- Opowiadanie: szymon52510 - Walkiria – Uniwersum Metro 2033

Walkiria – Uniwersum Metro 2033

Jeżeli tutaj jesteś, to punkt dla mnie! Punktem dla mnie też jest fakt, iż udało Ci się przeczytać choć fragment mojej grafomańskiej spuścizny. A rzutem za sto punktów będzie Twoja obiektywna opinia.

Mam dziewiętnaście lat, a na koncie wiele odhaczonych książek, większość spod tagu urban fantasy. Nie ukrywam: Marzy mi się wystąpienie chociaż jako jedno z wielu nazwisk w zbiorze opowiadań w uniwersum Głuchowskiego. A największym pragnieniem byłoby wydanie książki, jednak... Mam na to czas.

Na razie potrzebuję kubła zimnej wody na swoim łbie i opinii kogoś niezależnego i nieznanego mi. Dlatego też, dzisiaj (11.03) zdecydowałem się założyć konto na NF oraz opublikować tuta rozdziały mojego projektu ‘’Walkiria’’. Miłego czytania :3

 

Projekt będzie aktualizowany z biegiem czasu. 

 

 

 

Oceny

Walkiria – Uniwersum Metro 2033

Pani Zamieć

 

Chłód, niewyobrażalny chłód. Szpile mrozu przeszywające na wskroś skurczone, zdrętwiałe mięśnie. Każde ścięgno, frenulum i włókno skostniało od środka; zupełnie jakby w ludzkim organizmie doszło do implozji zwężającej organy oraz komórki ciała przy jednoczesnym wysysaniu drogocennego ciepła.

Kobieta opadła na kolana, starając się zmarzniętymi ramionami rozgrzać rozdygotany, filigranowy korpus; roznieść trochę wytwarzającego się ciepła, które i tak zanikało przy kolejnym zefirze ziąbu. 

Zima to cholerny symbiont żerujący na życiu całego świata… Samego świata. Działa zupełnie jak silnik Diesla, tyle że zamiast spalać paliwo, to spala resztki ciepła na rzecz śmiercionośnego zimna. Teraz cały glob ziemski znalazł się pod kopułą wiecznej zmarzliny, alabastrowego puchu, wichrów zrywających z głów kaptury, ba, zrywających głowy z karków!

Blondynka brodząca kolanami w śniegu czuła, jakby ktoś ją zamknął właśnie w takiej śnieżnej kuli. Tylko ona, piękny pejzaż przyozdobiony lodowatymi zaciekami u każdej nadarzającej się krawędzi i jeszcze ta muzyka. Nie była to jednak melodia przygrywająca z pozytywki. Był to wiatr przebijający się na wylot przez jej bębenki uszne, robiąc z kobiecego układu komorowego prawdziwą mrożonkę. Płyn mózgowo-rdzeniowy już dawno zastygł, mózg zeszklił się od pokrywającego go szronu, z kolei na nerwach wykwitły sople. Nie mogła już zrobić nic.

Każdy potencjalny ruch był bolesny i powodował, że mięśnie pękały, a w skórę wbijały się odłamki szklanej sadzy. Jedynie jeszcze oczy reagowały na ostatnie podrygi impulsów z obumierającego mózgu.

Widziała przed sobą ogromny wodospad, tyle że nie było na jego miejscu potężnego strumienia, a przerośnięte stalaktyty wybite w mrozie. Ona z kolei siedziała na dnie akwenu, do którego niegdyś lała się woda niczym z cebra. Nie było jednak wody. Nie było nawet lodu. Za taflę robiły ludzkie zwłoki.

Tuziny, kopy, a nawet grosy ciał. Niezliczona ilość oszronionych, mięsnych wrzodów porastających spękaną cerę świata. Zupełnie jakby sam Hades odesłał zza Styksu każdą zagrabioną duszę, bojąc się, że Pani Lodu zapragnie przejąć i jego świat. Jakby sama Matka Ziemia stwierdziła, że nie chce trzymać w swoim łonie tych… Istot. Tego plugastwa, nadającego się jedynie na ofiarę dla nadchodzącego bóstwa. 

Każdy się bał w dzieciństwie Pani Zamieć braci Grimm albo Królowej Śniegu z Heidelbergu autorstwa Andersena. Chcąc pokonać strach, starano się mu nadać kontury, wyraz twarzy. Tworzyć mity i legendy, pozwalające zrozumieć prostemu człowiekowi, z czym to wszystko się je. Finalnie jednak ten bestiariusz; ta aktówka wypełniona ckliwymi bajeczkami nadaje się jedynie do podtarcia dupy ogarowi, który wyjdzie na czoło mroźnej watahy w trakcie apokalipsy. Ogarowi będącemu ledwie koniuszkiem tej całej góry lodowej, szklanego panteonu, na którego szczycie siedzi wciąż nieznana nikomu poczwara wyciskająca resztki ciepła tkwiące w miąższu, krwi, tkance. 

Kahi, blondynka zamieniona w drobniutki gletscher, u którego szczytu przewracają się wyłącznie przekrwione gałki oczne, starała się rozejrzeć po tej mogile wokół niej. Po tych martwych, mięsistych grządkach. Próbowała myśleć, wyciągnąć racjonalne wnioski, aby nie zatracić się w szaleństwie. Dedukcja jednak bolała, powodowała, że skorupa wpijająca się w mózg pękała, a impulsy emocjonalne podrygiwały blond kopułą. 

Żadne z tych zwłok nie przeszło pełnej fazy rozkładu: Ciała były poskręcane i zapadnięte od skurczów mięśni czy kości, a skóra mieniła się w niemalże każdym odcieniu granatu oraz purpury. Zupełnie tak, jakby w ich truchłach odbijała się arktyczna zorza polarna. Jednakże żadnemu z tych umarlaków nie widziało się odchodzić w pełni z tego świata. Brak rozkładu mógł być wywołany wieczną zmarzliną, przenikliwym mrozem, który świetnie konserwował zwłoki. Tak, to dobre wyjaśnienie. Jeszcze tylko kwestia kurhanu i tego, jak kobieta znalazła się w śmiertelnej pułapce. 

Cztery opuszki palców nagle wylądowały na głowie blondynki, zgarniając z jej gładkiego czoła zesztywniałą grzywkę na bok. Ta ledwie się poddała, niemalże pękając, i ułożyła się grzecznie na reszcie koafiury. W tamtym momencie wydało się to śmieszne Kahi: Pomyślała, ile potrzeba zużyć lakieru do włosów, żeby usztywnić fryzurę tak, jak usztywnioną ma teraz. Krótkie, humorzaste pokrzepienie bardzo szybko przepadło na poczet kolejnego dotyku. 

Nieznana jej zgrabna dłoń złapała ją od tyłu za policzki, odciągając powoli całą głowę. Blondynka krzyknęła z bólu, nie zwracając uwagi na to, że jej struny głosowe wciąż drżą mimo oblodzenia. Na szyi pojawiły się zaczerwienione pręgi, będące oznaką pękających naczynek skóry, która rwała się w szwach, odsłaniają subtelną, wysmukloną konstelację martwych mięśni. Kahi pociągnęła nosem, chcąc poczuć chociaż zapach mordercy, chcąc rozbudzić bodźce, dzięki którym rozezna się w sytuacji i pojmie, kto ją tak torturuje. Nie poczuła niczego, poza chłodnymi szpilkami w nozdrzach… A może to właśnie woń jej kata? Może to sama Pani Zamieć ją morduje żywcem? Umrze tu, wśród zmarzniętych dusz? Przepadnie na rzecz wielkiego… Wielkiego czego? Nie wiedziała, ale co by to właściwie zmieniło? 

Druga dłoń Pani Mrozu przysunęła się do powstałych pęknięć na szyi Kahi i wbiła delikatnie paznokieć w mięsień mostkowo-obojczykowy. Zamiast bólu, przeszyła Norweżkę fala spazmów zaciskających pozostałe ścięgna, które przytuliły się do kości. 

– Twoja śmierć ugasi wieczne płomienie Muspelheimu – zabrzmiał aksamitny głos za potylicą Kahi. – Twoja śmierć ugasi światło Słońca w Midgardzie.

– O… O czym ty mówisz… – głos kobiety był słaby, przerywany. Zupełnie jakby w jej krtani bulgotała mieszanka krwi i śliny, ale przecież każdy płyn w jej organizmie już dawno zamienił się w litą skałę.

– Powstrzymaj Wieczną Zamieć wychodzącą z Niflheimu. Powstrzymaj MNIE.

– Poczekaj…

Nie poczekała. Paznokieć wbity w kobiecy mięsień nagle się wydłużył i przeszył wnętrze gardła tak gładko, jak przeszywa rozgrzany nóż blok masła. Kahi w ostatnich chwilach zrozumiała, gdzie się znajduje: Największy wodospad archipelagu Svalbard, ikona Doliny Esker. Zginęła, z kolei jej zwłoki będą wiecznie marnieć, ale za to w ładnym miejscu. Ostatnia myśl zdradzona błyskiem w oku zginęła pod awangardą płatków śniegu. 

 

***

– Wstawaj, Kahi. 

Ramieniem dziewczyny potrząsnęło ogromne łapsko zakute w puchowy rękaw. Kobieta drgnęła w ciepłym barłogu pryczy, otworzyła szeroko błękitno-szare ślepia i podniosło głowę tak szybko, że pociemniało jej przed oczami, a niewyrównane ciśnienie w uszach zaszumiało uciążliwie. Stęknęła, niemal znów padając na poduchy, ale podtrzymała ją ta sama łapa, co przedtem. 

– Co tu robisz, Niran?

Niran był tajskim olbrzymem, który w swoim białym kombinezonie narciarskim przypominał humanoidalnego niedźwiedzia polarnego. Jedyne, czym się wyróżniał od tych czworonogich monstrów czy też Norweżki, to tym, że jego cera była ziemista, oczy delikatnie zwężone, a głowa dwumetrowego kolosa dumnie błyszczała od łysiny. 

Ten, słysząc zapytanie kobiety, zaśmiał się tak, że szparki ślepi jeszcze bardziej się zacieśniły, a w ich kącikach wyrosły kurze łapki. 

– Sam sysselmann nas zaprosił na audiencję u siebie. Mamy bojowe zadanie. 

– Chwila, sysselmann? Cholera… – stęknęła zaskoczona kobieta, ściągając nogi z niskiej pryczy na kamienną posadzkę swojej izby. – Informował cię, w jakim konkretnym celu nas wzywa? 

– Mówię ci: Bojowe zadanie. Szczegóły poznamy w Banku Nasion.

Kahi powoli zwlokła się z wyra, próbując jednocześnie przetrawić wiadro senno-realistycznych pomyj, jakimi dostała w twarz. Ledwo jej psychika pozbierała się po koszmarze z Panią Zamieć, a tu z rana wzywa ją do siebie sysselmann będący gubernatorem Longyearbyen, niegdyś z uprawnieniami administracyjnymi i policyjnymi, a obecnie sprawujący rolę generała prymitywnej armii miasta. 

Czym prędzej naciągnęła na siebie termiczną bieliznę, gruby sweter oraz puchowy kombinezon narciarski, wyglądem zbliżony do jednoczęściowego uniformu Nirana. Najważniejszym jednak elementem wyposażenia okazał się policyjny pistolet P30 niemieckiego producenta Hekler & Koch, który przytroczyła wraz ze skórzaną kaburą do lewego biodra.

 

Na dworze, zupełnie jak w koszmarze Kahi, leżały grube zwały śniegu. Odśnieżona została jedynie betonowa ‘’arteria’’, po której przejechał przed chwilą stary pojazd gąsienicowy na czele z żółtym pługiem. Niran ruszył tuż za odśnieżarką, a zaraz za nim biegła blond Norweżka, starając się nie reagować na drażniące trzeszczenie mrozu pod grubymi buciorami. Żałowała, że nie ubrała czegoś jeszcze pod kombinezon; temperatura spadła poniżej minus dwunastu, a wiatr co rusz wznosił śnieżny puch w górę, próbując nim nastraszyć mieszkańców miasta, wygnać do nagrzanych czterech kątów. 

 

Miasto Longyearbyen wyglądało jakby za jego administrację oraz architekturę odpowiadał człowiek niepełnosprytny, ale kobietę najbardziej przerażał fakt, że mieścina wyglądała tak jeszcze przed Wielką Wojną: Drewniane chatki, podłużne baraki oraz betonowe domy stały porozrzucane w dziwnym szyku (lub w też jego braku). Wyglądało to, jak plansza gry Monopoly, na której tylko co drugą czy co trzecią kratkę ktoś postawił plastikowy apartament. Reszta to rozległe połacie pożółkłej trawy, choć w tym okresie, Eurybia – bogini pogody – hodowała sobie beztrosko śnieg. 

Według Nirana, miasto od czasu Atomowej Apokalipsy tak naprawdę niewiele się zmieniło. Tak jak dwadzieścia lat temu, tak i teraz wygląda kropka w kropkę. Jedynie dobudowano publiczne latryny, z których poprowadzono naziemną kanalizację do betonowego gmachu, robiącego za kompostownik oraz worek na metan – jedna z alternatyw dla wybrakowanego paliwa. 

Rozebrano też paręnaście domków na poczet drogocennego drewna, ponieważ naturalnie na wyspie nie rosną drzewa. No i lata temu wybudowano kilka szklarni, aby spożytkować ziarna z Globalnego Banku Nasion.

– Jak wygląda mitologia w buddyzmie? – zapytała kompletnie od czapy Kahi, zamyślonym spojrzeniem omiatając oddalony od nich o kilkaset metrów port, przy którym dryfowały wraki statków skute lodem u nasady burt.

– Em, mitologia? Nie wiem, czy jeszcze pamiętam to wszystko… – zmieszał się delikatnie biały goryl, poprawiając na ramieniu pasek karabinka Mauser z lunetą. – Generalnie, to mitologia jest oparta na Jatakas, to znaczy, na mitach i opowieściach o Gautamie Buddha. No wiesz, tego, jak dojrzewał, jak doświadczał oświecenia, krok po kroku opisano ostatnią drogę.

– Czyli nie ma w waszej mitologii żadnych bóstw?

– Nie no, są, oczywiście. Nie są jednak żadnym motorem napędowym tych legend. Są wróżki yaksa o podwójnej osobowości, jest wężowe społeczeństwo Naga…

– A jakaś bogini mrozu?

Mężczyzna ponownie zaniósł się śmiechem: Niezwykle silnym, wychodzącym wprost z przepony. Mógłby świetnie parodiować ręczną syrenę strażacką; nawet arktyczne podmuchy nie zdołały wygłuszyć chichotu Tajlandczyka. 

– Nie wiem, Kahi. Naprawdę nie wiem. Jedynie, co czerpię z buddyzmu to świetną filozofię opartą na indywidualnym dbaniu o duchową sylwetkę. Po cholerę tak o to wszystko wypytujesz?

Dziewczyna zagryzła dolną wargę tak, że ta posiniała, a wysuszony naskórek delikatnie spękał. Szybko więc naciągnęła na twarz komin, chcąc uratować swoje usta przed zimnem… Chcąc uratować ulatującą pewność siebie. 

– Znów miałam sen. Wiesz, ten o mogile pod wodospadem, o mojej śmierci. Dzisiaj jednak dostrzegłam, że to wszystko odgrywa się Dolinie Esker i…

– Dolina Esker? Dziewczyno, mam nadzieję, że nie zamierzasz się tam wybrać. Promieniowanie w tym regionie jest tak wysokie, że wskazówka licznika Geigera robi obrót o dziewięćset stopni. 

– Nie… Raczej nie. Ale przemawiała do mnie Pani Mrozu. Chciałam więc wyszukać w różnych źródłach jakieś analogii do tej postaci. Właśnie w mitologiach, legendach. We śnie wspomniała mi też o Niflheim. 

Goryl nagle się zatrzymał, okręcił na pięcie w stronę blondynki i przyjrzał się kobiecie. Ta spanikowała trochę; przez jego wąskie oczy nie mogła dociec, czy patrzy na nią normalnie, czy też mruży je w geście niezrozumienia. On w odpowiedzi na jej milczenie zmarszczył jedynie ziemisty nos, choć mógł to być mimowolny manewr obronny przed prószącym śniegiem, próbującym wedrzeć się do nozdrza. 

– Jeśli mówi ci o Nilfheimie, to odpowiedzi wypada szukać w twojej rodzimej mitologii nordyckiej, nie w buddyzmie, nie w chrześcijaństwie i nie w legendach arturiańskich. 

– Wiem o tym doskonale, Niran! Chciałam wyłącznie pogłębić swoją wiedzę na temat wiecznego mrozu, bóstwa odpowiadającego za to…

– Wiem, wiem dziecinko! A teraz idziemy dalej. Valkirii nie wypada się spóźnić na audiencję u sysselmanna.

Kobieta prychnęła: Dziecinka i Valkiria. To były tak skrajne znaczeniowo słowa, tak bardzo odległe od siebie. Kiedy ktoś staje się Valkirią, nie może być już więcej dzieckiem. A jeżeli nadal się nim czuje, to bramy wstępu do Valhalli zamykają się na cztery spusty. 

Niran doskonale wiedział, że podjudza tym dwudziestoczteroletnią dziewczynę i wywołuje u niej wyciek gorzkiej adrenaliny do krwiobiegu. Wiedział też doskonale, że nic mu za to nie zrobi – był od niej starszy o dwadzieścia lat, jako jeden z nielicznych na Svalbardzie żył długo przed Wielką Wojną, przetrwał deszcz atomowych, stalowych meteorytów na Skandynawię oraz pomagał ludziom przejść przez Fimbulvinter, wieloletnią zimę, która rzuciła swój mroźny całun na cały archipelag. To właśnie ten okres spowodował, że Niran wraz z obecnym sysselmannem zaczęli często odnosić się do nordyckiej mitologii, pozwalającej im przeżyć odcięcie od świata, od popkultury, od etyki i światowej cywilizacji. 

A teraz, od niespełna roku, Tajlandczyk sprawuje pieczę nad młodą Valkirią. Kahi jest niezwykle dumna z tego tytułu; udało się jej przejść testy sprawnościowe oraz strzeleckie na wysoką notę, dorównując tym samym niejednemu żołdakowi na Longyearbyen; dzięki temu, została wcielona do skromnego grona komandosek, tworzących jeden z trzech plutonów armii. 

Kahi nie dołączyła jednak do oddziału Valkirii z powodu przerośniętej ambicji; wiedziała, że jeżeli nie będzie służyła pod karabinem, to będzie służyć jako kura domowa jakiemuś fagasowi albo zacznie harować w jednej z kilku kopalni węgla. W gruncie rzeczy, na Svalbardzie łatwiej było umrzeć na pylicę płuc, zapalenie oskrzeli i niewydolność serca niż na atak niedźwiedzia lub zmutowanej ryby z pobliskiego fiordu.

 

Dwójka żołnierzy dotarła w końcu na wybrzeże miasta, a dokładnie do portu, gdzie stały dwa skutery na podwyższeniu z palet. Trzymano je specjalnie na podeście, aby płozy wraz z gąsienicą nie przymarzły do zlodowaciałej ziemi. Łysy goryl w puchowym kombinezonie pomógł dziewczynie zsunąć skutery śnieżne na puchaty odcinek drogi, po czym zajął miejsce na czerwonej torpedzie, którą musiał uruchomić za pomocą linki rozrusznika. Silnik zawibrował pod plastikową pokrywą, zaryczał drapieżnie niczym pradawny Tyranozaur, a biały snop światła przedniego reflektora oświetlił drogę. Tutaj jednak dodatkowe oświetlenie było zbędne: Zaczął się kwiecień, co zwiastowało nadejście dnia polarnego. Teraz nawet o pierwszej w nocy będzie tak jasno, że śmiało się dojrzy monety koron norweskich na dnie studni. 

Dziewczynie trafił się nowocześniejszy skuter sygnowany marką Yamaha, w którym wystarczyło jedynie przekręcić kluczyk w stacyjce i już się rwał do jazdy. 

 

Sysselmann

 

Tajlandczyk oraz Norweżka musieli pokonać torpedami na płozach trochę ponad cztery kilometry drogi, przy czym nie było to żadnym wyzwaniem dla japońskich silników. Mieszkańcy Svalbardu z ogromną pieczołowitością podchodzili do tych gąsienicowych maszynek, dbając o nie nieraz lepiej niż o swoje dzieci. Nie zwracali uwagi na to, że już nigdy nimi nie ruszą ze względu na brak części zamiennych czy niedosyt paliwa; stale pielęgnowali swoje cuda. Nie dziwne więc, że te plastikowo-żeliwne konie pokonały ten dystans w trochę ponad pięć minut, napotykają problem jedynie w śnieżnych zaspach.

Jechali główną drogą wzdłuż wybrzeża, prowadzącą wprost na lotnisko, które od dawien dawna nie widziało żadnego samolotu. Tajski goryl jednak nagle przyhamował, skręcił kierownicą w lewo, a tylna gąsienica delikatnie zaboksowała, wznosząc fontannę puchu i drobinek śniegu. Kahi, widząc to, sama wyhamowała, choć weszła w zakręt bez popisowego ślizgu. 

Dojechali na nieduży, zmarznięty placyk – z lewej strony wyrastała brązowa chatka robiąca za stróżówkę, której ściany łącznie z sufitem obito kawałkami ołowianej blachy, chroniącej przed toksycznymi opadami. Naprzeciw z kolei rozrastał się ogromny szczyt górski wyspy o dźwięcznej nazwie Spitsbergen.

To jednak nie tyle góra była tu wyjątkowa, co jej betonowy wyrostek ukształtowany w koniuszek tunelu. Para żołnierzy zeskoczyła ze swoich skuterów, powoli zbliżając się do metalowej kładki, za którą wyrastały wysokie, dwuskrzydłowe drzwi do wnętrza góry. 

– Stać! – zatrzymał ich głos dochodzący ze strony stróżówki. 

Wybiegł z niej ryży młodzieniec, w obu dłoniach silnie ściskając pistolet maszynowy MP5, obejmując przy tym kolbę oraz lufę. Zatrzymał się jednak paręnaście metrów od przybyszów, wzdychając przy tym z wyraźną ulgą. 

– Na litość boską, panie Niran! Prawie pana zastrzeliłem!

– Taak? Zastrzeliłbyś mnie, trzymając karabinek w poprzek? Może jeszcze byś mnie wyruchał, wypinając do mnie dupę? 

– Chłopak ma taki czas reakcji jak głuchy na dźwięk syreny alarmowej. – dorzuciła od siebie Kahi do tego kotła upodlenia.

Niran zarechotał tak głośno, że aż mu brzuch napęczniał, z kolei młody wartownik zarumienił się, bynajmniej nie od zimna. Może i by przetrawił nieszczęsne uwagi przełożonego, ale żeby tak śliczne dziewczę nim sponiewierało…

– Nie spodziewałem się dzisiaj żadnej wizytacji. Nagle patrzę za okno, dwa skutery podjechały, to wybiegłem tu jak długi! Tak, jak sam sysselmann kazał!

– Akurat sysselmann nie wspominał o próbie zastrzelenia swoich, ale reszta za to jako tako się zgadza. Ale chwila – wtrącił nagle tajski osiłek, mrużąc zabawnie oczy. – Jak nie spodziewałeś się wizytacji? Przecież sysselmann kazał mi tu przyjechać z jedną z Valkirii. 

– Ja… Ale ja nic nie wie…

– Nieważne. Zejdź mi z oczu, Lars i naucz się obsługiwać broń, do kurwy nędzy. 

 

Żeby dojść do serca Globalnego Banku Nasion, najpierw trzeba było pokonać ponad sto metrów betonowej aorty, na której końcu znajdowały się trzy rozgałęzienia: Każde prowadziło do jednej chłodni, gdzie magazynowano niecały milion nasion, z kolei liczba ich gatunków dawno przekroczyła cztery tysiące. Do tego, skutki Fimbulvinter oraz niska temperatura na Spitsbergenie sprawiła i wciąż sprawia, że do właściwego przechowywania zarodków flory nie jest potrzebna elektryczność. Po co jednak to wszystko, kiedy ziemia na Svalbardzie była niezdatna do jakiejkolwiek uprawy? Jałowe tereny tundryczne, słony klimat przeplatany naprzemiennie z promieniowaniem i kwaśnymi deszczami. Jedynym ratunkiem dla mieszkańców archipelagu był wypad do wyludnionego jeszcze przed Apokalipsą Barentsburga – rosyjskiej osady górniczej, do której niegdyś sprowadzono kilogramy ukraińskiej ziemi, na której można było sadzić i hodować rośliny. To wciąż jednak było za mało, toteż od blisko dwudziestu lat, na dnie górskiego skarbca leżakują jeszcze zaplombowane nasiona, za które zapewne zabiłaby reszta świata. W końcu bomby atomowe musiały paść nie tylko na Norwegię. Nie trzeba być Nostradamusem, żeby wiedzieć, że w pył starto na całej szerokości Rosję, Włochy zamieniono w podwodną Atlantydę, a Niemcy wraz z resztą Europy zapadły się pod ziemię, do starych szybów kopalnianych, kiedy tylko nadleciały te pociski o charakterze biologicznym, chemicznym, wodorowym, atomowym… Lista bomb, rakiet i torped wystrzelonych we wszystkie cztery strony świata jest równie długa, co lista państw-widmo po Wielkiej Wojnie. 

 

Niran zatrzymał się w połowie betonowego tunelu, tuż przy drzwiach prowadzących do czwartego segmentu podziemnego kompleksu. Przy drzwiach wisiała metalowa tabliczka, na której wypalono w chałupniczy sposób: Syssselmann Przymierza, Erling Mayen. 

Ciche trzy stuknięcia w drzwi. Zza stalowych wrót rozbrzmiało norweskie ‘’wejść’’ i po chwili do izby wkroczyła dwójka nowoprzybyłych.

Ciężko było nazwać to pomieszczenie byle izbą. Przypominało to raczej niedużą aulę, do której można śmiało schować cztery terenówki Hummera, a którą jednak przemianowano na stanowisko dowodzenia: Liczne skrzynie ze wskaźnikami temperatur, ekrany wyświetlające widok z wewnętrznych i zewnętrznych kamer, stacja radiotelegraficzna sprowadzona ze starej siedziby gubernatora (pewnie zasięg zapewniała jakaś naziemna satelita). Przy ścianie przeciwległej do drzwi rozwieszono w sposób pedantyczny oraz kombinacyjny arsenał, jaki posiadała ochrona Banku Nasion – na zaczepach wisiały policyjne pistolety maszynowe MP5, parę sztuk karabinów Colt C7, które były wyłącznie na wyposażeniu jednostek specjalnych; radzieckie AKM-y, drugowojenne Schmeissery MP40. Znalazło się też miejsce na flinty myśliwskie, które służyły wojskom Przymierza nie tylko do polowania na niedźwiedzie: Sztucery Mauser, łamane dubeltówki, strzelby oraz kniejówki. Pod tymi zbrojeniowymi żebrami, na drewnianym stole, podmokłym od wilgoci i wiecznej zmarzliny schronu, leżały magazynki wraz z amunicją o różnych rozmiarach, znakowaniach, przeznaczeniu. Kahi rozpoznała chociażby pociski dum-dum, czyli grzybkujące, które potrafiły rozerwać przód niedźwiedziego korpusu. Słyszała, że jeszcze przed wojną, rozdawano te naboje turystom na Svalbardzie, aby mogli się ochronić przed natarciem miśka polarnego. 

– Zapraszam do mnie. – zabrzmiał cichy głos po lewej od arsenału. 

Przy kolejnej ścianie znalazło się żeliwne biurko, przy którym notował coś człowiek starej daty. O jego wiekowości dużo mówiły szarawe, krótkie włosy; przerzedzona, uprószona czasem szczecina oraz liczne bruzdy na kwadratowej twarzy. Gdy jednak mężczyzna wstał od biurka, myśli o jego niedołężności odeszły w zapomnienie. Zielone, jadowite oczy budziły taki autorytet, że Kahi momentalnie się wyprostowała niczym struna, ramiona trzymając wzdłuż tułowia pogrubionego przez uniform. Zrobiło się jej duszno. Nie dlatego, że akurat w tym jednym pokoju pracowały grzejniki elektryczne. Nawet nie przez to, że stał przed nią sam sysselmann Przymierza oraz generał wojsk miasta Longyearbyen. W tej białej, myśliwskiej kurtce spiętej aż pod szczękę i z paroma wojskowymi dystynkcjami na ramionach emanował taką estymą oraz profesjonalizmem, że głodny żołądek wywrócił się na lewą stronę, a jego kwasy rozlały się po trzewiach, parząc dziewczynę nerwowością, spięciem. 

Gdyby nie Niran, Kahi dalej patrzyłaby się bezwiednie na generała. Tajlandczyk przekroczył nieprzekraczalną granicę biurka swojego przełożonego, swojego pana i władcy, i podał mu bez zająknięcia dłoń. Cóż za odwaga, cóż za śmiałość… 

– … A to właśnie ta Valkiria, o którą sysselmann prosił. Jako jedyna z kandydatek, pięciokrotnie trafiła w dziesiątkę na tarczy z odległości niemal stu metrów! I to z karabinu Kar98. Niejedni z lunetą i z lepszą flintą mają problemy tak przymierzyć. Ma tak pewną rękę, że mogłaby przepisywać księgi ze skutecznością i szybkością drukarki Gutenberga!

– Mówisz, Niran? Nie wygląda na taką. – żachnął się pod orlim nosem generał, szmaragdowym spojrzeniem oceniając kobietę od stóp po czubek blond główki.

Kahi, widząc jego spojrzenie, poczerwieniała jeszcze silniej na policzkach. Znowu była poddawana jakiemuś testowi? Znów będzie oceniana? Sądziła, że tuż po dołączeniu do Valkirii, nie będzie musiała się stresować żadną wiwisekcją na jej biednym umyśle i ciałku. 

– Wygląd to jedno, generale. W małym ciele brawurowy duch… – wymęczyła z zziębniętych ust, po chwili uświadamiając sobie, co palnęła. 

Generał uśmiechnął się wąskimi, spierzchniętymi ustami pod rzadkim wąsikiem i rozciągnął przed nimi na blacie turystyczną mapę Svalbardu. Papier śmierdział pleśnią, a wyglądał jeszcze gorzej: Broszura była tak pomiętolona, że w miejscach zgięć już dawno się przetarła, przez co archipelag został pocięty na nierównomierne kawałki za pomocą białych pręg. Wystarczyło to jednak do przedstawienia ‘’bojowej misji’’, jaką szykował generał dla niej i dla Nirana. 

– Podoba mi się twoja ambicja, Kahi. Podoba mi się też rekomendacja, jaką przedstawił mi twój opiekun, førstebetjent Niran Daeng. 

Førstebetjent, tytuł inspektora wywodzący się jeszcze z ówczesnych struktur policji. A teraz? Teraz inspektorem zostaje preceptor nowych żołnierzy lub też opiekun Valkirii. Tajskiemu gorylowi przypadło pilnowanie Kahi, na co oboje raczej nie narzekali; mimo różnicy wieku, już od początku wywiązała się między nimi nić porozumienia, tyle że ich przyjaźń nie została jeszcze wystawiona na żadną większą próbę. To zadanie więc dużo zdradzi w sprawie relacji między nią, a Niranem. To dużo powie o zdolnościach dziewczyny.

Kahi już wiedziała, że sam inspektor szepnął słówko w sprawie Norweżki generałowi. Nie została wybrana wyłącznie przez wyniki szkolenia. 

Chcąc powstrzymać się od narastającego, dziwnego gniewu, zaciskała i rozluźniała palce naprzemiennie, by w końcu zdecydować się na rozpięcie kombinezonu do połowy. Czuła, jak spod kołnierza uwalnia się para gorąca i rozjątrzenia, którego za bardzo nie zdradzała jej smukła, drobna twarzyczka. 

– Ty i førstebetjent udacie się do Barentsburga, starej osady górniczej. – wskazał generał palcem trochę na zachód od Longyearbyen.

Kahi szybko policzyła drogę dzielącą oba miejsca na mapie, wykorzystała skalę wypisaną na krańcu mapy i szepnęła cicho: 

– Jakieś pięćdziesiąt kilometrów. 

– W rzeczy samej, wice kapralu. Będziecie musieli…

– Wice kapralu? – zdziwiła się blondynka, a jej źrenice powiększyły się od drobnego zastrzyku adrenaliny. – Otrzymałam stopień?

– Dziwi cię to, że nie jesteś już byle szeregowcem? – zaśmiał się Niran, podpierając się knykciami o biurko. – Może i nasze wojsko składa się z byle myśliwych, dzieci policjantów, rybaków i górników, ale trzeba tworzyć pozory porządku. To dobrze działa na morale, podbudowuje. 

– Nie wiem, czy zabawa w wojenkę jest jakkolwiek podbudowująca, bez urazy. 

– Nikogo nie uraziłaś, wice kapralu. – wtrącił się generał Mayen. – Żyjemy jednak w czasach, w których wojna jest nieodłącznym elementem naszego bytu. Musimy walczyć o przetrwanie, o naszą przyszłość. I nieważne, czy po drugiej stronie naszego karabinu stanie niedźwiedź, czy też człowiek. 

– Wybaczy, generał, ale idiotyczne mi się wydaje porównanie niedźwiedzia do człowieka. 

Generał uśmiechnął się półgębkiem, nienaturalnie wysoko podnosząc jeden kącik ust. Usiadł na chwilę za biurkiem, rozłożył wygodnie swój grzbiet na oparciu prostego krzesła i spojrzał się w błękitne oczy kobiety.

– Idiotyczne? Na naszym archipelagu istnieją dwa ugrupowania, które jak tylko dojrzą emblematy naszego Przymierza, od razu się rzucają z nożem w ręku. Rosjanie, kanibale… No i zwierzęta, których oczywiście nie liczę. Życie tutaj na tyle zdziczało i zatraciło jakiekolwiek hamulce samozachowawcze, że w pewnym momencie wszystko oraz wszystkich trzeba traktować niczym wroga. Niedźwiedź się rzuci, bo jest głodny. Kanibal się rzuci, bo jest głodny i cię nienawidzi. A Rosjanin z zachodniej części archipelagu się rzuci, bo jest głodny, cię nienawidzi i spodoba mu się twoja flinta, którą zabije później wymienionego kanibala z niedźwiedziem. Jesteśmy ogniwem łańcucha pokarmowego. Musimy więc go przerwać i udowodnić, że nie jesteśmy ofiarą, a zwierzyną…

– … Tą samą, która zatraciła hamulce samozachowawcze? – rzuciła kąśliwie Kahi. 

– Łapiesz mnie za słówka, wice kapralu. Aż się dziwię, że tak umoralniona dziewczyna nie wolała zostać w domu i nie gotować obiadu dla swojego cudownego męża, harującego w kopalni przez kilka godzin.

– Nie nazwałabym się umoralnioną, generale. Nigdy nie zagłębiałam się specjalnie w nauki kościoła, filozofię z kolei ukształtowałam na własnych przeżyciach i rozmyślaniach. Ciężko mi więc powiedzieć, czym jest moralność. Też nie wiem, czym do końca jest niemoralność. Ale z pewnością wiem, czym jest sumienie. 

– Skończcie te denne dywagacje, bo moja nirwana za chwilę się zachwieje i zrobię w tym pokoju jebane katharsis. – wtrącił się nagle tajski goryl, uderzając silnie małpią piąchą w stół.

– Czy katharsis nie wywodzi się czasem z Greki? 

– Milcz, Kahi. – runęłą na nią fala dwugłosowego tembru. 

– A ty się uspokój, Niran. Może i jesteśmy przyjaciółmi od lat, ale przy podwładnej wymagam zachowania choć pozorów wojskowej galanterii! – parsknął tak silnie generał, że kąsek gęstej śliny kapnął na mapkę. – Wracając do waszego zadania: Będziecie musieli się udać do wcześniej wspomnianego Barentsburga, w którym przeprowadzicie drobną dywersję, a mianowicie, wysadzicie wejścia do tamtejszej kopalni węgla kamiennego. To powinno na trochę ostudzić wojownicze zapędy Rusków. 

– Te kopalnie czasem już dawno nie wyszły z użytku? – zapytał delikatnie Niran, zachowując pozory grzeczności i ułożenia. 

– Częściowo. Większość węgla pewnie już wybrali przez te dwie dekady, ale nie chodzi tutaj tyle o surowiec, co o strategiczne znaczenie tych szybów. W środku podobno jest pochowany sowiecki i niemiecki arsenał, jeszcze zza czasów wojny. Dodatkowo, w latach osiemdziesiątych, w tamtym mieście funkcjonowało jedno z biur KGB. Tajnych, oczywiście. Więc jeżeli przemycili przed norweskim oraz alianckim aparatem część komórki wywiadowczej, to z bronią musiało być podobnie. 

– Nie lepiej będzie zagarnąć tę broń dla siebie?

– Ależ zrobimy to, wystarczy się potem przekopać przez wasze destrukcyjne dzieło! Tylko kwestia tego, żebyście wysadzili samo wejście, a nie cały szyb. 

– A jeżeli broń została przeniesiona? – zapytała cicho Kahi, zamek błyskawiczny zapinając aż po szyję. Ta nagła, zawodowa oziębłość działała nawet na nią.

– Wątpię. Posłałem tam zwiadowcę i mówił, że nie mają tam żadnych punktów strategicznych, poza gmachem hotelu, starą szkołą służącą za blokhauz dla kobiet i dzieci. Reszta to puste, wydrążone do cna z zawartości chaty, więc kopalnia pozostała jedynym rozsądnym miejscem. Pytania?

Dwójka wojskowych pokręciła przecząco głową, bojąc się rozdrażnić swoimi głosami zszargane nerwy generała. 

– Świetnie. Więc w skrócie: Jedziecie, wysadzacie i się cofacie. Niran, jako ten bardziej doświadczony będzie podkładał ładunki. Ty natomiast, Kahi, jedziesz tam głównie dla ozdoby. Będziesz go osłaniała z dystansu, ale miejmy nadzieję, że nie będziesz musiała używać pukawki. Po wysadzeniu wejść, od razu nadajcie mi sygnał, to wyślę chłopaków do was.

– Chwila, to my szykujemy jakiś desant? – nagle obudziła się dziewczyna, patrząc się dziwnie to na swojego opiekuna, to na swojego przełożonego. 

– Nie myśl o tym, jako o desancie. Pomyśl o tym jako o epilogu wojny. Kropką nad i w księdze Sztuki wojennej Sun Zi. Nie tego właśnie chciałaś?

Generał uśmiechnął się szelmowsko, patrząc na nią spod byka jadowitym spojrzeniem.

 

 

 

Preludium wojny.

 

Młody Lars – uzbrojony konsjerż Banku Nasion – naprawdę nie wiedział nic o przybyciu dwójki żołnierzy. Nie został nawet poinformowany o tym, że schron dowódcy został ogołocony z całego personelu, z którego został wyłącznie generał Mayen. Największe zdziwienie jednak przyszło w momencie, w którym na zlodowaciały podjazd betonowej eks-kopalni podjechał czerwony pojazd gąsienicowy Snowcat. 

W dwuosobowej kabinie ratraka siedziała para rosłych mężczyzn odzianych w filtracyjne stroje ochronne umaszczone w białe camo. Na nie zarzucili kurtki podobnej barwy, z kolei na prawych rękawach widniały żółte opaski z czerwonym łbem morsa – dawny symbol Svalbardu, a obecnie emblemat Przymierza. 

 

Lars wyszedł z drewnianej stróżówki, tym razem poprawnie trzymając pistolet maszynowy za rękojeść, palec kładąc na osłonie spustu. Przyglądał się w zdumieniu arsenałowi, jaki przywieźli nowoprzybyli swoją żółtą bryczką wyposażoną w przedni lemiesz: Na grzbiecie odśnieżarki stokowej, robiącym za pakę, stały liczne skrzynie, na których malowały się trzy rozpostarte, lewitujące skrzydełka wokół czarnego punktu: Symbol radioaktywności. 

Osprzęt umożliwiający wkroczenie w strefę promieniowania oraz radiacji. 

Chłopak mylnie sądził, pewnie jak reszta mieszkańców Svalbardu, że właśnie te rzadkie uniformy; wszystkie maski oraz filtry są pochowane w betono-kamiennej głębinie góry Spitsbergenu. Najwidoczniej, generał Mayen kitrał swoje skarby koronne gdzie indziej. 

A co do samego generała…

 

Erling Mayen wyszedł zza żelaznych wrót Banku Nasion, eskortując za swoimi rosłymi plecami jeszcze roślejszego Tajlandczyka i miniaturowego żołnierzyka pod postacią ślicznej, rumieniącej się blondyneczki. 

Kahi przyglądała się spode łba generalskiej aparycji; próbowała dociec, czy ten brodaty ważniak jakkolwiek zareaguje na gwałtowny spadek temperatury, na łaskoczące twarz płatki śniegu; na szron wyrastający w dziurkach nosa. Nic. Mayen stał niewzruszony, co wstrząsnęło wewnętrznie dziewczyną. Miała przed sobą człowieka, którego nawet nie ruszają norwesko-arktyczne wichry.

Po dzisiejszej wizytacji była bardziej wypełniona animozją niż respektem wobec sysselmanna. Ta oziębłość w stosunku co do żołnierzy, te pobłażliwe traktowanie wojenki… Ten brak sumienia wobec tylu żywych istot. Może i była naiwna, myślała sobie Kahi, może ma zbyt ascetyczne, wyidealizowane myślenie. Szybko sobie uświadomiła, że jest to temat, który chciałaby poruszyć i rozwinąć wraz z Niranem; może nie poparł jej w trakcie debaty z generałem, ale wiedziała, że było to wywołane ową ‘’galanterią’’, jakiej domagał się generał od podwładnego. Może też wstydził się okazać skruchę przy tej chodzącej bryle lodu. Tajlandzki goryl był w końcu mocno emocjonalną, sentymentalną personą. 

 

Często w trakcie wspólnego przesiadywania w starym barze obitym płytami ołowianymi, Niran wspominał Norweżce o swojej młodości w Udon Thani, o przeprowadzce do posowieckiej Moskwy, w której znalazł zatrudnienie w przedsiębiorstwie wydobywającym węgiel – Trust Arktikugol. To właśnie ta firma zapewniła mu niemałą pensję i nowe lokum, a jednocześnie, miejsce w arktycznym grobowcu. W kuli śnieżnej, której nigdy już raczej nie opuści.

Wraz z nim, do tutejszych kopalń przybyło wielu Rosjan, Ukraińców, Tadżyków, a nawet Polaków. Wielokulturowa tania siła robocza ze wschodniego bloku Europy. 

Pierwsze dni były dla nich najtrudniejsze: Jedna z bomb, prawdopodobnie chemicznych, runęła niedaleko Spitsbergenu. Jej celem był Globalny Bank Nasion, na szczęście, koordynaty były niezgodne z koordynatami bunkru, przez co atomówka eksplodowała w fiordzie Isfjorden. Na tym pozytywne informacje się kończyły: Wody uległy gwałtownemu skażeniu, przez co tamtejsza fauna nie nadawała się do czegokolwiek.

‘’Dodatkowo, z jakiś tysiak kilometrów na południe od Svalbardu, na norweskie Tromso oraz rosyjski Murmańsk, padły atomówki’’ powiedział wtedy Tajlandczyk.

Kahi się zdziwiła, słysząc tak nietęgą i, zdaje się, niepowiązaną z arktycznym archipelagiem ciekawostkę. Szybko Niran wytłumaczył jej zjawisko opadu promieniotwórczego, który parę dni po niszczycielskich eksplozjach, znalazł się nad Svalbardem. Szary całun opatulił archipelag wzmożonym mrozem, mrokiem oraz radiacją. 

Niedługo potem zaczęły się opady kwaśnego deszczu. Nie dość, że ten składał się z tlenków siarki, chlorowodoru i dwutlenku węgla, to do tego doszły pierwiastki promieniotwórcze, chociażby taki tryt. Kahi może i nie znała się do końca na tych wszystkich hieroglifach widniejących na tablicy Mendelejewa, ale znała potęgę kwaśnej siąpawicy. 

Ta po dziś dzień, przynajmniej raz czy dwa razy w tygodniu, napada miasta toksyczną falangą, wypalając na skałach, betonie oraz stali znamiona apokalipsy; przypominały często ślady okopconej wyrwy jak po strzale małego kalibru. Nieraz, kiedy trafiła się większa ulewa, deszcze potrafiły spenetrować na wylot karoserię samochodu. To tylko mówiło o tym, jakie szanse z opadem atmosferycznym mają ludzie wraz ze zwierzętami czy roślinnością. Kiedyś doszło do tragedii w której trakcie blisko tuzin ludzi…

– Bierz sprzęt, Kahi. – rzucił do niej Niran, stojąc okrakiem nad skrzynią z wymalowanym znaczkiem radiacji.

Zdezorientowana dziewczyna chwyciła plastikowe ucho u boku kufra, po czym przetransportowała go wraz z białym gorylem z powrotem do wnętrza Banku Nasion. Tuż za inspektorem, następną skrzynię taszczyło dwóch operatorów ratraka, a pochód zamykał młody Lars pomagający nieść generałowi ostatni z prezentów. 

 

Klapy kontenerków otwarto w pokoju generalskim, po którym rozniosła się woń sterylności i środka do dezynfekcji na bazie alkoholu. Taki sam odór, jak u dentysty, pomyślała Kahi, cofając się delikatnie od skrzyń. To wszystko kojarzyło się z niepotrzebnym bólem i paniką. Strach obudził się wtórnie w jej żołądku, zupełnie tak, jak dwadzieścia lat temu, kiedy szła do stomatologa za rąsię z matką; zupełnie tak, jak dziesięć minut temu, kiedy stała przed obliczem sysselmanna. 

Rozważania na temat psychicznej bolączki przerwał jej ryży wartownik, stając tuż obok niej. Wątły tors wypiął dumnie do przodu, chcąc się popisać sylwetką Adonisa, a miast tego, chłopak skojarzył się z opierzonym cycem koguta. To wywołało na początku konsternację, a następnie rozbawienie u dziewczyny. O ile Lars się zmieszał, tak Kahi była mu wdzięczna za te drobne, niewerbalne wtrącenie.

– W tym dozowniku macie płyn do dekontaminacji. Używacie go od razu po przejściu kwaśnego deszczu albo w trakcie przystanku, żeby przetrzeć kombinezony ze śniegu. Macie jeszcze w apteczkach zapas cysteaminy i jodku potasu? – zapytał żołnierz, przebierający rękami w trzewiach skrzyni.

– Tak. – odpowiedzieli chórkiem Kahi z Niranem. Mimo to żołnierz wydzielił między nimi plastikowe opakowania z lekami przeciwpromiennymi. 

– Zażywajcie je tuż przed wkroczeniem w strefę skażenia. Jod, wiadomo, bierzcie zapobiegawczo tak jak zawsze. Szkoda, że nie mamy w zasobach Przymierza rosyjskich apteczek indywidualnych z ampułkostrzykawkami albo chociaż przybornika przeciwchemicznego ze środkami odkażającymi…

– Konkrety, żołnierzu. – ponaglił sysselmann, stojąc nad wszystkim z założonymi ramionami.

 

Żołdak szybko podał Tajlandczykowi zbiorniczek z płynem do dekontaminacji, a następnie jednoczęściowy kombinezon z gumy. Do kompletu dorzucił mu maskę przeciwgazową składającą się z ogromnego wizjera z pleksi, pod którą wyrastały nieduże wyrostki plastikowych zaworów: Jeden na filtr, a jeden do picia. 

Podobny zestaw, poza deficytowym dozownikiem z płynem dezynfekującym, otrzymała dziewczyna. Przykładając maskę do twarzy, od razu poczuła zapach stęchlizny, jakby umarł tam szczur. Wiedziała jednak, że to odór czegoś innego.

– Moglibyście chociaż umyć maskę po sobie, panowie. 

– Była myta, ale ten zapaszek zostaje gdzieś w tej gumie, rozumiesz? Ciężko to wymyć. – tłumaczył się drugi z żołnierzy, kciuki wciskając pod pasek swojego kombinezonu. 

– Chyba już lepiej, jakbyście nam rozdali ptasie dzioby doktora plagi. Tam przynajmniej pachniało ziółkami. – rzucił rozbawiony tajski łysol, naciągając na tył głowy parcianą pajęczynkę.

Podobnie postąpiła Kahi, przy czym jej szło to trochę dłużej; paski wadziły o długi kucyk i parę blond kosmyków, utrudniających właściwe ułożenie maski. Pomocnym ramieniem posłużył po chwili Niran, a dziewczyna poczuła, jak guma ściśle obejmuje brodę, policzki oraz czoło.

– Jest szczelna. 

– Dobrze. Mads i Sigvard sprawdzą jeszcze wasze kombinezony. A na razie was zapraszam za sobą, pewnie jesteście głodni. – rzekł beznamiętnie generał, zbliżając się już do drzwi.

Przejście zatarasował mu jednak młody Lars, który głośno przełknął ślinę, kiedy to dojrzał dziki błysk w szmaragdowym oku sysselmanna. 

– Ja przepraszam najmocniej, generała, ale nie daje mi to spokoju: Dlaczego tutaj nie ma personelu? Siedzimy w najbardziej wysuniętym punkcie w stronę przeciwnika. Siedzimy w miejscu mającym strategiczne znaczenie dla całego Przymierza. A tu nikt go nie piln…

– Ty go pilnujesz, starszy szeregowcu. Skoro z taką odwagą i zawziętością wyskakujesz przed twarz generałowi, to już sobie wyobrażam, jak samemu powstrzymujesz natarcie Rusków! Zuch z ciebie. – odparł kąśliwie Mayen i odepchnął delikatnie dłonią rudego. 

Wystarczyło. Ten się odsunął w bok jak za dotknięciem magicznej różdżki nafaszerowanej gwoździami. To wciąż jednak nie powstrzymywało go przed zamknięciem jadaczki:

– Domyślam się, że prowadzimy tutaj jakąś specjalną operację…

– Nie ma żadnych ‘’my’’, szeregowy. Chcesz wiedzieć, po co to wszystko? – zapytał go cicho, acz na tyle ostro, że na generalskiej szyi naprężyła się tętnica. – Oddelegowałem swoich ludzi do Longyearbyen, żeby przygotowali wojsko do nadchodzącej ofensywy. Za niecałe dwanaście godzin ruszymy na Czerwonych, ale przedtem, musimy sobie zapewnić przewagę. I wiemy tylko o tym ty, ja, pani wice kapral, inspektor Daeng i oficerowie pododdziału chemicznego: Sigvard oraz Mads. Jeżeli się dowiem, że ktoś poza naszą szóstką wie o misji Valkirii, osobiście zlecę Chemikom dokonanie egzekucji na tobie.

 

W betonowym tunelu Banku panowała głucha inercja; tak głucha, że w pewnym momencie była niezwykle uciążliwa. Słyszalne się zrobiło tykanie zegarka na inspektorskim nadgarstku, chrzęst strzelającego karku oficera, który najwyraźniej już przeprowadzał rozgrzewkę przed potencjalną egzekucją. Kahi do tego słyszała, jak krew przelewała się w trzewiach Larsa: Tętnice odprowadziły krew z nóg, rąk oraz głowy, zabijając u niego funkcje motoryczno-poznawcze. Rozsadzi mu mięsień sercowy, zabije go na miejscu…

 

Generał poprowadził dwójkę wywiadowców do jednego z trzech hangarów Banku. To właśnie tutaj była magazynowana część nasion i sadzonek, ale jak Kahi zauważyła, Erling Mayen znalazł lepsze zastosowanie dla tak przestronnej powierzchni.

Zamiast wysokich regałów wolnostojących, na środku sali stały liczne prycze oraz myśliwskie leżanki. Wzdłuż ścian z kolei szły żłobienia melioracji, która odprowadzała topniejące resztki zmarzliny. Najwidoczniej pracujące tu grzejniczki doprowadziły do takich zachwiań temperaturowych, że trzeba było się ratować instalacjami drenażowymi. 

– Tylko ten hangar został przerobiony. – odpowiedział generał, zauważając ciekawość dziewczyny. – Potrzebowałem zrobić izbę dla oficerów oraz stacjonujących tutaj stróżów. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie nam bronić miasta.

– A gdyby faktycznie teraz zaatakowali Rosjanie?

– Mamy Larsa, obroniłby nas. – wtrącił się niepoważnie goryl, przysiadając przy prowizorycznym piecyku. 

– Gdyby faktycznie zaatakowali, to ochronią nas betonowe ściany, żelazne wrota oraz ponad sto metrów tunelu. Do tego, mamy niemałą siłę ognia, która pozwoliłaby nam się obronić aż do sukursu Przymierza. Ale raczej nie chcemy przekuć tego luźnego pomysłu w rzeczywistość, stąd też właśnie wasza misja. 

Kahi przysiadła przy drugiej krawędzi piecyka, na którym Tajlandczyk gotował już jakąś mieszankę warzywną, zapewne na bazie włoszczyzny z tutejszych szklarni. Gdy tylko zauważyła, że generał niespodziewanie zniknął, momentalnie zagaiła do swojego przyjaciela: 

– Sądzisz, że ta dywersja i ta wojna… To wszystko jest naprawdę niezbędne? 

– Według Wegecjusza, jeżeli chcemy pokoju, powinniśmy się przygotować do wojny. Z kolei według Buddy, walka jest akusala, to znaczy, czymś niezręcznym, ale i nieuniknionym.

– A według ciebie?

Niran przestał na chwilę przekładać warzywa na patelni, westchnął bardzo ciężko i spojrzał się na podopieczną. 

– Według mnie, jeden i drugi ma rację. Wybacz, dziecino, ale jeżeli chcemy jeszcze normalnie funkcjonować, to powinniśmy wyciąć ten ropiejący wrzód na dupie, jakim jest Barentsburg. Ale, liczę na to, że wyłącznie zdemilitaryzujemy miasto. Nie trzeba w końcu ich kosić w pień. Już i tak została ich tam garstka po Wielkiej Wojnie. Z dwieście, trzysta osób? 

– I myślisz, że po tym, jak zajmiemy ich składy broni, to nagle wszystko się ustabilizuje? Ciężko mi w to uwierzyć, w szczególności, kiedy się spojrzy na historię dwudziestego wieku, dziewiętnastego…

– Dobra, dziecino. Dobra. Wiem, do czego pijesz. Jasne, spodziewam się jakiegoś odwetu ze strony Ruskich, ale przynajmniej Mayena już nie będzie tak świerzbić między pośladkami.

Zarechotali cicho nad patelnią, zaciągając się gorącem parującym z warzywek. Przyjemne, buchające ciepło rozpuszczało zaległy szron w nozdrzach, otwierało pory zmarzniętej twarzy. Kahi starała się pochłonąć całą sobą ten wirujący wrzątek, próbując jednocześnie go zapisać w pamięci zmysłów. Blisko dwanaście godzin spędzi na odkrytym terenie, w zlodowaciałej tundrze. Pomiędzy resztkami wymarłego gatunku niedźwiedzi polarnych a rozkwitającą populacją mutantów. Na tyłach wrogach. 

 

***

 

Generał wrócił do swojego gabinetu, w którym krzątała się dwójka z pododdziału chemicznego. Mężczyźni, tak jak wcześniej rozkazał sam Mayen, zajęli się przeglądem osprzętowania dla Valkirii oraz jej opiekuna.

Sigvard, widząc w drzwiach dumnie stojącą postać sysselmanna, pchnął łokieć w żebro swojego kompana, aby i ten odwrócił się od stołu. Na początku, Mads tylko stęknął oraz zmełł przekleństwo, ale dostrzegłszy powagę na licu kompana, a potem wysokie kamasze generała, od razu stanął na baczność. 

– Możemy w czymś pomóc generałowi?

– A i owszem. Nie ukrywam, że trochę zjebałem akcję z młodym Larsem. – przekleństwo w ustach sysselmanna delikatnie wzdrygnęło podkomendnymi, ale wciąż słuchali uważnie. – Mogłem postawić w stróżówce kogoś bardziej rozgarniętego. Kogoś takiego jak właśnie wy: Nie zadającego pytań, niemającego pretensji i nieociągającego się. Prawdziwego rębacza Przymierza! 

Słowa te wyjątkowo pokrzepiły zmiętoloną, przeżutą przez wieczny mróz i niebezpieczeństwo psychikę mężczyzn. Od razu wyciągnęli się ku górze, wysuwając umięśnione korpusy przed siebie, jakby licząc, że za chwilę na ich piersiach zawisną ordery zasługi. Erling uśmiechnął się pod nosem, widząc, jak oficerowie połykają nie tylko haczyk, ale i całą wędkę. 

– Popełniłem błąd, przez który może lec w gruzach nasza cała operacja. Misja, która zapewniłaby nam wieczny dobrobyt, a wam stanowiska dosłownie tuż po mojej prawicy. Pomyślcie tylko o tym: Podwojone racje żywnościowe, batuta nad osobistymi oddziałami… Każda pannica kładłaby wam nogi na pagonach. Wiecie, do czego zmierzam?

– Mamy go kropnąć, generale? – odpowiedział półszeptem blond Mads, wykręcając nerwowo palce za plecami. 

– Broń boże, Mads! Jak mogłeś tak pomyśleć!? Toż to jeden z braci. – burknął z teatralnym oburzeniem generał, wybijając tym samym żołnierzy z rytmu logiki i racjonalnego myślenia. 

– Tyle że to taki młodszy, upośledzony brat. – dodał po chwili Sigvard.

Chemicy zaczęli rechotać mimowolnie, nie potrafiąc nabrać pokory nawet przed samym generałem. Mayen jednak im nie przerywał i sam delikatnie się wyszczerzył. Skromnie, a jednocześnie surowo. Niech się bawią, pomyślał pod siwą czupryną, niech wtórują. Łatwiej będzie nimi manipulować. 

– No właśnie, panowie. Młodszy, upośledzony brat. Takiego nie trzeba ukatrupiać, tylko się nim zająć, zaopiekować i zadbać o to, żeby nie wygadał się reszcie rodziny z powierzonego mu sekretu. Dlatego jak odbębni swoją rutę, zajmijcie go czymś. A i podajcie mi ten prezent dla Valkirii. 

***

 

– Naprawdę myślisz, że jestem zbyt delikatna, żeby to zrobić?

– Może nie ‘’delikatna’’, ale jednak… Podszyta strachem.

– Muszę się w końcu przełamać. Po pierwszym razie na pewno nabiorę kurażu. 

– Tutaj się z tobą zgodzę. Potem już będzie tylko łatwiej. 

– Łatwiej, bo zrobię to z tobą, Niran. 

Mężczyzna delikatnie się uśmiechnął do blond dziewczyny i poprawił łokieć na elastycznym materiale leżanki. Siedzieli na kuckach tuż przed pryczą, na której rozłożyli mapę zachodniego wybrzeża Svalbardu. Ciemny palec mężczyzny wodził po hipsometrycznych plamach przedstawiających skalne wybrzuszenia przed miastem Barentsburg. Po chwili jednak opuszek zjechał na taflę Isfjordenu.

– Będziesz mnie stąd osłaniała. Fiord jest skuty grubym lodem na kilka kilometrów od linii brzegowej, więc na pewno wytrzyma pod tobą, a nawet twoim skuterem. Tylko… Nie sprawdzaj tego lepiej, zgoda?

– Mogłabym wykorzystać skały wystające ponad taflę lodu jako kamuflaż. I śnieg, o ile jeszcze będzie leżał. 

– Podobno stacja meteorologiczna z Ny-Alesund poinformowała naszych, że lada moment nadejdzie sromotna śnieżyca. A poza tym, wątpię, że Rosjanie odśnieżają fiord. 

– Ja bym odśnieżyła. Świetna okazja, żeby pojeździć na łyżwach. 

Niran jeszcze pokrótce przedstawił dziewczynie trasę, jaką ruszą w stronę miasta. Opuszkiem przejechał od Banku Nasion do krawędzi gór Spitsbergenu, gdzie skutery śnieżne powinny sobie poradzić z niezbyt stromymi podjazdami. Dalej trasa prowadziła niemalże prosto, robiąc jedynie uskok przy mieście Grumant. 

Kahi się wzdrygnęła, kiedy tylko jej oczy napatoczyły się na nazwę tego nieszczęsnego miasta.

 

Doskonale pamiętała historię kryjącą się za tytułem kolejnej sowieckiej osady. Nie musiała nawet pytać Nirana w sprawie Grumantu, ponieważ sama doświadczyła tego, co reszta ludzi kilka miesięcy po wybuchu bomb atomowych.

Kończyła akurat pięć lat, kiedy to Longyearbyen zaczęło cierpieć na deficyt wody pitnej, jedzenia oraz paliwa niezbędnego do zasilania agregatów czy farelek. Początek tych wydarzeń nazwano Fimbulvinter, od mitologicznej wielkiej zimy, w trakcie której doszło do upadku rodzaju ludzkiego. 

I do kanibalizmu. 

Zupełnie jak na Svalbardzie. 

Miasto kryło się pod pierzyną z ludzkich trucheł, które w żaden sposób nie dały o sobie zapomnieć. Ziemia była zbyt twarda, by wykopać w niej doły na ludzkie szczątki, z kolei kopalnie służyły w tamtym okresie za schron dla ocalałej ludzkości. 

Ciała, zupełnie jak we śnie Kahi, nie chciały się również rozpadać – skóra się marszczyła, kości kurczyły, a mięso siniało. Wieczny mróz jednak świetnie konserwował cielska, więc co poniektórzy ludzie zamierzali to wykorzystać.

Wkrótce na stoły wleciały różnej masy pieczenie, schaby, gulasze na resztkach zgrabionych ze sklepu; antrykoty oraz steki. Na początku, ocaleni żarli tak, że aż się uszy trzęsły. Dopiero potem zaczęły się pytania.

Stalkerzy – czyli ci, którzy odważyli się ubrać kombinezony ochronne i wyjść na zewnątrz po zapasy – tłumaczyli się pomyślnymi polowaniami na niedźwiedzie czy jelenie, które zapuściły się do opuszczonego miasta. Kiedy jednak kłamstwo wyszło na światło dzienne, w kopalni zaczęła się prawdziwa rzeź.

To właśnie Erling Mayen, wykorzystując strzelbę gładkolufową, zaprowadził nowy porządek w protoplaście Przymierza: Przeprowadził egzekucję na stalkerach w opuszczonym szybie, z kolei kucharzy i rzeźników uczestniczących w kanibalistycznym procederze wygnał tak, jak stali. Bez kombinezonów ochronnych, bez masek. Tylko sztucer do ochrony przed zwierzętami. Za nimi poszli członkowie rodzin oraz ci, którym zasmakowała ludzina. W drugiej turze, na wieczną banicję udali się ci, którzy popadli w chorobę popromienną od skażonego mięsiwa, w tym również matka Kahi. 

Od tamtej pory, Norweżka ani razu nie odważyła się tknąć mięsa. Jakiegokolwiek.

Tuż po zakończeniu Fimbulvinter i rozpoczęciu pierwszych ekspedycji, okazało się, że wygnańcy cudem przeżyli, odnajdując schronienie w opuszczonym mieście Grumant. Blondynka jednak nie słyszała o swojej matuli wśród ocalałych.

Przymierze, podobnie zresztą jak Barentsburg, kategorycznie zakazało zbliżać się tam swoim ludziom, argumentując całość zadżumionymi, skażonymi krwiopijcami. 

 

– Widzę, że jesteście już gotowi. – rzekł generał, wkraczając w niezwykle żwawym kroku do izby. – Chemicy modyfikują wam skutery śnieżne i obijają silnik ołowianą blachą. Paliwa będziecie mieli akurat tyle, żeby zrobić kurs tam i z powrotem. Do twojego skutera, Daen, przytroczymy plecakową radiostację ustawioną na naszej częstotliwości. Przy wejściu jeszcze dostaniecie krótkofalówki. 

– A co to tam generał niesie? Prezent pożegnalny? – zagaił Niran, wstając z klęczek. 

– Raczej powitalny. Mam nadzieję, że Kahi godnie nim przywita wrogów, jeżeli zajdzie taka potrzeba. 

Sysselmann nie bacząc na rozłożoną mapkę, położył na pryczy długie zawiniątko. 

Kahi, wciąż będąc na kolanach, delikatnie sięgnęła do szarawego płótna i rozwinęła.

Brytyjski karabin wyborowy AWM z lunetą o dziesięciokrotnym powiększeniu; na przodzie długiej lufy spoczywał biały tłumik dźwięku, z kolei pod nim nierozłożony dwójnóg. 

O ile dziewczyna miała trudność w pojęciu i odgadnięciu, z jaką snajperką ma do czynienia, tak Niran od razu zauważył analogię do fikcyjnego AWP z pewnej gierki z antyterrorystami, przez co prychnął pod nosem od natłoku sentymentalnych wspomnień.

Starszy Norweg wyciągnął dłoń wobec wice kaprala, a ta niepewnie odebrała kolejną część prezentu: Grube, przydługie pociski 300. Winchester Magnum.

– Strzelanie to nic złego, jeśli trafia się właściwych ludzi. 

– Piękne słowa, generale. Pańskie? – zapytała Kahi.

– Clinta Eastwooda z ‘’Siły magnum’’.

 

 

Koniec

Komentarze

Szymonie, kilka rad na początek.

Fragmenty nie są popularne na portalu, bo użytkownicy wolą zamknięte historie, a dwa, że fragmenty nie wchodzą do grafiku dyżurnych i nie mają obowiązku ich komentować. Więcej się człowiek nauczy na tekstach 20-40 tysięcy znaków, bo więcej osób je przeczyta i skomentuje, co jest cenne, szczególnie na początku. Jak jesteś nieznany, czy to w formie pisania czy komentowania, to może się znaleźć niewiele osób, które zdecydują się przeczytać tak długi fragment, o wgłębianiu się w tekst i poprawianiu aspektów technicznych nie wspominając. 

Łap tutaj świetny poradnik drakainy dla nowych użytkowników, by dowiedzieć się co z czym się tutaj je. ;)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Szymonie, Sagitt wyłożył najważniejsze sprawy, a ja dołączam w zachęcie: napisz coś w miarę krótkiego i zamkniętego, to zyskasz czytelników. Fragment (na dodatek, sądząc po ostatnim zdaniu, urywający się dosłownie w środku wydarzeń) to nie jest to, co portalowe tygrysy lubią najbardziej. Dodatkowo fragment jest bardzo długi i z uniwersum wykreowanego przez kogo innego.

 

Tak z drobiazgów, które widać na samym końcu: mówi się po prostu “zakład Pascala” :) Kto wie, ten wie, kto nie – imię mu nie pomoże.

 

A z technikaliów, które widać nawet przy przewijaniu – masz problem z zapisem dialogów. Na podlinkowanej w podrzuconym Ci przez Sagitta “portalu dla żółtodziobów” znajdziesz dość na początku link do linkowni ;) gdzie są m.in. linki do poradników pisania dialogów.

Główny problem to:

– Tyle że to taki młodszy, upośledzony brat[-.] – dodał po chwili Sigvard.

Niepotrzebne kropki masz w większości wypowiedzi, przez które przemknęło moje oko.

 

Powodzenia!

http://altronapoleone.home.blog

Dziękuję Sagittowi za kilka złotych rad oraz za stały kontakt na czacie prywatnym. 

Dziękuję również Drakainie za drobny feedback odnośnie technikaliów i porad! Znalazłem przed chwilą poradnik Nazgula w sprawie dialogów <3 

Cześć, Szymon!

 

Moi poprzednicy wspomnieli już o długości fragmentu, więc nie będę się powtarzać. Może warto by podzielić go na krótsze części? Myślę, że wtedy chętniej ktoś do Ciebie zajrzy.

Przeczytałam kawałek tekstu (całości za jednym razem nie zdołałam) i nie powiem, całkiem nieźle się zapowiada. Jako fanka Skandynawii po krótkiej przygodzie z Uniwersum Metro złapałam haczyk (duży plus za wspomnienie o Fimbulvinter!) i cierpliwie dotrwam do końca :)

Czyta się całkiem dobrze, choć trzeba przebrnąć przez enigmatyczny początek. Co zwróciło moją szczególną uwagę – stosujesz w tekście dwukropki i dużo średników. O ile, z tego, co kojarzę, w angielskich tekstach średniki pojawiają się często, w polskich stosuje się je bardzo rzadko, w powieściach tym bardziej. 

Tekst ma potencjał, więc szkoda, żeby miał odstraszać na wstępie liczbą znaków ;) 

Na pewno tu jeszcze zajrzę z propozycjami poprawek.

 

Pozdrawiam!

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Postanowiłem wysłuchać Waszych rad i skróciłem fragment o dosyć dwa obszerne rozdziały, przez co powinno być z kapkę lepiej. Ewentualnie, z biegiem czasu, dodam do sekcji komentarzy resztę.

Na dniach postaram się poprawić błędy techniczne od strony dialogów, chociaż wiem, że to nie są jedyne mankamenty mojego opowiadanka.

Nati-13-98, dziękuję ślicznie za zainteresowanie oraz drobny feedback :3

Mam też drobne pytanie odnośnie początku. Mówiłaś, że trzeba przebrnąć przez enigmatyczność, co mam nadzieję, że nie jest niczym złym. Właśnie ten wstępniaczek, te dziwne, abstrakcyjne preludium ma zaciekawić, zachęcić i zaintrygować. Ma być na tyle nietypowe, aby ludzie chcieli rozwiązania tego, o czym śni główna bohaterka.

Mam również nadzieję, że te dwukropki oraz średniki nie są niczym złym. Sam zauważyłem ich mnogość i u siebie, i u innych literatów, choć głównie za wschodniej granicy (Rosja, Ukraina). 

Witaj.

Twoją opowieść świetnie się czyta, jest pełna akcji, umiejętnie poprowadzonej fabuły, ciekawych wydarzeń.

Jakoś nie wiem, dlaczego, ale dopowiadam już sobie (przy ewentualnym jej kontynuowaniu), że jednak dojdzie do dramatycznego spotkania z matką. :)

 

Z technicznych dostrzegłam kilka drobnych spraw, jak np. 

“Szybko więc naciągnęła na usta komin, chcąc uratować swoje ustaChcąc uratować ulatującą pewność siebie”. 

“na tyłach wrogach”.

 

Opowiadanie jest wciągające i oryginalne, bardzo mi się podobało.

Pozdrawiam. 

Pecunia non olet

Trafnie Pani zauważyła, że faktycznie, mam powtórzenie! Myśląc ogólnie o twarzy czy wargach, napisałem wtórnie o ustach, co wygląda dosyć… Nieestetycznie. Natomiast Powtórzenie frazy ‘’chcąc uratować’’ było umyślne oraz celowe. Chciałbym tym trochę zintensyfikować powagę i cel, w jakim użyła tego komina. 

O, dobrze, że skróciłeś. Choć fragment wciąż do krótkich nie należy ;) 

Historia jest ciekawa, widać, że mocno siedzisz w Uniwersum, a umiejscowienie akcji na dalekiej północy wydaje się oryginalne (mówię „wydaje się”, bo znam tylko kanoniczne powieści, nie wiem, o czym są fanowskie). Ma się poczucie, że dobrze znasz rzeczywistość, którą opisujesz, przedstawiasz cenne szczegóły. Niestety na wielu sprawach (przede wszystkim broni) się nie znam, więc nie ocenię wiarygodności ;)

Momentami wybijały mnie z rytmu dygresje na temat przeszłości bohaterów. Są wartościowe, wnoszą coś ciekawego do fabuły, ale czasem zbyt mocno zlewały mi się z akcją, wprowadzają nieco zamieszania i rozwlekają scenę przygotowań do misji. 

Co do początku – za drugim, uważniejszym podejściem nie wydawał mi się już tak enigmatyczny ;) 

Dwukropki i średniki – nie czytam wschodniej literatury, więc się nie wypowiem, może masz rację. W polskich rzadko się z nimi spotykam, a jeśli już, średnik pełni funkcję takiej „słabszej kropki”. U Ciebie pojawia się w wielu miejscach, gdzie spokojnie mógłby stać przecinek, np.

Finalnie jednak ten bestiariusz; ta aktówka wypełniona ckliwymi bajeczkami

Z kolei po dwukropkach zaczynasz wypowiedź od wielkich liter, co się zdarza, ale raczej jak chcemy wydzielić zdanie pytające.

Żadne z tych zwłok nie przeszło pełnej fazy rozkładu: Ciała były poskręcane

Tutaj na przykład postawiłabym myślnik.

 

Moją uwagę zwróciło też sporo innych rzeczy:

 

Pani Zamieć

Tytuły rozdziałów mogłyby być pogrubione dla większej przejrzystości.

 

Za taflę robiły ludzkie zwłoki.

Nie wiem, czy dobrze rozumiem – Kahi siedziała na dnie akwenu, a nad nią, zamiast powierzchni wody, unosiły się ciała? Coś mi tu nie gra :P

 

W tamtym momencie wydało się to śmieszne Kahi

Kahi wydało się to śmieszne

 

Nieznana jej zgrabna dłoń złapała ją od tyłu za policzki, odciągając powoli całą głowę. Blondynka krzyknęła z bólu

Tutaj dodałabym coś wzmacniającego siłę tej dłoni, co spowodowało tak ogromny ból. Bo z tego zdania wynika, że ją po prostu złapała, w dodatku powoli odciągnęła. 

 

pod awangardą płatków śniegu

Awangarda nie jest tu chyba odpowiednim słowem. 

 

błękitno-szare ślepia

błękitnoszare. Bo błękitno-szare by oznaczało, że były w połowie błękitne, a w połowie szare.

 

Ten, słysząc zapytanie kobiety, zaśmiał się

Ten jest tu zbędne, wystarczy zacząć od Słysząc

 

betonowa ‘’arteria’’,

W wielu miejscach dziwnie zapisujesz cudzysłowy. Powinno być „arteria”.

 

wiatr co rusz wznosił śnieżny puch w górę

Skoro wznosił, to wiadomo, że w górę.

 

Według Nirana, miasto od czasu Atomowej Apokalipsy tak naprawdę niewiele się zmieniło. Tak jak dwadzieścia lat temu, tak i teraz wygląda kropka w kropkę.

Wygląda zupełnie jak dwadzieścia lat temu

 

to wszystko odgrywa się Dolinie Esker i…

odgrywa się w Dolinie Esker

 

Chciałam więc wyszukać w różnych źródłach jakieś analogii do tej postaci.

jakieś analogie

 

We śnie wspomniała mi też o Niflheim

o Niflheimie

 

Valkirii nie wypada się spóźnić

W tekście zapisujesz Valkirię przez „v”, a w tytule jest „w”, trzeba by to ujednolicić.

 

przejść przez Fimbulvinter

Fimbulvinter niepotrzebnie zapisujesz kursywą (skoro np. Niflheim już nie)

 

– Chłopak ma taki czas reakcji jak głuchy na dźwięk syreny alarmowej. – dorzuciła od siebie Kahi

Od pewnego momentu w tekście wstawiasz kropki po wypowiedziach (ale o tym już tu ktoś wspomniał).

 

– Akurat sysselmann nie wspominał o próbie zastrzelenia swoich, ale reszta za to jako tako się zgadza. Ale chwila

Powtórzenie.

 

i po chwili do izby wkroczyła dwójka nowoprzybyłych.

nowo przybyłych

 

Ciężko było nazwać to pomieszczenie byle izbą.

Trudno było nazwać (…). Ciężki piszemy, jak mamy na myśli coś fizycznego, ew. ciężki oddech. Pojawiło się to u Ciebie w kilku miejscach.

 

Przy kolejnej ścianie znalazło się żeliwne biurko,

znajdowało się

 

Generał uśmiechnął się wąskimi, spierzchniętymi ustami pod rzadkim wąsikiem i rozciągnął przed nimi na blacie turystyczną mapę Svalbardu.

Niby wiadomo, że chodzi o bohaterów, ale zdania wynika, że nimi odnosi się do ust

 

Broszura była tak pomiętolona, że w miejscach zgięć już dawno się przetarła, przez co archipelag został pocięty na nierównomierne kawałki za pomocą białych pręg. Wystarczyło to jednak do przedstawienia ‘’bojowej misji’’, jaką szykował generał dla niej i dla Nirana. 

Podobny przykład j.w. – niej zdaje się odnosić do broszury, a nie bohaterki.

 

Usiadł na chwilę za biurkiem, rozłożył wygodnie swój grzbiet na oparciu prostego krzesła i spojrzał się w błękitne oczy kobiety.

Nie bardzo mi tu pasuje ten grzbiet.

 

A Rosjanin z zachodniej części archipelagu się rzuci, bo jest głodny, cię nienawidzi

nienawidzi cię

 

Jesteśmy ogniwem łańcucha pokarmowego. Musimy więc go przerwać i udowodnić, że nie jesteśmy ofiarą, a zwierzyną…

Powtórzenie.

 

– … Tą samą, która zatraciła hamulce samozachowawcze?

Przy takim zapisie wielokropek powinien łączyć się ze słowem, czyli …Tą samą (swoją drogą nie jestem pewna, czy w ogóle powinien się tu znaleźć).

 

Też nie wiem, czym do końca jest niemoralność.

Nie wiem też

 

– Czy katharsis nie wywodzi się czasem z Greki

greki

 

– Te kopalnie czasem już dawno nie wyszły z użytku?

– Te kopalnie przypadkiem już dawno nie wyszły z użytku?

 

– Częściowo. Większość węgla pewnie już wybrali przez te dwie dekady, ale nie chodzi tutaj tyle o surowiec, co o strategiczne znaczenie tych szybów.

ale chodzi tutaj nie tyle o surowiec, co o strategiczne (…)

 

– A jeżeli broń została przeniesiona? – zapytała cicho Kahi, zamek błyskawiczny zapinając aż po szyję.

zapinając zamek błyskawiczny

 

– Świetnie. Więc w skrócie: Jedziecie, wysadzacie i się cofacie.

się wycofujecie

 

Będziesz go osłaniała z dystansu, ale miejmy nadzieję, że nie będziesz musiała używać pukawki.

Powtórzenie.

 

Nie został nawet poinformowany o tym, że schron dowódcy został ogołocony z całego personelu, z którego został wyłącznie generał Mayen.

Powtórzenia.

 

W dwuosobowej kabinie ratraka siedziała para rosłych mężczyzn odzianych w filtracyjne stroje ochronne umaszczone w białe camo.

Umaszczenie dotyczy sierści, więc tutaj nie bardzo pasuje. 

 

Przyglądał się w zdumieniu arsenałowi, jaki przywieźli nowoprzybyli

nowo przybyli

 

Osprzęt umożliwiający wkroczenie w strefę promieniowania oraz radiacji. 

To zdanie, a właściwie równoważnik zdania, niepotrzebnie stanowi oddzielny akapit. Raczej wplotłabym go do tekstu.

 

wszystkie maski oraz filtry są pochowane w betono-kamiennej głębinie

betonowo-kamiennej

 

Ta oziębłość w stosunku co do żołnierzy

w stosunku do żołnierzy

 

Może i była naiwna, myślała sobie Kahi,

Jeśli piszesz o tym, co myślała, to naturalniej brzmiałoby to w pierwszej osobie → Może i byłam naiwna

 

może nie poparł jej w trakcie debaty z generałem, ale wiedziała, że było to wywołane ową ‘’galanterią’’, jakiej domagał się generał od podwładnego.

Powtórzenie.

 

‘’Dodatkowo, z jakiś tysiak kilometrów na południe od Svalbardu, na norweskie Tromso oraz rosyjski Murmańsk, padły atomówki’’ powiedział wtedy Tajlandczyk.

Po wypowiedzi w cudzysłowie powinien być myślnik albo przecinek.

 

Wątły tors wypiął dumnie do przodu, chcąc się popisać sylwetką Adonisa, a miast tego, chłopak skojarzył się z opierzonym cycem koguta.

tymczasem skojarzył się dziewczynie. Swoją drogą, opierzony cyc koguta nie bardzo do mnie przemawia.

 

O ile Lars się zmieszał, tak Kahi była mu wdzięczna za te drobne, niewerbalne wtrącenie.

za to drobne

 

– Tak. – odpowiedzieli chórkiem Kahi z Niranem. Mimo to żołnierz wydzielił między nimi plastikowe opakowania z lekami przeciwpromiennymi. 

wydzielił im 

 

Zamiast wysokich regałów wolnostojących, na środku sali stały liczne prycze oraz myśliwskie leżanki.

Drobne powtórzenie.

 

Na tyłach wrogach

Na tyłach wroga?

 

Starszy Norweg wyciągnął dłoń wobec wice kaprala, a ta niepewnie odebrała kolejną część prezentu

do wicekaprala, a Kahi [bo chyba nie dłoń? :)] niepewnie odebrała (…)

 

Dużo tego, ale wszystko do poprawienia ;) Z chęcią poznam dalsze losy bohaterów.

 

Pozdrawiam!

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Zima to cholerny symbiont żerujący na życiu całego świata… Samego świata.

Według wikipedii (https://pl.wikipedia.org/wiki/Symbiont) symbiont to organizm, który żyje w symbiozie z innym, więc nie powinien żerować.

Poza tym, według mnie, samo określenie żerować na życiu całego świata… Samego świata, jest niezrozumiałe. Co w tym przypadku oznacza samego świata?

 

Był to wiatr przebijający się na wylot przez jej bębenki uszne, robiąc z kobiecego układu komorowego prawdziwą mrożonkę. Płyn mózgowo-rdzeniowy już dawno zastygł, mózg zeszklił się od pokrywającego go szronu, z kolei na nerwach wykwitły sople. Nie mogła już zrobić nic.

To porównanie w mojej ocenie nie jest trafne, sugeruje, jakoby kobieta była martwa, nie sądzę, by ktokolwiek mógł przeżyć z mózgiem pokrytym szronem czy zamarzniętymi nerwami. Trochę zbyt duże wyolbrzymienie tego mrozu.

 

Każdy się bał w dzieciństwie Pani Zamieć braci Grimm albo Królowej Śniegu z Heidelbergu autorstwa Andersena

Stawiasz bardzo odważnie stwierdzenie, chyba jednak nie dla każdego prawdziwe.

 

Tworzyć mity i legendy, pozwalające zrozumieć prostemu człowiekowi, z czym to wszystko się je.

To określenie trochę psuję i nie pasuje do Twojej narracji i tego w jaki sposób opisujesz świat przedstawiony – czasem zbyt poetycko, ale to kwestia stylu. Tutaj jednak bym się zastanowił.

 

Kahi, blondynka zamieniona w drobniutki gletscher,

Sugeruję wziąć w kursywę coś, co bierzesz z innego języka. Poza tym, czy faktycznie trzeba brać to z niemieckiego, nie warto po prostu napisać lodowiec?

 

Może to sama Pani Zamieć ją morduje żywcem?

Mordować żywcem? A da się zamordować trupa czy tylko żywego? ;)

 

Zupełnie jakby w jej krtani bulgotała mieszanka krwi i śliny, ale przecież każdy płyn w jej organizmie już dawno zamienił się w litą skałę.

Coraz bardziej wzmacniasz czytelnika, że stan kobiety jest zbyt nierealistyczny. Jeśli krew byłaby w stanie stałym, wątpię by kobieta mogłaby żyć, zwłaszcza, że serce nie pompowałoby już niczego.

 

– Wstawaj, Kahi. 

Ramieniem dziewczyny potrząsnęło ogromne łapsko zakute w puchowy rękaw.

Czyli małe oszustwo, bo to tylko sen/wizja. Natomiast stan tej kobiety, nawet w śnie, jest dla mnie zbyt nierealistyczny.

 

Niran był tajskim olbrzymem, który w swoim białym kombinezonie narciarskim przypominał humanoidalnego niedźwiedzia polarnego.

Chyba obędzie się bez tego humanoidalnego.

 

 

sysselmann

Imię/pseudonim powinno się z dużej.

 

niepełnosprytny

W opisie narratora jakoś nie brzmi to za dobrze, odbiera tekstowi powagi, a to jednak post-apo ze świata Metra.

 

Na razie wypisałem Ci kilka subiektywnych uwag z początku tekstu. Do całości odniosę się jutro, bo teraz czas mnie nagli, a i siły opadają.

Pozdrawiam!

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

szymon52510

Trafnie Pani zauważyła, że faktycznie, mam powtórzenie! Myśląc ogólnie o twarzy czy wargach, napisałem wtórnie o ustach, co wygląda dosyć… Nieestetycznie. Natomiast Powtórzenie frazy ‘’chcąc uratować’’ było umyślne oraz celowe. Chciałbym tym trochę zintensyfikować powagę i cel, w jakim użyła tego komina. 

Aaa… rozumiem. Jeśli to celowy zabieg, to przepraszam. :)

Dziękuję, ale proszę pisać na ty, pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Tutaj przyznam rację nati co do moich powtórzeń, przeinaczeń czy też pożeraniu liter z paru słów. Dziękuję za to i na dniach postaram się to poprawić :3

 

Jedynie się dopytam, co do tego wicekaprala. Właśnie chciałem go pisać jako jedno słowo, ale i google, i korektor, i strony powiązane z wojskowością oraz oznaczeniami zapisują je osobno, oddzielając wice, stąd te nieporozumienie. 

Jeżeli chodzi o te taflę, to powinienem inaczej to opisać. Chodziło mi o to, że cały lej został wyładowany cielskami, na których spoczęła protagonistka ;^; 

Z kolei, jeżeli chodzi o dialogi, to chyba mogą się w nich pojawiać powtórzenia oraz niezbyt poprawne frazesy. Nie idzie ukryć, że choć są wojskowymi, to nie posługują się mową administracyjną, a jedynie ubogacają gadkę potoczną o niezbędną nomenklaturę.

 

Jeżeli chodzi o uwagi Daniela, to z większością się zgodzę, bo widać, że się na tym zna. Przy czym odniosę się do paru kwestii.

 

Sysselmann nie jest ani pseudonimem, ani też imieniem. To po prostu norweski odpowiednik gubernatora na Svalbardzie.  

Może i obejdzie się bez tego humonaidalnego niedźwiedzia, ale z drugiej strony, nie mam wrażenia, że to jakkolwiek komplikuje odbiór wypowiedzi. 

Co do mordowania martwego, to można mordować zombiaki, ale oczywiście się czepiać nie będę, masz tutaj rację :D

Przy czym, nie mam wrażenia, że zbyt nierealistycznie podszedłem do kwestii snu głównej bohaterki. Owszem, popłynąłem z wyobraźnią, zamieniając ją w gletscher (mógłbym tutaj napisać po prostu gleczer, co jest spolszczonym synonimem lodowca), ale… No miała prawo się tak czuć. Miała prawo czuć, jak umiera, jak wszystko w niej zamarza, a mimo to, ciągle żyje. Jeden wielki oksymoron, co jest jak najbardziej możliwe w dziwnej marze nocnej, podkręconej przez różne czynniki. Równie dobrze, mogła w tamtej chwili żyć już jedynie w sferze astralnej, ale wchodzimy w obszar nadmiernego spekulowania, więc się zatrzymam. Większe wyjaśnienie znajduje się w kontynuacji opowiadania.

Do symbionta i mylnego porównania również się przyznaję, z kolei co do określenia ‘’Samego świata’’, przypuszczam, że nie zauważyłem tego błędu i nie poprawiłem go finalnie. 

Szymon, sugerowałam się przede wszystkim poradnią językową PWN (wpis dotyczy ogólnie przedrostka wice-): https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/wice;267.html, spotkałam się też z łącznym zapisem na innych stronach ;)

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

O, super, dziękuję ślicznie za linkacza :3 

Nowa Fantastyka