- Opowiadanie: Gekikara - Malutcy - czyli za strumyk i z powrotem

Malutcy - czyli za strumyk i z powrotem

Ten tekst miał być pierwotnie o czymś innym, ale czasem trzeba dać się ponieść historii.

 

Hasło konkursowe:

Marsjanie atakują – Malutki świat liliputów

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Malutcy - czyli za strumyk i z powrotem

I

Jak zwykle podczas pełni Rita nie mogła zasnąć. Wzięła więc swój sprzęt do wspinaczki, który sama przygotowała ze znalezionych w szopie wędkarskich haczyków i sznurka, by wdrapać się na sam szczyt domu. Teraz, kiedy Duzi zniknęli, nie musiała obawiać się schwytania, ale wyprawa i tak nie należała do bezpiecznych. Wystarczy wiedzieć, że ojciec kategorycznie jej tego zakazał.

Na piętro dostała się bez problemów – musiała tylko wspiąć się na poręcz schodów, która, poprzecinana dziesiątkami rys, jakie nagromadziły się na niej w ciągu lat, stanowiła dziecinnie łatwy teren dla wspinacza.

Więcej trudności rodziło dostanie się na okno. Podejście po gładkiej i idealnie pionowej (na szczęście o tej porze roku chłodnej) ścianie kaloryfera to nie było zadanie dla laika. Rita posiadała już jednak pewną wprawę, więc i ta przeszkoda wkrótce znalazła się za nią.

Złapała na lasso klamkę okna i pociągnęła ją w dół siłą całej swojej niewielkiej masy, a potem rozhuśtała się na linie i skoczyła, by wylądować po drugiej stronie okna. W całym domu nie było drugiego Malutkiego, który poruszałby się tak zwinnie.

Stanęła na krawędzi parapetu i zakasała rękawy. Kilka minut wspinaczki po spadzistym dachu dzieliło ją od ulubionego miejsca do obserwacji gwiazd, tuż obok wylotu komina. To najtrudniejszy etap. Gont był już stary, niektóre deski próchniały, albo były tak luźne, że gotowe wypaść pod ciężarem filigranowej Rity.

Ojciec wiele razy czynił jej wyrzuty, że tak ryzykuje. „To nie przystoi córce przywódcy plemienia” mówił. „Jesteś moim jedynym dzieckiem, kiedyś przejmiesz władzę i wszyscy muszą wiedzieć, że jesteś rozsądna i odpowiedzialna” powtarzał. „Czy z dołu gwiazdy wyglądają inaczej?” pytał.

Siadając na szczycie domu, patrząc na bezkresny świat, na strumień, na stare domostwo za nim, na pola, na las i budynki w oddali, gdzie – któż to wiedział – mogli mieszkać inni Malutcy, a wreszcie patrząc na niezmierzone niebo nad tym wszystkim, żałowała, że ojciec nigdy się tu nie wybrał. Wtedy by zrozumiał.

Ale to nigdy się nie wydarzy. Nie po tym, jak jego brat, wujek Adolf, który był największym podróżnikiem wśród Malutkich, bo dotarł aż za pola kukurydzy, nie powrócił z ostatniej wyprawy w kierunku Odległych Domów.

Rita oparła łokcie o kolana, twarz złożyła na dłoniach i wpatrzona w uśmiechający się księżyc, wyobrażała sobie, jakby to było, gdyby… Wtem dziwny, nie przypominający ptaka kształt zawisł w powietrzu na tle srebrnej tarczy i po paru chwiejnych ruchach wylądował na zniszczonym dachu starego domostwa na drugim brzegu strumienia.

 

*

 

Gdy wróciła do domu, wściekła niczym rozdrażniony trzmiel, od razu zabrała się za pakowanie plecaka. Pełna gniewu, wrzucała do niego co popadnie – nóż wykonany z odłamka szkła, starą sukienkę balową, zimową czapkę, choinkową lampkę, klocek Lego – wspominając słowa ojca.

„To, co po drugiej stronie strumienia, nas nie dotyczy” powiedział, kiedy usłyszał o jej nocnej obserwacji. „Nie zajmuj się mrzonkami, jutro wyruszysz z grupą piwniczników, by zinwentaryzować zapasy, które zostawili Duzi”. „Nie chcę słyszeć o żadnych obcych!” krzyknął, gdy próbowała go przekonać.

A przecież mogła mieć rację!

Jednym z Dużych, który mieszkali w Domu, był chłopiec imieniem Filip. Rita lubiła zakradać się do jego pokoju i myszkować w rzeczach, albo po prostu obserwować to, co działo się na ekranie monitora, w który chłopiec wpatrywał się godzinami. Tak dowiedziała się o innych planetach, podróżach kosmicznych i o obcych. Jakby ten świat nie był dość ogromny!

Rita – wbrew temu, co sądził ojciec – potrafiła twardo stąpać po ziemi i zdawała sobie sprawę z tego, że to co wylądowało na dachu ruin Starego Domostwa, wcale nie musiało być statkiem Marsjan. Ale mogło. I choćby miało okazać się czymś zupełnie innym, Rita zamierzała przeprawić się przez strumień i sprawdzić. Jeśli nie za zgodą ojca, to wbrew niemu!

Cisnęła do wnętrza plecaka kilka ostatnich szpargałów i przyjrzawszy się krytycznie efektom pospiesznego pakowania, przewróciła plecak do góry dnem i wyrzuciła wszystko na gąbkę kąpielową Dużych, służącą jej za materac łóżka.

– Skóra zdjęta z mojego Adolfa. – W wejściu do pokoju Rity stanęła siwowłosa kobieta, malutka nawet jak na standardy Malutkich, a do tego stara jak sam świat. – Bardziej przypominasz wuja niż ojca.

– Nie zatrzymuj mnie, babciu – oświadczyła Rita, wciskając do plecaka rolkę taśmy samoprzylepnej.

Starowina zaśmiała się dobrotliwie, a dźwięk ten brzmiał podobnie do koguciego pienia słyszanego z oddali.

– Nie, kochanieńka. A nawet jeśli bym chciała, to wiem, że i tak nie mogłabym cię powstrzymać. Adolf był taki sam, taki sam. Też nie umiał dogadać się z twoim tatą… On tylko martwi się o ciebie. Dla wszystkich chce jak najlepiej. – Podeszła i dotknęła ramienia Rity. – Ale to nie znaczy, że nigdy się nie myli.

– Dziękuję, babciu – dziewczyna uśmiechnęła się, a potem założyła plecak. – Kiedy tata wróci…

– Będę musiała mu powiedzieć, że uciekłaś.

– Rozumiem – odparła Rita i ucałowała staruszkę na pożegnanie.

 

*

 

Strumień nie leżał daleko od Domu. Dużym dotarcie tam zajęłoby kilka chwil, ale dla Malutkich było to pół dnia marszu przez wysoką trawę. Otwarta przestrzeń, bez drzew ani krzewów, również nie sprzyjała – drapieżne ptaki mogły zaatakować w każdym momencie i choć nie widywano ich tu często, stanowiły poważne zagrożenie.

Po drugiej stronie strumienia, by dotrzeć do ruin Starego Domostwa, które spłonęło na długo przed przyjściem Rity na świat, trzeba było pokonać podobny dystans. Tam, na szczęście, większość drogi przebiegała w cieniu drzew.

Największą trudnością pozostawał sam strumień.

Dla Dużych był ledwie strużką, zbyt płytką i zbyt wąską, by budować przeprawę – dla Malutkich stanowił prawdziwe wyzwanie, zwłaszcza, że większość z nich nigdy nie nauczyła się pływać, bo była to umiejętność zupełnie niepotrzebna komuś, kto większość życia spędzał w Domu. Rita nie stanowiła wyjątku od tej reguły, jednak miała plan. Z taśmy klejącej, serwetki i patyków, które znajdzie na brzegu strumienia, obmyśliła sobie zbudować tratwę. Najpierw jednak musiała tam dotrzeć.

Zarzuciwszy na głowę kaptur płaszcza z mysiej skóry, przedzierała się przez wilgotną od rosy gęstwinę traw, pomagając sobie zaostrzonym, płaskim grotem śrubokręta, służącym jej za coś pomiędzy maczetą a włócznią.

Kilkukrotnie musiała nadłożyć drogi. A to przez mrowisko, a to przez jaszczurki, których w swojej zapobiegliwości wolała nie drażnić, a to przez stado gołębi, które postanowiło wylądować na jej drodze – te ostatnie zresztą powitała z radością, ponieważ mogły odciągnąć od niej uwagę jastrzębi, jeśli jakieś akurat by się pojawiły.

Rita nie traciła czasu na postój, w trakcie marszu pochłonęła dwa suszone owoce żurawiny i kilka okruszków, co stanowiło około jedną trzecią jej prowiantu, bo chciała znaleźć się w Starym Domostwie przed zmrokiem. Gdy słońce przekroczyło linię zenitu, jej rozedrgane odbicie ukazało się na powierzchni wody.

Podniósłszy wzrok, dostrzegła postać na drugim brzegu strumienia.

 

II

Dziś, jak każdego dnia, Konstanty miał pełne ręce roboty. Pozycja wodza plemienia Malutkich była zaszczytem, jednak niosła ze sobą dużą odpowiedzialność, a ta oznaczała mnóstwo pracy. Zwłaszcza teraz, gdy Duzi całkiem niespodziewanie wyjechali i nie było wiadome, kiedy wrócą.

Po prawdzie Malutcy nie bardzo interesowali się sprawami, które pochłaniały Dużych. Mogłoby się wydawać, że mieszkając w jednym domu – przez tych pierwszych nazywanych Domem przez wielkie „D” – będą znać każdy szczegół z życia współlokatorów, jednak to opinia pochopna i niewiele mająca wspólnego z prawdą.

Dom był stary. Przeżył już wiele pokoleń i wiele rodzin, nieraz zmieniał właścicieli, bywały i czasy, gdy miesiącami stał pusty. Ciężkie okresy głodu, kiedy Malutcy musieli liczyć każde ziarno mąki i żywić się korzonkami. Konstanty znał je tylko z opowieści, ale to wystarczało, by obecna sytuacja napawała go lękiem.

Dużych nie było już od miesiąca. Wyjechali pospiesznie, nie spakowali rzeczy…

– Wodzu – z rozmyślań wyrwał go głos posłańca – dostaliśmy meldunek, że Rita nie pojawiła się na zbiórce.

No tak, mógł się spodziewać.

Konstanty kochał swoją córkę nade wszystko, ale od kiedy weszła w wiek buntu, nie potrafił znaleźć z nią wspólnego języka. Gdyby Zofia żyła, byłoby inaczej. Trudno wychowywać dziewczynkę bez matki.

– Znajdź ją – rozkazał posłańcowi, a ten nagle spuścił wzrok.

– Już próbowaliśmy, wodzu… wydaje nam się… myślimy, że…

Konstanty poderwał się znad swojego biurka, które niegdyś było podstawką pod doniczkę.

– Mówże!

– Wyprawiła się w kierunku strumienia.

Przywódca Malutkich poczerwieniał, ściągnął płaszcz z gwoździka i z impetem wypadł z gabinetu, nie zważając przy tym na stosy papierzysk, które zrzucił na podłogę, zahaczywszy o nie swoim pokaźnym brzuchem. Nie słuchał dalszych wyjaśnień posłańca, który truchtał za nim i przejęty próbował ugasić wzburzenie przywódcy.

Dotarł do szybu wentylacyjnego, stanowiącego główny ciąg komunikacyjny mikroskopijnego państwa Malutkich, pociągnął dwukrotnie linę, by dać znak dyspozytorom wind pracującym na strychu i zaraz pojawiła się przed nim puszka po konserwie, która przeżywała swoje drugie wcielenie jako kosz, w którym Konstanty miał zjechać na parter.

Zaczął wydawać rozkazy, gdy tylko znalazł się na dole i po niespełna godzinie, już spakowany, szedł na czele wyprawy ratunkowej.

Jednak gdy tylko opuścili Dom i przemierzywszy wyłożony kostką podjazd, stanęli przy granicy trawy, z zielonej gęstwiny wyłoniły się dwie malutkie postaci. Pierwszą Konstanty rozpoznał od razu. Rita, jego niesforna córka, która tym razem posunęła się za daleko. Kiedy minął szok, rozpoznał też jej towarzysza.

 

*

 

– Tato, postanowiłam – oświadczyła Rita, wparowawszy do gabinetu. – Lecę z wujkiem. Wiem, że to dla ciebie nie do pomyślenia, ale muszę. Czuję, że powinnam się stąd ruszyć. Nie jestem już dzieckiem i…

Konstanty wstał, z pochmurną miną podszedł do córki i wydawało się, że zaraz wybuchnie, zacznie krzyczeć o odpowiedzialności i powinności, ale zamiast tego objął ją i przytulił.

Te kilka dni, które minęły od powrotu Adolfa, zmieniło wszystko.

Brat Konstantego wrócił ze swoimi opowieściami o miastach, w których Malutcy żyją w wielkich skupiskach. O tym, jak podróżują ukryci w bagażnikach autobusów i pociągowych wagonach, jak wykorzystują zaawansowaną technologię Dużych, jak prowadzą fabryki, hodują żywność, jak tresują dużo większe od nich zwierzęta. Nawet koty. Tam Malutcy ujeżdżają koty!

Adolf rozprawiał o niesamowitościach dalekiego świata, który do tej pory nie interesował Malutkich, zbyt wielki i zbyt odległy dla nich, a teraz stawał się bliższy i mniej przerażający. Podróżnik z marszu stał się bohaterem plemienia, a Konstanty tylko wypatrywał chwili, kiedy brat upomni się o swój urząd – był przecież starszy i gdyby nie zaginął, to jemu przypadłaby rola przywódcy.

Stało się jednak coś znacznie gorszego.

Po trzech dniach biesiadowania i ogólnej dezorganizacji wynikłej z pojawienia się Adolfa, ten ogłosił, że jego powrót jest sprawą krótkotrwałą i ma zamiar wrócić do miasta (co nie byłoby znowuż wielką stratą, bynajmniej nie dla Konstantego), a na domiar tego, chce zabrać Malutkich ze sobą. Całe plemię.

„Dron, którym przyleciałem, ma doczepiony kosz” powiedział, „bez trudu uniesie wszystkich”.

Początkowo niewielu się zgłosiło, ale Konstanty widział blask w oczach młodych Malutkich, których nudziło życie w Domu i marzyli o czymś innym, lepszym, a nieznane przedkładali nad to, co znajome. Oczy jego córki błyszczały najmocniej.

Adolf miał wystartować jutrzejszego ranka i Rita do ostatniej chwili czekała, by powiedzieć ojcu o swoich zamiarach, ale ten dobrze wiedział, że tak będzie. Mógł jej zabronić, mógł z nią walczyć, ale co by to dało? Ponad połowa jego plemienia, w tym większość młodych, zdecydowała się lecieć. Zbudowali nawet most, by przejść na drugą stronę strumyka. W Domu zostali tylko starcy, garstka dorosłych i dzieci.

Konstanty przegrał z bratem, który większość życia spędził na podróżach. Zawiódł jako wódz. Nic już tego nie zmieni.

Mężczyzna poczuł wilgoć na policzku i zdał sobie sprawę z tego, że płacze.

– Wrócę, tato. Zobaczę jak tam jest i ci opowiem. I babci też – zapewniała Rita.

Oboje jednak wiedzieli, że ponowne spotkanie mogło długo nie nastąpić.

 

III

Lot w koszu zawieszonym pod wyposażoną w cztery śmigła maszyną był strasznym przeżyciem. Strasznym i jednoczenie niesamowitym. Kiedy dron z wolna unosił się w powietrze, bujając koszem na boki, Rita poczuła, jak jej żołądek wywraca się na drugą stronę, a gdy wychyliła się, by zwymiotować i zobaczyła jak wysoko nad linią drzew się znaleźli, zakołowało jej w głowie i prawie straciła przytomność.

Na szczęście szybko doszła do siebie i już po kilkunastu minutach mogła cieszyć się widokami, oraz poczuciem, że dotarli tak wysoko, jak żaden Malutki przed nimi. Większość pasażerów siedziała, nie myśląc się podnosić, niektórzy wymiotowali za krawędź kosza. Tylko ona i wuj Adolf stali wyprostowani i patrzyli na świat rozciągający się pod nimi. Wszystko tam w dole stało się mniejsze, tak, jakby nie byli już Malutkimi, tylko olbrzymami.

Wuj sterował maszyną przy pomocy umocowanego do kosza pilota i wyglądał na zajętego, więc Rita nie chciała mu przeszkadzać. Obserwowała pola, łąki, lasy, bezdroża i drogi, napawając się ich pięknem, aż natrafiła na coś niepokojącego. Zatroskana, przecisnęła się do Adolfa.

– Wujku, obniż lot – poprosiła. – Chciałabym przyjrzeć się…

– Wykluczone – przerwał jej. – Niżej jest niebezpiecznie. Byle podmuch może znieść nas na drzewa.

– Tak, ale…

– Usiądź, dziewczyno! – zawołał ktoś z siedzących w koszu. Bezczelność tak zwracać się do córki wodza!

– Widziałam tam samochody. Dużo samochodów. Zderzyły się ze sobą. Jeden z nich, to chyba auto naszej rodziny.

– Nie przejmuj się, to na pewno nie ono – odparł Adolf.

– Usiądź, nie przeszkadzaj – powtórzył głos.

– Nie rozumiecie? Jeśli Duzi zginęli… Jeśli zginęli, to nie wrócą! – krzyknęła Rita, która nie należała do osób cierpliwych i nie nawykła długo prosić. – A jeśli tak, to musimy wrócić i przekazać to reszcie!

– Może jednak sprawdzimy – poparła ją jedna z kobiet.

– Tylko zerkniemy i jeśli to rzeczywiście nasi Duzi, to…

– Nie! – uciął rozmowę Adolf. – To zbyt niebezpieczne! Nawet jeśli nic by się nie stało, to nie mamy tyle baterii by nadkładać drogi.

– Wrócimy i naładujemy.

– To tylko chwila.

– Lepiej sprawdzić.

– Ja chyba chcę wracać.

– Dość! – Wuj stracił nad sobą panowanie, dron zachwiał się, a koszem zabujało. – Nie denerwujcie pilota, jasne?!

Zapadła cisza i mogło się wydawać, że sprawa jest już przesądzona, kiedy Rita przypomniała sobie o jednym szczególe. Łatwa do przeoczenia drobnostka, która zmieniała wszystko.

– Samochody – powiedziała, najpierw do siebie, a potem dodała głośniej. – Samochody jechały w przeciwnym kierunku. Nie zabierasz nas do miasta! Dokąd lecimy?

– Co? To niedorzeczne! – żachnął się Adolf, ale coraz więcej Malutkich wstawało ze swoich miejsc.

– Ona ma rację! – krzyknął ktoś. To był ten sam głos, który przedtem kazał jej usiąść. – Miasto jest na zachodzie! Słyszałem, jak Duzi kiedyś o tym rozmawiali!

– Brać go! – rozkazała Rita.

Malutcy posłuchali jej, tak jakby była ich przywódczynią.

 

*

 

Dron pędził w dół pod niebezpiecznym kątem, niemal wysypując zawartość dźwiganego kosza. Wyrównał lot w ostatniej chwili, tuż nad linią drzew, by ruszyć z powrotem w kierunku Domu. Maszyna wnosiła i opadała, koszem bujało, ale to i tak lepsze, niż rozbić się, albo uwolnić związanego Adolfa, licząc na to, że będzie współpracował. Szczęśliwie, sterowanie okazało się nie bardzo trudne, a Rita zdążyła przypatrzeć się, jak wuj to robił i jakoś sobie z tym radziła.

Szybko dotarli do miejsca karambolu. Zniszczone samochody wyglądały złowróżbnie, ale z tej wysokości nie mogła przyjrzeć się pasażerom. W rowie przy drodze dostrzegła leżącego człowieka. Drugiego na granicy lasu. Zatrzymała maszynę w powietrzu, gdy dron był nad samochodem przypominającym ten, którym podróżowała rodzina zamieszkująca Dom.

– Nie uda ci się wylądować – odezwał się skrępowany Adolf. – Zabijesz nas wszystkich.

Rita jednak nie dała się wyprowadzić z równowagi i najpierw ostrożnie posadziła na ulicy kosz, a potem drona. Gdy byli już bezpieczni na ziemi, a śmigła drona zatrzymały się, Malutcy wyszli z kosza, ciągnąc ze sobą Adolfa. Stanęli przed autem, jednak, rzecz jasna, nie mogli go otworzyć z racji swoich rozmiarów. Ale Rita mogła się na nie wspiąć.

Dwie pierwsze próby zarzucenia haka na klamkę auta spełzły na niczym. Za trzecim razem się udało. Wspinaczka była trudna, ale nie aż tak, jak po kaloryferze, a tym bardziej starym dachu. Gdy dziewczyna znalazła się na klamce, zarzuciła linę na lusterko, rozhuśtała się i zwinnie wylądowała na masce pojazdu.

To byli oni. Ich Duzi. Martwi, ale nie zginęli w wypadku. Z ich oczu, uszu i ust wyciekła niebieska substancja, która zdążyła już stwardnieć w skorupę. Ludzie z pozostałych aut musieli skończyć podobnie.

Nagle wszystko zaczęło układać się w całość. Te ruchome obrazy, które oglądał chłopiec, to nie były tylko fantazje, jakimi lubili karmić się Duzi. To były także wiadomości. Kilka dni przed ich wyjazdem Rita podpatrzyła na ekranie monitora coś, o czym przypomniał jej widok martwych ciał.

Zjechała na linie, podbiegła do Adolfa i zaczęła nim szamotać.

– To marsjański wirus! Ten, który przywieźli astronauci! Chłopiec wiedział, że to nie przypadek! Dlatego oglądał te filmy, śledził plotki… Trwa inwazja! A ty im pomagasz! Przyznaj się, pomagasz im?!

Słysząc oskarżenia Rity, wuj Adolf zaczął rechotać.

– Pomagam nam! – odpowiedział. – Słuchajcie mnie teraz uważnie. Tak, nie powiedziałem wam wszystkiego. Tak, kłamałem. Nie ma żadnych ukrytych miast Malutkich. Nie ma tysięcy żyjących w ukryciu przed ludźmi. Ale jest coś o wiele lepszego! – Zrobił pauzę, ale nie wydawało się, by ktokolwiek chciał mu przerywać. – Rita ma rację, pracuję dla Marsjan! A teraz spójrzcie po sobie. Zielona skóra. Brak małżowin usznych. Cztery palce u rąk i nóg. Wiecie, kim jesteśmy? Marsjanami! A ścisłej, Marsjanami z niewielką domieszką człowieka. Mikroskopijną, ale pozwalającą nam przeżyć na tej planecie. Marsjanie znaleźli mnie, samotnego, głodującego, błąkającego się po ludzkich osiedlach i o wszystkim mi opowiedzieli. Zesłali tu naszych przodków, żeby sprawdzić, jak zniesiemy długotrwały pobyt. Czy i jak się zmienimy po upływie pokoleń. Nie mieli zamiaru szukać nas tak szybko, ale ludzie… gdyby ich nie powstrzymano, ludzie zniszczyliby tę planetę, nim Marsjanie zdecydowaliby się na niej osiedlić! – Wskazał ruchem głowy na rozbite auta. – Ludzi już nie ma, wszyscy tak skończyli. Teraz zaczyna się nasz czas! Wystarczy, że dacie mi się zabrać w umówione miejsce. Oni nie zrobią wam krzywdy. Zbadają was tylko. I przywitają jak bohaterów. Będziemy ich bohaterami! Rozumiecie, my będziemy panami Zie…

Zamaszysty prawy sierpowy Rity, ściskającej w dłoni haczyk do wspinaczki, przerwał monolog Adolfa. Mężczyzna padł w ramiona podtrzymujących go Malutkich.

– Co teraz? Co z nami będzie? Gdzie lecimy? – Tłum filigranowych istot wpatrzony był w Ritę. Zawisł na niej ciężar odpowiedzialności i dopiero teraz, w takiej chwili, mogła uzmysłowić sobie, jak trudno jest dźwigać na barkach los całego plemienia.

– Wracamy do Domu – oznajmiła. – A potem zapytamy o zdanie tego, kto zawsze się o nas troszczył. Zapytamy mojego tatę.

Koniec

Komentarze

Gratuluję wyobraźni.

To takie bardzo pedagogiczne opowiadanie, kiedy młodzi buntują się, szukają własnych dróg, popełniają błędy i osiągają poznanie.

Czyta się bardzo dobrze.

Dla mnie ten moment między wyjściem Rity, a odnalezieniem Adolfa jest taki…płaski. Czyli opowieść nie toczy się tak płynnie jak w pozostałych częściach ale i tak bardzo mi się podobało.

Zapładniam czarnymi motylami;)

Witaj.

Opowiadanie bardzo mi się spodobało, rozwijając wyobraźnię, żadną dalszego ciągu przygód niesfornej Rity i jej plemienia. :)

Dziewczyna ta jawi się jako prawdziwa bohaterka i istotnie godna następczyni przywódcy Malutkich: jest odważna, silna, pewna siebie, zdecydowana, żądna przygód i uczciwa. Potrafi nawet wymierzyć sprawiedliwość (i to – siłą!), kiedy trzeba. :)

 

Z technicznych dostrzegłam brak jednej litery e w wyrażeniu ni myśląc.

 

Pozdrawiam. 

 

Pecunia non olet

– Rozumiem – odparła Rita i ucałowała staruszkę na pożegnacie.

Literówka.

dziewczyna uśmiechnęła się, a potem zarzuciła plecak na plecy

Ten “plecak na plecy” trochę kiepsko brzmi.

[…] dla Malutkich stanowił prawdziwe wyzwanie, zwłaszcza, że większość z nich nigdy nie nauczyła się pływać, bo była to umiejętność zupełnie niepotrzebna komuś, kto większość życia spędzał w Domu. Rita nie była wyjątkiem, jednak miała plan.

Adolf rozprawiał o niesamowitościach dalekiego świata, który do tej pory nie interesował Malutkich, bo był dla nich zbyt wielki i zbyt odległy, a teraz stawał się bliższy i mniej przerażający. Podróżnik z marszu stał się bohaterem plemienia, a Konstanty tylko wypatrywał chwili, kiedy brat upomni się o swój urząd – był przecież starszy i gdyby nie zaginął, to jemu przypadłaby rola przywódcy.

Stanęli przed autem, ale, rzecz jasna, nie mogli go otworzyć z racji swoich rozmiarów. Ale Rita mogła się na nie wspiąć.

Dwie pierwsze próby zarzucenia haku na klamkę auta spełzły na niczym, ale za trzecim razem się udało. Wspinaczka była trudna, ale nie aż tak, jak po kaloryferze, a tym bardziej starym dachu.

Hm, co by tu napisać. Z jednej strony opowiadanie bardzo mi się podobało, ale to w tym wypadku dość kiepski wyznacznik jakości, bo ogólnie jakoś lubię historie o skrzatach i tym podobnych ;)

Uniwersum łudząco przypomina to z “Ksiąg Nomów” Pratchetta. I to od skrzatów żyjących w domu w odosobnieniu od  reszty świata, po ich kosmiczny rodowód. Jedyną różnicą jest w tym wypadku finał, w którym Twoi Malutcy odrzucają pomysł Adolfa (nota bene, imię dość mocno wskazujące od początku na czarny charakter :P). Choć z drugiej strony pewności nie mamy, bo przecież Konstanty mógł ostatecznie uznać argumenty Adolfa (ewentualnie zachować się jak prawdziwy władca i sprzątnąć brata, po czym samemu poszukać marsjańskich krewniaków). Niemniej nadal mamy tu opowieść, która właściwie mogłaby być po prostu częścią uniwersum Nomów, tyle że z perspektywy polskiej, a nie amerykańskiej (przynajmniej tak interpretuję miejsce akcji po imionach bohaterów). Tak więc z jednej strony fajnie sobie przypomnieć o Nomach, ale z drugiej ten kosmiczny rodowód skrzatów trochę zbyt mocno wieje wtórnością.

Co natomiast bardzo do mnie przemówiło, to Twoja pomysłowość w kreowaniu narzędzi codziennego użytku Malutkich. Zwróciłem na to uwagę, bo przy moim lilipuckim tekście brakowało mi inwencji w tej dziedzinie (więc chętnie bym w sumie podkradł Ci ten i ów pomysł, ale może się powstrzymam ;)). Takie szczegóły jak wędkarskie haczyki, nóż z odłamku szkła czy płaszcz z mysiej skóry zdecydowanie dodają tekstowi wartości.

Kolejnym plusem są moim zdaniem bohaterowie. Pomimo niewielkiego zasobu znaków fajnie zarysowałeś relację między Ritą, a Konstantym, a także samą Ritę. Trochę wątpliwy wydaje mi się wprawdzie ten zwrot akcji z pochwyceniem Adolfa. Myślę, że skoro ufała wujowi na tyle, by ruszyć z nim na taką eskapadę, to raczej nie zmieniła by o nim zdania tak szybko w tak radykalny sposób. Przecież Adolf mógł lecieć w drugą stronę, bo kierował się do innego miasta, chciał uniknąć jastrzębi, etc.

Podsumowując, sympatyczne, a nawet więcej niż sympatyczne opowiadanie, jednak z jednej strony limit chyba trochę zaszkodził fabule, z drugiej ci kosmici zbyt na mój gust przypominają rozwiązania Pratchetta.

Bardzo przyjemne, baśniowe opowiadanie – w sensie: coś, co chętnie bym przeczytała rodzinnej młodszej nastolatce – sympatyczne, nawet jeśli nie porażająco nowatorskie (bo, skądinąd, w tej konwencji o jakieś nowatorstwo trudno, więc jak dla mnie, to nie wada – znane motywy ogrywasz pomysłowo i ciekawie). Z dużą przyjemnością przeczytałam

ninedin.home.blog

No to ja się przyłączam do pochwał. Bardzo uroczo. Czuję wielki pociąg do małych stworków, żyjących w zakamarkach starych domostw.

Do tego świetne zakończenie, w którym bohaterka okazuje się nie tak samodzielna i dorosła, jak by chciała być i ucieka przed odpowiedzialnością do ojca.

Ale właśnie! Bohaterowie mi nie zagrali. Ojciec król, wódz i zbuntowane, żądne wrażeń w wielkim świecie dziecko, to para ograna w tekstach kultury dla dzieci (od razu myślę o “Ratatuj” i “Hotelu Transylwania” na przykład) i pewnie nie tylko dla dzieci (”Rozczarowani”). Dla mnie byli jakby wzięci żywcem z galerii postaci do wykorzystania w opowiadaniu (w ogóle istnieje coś takiego, taki bank najbardziej typowych bohaterów?). Do tego zaginiony krewny, podobny do głównego bohatera (dziadek Artura z “Artura i Minimków”, [opłacało się oglądać tyle bajek, żeby teraz rzucać tytułami:))]), dobrze, że tutaj okazuje się mniej eee…. przyjazny.

Z drugiej strony, nie bez powodu są to tak częste typy, pewnie po prostu źródło mają w życiu…

W każdym razie klawo.

 

Ukłony

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

Ambush

Gratuluję wyobraźni.

Bardzo dziękuję. 

 

To takie bardzo pedagogiczne opowiadanie, kiedy młodzi buntują się, szukają własnych dróg, popełniają błędy i osiągają poznanie.

W zamyśle miało być jeszcze bardziej pedagogiczne, ale poszło w stronę akcji. 

No i niestety zawsze, jak zamierzam napisać coś dla trochę młodszego odbiorcy, to mi do tekstu się jakieś trupy wciskają. 

 

Dla mnie ten moment między wyjściem Rity, a odnalezieniem Adolfa jest taki…płaski

Moment podróży Rity? Musiałem go opisać, inaczej fabuła potoczyłaby się zbyt szybko. :) 

 

bruce

 

Opowiadanie bardzo mi się spodobało, rozwijając wyobraźnię, żadną dalszego ciągu przygód niesfornej Rity i jej plemienia. :)

Z dalszymi ciągami to mam taki problem, że zawsze je planuję, ale jestem niewiernym twórcą i szybko porzucam stary pomysł dla nowego. 

 

Dziewczyna ta jawi się jako prawdziwa bohaterka i istotnie godna następczyni przywódcy Malutkich: jest odważna, silna, pewna siebie, zdecydowana, żądna przygód i uczciwa. Potrafi nawet wymierzyć sprawiedliwość (i to – siłą!), kiedy trzeba. :)

Ma też kilka wad. :) 

 

Światowider

 

Dzięki za łapankę. Udało się naprawić wszystkie powtórzenia.

 

Uniwersum łudząco przypomina to z “Ksiąg Nomów” Pratchetta. I to od skrzatów żyjących w domu w odosobnieniu od reszty świata, po ich kosmiczny rodowód. Jedyną różnicą jest w tym wypadku finał

Cóż tu mogę powiedzieć. Nie jest ze mnie fan Pretchetta, nie znam tej książki i jak widać ludzka wyobraźnia podobnymi chadza ścieżkami. 

A wydawało mi się, w mojej naiwności, że twist będzie zaskoczeniem. :P

 

Tak więc z jednej strony fajnie sobie przypomnieć o Nomach, ale z drugiej ten kosmiczny rodowód skrzatów trochę zbyt mocno wieje wtórnością. 

Wtórność to takie brzydkie słowo. Sugeruje, przynajmniej w moim odczuciu, że pomysł przewinął się już przez masę dzieł i dziełek. 

 

Co natomiast bardzo do mnie przemówiło, to Twoja pomysłowość w kreowaniu narzędzi codziennego użytku Malutkich

Miałem jeszcze kilka pomysłów, ale już nie zmieściły się w tekście. 

Najtrudniej było znaleźć przedmiot mogący służyć za biurko. :P

 

Myślę, że skoro ufała wujowi na tyle, by ruszyć z nim na taką eskapadę, to raczej nie zmieniła by o nim zdania tak szybko w tak radykalny sposób. Przecież Adolf mógł lecieć w drugą stronę, bo kierował się do innego miasta, chciał uniknąć jastrzębi, etc.

Nie wiem czy ufała wujowi, czy bardziej była żądna przygód. 

I pewnie tak, gdyby Adolf nie stracił opanowania, historia mogła potoczyć się inaczej. 

 

Ninedin

 

Bardzo przyjemne, baśniowe opowiadanie – w sensie: coś, co chętnie bym przeczytała rodzinnej młodszej nastolatce – sympatyczne, nawet jeśli nie porażająco nowatorskie (bo, skądinąd, w tej konwencji o jakieś nowatorstwo trudno, więc jak dla mnie, to nie wada – znane motywy ogrywasz pomysłowo i ciekawie). Z dużą przyjemnością przeczytałam

A w jakim wieku ta Nastolatka? Bo mam taki tekst na 90tys. znaków… :D

Cóż, nie jestem ekspertem w klimatach lilipucich, nie wiedziałem, co już tam napisano, a co nie. :)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Witaj, Gekikara :)

Wierzę w te kontynuacje, są wręcz pewne, stuprocentowe. ;)

Tak, wady ma także, lecz – przyznam szczerze – nie pamiętam o nich po zakończeniu lektury. :)

Pozdrawiam ciepło. ;)

Pecunia non olet

Cóż tu mogę powiedzieć. Nie jest ze mnie fan Pretchetta, nie znam tej książki i jak widać ludzka wyobraźnia podobnymi chadza ścieżkami. 

Widocznie tacy wielcy pisarze jak wy myślą podobnie ;)

 

Tyranotytan

 

Ale właśnie! Bohaterowie mi nie zagrali. Ojciec król, wódz i zbuntowane, żądne wrażeń w wielkim świecie dziecko, to para ograna w tekstach kultury dla dzieci (od razu myślę o “Ratatuj” i “Hotelu Transylwania” na przykład) i pewnie nie tylko dla dzieci (”Rozczarowani”). Dla mnie byli jakby wzięci żywcem z galerii postaci do wykorzystania w opowiadaniu (w ogóle istnieje coś takiego, taki bank najbardziej typowych bohaterów?). Do tego zaginiony krewny, podobny do głównego bohatera (dziadek Artura z “Artura i Minimków”, [opłacało się oglądać tyle bajek, żeby teraz rzucać tytułami:))])

Nim przystąpiłem do pisania tego tekstu, już wiedziałem, że się pojawi taki zarzut. :P

Rys osobowościowy postaci żywcem wzięty z Disneya, zresztą tak (jako bajkę Disneya) sobie ten tekst wyobrażałem do pewnego momentu. Wtedy jeszcze wuj nie był wujem, tylko kimś bardziej adekwatnym do historii o młodej księżniczce – i nie było też trupów. Chyba. 

 

bruce, jak zabraknie nowych pomysłów, to na pewno. :) 

 

Widocznie tacy wielcy pisarze jak wy myślą podobnie ;)

Ej! :P Tylko bez złośliwości! 

 

 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Moim zdaniem baśniowość tekstów sf to ogromny atut. 

Ten tekst jest tego najlepsiejszym przykładem. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Zupełnie nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji – czekałam na tych zapowiedzianych Marsjan i czekałam, a tu się okazało, że byli od początku :P Bardzo lekko i zgrabnie napisane opowiadanie, nie męczy ani nie nudzi, choć akcja przyspiesza dopiero pod koniec. Początek skojarzył mi się odrobinę z Toy Story, kiedy jest mowa o tym, że Malutcy w tajemnicy przed ludźmi sprytnie sobie fikają po ich domu :)

 

Pozdrawiam!

 

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Cześć!

Bardzo ładny tekst, bardzo niedopasowany do limitu. :P

(Napisał ekspert od bezproblemowego mieszczenia się w limicie :D).

Podobało mi się wprowadzenie. Ładne, spokojne, ale przesadnego snucia. Solidnie wprowadzasz w opowieść, tak, że bez problemu można się w tym świecie Malutkich odnaleźć, a jednocześnie odpowiednio zachęcić do lektury. Nawet trochę byłem zaskoczony, bo pamiętając, że limit wynosi ok. 20 000 znaków zakładałem, że możesz próbować skracać, że będziesz się spieszył, żeby przejść do samej historii.

Wprowadzenie więc mi się podobało, bo jest dokładnie takie, jakiego bym sobie życzył przy tym rodzaju opowiadania. Ani przesadnie zwięzłe, ani przeładowane wyjaśnieniami. Natomiast tak sobie płynąc przez to wprowadzenie też już miałem świadomość, że zaraz muszą się zacząć jakieś kłopoty. Bo ten pomysł to jest historia na ok. 35000/40000 znaków. Tymczasem wprowadzanie do historii Rity i reszty Malutkich zabiera pewnie 1/3, jak nie połowę limitu.

W takich przypadkach rozwiązania są zwykle dwa. Albo sama właściwa historia będzie brutalnie ścięta (a co za tym idzie, gnająca na łeb na szyję), albo z racji ograniczeń limitowych będzie dość skąpa i zdawkowa. Tutaj mamy ten drugi przypadek i jeśli rzeczywiście przyjąć, że miałeś wybór wyłącznie między wymienionymi dwiema opcjami (a inne nie przychodzą mi do głowy), to uważam ten wybór za właściwy. Nie napiszę, że z korzyścią dla opowiadania i czytelnika, bo to raczej wybór mniejszego zła, ale mimo wszystko jeśli tekst miał cierpieć na którąś przypadłość, to lepiej właśnie na tę drugą, bo i objawy słabsze i krzywda czytających mniejsza.

Nie mogę więc napisać, że opowiadanie jest pościnane, nie mogę tak samo napisać, że przez limit stało się niezrozumiałe. Natomiast muszę napisać, że wiele elementów nie miało tutaj szansy odpowiednio się rozwinąć. Zwróć uwagę, ile elementów musisz tu wprowadzić i rozwinąć:

– charakterystyka Malutkich

– charakterystyka Rity jako głównej bohaterki i koła zamachowego całego opowiadania

– zarys relacji Malutcy – Duzi

– funkcjonowanie i organizacja Malutkich jako grupy

– Malutcy i ich postrzeganie świata

– wprowadzenie do historii właściwej: dziwny obiekt, historia wujka, relacja na linii wujek-ojciec oraz Rita-ojciec

– rozwinięcie historii wraz z zamknięciem wszystkich wątków.

Zwróć uwagę, jak mało miejsca masz na poszczególne wątki. Zwłaszcza, że od przejście od jednego elementu do drugiego musi być płynne, więc trochę miejsca zabiera też wypełnienie historii narracją (nawet sobie nie wyobrażasz, jakie to ciekawe doświadczenie wymądrzać się takim komentarzem w stylu “przyganiał kocioł garnkowi” :D).

To nie miało prawa w pełni się udać. Tutaj dostajemy taki wariant dobrej opowieści z minimalizowaniem limitowych szkód. Wprowadzasz do opowiadania bardzo fajnie, ale sama historia staje się później już nie tyle pospieszna, co właśnie (jak pisałem wcześniej) zdawkowa. Udało się tekst zamknąć, nawet całkiem płynnie, ale samej historii nie było tam za wiele. Ciężko też z tego powodu było się w tę drugą część wciągnąć, bo też towarzyszyło lekturze tego tekstu rozważanie, co zrobi autor, żeby wybrnąć z problemów z limitem. ;)

Nie chcę za dużo marudzić w komentarzu, bo samo opowiadanie uważam za naprawdę fajnie. To mogła być bardzo przyjemna lektura, ale limit pozwolił przedstawić bardzo przyjemne wprowadzenie do historii i… trochę historii. Więc napiszę to, co i na początku. Pomysł fajny, wykonanie przyjemne, ale dobór konceptu na tekst do jego długości nietrafiony. Tu za dużo jest do pokazania, żeby zamykać wszystko w 20000 znaków.

Na koniec nawiąże do tych nomów Pratchetta. Widziałem gdzieś wyżej, że nie czytałeś i… przyznam, że nawet się tego spodziewałem, bo gdy zobaczyłem liczbę elementów zbieżnych to naprawdę ciężko mi było uwierzyć, żeby nie korciłoby Cię, żeby coś pozmieniać. To musiała być taka forma tworzenia opowiadania bez świadomości, że coś bardzo podobnego już powstało.

Myślę, że znajomość owych nomów może mieć duży wpływ na odbiór tej historii. Bo jednak, jeśli znasz tę powieść Pratchetta, to przy tym opowiadaniu masz takie myśli: Cholera, fajne. Ale to już było. Byli Malutcy (nomy), byli Duzi (ludzie), był motyw podróży/wyprawy, był też kosmiczny rodowód. I tak, jak sama historia jest oczywiście inna, tak generalnie nie jest w stanie porwać czytelnika pewnym rodzajem “nowości”, jakich zawsze dostarczają nam czy to powieści, czy opowiadania.

I jeszcze tak na marginesie tego, co pisałem o niedopasowaniu do limitu. Pratchett na opowieść o nomach potrzebował 600 stron. :P

Ile by tego marudzenia w moim komentarzu nie było, nie zapominaj, że generalnie czytało mi się fajnie. Żal tylko, że fabuła taka zdawkowa, historia tak krótka, a zbieżności z Trylogią Nomów tak sporo (przy czym to nie zarzut, bo i do czego, ale właśnie żal).

Albo dobra, może jeszcze coś o tych pozytywach, bo trochę tego było, a w komentarzu jak na lekarstwo.

Ładnie przedstawione same zmagania Malutkich z rzeczywistością. Niby drobiazg, niby to oczywiste, ale zawsze warto uwiarygodnić opowieść (i przybliżyć czytelnika do wydarzeń) poprzez prezentację takich zmagań. Tutaj dostajemy to od razu przy wprowadzeniu, z odpowiednią pomysłowością i uwzględnieniem przeciwności.

Fajnie też wypada postać Rity. Niby wiadomo, że ona ma dużo cech jakby żywcem wyjętych z kanonu takich historii. Pewna przebojowość, ciekawa świata, przekora. Ale jest w jakiś sposób charakterystyczna, pasuje do opowieści, jest zdolna, by ze swoją charakterystyką ciągnąć całą historię, więc to również na plus.

OK, teraz chyba wystarczy. :)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Hej :)

W sumie mam podobne odczucia, co CM. Poza tym, mam wrażenie, że Ricie wszystko wychodzi za łatwo. Chce się wspiąć na dach, co jest podobno bardzo niebezpieczne – wspina się i tyle. Chce iść za strumyk – idzie. Przez to wszystko nie widać tego niebezpieczeństwa, wydaje się ono takie trochę udawane.

W ogóle fragmenty historii, które są opisane bardziej szczegółowo, niewiele wnoszą do tekstu, a te ważniejsze są jedynie streszczone (np. opis podróży za strumień jest długi, ale o spotkaniu wujka jedynie wspomniane. Tak samo z całym przekonywaniem taty). Może nie wróciłabym na to uwagi, gdyby nie to, że, jak już pisałam, w tych bardziej opisywanych fragmentach nie ma żadnego zagrożenia. Opisy codziennych czynności są fajne, tylko mało oryginalne, więc to nie one są tym czymś, co potem będzie się z opowiadania pamiętało (chociaż ja akurat o nomach nie czytałam, przypomniały mi się książki o pożyczalskich Mary Norton). Ogólnie moim zdaniem trudno napisać coś oryginalnego o małych ludzikach żyjących w naszym świecie, także te podobieństwa nie są wadą tekstu, tylko to, że opowiadanie skupia się przede wszystkim na opisie ich życia, który nie jest niczym zaskakującym. Ale możliwe, że to tylko moja opinia, bo widziałam, że ktoś już wspominał, że opisy fajnie wyszły, a ja jestem raczej zwolenniczką wartkiej akcji.

Ale tak narzekam i narzekam, a opowiadanie czytało się całkiem nieźle. Możliwe, że do takiego odbioru opowiadania przeze mnie przyczyniło się też to, że bardzo podobało mi się Twoje poprzednie opowiadanie i co do tego miałam duże oczekiwania.

Spodobał mi się przede wszystkim twist na końcu, był dla mnie prawdziwym zaskoczeniem. Tak samo nie spodziewałam się tego, że na koniec Rita wróci do taty, chociaż, jak się zastanowiłam, pasuje to  do tego, co wiemy o niej do tej pory.

Ciekawie jest też poprowadzony cały wątek Marsjan. Po tym, jak dowiedziałam się, że wujek przyleciał tronem, myślałam, że to był ten tajemniczy kształt, który widziała Rita, nawet czuł się trochę zawiedziona, a tu się okazało, że Marsjanie jednak istnieją :). To wyszło naprawdę dobrze.

Podsumowując, czytało się przyjemnie.

Pozdrawiam :)

Sympatyczny tekst. Tak, mnie też się kojarzyło. Z nomami Pratchetta, z Pożyczalskimi, a nawet z powieścią o myszach żyjących w domu… No, trochę tego ludzie nawymyślali… Na szczęście w końcówce trochę odbiłeś i zszedłeś z utartych szlaków.

Biurko zrobiłabym z pudełek od zapałek – dwa, trzy pudełka na szuflady, na tym kolejne pudełko jako blat i dwie nóżki z zapałek. Albo z jakiegoś pudełka, w którym wycięto dziurę na nogi.

 

Babska logika rządzi!

Cześć, Geki

Nic odkrywczego nie napiszę, bo w komentarzu trudno przebić CMa. Nornów nie czytałem, wic podchodzę do sprawy na świeżo, choć opowiadań o maleńkich humanoidach trochę już widziałem (nawet w starych NF).

Większość tekstu to przygodowa opowieść o buncie nastolatki, chęci podróży i poszukiwania czegoś nowego. Miło, łatwo, przyjemnie. A potem serwujesz mroczniejszy ton z Adolfem – walka o władzę i w końcu totalne odejście od baśniowości w postaci śmierci ludzkości i inwazji Marsjan. Przyznam, że bez twista na końcu opowieść byłaby tylko w porządku, ale z nim wychodzi bardzo dobre opowiadanie. Pewnie, chciałoby się rozwinąć je w coś dłuższego, bo większość spraw jest potraktowana dość szczątkowo, ale uważam, że można to spokojnie czytać jako zamknięty samodzielny tekst.

Klikam :)

Siema

 

No, Gekisławie, podobali mi się Ci Twoi kurzowie… tfu, Malutcy ;) To oczywiście głupi żart, ale chyba rozumiesz, że opowiadanie CMa samo się na myśl nasuwało, jako pewien portalowy, świetnie napisany, punkt odniesienia dla pomysłu maleńkich istotek i wykreowaniu otoczenia, którego elementy znajdują nowe zastosowanie dla liliputów ze względu na skalę. Wspomnianych tutaj Nomów nie czytałem, ale Finkla napomknęła “Dom obiecany” o plemionach myszy, żyjących w domu, który jest ich światem. To skojarzenie też pojawiło się od razu. A gdybym tak poszperał w zakamarkach umysłu, to i sporo animacji by się znalazło ;)

No i wyszło Ci to całkiem fajnie, tylko gdzieś ten marsjański twist mi się średnio spodobał. Fajny pomysł z zarazą i inwazją, już mniej fajny ten, że Malutcy to jakieś marsjańsko-ziemskie hybrydy, a jakiś Adolf z najeźdźcami współpracuje. To nie znaczy, że to jest złe, ale bardziej, że MNIE się to rozwiązanie średnio podoba. Chciałem znaleźć dla Ciebie taki webkomiks, który kiedyś czytałem, o właśnie takich malutkich obcych, którzy przybyli na Ziemię i ją przejęli, tyle, że tam sposób przejęcia był bardzo przewrotny. I nie znalazłem, bo tytułu nie pamiętam, ale jak znajdę to podeślę. Chodzi mi o to, że tam twist zaskakiwał nie tylko swoją obecnością, ale też rozwiązaniem fabularnym. U Ciebie zaskoczył mnie twist, jednak jego forma już nie.

Chciałbym się zastosować do krzykpudłowych słów marasa, ale nie umiem. Chyba jestem za miły i zbyt mało wyrobiony czytelniczo, żeby czepiać się merytorycznie do bólu ;) Więc nie będę robił z siebie kogoś, kim nie jestem i napiszę Ci tak: Fajne. Przyjemnie się czytało*

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

 * Cytat z Anet ;)

Known some call is air am

Bardzo fajny i przyjemny tekst :) 

Zwróć uwagę, ile elementów musisz tu wprowadzić i rozwinąć

Ingarden mówił, że przeżycia estetyczne to dopowiadanie dzieła, konkretyzacja. A w tym przypadku, gdyby wszystko rozwinąć, co napisałeś, opowiadanie straciło by dusze.

Duży chłopak od komputera z domu, to może być foliarz czytający informacje o marsjańskim rodowodzie wirusa, który da się wytłumaczyć naukowo. Adolf, podróżnik, jako, że nie wszystkich podróże kształcą, mógł mieć kiełbie we łbie.

Opowiadanie ma w pewnych momentach dynamikę mniej disneyowską, bardziej braci Fleischer, np. Betty Boop. Jest Betty, której sowa mówi, żeby nie szła w góry, a ona idzie do lubieżnego dziada z gór. https://www.youtube.com/watch?v=SoJkxNa6v14

Ten dziad tańczy do jazzu lat dwudziestych! A Adolf pojawił się, nic nie zatańczył i Rita mu dała w łeb. To pedagogizm, ale w stylu nowoczesnym, że w świecie zarazki, wirusy, a tu w domu Pan Łojciec da pasze. W sumie nie da paszy, bo wirus zabił Dużych i nastąpił lockdown automatyczny, bez rządu, no ale Pani Rita jak harcerka będzie musiała poradzić sobie z gospodarką domową. Pedagogika bajek w czasie zarazy. Socrealizm samoczynny, obywatelski, bez nakazu Partii.

Ja pytam: gdzie adwenturyzm i dusza pozostaje w dziecku po takim szoku? Adventure równa się Adolf.

Teraz rozgałęziam swoją wypowiedź na dwie osobowości:

Jako osoba nr. 1 lubię to opowiadanie jako całość. Makabre, wydzieliny. Fajnie, że sie na końcu okazało, że Marsjanie to owi Mali.

Jako osoba nr. 2 lubię to opowiadanie, ale uważam, że zabito lepszą potencję tego opowiadania. Gdyby Rita po prostu zaakceptowała tę drogę nie wiadomo gdzie, gdyby Adolf umiał jeszcze przekonać, że do miejsca gdzie lecimy jest lepiej niż w tym mieście obiecanym, a załoga się na to zgodziła… to mielibyśmy tragizm! Rita nie popełniła żadnego zła, nawet postacie Disneyowskie je popełniają. W porę zwróciła uwagę na zagrożenie, jej wybór był po prostu wyborem między podróżnikiem a domownikiem, nie był to wybór moralny/ A gdyby poleciała dalej (of kors, załoga musiałaby być mniejsza, bo zbyt dużo dorosłych by Adolfowi dało po mordzie) i Adolf zadziałałby swoją charyzmą? Rita płakałaby jak postać z “An American Tail” Dona Blutha: gdzie moi rodzice?! Czuła by egoizm wypływający z pojęcia wolności i przygody, że wolała zaryzykować aby odnaleźć szczęście, zamiast zatroszczyć się o Ojca. Dowiedziała by się, że dokonała wyboru o charakterze moralnym, po jego dokonaniu.

Na tę chwilę opowiadanie ma takie przesłanie, że jak się pojawi Adolf, ale z charyzmą, to ktoś dorastający na tym opowiadaniu pójdzie do każdej sekty, byle ku przygodzie. 

 

Jako osoba nr. 1 odpowiadam osobie nr. 2: panie egzystencjalisto, niepotrzebne te kalki Dona Blutha i łzy. Ale jedna myśl mi wpadła. Mianowicie: gdyby usunąć te moralizatorskie:

– Wracamy do Domu – oznajmiła. – A potem zapytamy o zdanie tego, kto zawsze się o nas troszczył. Zapytamy mojego tatę.

 

i zamiast tego postać Rity by powiedziała: Jedziemy do Ojca. Show don’t tell po algiersku. Bo z jednej strony marsjańskie wydzieliny (na które Pan jest za wrażliwy), z drugiej ten pedagogiczny, nie pasujący na Malutką nogę kapeć (w sensie Malutkich z drugiej części opowiadania; zmieniając klimat/genre postacie nie pozostają takie same). Pierwsza część opowiadania była taka nastrojowa, ale druga część, już zaprezentowała nam wydzieliny (na które Pan przekręca oczami) z horroru, wymaga by inaczej tę Ritę poprowadzić ku sercu Ojcowskiemu. To powinna być jakaś taka gadka disnejowska ani za lekka, ani za bardzo objęta patosem. Rita ledwo, co ogarnęła sytuacje, a wali zdanie jak postać z Homera – “ja wzlecę na dronie, póki bateria nie spłonie – w żarze słonecznym/ i wezmę Was z sobą, na ratunek domu Ojca mego.”. Tak płaska w swym wodzostwie być nie powinna. 

 

// Jak trochę pomyślałem, to żeby okręcić utożsamienie: “adventure = Adolf”, może dać Ricie jakiegoś przyjaciela w jej wieku, żeby to oni się też nawzajem do podróży motywowali, nakręcali. Żeby to nie była tak prosta sytuacja. Żeby coś wyszło w stylu takiego przesłania: “przygoda – tak; Adolf jako jej inicjator – nie”. 

Geki, podsunę ci pomysł na kontynuacje Malutkich socrealistyczną. Rita bierze traktora, uczy innych jeździć, a że jest sprytna, to znajdzie sposób na obsługę maszyn na gospodarce osieroconej przez ludzi. Znajdź jej amanta, który okaże jej uczucie w stylu piosenki “Przygody na Mariensztacie”: “Dziś rano twe dłonie dziewczęce /mieszały i wapno i piach”. 

Niech Ojciec powie: wszyscy jesteśmy Mali, ale w kupie jesteśmy Duzi! 

i wtedy ojciec – bach – gumofilcem niechcący w kupe, a Malutcy podskakują ze śmiechu, acz w radości przyzwoitej i aprobacie.

Niech Adolf wróci z Marsjanami, niech będą jak “Mister West w krainie Bolszewików”, poznają kołchoz i się w nim zakochają, z wzajemnością. O, o! ten amant dla Rity może być nowoprzybyłym z Marsa.

Marsjanie powiedzą: “Mimo naszej zaawansowanej technologii nigdy nie opracowaliśmy tak efektywnego podziału pracy”.

Kolejny tekst z tego konkursu, który nadałby się do “Baśniowego Kameleona”. Konwencja bardziej dla młodszego niż starszego czytelnika, ale takie rzeczy czyta się przyjemnie w każdym wieku. Co prawda motyw sci-fi trochę grubymi nićmi szyty, jednak bajkowe podanie pozwala na to przymknąć oko. Plus za nie do końca przewidywalne zakończenie i postać Rity.

Pozdrawiam

No wiesz, tak wyrżnąć ludzkość :O

PPodobało mi się. Skojarzenia mam z Nomami Pratchetta. Fajny zwrot akcji na końcu. W ogóle życiowe opko i fajny tatuś, że pozwolił Ricie jednak zaryzykować. Dobrze ją wychował :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć!

 

Podobało mi się. Proste i piękne w swej prostocie. Nic odkrywczego, a zarazem strasznie mnie zaciekawiło. Tytuł i fabuła sprawiły, że miałem w głowie pewnego niewysokiego jegomościa.

 

 

Mój sentyment do awanturniczych hobbitów/gnomów/krasnali/liliputów sprawia, że mogę być lekko nieobiektywny i nie mam na to usprawiedliwienia. :D Nie przeszkadzało mi też, że tekst jest raczej dla młodego czytelnika. Bawiłem się dobrze. Na końcu fajny twist, nie spodziewałem się.

Jeśli coś mi się mniej podobało, to fakt, że Malutcy to marsjanie. Chciałbym poznać historię tej rasy. Jak to się stało, że żyją na Ziemi? Skąd się tam wzięli? Jacyś odlegli przodkowie przywieźli ich na Ziemię i potem Malutcy zapomnieli o swoim dziedzictwie? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi. :D Myślę też, że wujek mógł spróbować przekonać do swojej misji brata, wodza. Być może naprawdę chciał pomóc swoim ziomkom i wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale fabuła jest zamknięta, więc nie ma co dywagować. :)

 

Pozdrawiam!

Cześć!

 

Sympatyczne opowiadanie, hasła konkursowe wyraźnie zarysowane, a jeszcze całkiem sporo morałów się załapało. I wszystko ma ręce i nogi.

Ładnie napisane imho, zdania nasycone treścią (ale nie przesycone). Nie zalewasz czytelnika nawałnicą informacji. Barwnie opisałeś ten maleńki świat, z jego nie tak małymi problemami. Przez prawie całe opowiadanie trochę brakowało mi opisu “małych ludzi”, dopiero w końcówce zrozumiałem dlaczego. I zgrabnie to wyszło, było pewne zaskoczenie.

Załapało się trochę wszystkiego. Jest bunt, konflikt pokoleń, żądza przygody, nawet morderczy wirus się zmieścił. I dron też się załapał, a wypatrzenie go w nocy z dachu domu (lub świata, zależnie od perspektywy) pięknie buduje klimat takiej klasycznej marsjańskiej inwazji.

Z rzeczy, które mi trochę zazgrzytały, to spory przeskok pomiędzy spotkaniem nad strumieniem a powrotem do domu. Dodaje to przybyszowi i całej późniejszej intrydze pewnej aury tajemniczości, a późniejsze opisy “zasypują” nieco lukę, ale trochę zabrakło tu imho ciągłości. Choćby wymiany zdań nad strumieniem. Czegoś, co (poza imieniem) wzbudziłoby pewien niepokój związany z postacią Adolfa.

3P dla Ciebie: Pozdrawiam, Polecam do biblioteki (a nie, to już jest w bibliotece) i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Dość szczególny pomysł na inwazję Marsjan, wykańczających Dużych i mających konkretne plany wobec Malutkich. Nieźle pokazani mali bohaterowie, ale mam wrażenie, że Rita, z powodu doskonałego radzenia sobie w każdej sytuacji, wypadała niezbyt wiarygodnie. Wszak to tylko zbuntowana dziewczynka, no ale może tak objawiają się przyszli wodzowie.

Nie miałabym nic przeciw bliższemu poznaniu Malutkich – jak żyją na co dzień? Skąd czerpią wiedzę, bo chyba nie tylko z doświadczeń starszych? Czym się zajmują? Czy sami coś wytwarzają, czy tylko podkradają Dużym? Pytań byłoby jeszcze wiele, ale na tym poprzestanę.

 

ale po­dróż i tak nie na­le­ża­ła do bez­piecz­nych. ―> Raczej: …ale wyprawa i tak nie na­le­ża­ła do bez­piecz­nych.

 

od razu za­bra­ła się za pa­ko­wa­nie ple­ca­ka. ―> …od razu za­bra­ła się do pakowania ple­ca­ka.

 

nóż wy­ko­na­ny z odłam­ku szkła… ―> …nóż wy­ko­na­ny z odłam­ka szkła

 

klo­cek lego… ―> …klo­cek Lego

Lego jest nazwą własną.

 

Ci­snę­ła do wnę­trza ple­ca­ka ostat­nie kilka szpar­ga­łów… ―> Ci­snę­ła do wnę­trza ple­ca­ka kilka ostatnich szpar­ga­łów

 

do ruin Sta­re­go Do­mo­stwa, które spło­nę­ło w po­ża­rze… ―> …do ruin Sta­re­go Do­mo­stwa, które spło­nę­ło

Czy dom może spłonąć inaczej, nie w pożarze

 

Gdzie le­ci­my? ―> Dokąd le­ci­my?

 

Dwie pierw­sze próby za­rzu­ce­nia haku na klam­kę… ―> Dwie pierw­sze próby za­rzu­ce­nia haka na klam­kę

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć Geki:-)

 

Wtem dziwny, nie przypominający ptaka kształt zawisł na tle srebrnej tarczy i po paru chwiejnych ruchach wyładował na zniszczonym dachu starego domostwa na drugim brzegu strumienia.

na czym zawisł?

wyładował? Chyba miało być wylądował?

 

A przecież mogło tak być!

Jednym z Dużych, który mieszkali w Domu, był chłopiec imieniem Filip.

powtórzenie

 

Zwłaszcza teraz, gdy Duzi całkiem niespodziewanie wyjechali i nie było wiadome, kiedy wrócą.

Po prawdzie Malutcy nie bardzo interesowali się sprawami, które pochłaniały Dużych. Mogłoby się wydawać, że mieszkając w jednym domu – przez tych pierwszych nazywanych Domem przez wielkie „D” – będą znać każdy szczegół z życia współlokatorów, jednak była to opinia pochopna i niewiele mająca wspólnego z prawdą.

Dom był stary.

powtórzenia

 

– Może jednak sprawdzimy – poparł ją jedna z kobiet.

poparła

 

Wyrównał lot w ostatniej chwili, tuż nad linią drzew, by ruszyć z powrotem w kierunku Domu. Lot był nierówny, koszem bujało, ale to i tak lepsze, niż rozbić się, albo uwolnić związanego Adolfa, licząc na to, że będzie współpracował. Szczęśliwie, sterowanie nie było bardzo trudne, a Rita zdążyła przypatrzeć się, jak wuj to robił i jakoś sobie z tym radziła.

powtórzenia

 

Tytuł skojarzył mi się z Hobbitami:-) 

Podoba mi się świat Liliputów i ciekawa świata Rita. Zapowiadała się wyprawa pełna przygód, szkoda, że tak szybko się skończyła. Kupuję postać ojca, wuja i babci. Ma to swój urok. Pomysł z koszem bardzo fajny, natomiast Marsjanie niestety mnie nie przekonali. 

Niemniej przyjemne opowiadanie, lekkie. 

pozdrawiam

Hmm. Ładnie to napisane, ładnie opowiedziane, co nie dziwi, ale fabularnie i światotwórczo pozostałam ze sporym poczuciem niedosytu. Nie potrafiłam “zobaczyć” świata Malutkich i jego relacji do świata Dużych – najbardziej jeszcze w scenie podróży Rity, kiedy piszesz o zwierzętach. Ale poza tym nie czułam tu inności, odmienności, poza mocno deklarowanym wzrostem.

Twist z Marsjanami… Oczywiście był zadany przez hasła, ale wypadł mocno deusexmachinowo, jakby doklejony w ostatniej chwili. Samo zakończenie – na plus.

Reasumując: lektura przyjemna, bo autor pisać umie, ale czegoś zabrakło do pełnej satysfakcji.

 

Drobiazgi:

 

„To nie przystoi córce przywódcy plemienia” mówił.

i

„To, co po drugiej stronie strumienia, nas nie dotyczy” powiedział,

Przytaczając myśli w cudzysłowach powinno się jakoś je interpunkcyjnie wyróżnić: albo (dla mnie preferowane) „To nie przystoi córce przywódcy plemienia” – mówił. Albo: „To nie przystoi córce przywódcy plemienia”, mówił.

 

Jeden z nich[-,] to chyba auto naszej rodziny.

Z tymi samochodami Malutkich to zupełnie się pogubiłam: mają jakieś własne wynalazki czy jeżdżą zabawkami?

 

Gdzie lecimy?

x2. Raczej: Dokąd lecimy. W potocznym języku używa się “gdzie”, ale to zasadniczo jest pytanie o miejsce, a nie kierunek czy cel.

http://altronapoleone.home.blog

Reasumując: lektura przyjemna, bo autor pisać umie, ale czegoś zabrakło do pełnej satysfakcji.

 

Świata liliputów pozostawionego bez dopowiedzeń? A może czas na tworzenie bohaterów? Mówiąc o światach Gekiemu nie pomożecie, dajcie mu sygnał do tworzenia postaci. 

Ciekawe, twórcze podejście do zmiksowanych haseł. Po pierwszych akapitach spodziewałem się bardziej standardowej historii, tymczasem na końcu zaserwowałeś zwrot akcji, którego nie przewidziałem.

Bardzo podobało mi się to, że pocieszno-sympatyczny ton opowieści i ,,milutkie" wątki (Malutcy jedzą okruszki, wspominają się po meblach, podglądają ,,Dużych"…), przełamałeś wątkami trudnymi albo wręcz niepokojącymi (co się stanie, jeśli ,,Duzi" zginęli? Czy warto ryzykować życie dla przygody?). Biorąc poprawkę na limit znaków, otwarte zakończenie wydaje się tutaj na miejscu.

Pozdrawiam!

Sensowne i ciekawe połączenie konkursowych haseł. Opowiadanie jest trochę patetyczne, a bohaterowie zbyt ogólni. Tak naprawdę znamy tylko Ritę i Konstantego, a reszta to są tylko głosy w tle. Myślę, że tekst nic by nie stracił, jeśli zamiast opisów “ogólnej przyrody” pojawiły się w tym miejscu pełnokrwiste postacie.

Zestawienie dwóch różnych nastrojów, z jednej strony beztroski Malutkich, a z drugiej, niepokojącego zagrożenia – zdecydowanie na plus.

A zdanie:

Jakby ten świat nie był dość ogromny!

niezmiernie mnie rozczuliło!

 

Jednak do tej pory nie wiem, czy udało się bohaterce zrobić przeprawę, czy nie… :)

Pozdrawiam!

Cześć, Geki,

urocze opowiadanie, ładne i rozczulające. Oczywiście poszedłeś w tym na łatwiznę wymyślając Ritę, którą chyba każdy polubił. Na pewno ciekawe połączenie haseł, choć szkoda, że lilipuci wydają mi się tacy sami, jak wszędzie indziej (oprócz końcówki rzecz jasna).

Jest lekko i przyjemnie, ale niestety zjada cię teraz twoja własna sława, bo liczyłam na coś bardziej szalenie kreatywnego. Mimo to bawiłam się przednio ;)

 

 

Wtem dziwny, nie przypominający ptaka kształt zawisł w powietrzu na tle srebrnej tarczy i (…)

“nieprzypominający”?

 

 

Powodzenia!

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Ja również muszę pochwalić połączenie haseł i plot twist na końcu.

Bardzo przyjemnie się czytało, choć czasem zastanawiałam się, ile wrostu mają Malutcy.

Mimo to, bardzo dobre opowiadanie. :-)

Ładne. Można dać do czytania wnukom. Polecam

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka