny leżał Farim. ―> Co to znaczy, że był sztywno związany?

 

Rivin pew­nie wy­łu­pał­by mi oczy… ―> Raczej: Rivin pew­nie wy­łu­pił­by mi oczy

 

do prze­pro­wa­dze­nia testu… ―> Czy w czasach tego opowiadania wiedziano, co to test?

 

pracę po­le­ga­ją­cą na na wrzu­ce­niu… ―> Dwa grzybki w barszczyku.

 

Medyk po dru­giej stro­nie po­ko­ju… ―> Skoro to jakaś rudera w dzielnicy biedoty, to raczej: Medyk, po dru­giej stro­nie izby

 

Usły­szał su­ną­ce po izbie kroki… ―> Kroki nie suną, sunąć mogą nogi.

 

Wer­to­wał pal­ca­mi ko­lej­ne fla­ko­ni­ki… ―> Flakoników nie można wertować.

 

po­szu­ku­jąc je­dy­nej rze­czy, któ­rej poza wyspą nie było żad­nej moż­li­wo­ści na­by­cia. ―> Raczej: …po­szu­ku­jąc je­dy­nej rze­czy, któ­rej nie można było nabyć poza wyspą.

 

Do­pó­ki wrzesz­czy i wierz­ga się… ―> Do­pó­ki wrzesz­czy i wierz­ga

 

To by wy­ja­śnia­ło py­ta­nie od Ri­vi­na… ―> To by wy­ja­śnia­ło py­ta­nie Ri­vi­na

 

cechę, przez którą ich sny zo­sta­ły za­stą­pio­ne przez wizje prze­szło­ści… ―> Powtórzenie.

 

Jego twarz za­zwy­czaj uśmiech­nię­ta i lekko pod­pi­ta… ―> Podpity może być człowiek, nie jego twarz.

 

jego ciało ze­sztyw­nia­ło do tego stop­nia, że nie tylko stał w miej­scu, ale rów­nież nie po­tra­fił po­ru­szyć żadną czę­ścią ciała. ―>> Powtórzenie.

 

Rivin uło­żył jego ciało na stole, które pod jego do­ty­kiem… ―> Czy zaimki są konieczne?

 

znów za­czął głu­cho wrzesz­czeć. ―> Na czym polega głuche wrzeszczenie?

 

– Uspo­kój się, zaraz bę­dzie po wszyst­kim– po­wie­dział w jego stro­nę eg­ze­ku­tor… ―> Brak spacji przed półpauzą.

Można mówić do kogoś, ale nie w czyjąś stronę.

 

chciał się wierz­gać, krzy­czeć… ―> …chciał wierz­gać, krzy­czeć

 

Rivin po­cią­gnął po­rząd­nie z wła­sne­go bu­kła­ka… ―> Zbędny zaimek. Tam nie było innego bukłaka.

 

a na­stęp­nie splótł razem dło­nie. ―> Zbędne dopowiedzenie – czy można spleść dłonie tak, aby nie były razem?

 

a na­stęp­nie wącha ciesz. ―> Literówka.

 

– Za­wsze za­sta­na­wia­łem się jaki ma za­pach.Wy­tłu­ma­czył swój gest. ―> – Za­wsze za­sta­na­wia­łem się jaki ma za­pach – wy­tłu­ma­czył.

Wąchanie nie jest gestem.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

ob­ra­ca­no wokół wła­sne­go ciała pod każ­dym moż­li­wym kątem… ―> Można kogoś obracać wokół jego własnej osi, ale nie wiem, jak można obracać kogoś wokół jego ciała…

 

ma­lar­ska awan­gar­da, zło­żo­na z prze­ci­na­ją­cych się pasów i sku­pisk o róż­nych bar­wach. ―> Skupisk czego?

A może miało być: …i sku­pisk róż­nych bar­w.

 

Akom­pa­nia­ment krzy­ków był coraz gło­śniej­szy, coraz bliż­szy, coraz częst­szy, w końcu zo­stał ci­śnię­ty w samo serce tego mroku. ―> Jak można cisnąć krzyk?

 

Nie zwa­ża­jąc na zimno od­sło­nił tu­ni­kę… ―> Czy tunika była zasłonięta?

Pewnie miało być: Nie zwa­ża­jąc na zimno odsunął/ uniósł tu­ni­kę

 

Zło­żo­ny z dwóch okrę­gów, jeden mniej­szy i oka­la­ją­cy go więk­szy. ―> Zło­żo­ny z dwóch okrę­gów, jednego mniej­szego i oka­la­ją­cego go więk­szego.

 

Prze­cię­te były one ulo­ko­wa­nym na środ­ku krzy­żem, któ­re­go łą­cze­nie było w miej­scu, gdzie po­wi­nien być pępek. ―> Lekka byłoza.

 

górę, wokół któ­rej okrę­gi to­czy­ły czar­ne ptaki. ―> …górę, wokół któ­rej czarne ptaki zataczały okrę­gi.

 

ula­ty­wał w niebo nie­prze­jed­na­ny, czar­ny dym. ―> …ula­ty­wał w niebo nieprzenikniony, czar­ny dym.

Dym nie może być nieprzejednany.

 

ale po­czuł jak coś zła­pa­ło go za nogę. ―> …ale po­czuł, że coś zła­pa­ło go za nogę.

 

a z prze­bi­tej tafli lody… ―> Literówka.

 

Z każ­de­go drze­wa zwi­sa­ły wi­siel­ce… ―> Z każ­de­go drze­wa zwi­sa­li wi­siel­cy

 

go­to­wych przy­jąć w swoją brać no­we­go człon­ka. ―> …go­to­wych przy­jąć do swojej braci no­we­go człon­ka.

 

cenne po­wie­trze. Za­mknął usta, wal­cząc z ro­sną­cą po­trze­bą za­cią­gnię­cia się po­wie­trzem… ―> Powtórzenie.

 

Po­czuł jak jego stopy zde­rza­ją się z mułem. ―> Nie wydaje mi się, aby można zderzyć się z mułem.

Proponuję: Po­czuł jak jego stopy zanurzają się w mule/ grzęzną w mule/ dotykają mułu.

 

Od­sło­nił tu­ni­kę, by zo­ba­czyć gdzie ma iść… ―> Odsunął tu­ni­kę, by zo­ba­czyć dokąd ma iść

 

Skie­ro­wał szyb­ki krok w kie­run­ku miej­sca kultu. ―> Jeden krok?

A może: Szybko ruszył w kierunku miejsca kultu.

 

W końcu do­tarł pod wiel­kie scho­dy Świą­ty­ni Dac­tu­sa. Prze­tarł oczy, nie mogąc z po­cząt­ku uwie­rzyć, że do­tarł w końcu na miej­sce. ―> Powtórzenie.

 

Swoje blond włosy miała brud­ne… ―> Zbędny zaimek – czy mogła mieć cudze włosy?

 

Była ob­ję­ta przez Fa­ri­ma w obron­nym ge­ście. ―> Co to znaczy???

 

o oczy puste… ―> Coś się tutaj przyplątało.

 

Ude­rzo­ny tymi sło­wa­mi Co­rell, sta­rał się uło­żyć jakoś w słowa myśli. ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Medyk przyj­rzał mu się i wi­dział pły­ną­ce gęsto po jego twa­rzy łzy. ―> Czy drugi zaimek jest niezbędny?

 

„Ból po­zwa­la zro­zu­mieć.” ―> „Ból po­zwa­la zro­zu­mieć”.

 

długa kre­ska, świę­cą­ca ja­snym i bia­łym bla­skiem. ―> Ze zdania wynika, że kreska świeciła dwoma blaskami?

 

przyj­rzał się temu ge­sto­wi. ―> Można przyjrzeć się komuś, kto wykonuje gesty, ale czy można przyglądać się gestowi, który już został wykonany?

 

Gdy po­now­nie wziął łyk wina… ―> Gdy po­now­nie wypił łyk wina

Łyków się nie bierze.

 

który jest po pro­stu jest lu­strza­nym od­bi­ciem… ―> Dwa grzybki w barszczyku.

 

wy­cią­gnę­ło­by wciąż śpią­ce­go Fa­ri­ma z pu­łap­ki jaką sam sobie za­sta­wił. ―> …wy­cią­gnę­ło­by wciąż śpią­ce­go Fa­ri­ma z pu­łap­ki, którą sam na siebie za­sta­wił.

Pułapkę zastawia się na kogoś/ coś, nie komuś/ czemuś.

 

czu­jąc jak po­wie­ki mi­mo­wol­nie cią­gną w dół. ―> Co ciągnęły powieki?

 

Rivin chciał opróż­nić za­war­tość bu­kła­ka… ―> Rivin chciał opróż­nić bukłak z zawartości

 

Ci­snął nim w kąt na­bur­mu­szo­ny, zły na cały świat. ―> Dlaczego kąt był naburmuszony i zły?

Proponuję: Naburmuszony i zły na cały świat, cisnął go w kąt.

 

Dał po­wie­kom opaść… ―> Pozwolił po­wie­kom opaść

 

spoj­rzał w czar­ne niebo, do­strze­ga­jąc usia­ne po nie­bie punk­ty… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Albo stru­myk rzeki. ―> Nie ma czegoś takiego, jak strumyk rzeki.

 

Przy­glą­dał się jego twa­rzy, szu­ka­jąc w nich oznak sta­re­go przy­ja­cie­la. ―> Ilu twarzom się przyglądał?

 

za­py­tał nagle Farim, wy­rwa­ny od swo­ich gwiazd. ―> …za­py­tał nagle Farim, ode­rwa­ny od swo­ich gwiazd.

 

wy­cią­gnął z we­wnętrz­nej kie­sze­ni płasz­cza za­pa­so­wy bu­kłak kie­szon­ko­wy. ―> Jakoś nie mogę sobie imaginować tego bukłaka-piersiówki.

 

To nie tak, że za­wsze trzy­mał te dzie­ci krót­ko i każdą ich mi­nu­tę po­świę­cał na szko­le­nie. Za­wsze sta­rał się im zor­ga­ni­zo­wać rów­nież wolny czas. To co się zmie­ni­ło, to że ina­czej ich po­strze­gał. ―> Piszesz o dzieciach, a te są rodzaju nijakiego, więc: To nie tak, że za­wsze trzy­mał te dzie­ci krót­ko i każdą mi­nu­tę po­świę­cał na ich szko­le­nie. Za­wsze sta­rał się zor­ga­ni­zo­wać im rów­nież wolny czas. To co się zmie­ni­ło, to że ina­czej je po­strze­gał.

 

Jego życie zo­sta­ło za­mknię­te w pro­stym cyklu, czte­ro­go­dzin­nej pracy, w jego przy­pad­ku… ―> Czy oba zaimki są konieczne?

 

i wy­do­był kwiat­ka z ziemi. ―> …i wy­do­był kwiat­ek z ziemi.

 

Co­rell przyj­rzał mu się do­kład­nie. Ostat­nie słowo le­d­wie prze­szło mu przez gar­dło, mimo to uśmiech nie scho­dził z jego twa­rzy. ―> Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

Z resz­tą, on chyba nie chce żeby to się zmie­ni­ło. ―> Zresz­tą on chyba nie chce, żeby to się zmie­ni­ło.

 

uciął­by temat jakąś iro­nicz­ną wy­po­wie­dzią lub w ogóle by nie od­po­wie­dział. Medyk wie­dział jed­nak, że Rivin po­wie­dział mu… ―> Brzmi to fatalnie.

 

przy­brał ty­po­wą dla sie­bie tak­ty­kę wy­mi­ja­nia się z od­po­wie­dzią od­po­wia­da­nia pół­praw­da­mi.  ―> Raczej: …wy­brał ty­po­wą dla sie­bie tak­ty­kę dawania wymijających odpowiedzi lub mówienia półprawd.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Chciałem regulatorów, to dostałem… 

Wszystkie błędy oczywiście poprawione, liczę że tekst będzie teraz choć trochę bardziej zjadliwy. Przykro mi tylko, że tekst nawet fabularnie nie okazał się strawny, ale porażki motywują na równi z sukcesami. 

Trzeba działać dalej, dziękuję za wykazanie najbardziej oczywistych błędów :)

 

Zawsze coś da się poprawić

Kulosławie, czy tekst po poprawkach okaże się, jak to ująłeś bardziej zjadliwy, ocenią kolejni czytelnicy. Może także docenią fabułę…

A skoro czujesz się zmotywowany do dalszej pracy, mam nadzieję, że teraz zaprezentujesz tekst czytelny, ciekawy i świetnie napisany. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Schodzili w dół.

No, jak schodzili to tylko w dół. W górę się nie da ;)

Pomysł jest, ale obawiam się, że za dużo zostało z niego w Twojej głowie. Gubiłam się w tym uniwersum. Dotarłam do końca i nadal nie wiem, gdzie mnie zabrałeś, co się właściwie zdarzyło i kim są bohaterowie. Na dodatek opko jest momentami przegadane.

Myślałeś kiedyś o becie? Myślę, że wrzucenie opka na betę mogłoby pomóc.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Myślałem nad tym od jakiegoś czasu ;) Będę pracować teraz nad czymś krótszym, jakiś szort pewnie wleci. Później jak będę pisać coś dłuższego to już bez bety się nie obejdzie. Nie wiem tylko czy beta polega na całkowitej rewolucji w opowiadaniu czy tylko poprawieniu błędów, ale dowiem się wszystkiego w odpowiednim czasie.

Dzięki za opinie i wskazówkę :)

Zawsze coś da się poprawić

Nowa Fantastyka