- Opowiadanie: matprz99 - Obca matka

Obca matka

Początek jest trochę podobny do Stukostrachów Kinga, tam też główna bohaterka i pies znaleźli element wystający z ziemi, jednak zdałem sobie z tego sprawę dopiero czytając całość, więc to nie było zamierzone. Zapraszam do lektury :) 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Obca matka

Sły­sza­ła, jak Alex, szcze­ka­jąc za­cie­kle, prze­dzie­ra się przez gęste, wysokie na przynajmniej pół metra chasz­cze. Pies był jej je­dy­nym wier­nym jak na razie to­wa­rzy­szem, więc ruszyła za nim, nie zamierzając ryzykować, że zwierzę się zgubi. Byle wie­wiór­ka w parku mogła go spro­wo­ko­wać do po­ści­gu, natomiast powroty nie były jego mocną stroną.

Kiedy Alex był jesz­cze szczeniakiem prowadzenie go na spacery nie stanowiło dla Mii żadnego pro­ble­mu, jed­nak teraz utrzy­ma­nie do­ro­słe­go ber­nar­dy­na na smy­czy w po­bli­żu ja­kie­go­kol­wiek mniej­sze­go stwo­rze­nia było – przy­naj­mniej dla niej – nie­moż­li­we. Dla­te­go też kiedy tylko za­uwa­żała nie­zdro­we pod­nie­ce­nie pu­pi­la, od razu wy­pusz­cza­ła z rąk smycz, nie próbując nawet od­cze­pić jej od ob­ro­ży. Nie oba­wia­ła się tego robić, gdyż Alex cał­ko­wi­cie nie in­te­re­sował się in­ny­mi ludź­mi, a tym bar­dziej dzieć­mi. Cho­ciaż gdyby chciał dla za­ba­wy oprzeć przed­nie łapy na ra­mio­nach pię­cio­let­nie­go chłop­ca, ten niewąt­pli­wie zna­la­zł­by się z krzykiem na ziemi.

Tak więc Mia Pa­ter­son po­dą­ża­ła za swoim psem przez leśne krze­wy, mru­cząc pod nosem obe­lgi za każdym razem kiedy tylko jakaś więk­sza gałąź do­ty­ka­ła jej ple­ców. 

Był wie­czór, słoń­ce wła­śnie za­cho­dzi­ło i ko­bie­ta chciała jak najszybciej znaleźć się na otwartym terenie, z dala od lasu

– Alex do dia­bła, wra­caj. Ale­eex! – wrza­snę­ła w kie­run­ku do­cho­dzą­ce­go szcze­ka­nia. – Wra­caj, bo oddam cię do schro­ni­ska, jak Boga ko­cham. Alex!

Skrę­ci­ła w lewo, wy­do­sta­jąc się na nie­wiel­ką leśną po­lan­kę. Sta­ra­jąc się do­trzeć do psa, mu­sia­ła uwa­żać, by nie po­tknąć się o nie­re­gu­lar­nie grudy ziemi, które wyrastały niemal z każdego miejsca na ziemi. Wyglądało to jak kreci, podziemny domek wypoczynkowy, naliczyła około dziesięciu średniej wielkości kopczyków. Pies stał przy gra­ni­cy drzew po przeciwnej stro­nie.

– Cho­le­ra – wark­nę­ła ko­bie­ta kiedy po­czu­ła, że wil­got­na zie­mia z na­dep­nię­te­go kopca do­sta­je jej się do adi­da­sa.

Pod­nio­sła le­żą­cą na tra­wie smycz, zbliżając się do warczącego psa.

– Pokaż swoje zna­le­zi­sko wiel­ko­lu­dzie. – Po­de­szła bli­żej, klepiąc zwierzę po łbie. – Eh, to tylko wy­ko­pa­na zie­mia, nic tam nie ma, a przy­naj­mniej ty się tam nie wci­śniesz Alex. Zo­bacz. – Od­gar­nę­ła butem zie­mię z kopca. – Nic, tylko zie­mia i napr… – prze­rwa­ła i za­czę­ła odgarniać czub­kiem adi­da­sa skra­wek ziemi. Zda­wa­ło jej się, że do­strze­gła lekki błysk i chcia­ła od­na­leźć jego źró­dło. Znów to do­strze­gła i schy­li­ła się, by do­kład­niej prze­cze­sać mokry grunt pal­ca­mi. 

Po chwili na­tra­fi­ła na mały owal­ny kształt, który podniosła, do­strze­ga­jąc pod ob­le­pia­ją­cą go wil­got­ną zie­mią re­gu­lar­ne zie­lo­ne bły­ski, zupełnie tak jakby przed­miot pul­so­wał własnym światłem. Po­ło­ży­ła go na lewej dłoni, po czym wska­zu­ją­cym i kciu­kiem pra­wej usu­nę­ła brud.

Przed­miot wy­glą­dał jak po­cisk nie­wiel­kie­go ka­li­bru i zda­wał się lekko podrygiwać.

– Zo­bacz, to twoje zna­le­zi­sko. – Mia pod­su­nę­ła Alexowi pod nos wy­cią­gnię­tą rękę z ta­jem­ni­czym przed­mio­tem. Pies tylko za­war­czał prze­cią­gle, po czym zro­bił dwa kroki do tyłu.

– Mam na­dzie­ję, że to nie jest ra­dio­ak­tyw­ne – po­wie­dzia­ła i po­czu­ła nagle silne ukłu­cie w miej­scu, gdzie leżał przed­miot. Mi­mo­wol­nie szarp­nę­ła ręką, strzą­sa­jąc go gdzieś w gęst­nie­ją­cy powoli mrok. Ból prze­szedł na­tych­miast, nie zo­sta­wia­jąc po sobie żad­nych wi­docz­nych śla­dów. Do­tknę­ła zranionego miej­sca, ni­cze­go nie wy­czuwając.

– Dobra Alex, wra­ca­my, ale tym razem już pro­sto do domu – rzekła ostro i szarp­nę­ła za smycz. Pies po­wiódł dookoła zmę­czo­nym wzro­kiem ber­nar­dy­na i ru­szył za swoją panią.

 

Ty­dzień póź­niej Mia Pat­ter­son nie pa­mię­ta­ła już o całym zda­rze­niu, a na pewno za­po­mniał już o nim Alex, który do tego czasu zdążył dać nie­złą lek­cję życia kilku wiewiórkom. Za­rów­no ko­bie­ta jak i jej pies na co dzień nie do­świad­cza­li bli­sko­ści na­tu­ry, żyjąc w wiel­kim, cuchnącym smo­giem mie­ście. 

Mia była uzna­ną pi­sar­ką i wła­śnie za­czy­na­ła pracę nad nową książ­ką, a wy­jazd na łono na­tu­ry za­pro­po­no­wał jej własny agent, Kent Groom, udo­stęp­nia­jąc wspa­nia­ło­myśl­nie swój dom na, jak sam to stwier­dził „to­tal­nym od­lud­ko­wiu”.

– Na­praw­dę je­steś skłon­ny oddać mi swój dom? – spy­ta­ła roz­ba­wio­na, usły­szaw­szy pro­po­zy­cję agen­ta.

– Tylko na czas pi­sa­nia książ­ki. Wie­rzę, że od­dasz go w nie­na­ru­szo­nym sta­nie.

– Je­że­li mam się prze­pro­wa­dzić, to tylko z Ale­xem, a za niego nie mogę rę­czyć. – stwier­dzi­ła rzeczowo.

– Jemu też za­ufam – wes­tchnął Kent Groom. – I tak zresz­tą nie ma tam nic cen­ne­go. To tylko wiel­ki pusty dom na od­lu­dziu. Poza tym je­że­li coś znisz­czy, po­trą­cę sobie z two­jej książ­ki.

– W takim razie zgoda.

Mia uśmiech­nę­ła się mi­mo­wol­nie, przy­po­mi­na­jąc sobie tę roz­mo­wę w jej miesz­ka­niu miesiąc temu. Cho­ciaż jej agent miał już czte­ry krzy­ży­ki na karku, dalej po­tra­fił dzia­łać na ko­bie­ty, a zwłasz­cza na takie, które wy­pi­ły o kilka lam­pek wina za dużo. Mało wtedy brakowało, a miły wieczór na kanapie w salonie przerodziłby się w jeszcze milszą noc na łóżku w sypialni, udało się jej od tego wykręcić okresem. Nie chciała łączyć spraw prywatnych z pracą, czym niewątpliwie byłby seks z Groomem.

Kiedy pomyślała o swojej wymówce, od razu zdała sobie sprawę, że właściwie to powinna napocząć paczkę tamponów, którą kupiła przed tygodniem specjalnie na wczoraj, jednak okazało się, że wcale ich nie potrzebowała tak jak zresztą i dzisiaj, co wydało jej się o tyle dziwne, że odkąd skończyła dwanaście lat, okres miała zawsze regularny co do dnia.

– Przecież nie jestem w ciąży – powiedziała, wypluwając pastę do zlewu w łazience, po czym przepłukując usta zimną wodą.

Według jej rachuby nie spała z nikim od co najmniej roku, a przynajmniej nie w ostatnich miesiącach, w których rzadko nawet wychodziła z domu. Postanowiła na razie się tym nie martwić i jako że prawie cały dzień spędziła na wpatrywaniu się w ekran laptopa, pracując nad trzecim rozdziałem książki, postanowiła dać oczom odpocząć i położyć się spać. 

W sypialni czekał już na nią Alex, i kiedy tylko podeszła do łóżka, burknął z niecierpliwością, podbiegając do drzwi.

– Nie dzisiaj wielkoludzie, nie mam siły na spacer. Musisz wytrzymać, przykro mi.

Pies zwiesił głowę i posłusznie położył się przy wejściu do sypialni, całkowicie blokując drzwi.

– Tylko się nie zsikaj na ten dywan kolego, wygląda na drogi – powiedziała, po czym zgasiła lampkę nocną i ułożyła się wygodnie pod pościelą.

 

Stała właśnie przy lodówkach z mrożonkami, zastanawiając się co przyrządzić na obiad, kiedy poczuła, że ktoś ją obserwuję. Ukradkiem zerknęła na bok i ujrzała otyłego mężczyznę gapiącego się prosto na nią. Stał o kilka kroków od niej, zwiesiwszy ramiona, w jednej ręce kurczowo ściskając w połowie wypełniony koszyk na zakupy.

– Przepraszam, czy mogę w czymś panu pomóc? – spytała Mia, odwracając się w stronę mężczyzny i zauważając z obrzydzeniem, że niewiele mu brakowało, a zacząłby się ślinić.

– Dziękuje za ocalenie – wybełkotał facet, ledwo otwierając usta.

– Przepraszam, nie rozumiem, może pan powtórzyć? – starała się brzmieć normalnie.

Po chwili facet nagle się wyprostował i spojrzał na nią pytająco.

– Czego pani ode mnie chce? – spytał, wcale nie siląc się na przyjacielski ton.

– Ja? – Teraz naprawdę nie rozumiała.

– Proszę mnie zostawić w spokoju – powiedział opryskliwie tamten, po czym ruszył w przeciwną stronę, zostawiając osłupiałą Mię Patterson przed stoiskiem z mrożonkami. 

Zdawało jej się, że dosłyszała jeszcze, jak mężczyzna mówi coś o wariatkach nagabujących porządnych ludzi.

Pomimo całego incydentu postanowiła dokończyć zakupy. Bezustannie jednak czuła na sobie obce spojrzenia, a kiedy się rozglądała, ludzie, albo się odwracali, albo pochylali głowy. Nie dała się ponieść irytacji i nie wyszła ze sklepu, dopóki nie skompletowała wszystkiego z przygotowanej przez siebie listy.

 

Kładąc dwie papierowe torby z zakupami na blacie wyspy kuchennej, wciąż rozmyślała o tym, co zdarzyło się w sklepie. Mechanicznie opróżniała torby, nie patrząc nawet czy wkłada produkty do odpowiednich szafek. 

W pewnym momencie kiedy kończyła już rozpakowywać drugą torbę, nagle coś zwróciło jej uwagę. W pierwszej chwili nie wiedziała, co to było, ale po chwili zrozumiała. Usłyszała swoje imię. Rozejrzała się natychmiast dookoła, a nikogo nie zauważając doszła do wniosku, że jest zbyt przewrażliwiona. Po minucie wołanie znów się powtórzyło. Dochodziło od strony okna i kiedy do niego podeszła głos po raz trzeci wymówił jej imię.

Dochodził z małego przenośnego radia, które Mia, ustawiła na parapecie, by słuchać muzyki podczas gotowania. Nie wyłączyła go kiedy robiła sobie rano śniadanie i musiało działać aż do tej pory. Nie rozumiała tylko, dlaczego z małego odbiornika wypłynęło jej imię.

– Witaj Mio Patterson – rozległ się nieco szeleszczący głos z głośniczka radia.

– Nie, to niemożliwe, ja chyba oszalałam – powiedziała kobieta szeptem.

– Nie, nie oszalałaś, możesz być o to spokojna. Wszystko z tobą jest w jak najlepszym porządku, musisz mi zaufać.

– Czy to jest jakiś żart? Groom, czy to ty? To nie jest zabawne!

– Nie, to nie jest dowcip, posłuchaj mnie Mio.

Kobieta wpatrywała się w odbiornik, nie mogąc się poruszyć. Nie była pewna czy to z silnego strachu, czy może w jakiś sposób została sparaliżowana, zarówno jednego jak i drugiego nigdy nie doświadczyła.

– Zaraz wszystko ci wytłumaczę, nie obawiaj się niczego, nikt cię nie skrzywdzi. – W tym momencie nastąpiła krótka przerwa, jakby mówca chciał zebrać myśli.

– Tak więc – podjął głos – zacznę od tego, że nie pochodzę z tej planety. Nie potrafię wytłumaczyć ci dokładnie, skąd przybywam, ponieważ nie znam waszych – Ziemskich – określeń na niektóre, hmm, ciała niebieskie ani nie znam obserwowalnych przez was gwiazdozbiorów.

Rasa, z której pochodzę, jest w równym stopniu inteligentna co ludzka, niemniej jednak jesteśmy na wyższym szczeblu zaawansowania technologicznego. Prawdopodobnie wynika to stąd że istnieliśmy dłużej.

Wyniszczyła nas epidemia wirusa, którego nie potrafiliśmy powstrzymać i chociaż mógłbym ci o tym opowiadać przez długi czas, to nie jest to moim celem.

– A co nim jest? – wykrzyknęła kobieta, nagle zdając sobie sprawę, z tego że odzyskała kontrolę nad swoim ciałem. – Czego ode mnie chcesz?

– Proszę, wysłuchaj tego co mam do powiedzenia. Chcę byś miała szansę mnie zrozumieć.

Zapadła cisza.

– No dobra, gadaj – rzuciła, czując się głupio, rozmawiając z radiem.

– Wirus nie zniszczył nas od razu – kontynuował głos – i mieliśmy czas by wymyślić, jak zapewnić przetrwanie gatunku. Oczywiście o opuszczeniu naszej planety i znalezieniu bezpiecznego miejsca, nie mogło być mowy, ponieważ razem z nami podążyłby i wirus. Wirusolodzy twierdzili, że cała nasza populacja jest już zarażona. Orzekli, że każde nowo narodzone dziecko będzie zarażone poprzez kontakt z matką. Tak więc musieliśmy czekać na zagładę.

Jednak naukowcy opracowali plan, dzięki któremu nasza rasa nie zaginie. Pobrali od wybranych przedstawicieli gatunku informację genetyczną i umieścili w specjalnych kapsułkach, które miały zawierać również ich skopiowaną osobowość razem z pamięcią. 

Tak przygotowane próbki miały w kontakcie z przedstawicielem innej inteligentnej formy życia przekazywać swoją zawartość. Jeżeli w waszym ludzkim przypadku, próbka zetknęłaby się z mężczyzną, przekazana informacja byłaby uśpiona aż do momentu spółkowania, kiedy to zostałaby przekazana kobiecie.

Tak więc nasi naukowcy stworzyli milion takich próbek i rozesłali w specjalnych statkach, które analizowały każdą planetę pod kątem inteligentnego życia, w nadziei na przetrwanie. Według statystyk, wszechświat jest wypełniony inteligentnym życiem, jedynie zbyt prymitywnym by można było go od razu namierzyć.

– Czy przejmiesz teraz kontrolę nad moim ciałem?

– No cóż, w pewnym sensie już to zrobiłem, i na pewno nie zrobię więcej niż każdy normalny człowiek na tym etapie życia.

– Co to znaczy? – zapytała od razu Mia, ale po chwili zrozumiała. – Czyli jestem w ciąży. I to na dodatek z obcym. – Zamknęła oczy, kurczowo zaciskając powieki.

– Tak jesteś w ciąży i urodzisz przedstawiciela mojej rasy, a dokładniej urodzisz moje nowe ciało. Będę wyglądał jak każde normalne dziecko, tym nie musisz się martwić, ludzie nie będą cię wytykać palcami. Cechy mojej rasy będą doskonale ukryte i dopiero potomek, którego sam spłodzę, będzie bardziej do nas podobny, choć też nie w dużym stopniu. To będzie się działo powoli. Po porodzie będziesz się więc musiała mną zająć.

– A jeśli nie? Jeśli cię utopię?

– Nie zrobisz tego, jesteś dobrym człowiekiem.

– Czy dużo jeszcze takich jak wy jest na Ziemi? 

– Nie potrafię tego jednoznacznie stwierdzić, jednak jest mało prawdopodobne, bym był na tej planecie jedyny. Według planu próbki miały zostać umieszczone w miejscach strategicznych danej planety.

– Ale czemu ludzie nie wykryli żadnych obcych statków, przecież szukamy życia pozaziemskiego i mamy masę teleskopów. 

– No cóż, nie mogę odpowiedzieć na twoje pytanie. Może ludzie je wykryli i zignorowali. A może to przez naszą przewagę technologiczną nie jesteście w stanie wykryć naszych pojazdów.

– Dlaczego nie dałeś mi żadnego wyboru? – spytała Mia, zmieniając temat.

– Nasza rasa musi się odrodzić za wszelką cenę.

Chciała coś na to odpowiedzieć, kiedy z radia popłynęły zakłócenia, z których po chwili przebił się głos spikera zapowiadającego wieczorny deszcz.

– Jeszcze zobaczymy – stwierdziła, po czym odwróciła się i dokończyła rozpakowywanie torby.

 

– Czy jest pani pewna, że chce to zrobić? – spytał mężczyzna w białym kitlu, stojący przy łóżku, na którym leżała Mia Patterson. – Kiedy dzwoniła pani dwa tygodnie temu, zdawało mi się, że słyszałem wahanie w pani głosie.

– Czy gdybym zmieniła zdanie, to przyszłabym tutaj, doktorze? – odpowiedziała pytaniem, trochę ostrzej niż zamierzała. – Niech mi pan uwierzy, lepiej będzie dla wszystkich jeśli pan to zrobi.

– Przepraszam, ale sama pani rozumie, ten zabieg… – urwał kiedy zobaczył wzrok, jakim obdarzyła go kobieta leżąca na łóżku zabiegowym.

– W takim razie zaczyn… – urwał nagle, a jego ramiona obwisły. Mia widziała już taką postawę u mężczyzny ze sklepu i domyśliła się, kto zaraz do niej przemówi.

– Co on zamierza zrobić? Co to za zabieg? Nie podoba mi się, że nie potrafię tego z ciebie wyczytać – wybełkotał lekarz, pozwalając na niekontrolowany wyciek śliny z ust.

Nie była na to przygotowana, ale jako autorka dwóch książek i niezliczonej liczby opowiadań postanowiła wymyślić coś na poczekaniu.

– To standardowa procedura u kobiet na tym etapie ciąży. Ten zabieg ma pomagać dziecku przy narodzinach, nie wiem dokładnie, na czym to polega, ale podobno zmniejsza ból podczas porodu.

– Czy to bezpieczne dla dziecka?

– Och, jak najbardziej, każda kobieta na Ziemi przez to przechodzi. – Starała się brzmieć bardzo przekonująco.

Lekarz odwrócił się i zdążyła jeszcze zobaczyć, jak aplikuje narkozę, po czym zapadła w mrok nieświadomości.

 

W dzieciństwie patrzenie jak dziadek dogląda swoje bydło, zawsze ją uspokajało. Lubiła wtedy siadać na drewnianym ogrodzeniu i wpatrywać się w starszego mężczyznę, który z miłością klepał swoje zwierzęta po bokach.

Teraz znów miała trzynaście lat i mogła podziwiać monstrualne dla niej postacie kąpiące się w blasku popołudniowego słońca. Mężczyzna schylał się właśnie przy małym cielaczku, głaszcząc go pieszczotliwie po łbie, kiedy usłyszała zbliżające się kroki. Nie odwróciła głowy. Wiedziała, że obcy przyszedł pod postacią dziecka – pięcioletniego chłopca o jasnych włosach i niebieskich oczach – dokładnie takiego, jakiego sobie zawsze wyobrażała.

– Nie martw się, nie jesteśmy tacy źli, jak to sobie wyobrażasz – powiedział malec. – Nie unicestwimy rasy ludzkiej. Będziemy was wspierać i zaopiekujemy się wami, tak jak wy opiekujecie się swoimi zwierzętami. – Wskazał ręką na starszego mężczyznę głaszczącego jałówkę.

– Tak masz rację, ludzie są opiekuńczy. Tylko że te zwierzęta, które widzisz, gdyby były prawdziwe, odesłano by do rzeźni i zarżnięto. Czy to też jest częścią waszego planu?

Chłopiec roześmiał się dźwięcznie i powiedział tylko:

– Będziemy dla was dobrzy.

Nagle ciszę przerywaną tylko odgłosami bydła zalała fala ostrego wrzasku, który zdawał się miarowo pulsować. Otoczenie pozostawało niewzruszone, zarówno krowy jak i staruszek głaszczący teraz chudą sztukę po brzuchu, zdawał się niczego nie słyszeć. 

Również dziewczynka siedząca na ogrodzeniu nie okazywała większego zainteresowania, po chwili jednak podjęła:

– Widzisz, ja nie mogę pozwolić, by ludzie jako gatunek byli czyimiś pieskami merdającymi ogonami na zawołanie i podającymi posłusznie łapę jeśli tego się od niżch zażąda. – Jej głos zdawał się przedzierać przez wrzask, mimo iż nawet nie starała się podnosić głosu.

Rozległo się pytanie:

– Co się dzieje? Co mi robi ten lekarz?

– Wybacz, okłamałam cię. Nie mogę pozwolić ci żyć.

– Co on robi? – Piskliwy krzyk dziecka zdawał się dochodzić niemal z każdej strony.

Dziewczynka odwróciła się do leżącego w pyle pięcioletniego chłopczyka i z poważną miną odpowiedziała na zadane przez niego pytanie:

– Przeprowadza aborcję. 

 

Pierwszym co poczuła jeszcze zanim otworzyła oczy, było drapanie koszuli szpitalnej o szyję. Uchyliwszy powieki, spostrzegła, że przeniesiono ją do innej, większej sali. Stłumione chrząknięcie kazało jej lekko podnieść głowę, po czym dostrzegła postać lekarza stojącego w nogach łóżka.

– Czy wszystko w porządku doktorze? – spytała.

Mężczyzna podszedł bliżej i patrzył przez chwilę na jej twarz.

– Doktorze? – Denerwowało ją jego milczenie.

– Przepraszam. Wszystko jest dobrze, podczas zabiegu zdarzył się mały incydent, jednak poradziliśmy sobie z tym.

– Ale wyjął je pan? – Podniosła szybko głowę z poduszki wpatrując się przerażonym wzrokiem w lekarza.

– Yyy… Tak, zabieg się udał – odpowiedział ze zmieszaniem mężczyzna. – Nic pani nie grozi.

– Co robicie z… No wie pan. 

– Przepraszam, ale nie mogę udzielać takich informacji.

– Proszę go spalić.

– Słucham? – zapytał z niedowierzaniem doktor.

– To, co pan ze mnie wyjął, proszę to spalić. 

Mężczyzna patrzył na nią przez chwilę, jakby szukał odpowiednich słów.

– Proszę odpoczywać, zajrzę do pani później.

Był już przy drzwiach kiedy usłyszał krzyk kobiety:

– MUSICIE GO SPALIĆ, TO OBCY.

Koniec

Komentarze

W zasadzie niczego sobie tekst. Konkretna historia i nawet nie najgorzej napisana. Parę rzeczy, które wpadły mi w oczy:

Pies stał przy granicy drzew po przeciwnej stronie niż ta, z której sama wyszła.

Wydaje mi się, że końcówka zdania jest zbędna.

uniemożliwiła jej wizualną ocenę obrażenia

Zdanie, jak z raportu medycznego.

czym niewątpliwie byłby sex z Groomem.

Po polsku chyba jednak seks.

 

I jeszcze przekleństwo w “ustach” obcego… jakoś tak “ziemsko” wypada.

 

Ogólnie w paru miejscach przydało by się użyć bardziej “ludzkiego” języka. Lepiej by się czytało.

Brakuje też paru przecinków, ale w tej kwestii nie jestem bez grzechu, więc zamilknę na wieki.

– Tak więc – podjął głos – zacznę od tego, że nie pochodzę z tej planety.

I zaczyna się przedstawianie czytelnikowi koncepcji autora, a bohaterka, która “słyszy głosy” czeka cierpliwie, żeby nie przeszkadzać. Moim skromnym zdaniem to jedno z gorszych warsztatowo rozwiązań. Chwała tym, którzy potrafią to robić dobrze, bo to nie jest łatwe. W tym tekście zamienia opowiadanie na streszczenie. Może warto by poświęcić parę tysięcy znaków, na opracowanie tego, albo przynajmniej okroić ze zbędnych informacji, które pomogły w pracy autorowi, ale dla czytelnika zmieniają niewiele.

Myślę, że warto by było popracować warsztatowo nad tym opowiadaniem. Pomysł oczywiście nie nowy, ale wykonaniem wiele można kupić.

Powodzenia.

Witaj, Seener

Dzięki za poświęcony czas, już zabieram się za poprawki.

Those who tell stories rule society.

Witaj.

Opowiadanie podoba mi się, jest pomysłowe, nieprzewidywalne, dość przykre dla każdej matki, ale przecież to sf. :)

Pozdrawiam i gratuluję Ci takiej wyobraźni. 

 

Pecunia non olet

Cześć bruce, bardzo dziękuję za pozytywny komentarz :) Pozdrawiam również.

Those who tell stories rule society.

Dzięki, pozdro. :)

Pecunia non olet

Cześć,

opowiadanie potraktuję jako twoją wprawkę, bo niestety nie jest zbyt odkrywcze ani ciekawe (przynajmniej po tym, jak po raz pierwszy odzywa się obcy), a i sam styl nie porywa na tyle, aby zrekompensować tę historię. Nie czytało się źle, ale też bez większych rewelacji.

Najciekawszym punktem był pies, którego szybko z fabuły usuwasz. O bohaterce dowiadujemy się trochę zbyt mało, patrząc na to, jaka okropna rzecz jej się przytrafia. Dobrze byłoby poznać najpierw jej sposób myślenia, żeby móc się ustosunkować. Bo z jednej strony nie chce dziecka, ale z drugiej nie wydaje się za bardzo poruszona. Do samej aborcji dochodzi zbyt łatwo. Zabrakło mi tutaj na pewno emocji – dobrze ukazane mogłyby uratować cały tekst, bo być może dodałyby nowej perspektywy do znanej historii ;)

Dodam jednak, że do momentu kontaktu obcego z bohaterką byłam szczerze zaintrygowana.

 

 

– Naprawdę jesteś skłonny oddać mi swój dom[+?] – spytała rozbawiona, usłyszawszy propozycję agenta.

 

Kładąc dwie papierowe torby z zakupami na blacie wyspy kuchennej[+,] wciąż rozmyślała o tym[+,] co zdarzyło się w sklepie. Mechanicznie opróżniała torby, nie patrząc nawet[+,] czy wkłada produkty do odpowiednich szafek. 

 

Tak więc nasi naukowcy stworzyli milion takich próbek i rozesłali w specjalnych statkach, które analizowały każdą planetę pod kątem inteligentnego życia, w nadziei, że nasza rasa przetrwa. Według statystyk naszych naukowców wszechświat jest wypełniony inteligentnym życiem, jedynie zbyt prymitywnym by można było go od razu namierzyć.

 

– Jeszcze zobaczymy – stwierdziła, po czym odwróciła się i dokończyła rozpakowywanie torby.

Hmm… Chyba powinna się trochę bardziej zdziwić? Rozmawiała przed chwilą z obcym, który mówi, że ją zapłodnił, a ona po prostu kontynuuje przerwaną wcześniej czynność jak gdyby nigdy nic? Zmieniłabym to.

 

– Czy jest pani pewna, że chce to zrobić? – spytał mężczyzna w białym kitlu[+,] stojący przy łóżku, na którym leżała Mia Patterson.

 

– Och[+,] jak najbardziej, każda kobieta na Ziemi przez to przechodzi.

 

Powodzenia w dalszym pisaniu! :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Witaj LanaVallen, dzięki za komentarz, postaram się w miarę możliwości coś poprawić. Co do psa to zastanawiałem się czy to nie on powinien rozmawiać z bohaterką zamiast głosu z radia. Cieszę się, że chociaż na początku udało mi się zaintrygować. Dzięki za poświęcony czas, pozdrawiam.

Those who tell stories rule society.

Hej,

 

ciekawa historia, klimatem przypomina mi Kinga. Nieźle się czytało, dreszczyk emocji się pojawił, końcówka niezła. Scena z bydłem – ciekawa :)

 

Te przenoszenie pamięci i osobowości w kapsule oraz przejmowanie kontroli nad innymi ludźmi + jeszcze możliwość rozmowy przez radio – wydaje mi się to trochę zbyt wiele, za dużo mocy mają ci obcy, moim zdaniem ;) Dodatkowo brakuje mi wyjaśnień jak oni to robią.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Niezła historia. Główny pomysł nienowy, ale niech Ci będzie. Można się czepiać różnych rzeczy (wysyłali informację w ciemno, ale noworodek będzie wyglądał jak człowiek), ale od czegoś trzeba zacząć.

Scena w sklepie trochę dziwna ze strony ufoka. Można było przewidzieć, że się nie dogadają i Mia nie zrozumie przekazu.

Ciekawe, co by się działo, gdyby obiekt znalazła sroka…

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka