- Opowiadanie: Beatrycze_Nowicka - Reinkarnacja Jonathana Hilla

Reinkarnacja Jonathana Hilla

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Finkla, Użytkownicy V

Oceny

Reinkarnacja Jonathana Hilla

To był jeden z tych dni, które nad­cho­dzą nie­za­leż­nie od tego, jak bar­dzo usi­łu­je­my je od sie­bie od­su­nąć. Na iro­nię losu za­kra­wa fakt, że oka­zał się pięk­ną, sło­necz­ną nie­dzie­lą, w cza­sie któ­rej, jak co ty­dzień, Jo­na­than Hill od­wie­dził córkę. Po obie­dzie za­sie­dli całą ro­dzi­ną w sa­lo­nie. Re­be­ka opo­wia­da­ła o swo­ich nie­by­wa­łych suk­ce­sach w pracy, sta­ra­jąc się przy tym ukryć to, że przez cały czas była po­łą­czo­na z sie­cią. Zięć wpa­try­wał się tępo przed sie­bie, sta­no­wiąc sztan­da­ro­wy przy­kład uza­leż­nie­nia od Syma. Jo­na­than nie miał po­ję­cia, co jego córka widzi w tym czło­wie­ku. Kie­dyś nawet od­wa­żył się o to za­py­tać – od­po­wie­dzia­ła mu, że Matt pisze dla niej nie­złe pro­gra­my, a poza tym jest świet­ny w łóżku. Po­nie­waż oj­ciec nie zdo­łał ukryć zdzi­wie­nia, wy­ja­śni­ła, że oczy­wi­ście cho­dzi o seks w VR. Pró­bo­wa­ła roz­wi­jać temat, a pro­te­sty skoń­czy­ły się na­rze­ka­niem na brak przy­sto­so­wa­nia Jo­na­tha­na do współ­cze­sne­go świa­ta, za­koń­czo­nym ry­tu­al­nym „dał­byś sobie przy­naj­mniej wmon­to­wać gniaz­do”. On jed­nak nie chciał, by wsz­cze­pia­no mu do mózgu elek­tro­dy – na samą myśl o dru­tach się­ga­ją­cych w głąb jego ciała czuł się nie­wy­raź­nie. Nie uległ na­mo­wom ro­dzi­ny, lecz z tego po­wo­du jego kon­tak­ty z bli­ski­mi ogra­ni­cza­ły się do owych co­nie­dziel­nych po­po­łu­dni, w cza­sie któ­rych wszy­scy uda­wa­li, że do­brze się ze sobą bawią. Wszy­scy z wy­jąt­kiem Sary. Jo­na­than pa­mię­tał, jak kie­dyś wsta­ła i spy­ta­ła, kiedy dzia­dek już sobie pój­dzie, bo ona umó­wi­ła się z ko­le­ga­mi w Symie. Re­be­ka za­re­ago­wa­ła wtedy nad­zwy­czaj ostro i mała do­sta­ła pię­cio­go­dzin­ny zakaz ko­rzy­sta­nia z netu. Od tam­tej pory już się nie od­zy­wa­ła. Sie­dzia­ła nie­ru­cho­mo w kącie ka­na­py i wpa­try­wa­ła się w Jo­na­tha­na wy­cze­ku­ją­co wiel­ki­mi, sza­ry­mi ocza­mi. Mil­czą­cy wy­rzut su­mie­nia.

 

Można by są­dzić, że wła­śnie tego ro­dza­ju scena spo­wo­du­je nagłe i nie­chcia­ne oświe­ce­nie Jo­na­tha­na, któ­re­mu już wcze­śniej zda­rza­ło się czuć po­mię­dzy bli­ski­mi ni­czym mu­ze­al­ny eks­po­nat. Jed­nak nie. Fe­ral­ne­go po­po­łu­dnia Sara była wy­jąt­ko­wo oży­wio­na – wdra­pa­ła się dziad­ko­wi na ko­la­na i żywo ge­sty­ku­lu­jąc opo­wia­da­ła o awan­sie swo­jej cza­ro­dziej­ki na ko­lej­ny po­ziom. Nawet za­zwy­czaj mil­czą­cy Matt rzu­cił kilka zdań o wy­czy­nach wła­sne­go dru­ida, a Re­be­ka do­da­ła, że jej także zda­rza się cza­sa­mi po­gry­wać „oczy­wi­ście poza go­dzi­na­mi pracy”. Jo­na­than słu­chał, sta­ra­jąc się po­ta­ki­wać od­po­wied­nio czę­sto. I wtedy, bez żad­ne­go ostrze­że­nia do­tar­ło do niego, że dzie­li go od nich ot­chłań czasu. Czasu, z któ­re­go w do­dat­ku nie­wie­le pa­mię­tał. Garść wy­bla­kłych sce­nek – tylko nie­licz­ne był w sta­nie przy­pi­sać do kon­kret­ne­go roku. Resz­ta uno­si­ła się w bli­żej nie­okre­ślo­nej prze­szło­ści: drob­ne wy­da­rze­nia, uryw­ki, nic god­ne­go uwagi. Tro­chę cie­płych myśli o Danie, kilka wspo­mnień z wy­cie­czek z mło­do­ści. Dni spę­dza­ne w warsz­ta­cie sto­lar­skim. Nie­któ­rzy śmia­li się z Jo­na­tha­na. Po co pra­co­wać, skoro więk­szo­ścią rze­czy zaj­mu­ją się ma­szy­ny, nad któ­ry­mi czu­wa­ją nie­licz­ni, wy­kwa­li­fi­ko­wa­ni i do­brze opła­ca­ni fa­chow­cy, zaś Sym ofe­ru­je nie­ogra­ni­czo­ne moż­li­wo­ści roz­ryw­ki? Od­po­wia­dał wtedy, że „woli czuć, iż coś w życiu robi”. Lubił sa­tys­fak­cję ogar­nia­ją­cą go na widok ukoń­czo­nej pracy. Jego meble miały wzię­cie i nawet nie­źle na nich za­ra­biał – po­sia­da­nie w swoim domu rę­ko­dzie­ła w cza­sach nie­mal cał­ko­wi­cie zme­cha­ni­zo­wa­nej pro­duk­cji było jesz­cze bar­dziej sno­bi­stycz­ne niż w po­przed­nich stu­le­ciach. Przez wiele lat to wy­star­cza­ło. Jo­na­than uwa­żał się za czło­wie­ka szczę­śli­we­go i speł­nio­ne­go.

 

Teraz jed­nak zło­śli­wa myśl na dobre za­gnieź­dzi­ła się w jego czasz­ce. Ostroż­nie zsa­dził wnucz­kę z kolan i po­szedł do ła­zien­ki. Z lu­stra spoj­rza­ła na niego twarz sześć­dzie­się­cio­let­nie­go męż­czy­zny. Si­wie­ją­ce, rzad­kie włosy za­cze­sa­ne tak, by za­kryć po­więk­sza­ją­cą się ły­si­nę. Ob­wi­słe po­licz­ki, po­dwój­ny pod­bró­dek, sińce pod ocza­mi. Zmarszcz­ki. Jego twarz. Jak mógł wcze­śniej tego nie do­strze­gać? Przez chwi­lę Jo­na­than usi­ło­wał wma­wiać sobie, że prze­sa­dza. Włosy prze­rze­dzi­ły się tylko tro­chę, a sińce pod ocza­mi ro­bi­ły mu się także w mło­do­ści. Jasne. Wy­cią­gnął z kie­sze­ni prze­no­śny da­ta­pad i wy­świe­tlił swoje zdję­cie sprzed trzy­dzie­stu lat. Róż­ni­ca była przy­tła­cza­ją­ca. Po­pa­trzył w dół na po­kaź­ny brzuch, na ręce, gdzie spod skóry za­czy­na­ły prze­świ­ty­wać nie­bie­ska­we żyły i na któ­rej ma­lo­wa­ły się ciem­niej­sze plamy. Oparł się cięż­ko o umy­wal­kę. Bez­oso­bo­wy głos na­tych­miast za­py­tał go, czy po­trze­bu­je leków na nad­ci­śnie­nie. Za­prze­czył, wy­pro­sto­wał się i ener­gicz­nym kro­kiem wró­cił do sa­lo­nu.

 

Wyraz twa­rzy ojca za­nie­po­ko­ił Re­be­kę. Jo­na­than uprze­dził jej py­ta­nie.

– Nie naj­le­piej się czuję. Chyba już pójdę.

Spoj­rze­nie córki na chwi­lę stało się nie­obec­ne.

– Wagon bę­dzie za mi­nu­tę. Czy ma cię za­wieźć do kli­ni­ki?

Jo­na­than mach­nął ręką.

– Nie sądzę, by to było coś po­waż­ne­go.

– Kiedy ostat­nio ak­tu­ali­zo­wa­łeś Ho­me­Me­da?

Za­sta­no­wił się. Wi­dząc jego za­su­mo­wa­ną minę, Re­be­ka po­now­nie po­łą­czy­ła się z sie­cią.

– Za­in­sta­lu­ję dla cie­bie naj­now­szą wer­sję – po­wie­dzia­ła sta­now­czo – Cho­ciaż być może star­sze są bar­dziej… kom­pa­ty­bil­ne z tobą.

– Chcesz po­wie­dzieć, że są rów­nie sta­ro­świec­kie, jak ja – Jo­na­than uśmiech­nął się kwa­śno – Nie uwzględ­nia­ją tych wszyst­kich wa­szych mo­dy­fi­ka­cji.

– Za­wsze uwa­ża­łam, że źle ro­bi­łeś, ską­piąc na le­ka­rzy. Jakiś mie­siąc temu wi­dzia­łam się w realu z matką i uwierz mi, wy­glą­da jak moja sio­stra – od­pa­ro­wa­ła Re­be­ka – Nie ro­zu­miem, co zdroż­ne­go wi­dzia­łeś w te­ra­pii komór…

– Masz rację. – Wie­dział, że tylko w ten spo­sób utnie jej ty­ra­dę. Poza tym, za­sta­no­wił się nagle, pew­nie istot­nie miała rację. – Obie­cu­ję, że przej­dę się do kli­ni­ki.

– To do­brze – pod­su­mo­wa­ła Re­be­ka tonem nie zno­szą­cym sprze­ci­wu – Po­wiem matce, że za­czą­łeś po­stę­po­wać roz­sąd­nie. Ucie­szy się. Za­wsze ży­wi­ła do cie­bie pe­wien sen­ty­ment, choć nigdy nie mogła zro­zu­mieć, dla­cze­go byłeś taki… ana­chro­nicz­ny.

– Może chcia­łem za­trzy­mać czas – mruk­nął bar­dziej do sie­bie. „I patrz, za­miast tego ze­sta­rza­łeś się szpet­nie, pod­czas gdy twoja eks pro­wa­dza się z dwu­dzie­sto­lat­ka­mi. A to ci się udało!” – Dam ci znać, jak będę coś wie­dział.

 

Zde­cy­do­wał, że wy­sią­dzie wcze­śniej i przej­dzie się choć ka­wa­łek. W głębi duszy li­czył na to, że prze­ko­na sam sie­bie od­no­śnie wła­snej kon­dy­cji. Jed­nak widok prze­chod­niów cał­ko­wi­cie ze­psuł mu humor. Wszy­scy mieli smu­kłe, wy­mo­de­lo­wa­ne syl­wet­ki, gład­ką skórę i gęste włosy. Jo­na­than za­pra­gnął jak naj­szyb­ciej wró­cić do sie­bie i za­mknąć się w pach­ną­cym ku­rzem, po­zba­wio­nym więk­szo­ści no­wo­cze­snych udo­god­nień miesz­ka­niu. Ukryć się i prze­cze­kać. Już w domu roz­siadł się w ulu­bio­nym fo­te­lu i włą­czył mu­zy­kę. Nie na wiele się to zdało. Po pię­ciu mi­nu­tach stwier­dził, że boli go krę­go­słup. Resz­tę dnia Jo­na­than spę­dził, pró­bu­jąc od­cy­fro­wać dane z Ho­me­Me­da. Na­za­jutrz z sa­me­go rana za­dzwo­nił na in­fo­li­nię me­dycz­ną, jed­nak pro­gram dia­gno­stycz­no-kon­sul­ta­cyj­ny wy­rzu­cił z sie­bie ko­lej­ny stek dziw­nie brzmią­cych słów. Ro­zu­miał tylko jedno. Po­stę­pu­ją­ca de­ge­ne­ra­cja. Wie­dział, że to nor­mal­ne. Nawet ci, któ­rzy pod­da­wa­li się kosz­tow­nym te­ra­piom opóź­nia­ją­cym sta­rze­nie, w końcu umie­ra­li. „Ale żyli znacz­nie dłu­żej” – wy­krzy­ki­wał głos w jego gło­wie. Przez jakąś go­dzi­nę Jo­na­than mio­tał się w pa­ni­ce po miesz­ka­niu, zanim za­mó­wił po­rząd­ną dawkę an­ty­de­pre­san­tów, które po­grą­ży­ły go na resz­tę dnia w bło­giej bez­tro­sce. Gdy po­czuł, że dzia­ła­nie leku mija, łyk­nął ta­blet­ki na­sen­ne. Po ty­go­dniu na środ­kach miał już tego ser­decz­nie dosyć. Mu­siał zde­cy­do­wać się na ten krok.

 

Kli­ni­ka prze­ra­zi­ła Jo­na­tha­na. Jasny, prze­szklo­ny hol, gdzie spo­tkał za­le­d­wie jed­ne­go pa­cjen­ta. Au­to­ma­tycz­na re­cep­cja. Biała sala przy­jęć, w któ­rej roz­ma­wiał z ko­lej­nym botem. Pro­gram skie­ro­wał męż­czy­znę na ba­da­nia i za­ofe­ro­wał noc­leg w ob­rę­bie szpi­ta­la. Po trzech dniach miał już wszyst­kie wy­ni­ki – od mor­fo­lo­gii po re­zo­nans ma­gne­tycz­ny. Ro­zu­miał tylko nie­któ­re z nich. Zna­czą­cy uby­tek czer­wo­ne­go szpi­ku. Tward­nie­nie chrzą­stek. Spa­dek za­war­to­ści wap­nia w ko­ściach. Otłusz­cze­nie na­rzą­dów we­wnętrz­nych. Męt­nie­nie so­cze­wek. Uby­tek re­cep­to­rów słu­cho­wych. Skró­co­ne te­lo­me­ry. Au­to­mat me­dycz­ny nie wy­ka­zał się zbyt­nią em­pa­tią. Bez­oso­bo­wym gło­sem po­in­for­mo­wał Jo­na­tha­na, że przy od­po­wied­nim le­cze­niu po­wi­nien pożyć jesz­cze ze dwa­dzie­ścia lat. Wy­ge­ne­ro­wał plan ćwi­czeń, opty­mal­ną dietę, podał naj­od­po­wied­niej­szą dłu­gość snu. Za­ofe­ro­wał wsz­cze­pie­nie im­plan­tów w krę­go­słup, ope­ra­cje pla­stycz­ne, ku­ra­cję z wy­ko­rzy­sta­niem kwasu hia­lu­ro­no­we­go, od­sy­sa­nie tłusz­czu oraz wy­mia­nę ucha we­wnętrz­ne­go na elek­tro­nicz­ne ana­lo­gi. Jo­na­than przy­stał na wszyst­kie pro­po­zy­cje.

 

Kilka mie­się­cy póź­niej rze­czy­wi­ście czuł się le­piej. Z lu­stra spo­glą­da­ła na niego znacz­nie młod­sza twarz. Znik­nął także brzu­szek. Jo­na­than gra­tu­lo­wał sobie od­wa­gi. Pierw­sze ty­go­dnie po ope­ra­cjach spę­dził w Symie. Teraz nie mógł zro­zu­mieć, dla­cze­go tak długo bro­nił się przed pod­łą­cze­niem. Tyle lat mar­no­wał takie moż­li­wo­ści… Re­be­ka miała rację, a teraz mu­siał wszyst­ko nad­ro­bić. Z gor­li­wo­ścią świe­żo na­wró­co­ne­go Jo­na­than za­głę­bił się w sieci. Nie mu­siał długo cze­kać na spo­dzie­wa­ne ko­rzy­ści. Po­ja­wi­ły się też takie, któ­rych nie ocze­ki­wał. Nigdy jesz­cze nie miał tylu zna­jo­mych. Sara na­resz­cie się do niego prze­ko­na­ła – nawet po­mo­gła mu za­pro­jek­to­wać wła­sne­go awa­ta­ra. Mógł się co­dzien­nie wi­dy­wać z córką. Le­piej też po­znał swo­je­go zię­cia, który w VR pre­zen­to­wał się nie­zwy­kle efek­tow­nie. Wnucz­ka zdra­dzi­ła Jo­na­tha­no­wi, że two­rze­nie cy­fro­we­go wi­ze­run­ku za­ję­ło jej ojcu pięć mie­się­cy. Efekt był wart wło­żo­nej pracy. Jo­na­than także pró­bo­wał na­uczyć się pro­gra­mo­wa­nia, by móc w więk­szym stop­niu wpły­wać na swoją pry­wat­ną prze­strzeń i wy­gląd awa­ta­rów. Matt wy­szpe­rał dla niego pro­gram gra­ficz­ny z bar­dzo in­tu­icyj­nym in­ter­fej­sem, w któ­rym obiek­ty ge­ne­ro­wa­ło się, rzeź­biąc w bry­łach o za­da­nych wy­mia­rach. Rze­mieśl­ni­cze do­świad­cze­nie Jo­na­tha­na nie­ocze­ki­wa­nie oka­za­ło się bar­dzo przy­dat­ne i nawet scep­tycz­na zwy­kle Re­be­ka po­chwa­li­ła wy­sił­ki ojca.

 

W ten spo­sób kupił sobie do­dat­ko­we sześć lat spo­ko­ju. Re­gu­lar­nie od­wie­dzał kli­ni­kę, co ty­dzień uczęsz­czał też do praw­dzi­we­go, ży­we­go psy­cho­lo­ga i dla pew­no­ści ko­rzy­stał z usług ana­lo­gicz­ne­go opro­gra­mo­wa­nia. Dok­tor Lena Har­ris bar­dzo wspie­ra­ła sta­ra­nia Jo­na­tha­na. Po­ma­ga­ła ukła­dać plan dnia i wy­bie­rać ży­cio­we cele. Za­chę­ca­ła do ak­tyw­ne­go trybu życia. Lo­gicz­ną ar­gu­men­ta­cją roz­wie­wa­ła obawy męż­czy­zny, a w razie prze­dłu­ża­ją­cej się chan­dry prze­pi­sy­wa­ła leki. Tłu­ma­czy­ła, że wsz­cze­py mają na celu pod­wyż­sze­nie kom­for­tu i „nie ma się czym mar­twić, teraz wszy­scy tak robią”. Jo­na­than ufał jej bez­gra­nicz­nie. Do czasu. Któ­re­goś dnia spo­strzegł, że od­po­wie­dzi i po­ra­dy dok­tor Har­ris są mniej zróż­ni­co­wa­ne niż te, które pod­su­wał mu pro­gram. Matt wy­ja­śnił te­ścio­wi, że baza da­nych so­ftwa­re’u za­wie­ra te­ra­pie gro­ma­dy spe­cja­li­stów. Ar­gu­ment był sen­sow­ny, jed­nak Jo­na­than na­brał po­dej­rzeń. Za­miast bez­kry­tycz­nie przyj­mo­wać wszyst­ko, co psy­cho­loż­ka do niego mó­wi­ła, sta­rał się ana­li­zo­wać jej wy­po­wie­dzi. Za­uwa­żył, że ile­kroć za­czy­na mówić Lenie o swoim lęku przed śmier­cią, ona zręcz­nie zmie­nia temat roz­mo­wy. Po co mar­twić się o przy­szłość i za­tru­wać swym stra­chem te­raź­niej­szość? Tech­ni­ka me­dycz­na cały czas idzie do przo­du. Na pewno coś wy­my­ślą. Le­piej niech opo­wie jej o swoim ty­go­dniu. Czy zre­ali­zo­wał plan? A może wy­ko­nał coś ponad? Tak? To zna­ko­mi­cie, wprost cu­dow­nie… Na­praw­dę, nie­je­den mógł­by po­zaz­dro­ścić Jo­na­tha­no­wi de­ter­mi­na­cji i werwy. Kto, jak kto, ale on żyje peł­nią życia. Po­wi­nien od­czu­wać sa­tys­fak­cję. Jeśli jed­nak jego po­ziom za­do­wo­le­nia spada, naj­le­piej niech wy­bie­rze się w po­dróż. Ona na przy­kład dwa mie­sią­ce temu od­wie­dzi­ła re­zer­wat le­mu­rów na Ma­da­ga­ska­rze. Było cu­dow­nie. Jeśli tylko Jo­na­than ze­chce, może zo­ba­czyć w Symie za­re­je­stro­wa­ny zapis jej po­dró­ży. Może to go za­chę­ci.

 

Osią­gnię­tą wiel­kim wy­sił­kiem rów­no­wa­gę znisz­czy­ło ko­lej­ne z po­zo­ru błahe wy­da­rze­nie. Tym razem rzecz miała miej­sce w Symie. Ork-sza­man po­ko­ny­wał Jo­na­tha­na w każ­dej ko­lej­nej walce, a prze­cież po­wie­dzia­no mu, że z jego po­zio­mem spo­koj­nie mógł mie­rzyć się z tym bos­sem. Gdy po raz ko­lej­ny udał się do chaty sza­ma­na ob­ła­do­wa­ny wszel­kim do­stęp­nym sprzę­tem i na wszyst­kich moż­li­wych elik­si­rach, za­stał orka już ubi­te­go. Zwy­cięz­cą oka­zał się el­fic­ki wo­jow­nik, czte­ry po­zio­my niż­szy od po­sta­ci Jo­na­tha­na. Do­ga­da­li się i zro­bi­li kilka wspól­nych wy­praw. Elf za­pro­sił nawet no­we­go to­wa­rzy­sza do swo­jej dru­ży­ny. Jo­na­than na­gry­wał ich wspól­ne walki, by potem bez końca je od­twa­rzać i ana­li­zo­wać. Wnio­ski były jasne. Byli od niego szyb­si. Znacz­nie szyb­si. Wy­szpe­ra­nie pro­gra­mu do po­mia­rów czasu re­ak­cji nie było trud­ne. Wy­ko­nał testy i po­rów­nał ze śred­ni­mi wy­ni­ka­mi. Wy­padł nie­ko­rzyst­nie. Powód mógł być tylko jeden. Męż­czy­zna udał się do kli­ni­ki na trzy mie­sią­ce przed prze­wi­dzia­ny­mi ba­da­nia­mi okre­so­wy­mi, a na­stęp­nie prze­ana­li­zo­wał i po­rów­nał swoje dane me­dycz­ne z ostat­nich pię­ciu lat. Sto­sun­ko­wo szyb­ko zo­rien­to­wał się, że ow­szem, sta­rze­nie zo­sta­ło spo­wol­nio­ne, ale nie ty­czy­ło się to ukła­du krą­że­nia oraz ner­wo­we­go.

 

Po głęb­szej ana­li­zie Jo­na­than do­strzegł też, że sporo za­le­co­nych te­ra­pii miało je­dy­nie spra­wić, by wy­glą­dał i czuł się mło­dziej. Leki, które za­ży­wał, w więk­szo­ści były po pro­stu sty­mu­lan­ta­mi. Gdy rzu­cił pro­chy, po paru dniach po­czuł się wy­koń­czo­ny. Nie mógł spać, miał kło­po­ty z kon­cen­tra­cją, trzę­sły mu się ręce. Au­to­mat dia­gno­stycz­ny grzecz­nie i bez­oso­bo­wo wy­tłu­ma­czył, że ko­niecz­ne będą bar­dziej za­awan­so­wa­ne te­ra­pie. On nie może ta­kich za­le­cić – do tego nie­zbęd­na jest kon­sul­ta­cja ży­we­go spe­cja­li­sty. W jego bazie da­nych były jed­nak od­po­wied­nie kon­tak­ty. Jo­na­than na­tych­miast umó­wił się na wi­zy­tę.

 

Ta kli­ni­ka zro­bi­ła na Jo­na­tha­nie o wiele lep­sze wra­że­nie – ele­ganc­ka i oto­czo­na zie­le­nią. Ga­bi­net dok­to­ra Kre­is­sa mie­ścił się w elip­so­idal­nym prze­szklo­nym bu­dyn­ku, po­łą­czo­nym z resz­tą kom­plek­su ko­ry­ta­rza­mi cią­gną­cy­mi się na i nad po­zio­mem grun­tu. We­wnątrz cze­ka­ła na Jo­na­tha­na młoda ko­bie­ta w bia­łym uni­for­mie z lo­giem Exchan­ge. Za­in­ka­so­wa­ła opła­tę za wi­zy­tę i za­pro­wa­dzi­ła do ga­bi­ne­tu. Tam Jo­na­than wy­rzu­cił z sie­bie wszyst­kie obawy. Gdy skoń­czył, le­karz roz­to­czył przed nim wspa­nia­łą wizję moż­li­wo­ści wy­mia­ny zu­ży­tych or­ga­nów i ko­mó­rek. Cena, któ­rej za­żą­dał za prze­pro­wa­dze­nie te­ra­pii, była wpraw­dzie wy­gó­ro­wa­na, ale „na wła­snym zdro­wiu nie warto oszczę­dzać, czyż nie?” Jo­na­than był ocza­ro­wa­ny no­wy­mi per­spek­ty­wa­mi.

– Kiedy bę­dzie­my mogli za­cząć? – za­py­tał, gdy już skoń­czy­li oma­wiać kwe­stie fi­nan­so­we.

– Kiedy tylko pan ze­chce. Choć­by jutro. Je­dy­ne co nas ogra­ni­cza, to czas trans­por­tu pań­skich za­ban­ko­wa­nych ko­mó­rek – od­parł dr Kre­iss, szcze­rząc w nie­na­gan­nym uśmie­chu gar­ni­tur im­plan­tów.

Jo­na­than zdę­biał.

– Ja­kich za­ban­ko­wa­nych ko­mó­rek?

Tym razem le­karz przez chwi­lę wpa­try­wał się w pa­cjen­ta nie­ro­zu­mie­ją­cym wzro­kiem.

– Pań­skich za­ban­ko­wa­nych ko­mó­rek ma­cie­rzy­stych – od­po­wie­dział po­wo­li – Czyż­by pan ich nie po­sia­dał?

Kil­ka­na­ście na­stęp­nych se­kund za­ję­ło Jo­na­tha­no­wi roz­pacz­li­we prze­szu­ki­wa­nie pa­mię­ci. Potem pod­dał się i po­łą­czył z miej­ską kli­ni­ką. Jego naj­gor­sze obawy po­twier­dzi­ły się szyb­ko. Nie było żad­nych za­ban­ko­wa­nych ko­mó­rek. Ow­szem, to była stan­dar­do­wa pro­ce­du­ra. Nie sko­rzy­stał z niej.

– Nie de­po­no­wa­łem swo­ich ko­mó­rek – od­po­wie­dział wresz­cie.

Dr Kre­iss aż od­chy­lił się w fo­te­lu.

– W ogóle? – za­py­tał z nie­do­wie­rza­niem.

– Widzi pan, jak byłem młody, nie my­śla­łem o ta­kich rze­czach. Czy to kom­pli­ku­je pro­ce­du­rę?

– Przy­kro mi to mówić, ale to unie­moż­li­wia pro­ce­du­rę.

Jo­na­than zmar­twiał.

– Ale czy… w takim razie nie można po­brać tych ko­mó­rek teraz?

Le­karz po­krę­cił głową.

– W pań­skim wieku na­gro­ma­dze­nie przy­pad­ko­wych mu­ta­cji jest zbyt duże. Ry­zy­ko no­wo­two­rze­nia prze­kra­cza normę… To zna­czy, że ist­nie­je spora szan­sa, że w wy­ho­do­wa­nych przez nas tkan­kach roz­wi­nie się no­wo­twór – dodał, wi­dząc zdez­o­rien­to­wa­ną minę Jo­na­tha­na.

– Ale to tylko szan­sa… – za­opo­no­wał nie­do­szły pa­cjent sła­bym gło­sem.

– Nie po­dej­mie­my ta­kie­go ry­zy­ka – po­wie­dział Kre­iss twar­do – Pół wieku temu, kiedy tech­no­lo­gia była nowa, wiele kli­nik zban­kru­to­wa­ło w wy­ni­ku po­zwów.

– Mogę pod­pi­sać, że to na wła­sną od­po­wie…

– Nie – uciął le­karz.

– Za­pła­cę… – bro­nił się Jo­na­than.

– Czyż­by su­ge­ro­wał pan ła­pów­kę?

– Nic z tych rze­czy… Ja po pro­stu…

– Pro­szę pana. Na­praw­dę nie mo­że­my panu pomóc. Sam pan sobie wi­nien.

Jo­na­than aż skur­czył się w fo­te­lu. Twarz dr Kre­is­sa na mo­ment zła­god­nia­ła.

– Pro­szę się tak nie za­mar­twiać. Stan pań­skie­go zdro­wia jest wy­so­ce za­do­wa­la­ją­cy. („jak na pań­ski wiek” dodał w my­ślach Jo­na­than). Pro­szę kon­ty­nu­ować sto­so­wa­ną obec­nie te­ra­pię. I nade wszyst­ko uni­kać stre­sów. Mogę prze­pi­sać panu zna­ko­mi­ty śro­dek. Zo­ba­czy pan, po­czu­je się pan jak nowo na­ro­dzo­ny.

– Ko­lej­ny neu­ro­mo­du­la­tor? – spy­tał stary czło­wiek zja­dli­wie.

– Panie Hill – Ton głosu le­ka­rza na po­wrót stał się ostry – Może pan nie brać mo­du­la­to­rów i spę­dzić ko­lej­ne lata („ostat­nie lata mo­je­go życia”) czu­jąc się fa­tal­nie, albo je brać i przy­naj­mniej cie­szyć się do­brym sa­mo­po­czu­ciem. Co pan wy­bie­ra?

Nie za­sta­na­wiał się długo. Elek­tro­nicz­ną re­cep­tę prze­sła­no mu przez Sym.

 

Teraz po­zo­sta­ło tylko łykać pro­chy, sie­dzieć jak naj­wię­cej w VR, by nie mu­sieć za czę­sto oglą­dać ani czuć swo­je­go ciała i cze­kać na ko­niec. Po­sta­wio­ny wobec nie­uchron­ne­go Jo­na­than przy­po­mniał sobie, że prze­cież po­dob­no (tak mó­wi­ła mu matka) po­sia­da nie­śmier­tel­ną duszę. Za młodu nie­spe­cjal­nie się tym in­te­re­so­wał, głów­nie dla­te­go, że re­li­gia jego ro­dzi­ców wy­ma­ga­ła dys­cy­pli­ny i sa­mo­ogra­ni­cza­nia się, nie ofe­ru­jąc ni­cze­go w za­mian, poza mgli­sty­mi obiet­ni­ca­mi na­gro­dy w przy­szłym życiu. Teraz jed­nak po­ten­cjal­ne za­świa­ty wy­da­ły się Jo­na­tha­no­wi lep­sze niż nic. Nie­za­wod­na wy­szu­ki­war­ka w kilka set­nych se­kun­dy spo­rzą­dzi­ła dla niego listę bar­dziej i mniej po­pu­lar­nych dok­tryn wraz z ad­re­sa­mi świą­tyń i zgro­ma­dzeń. Po kilku dniach in­ten­syw­ne­go prze­glą­da­nia ma­te­ria­łów, wli­cza­jąc w to blogi i wy­po­wie­dzi na por­ta­lach spo­łecz­no­ścio­wych, Jo­na­than po­sta­no­wił, że zo­sta­nie wy­znaw­cą Ko­ścio­ła Ko­smicz­ne­go Ob­ja­wie­nia. Na jego de­cy­zję zło­ży­ło się kilka istot­nych czyn­ni­ków, z któ­rych naj­waż­niej­szym była dobra re­kla­ma. Już na wej­ściu do prze­strze­ni sie­cio­wej Ko­ścio­ła po­wi­tał go pra­co­wi­cie wy­ren­de­ro­wa­ny gmach za­wie­szo­ny w próż­ni, w któ­rej wi­ro­wa­ły ko­lo­ro­we ga­lak­ty­ki. Dalej było jesz­cze le­piej: przy­ja­zna na­wi­ga­cja, głów­ne tezy ilu­stro­wa­ne trój­wy­mia­ro­wy­mi ani­ma­cja­mi, za­pi­sy naj­waż­niej­szych spo­tkań oraz mnó­stwo świa­dectw szczę­śli­wie na­wró­co­nych. Jo­na­than zna­lazł także zdję­cia sie­dzi­by Ko­ścio­ła w swoim mie­ście. Z roz­ma­chu bu­dow­li wy­wnio­sko­wał, że re­li­gia pro­spe­ru­je zna­ko­mi­cie, co zde­cy­do­wa­nie świad­czy­ło na jej ko­rzyść – coś prze­cież mu­sia­ło w tym być, skoro tylu uwie­rzy­ło. Ko­lej­nym ar­gu­men­tem za był sto­su­nek Ko­ścio­ła do VR. Pod­czas gdy wielu ka­zno­dzie­jów in­nych wy­znań grzmia­ło o od­wra­ca­niu się od wła­snej duszy, za­tra­ce­niu sie­bie, tu­dzież ogłu­pia­ją­cej mocy me­diów (co by­naj­mniej nie prze­szka­dza­ło im umiesz­czać w sieci swo­ich wy­stą­pień), w KKO upo­wszech­nie­nie się Syma uwa­ża­no za ko­lej­ny etap roz­wo­ju ludz­ko­ści. Na apro­ba­cie dla po­stę­pu się nie koń­czy­ło. Ist­nia­ły całe grupy wy­znaw­ców, któ­rzy uczest­ni­czy­li w życiu Ko­ścio­ła wy­łącz­nie przez VR i w żaden spo­sób nie było to kry­ty­ko­wa­ne.

 

Jo­na­than uznał to za ide­al­ne roz­wią­za­nie. Było wy­god­ne, a nade wszyst­ko nie wy­ma­ga­ło od niego, by przy­cho­dził do tych ob­cych, za­pew­ne mło­dych (lub przy­naj­mniej młodo wy­glą­da­ją­cych) ludzi i wy­sta­wiał się im na po­śmie­wi­sko. Wresz­cie, Ko­ściół funk­cjo­no­wał na pro­stych za­sa­dach. Pod­sta­wą były wsze­la­kie kon­fe­ren­cje i szko­le­nia, na któ­rych wier­ni po uisz­cze­niu sto­sow­nej opła­ty osią­ga­li ko­lej­ne stop­nie wta­jem­ni­czeń. Jo­na­than był jeśli nie wnie­bo­wzię­ty, to przy­naj­mniej za­do­wo­lo­ny. Za­pi­sał się, wpła­cił rocz­ną skład­kę i z po­mo­cą przy­dzie­lo­ne­go mu na­tych­miast prze­wod­ni­ka du­cho­we­go uło­żył sobie „plan roz­wo­ju psy­cho­spi­ry­tu­al­ne­go”. Swoje uczest­nic­two w Ko­ście­le po­trak­to­wał jako ro­dzaj in­we­sty­cji – w końcu, jak ma­wia­li jego nowi współ­wy­znaw­cy, „sa­mo­roz­wój jest naj­lep­szym, co można sobie za­fun­do­wać”. Fun­do­wał więc, a skoro tyle w to wkła­dał pie­nię­dzy, to mu­sia­ło być coś warte. Po każ­dym ko­lej­nym spo­tka­niu, gdy już roz­wią­zał prze­zna­czo­ny dla uczest­ni­ków test, z dumą i po­czu­ciem speł­nie­nia oglą­dał ślicz­ną ani­ma­cję, z któ­rej jasno wy­ni­ka­ło, jak bar­dzo się roz­wi­nął i jak nie­wie­le dzie­li go od Zjed­no­cze­nia z Har­mo­nią Wszech­świa­ta i po­ję­cia Wie­dzy Ko­smicz­nych Ojców. Oczy­wi­ście im bar­dziej awan­so­wał w hie­rar­chii, tym wię­cej mu­siał pła­cić za ko­lej­ne nauki, ale po­wie­dzia­no mu, że to z po­wo­du ogra­ni­czo­nej do­stęp­no­ści bar­dziej oświe­co­nych mi­strzów. W pew­nym mo­men­cie mu­siał z tego po­wo­du cał­ko­wi­cie zre­zy­gno­wać z tak re­ko­men­do­wa­nych przez dr Har­ris po­dró­ży (z samej dr Har­ris zre­zy­gno­wał już wcze­śniej). Nie od­czuł tego zbyt­nio – wir­tu­al­ne wy­ciecz­ki w Symie były szyb­sze, tań­sze, wy­god­niej­sze i bar­dziej zaj­mu­ją­ce.

 

Tak upły­nę­ły ko­lej­ne lata, w cza­sie któ­rych Jo­na­than wpraw­dzie zbied­niał znacz­nie, ale od­zy­skał choć tro­chę spo­ko­ju ducha. Jego mi­strzo­wie po­wta­rza­li mu, że po­czy­nił ogrom­ne po­stę­py, a jego dusza jest tak silna, że w na­stęp­nym wcie­le­niu za­miesz­ka w ciele Mię­dzy­ga­lak­tycz­ne­go Po­dróż­ni­ka. Jo­na­than bar­dzo chciał w to wie­rzyć. Szcze­gól­nie w chwi­lach, gdy leki nie były w sta­nie za­ma­sko­wać po­gar­sza­ją­ce­go się stanu jego zdro­wia. W ta­kich mo­men­tach za­zwy­czaj opa­da­ło go trud­ne do zwal­cze­nia zwąt­pie­nie. Któ­re­goś razu, na fali na­głe­go im­pul­su wpro­wa­dził w nie­za­wod­ną Go­ogle hasło „nie­śmier­tel­ność”, po czym wy­słał się pod pierw­szy wska­za­ny przez nią adres.

 

Jeff Blay­lock, przed­sta­wi­ciel wy­ko­naw­czy Pro­jek­tu Od­ro­dze­nie przy­jął Jo­na­tha­na w wir­tu­al­nym biu­rze nie­mal od razu po otrzy­ma­niu proś­by o spo­tka­nie. Awa­tar Blay­loc­ka za­pro­jek­to­wa­ny zo­stał, by wzbu­dzać sza­cu­nek klien­tów – wy­so­ki, szpa­ko­wa­ty męż­czy­zna w gar­ni­tu­rze, na któ­re­go po­wierzch­niach wolno ob­ra­ca­ły się skom­pli­ko­wa­ne geo­me­trycz­ne fi­gu­ry. Jo­na­than nie za­mie­rzał bawić się w kur­tu­azyj­ne wstę­py.

– Czy to praw­da, że mo­że­cie stwo­rzyć kopię mojej oso­bo­wo­ści?

Na twa­rzy wir­tu­al­ne­go Blay­loc­ka od­ma­lo­wa­ło się za­kło­po­ta­nie.

– Wy­da­je mi się, że źle pan nas zro­zu­miał, panie Hill – za­czął po­wo­li – Nie chciał­bym, aby prze­ce­niał pan nasze moż­li­wo­ści.

– Prze­cież w ofer­cie na­pi­sa­ne było… – za­czął Jo­na­than, po czym za­milkł spe­szo­ny. Przy­po­mnia­ła mu się roz­mo­wa z dok­to­rem Kre­is­sem.

– To, co mo­że­my stwo­rzyć, to kopia pań­skie­go ukła­du ner­wo­we­go – po­wie­dział Blay­lock sta­ran­nie mo­du­lo­wa­nym gło­sem – Naj­lep­sza kopia, na jaką obec­nie nas stać, jed­nak wciąż jesz­cze sporo bra­ku­je jej do ide­ału. Za­sto­so­wa­na przez nas tech­no­lo­gia po­le­ga na do­kład­nym prze­ska­no­wa­niu or­ga­ni­zmu klien­ta po uprzed­nim wy­zna­ko­wa­niu neu­ro­nów. Na pod­sta­wie uzy­ska­nych da­nych kon­stru­uje­my sieć neu­ro­no­wą, od­wzo­ro­wu­ją­cą po­łą­cze­nia mię­dzy ko­mór­ka­mi. Oprócz tego przez pe­wien czas mo­ni­to­ru­je­my ak­tyw­ność ukła­du ner­wo­we­go klien­ta. Uzy­ska­ne dane oraz do­stęp­na wie­dza me­dycz­na po­zwa­la­ją usta­lić wagi i al­go­ryt­my za­stę­pu­ją­ce bio­che­micz­ne sprzę­że­nia zwrot­ne. Dzię­ki temu otrzy­mu­je­my pe­wien model. Nie uwzględ­nia on jed­nak wszyst­kich czyn­ni­ków. Widzi pan, w ko­mór­kach i poza nimi za­cho­dzi wiele pro­ce­sów – aku­mu­la­cja bia­łek, re­orien­ta­cja cy­tosz­kie­le­tu, zmia­ny ak­tyw­no­ści me­ta­bo­licz­nej, od­kła­da­nie mie­li­ny… Do dziś nie wiemy, w jaki spo­sób te pro­ce­sy wpły­wa­ją na nasz umysł i dla­te­go nie je­ste­śmy w sta­nie wpro­wa­dzić ich do na­sze­go mo­de­lu. Nie umiem panu po­wie­dzieć, jak to wpły­wa na świa­do­mość re­plik. Część na­szych kon­struk­tów po uru­cho­mie­niu wy­ka­zy­wa­ła in­te­li­gen­cję i za­cho­wa­nia po­dob­ne ludz­kim, część na­to­miast była na różne spo­so­by za­bu­rzo­na. Dla­te­go obec­nie nie uru­cha­mia­my za­re­je­stro­wa­nych sieci, lecz prze­cho­wu­je­my je w na­szych ba­zach da­nych do czasu, gdy nasza wie­dza po­zwo­li na wpro­wa­dze­nie lep­szych usta­wień po­cząt­ko­wych.

Jo­na­than z ca­łe­go tego wy­wo­du zro­zu­miał nie­wie­le ponad to, że mogą spo­rzą­dzić jego kopię, ale nie ręczą za efekt i nie uru­cho­mią jej od razu.

– Po­wie­dział pan, że część prób się udała – ode­zwał się po dłuż­szym na­my­śle – Czy w takim razie można się spo­tkać z któ­rymś z nich?

– Oczy­wi­ście – od­parł Blay­lock – Na­tych­miast wyślę wia­do­mo­ści. Moż­li­we, że bę­dzie pan mu­siał po­cze­kać. Oni nadal by­wa­ją bar­dzo za­ję­ci – do­koń­czył z uśmie­chem.

 

Trzy go­dzi­ny póź­niej otrzy­mał wia­do­mość od Me­lis­sy Re­dwick, która za­pra­sza­ła go na swój ser­wer. Jej pry­wat­na prze­strzeń była miej­scem nie­mal­że idyl­licz­nym – wi­ją­ca się po­mię­dzy zie­lo­ny­mi wzgó­rza­mi droga pro­wa­dzi­ła do nie­wiel­kiej willi ukry­tej po­mię­dzy drze­wa­mi. Me­lis­sa cze­ka­ła na go­ścia na we­ran­dzie. Wy­glą­da­ła ślicz­nie. Miała na sobie białą lnia­ną su­kien­kę, od któ­rej od­ci­na­ły się wście­kle czer­wo­ne włosy. Jo­na­than zwró­cił uwagę na ge­nial­nie za­pro­jek­to­wa­ne oczy ko­bie­ty – błysz­cza­ły jak żywe, choć szma­rag­do­wo­zie­lo­ny kolor był bar­dzo nie­na­tu­ral­ny.

– Do­my­ślam się, co pana tutaj spro­wa­dzi­ło, panie Hill – za­czę­ła Me­lis­sa, gdy już roz­sie­dli się w wy­pla­ta­nych fo­te­lach – Chce pan spraw­dzić, jak wy­glą­da moje życie po życiu. Pro­szę się nie krę­po­wać, chęt­nie opo­wiem. Zresz­tą, część już pan zo­ba­czył. Sama stwo­rzy­łam to miej­sce i cią­gle wpro­wa­dzam ulep­sze­nia.

Jo­na­than po­ki­wał głową.

– Prze­by­wa pani tutaj przez cały czas?

Ro­ze­śmia­ła się.

– Oczy­wi­ście, że nie. Mogę swo­bod­nie ko­rzy­stać z Syma. Tutaj wra­cam od­po­cząć i prze­spać się. Każdy po­trze­bu­je domu.

– Prze­spać się?

Mach­nę­ła ręką.

– Sieć też wy­ma­ga kon­ser­wa­cji.

– Ro­zu­miem. Co jesz­cze oprócz snu…

– Och… cóż, mogę pro­gra­mo­wać sobie wra­że­nia do­ty­ko­we, sma­ko­we, wę­cho­we… Dzia­ła to mniej wię­cej tak, jak w Symie.

– Mniej wię­cej?

Spo­waż­nia­ła.

– Po­wie­dzie­li mi, że pa­mięć naj­trud­niej od­two­rzyć. Nie­któ­re rze­czy, zwłasz­cza wie­dza na­uczo­na, są dosyć zlo­ka­li­zo­wa­ne i ich re­kon­struk­cja za­zwy­czaj udaje się w stop­niu wy­star­cza­ją­cym, by sieć po­tra­fi­ła uzu­peł­nić ubyt­ki. Jed­nak wspo­mnie­nia, wra­że­nia… To dużo bar­dziej płyn­ne – wspar­ła twarz na dłoni – Nie­wie­le mi tego zo­sta­ło. Ow­szem, mogę to sobie od­czy­tać z wła­sne­go bloga, obej­rzeć zdję­cia, po­roz­ma­wiać z przy­ja­ciół­mi. Ale to nie to samo.

– Wła­śnie… – Pod­chwy­cił – Przy­ja­cie­le, ro­dzi­na… Wiem, że to bar­dzo nie­tak­tow­ne py­ta­nie… Czy oni… Jak oni…

Me­lis­sa za­my­śli­ła się.

– Moja ro­dzi­na wie. Syn nawet za­chę­cał mnie do Pro­jek­tu. Spo­ty­ka­my się ze sobą od czasu do czasu. Twier­dzą, że nie do­strze­gli róż­ni­cy. Nie mogę jed­nak panu po­wie­dzieć, czy mówią praw­dę, czy też nie chcą mnie zra­nić. To… dziw­ne wra­że­nie. Za każ­dym razem. Prze­cież nie je­stem tamtą Me­lis­są Re­dwick, ona umar­ła sie­dem lat temu. Jed­no­cze­śnie teo­re­tycz­nie po­sia­dam jej umysł. Za­wsze je­ste­śmy za­kło­po­ta­ni.

Za­mil­kła. Splo­tła dło­nie na bla­cie stołu.

– Dla­te­go moi zna­jo­mi z Syma nie wie­dzą – ode­zwa­ła się po kil­ku­dzie­się­ciu se­kun­dach – Bliż­si sądzą, że mia­łam wy­pa­dek, w wy­ni­ku któ­re­go do­zna­łam czę­ścio­wej amne­zji. Dalsi i tak znali mnie-ją po­wierz­chow­nie. Co jesz­cze… Da się tu żyć i to nawet cał­kiem do­brze. Pra­cu­ję jako gra­fik, żeby za­ro­bić na miej­sce na ser­we­rze i dla wła­snej sa­tys­fak­cji. Nie wiem, co wię­cej mo­gła­bym panu po­wie­dzieć.

Za­sta­na­wiał się przez chwi­lę.

– A co sły­sza­ła pani o nie­uda­nych przy­pad­kach?

– Nie­wie­le. Kor­po­ra­cja nie udo­stęp­nia mi prze­cież swo­ich da­nych. Oso­bi­ście po­dej­rze­wam, że nie­któ­rzy z klien­tów pro­jek­tu mieli ukry­te za­bu­rze­nia, które ujaw­ni­ły się po prze­pi­sa­niu na sieć.

– Ro­zu­miem. Dzię­ku­ję, że ze­chcia­ła się pani ze mną spo­tkać. To bar­dzo po­mo­gło mi pod­jąć de­cy­zję.

Prawy kącik ust Me­lis­sy wy­giął się w górę.

– Prze­cież pod­jął ją pan, zanim do mnie przy­szedł.

 

Na­stęp­ne­go dnia Jo­na­than udał się do fi­zycz­nej sie­dzi­by Pro­jek­tu Od­ro­dze­nie, gdzie po za­ła­twie­niu nie­zbęd­nych for­mal­no­ści pod­da­no go pro­ce­du­rze re­je­stra­cji. Sam skan nie trwał długo. Póź­niej­sze mo­ni­to­ro­wa­nie re­ak­cji było cza­so­chłon­ne, jed­nak nie uciąż­li­we. Miał żyć, jak zwy­kle – tyle że w Symie, gdyż przez cały czas prze­by­wał na te­re­nie kor­po­ra­cyj­nej pla­ców­ki. Do domu wró­cił po sze­ściu mie­sią­cach. Re­be­ka stwier­dzi­ła, że od tego czasu oj­ciec był znacz­nie spo­koj­niej­szy. Ow­szem, nadal od­wie­dzał le­ka­rzy i udzie­lał się w Ko­ście­le (choć prze­stał awan­so­wać, gdyż wydał na skan więk­szość swo­ich oszczęd­no­ści), ale dużo rza­dziej wspo­mi­nał o śmier­ci. Spo­tka­ło się to z apro­ba­tą ze stro­ny ro­dzi­ny, która za­czę­ła chęt­niej się z nim wi­dy­wać. Ko­niec koń­ców, gdy zdro­wie dało się Jo­na­tha­no­wi we znaki tak, że na stałe pod­łą­czył się do Syma, Matt z po­mo­cą zna­jo­mych za­pro­jek­to­wał dla te­ścia pry­wat­ną prze­strzeń. Było to bar­dzo miłe i przy­tul­ne miej­sce pełne życz­li­wych NPC-ów, a przede wszyst­kim do­pa­so­wa­ne do coraz go­rzej funk­cjo­nu­ją­ce­go mózgu miesz­kań­ca. Jeśli po­ja­wiał się ktoś z ze­wnątrz, jego ruchy i wy­po­wie­dzi były spo­wal­nia­ne „żeby oj­ciec nie zo­rien­to­wał się, że coś jest nie w po­rząd­ku”. Prze­sta­wi­li nawet zegar i ka­len­darz, a Jo­na­than, który w owym cza­sie prze­sy­piał więk­szość dnia, istot­nie tego nie za­uwa­żył. Naj­praw­do­po­dob­niej nie za­uwa­żył także mo­men­tu wła­snej śmier­ci – przy­naj­mniej apa­ra­tu­ra me­dycz­na nie wy­ka­za­ła symp­to­mów zde­ner­wo­wa­nia. Ro­dzi­na i zna­jo­mi wspól­nie orze­kli, że miał udane życie, a potem wię­cej o nim nie roz­ma­wia­li. Osta­tecz­nie każdy miał wła­sne spra­wy. Poza tym nie­pi­sa­na za­sa­da spo­łecz­na gło­si­ła, że na spo­tka­niach to­wa­rzy­skich o zmar­łych się nie wspo­mi­na, by nie psuć hu­mo­ru uczest­ni­kom. Tak koń­czy się hi­sto­ria Jo­na­tha­na Hilla.

 

Hi­sto­ria jego re­plik do­pie­ro się za­cznie.

 

***

 

Stru­mień in­for­ma­cji wlał się w niego sze­ro­kim pa­smem. Tro­chę trwa­ło, nim 2432 JH 2.0 po­sor­to­wał to wszyst­ko i zin­ter­pre­to­wał. Pod sobą czuł trawę. Ła­sko­ta­ła go w brzuch i czę­ścio­wo prze­sła­nia­ła pole wi­dze­nia. Spró­bo­wał się pod­nieść lecz zo­rien­to­wał się, że już stoi. Nie był w sta­nie po­ru­szyć głową, by na sie­bie spoj­rzeć. Mógł pa­trzeć tylko przed sie­bie i do góry, gdzie na in­ten­syw­nie błę­kit­nym nie­bie ko­ło­wa­ły po­ły­sku­ją­ce skrzy­dla­te isto­ty. Coś ka­za­ło mu ru­szyć na­przód. Może głód? Opu­ścił po­la­nę swo­ich na­ro­dzin i za­głę­bił się w las. Nie uszedł da­le­ko. Gdy spo­mię­dzy drzew wy­ło­ni­ła się dwój­ka ko­lo­ro­wych po­sta­ci, in­stynk­tow­nie za­ata­ko­wał jedną z nich. Obe­rwał raz, drugi. Trze­ci cios – to­po­rem – przy­gniótł go do ziemi. Czwar­ty roz­bił w drza­zgi.

– Patrz, znowu nic nie wy­pa­dło – po­skar­żył się Gan­dalf_9 – Mó­wi­łem ci, że to stra­ta czasu.

– W sumie… – za­smu­ci­ła się jego to­wa­rzysz­ka – Dobra, po­zbie­raj­my reszt­ki pan­ce­rza i wy­no­śmy się stąd.

Jak po­wie­dzie­li, tak zro­bi­li. Po pew­nym cza­sie na ścież­ce za­ma­ja­czy­ła ko­lej­na po­stać. Tym razem był to or­kij­ski sza­man. Spoj­rzał na smęt­ne szcząt­ki, uśmiech­nął się krzy­wo i po­szedł dalej. Tym­cza­sem kilka ob­sza­rów dalej inny 2432 JH 2.0 gnany nie­zro­zu­mia­łym in­stynk­tem wy­ru­szał na spo­tka­nie swo­je­go prze­zna­cze­nia.

 

Be­atry­cze No­wic­ka

Kra­ków, 23-29 IX 2009

Koniec

Komentarze

Cześć. Tak na szybko w tej chwili. 1. Brakuje Ci sporej ilości kropek (głownie w dialogach). 2. Akapit: "Teraz pozostało tylko łykać prochy…" jest potwornie dlugi. Rozbij go na kilka (i moze niektore inne też). Wrócę niedlugo z dluższym komentarzem :)

– Panie Hill – ton głosu lekarza na powrót stał się ostry – Ton z dużej.

– Właśnie… – podchwycił – Podchwycił z dużej.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi, tekst jest moim zdaniem napisany dobrze, więc może warto i ten aspekt podszkolić?

https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

lub

https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

 

Opuścił polanę swoich narodzin i zagłębił się las. – zgubione w.

 

W tekście zdarzają się długie bloki tekstu pisane ciągiem. Zauważyłem, że nie lubisz akapitów. Dlaczego? Jeśli piszesz jakąś historię na całą stronę, to nie oznacza to, że musisz pisać ją ciągiem, bo jest to jedna historia. Przerwy na oddech są wskazane, ba, są konieczne. Inaczej czytelnik zaczyna się męczyć i dusić. To ostatnia uwaga z kwestii technicznych.

Generalnie, spodobało mi się to opowiadanie. Mimo tego, że jest mało dialogów a miejscami dość mocno mi się dłużyło, to ogólne wrażenia mam całkiem przyjemne. Dążenie człowieka do przetrwania wbrew wszystkiemu. Jak ocalić choć część swojej świadomości w jakiejkolwiek formie. To wszystko całkiem zgrabnie przedstawiłaś.

Myślę, że tekst warty biblioteki, więc tam też go o jeden krok przybliżę.

Pozdrawiam

 

 

 

Jak na mój gust, zaledwie takie sobie. Pewnie dlatego, że w Reinkarnacji Jaonathana Hilla opisałaś sprawy, z którymi wielokrotnie spotykałam się innych opowiadaniach – wielu bohaterów miało podobne problemy i rozwiązywali je w podobny sposób.

Czytało się nieźle, choć wykonanie mogłoby być lepsze – zwarte bloki tekstu nie były łatwe do przebrnięcia, przeszkadzały też różne usterki i nie zawsze poprawnie zapisane dialogi.

 

jak co ty­dzień, Jo­na­than Hill od­wie­dził swoją córkę. ―> Zbędny zaimek.

 

wpa­try­wa­ła się w Jo­na­tha­na wy­cze­ku­ją­co swo­imi wiel­ki­mi, sza­ry­mi ocza­mi. ―> Zbędny zaimek – czy mogła wpatrywać się cudzymi oczami?

 

– Za­in­sta­lu­ję dla cie­bie naj­now­szą wer­sję – po­wie­dzia­ła sta­now­czo – Cho­ciaż być może star­sze są bar­dziej… kom­pa­ty­bil­ne z tobą. ―> Brak kropki po didaskaliach. Ten błąd pojawia się wielokrotnie.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

 – To do­brze – pod­su­mo­wa­ła Re­be­ka tonem nie zno­szą­cym sprze­ci­wu – Po­wiem matce… ―> – To do­brze – pod­su­mo­wa­ła Re­be­ka tonem niezno­szą­cym sprze­ci­wu. – Po­wiem matce

 

Już w domu roz­siadł się w swoim ulu­bio­nym fo­te­lu… ―> Zbędny zaimek – czy miałby w domu cudzy fotel?

 

Po­ma­ga­ła ukła­dać sobie plan dnia i wy­bie­rać ży­cio­we cele. ―> Zbędny zaimek – chyba że układała własny plan.

 

„nie ma się czym mar­twić, teraz wszy­scy tak robią.” ―> „nie ma się czym mar­twić, teraz wszy­scy tak robią”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

od­parł dr Kre­iss, szcze­rząc w nie­na­gan­nym uśmie­chu gar­ni­tur im­plan­tów. ―> Na czym polega nienaganność uśmiechu?

A może miało być: …od­parł dr Kre­iss, szcze­rząc w uśmie­chu nienaganny gar­ni­tur im­plan­tów.

 

(„jak na pań­ski wiek” dodał w my­ślach Jo­na­than). ―> Dlaczego myśl jest zapisana w nawiasie i mała literą?

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: Zapis myśli bohaterów

 

 Po każ­dym ko­lej­nym spo­tka­niu… ―> Wystarczy: Po każ­dym spo­tka­niu

No, chyba że spotkania odbywały się nie po kolei.

 

– Nie chciał­bym, aby prze­ce­niał Pan nasze moż­li­wo­ści. ―> – Nie chciał­bym, aby prze­ce­niał pan nasze moż­li­wo­ści.

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do goguś listownie.

 

na­szych ba­zach da­nych do czasu, gdy nasza wie­dza… ―> Czy oba zaimki są konieczne?

 

pełne życz­li­wych NPCów… ―> …pełne życz­li­wych NPC-ów

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Poruszasz interesujące problemy i robisz to dojrzale. Mam na myśli, że wiele kwestii przemyślałaś.

Z minusów: raczej opowiadasz, niż pokazujesz. Do tego momentami mam wrażenie, że to raczej streszczenie niż pełnoprawna opowieść. Myk, myk i latka lecą. To sprawia wrażenie, że historia spisana jest po łebkach.

Tak, to wielkie akapicisko zniechęca.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za lekturę i uwagi. 

 

Interpunkcja – nigdy nie udało mi się jej porządnie nauczyć, pomimo starań mojego polonisty, zwracam na nią uwagę, gdy zmienia treść zdania, to z dialogami już mi parę razy podlinkowywano, ze dwa razy to czytałam i nie przyswoiłam. Już stawianie przecinków sprawia mi problem, a dialogi to magia najczarniejsza. W ogóle nie dostrzegam żadnej różnicy, nie rozumiem, po co kropki i wielkie litery, skoro pauzy wydzielają wtrącenia i didaskalia. Zdumiewa mnie to, że ktokolwiek może coś takiego zauważyć.

Się starałam trochę pododawać tego, jak tekst wrzucałam, że niby jak jest “powiedział” to bez kropki, a jakby np. było “sięgnął po chrupka” to wtedy z kropką. Ale widać, nie zawsze bo “podchwycił” też dotyczy mówienia a nie czegoś innego. 

 

@ silvan

 

Podzieliłam akapit, bo faktycznie jest długi. Zwykle jednak dzielę akapit, kiedy kończy się scena, czy jakaś myśl, jakaś całość treściowa, a tu jednak wszystko dotyczy tego samego, czyli podejścia bohatera do religii. Choć zgodzę się, że jest długie, więc może warto. 

 

@Realuc

 

Dodałam te wielkie litery i brakujące “w” (dzięki). Ja wiem, mnie się wydawało, że z reguły za krótkie mam akapity, tekst taki rwany. Może po prostu szybciej czytam, albo jestem dzieckiem dawniejszych czasów, gdy skupienie uwagi trwało dłużej, to mnie aż tak to nie zniechęca. 

Cieszę się, że ogólnie się spodobało i dziękuję za wsparcie. Może trochę faktycznie miejscami ciężkie, sądziłam, że lekko sarkastyczny styl to odrobinę” uniesie”, ale pewnie za mało tam tego było. Choć oczywiście trochę się podśmiewam z bohatera, a trochę przecież współczuję, bo to problem, przeciwko któremu każdy z nas staje. 

 

@Finkla 

 

Dziękuję. Trochę faktycznie tak jest, ale nie wiem, jak można by zamknąć w krótkiej formie kilkadziesiąt lat życia bohatera tak, żeby było inaczej, a rozwlekłe relacje chyba by umordowały czytelnika ( a mnie już na pewno). 

 

Co do uwag korektorskich, jeszcze się odniosę. 

Dialogi. Jeśli podział na paszczowe i pozostałe do Ciebie nie przemawia, to może spróbuj tak: niektóre wyjaśnienia przy dialogach są same z siebie sensownymi zdaniami, a niektóre tylko stanowią komentarz do wypowiedzi i “gołe” nie mają sensu. Te pierwsze zaczynamy dużą literą, a drugie nie. A jeśli zaczynamy nowe zdanie, to wypada jakoś zakończyć poprzednie.

 

– Dialogi nie są takie trudne – przekonywała Finkla. [ostatnie dwa słowa nie nadają się na samodzielne zdanie, prawda? Nawet szyk mają jakiś taki dziwaczny.]

– No, nie wiem. To wszystko jakieś dziwne. – Beatrycze nie była przekonana. [a to już całkiem sensowne zdanie]

– Jak jeszcze można to wytłumaczyć? – Finkla załamała ręce i chodziła z kąta w kąt. [zdanie]

– Nie wierzę, że w tym szaleństwie jest metoda! – upierała się Beatrycze. [nie-zdanie]

Babska logika rządzi!

No tak brzmi może nieco bardziej. Zobaczymy przy okazji następnego. 

Choć przyznam, że nie do końca widzę sensowność takich kosmetycznych korekt – raczej nie podejrzewam, że ktoś będzie do tego opowiadania wracał i medytował nad każdym zdaniem, czy że to przeciętnemu czytelnikowi będzie sprawiało jakiś problem. 

 

@regulatorzy – poprawiłam tam, gdzie uznałam za sensowne, pewnie faktycznie zaimków nadużywam. 

A kto powiedział, że gramatyka języka i cała reszta muszą być sensowne? ;-)

Niektórym takie rzeczy przeszkadzają w czytaniu.

Babska logika rządzi!

@regulatorzy – poprawiłam tam, gdzie uznałam za sensowne…

Nie bardzo pojmuję, Beatrycze, co przez to rozumiesz. Czyżbym zasugerowała coś bezsensownego?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka