- Opowiadanie: Helmut - Najsłabsze ogniwo

Najsłabsze ogniwo

Tekst napisany w celu ćwiczenia więcej show, mniej tell. Dziękuję za betę Ambush ;)

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy V, Użytkownicy IV

Oceny

Najsłabsze ogniwo

Lekki podmuch przywiał z głębi ogrodu kilka kolejnych paprochów, które dołączyły do unoszących się na powierzchni wody pobratymców. Przedwcześnie uschnięte listki i białe płatki z przekwitających drzew łączyły się w większe grupy, pchane ku sobie tajemniczą siłą. Igor wpatrywał się w ich taniec, w cienie rzucane na dno wyłożonego błękitnymi kafelkami basenu. Musiał jednak wracać do pracy. Z cichym pluskiem włożył do wody osadzone na długim kiju sito i obszernym ruchem wyłowił nieprzeczuwające zagrożenia śmieci.

Tymczasem za jego plecami rozsunęły się przeszklone drzwi i z wnętrza willi wyłoniła się Asia, pani domu, ubrana w różowe bikini, ledwo przykrywające obfite krągłości. Oślepiona popołudniowym słońcem zmrużyła pokryte fioletowym cieniem powieki. Po sekundzie, niczym pan Hilary, przypomniała sobie o zdobiących jej czoło, przyciemnianych okularach. Opuściła je na nos, ukrywając tym samym przed światem pół twarzy, gdyż były to binokle wręcz gargantuicznych rozmiarów.

Położywszy się na stojącym przy basenie leżaku, kliknęła coś na ekranie opiętego wokół jej chudego nadgarstka smartwatcha. Po chwili z domu wyszła gosposia, ubrana w czarno-biały uniform z obwiązanym wokół pasa fartuszkiem.

– Przynieś mi olejek do opalania – poleciła Asia. – I coś zimnego do picia, może być woda kokosowa. 

Służąca posłusznie obróciła się na pięcie i zniknęła z powrotem w głębi domu. Po paru chwilach wróciła ze szklanką i buteleczką olejku.

– Posmaruj mnie. Możesz przy okazji trochę pomasować.

Gosposia okrężnymi ruchami smarowała jasnobrązową skórę chlebodawczyni, od czasu do czasu rozmasowując delikatnymi uciśnięciami mięśnie grzbietu i barków.  Igor patrzył na kobiety, porównując je w myślach. Obie miały ponad czterdzieści lat, ale u gosposi można już było dostrzec pierwsze znamiona wieku: delikatne zmarszczki na czole, ścieńczenie skóry na rękach, zmatowienie włosów, które, we wspomnieniach Igora, lśniły jak miedziane druciki. Teraz, upięte pod czepkiem w schludny kok, przypominały bardziej futro przejechanego lisa.

Pani domu z kolei, zapewne dzięki niezliczonym kremom, balsamom i zabiegom kosmetycznym, wciąż wyglądała jak dwudziestolatka. W dodatku dwudziestolatka spędzająca kilka godzin dziennie na ćwiczeniach i w basenie, a zamiast zwykłego jedzenia żywiąca się wyłącznie bio-, eko– i innymi przedrostkami, po których człowiek był głodny jak wilk, za to smukły niczym pantera. Ociekająca olejkiem, przypominała apetyczną babeczkę w polewie toffi.

Igor poczuł ukłucie wyrzutów sumienia. Szefowa pociągała go znacznie bardziej, a przecież powinien być wierny swojej dziewczynie. Szczególnie, że to właściwie przez niego Iga musiała zostać służącą i to przez niego musi teraz spracowanymi dłońmi oliwić ciało rówieśnicy.

 Dlaczego musiał być tak głupi…

 

 

– Szybciej, umyj boczniaki, trochę potrwa zanim się usmażą, a już dochodzi ósma. – Iga odgarnęła z czoła loczek, uciekiniera z wywiązanych na rudej głowie warkoczyków, przez które wyglądała jak Pipi Pończoszanka.

– Pokroić je na paski? – upewnił się Igor.

– Nie krój tylko rwij w palcach, żeby trzonki były cienkie i chrupiące – odparła.

Pięć po ósmej, kiedy boczniaki dusiły się już w sosie sojowym, do drzwi zapukali pierwsi goście.

– Czołem, przynieśliśmy wino. Wytrawne dla ciebie, półsłodkie dla normalnych ludzi – zażartował od progu wysoki chłopak, wręczając Igorowi butelki.

– Chciałeś powiedzieć: dla pozbawionych smaku miłośników oranżady – odciął się Igor.

– Przynajmniej język mi nie cierpnie jakbym lizał dziewięciowoltową baterię – zripostował gość.

– Mmm, co tak pachnie? – zapytała wchodząca za nim do przedpokoju dziewczyna o długich lokach w kolorze gumy balonowej.

– Makaron ryżowy z boczniakami. Spokojnie, jest całkowicie wegański i jest go mnóstwo, możesz jeść aż pękniesz – uśmiechnął się Igor, po czym ostentacyjnie spojrzał na jej włosy. – Czy mi się wydaje, czy jeszcze dwa dni temu były niebieskie?

– Turkusowe. „Electric blue” miałam tydzień temu. Ale muszę trochę przystopować, bo już mi się strasznie niszczą.

Przychodzili kolejni goście, wypełniając salon swobodnymi pogawędkami i zaciętymi dyskusjami. Iga wymieniała studenckie plotki z dwiema koleżankami z psychologii.

Igor nie pamiętał, kiedy i kto zaczął temat kryptowalut, ale dokładnie pamiętał swoją odpowiedź:

– Teraz jest już za późno, trzeba było kupować dwa lata temu, kiedy jeszcze nikt nie słyszał o Bitcoinie.

 – No właśnie, w tym problem, że wtedy nikt o nim nie słyszał – zauważył Artur, jego kolega.

 – Ze wszystkim tak jest. Człowiek musiałby cały czas siedzieć w internecie i szukać nowinek. Kto ma na to czas? Zresztą na razie i tak nie miałbym czego zainwestować, potrzebne są naprawdę spore fundusze, żeby to się opłacało, a ja tam wolę zbierać na mieszkanie – rzekł Igor.

– Dokładnie, nie rozumiem ludzi, którzy cały czas myślą o pieniądzach, giełdach i inwestycjach. Mnie wystarczy tyle, żebym mógł sobie komfortowo egzystować, kilka tysięcy miesięcznie, no, góra kilkanaście. Nie ma co być pazernym, pieniądze szczęścia nie dają – rzekł sentencjonalnie Artur.

Na to odezwał się Maciek, chłopak niezbyt urodziwy, posturą przypominał krasnoluda, natomiast broda jakoś nie chciała mu rosnąć. Dziwak, którego Igor zapraszał na imprezy bardziej przez litość niż z sympatii.

– A ja niedawno kupiłem. Włożyłem kilka tysięcy, a wyjmę kilkadziesiąt, zobaczycie.

– Żebyś jeszcze miał w co włożyć co innego – zaśmiał się Igor, za co dostał od Igi niezbyt pieszczotliwy cios w potylicę.

 

 

Zza domu rozległ się odgłos rozsuwanej bramy, a następnie automatycznie otwieranego garażu.

– O, Maciek wrócił. Daj mi to – powiedziała pani domu, zabierając Idze buteleczkę olejku.

Obficie rozlała go po brzuchu i dekolcie i pospiesznie roztarła po kończynach. Teraz zaczęła błyszczeć w słońcu niczym świeżo wyjęty z piekarnika crème brûlée. Następnie przewróciła się na bok podpierając głowę łokciem, w pozie wyrzuconej na brzeg syreny, co było o tyle trudne, że natłuszczony łokieć ześlizgiwał się po gładkiej powierzchni leżaka.

 Zza winkla wyłonił się Maciek w beżowym garniturze i panamie, kołysząc trzymaną w ręku teczką z giemzowej skóry. Przywitał się z żoną pocałunkiem, brudząc tłuszczem kołnierzyk koszuli i rękawy marynarki.

– Jak fabryka? – zapytała Asia.

– Nic ciekawego, wszystko chodzi jak w zegarku. Właściwie mógłbym tam jeździć co drugi dzień, ale lepiej dmuchać na zimne, nie ufam tym chińskim automatom. Czołem! – odwrócił się do Igora i Igi. – Uff, jak gorąco, cały się spociłem pod tym kombinezonem. Co dziś na obiad?

– Cielęcina w sosie marsala.

– Znakomicie. Podajcie do stołu i na resztę dnia macie wolne – odrzekł Maciek. – Odetniemy się z Asią od świata zewnętrznego i pobędziemy tylko we dwoje. Czasem trzeba odłączyć internet i pożyć przez chwilę jak nasi przodkowie. Prymitywnie.

Asia ukazała równe, lśniące bielą zęby w szerokim uśmiechu.

– A, i pamiętajcie, żeby założyć na furtkę ten nowy łańcuch, kiedy będziecie wychodzić. Coraz więcej zasranych anarchistów się kręci, nie chciałbym, żeby mi łazili po ogrodzie – dodał Maciek.

Majowy upał nie pozwolił zjeść posiłku na dworze. Po zaserwowaniu obiadu na przeszklonej, klimatyzowanej werandzie, służący przebrali się i przeszli spacerkiem przez otaczający rezydencję, rozległy ogród. Wyglądał on nieco eklektycznie, jako że powstał na terenie wcześniej zajmowanym przez ogródki działkowe. Ponieważ drzewa rosną jednak znacznie wolniej niż wille, architektka krajobrazu postanowiła pozostawić możliwie najwięcej z zastanych roślin, co poskutkowało mozaiką łączących się niezbyt spójnie, kwadratowych pozostałości po działeczkach oraz brakiem premii dla projektantki.

Łańcuch był nadspodziewanie lekki, a ogniwa dość cienkie. Lśniący metal sprawiał jednak wrażenie, jakby potrafił stępić niejedne szczypce. „Pewnie jest z jakiegoś nowoczesnego stopu”, pomyślał Igor.

 Po zabezpieczeniu furtki, Igor i Iga wsiedli do dwudziestoparoletniego, spalinowego jeszcze volkswagena. On kierował powoli, dla oszczędności hamując silnikiem, ona spoglądała przez okno, przyglądając się nielicznym mijanym samochodom.

Milczeli. Spędzili w ciszy całą drogę z nowej, willowej dzielnicy do swojego starego mieszkania, położonego bliżej centrum. Tyle, że centrum już nie było. Powybijane witryny sklepów szczerzyły szklane kły, opustoszałe kamienice ziały otworami martwych okien. Pojedynczy przechodnie, zmierzający nie wiadomo dokąd, w maskach i fartuchach wyglądali jak ratownicy szukający ocalałych w gruzach miasta.

Igor i Iga zaparkowali pod blokiem o odrapanej fasadzie, przemknęli prędko po klatce schodowej i weszli do śluzy, gdzie po zdjęciu kombinezonów automat spryskał ich od stóp do głów wirusobójczym aerozolem. Na tym piętrze mieszkali tylko oni, więc po przebiciu się do pozostałych mieszkań, nie doskwierała im ciasnota. Pensja starczała, żeby się całkiem wygodnie urządzić. Przed nudą chronił ich wielki telewizor i szybki internet, mogli sobie pozwolić nawet na sporą biblioteczkę papierowych książek. Igor nie narzekał, wiedział, że inni mają gorzej. Najważniejsze było, że mógł zapewnić córce lepszą przyszłość.

Mała Eliza przybiegła, ledwie usłyszała szczęknięcie zamka w drzwiach śluzy.

– Cześć królewno! Czego się dzisiaj nauczyłaś? – zapytał Igor, gładząc się po mokrej od środka dezynfekującego łysinie.

– Przeczytałam cały rozdział o skórze. Był strasznie nudny, ale może będę chciała zostać dermatologiem… – odpowiedziała jedenastolatka.

– Bardzo dobrze, może wyleczysz moje ręce – odpowiedział Igor, spoglądając na pokryte grubą, stwardniałą łuską dłonie.

Jest coraz gorzej, myślał. To przez te rękawiczki, ale przecież nie mogę bez nich pracować. Gdyby jeszcze było mnie stać na lekarza…

– Mogłeś sam pójść na medycynę, a nie męczysz dziecko – ofuknęła go Iga. – Na co komu w dzisiejszych czasach socjolog, hę?

– Mogłem, ty zresztą też. Ale dobrze wiesz, że dla małej liceum lekarskie to jedyna szansa. A jak jej się uda, to i nam pomoże. Wreszcie skończymy tę upokarzającą harówkę – odparł Igor.

– Dobra, dobra, ciesz się, że w ogóle mamy gdzie pracować, a nie kopiemy buraków gdzieś na prowincji. Właśnie, córciu, podgrzej coś do jedzenia.

– Kiedy obiady się skończyły – odpowiedziała Eliza.

– To na co czekasz, zamów szybko dronem. Weź od razu więcej, na kilka dni – polecił jej Igor, po czym położył się na kanapie, włączając kanał informacyjny.

Lecz nie słuchał słowotoku spikera, myślami odpłynął w przeszłość.

 

 

Tamtego dnia też siedział na kanapie, słuchając o nowym wirusie, kolejnej epidemii tlącej się gdzieś w ostępach amazońskiej puszczy.

– Musimy być gotowi na powstawanie coraz to nowych szczepów – przekonywał siedzący w studio ekspert. – Rządy muszą zareagować nie tylko w obszarze ochrony zdrowia jako takiej, choć oczywiście potrzeba nam więcej personelu i sprzętu. Trzeba pamiętać, że następne lockdowny mogą obrócić światową gospodarkę w gruzy.

– Jak można temu zapobiec? – dopytywał dziennikarz. – Z tego co słyszymy, brazylijski wirus jest jeszcze groźniejszy, ludzie muszą się izolować, żeby sytuacja mogła zostać opanowana.

– Jedyne wyjście to zminimalizowanie fizycznego udziału ludzi w produkcji i handlu. Już teraz dysponujemy odpowiednimi narzędziami, pozostaje kwestia wdrożenia rozwiązań na masową skalę. Automaty, drony, wirtualna rzeczywistość – te technologie są już wśród nas. Rządy muszą naciskać na ich rozwój, inaczej zginiemy. Wszystko, co się da, trzeba przenieść do internetu…

Igor zawołał do Igi, golącej w łazience nogi:

– Może trzeba kupić złoto, co? Nadchodzą niepewne czasy, warto trzymać oszczędności w twardej walucie.

– Niby jakie oszczędności? Wszystko poszło na mieszkanie – odpowiedziała.

– To niech chociaż twoi rodzice kupią.

– Ty się nie wtrącaj do moich rodziców! Przecież też ostatnio kupili mieszkanie. Pod wynajem. Będą mieli stały dodatek do emerytury.

Panel dyskusyjny ustąpił miejsca na ekranie telewizora reportażowi o skutkach globalnego ocieplenia.

 

 

– Tato! Tato, znowu chrapiesz!

Igor ocknął się z drzemki, przez chwilę nie wiedząc, gdzie jest.

– Chodź na obiad – powiedziała dziewczynka.

Zasiedli do kuchennego stołu. Igor przetarł zaspane oczy. Przez chwilę zdawało mu się, że widzi prawdziwy, wieprzowy kotlet, ale nie, groźba zoonozy i zmian klimatu dalej wisiała nad światem, przez co na talerzu spoczywała imitacja z cieciorki i kaszy. „Dobrze, że nie z kartonu”, pomyślał. „Chociaż smakiem przypomina nieco przyprawioną tekturę”.

Nagle za oknem rozległ się huk, jakby echo odległego wybuchu. Zaciekawiona Eliza podbiegła do szyby i wyjrzała, na tyle, na ile pozwalało podwójne szkło.

– Nic nie widzę… – poskarżyła się. – Chociaż chwila, tam chyba coś dymi. Jakiś pożar. Mamo, zobacz, jesteś wyższa.

Teraz do okna podeszła Iga.

– Rzeczywiście, porządnie się kopci. Musi płonąć cały blok. O, a co to… idzie jakaś banda! I to bez maseczek! Eli, włącz telewizję i sprawdź czy na Facebooku coś piszą.

Spojrzała na Igora, który nie okazując najmniejszych oznak poruszenia, mechanicznie odkrawał i wsuwał do ust kawałki jedzenia.

– Może byś ruszył dupę? Coś się dzieje, trzeba być w gotowości.

– Daj mi spokój – odparł niewzruszenie Igor.

Eliza wróciła z salonu widocznie podekscytowana.

– Zhakowali bitcoiny!!!

Dowolna liczba wykrzykników nie byłaby w stanie oddać emfazy z jaką wypowiedziała te słowa, ani reakcji, jaką nimi wzbudziła. Iga wytrzeszczyła oczy, momentalnie zbladła i osunęła się na krzesło, przy czym w trakcie osuwania zmieniła zdanie, odbiła się tyłkiem od siedziska i poleciała do salonu niczym kamień, wystrzelony z procy przez ośmiolatka polującego na gołębie. Igor wypluł przeżuwany właśnie kęs na blat stołu i tocząc dookoła nieobecnym wzrokiem, wypił duszkiem stojącą przed nim szklankę wody. Następnie wstał, napełnił ją ponownie i chlusnął sobie w twarz. Eliza patrzyła na niego z wyczekiwaniem, nie wiedząc czy zachowanie ojca powinno w niej wzbudzać strach, czy wręcz przeciwnie, wiadomość niosła nadzieję dla całej rodziny.

Z salonu dobiegał głos spikera, który chyba po raz pierwszy w życiu nie umiał zachować spokoju, tylko wykrzykiwał wiadomości z ostatniej chwili. W jego głosie wybrzmiewał koktajl trwogi, niepewności, ale i pewnej ekscytacji.

– Sprawcy pozostają nieznani. Skala ataku jest olbrzymia, eksperci nie są na ten moment w stanie powiedzieć, jak mogło do niego dojść. Nie wiemy również, jakie dokładnie będą skutki tego aktu cyberterroru, ale z pewnością konsekwencje dla gospodarki będą kolosalne!

Zamilkł na chwilę, słuchając głosu dochodzącego z wsadzonej do ucha słuchawki.

– Proszę państwa, mamy doniesienia o licznych podpaleniach i atakach bombowych na całym świecie. Proszę dla własnego bezpieczeństwa pozostać w domach.

Jakby pod wpływem tych słów Igor w błyskawicznym tempie ubrał się i wyszedł, a raczej wybiegł z mieszkania, pozostawiając niedojedzony obiad. Iga popatrzyła za nim, ale milczała.

Mężczyzna po raz pierwszy od bardzo dawna nie myślał o oszczędzaniu paliwa, łamał ograniczenia prędkości, odważnie brał zakręty. Musiał uważać, na drogach zapanował niespotykany dotąd ruch. Samochody pędziły w różnych kierunkach, nie wiadomo, czy były to próby ucieczki, czy pościgu. Z kolei piesi zupełnie poznikali, pochowali się w domach. Wiedzieli, że w takich sytuacjach niebezpiecznie jest chodzić samemu.

 Jakby na potwierdzenie tych słów, Igor dostrzegł grupę zamaskowanych, uzbrojonych w różnorakie pręty i łomy ludzi. Przedzierali się właśnie przez ogrodzenie z siatki, awangarda bandy już łomotała do drzwi domostwa i wybijała okna. Gdzieś w oddali wyły syreny, ale jak zwykle tam, gdzie akurat byłą potrzebna, policji była nieobecna.

Kilka ulic dalej na szczęście panował jeszcze spokój. Igor z piskiem opon zahamował przed wejściem od willi. Rozejrzał się niespokojnie, wygrzebał z kieszeni klucz i ściągnął łańcuch z furtki. Chciał ją za sobą zamknąć, ale się zawahał. A co, jeżeli będzie potrzebna jakaś broń? Schował łańcuch do kieszeni.

Zamek frontowych drzwi otworzył się po krótkim skanie linii papilarnych. Wewnątrz domu panował chłód i cisza. Igor starał się stąpać bezdźwięcznie, czego nie ułatwiała marmurowa posadzka wielkiego holu. Po paru krokach stanął u podnóża prowadzących łukiem na górę schodów. Nasłuchiwał.

Po chwili rozległ się dochodzący z piętra charakterystyczny odgłos klapek uderzających przy każdym kroku o pięty. Na szczycie schodów stanął Maciek, zupełnie nagi. Spostrzegłszy służącego, momentalnie odwrócił się bokiem, wstydliwie kryjąc przyrodzenie.

– Co ty tu robisz? – zapytał z zaskoczeniem i nutką rodzącego się gniewu w głosie.

– Dzwoniłem, ale nie odbieraliście – powiedział Igor. – Pomyślałem, że jesteście offline i nic nie wiecie, a stało się coś strasznego. Zhakowali bitcoina.

 – Co takiego? – Maciek niedowierzał. – To niemożliwe…

– Sam sprawdź, byle szybko. Po ulicach łażą bandy anarchistów, szabrują domy i mogą być tu lada chwila. Jeżeli chcecie, możecie ukryć się u mnie w mieszkaniu, tam raczej nie będą zaglądać.

– Jezus Maria! – zaklął Maciek, zagorzały ateista.

Zreflektował się, że dalej stoi goły.

– Poczekaj chwilę – powiedział do Igora.

Po kilku minutach rozległ się głośny okrzyk, przechodzący w zwierzęce niemal wycie:

– Jezus Mariaaa!

„Oj, ktoś chyba stracił dorobek życia”, pomyślał Igor.

Maciek znów się pojawił, tym razem w szarym szlafroku. Był blady niczym średnio świeże zwłoki.

– Daj nam sekundę, spakujemy się i jedziemy. Pojedziemy moim, będzie szybciej.

Na górze rozległy się wrzaski, kiedy Maciek przekonywał Asię o konieczności natychmiastowej ewakuacji. Igor wyjrzał niespokojnie za okno. Na razie na drodze dojazdowej ani w ogrodzie nie było widać niczego niepokojącego, ale anarchiści mogli pojawić się w każdym momencie.

W końcu kłótnia ucichła i, po paru dłużących się w nieskończoność minutach, Maciek zszedł na dół tachając dwie olbrzymie walizki. Asia miała tylko torebkę, lecz nie ustępowała ona rozmiarem walizkom. Igor zastanawiał się, ile biżuterii i kosztowności w niej schowała.

– Poczekajcie, nie mogę przecież wyjść tak ubrana – powiedziała Asia, wskazując na narzucony na czarną, koronkową bieliznę szlafrok.

– Nie ma czasu, zawiń się i wyobraź sobie, że idziesz na plażę – odparł Maciek, który sam zdążył już włożyć jakieś spodenki i koszulkę. – Proszę cię, musimy się pospieszyć!

Mówił spokojnym głosem osoby tłumaczącej pięciolatkowi, dlaczego na obiad nie będzie czekolady, ale słychać było, że znajduje się na krawędzi, za którą czeka wybuch gniewu o mocy godnej pozazdroszczenia przez niejeden czynny wulkan.

– No dobrze, już dobrze. Tylko buty założę – powiedziała Asia.

Wsunęła na nogi mokasyny, po czym cała trójka przeszła do garażu. Maciek wsiadł za kierownicę elektrycznego SUV-a, masywnego niczym niewielki czołg. Igor kurtuazyjnie otworzył Asi przednie drzwi pasażera, po czym sam usadowił się z tyłu, za kierowcą.

Opuścili garaż i po brukowanym podjeździe dojechali do automatycznie otwieranej bramy. Rozsuwała się powoli, jakby nie zauważała zdenerwowania pasażerów pojazdu. Maciek przebierał niecierpliwie palcami po skórzanej kierownicy. Dalej nie było widać śladu bandytów. Tylko gdzieś na horyzoncie unosiła się smuga sinego dymu.

– Możemy się zadekować u was w mieszkaniu, tak? – zapytał kierowca.

– Tak, tak, tam będziecie bezpieczni. Pewnie niedługo wjedzie wojsko i wszystko się uspokoi – zapewnił Igor.

W końcu stalowe skrzydła rozstąpiły się wystarczająco, żeby przepuścić auto. Przyspieszenie wgniotło trójkę ludzi w fotele, kiedy rozpędzali się na pustej drodze. Za zakrętem Maciek przyspieszył jeszcze bardziej, widząc kilku uzbrojonych w tępokrawędziste narzędzia mężczyzn. Któryś nawet do nich strzelił, na szczęście kula odbiła się od wzmacnianej karoserii jak od pancerza. Udało im się opuścić ogarniętą chaosem willową dzielnicę. Wjechali w uliczki starego śródmieścia.

– Skręć w tamten zaułek za blokiem, tam nikt nie mieszka – powiedział Igor. – Staniemy na sekundę i zadzwonię do Igi, czy pod kamienicą jest bezpiecznie.

– Po co mamy stawać, zdążysz zadzwonić, zanim dojedziemy – zaoponowała Asia.

– Jeżeli chcecie przeżyć, róbcie co mówię – powiedział Igor.

Rozbity stratą majątku i strachem o własne życie Maciek posłusznie stanął w pustej alejce.

Usłyszał tylko cichy brzęk, kiedy Igor wyciągnął z kieszeni łańcuch. W chwilę później poczuł go na własnej skórze, duszący stalowym uściskiem niby garota. Ofiara wybałuszyła żabio oczy, odruchowo chwyciła metal, oplatający szyję jak ozdobne, lśniące boa. Asia zaczęła wrzeszczeć, piszczeć, drzeć się wniebogłosy, wreszcie też chwyciła za śmiercionośny łańcuch, lecz nie mogła się o nic zaprzeć, z kolei Igor całym ciężarem ciągnął do tyłu, aż chrząstki krtani Maćka chrupnęły obleśnie, przemienione w miazgę. Jego ręce zaczęły bezradnie uderzać, młócić przestrzeń przed sobą, trafiając raz po raz w kierownicę, uruchamiały klakson. Samochód trąbił smutno, żegnając swego pana.

Asia, dalej wyjąc niby ambulans na sygnale, uwolniła się z pasów i skoczyła na tylną kanapę, wyciągając w kierunku Igora pazurzaste łapy. Zanim ten zdążył puścić łańcuch i zasłonić się rękami, przeorała mu twarz, po której spłynęły obficie krople krwi. Kto widział, jakich zniszczeń na tkankach miękkich potrafią dokonać trzycentymetrowe tipsy, tego nie zdziwiłby jęk bólu z ust Igora. Kiedy chwycił się za poranione oczy, Asia wbiła krwistoczerwone szpony prawej ręki prosto w tchawicę, a lewą zwinęła w pięść próbując zmiażdżyć Igorowi genitalia. Spudłowała, natomiast mężczyzna chwycił za długie włosy, próbując zepchnąć kobietę do parteru, to znaczy na podłogę samochodu. Maciek dalej trąbił, choć już coraz słabiej.

Wtem otworzyły się drzwi auta, Igor i Asia splątani w morderczym uścisku wypadli na asfalt zaułka, prosto pod nogi anarchisty, ukrywającego twarz pod kominiarką. Postanowił on kierować się najbardziej prymitywną taktyką, więc najpierw sprał oba ciała kawałkiem ciężkiego pręta, a dopiero potem zadawał pytania. Tyle, że nie było już kogo pytać. Para walczących ludzi leżała ze strzaskanymi mózgoczaszkami, martwa niczym cisza po nieśmiesznym żarcie.

– Przeszukajcie auto, może mają ze sobą coś cennego – polecił herszt bandy.

Reszta anarchistów przetrząsnęła samochód. Bezskutecznie. Jeden znalazł przepastną torebkę Asi, przekręcił ją do góry nogami, wytrzepał. Wyleciało kilka podpasek, mnóstwo kosmetyków w kolorowych opakowaniach i kilogramowa torba spiruliny. Upadając na drogę pękła, a w powietrze wzbiła się chmura zielonego pyłu.

– Wielcy jaśnie państwo, psia ich mać – sarknął herszt.

Igor na pewno by przytaknął, gdyby tylko jeszcze żył.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Jak na mój gust, trochę tu mało fantastyki. Znaczy, niby akcja dzieje się w przyszłości, ale tak naprawdę to historia obyczajowa. Jak jednym przyfarciło i mają więcej, inni mają o wiele mniej. Jak okazja czyni złodzieja…

Najbardziej mnie zaskoczyło, że w chwili zagrożenia, uciekając z domu, ci bogaci zabrali bezwartościowe barachło.

Czy oni wszystkie aktywa trzymali w bitcoinach? Trochę bez sensu. Przecież mieli również jakąś fabrykę, willę, kawałek ziemi, więc nie cały majątek szlag trafił.

Babska logika rządzi!

Choć nie obraziłabym się na więcej fantastyki w opowiadaniu, to muszę powiedzieć, że Najsłabsze ogniwo czytało mi się całkiem przyjemnie. Historia okazała się nieźle wymyślona, a zgrabnie włączona retrospekcja sprawiła, że obraz całości stał się jasny i zrozumiały.

Jeśli dobrze zrozumiałam, w zamęcie pośpiesznej ucieczki zapomniano o zapakowaniu przygotowanych walizek i tylko Asia zabrała swój „dobytek”.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

ścień­cze­nie skóry na rę­kach… ―> Osobliwe słowo, zetknęłam się z nim po raz pierwszy, nie ma go także w SJP PWN – czy to jakiś żargon?

 

Teraz, zwi­nię­te pod czep­kiem w schlud­ny kok… ―> Teraz, upięte pod czep­kiem w schlud­ny kok

Koki się upina.

 

ży­wią­ca się wy­łącz­nie bio-, eko– i in­ny­mi… ―> Zamiast półpauzy powinien być dywiz.

 

–Szyb­ciej, umyj bocz­nia­ki… ―> Brak spacji po półpauzie.

 

Mi wy­star­czy tyle… ―> Mnie wy­star­czy tyle

 

–Ode­tnie­my się z Asią od świa­ta… ―> Brak spacji po półpauzie.

 

spa­li­no­we­go jesz­cze Volks­wa­ge­na. ―> …spa­li­no­we­go jesz­cze volks­wa­ge­na.

Nazwy samochodów piszemy małą literą: http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

ka­mie­ni­ce ziały mar­twy­mi otwo­ra­mi okien. ―> …ka­mie­ni­ce ziały otwo­ra­mi martwych okien.

Nie wydaje mi się, aby jakikolwiek otwór mógł być martwy. Żywy też nie.

 

–Prze­czy­ta­łam cały roz­dział o skó­rze. ―> Brak spacji po półpauzie.

 

może będę chcia­ła zo­stać der­ma­to­lo­giem…– od­po­wie­dzia­ła… ―> Brak spacji po wielokropku.

 

 – Nic nie widzę…– po­skar­ży­ła się. ―> Jak wyżej.

 

sprawdź czy na fa­ce­bo­oku coś piszą. ―> …sprawdź, czy na Fa­ce­bo­oku coś piszą.

 

od­bi­ła się sie­dze­niem od sie­dze­nia… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …od­bi­ła się tyłkiem od siedziska

 

na dro­gach po­ja­wił się nie­spo­ty­ka­ny dotąd ruch. ―> Raczej: …na dro­gach zapanował nie­spo­ty­ka­ny dotąd ruch.

 

– Jezus Maria – za­klął Ma­ciek, za­go­rza­ły ate­ista. ―> Skoro to przekleństwo, powinien być wykrzyknik: – Jezus Maria! – za­klął Ma­ciek, za­go­rza­ły ate­ista.

 

– Jezus Ma­ria­aa… ―> Tu też brakuje wykrzyknika.

 

Tylko buty ubio­rę – po­wie­dzia­ła Asia. ―> W co chciała ubrać buty? Butów, tak jak i odzieży, nie ubiera się, buty się wkłada/ zakłada/ wzuwa. Choć rozumiem, że Asia nie musi mówić poprawnie.

Winno być: Tylko włożę buty – po­wie­dzia­ła Asia.

 

Wy­je­cha­li z ga­ra­żu i po bru­ko­wa­nym pod­jeź­dzie do­je­cha­li do… ―> Nie brzmi to najlepiej. Proponuję: Opuścili ga­ra­ż i po bru­ko­wa­nym pod­jeź­dzie do­je­cha­li do

 

od­ru­cho­wo chwy­ci­ła za metal, opla­ta­ją­cy szyję… ―> …od­ru­cho­wo chwy­ci­ła metal opla­ta­ją­cy szyję

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj Finklo,

 

Dzięki za opinię ;) Latających samochodów to tu nie ma, w sumie jakiegokolwiek science też nie. Jest to jednak jakaś wizja przyszłości, choć nieodległej. Jeżeli chodzi o historię, to chciałem raczej pokazać, że przy danych czynnikach zewnętrznych, nieistotna dla nas decyzja, jak np. w co zainwestować oszczędności, może mieć wpływ na późniejsze życie. Banał, wiem, ale trochę tragiczne że często nie mamy wystarczających informacji żeby taką decyzję podjąć racjonalnie i trzeba się zdać na ślepy los. Jednym się poszczęści, innym nie. 

Nieruchomości im zostały. Niestety, ich samych szlag trafił.

 

Witaj regulatorzy,

 

Miło mi słyszeć, że jasne i zrozumiałe. Na tym mi przede wszystkim zależało, żeby poćwiczyć styl. A o walizkach to akurat ja zapomniałem, ale niech tak już zostanie ;)

Dzięki za łapankę. Odnośnie ścieńczenia: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/;5912 Słowo to występuje nagminnie w literaturze medycznej, choć chyba rzeczywiście poza nią się z nim nie spotkałem. Ale jest ładne, więc użyłem.

Zaraz poprawię wszystko, tylko jeszcze pytanie odnośnie tego Facebooka – czy tu nie będzie znajdować zastosowania ta sama regułą, która dotyczyła volskwagena? Tzn. zobacz na portalu Facebook, ale zobacz już na facebooku?

 

Pozdrawiam!

 

Helmucie, dziękuję za otworzenie mi oczu na ścieńczanie. Nie uważam, aby to było ładne słowo, ale skoro zaakceptował je dr Jan Grzenia, mnie nie pozostaje nic innego, jak także je uznać.

 

…pytanie odnośnie tego Facebooka – czy tu nie będzie znajdować zastosowania ta sama regułą, która dotyczyła volskwagena? Tzn. zobacz na portalu Facebook, ale zobacz już na facebooku?

Nazwa portalu internetowego Facebook, jest nazwą własną. Facebook nie jest wyrobem przemysłowym, jakim jest volkswagen.

Natomiast facebook, pisany małą literą, jak podaje słownik Wikipedii https://pl.wiktionary.org/wiki/facebook, to:

– notatnik ze zdjęciami i nazwiskami ludzi,

– publikacja wydawana na początku roku akademickiego ze zdjęciami i krótkimi opisami nowych studentów.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Helmut,

faktycznie mało fantastyki, ale podobało mi się. Może dlatego że sama nie umiem pisać obyczajówek, a bardzo lubię takie fragmenty w fantastyce. Tym większa więc moja przyjemność. Napisane prostym, ale wciągającym językiem. Rzeczywiście dziwi dlaczego przy ucieczce nie zabrali kosztowności, ale przypomniałam sobie komedię Gorący Pościg, w której jedna z bohaterek uciekła z domu z walizką pełną szpilek i targała je ze sobą wszędzie. Okazało się, że były zrobione ze złota, srebra i brylantów, więc miały dużą większą wartość niż się wydawało. Może bandyci nie zauważyli kosztownych przedmiotów?

Tak czy siak podobało mi się, choć przyznam ci, że podchodziłam sceptycznie – myślałam, że to będzie hard sf, że znowu nie zrozumiem, ale było przyjemnie.

Powodzenia w dalszym pisaniu!

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Dzięki Lana!

Nie oglądałem tego filmu, ale brzmi zabawnie, więc dodam do kolejki.

Cieszę się, że Ci się podobało, a szczególnie, że “prosty, wciągający język”, bo na tym mi najbardziej zależało ;)

Tobie również powodzenia w pisaniu! Choć nie wiem czy potrzebujesz, bo Ty chyba swój styl już znalazłaś i jesteś w nim dobra :) Ja dopiero szukam.

 

Pozdrawiam!

Hi, hi, przez chwilę myślałam, że Igor rzeczywiście chce uratować Maćka. Nabrałeś mnie :) Fantastyki faktycznie niewiele, ale czytało się przyjemnie :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Na początku nieco razi natłok przymiotników i określeń, szczególnie przy opisie dwóch kobiet, potem jednak jest coraz lepiej. Fajnie przetykasz główną fabułę wspomnieniami i choć faktycznie nie za wiele tu fantastyki, całość czytało się dobrze. Obraz jest delikatnie postapokaliptyczny, ale jednak czuć, że chodzi tu o ludzi, o bohaterów.

Również czuję się nabrana, myślałam, że Igor próbuje ratować swojego pracodawcę i kiedyś przyjaciela (albo przynajmniej znajomego).

Mój największy zarzut wobec tego opowiadania to nieco płaskie postaci. O Igorze i Idze nie wiemy niemalże nic, poza tym, że w życiu im nie wyszło, że żałują tego jak się sprawy potoczyły i chyba nie są najbardziej udanym małżeństwem. O Maćku i Asi oraz ich charakterach zostaje nam powiedziane jeszcze mniej. Przydałoby się nieco dopracować tę kwestię.

Podsumowując, czytało się przyjemnie, choć są rzeczy, które można poprawić. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Cieszę się, że udało mi się Was nabrać :) Początkowo chciałem zostawić zakończenie otwarte, żeby nie wiadomo było, czy właśnie chce go uratować, czy zabić. Po namyśle stwierdziłem jednak, że to by było zbyt subtelne :)

 

Verus, trafna uwaga odnośnie postaci, aczkolwiek nie wiem czy skupienie się na nich nie spowolniłoby narracji i akcji. Starałem się właśnie ukazać bohaterów poprzez ich zachowania, ale może 2-3 zdania zgłębiające pobieżnie ich psychikę by nie zaszkodziły. Następnym razem postaram się o większy balans, ale tu, tak jak mówiłem, ćwiczę “show” kosztem “tell”.

 

Pozdrawiam!

 

Myślę, że to dobra droga, żeby pokazywać ich poprzez działania, nie mówić wprost “poczuł to czy tamto”. Nie zmienia to mojego zdania, że tym postaciom czegoś brakuje. Jako przykład – nie mogę rozgryźć, czy Maciek i Aga taktowali Igora i Igę z pogardą, czy robili im jakieś nieprzyjemne uwagi ze względu na to, że tym drugim mniej wyszło w życiu. Czy też Igor tak tylko myślał, a tak naprawdę tamci nie zrobili nic złego, poza odniesieniem sukcesu i zatrudnieniem niegdysiejszych przyjaciół? Mam wrażenie – z którym nie trzeba się zgodzić, rzecz jasna – że tekst zyskałby na głębi, gdyby czytelnik wiedział takie rzeczy. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Czy też Igor tak tylko myślał, a tak naprawdę tamci nie zrobili nic złego, poza odniesieniem sukcesu i zatrudnieniem niegdysiejszych przyjaciół?

Chyba raczej to. Zgadzam się, mogłem to mocniej zaakcentować. Dzięki za wskazówkę :)

 

Luzik, cieszę się, że mogłam się przydać. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Nowa Fantastyka