- Opowiadanie: mcraptorking - Ostatni dzień w Dytek Korpie

Ostatni dzień w Dytek Korpie

Tym razem się wy­ro­bi­łem. Hasła: Ma­lut­ki świat li­li­pu­tów - Elek­tro­nicz­ny mor­der­ca.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Ostatni dzień w Dytek Korpie

W tłu­mie zmie­rza­ją­cym do pracy wy­pa­trzy­łem Jerka. Miał opuch­nię­tą twarz, wy­mię­tą ko­szu­lę, czu­bek cza­pecz­ki nie­dba­le zwi­sał mu na czoło. Nie to, że­by­śmy w Kor­pie szcze­gól­nie dbali o wy­gląd. Na po­rząd­ku dzien­nym były zbyt luźno za­wią­za­ne kra­wa­ty, po­pla­mio­ne kawą man­kie­ty. Jed­nak ostat­nio Jerko bił wszyst­kich na głowę w ran­kin­gu za­nie­dba­nia. Ko­bie­ta. Wszyst­ko to wina ko­bie­ty. A ra­czej jej braku.

– Nie łam się bra­chu, kra­sna­le nie pła­czą – po­wta­rza­łem mu, ale on i tak sta­czał się coraz niżej. Żal było pa­trzeć na ten spusz­czo­ny na kwin­tę no­chal, oczy za­czer­wie­nio­ne od pła­czu. Jeśli w szyb­kim tem­pie nie doj­dzie ze sobą do ładu, wy­wa­lą go z ro­bo­ty. Zbyt ważne zle­ce­nia nam się po­wie­rza. Nie ma czasu na szlo­cha­nie w kącie.

Zbli­ża­li­śmy się do most­ku roz­cią­gnię­te­go po­mię­dzy kra­wę­dzią szaf­ki, a wej­ściem do Korpu, czyli uchem.

Za­sty­gły w bez­ru­chu mo­nu­ment sie­dział z za­mknię­ty­mi ocza­mi, cze­ka­jąc, aż wy­peł­ni­my jego głowę i wpra­wi­my ma­szy­ne­rię w ruch.

Prze­szli­śmy nad ra­mie­niem wiel­ko­lu­da, przy wej­ściu ska­so­wa­li­śmy karty. Klik­nię­cie czyt­ni­ka przy­po­mnia­ło mi, że oto roz­po­czy­nam co­dzien­ną drogę przez mękę.

Tłumek po­dzie­li­ł się na dwie czę­ści: ze­spół kre­atyw­ny po­szedł do bloku pra­we­go, kra­sna­le od­po­wia­da­ją­ce za mo­to­ry­kę, w tym ja i Jerek, do le­we­go. Wje­cha­li­śmy windą na pię­tro, ro­ze­szli­śmy się na sta­no­wi­ska. Rzu­ci­łem ostat­nie spoj­rze­nie w stro­nę od­cho­dzą­ce­go przy­ja­cie­la. Gar­bił się, ręce dyn­da­ły mu po bo­kach, ni­czym dwa mysie ogon­ki. Nie było z nim do­brze. 

Cóż, na razie mu­siał ra­dzić sobie sam. Mia­łem wy­star­cza­ją­co wła­snej ro­bo­ty. Usia­dłem przy biur­ku, na tym prze­klę­tym krze­seł­ku z ni­skim opar­ciem. Już po paru se­kun­dach po­czu­łem kłu­cie w krzy­żu. Garb ro­śnie sobie w naj­lep­sze. Włą­czy­łem kom­pu­ter. Po­wi­ta­ło mnie logo Dytek Korpu: fio­le­to­we DK w żół­tym trój­ką­cie.

Do­ko­ła wrza­ło. Kra­sna­le bie­ga­ły, prze­krzy­ki­wa­ły się, każdy chciał być przy­go­to­wa­ny na tip-top, mieć w po­go­to­wiu wszel­kie po­trzeb­ne pa­pie­ry, no i kawkę, rzecz jasna. Ja w tym nie uczest­ni­czy­łem, tylko z ucie­chą ob­ser­wo­wa­łem. Z obo­wiąz­ka­mi cze­ka­łem do dzwon­ka, sza­no­wa­łem swój czas wolny.

Dzwo­nek wresz­cie za­brzmiał. Bie­ga­ni­na przy­bra­ła na sile, osią­gnę­ła swe apo­geum, by po chwi­li ucich­nąć cał­ko­wi­cie. Na śro­dek sali wy­szedł krępy kra­snal w oku­lar­kach i nie­na­gan­nie wy­pra­so­wa­nej żół­tej cza­pecz­ce. Za­rzu­co­na do tyłu, zwi­sa­ła nie­mal­że do pasa. Był to Mie­cio Dytek, nasz pre­ze­sik. Po­wi­tał pra­cow­ni­ków jak co rano, przed­sta­wił cele na dziś, za­grze­wał do boju za­pew­nie­nia­mi o sile Dytek Korpu i nie­za­wod­no­ści jego kadry:

– Je­ste­śmy li­li­pu­ta­mi, to praw­da, ale nasze przed­się­wzię­cia osią­ga­ją skalę, o któ­rej naj­więk­si z ludzi mogą tylko po­ma­rzyć!

Kra­sna­le przy­kla­snę­ły, ale to ra­czej z przy­zwy­cza­je­nia niż z fak­tycz­ne­go en­tu­zja­zmu. Mowy mo­ty­wa­cyj­ne każ­de­go ranka, w do­dat­ku wy­gła­sza­ne pi­skli­wym gło­sem Dytka, przy­no­si­ły efekt od­wrot­ny do za­mie­rzo­ne­go. Wszy­scy uśmie­cha­li­śmy się do pre­ze­si­ka, gdy wo­dził wzro­kiem po sta­no­wi­skach. Zie­wa­li­śmy ukrad­kiem, co od­waż­niej­si lub głup­si prze­drzeź­nia­li prze­ło­żo­ne­go.

Wtem Dytek prze­rwał w pół słowa, prze­stał też krę­cić głową. Spod zmarsz­czo­nych brwi spo­glą­dał w kon­kret­ny punkt. Od­wró­ci­łem się w tamtą stro­nę, tak jak i wszy­scy po­zo­sta­li. Gło­śno prze­łkną­łem ślinę. Jerek leżał na biur­ku z głową ukry­tą w ra­mio­nach. Fir­mo­wa cza­pecz­ka wy­sta­wa­ła spo­mię­dzy sple­cio­nych rąk wy­mię­ta, spro­fa­no­wa­na.

Uczyn­ny ko­le­ga ze sta­no­wi­ska obok szturch­nął Jerka w ramię. Ten nie­chęt­nie wy­pro­sto­wał się, lecz cza­pecz­ki nie po­pra­wił. Prze­krzy­wio­na nie­mal­że za­sła­nia­ła mu prawe oko. Cały był czer­wo­ny, twarz wy­krzy­wił w gry­ma­sie cier­pięt­ni­ka. Obraz nędzy i roz­pa­czy.

Dytek od­chrząk­nął, wró­cił do prze­mó­wie­nia, jakby zu­peł­nie nic się nie stało. Ale stało się, oj stało. Jerek któ­ryś raz z kolei pod­pa­dł sze­fo­wi. Prze­kro­czył gra­ni­cę i źle to się dla niego skoń­czy, oj źle. Ocza­mi wy­obraź­ni już wi­dzia­łem, jak pa­ku­je ma­nat­ki, żegna się z miej­scem pracy. A potem… Co cze­ka­ło go potem? Po­rzu­co­ny, bez­ro­bot­ny nie zdoła wyjść z chan­dry. Al­ko­hol na dłuż­szą metę nie spro­sta w walce z czar­ny­mi my­śla­mi. A potem…

Ach, trze­ba zająć się ro­bo­tą. Zła­pa­łem mysz­kę, kur­so­rem na­je­cha­łem na ikon­kę z uśmiech­nię­tą twa­rzą na mi­nia­tur­ce i pod­pi­sem AN­DRZEJ. Po klik­nię­ciu uka­za­ło się okien­ko. Więk­szą jego część zaj­mo­wał tak zwany ekran świa­do­mo­ści, czyli to, co cy­borg po pro­stu wi­dział. Obraz trans­mi­to­wa­no także na te­le­bim przy­mo­co­wa­ny do ścia­ny po we­wnętrz­nej stro­nie czoła. Na razie nic się nie wy­świe­tla­ło, oczy były za­mknię­te. W okien­ku znaj­do­wa­ła się rów­nież długa lista mo­ni­to­ro­wa­nych na bie­żą­co pro­ce­sów za­cho­dzą­cych w ciele An­drze­ja. Tem­pe­ra­tu­ra, puls, ci­śnie­nie, prze­bieg pracy or­ga­nów.

An­drzej. Ma­szy­na na wpół elek­tro­nicz­na, na wpół bio­lo­gicz­na. Cy­borg. Dla ze­wnętrz­ne­go ob­ser­wa­to­ra trzy­dzie­sto­pa­ro­let­ni rosły blon­dyn. Pod nosem równo przy­strzy­żo­ne wąsy, wło­ski ele­ganc­ko za­cze­sa­ne, po­god­ny wyraz twa­rzy. We­wnątrz na naj­wyż­szych ob­ro­tach pra­co­wa­ła cała kor­po­ra­cja. Ponad setka li­li­pu­tów, z któ­rych żaden nie prze­ra­stał ludz­kie­go pa­znok­cia, stu­ka­ła w kla­wi­sze, spi­sy­wa­ła ra­por­ty, kon­ku­ro­wa­ła o awan­se i pre­mie.

Ocze­ku­jąc, aż kra­sna­le od­po­wie­dzial­ne za roz­chy­la­nie po­wiek zro­bią swoje, nie próż­no­wa­łem. Za­czą­łem do­pra­co­wy­wać spra­woz­da­nie z wczo­raj­sze­go szko­le­nia. Do­ty­czy­ło funk­cjo­no­wa­nia no­wych kom­po­nen­tów cewki mo­czo­wej. Od słu­cha­nia roz­wle­czo­nych do gra­nic opi­sów pomp i tło­ków gor­sze mogło być tylko pi­sa­nie o nich. Zmu­sza­łem się jed­nak, do po­łu­dnia po­wi­nie­nem wy­słać ra­port Dyt­ko­wi.

Kom­pu­ter za­brzę­czał, przy­szło po­wia­do­mie­nie. Kolos otwo­rzył oczy. Za­mkną­łem edy­tor tek­stu, przy­su­ną­łem kla­wia­tu­rę bli­żej, prze­cią­gną­łem się po raz ostat­ni przed kil­ku­go­dzin­nym wpi­sy­wa­niem ko­mend. Na tym w głów­nej mie­rze po­le­ga­ła nasza praca. Sty­mu­lo­wa­li­śmy za­cho­wa­nie cy­bor­ga, pi­sząc wier­sze po­le­ceń. 

Wska­żesz An­drze­jo­wi punkt, do któ­re­go ma się udać, on pój­dzie tam sam, sta­wia­jąc jedną nogę za drugą. Jed­nak po dro­dze wy­stą­pić może wiele nie­ocze­ki­wa­nych zmien­nych oraz zda­rzeń lo­so­wych. Pro­ce­sor prze­twa­rza podstawowe wy­tycz­ne, lecz technologicznie stoi na zbyt ni­skim po­zio­mie, by umoż­li­wić sa­mo­dziel­ne funk­cjo­no­wa­nie w zło­żo­nym śro­do­wi­sku. Cy­borg, idąc chod­ni­kiem, dą­żył­by do celu, lecz obi­jał­by się przy tym o prze­chod­niów, pa­trzył stale przed sie­bie, ni­ko­go nie prze­pra­szał. W skró­cie: od razu by­ło­by widać, że to cy­borg. 

My ko­ry­go­wa­li­śmy jego dzia­ła­nia oraz nada­wa­li­śmy mu ten ludz­ki wyraz. Małe gesty, kom­pul­sje, nawet pewna nie­zdar­ność, tran­sy, znie­cier­pli­wie­nie pod­czas sta­nia w ko­lej­ce. To wszyst­ko by­li­śmy my, Dytek Korp. Upra­wia­li­śmy sztu­kę, praw­dzi­wą sztu­kę. Przy­naj­mniej pre­ze­sik lubił to po­wta­rzać. Oso­bi­ście mało od­naj­dy­wa­łem ar­ty­zmu we wpi­sy­wa­niu wy­zna­czo­nych ko­mend w wy­zna­czo­nych mo­men­tach. Ci z pra­wej pół­ku­li da­wa­li upust swo­jej fan­ta­zji, pi­sząc myśli. Masa tego tam po­wsta­wa­ła, kil­ka­set stron ma­szy­no­pi­su dzien­nie. Li­czy­ła się ilość, nie ja­kość. Nie­wie­le z tego An­drzej miał szan­sę kie­dy­kol­wiek wy­po­wie­dzieć, lecz prze­zor­ność, czyli jeden z nad­rzęd­nych ak­sjo­ma­tów Korpu, na­ka­zy­wa­ła przy­go­to­wa­nie kwe­stii pa­su­ją­cych do każ­de­go sce­na­riu­sza. Skła­da­łem tam pa­pie­ry, ale po­le­głem pod­czas re­kru­ta­cji. Za­bra­kło mi in­tu­icji w ba­lan­so­wa­niu mię­dzy rze­czo­wym in­ter­pre­to­wa­niem rze­czy­wi­sto­ści a wy­pi­sy­wa­niem to­tal­ne­go non­sen­su. Zbyt długo na­my­śla­łem się nad my­śla­mi.

An­drzej wstał, po­szedł do ła­zien­ki od­świe­żyć się nieco. Mo­gli­by­śmy od­pu­ścić sobie do­kład­ną kon­tro­lę, póki nikt na niego jesz­cze nie pa­trzył. Otóż nic bar­dziej myl­ne­go! Po­ran­na to­a­le­ta to tre­ning, czas na osta­tecz­ne wdro­że­nie się przed wy­ru­sze­niem na mia­sto. Tam wy­klu­czo­ne będą po­mył­ki. Żeby utrzy­mać po­sa­dę, trze­ba przy­naj­mniej nie utrud­niać pracy innym. Jak to mówią: na pana miej­sce czeka trzech kra­sna­li.

Prysz­nic, wy­szczot­ko­wa­nie zębów, ucze­sa­nie wło­sów, zło­że­nie pi­sto­le­tu, wło­że­nie gar­ni­tu­ru. Przy­go­to­wa­nie do wyj­ścia za­ję­ło nam nie­ca­łe pół go­dzi­ny. An­drzej śpie­szył się, mylił, klął pod nosem. Był bar­dzo na­tu­ral­ny i o to cho­dzi­ło.

 Wy­szedł z miesz­ka­nia. W win­dzie uni­kał wzro­ku dziew­czy­ny, która do­sia­dła się pię­tro niżej. Coś ich łą­czy­ło? Nie­wy­klu­czo­ne. Może kra­sna­le z dru­giej zmia­ny roz­krę­ci­ły jakiś wątek po­bocz­ny w życiu An­drze­ja.

Śmie­szy­ło mnie trak­to­wa­nie go jako od­ręb­nej jed­nost­ki z wła­sny­mi ce­cha­mi, ce­la­mi i hi­sto­rią. Od czasu do czasu za­da­wa­łem sobie py­ta­nie: co jeśli w pro­ce­so­rze po­wsta­ło swego ro­dza­ju po­czu­cie toż­sa­mo­ści? Nie mia­łem po­ję­cia, czy jest to w ogóle moż­li­we, jed­nak sam kon­cept uroz­ma­icał mi dni wy­peł­nio­ne wstu­ki­wa­niem kla­wi­szy, wy­wo­łu­jąc eks­cy­ta­cję zmie­sza­ną z nie­po­ko­jem eg­zy­sten­cjal­nym.

Do prze­rwy do­brnę­li­śmy bez więk­szych kom­pli­ka­cji. Zli­kwi­do­wa­li­śmy pierw­szy cel z trzech wy­zna­czo­nych na dzi­siaj. Wła­ści­ciel ko­mi­su sa­mo­cho­do­we­go do­stał kulkę w tył głowy, gdy pod­le­wał traw­nik przed domem. An­drzej scho­wał pi­sto­let za pa­zu­chę i ulot­nił się z miej­sca zda­rze­nia. Wsiadł do pierw­sze­go lep­sze­go au­to­bu­su. Prze­szedł w stan uśpie­nia, niby wpa­trzo­ny w mia­sto za oknem.

W fir­mo­wym ra­dio­węź­le pusz­cza­no ka­wał­ki wiecz­nie żywe. Od trzech lat przy­gry­wa­ła nam tam sama play­li­sta. Nagle mu­zy­ka się urwa­ła, w gło­śni­kach za­szu­mia­ło, potem za­pisz­cza­ło. W końcu ode­zwał się ak­sa­mit­ny głos se­kre­tar­ki Dytka:

– Pan Do­be­rek pro­szo­ny do ga­bi­ne­tu pre­ze­si­ka. Pan Do­be­rek pro­szo­ny do ga­bi­ne­tu pre­ze­si­ka.

Trzask. Szum. Mu­zy­ka wró­ci­ła.

Sie­dzia­łem w pa­lar­ni przy jed­nym sto­li­ku z Dru­siem Dra­ską, Zylem Prztycz­kiem oraz spo­chmur­nia­łym Jer­kiem. Jer­kiem Do­ber­kiem. Po­pa­trzy­li­śmy na niego ze współ­czu­ciem. Bez słowa wstał i ru­szył na sąd osta­tecz­ny. Po chwi­li wa­ha­nia po­bie­głem za nim.

– Weź to, chło­pie, cho­ciaż po­praw. – Sam za­czą­łem mu na­pro­sto­wy­wać cza­pecz­kę. 

Jerko po­czer­wie­niał, ścią­gnął brwi. Byłem pe­wien, że zaraz do­sta­nę w twarz, taka biła od niego złość. Mimo to stał jak kołek, dał sobą roz­po­rzą­dzać. Po do­ko­na­niu po­pra­wek po­kle­pa­łem go po ra­mie­niu, ży­czy­łem po­wo­dze­nia. Nic nie od­po­wie­dział. Wy­szedł z pa­lar­ni.

Wró­ci­łem do sto­li­ka.

– Się chło­pak do­ro­bił. Fi­ni­to – orzekł Druś Dra­ska.

– Ano, bywa – skwi­to­wał Przty­czek, po czym wziął gryza ka­nap­ki.

Druś zwró­cił się do mnie:

– Mó­wi­łeś, że to przez jakąś dziu­nię.

– Aha! – wtrą­cił Zyl z peł­ny­mi usta­mi. – Co tu się dzi­wić w takim razie… – mówił, mlasz­cząc gło­śno – …skoro baba wcho­dzi w grę. Po co mu to było? – Prze­łknął, za­ćmił pa­pie­ro­sem trzy­ma­nym w dru­giej ręce.

Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi.

– No była taka jedna, ale się, że tak po­wiem, zmyła – od­po­wie­dzia­łem Dra­sce.

– Z innym, czy sama?

– Nie wspo­mniał, to pew­nie…

Druś uniósł brwi. Przty­czek za­chi­cho­tał.

– Wi­dzie­li­ście, jak tam­ten upadł? – Po­sta­no­wi­łem zmie­nić temat, bo moje su­mie­nie wy­jąt­ko­wo słabo radzi sobie z plot­ko­wa­niem. – Ze dwa kroki zro­bił i do­pie­ro fik. Wąż przy­ci­snął, cały się umo­czył.

– No i umarł, tyle w te­ma­cie. – Przty­czek po­żarł resz­tę ka­nap­ki na raz. Nie zdą­żył prze­żuć, a już wkła­dał pa­pie­ro­sa mię­dzy zęby.

– A pa­mię­ta­cie tę akcję… to było ze dwa lata temu. W któ­rymś z tych no­wych ho­te­li w cen­trum. – Druś przy­wo­ły­wał szcze­gó­ły z wy­tę­żo­ną miną. – Gang­ster… taki niski z wą­sa­mi. Kula we­szła nad uchem, a on zro­bił obrót, pod­szedł do fo­te­la, usiadł, głowę zwie­sił na bok o tak – Po­ka­zał. – I do­pie­ro… fi­ni­to.

Gło­śny­mi śmie­cha­mi wy­ra­zi­li­śmy z Zylem, że pa­mię­ta­my i bar­dzo sobie to wspo­mnie­nie ce­ni­my.

Wy­pa­lil­iśmy po ko­lej­nej fajce. Koń­ców­ki w po­śpie­chu, bo prze­rwa miała się zaraz skoń­czyć. Jed­nak ocze­ki­wa­ny w na­pię­ciu dzwo­nek nie roz­brzmie­wał.

– Znowu coś nie dzia­ła? – rzu­ci­łem py­ta­nie, roz­glą­da­jąc się ze zdzi­wie­niem.

Przty­czek wes­tchnął.

– Takie życie…

Ze­bra­li­śmy się do wyj­ścia.

Usiadł­szy za biur­kiem, do­pi­sa­łem dwa zda­nia do ra­por­tu. Rzu­ci­łem okiem na ze­ga­rek. Prze­rwa na pewno do­bie­gła końca, ale po­nie­waż nie za­sy­gna­li­zo­wa­no tego faktu, więk­szość kra­sna­li nie wie­dzia­ła, co ze sobą zro­bić. Nie­któ­rzy wró­ci­li na sta­no­wi­ska, ale tylko po to, by dalej się obi­jać. Za­kła­da­li nogi na biur­ko i do­pi­ja­li kawkę albo drze­ma­li sobie. 

Olśni­ło mnie. Dytek oso­bi­ście dzwo­ni dzwon­kiem. Jego roz­mo­wa z Jer­kiem prze­cią­ga się i dla­te­go nie wci­ska gu­zi­ka. Co się tam dzie­je? Zde­cy­do­wa­łem pójść i spraw­dzić.

Na końcu dłu­giej sali pra­cow­ni­czej znaj­do­wa­ły się drzwi, za nimi scho­dy pro­wa­dzą­ce w dół, do móżdż­ka – cen­trum do­wo­dze­nia. Tam zna­leźć można było pro­ce­sor oraz ga­bi­net pre­ze­si­ka.

Mi­ną­łem biur­ko se­kre­tar­ki z ak­sa­mit­nym gło­sem – Duli Czuł­ki. Sta­ną­łem przed drzwia­mi, na któ­rych wid­nia­ły per­so­na­lia Mie­cia Dytka uło­żo­ne ze zło­tych liter. Przy­sta­wi­łem ucho. Dula od­chrząk­nę­ła.

– Co ty wy­pra­wiasz? – za­py­ta­ła. – Po co tu w ogóle przy­cho­dzisz?

Wy­sta­wi­łem dłoń w jej stro­nę, na znak, żeby się uspo­ko­iła. Ze środ­ka do­sły­sza­łem po­mru­ki i szu­ra­nie. Nieco mnie to za­nie­po­ko­iło. Na­ci­sną­łem klam­kę. Za­mknię­te.

– Pytam się, czego chcesz? Pan pre­ze­sik jest za­ję­ty!

– Chodź, po­słu­chaj.

Prze­pu­ści­łem ją do drzwi. Po­słu­cha­ła i zmarsz­czy­ła czoło. Zła­pa­ła klam­kę, na­ci­snę­ła kilka razy. Za­czę­ła pukać, ude­rzać pię­ścią, wołać:

– Panie Mie­ciu! Pre­ze­si­ku!

Żad­nej zmia­ny, żad­nej re­ak­cji. Dula bar­dzo się zmar­twi­ła. Przez mo­ment krę­ci­ła się w miej­scu. Za­pu­ka­ła jesz­cze kilka razy, wró­ci­ła do biur­ka, chwy­ci­ła słu­chaw­kę te­le­fo­nu.

– Szyb­ko! Drzwi są za­mknię­te! Coś nie­do­bre­go się tam dzie­je!

Prze­szedł mnie dreszcz. We­zwa­ła ochro­nę. Nie mi­nę­ły dwie mi­nu­ty, gdy po­ja­wi­ło się przy nas dwóch dra­bów w błę­kit­nych cza­pecz­kach. Dula wska­za­ła im ga­bi­net. Trzy ude­rze­nia z bara wy­star­czy­ły, by wy­wa­żyć drzwi.

Sta­ną­łem na pal­cach i zaj­rza­łem do środ­ka znad ra­mion ochro­nia­rzy. Nigdy nie za­po­mnę tego ob­raz­ka. Dytek leżał prze­rzu­co­ny przez biur­ko, tak, że jego głowa i prawe ramię zwi­sa­ły za kra­wędź blatu. Po twa­rzy spły­wa­ły kro­pel­ki krwi. Usta miał za­kne­blo­wa­ne swoją wła­sną czapą, teraz przy­wo­dzą­cą na myśl długi żółty jęzor.

Jerko stał nad pre­ze­si­kiem. Pot lał się z niego, kapał z wło­sów. Prze­mok­nię­ta ko­szu­la przy­lgnę­ła do ciała. Czer­wo­ne plam­ki na man­kie­tach, na pier­si. Po­wie­ki sze­ro­ko roz­chy­lo­ne, źre­ni­ce ogrom­ne. Był blady. Dy­go­tał.

Ochro­nia­rze pod­bie­gli do niego. Bez więk­sze­go oporu dał się skrę­po­wać i wy­pro­wa­dzić. Gdy prze­cho­dzi­li obok mnie, za­wo­łał:

– Ej, pa na to!

Wy­krę­cił się w moją stro­nę, wy­piął bio­dra. Z roz­pię­te­go roz­por­ka wy­sta­wał czu­bek żół­tej cza­pecz­ki. Czuł­ka wes­tchnę­ła z obrzy­dze­niem. Ochro­na kuk­sań­ca­mi i szturch­nię­cia­mi przy­wo­ła­ła Jerka do po­rząd­ku. Wy­tasz­czy­li go za win­kiel.

Dula, po­mi­mo roz­e­mo­cjo­no­wa­nia, za­wia­do­mi­ła sa­ni­ta­riu­szy. Pod­czas wstęp­nej ob­duk­cji kra­snal w czer­wo­nej cza­pecz­ce wy­krył je­dy­nie zła­ma­nie nosa, poza tym pre­ze­si­ko­wi nic się nie stało. Stra­cił tro­chę juchy. Był w cięż­kim szoku, zu­peł­nie nie­zdol­ny do peł­nienia ja­kich­kol­wiek obo­wiąz­ków. Po­ło­ży­li go na ka­na­pie, ob­ło­ży­li lodem, po­da­li prosz­ki prze­ciw­bó­lo­we.

Se­kre­tar­ka wci­snę­ła guzik i prze­rwa wresz­cie się skoń­czy­ła. Po­sta­łem tam jesz­cze z mi­nu­tę, ale nikt nie zwra­cał na mnie uwagi. Jeden sa­ni­ta­riusz zo­stał przy pre­ze­si­ku, za za­mknię­ty­mi drzwia­mi ga­bi­ne­tu. Dula usia­dła za biur­kiem, za­ję­ła się swoją ro­bo­tą i ani razu nie pod­nio­sła na mnie wzro­ku. Po­ją­łem wtedy, że po­wi­nie­nem wra­cać na górę.

W sali pra­cow­ni­czej wszy­scy wga­pia­li się w mo­ni­to­ry, nikt o nic nie pytał. Na to przyj­dzie pora w cza­sie na­stęp­nej prze­rwy. Na razie praca, praca.

Upo­ra­łem się z ra­por­tem na styk. Pięć minut przed dwu­na­stą wy­sła­łem tekst Dulce, ży­cząc miłej lek­tu­ry. Rzecz jasna przy­go­dy An­drze­ja nadal trwa­ły i tym rów­nież mu­sia­łem się zaj­mo­wać. Zli­kwi­do­wa­li­śmy drugi cel. Pry­wat­ny de­tek­tyw, który tro­chę za dużo wie­dział. Dwie kule prze­szły przez tylną szybę. Zo­rien­to­wał się, spoj­rzał w lu­ster­ko w ostat­nim mo­men­cie. Na­ci­snął na klam­kę, ale z sa­mo­cho­du już nie wy­szedł. 

An­drzej czmych­nął do bi­blio­te­ki i uda­wał za­czy­ta­ne­go. Na­de­szła pora na pa­pie­ro­ska i po­ga­du­chy. A było o czym gadać. Temat prze­wod­ni: Jerko Do­be­rek i jego ostat­ni dzień w pracy. Kto­kol­wiek chciał się do­wie­dzieć, co za­szło w móżdż­ku, otrzy­my­wał ode mnie pełną re­la­cję. Su­mie­nie po­zo­sta­wa­ło spo­koj­ne. Jerko wy­le­ciał, więc czemu mia­ło­by go ob­cho­dzić, co się tu o nim mówi? Poza tym to nie były ploty, tylko naj­szczer­sza praw­da. Z nie­ja­sno­ści wy­ro­sły­by wy­bu­ja­łe do­po­wie­dze­nia, a ja, chcąc temu za­po­biec, roz­po­wszech­nia­łem wła­ści­wą wer­sję zda­rzeń.

Sam zo­sta­łem uświa­do­mio­ny, że to, co wi­dzia­łem na dole, nie było koń­cem wy­czy­nów mego ko­le­gi. Jego wej­ście na salę z żół­tym dzyndz­lem wy­sta­ją­cym ze spodni można już okre­ślić prze­kro­cze­niem pew­nej gra­ni­cy. Ale zwie­wa­nie przed ochro­ną? Tego się nie spo­dzie­wa­łem. Przede wszyst­kim na­su­wa się py­ta­nie: dokąd? Wyj­ście z Korpu w środ­ku mia­sta to pewna śmierć. Roz­mia­ry oto­cze­nia na ze­wnątrz naj­czę­ściej oka­zu­ją się za­bój­cze dla li­li­pu­ta. Nagłe spad­ki, od­le­gło­ści nie do prze­sko­cze­nia, mnó­stwo szcze­lin. 

Czło­wiek weź­mie cię za muchę albo zdep­cze nie­opatrz­nie. Za­gro­że­niem są rów­nież wszel­kie­go ro­dza­ju inne dra­pież­ni­ki, mniej­sze i więk­sze, od pa­ją­ków po psy.

Ochro­nia­rze po­bie­gli za nim, ale to rosłe kra­sna­le, prze­waż­nie wy­ka­zu­ją się siłą, nie szyb­ko­ścią. Odkąd opu­ści­li salę, nikt ich nie wi­dział, z Jer­kiem, czy bez.

– Róż­nie to w życiu bywa – pod­su­mo­wał Zyl Przty­czek, po czym roz­brzmiał dzwo­nek.

Ostat­nie za­da­nie na ten dzień: zli­kwi­do­wać wi­ce­sze­fa lo­kal­nej mafii. Chyba naj­więk­sze wy­zwa­nie w tym mie­sią­cu. Kto się wy­ka­że, do­sta­nie pre­mię. Kto nie utrzy­ma rytmu, w naj­gor­szym wy­pad­ku po­dzie­li los Jerka.

Przez korki pra­wie dwie go­dzi­ny za­ję­ło nam do­tar­cie na miej­sce. Za­pa­dał wie­czór.

Za­cza­je­ni za śmiet­ni­kiem w ciem­nej alej­ce, ob­ser­wo­wa­li­śmy tylne wyj­ście re­stau­ra­cji, któ­rej wła­ści­cie­lem był Józef Lew­ski – pseu­do­nim Grzy­wa. W sali za­pa­dła cisza tak głę­bo­ka, że aż fi­zycz­nie od­czu­wal­na. Po­waż­nie, ból krę­go­słup stał się nie do znie­sienia, odkąd prze­sta­li­śmy stu­kać w kla­wi­sze. An­drzej trwał w bez­ru­chu, sku­lo­ny za śmiet­ni­kiem z pi­sto­le­tem w dłoni.

Wtem przy­szło po­wia­do­mie­nie. Mail od Czuł­ki:

Spra­woz­da­nie bez­na­dziej­ne. Należy poprawić po godzinach. Pozdrawiam, DC.

Ze zre­zy­gno­wa­niem po­krę­ci­łem głową. Po chwi­li znowu brzdęk­nię­cie, tym razem agresywniejsze i nie tylko u mnie. Na wszyst­kich mo­ni­to­rach wy­świe­tli­ło się bi­ją­ce czer­wie­nią ostrze­że­nie. Nigdy wcze­śniej nie wi­dzia­łem tego ko­mu­ni­ka­tu: Nie­au­to­ry­zo­wa­ne otwar­cie ko­mo­ry z pro­ce­so­rem.

Ko­lej­na fala brzdęk­nięć prze­to­czy­ła się przez salę. Pro­gram Andrzej.exe prze­stał dzia­łać. Pa­trzy­li­śmy po sobie skon­fun­do­wa­ni. Kon­ster­na­cja wzro­sła, gdy w Korpie zawył alarm.

Ktoś wy­szedł z re­stau­ra­cji. Cy­borg pod­niósł się na równe nogi. Pa­mię­tał wcze­śniej­sze usta­le­nia, ale poza tym dzia­łał na au­to­pi­lo­cie. W pełni sku­pio­ny na swym celu wy­szedł zza śmiet­ni­ka i wy­ce­lo­wał w si­we­go męż­czy­znę, nie zwra­ca­jąc uwagi na jego cyn­gli.

Oni od razu się­gnę­li po pi­sto­le­ty, wy­pa­li­li w naszą stro­nę. An­drzej od­po­wie­dział ogniem. Jeden z gang­ste­rów do­stał w bark, drugi ja­kimś cudem uni­kał kul, szedł na­przód i strze­lał, strze­lał cel­nie. Ke­vla­ro­wa po­wło­ka pod skórą chro­ni­ła be­be­chy cy­bor­ga, ale tylko w pew­nym stop­niu. Jeśli strzał pad­nie z bli­ska i pod od­po­wied­nim kątem, po­cisk się prze­bi­je.

Kula tra­fi­ła w czoło An­drze­ja. Całym Kor­pem za­trzę­sło. Za­trzesz­cza­ły wa­ha­dła od­po­wie­dzial­ne za utrzy­my­wa­nie nas prostopadle do pod­ło­ża. Na­stą­pił lekki prze­chył, czu­łem, że wbi­jam się w krze­seł­ko. Na szczę­ście wszyst­ko prócz kra­sna­li było tutaj do sie­bie przy­spa­wa­ne.

Stra­ci­li­śmy łącz­ność z pro­ce­so­rem. Nie wie­dzie­li­śmy, w jakim sta­nie znaj­du­je się cy­borg. Je­dy­nym co nie prze­sta­ło funk­cjo­no­wać był duży ekran na końcu sali. Celuj An­drze­ju, celuj!

 Nagle po pro­stu po­le­cia­łem do tyłu, nad biur­kiem kra­sna­la ze sta­no­wi­ska za mną, potem dalej nad ko­lej­ny­mi sta­no­wi­ska­mi. Ośle­pił mnie błysk. Roz­legł się grzmot i prze­raź­li­wie gło­śny wrzask. Póź­niej nic już nie sły­sza­łem. 

Każdy od­dech wią­zał się z bólem nie do opi­sa­nia. Przy­gnie­cio­ny ogrom­nym cię­ża­rem nie byłem w sta­nie się ru­szyć. Pisz­cza­ło mi w uszach, szu­mia­ło w gło­wie, ekran świa­do­mo­ści śnie­żył. Mimo to pa­trzy­łem przez szcze­li­nę w przy­gnia­ta­ją­cym mnie gru­zie. Skon­sta­to­wa­łem, że mam nad sobą płat czo­ło­wy An­drze­ja, roz­trza­ska­ny te­le­bim. Była tam teraz wiel­ka dy­mią­ca dziu­ra. Zaj­rza­ło do niej ol­brzy­mie oko. Za­mru­ga­ło.

Wszyst­ko unio­sło się na uła­mek se­kun­dy. Ustał ból, po­czu­łem ulgę, lek­kość. Uła­mek se­kun­dy minął. Wszyst­ko opa­dło z im­pe­tem. Po­gru­cho­ta­ło kości. Kli­sza ze­rwa­ła się po raz drugi.

Ol­brzy­mia po­marsz­czo­na twarz. Grzy­wa Lew­ski. Uniósł mnie przy po­mo­cy pę­se­ty. Ostat­ni uścisk w klat­ce i nic już nie wi­dzia­łem, nie sły­sza­łem, nie czu­łem.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Przejmujący tekst. I to zakończenie! Oba hasła są, nie da się zaprzeczyć. :)

Nawet nie mamy pojęcia, co/kto może siedzieć w organizmie mordercy. :)

Najbardziej podobał mi się cytat: Składałem tam papiery, ale poległem podczas rekrutacji. :)

Z technicznych:

codzienną drogę

szkolenia (kropka)

To wszystko byliśmy my – nie jestem pewna, czy to jest poprawnie stylistycznie

kręgosłupa

Oczywiście mimowolnie przywoływałam sobie często obrazy i dialogi z SzuflandiiKingsajz. :)

Pozdrawiam. :)

 

Pecunia non olet

Kingsajz był jedną z inspiracji :)

Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...

mcraptorking

 

Kingsajz był jedną z inspiracji :)

Tak się domyślałam. :)

Pecunia non olet

Hej, powiem, że naprawdę zgrabnie wyszło Ci to połączenie. Pomysł na Andrzeja sterowanego przez przez korporację liliputów bardzo przypadł mi do gustu. Co do fabuły nie mam większych zastrzerzen, chociaż jak na tak krótki tekst występuje tu odrobinę zbyt wielu bohaterów, zwłaszcza w kluczowej scenie akcji. Rzeczy, na które polecam uważać to zmiany czasów gramatycznych, które wprowadziły troszkę chaosu. Poniżej dwa przykłady, które rzuciły mi się w oczy.

Wtem przyszło powiadomienie. Mail od Czułki. Sprawozdanie beznadziejne. Mam poprawić po godzinach.

– Róż­nie to w życiu bywa – pod­su­mo­wał Zyl Przty­czek, po czym roz­brzmiał dzwo­nek.

Ostat­nie za­da­nie na dziś: zli­kwi­do­wać wi­ce­sze­fa lo­kal­nej mafii. Chyba naj­więk­sze wy­zwa­nie w tym mie­sią­cu. Kto się wy­ka­że, do­sta­nie pre­mię. Kto nie utrzy­ma rytmu, w naj­gor­szym wy­pad­ku po­dzie­li los Jerka.

Uśmiechnęło parę razy i czytało się przyjemnie.

Pozdrawiam

Cześć, mcraptorking.

 

Bardzo fajne opowiadanko z nieoczekiwaną końcówką. Bo kto by się spodziewał, że w tak dobrze zorganizowanej korporacji wydarzy się, coś takiego :) Tu przychodzi na myśl powiedzonko:

Jesteś tak silny jak twoje najsłabsze ogniowo. (chodzi o zespół)

Opoko przeczytałem zaciekawieniem z chęcią dowiedziałbym się co będzie dalej.

 

Ci z prawej półkuli dawali upust swojej fantazji, pisząc myśli. Masa tego tam powstawała, kilkaset stron maszynopisu dziennie. Liczyła się ilość, nie jakość. Niewiele z tego Andrzej miał szansę kiedykolwiek wypowiedzieć, lecz przezorność, czyli jeden z nadrzędnych aksjomatów Korpu, nakazywała przygotowanie kwestii pasujących do każdego scenariusza. Składałem tam papiery,

Czego nie złożył papierów do lewej półkuli ?

 

– Przełknął, zaćmił papierosem trzymanym w drugiej ręce. 

Nie powinno się palić w cyborgu :D 

Ciekawy pomysł na konkursowe hasło :) Na miejscu prezesa poszukałabym gabinetu w jakimś bezpieczniejszym miejscu, poza cyborgiem. Zakończenie… Tu trochę się pogubiłam. Czy Jerko był sabotażystą, szpiegiem, albo przekupionym pracownikiem? Bo tak to wyglądało.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Był sabotażystą ze słabą motywacją – rzuciła go dziewczyna

Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...

Uważam, że to naprawdę udany, pomysłowy tekst, twórczo ogrywający hasło konkursowe, naprawdę nie wiem, czemu do tej pory nie trafił do biblioteki. Ma spójną akcję, dobrze pomyślane postacie, trzymający się kupy świat przedstawiony. Zdecydowanie na plus.

ninedin.home.blog

Uczynny kolega ze stanowisko obok szturchnął Jerka w ramię.

Literówka. 

 

Główny procesor przetwarza główne wytyczne, lecz stoi na zbyt niskim poziomie technologicznym, by umożliwić samodzielne funkcjonowanie w złożonym środowisku.

Powtórzenie. 

Na dodatek to zdanie wydaje mi się takie… no, drętwe. 

 

Konsternacja wzrosła, gdy w Kopie zawył alarm.

Literówka? 

 

Zatrzeszczały wahadła odpowiedzialne za utrzymywanie nas równoległe do podłoża.

Raczej prostopadle. 

 

Fajny tekst. 

Czegoś takiego to bym nie wymyślił, bardzo pomysłowe i wyjątkowo strawnie to wyszło. Udało ci się tak wykreować prezesika, że sam go zdążyłem znielubić, ciekawie opisałeś działanie maszyny i w ogóle jest to bardzo udany popis swiatotworstwa. Do tego dobrze dopasowany do historii styl, lekki, taki, że tekst sam się czyta. 

Trochę mi zabrakło na koniec puenty albo jakiegoś twistu. Myślałem przez chwilę, że postąpisz odważniej i ja ten przykład okaże się, że ten unikający kul gangster też jest cyborgiem, ale konkurencyjnej korporacji, ale z lektury jestem zadowolony. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Nie wiem, jakim cudem ten tekst nie jest jeszcze w Bibliotece, kliknę trzecie zgłoszenie, oczywiście.

Bardzo solidnie napisana, interesująca historia, dobrze wymyślony świat – na korpo się wprawdzie nie znam, ale opisujesz je przekonująco, podobnie jak “obsługę” przez liliputów. Masz pełnokrwistych bohaterów, których da się polubić albo znielubić, choć szkicujesz ich w większości paroma kreskami; masz akcję, wszystko na swoim miejscu. Końcówka nieco przyspieszona, ale nie rażąco.

Bardzo poprawnie napisane, rzuciły mi się w oczy tylko dwa drobiazgi do poprawy.

 

– Się chłopak dorobił. Finito[-.] – orzekł Druś Draska.

– A no, bywa

→ Ano, bywa

http://altronapoleone.home.blog

No i ja również muszę polecić do biblioteki, bo te niespełna 20k znaków skończyło się tak nagle, że poczułem zawód. Świetny pomysł na konkursowe hasła, nie spodziewałem się czegoś takiego, naprawdę winszuję pomysłu. Całość napisana w ciekawy, obrazowy sposób. 

Czytałem z wielkim zainteresowaniem, mając nadzieję dowiedzieć się, dlaczego krasnale obsługują cyborga mordercę, ale tego wyjaśnienia mi nie dałeś. I nie szkodzi, zostawmy to niedopowiedziane, bo ta historia broni się nie tylko jakąś tajemnicą, ale również ciekawymi postaciami, wartką akcją i bardzo skrupulatnie, ale nie męcząco, przedstawionymi technikaliami.

Zdecydowanie udane opowiadanie :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Przeczytałam z przyjemnością i myślę, że to udane opowiadanie. Większa część tekstu to korporzeczywistość, słowem prawie banał, natomiast akcję mrożącą krew w żyłach zostawiasz czytelnikowi na koniec, może stąd uczucie niedosytu :)

Językowo zgrabne, niemniej czasami musiałam niektóre zdania przeczytać drugi raz, były albo niepotrzebnie rozbudowane, albo nie do końca poprawne.

 

Śmieszyło mnie traktowanie go jako odrębną jednostkę

Czy nie powinno być: …jako odrębnej jednostki?

 

Zajrzało do niej olbrzymie oko. Zamrugało.

To mi się podobało. Naprawdę super.

Pozdrawiam!

 

 

Na środek sali wyszedł krępy krasnal w okularkach i nienagannie wyprasowanej żółtej czapeczce .

Zapodziała się spacje przed kropką.

Jerek któryś raz z kolei podpadał szefowi.

A nie podpadł?

 

Świetny pomysł. Początek co prawda trochę się dłuży, ale dalej jest coraz lepiej, a zakończenie jest naprawdę świetne. Jak już ktoś wspomniał, bohaterowie są charakterystyczni i łatwo ich rozróżnić, mimo, że jest ich całkiem sporo. Fabuła jest dopracowana, od początku wiadomo, że będzie chodziło o Jerka, chociaż to, co zrobił, i tak mnie bardzo zaskoczyło. Także jedyne, co mniej mi się podobało, to długo rozkręcający się, chwilami nudnawy początek, ale końcówka to wynagradza :)

Pozdrawiam :)

Dziękuję wszystkim za uwagi, pochwały i wypchnięcie tekstu do biblioteki.

 

Pozdrawiam :D

Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...

Cześć, mcraptorking,

ponieważ nigdy nie pracowałam w biurze, lubię czytać teksty w nim osadzone, szczególnie jeśli wybrzmiewa w nich żałość autora. Pierwsza część lepsza od drugiej, bo najpierw bardzo mi się podobało, a później niestety moje zainteresowanie gasło. Być może absurd był zbyt duży dla mnie. Podziwiam jednak kreatywność! Nigdy bym na to nie wpadła.

 

– A pamiętacie tę akcje… to było ze dwa lata temu.

Mowa o jednej konkretnej, więc “akcję”. 

 

Ah, trzeba zająć się robotą.

“Ach”.

 

 

Powodzenia!

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Cześć!

 

Przedni pomysł i niezłe wykonanie. Szybko wprowadzasz czytelnika w świat korpokrasnali. Bohaterowie pokazani krótko ale sugestywnie: lekko zblazowany narrator, prezesik poranna mowa motywacyjna. Witaj korpo świecie! Cyborg z liliputami w głowie, świetny pomysł na realizacje hasła konkursowego.

Wykonanie bardzo dobre imho, nie przynudza, a i pozostawia pewne kwestie do interpretacji. Dobrze wyważone imho. Czytało mi się przyjemnie, bez zgrzytów, nie licząc zdania poniżej:

Zbyt długo namyślałem się nad myślami.

Nieco niezręczne powtórzenie.

 

Trochę zabrakło mi konkretów w zakończeniu. Co się stało z prezesikiem, co się stało z Jerkiem, czy historia z jego “dziunią” była tylko przykrywką do odwalenia roboty dla Grzywy, czy też były to sprawy niezwiązane? Jeżeli było to jakoś wskazane, to nie złapałem. Ale opko świetne, dało mi sporo radości.

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

 

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

O, to naprawdę fajny, sprawnie napisany tekst! Może sam koncept małych ludków kontrolujących humanoidalnego robota nie jest bardzo oryginalny, ale ciekawie ograłeś ten temat. Szczególnie spodobała mi się sposób, w jaki liliputy obsługują prawą półkulę mózgu.

Parę razy zdarzyło mi się uśmiechnąć. Choćby tu:

Program Andrzej.exe przestał działać.

Pozdrawiam!

Interesujące połączenie motywów. Milusi światek liliputów wydaje się słabo pasować do terminatora, a jednak się udało.

Nie obraziłabym się za więcej wyjaśnień co do połączenia wątków wywalonego krasnalka i zwiechy Andrzej.exe, ale rozumiem, że limit dyszał w plecy.

Czytało się całkiem przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Przeczytałem .

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka