Pamięci moich Bliskich
– Nadlatują! Do piwnicy! – Rozpaczliwy głos Tadeusza słychać było na całym podwórku.
Jednostajny warkot zbliżających się samolotów brzmiał złowrogo. Rozpoczynał się kolejny nalot na Dobieszyce. Od ponad miesiąca Rosjanie codziennie zrzucali bomby, choć Niemcy już dwa tygodnie temu uciekli na zachód, zostawiając splądrowane domy.
Pacierze, szeptane po cichu w piwnicach oraz głośne oddechy strwożonych ludzi i płacz dzieci, to jedyne, co zakłócało przerażającą ciszę umysłów, kiedy czekano na wyrok. Bomba spadła plac dalej. Nie wybuchła. Tkwiła w ziemi. Inne jednak słychać było z oddali.
Na pewno będą ofiary – pomyślał Tadeusz, po czym dołączył do modlących.
Po pewnym czasie od uciszenia się wojennego nieba, zaczęli wychodzić. Oglądając zniszczenia i gruzy, płakali, załamywali ręce, ale i ściskali się z radością, szczęśliwi, że przeżyli.
– Hela! – padł nagle przeraźliwy głos.
– Siostro! – Helena rzuciła się z płaczem w ramiona Stefanii. Uściskały się, lecz Stenia płakała jakoś dziwnie…
– Siostro… – zaczęła znowu. Nie mogła mówić dalej.
– Lećcie do Weroni! – Wrzeszczał któryś z sąsiadów.
Helena dopiero teraz spojrzała uważniej w zapłakane oczy siostry.
– Dom Weroni zbombardowano – powiedziała Stenia.
– Ale… przecież to najmocniejszy dom we wsi! W piwnicach chronili się tyle razy i oni, i sąsiedzi… – wyszeptała z nadzieją Hela, jakby szukała jeszcze ratunku.
Stefania potrząsnęła głową i zaczęła płakać.
Zdruzgotany Tadeusz przytulił żonę.
– Biegnijcie do Weroni! Wszyscy zabici! – krzyczała mieszkająca naprzeciwko Haźbita, która zdążyła już obiec część ulic i usłyszeć nowiny o skutkach dzisiejszego nalotu radzieckiego.
Pod Heleną ugięły się nogi, zemdlała i upadła.
Weronika, ich siostra, jedyna jasnowłosa spośród pięciu dziewcząt, była wdową, jej mąż zginął podczas kampanii wrześniowej i odtąd w dużym, murowanym domu mieszkała z dwojgiem dzieci – dwudziestoletnią Anną i piętnastoletnim kalekim Edziem, którym się opiekowała. Ich dom był solidnie zbudowany, miał wysokie i murowane piwnice, uchodził za najlepsze schronienie w całych Dobieszycach, zatem podczas każdego nalotu Weronia przyjmowała również mieszkańców sąsiednich domostw, by tam bezpiecznie przeczekali bombardowanie. Zawsze dotąd się udawało.
Helena mało pamiętała z tego, co działo się potem, kiedy wreszcie dotarli na odległą ulicę, przy której mieszkała Weronika. Przybiegli ich bracia, Piotr oraz Wawrzyniec. Wraz z narzeczonymi, Tosią i Manią, a także przybyłą teraz siostrą Walerią i jej mężem, Pawłem, opłakiwali bliskich. Z gruzów całą rodziną wydobywali części ich garderoby, pamiątki, ciała… Sędziwy Stanisław, ojciec siedmiorga dzieci, osiem lat temu pochował chorą na gruźlicę córkę Elżbietkę. Teraz patrzył na doszczętnie zniszczony dom drugiej, Weroniki. Trzymał w trzęsących się dłoniach dwa urwane jasne warkocze wnuczki Anny i, siedząc na ziemi, rzewnie płakał. Łzy spływały po sumiastych wąsach. Nie potrafił wydobyć ze zgliszczy niczego więcej.
Przybiegli inni sąsiedzi z tej ulicy, pomagali szukać ciał. Narzeczony Anny, Janek, nie umiał podejść bliżej, gdy zobaczył warkocze. Wykrzykiwał coś do nieba, jakby w przekonaniu, że Bóg usłyszy i cofnie czas.
O dziwo, większość zdjęć zachowała się w stanie wręcz nienaruszonym.
Pogrzeb wszystkich ofiar tego bombardowania trwał kilka godzin, bo nalot przyniósł śmierć ponad kilkudziesięciu dobieszyczanom.
Mała Lila szła za jasną trumną, trzymając za ręką tatusia, Tadeusza. Jej mamusia, Helena, niosła na rękach becik z małym Leszusiem, płacząc wniebogłosy.
– Moja Anna… Moja ukochana Anna – powtarzała cichutko dziewczynka, łkając i nie mogąc do końca zrozumieć, czemu jedyna kuzynka już nigdy nie przytuli jej, nie zaśpiewa ulubionej piosenki ani nie zawiąże na głowie wielkiej kokardy.
***
– Tadek, znowu śniła mi się Weronia! I białe kwiaty. Całe pole białych kwiatów. – Helena obudziła się w środku nocy i przerażona potrząsała ramieniem męża. Od pogrzebu minął rok. Mimo tego, nadal nie otrząsnęli się po tragedii.
– Śpij, to nic… – Próbował ją uspokoić. Nadaremnie.
Wstała niespokojna, tłumiąc łzy. Podeszła do kołyski synka. Leszuś nie oddychał. Porwała go na ręce, zaczęła potrząsać. Przerażony Tadeusz podbiegł, próbował ratować synka. Obudzona ich krzykami sześcioletnia Lila zobaczyła w nikłym świetle świecy braciszka prawie sinego. Cała pościel w kołysce mocno cuchnęła. Rodzice pobiegli z dziećmi do stajni, Tadeusz zaprzągł konia, na wozie w czwórkę pojechali do pobliskiej wsi, do lekarki. Stwierdziła zgon, dziecko nie żyło od co najmniej kilku godzin.
– Dałem mu przedwczoraj trochę soku z winogron… – powiedział załamującym głosem Tadeusz, kiedy wracali do domu. – To pewnie moja wina.
I zaczął rozpaczliwie płakać.
– Ja podałam mu śliwki. Kilka, na spróbowanie. Ja go zabiłam. Musiały mu zaszkodzić… – rozpamiętywała Helena, rwąc włosy z głowy, którą uderzała w kant deski wozu, aż polała się krew.
Po kilku dniach Lila maszerowała za kolejną trumienką, znacznie mniejszą i jaśniejszą od tamtej z imieniem Anny.
***
– Liluniu… – Alicja usłyszała słodki głos.
Liluniu? Nikt mnie tak nie nazywa – pomyślała, zapominając o straszliwym bólu. W oddali słyszała rozpaczliwe krzyki. Osiemdziesięcioletnia staruszka leżała w kałuży krwi i nie potrafiła się poruszyć.
– Kto tak krzyczy? – zapytała zaniepokojona.
– Ania – odpowiedział ten sam słodki głos. – Twoja córka.
– Czemu? – strwożona pytała nadal.
– Wzywa pomocy, Liluniu.
– Pomocy? – Nagle oczy Alicji rozjaśniły się, a usta uśmiechnęły. – Liluniu? Powiedziałaś Liluniu? Anno? Czy to ty? Tylko ty tak mnie nazywałaś. To było tak dawno… Tyle lat temu… Moja kochana Anno! – Poczuła obejmujące ją ręce i wydało jej się, że znowu ma pięć latek, kończy się właśnie druga wojna światowa, a ona rozmawia ze śliczną kuzynką.
Wokół zamajaczyły twarze zmarłych przed laty krewnych, mamusi Heleny, tatusia Tadeusza, wujków, cioteczek, kuzynów… Małe rączki Leszusia wyciągnęły się w proszącym geście.
– Czy ja umarłam? – zapytała niepewnie Alicja.
– Nie – odpowiedział głos Anny.
– Będziecie tak ględzić bez sensu, zamiast tu przyjechać karetką i ratować moją mamę?! – Z oddali dobiegał głos zapłakanej Ani. – Tak, wiem, że jest epidemia. Dobrze, czekam. – Zrezygnowała odłożyła słuchawkę i podeszła do leżącej staruszki.
– Anno, co teraz? – zapytała Alicja.
– Nic, Liluniu, zabiorą cię do szpitala.
– Czy umrę? – Alicja wyszeptała to z przerażeniem, uzmysławiając sobie, że nagle widzi córkę gdzieś w dole, znowu daleko od siebie, nie słyszy jej głosu ani nie czuje dotyku dłoni na czole.
– Nikt nie umiera, Liluniu. – Jasna twarz Anny ukazała się nagle przed oczami Alicji. Uśmiechnięta dwudziestolatka pogłaskała po głowie kuzynkę. – Przechodzimy tylko w inny świat. Teraz i ty do nas dołączysz.
Staruszka milcząco czekała, myśląc o usłyszanych słowach.
– Zobacz, co dla ciebie mam. – To powiedziawszy, dwudziestolatka pokazała szeroką, białą wstążkę. – Zawiążę ci znów kokardę, chcesz, Liluniu? – zapytała serdecznie, całując ją w czoło.
Alicja kiwnęła głową i ze spokojem zamknęła oczy.
KONIEC
Siedzą od lewej:
Wujek Wawrzek, Prababcia Marysia, Mama Alicja-Lila, Pradziadek Staś, Wujek Pietrek, Ciocia Weronia.
Stoją w środkowym rzędzie od lewej:
Wujek Paweł, Dziadek Tadek, Babcia Hela, Ciocia Tosia, Ciocia Walerka, Ciocia Anna, Ciocia Mania, Ciocia Stenia, Wujek Władek.
Stoją w górnym rzędzie od lewej:
Wujek Heniek, Wujek Daniel. Wujek Edziu.
Imiona autentyczne, zdjęcie pochodzi z prywatnych zbiorów rodzinnych