- Opowiadanie: szop_pracz - Impresje z Warszawy: Statki warszawskie

Impresje z Warszawy: Statki warszawskie

Impresja z Warszawy nr 2.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Impresje z Warszawy: Statki warszawskie

Gdy to się wydarzyło siedziałem w kuchni, leniwie pijąc kawę. Staram się kupować dobrą kawę, nie jakąś lurę ”markowych” producentów, którzy do paru gramów dobrego produktu wsypują masę kawowego śmiecia. Dzięki takim wyborom i nie oszczędzaniu, przyjemności z picia kawy mam co niemiara.

Więc, gdy z radością piłem ten czarny nektar, patrząc przez okno i podziwiając wspaniałą wieżycę kościoła św. Augustyna, coś dziwnego zwróciło moją uwagę. Jakiś wielki obiekt zaczął wynurzać się z ulicy Nowolipie. Było to duże, od dołu całe w zielonych roślinach, potem przechodziło w brązy, a na górze było pstrokato-kolorowe: pomarańczowe, zielone, żółte, niebieskie i granatowe. Miało nawet ładnie dobrane barwy. Patrzyłem nie mogąc wyjść ze zdumienia. Można sobie wyobrazić wiele rzeczy w środku miasta, na przykład wóz cyrkowy, czy samochód hippisów, dzieci kwiatów, przygnieciony wszystkimi kolorami tęczy, pełen po brzegi dragów, alkoholu i wizjonerów nieustannego pokoju na ziemi. Tak, to byłoby łatwo sobie wyobrazić. Ale to, co widziałem teraz?

Obiekt, który wynurzał się z Nowolipia, znajdował się na wysokości drugiego piętra. Wypełniał całą szerokość ulicy, wraz z chodnikami. Był wysoki na dobrych kilka metrów. Z każdą chwilą pokazywało się coraz więcej szczegółów, aż wreszcie pojawił się żagiel. Wielka czarna płachta z ogromną, żółtą literą ”H”, stylizowaną na gotyk. To był żaglowiec!

Trzymałem filiżankę z kawą, nie mogąc się zdecydować ani na odstawienie jej na stół, ani na wypicie. Zastygłem w osłupieniu. Zamiast jakiegoś głupiego szczypania, postanowiłem zweryfikować realność oglądanego świata – łykiem kawy. Trudno jest wyśnić tak dobry smak. Więc od razu miałem pewność, że to co widzę za oknem, dzieje się naprawdę, lub bez względu na to jak rozumiemy ”naprawdę”, że przynajmniej nie jest to sen.

Tymczasem żaglowiec wypływał z Nowolipia. Właśnie. Wypływał. Inaczej tego nie można nazwać. Wyraźnie widać było linię zanurzenia i poruszenia kadłuba na wodzie. Tylko wody nie było. Powietrze jak okiem sięgnąć. Na mostku stał kapitan, a na pokładzie kłębił się tłum marynarzy. W pewnym momencie, żeby nie zderzyć się z domami kapitan zarządził manewr. Rozległa się głośna komenda:

– Ster prawo na burt!

– Jest prawo na burt! – A po chwili, gdy statek wpłynął w ulicę Jana Pawła II.

– Ster zero!

– Jest ster zero!

I statek zaczął płynąć Aleją Jana Pawła II. Miał trzy ogromne żagle, każdy czarny, z wielką żółtą literą na środku, wielki posąg pięknej, nagiej kobiety na dziobie i dużo otworów armatnich, umieszczonych w dwóch rzędach jeden nad drugim. Litery, patrząc od końca były następujące: ”J”, ”U” i wcześniej wspomniane ”H”. Naprawdę majestatyczny widok. Na czwartym, małym żagielku, zaraz nad galionem, znajdowała się drobna literka “C”.

Wielki trójmasztowiec nie zdążył jeszcze dobrze wpłynąć w Aleję Jana Pawła II, gdy z Nowolipia doszedł gromki śpiew:

– Hej, ho, na umrzyka skrzyni pij butelkę rumu…– i zaraz za dźwiękiem pojawił się drugi statek. Odrobinę tylko mniejszy, ale za to z załogą wyraźnie weselszą. Zaprawioną w boju wręcz i w boju z baryłką rumu, bo kilka stało na pokładzie, a załoga nieprzerwanie popijała ich zawartość. Statek wykonał identyczny manewr jak pierwszy, natomiast ja wypiłem kolejny łyk kawy, czekając co będzie dalej.

Nie byłem zdziwiony, gdy chwili pojawił się trzeci statek, potem czwarty i kolejne. To chyba tylko dzięki kawie, zachowałem taki spokój. Gdzieś przy dwudziestym przestałem liczyć. Uznałem, że jest to flota inwazyjna, która przypłynęła na podbój Warszawy, może Polski, a jak się da, to nawet Europy. Późniejsze wydarzenia potwierdziły moje domysły, przynajmniej co do Warszawy.

Statki wpływały coraz dalej w miasto. Włączyłem relację na żywo w necie. Widać było jak powoli wszystkie główne trasy wypełniają żaglowce, które wpływają niczym gondole w kanały w Wenecji. W pewnym momencie zobaczyłem przez okno, przy trzeciej kawie, że strumień się skończył. Wtedy ze statków wyrzucono kotwice i wszystkie się zatrzymały. Marynarze wydali tryumfalny okrzyk i zaczęli ostrzał miasta. Wiadomo, dobry obyczaj każe zdobywane miasto szybko powalić na kolana, żeby nie miało czasu na przygotowanie obrony. W naszych czasach strategia tym lepsza, że przecież nikt nie jest przygotowany na atak od środka, a tym bardziej na atak za pomocą statków.

Pijąc z niepokojem kawę mogłem zaobserwować, że na najbliższym statku, otwierają się klapy strzelnic, wysuwają się armaty, do każdej ładowany jest proch, a potem wielka kamienna, lub stalowa kula. Po załadowaniu wszystkich armat, usłyszałem kapitana wydającego gromki rozkaz i zaczęło się bombardowanie miasta.

Straszliwe kule poszybowały w kierunku domów i ludzi. Powstała wielka panika. Po każdym wystrzale podnosiła się chmura dymu prochowego, więc zaraz całą okolicę przykrył śmierdzący obłok. Ludzie krzyczeli, marynarze darli się tryumfalnie, czując zbliżającą się rzeź, a widać było po ich gębach znaczonych szramami, że to dla nich nie pierwszy raz i że lubią mordować, palić, gwałcić i rabować. Oczywiście nie wiadomo czy to wszystko i czy w takiej akurat kolejności, ale tak oceniłem wstępnie ich kwalifikacje, a także pasje życiowe. Zapewne ta ocena nie odbiegała za bardzo od codziennej rzeczywistości tych miłych ludzi – miłych rzecz jasna, gdyby poddać ich otępiającemu działaniu późnoeuropejskiej cywilizacji konsumpcyjnej, czyli naszej pełnej czaru hedonistycznej tresurze. Na razie jednak byli nieszczęśnikami, którzy własnym pomysłem musieli organizować sobie konsumpcję. Więc robili wszystko, żeby pogrzebać nasze miasto w morzu krwi i ognia. Podobny do nich był także kapitan. Do podstawowych czterech cech dochodziła jeszcze jedna: niezmierzona potrzeba władzy i panowania. Wydawał więc rozkazy na prawo i lewo. Moim zadaniem niepotrzebnie, ponieważ jego mordercy i opryszkowie znali się na swoim fachu. Nagle kapitan zobaczył mnie. Dlaczego akurat mnie sobie wypatrzył? Nie potrafię tego wytłumaczyć. Może jako jeden z nielicznych po prostu nie uciekałem, bo w sumie dokąd? Do innego pomieszczenia w mieszkaniu?

Kapitan w jednej chwili kazał celować z działa i odpalać stalową kulę prosto w moje okno. Nie zdążyłem nawet zareagować, tak szybko wszystko się działo. Kula uderzyła z głuchym stuknięciem i…

I nic się nie stało. Dokładnie szybie nic się nie stało, bo kula zamieniła się przy uderzeniu w garść cukierków czekoladowych, pewnej dobrej byłej polskiej firmy. W tej mieszance, jak zobaczyłem po tym co zostało na parapecie, było parę moich ulubionych smaków. Nie mogłem się powstrzymać i otworzyłem okno. Od razu sięgnąłem po przebój mieszanki – ”truflowy” i bez zastanowienia zacząłem jeść. Następnie sięgnąłem po ”miętowy”: równie wielka przyjemność. Uśmiechnąłem się życzliwie do kapitana. Zamachałem ręką, że jeszcze chcę i znowu się uśmiechnąłem.

Wywołało to straszliwą furię kapitana i jego załogi. Pomyślałem, że zejdą zaraz na atak apopleksji, albo czegoś w tym rodzaju. Gęby im poczerwieniały ze złości, skierowali wszystkie armaty na mnie i zaczęli ostrzał mojego okna. Byłem już przygotowany na strzał i w porę zdążyłem uskoczyć przed salwą, czyli górą cukierków. Całe pomieszczenie zostało zasypane wieloma kilogramami doskonałych słodyczy.

Wstyd przyznać, ale wstąpił we mnie jakiś złośliwy chochlik. Wykonałem w ich kierunku dosyć nieprzystojny gest, okazało się w pełni zrozumiały dla mojego wroga. Ostentacyjnie wziąłem też kolejnego ”trufelka”, nieśpiesznie otworzyłem przed ponad pięćdziesięcioma żądnymi mojej krwi mordami i ze smakiem zjadłem. Takiego grymasu wściekłości i zwielokrotnionej żądzy mordu, jak ta na pysku kapitana, nie widziałem jeszcze nigdy. Coś wycharczał złowrogo, chyba nieprzyjaznego o moich rodzicach, których przecież nie mógł znać, a potem chwycił jedną z lin przyczepionych do masztu i skoczył w moim kierunku.

Tego nie przewidziałem. Na moje szczęście paru innych członków załogi poczuło się równie urażonych ostentacyjnym jedzeniem cukierków i również skoczyło, żeby wraz z kapitanem zarządzić mi dietę w zakresie jedzenie słodyczy, a pewnie coś jeszcze gorszego. Jak tak lecieli na tych linach do mnie, to zrozumieli, że jest ich za dużo do mojego dosyć małego jak na tylu ”chłopa” okna i że lepiej byłoby ustawić się w kolejce do wymierzenia mi sprawiedliwości. Jednak było już za późno i z wielkim ”plask” zderzyli się parę centymetrów przede mną. Specjalnie nie zmienili się w nic innego, czym nie byliby już przedtem (żądnymi mordu ssakami) i runęli pod moim oknem.

Nie miałem czasu, żeby obejrzeć moich wrogów i zastanowić się, co robić dalej (wśród różnych koncepcji dominował jednak słabo skrystalizowany plan ucieczki), ponieważ wydarzyło się coś, co zupełnie odmieniło sytuację.

Statki, przynajmniej te, które widziałem z okna, zaczęły gwałtownie kołysać się, po czym powolutku, powolutku, niczym łodzie podwodne, zaczęły zanurzać się pod asfalt. W pewnym momencie z torów tramwajowych, które są na środku Alei Jana Pawła II, wystawały tylko maszty i żagle, potem tylko gondole i przez chwilę został nad jezdnią tylko wielki proporzec z literą ”H”, i wszystko zniknęło. Łącznie z wściekłym kapitanem i jego równie wściekłymi marynarzami.

Właściwie nie do końca wszystko zniknęło. Zostały cukierki. Jak się potem okazało, w innych częściach miasta było podobnie. Niektórzy mieli tylko odrobinę pecha, ponieważ w ich okolicy flota inwazyjna strzelała z ciężkiej artylerii, czyli z rurek z kremem. Trudno było to potem posprzątać. Ja natomiast zostałem z wielkim zapasem cukierków na długie miesiące. Przesadzam. Może na skromne tygodnie. Czekam więc z dużą nadzieją na kolejny najazd.

Koniec

Komentarze

szopie, hej.

Na wstępie powiem, że przepraszam, ale naprawdę chciałem pomóc. Spędziłem niemal godzinę na wypisywaniu uwag oraz moich propozycji zmian, aż złym zrządzeniem losu zamknąłem sobie kartę w przeglądarce i wszystko szlak trafił. Nie mam już mocy robić tego od nowa, mimo szczerych chęci, więc komentarz odniosę do treści. Choć zaznaczę w tym miejscu, że wypisywać było co, więc technicznie najlepiej nie jest.

Nie bardzo wiem, co mam sądzić o tym tekście. Bo też nie wiem, co miałeś nadzieję opowiedzieć (sorry, Reg, nie ścigaj za prawa autorskie :P). Spojrzałem na Twój profil i widzę, że był już wcześniej tekst nawiązujący do tego. Nie czytałem, ale ten jest taką nieco szaloną wariacją, z której nic nie wynika. Skąd ci najeźdźcy, dlaczego cukierki, kim jest obserwator zdarzenia, no mówiąc wprost, nie dowiedziałem się prawie niczego. Obejrzałem tylko scenkę, która niewiele mi mówi. Może planujesz serię, która łącząc się, da jakiś lepszy obraz, ale w tym momencie nie jestem targetem tej sztuki.

Pozdrawiam 

 

Realuc,

Dzięki za lekturę tej impresji. Szkoda, że Twoje uwagi przepadły. :(

Tak, to tylko impresja: np. siedzisz przy oknie w kuchni, widzisz jakieś dziwne rzeczy, zapisujesz. Nie poddajesz tego żadnej refleksji. Zdarzenia mijają i już. Nie wymagałem od tego tekstu niczego poza zainteresowaniem Czytelnika tym zdarzeniem i zachęceniem do przeczytania kolejnego tekstu – impresji nr 3 w której wszystko się wyjaśnia. Widać celu nie osiągnąłem.

Przy okazji – impresji jest pięć.

szop pracz

Witaj.

Mocno zaskakujący tekst, bardzo mi się podobał. 

Reklama dźwigną handlu i przypuszczam, że niejeden łasuch chciałby być na miejscu głównego bohatera, nie mówiąc o producentach słodyczy, poszukujących fanów swych wyrobów. :)

Miałam czasem wrażenie, że tekst zakończysz wybudzeniem się z nierealnego snu. Tak się nie stało, a zatem dobra kawa na pewno coś w sobie zawierała, skoro doprowadziła do takich wizji. :)

Gratuluję wyobraźni oraz poczucia humoru i plastyczności opisu. :)

 

Zauważyłam ze spraw technicznych:

nikt (nie) jest…

strzał i w …

 

Pozdrawiam. :)

 

Pecunia non olet

bruce,

 

bardzo dziękuję za tę hojną opinię. Jak już ktoś zdecydował się pracowicie łączyć wyrazy w zdania, a te w całe opowiadania, to nie ma nic milszego jak otrzymać tak życzliwą notę. :)

 

dzięki

szop pracz

Cała przyjemność po mojej stronie. 

Pozdrawiam i raz jeszcze gratuluję świetnego kontaktu z czytelnikiem. :)

Pecunia non olet

Opowiadanie obłędne w najlepszym tego słowa znaczeniu. Miałem wrażenie, że oto czytam scenariusz czegoś w stylu “Sensu życia według Monty Pytona”. Majestatyczne statki sunące nad ulicami Wawy, walka, kule zamieniające się w cukierki, przemyślenia nad etapami konsumpcji chylę czoła :)

 

 

Cześć, szopie,

tę impresję lubię mniej od poprzedniej jeśli chodzi o styl. Po prostu gorzej mi się ją czytało. Za to pomysł cudny – atak statków płynących po ulicy i rzucających cukierki… I to nie byle jakich! Nie zgodzę się z naszym wikingiem, że fabuła jest zbyt pobieżnie przedstawiona. Według mnie nie potrzeba było więcej. Rozumiem, że impresje mają być krótkie i pokazywać w zasadzie jedną scenę, ja wyobrażam je sobie jako historyjki napisane na tylnej części pocztówki. Podoba mi się ten koncept i nie mam problemu z wizualizacją. W porównaniu też do poprzedniego tekstu ten wydaje się zamkniętą całością i czuję się usatysfakcjonowana.

Jednak zgodzę się, że technicznie nie jest najlepiej. Masz trochę chropowate zdania, ale to kwestia do naprawy poprzez pisanie. Specjalistką nie jestem, aby podawać ci konkretne wskazówki, dzielę się po prostu opinią.

 

Trzymałem filiżankę z kawą[+,] nie mogąc się zdecydować ani na odstawienie jej na stół, ani na wypicie. Zastygłem w osłupieniu. Zamiast jakiegoś głupiego szczypania, postanowiłem zweryfikować realność oglądanego świata,[-] łykiem kawy.

 

W pewnym momencie zobaczyłem przez okno, przy trzeciej kawie, że strumień się skończył się.

Stawianie “się” na końcu zdania często źle wygląda.

 

 

Powodzenia w dalszym pisaniu! :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

MPJ78 – tak sobie wyobrażałem tę scenkę ze statkami, trochę właśnie w stylu Monty Pythona: statki wpływają w Aleję Jana Pawła II, a na ich pokładzie marynarze wykonują swoją pracę. Nie interesuje ich, czy akurat żeglują po morzu, czy po Warszawie. Jest do zrobienia konkretna robota i to robią, a za chwilę zajmą się swoją druga specjalizacją zawodową, czyli grabieniem i pochodnymi przyjemnościami. “Wizja” wydała mi się tak absurdalna i śmieszna, że aż warta opisania. ;)

Bardzo dziękuję za przeczytanie i życzliwe “słowo”.

 

Lana – bardzo dziękuję, że chciało Ci się przeczytać drugie opowiadanko wyprodukowane przeze mnie. Te stylistyczne/interpunkcyjne rzeczy, na które zwróciłaś uwagę, poprawiłem. :)

Dzięki.

 

szop pracz

Szopie popłynąłeś!

 

Ogólnie mi się podobało. Plus za malowniczość obrazu, drugi za poczucie humoru.

 

Jestem prostym inżynierem, jednak pozwolę sobie skomentować Twoje dzieło.

Więc, gdy z radością piłem ten czarny nektar, patrząc przez okno i podziwiając wspaniałą wieżycę kościoła św. Augustyna, coś dziwnego zwróciło moją uwagę.

Dużo tych imiesłowów.

Więc, gdy (…) To był żaglowiec!

Wcześniej nakreśliłabym kształt statku. Ja po tym opisie wyobraziłam sobie potwora podobnego do boga odoru/rzeki z „W krainie bogów”, a nie statek.

Tymczasem żaglowiec wypływał coraz bardziej z Nowolipia. Właśnie. Wypływał. Inaczej tego nie można nazwać. Zachowywał się jakby w czymś płynął.

Chyba wystarczyłoby, że płynął, mimo braku wody.

W pewnym momencie, żeby nie zderzyć się z domami, bo w miejscu mojej obserwacji ulica Nowolipie łączyła się z Aleją Jana Pawła II bez kontynuacji po drugiej stronie, kapitan zarządził manewr.

Spróbuj zrobić z tego dwa zdania. Wyjdzie zgrabniej po polsku.

 

– Jest prawo na burt! – a po chwili, gdy statek wpłynął w ulicę Jana Pawła II.

– Ster zero!

Coś nie zagrało.

Litery, patrząc od końca były następujące: ”J”, ”U” i wcześniej wspomniane ”H”. Naprawdę majestatyczny widok.

Czepiam się. Nie widzę uzasadnienia dla użytego wulgaryzmu, nawet a takiej formie. Nie wnosi nic do treści.

Nie byłem zdziwiony, gdy po małej chwili pojawił się trzeci statek, potem czwarty i kolejne.

No ja bym się zdziwiła i to jak! Na pewno nie utrzymałabym kubka z kawą.

Wtedy, jak na komendę, wszystkie zatrzymały się.

Hmm. No nie tak łatwo zatrzymać żaglowiec. Chociaż pewnie na niewidzialna woda ma właściwość nagłego wyhamowania trójmasztowca…

Dlaczego akurat mnie sobie wypatrzył? Nie potrafię tego wytłumaczyć.

Pomogę Ci. Wszyscy uciekali w popłochu, a Ty jeden stałeś spokojnie popijając kawę ????

 

Czekam na kolejne dzieła. I poproszę namiar na sprzedawcę kawy. Czasem przydałoby mi się być tak niewzruszoną, jak Twój bohater wink

Cześć Żywy_Jaszczompie,

 

bardzo spodobały mi się Twoje dowcipne komentarze – szczególnie ten dotyczący dziwnych właściwości niewidzialnej wody. Surrealizm impresji oczywiście do czegoś zobowiązuje, ale jednak czuję się bardziej związany z konceptem masy bezwładnej (nie dałoby się bez niej przecież zrobić OTW Einsteina), że wycofałem się z tego zabawnego błędu. ;)

Zrobiłem też sporo innych poprawek. Może będzie się to (opowiadanie) lepiej czytało. :)

Z kawą jest zwykle tak, że niestety na jej smak trzeba popracować i zależy on od jakości kawy, sposobu mielenia i tego, jak została zaparzona (pewnie jeszcze coś się znajdzie – jakość wody?). Założyłem, że bohater zna się na rzeczy, ponieważ wyraźnie kawa pomaga mu w interakcjach z nieco halucynacyjnym otoczeniem. ;)

Bardzo dziękuję za trud włożony w czytanie i tak miłą recenzję.

szop pracz

Mam wrażenie, Szopie Praczu, że gdyby opisane zdarzenie było udziałem dziecka stojącego przy oknie z kubkiem mleka w rękach, mogłaby z tego pomysłu powstać całkiem zacna bajka, ale opowiastka w zaprezentowanej formie – przynajmniej w moim przypadku – raczej się nie sprawdza.

W bajce, rzecz jasna, musiałbyś zrezygnować z literek na żaglach, albo zastąpić je innymi. ;)

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

umo­ru­sa­ny wszel­ki­mi ko­lo­ra­mi tęczy… ―> Jeśli umorusany, to nie kolorami tęczy.  

Za SJP PWN: umorusać pot. «pobrudzić twarz, ręce, zwykle czymś czarnym»

 

Się­gał wy­so­ko w górę, na do­brych kilka me­trów. ―> Masło maślane – czy mógł sięgać wysoko w dół?

 

– Jest prawo na burt! – a po chwi­li, gdy sta­tek wpły­nął w ulicę Jana Pawła II. ―>

– Jest prawo na burt!

A po chwi­li, gdy sta­tek wpły­nął w ulicę Jana Pawła II:

Sugeruję, abyś skorzystał ze wskazówek, jak zapisywać dialogi. Podałam Ci link w łapance pod opowiadaniem o miśku polarnym.

 

wiel­ki posąg pięk­nej, na­giej ko­bie­ty na dzio­bie… ―> Posąg zdobiący dziób żaglowca to galion.

 

i dużo otwo­rów ar­mat­nich, umiesz­czo­nych w dwóch rzę­dach jeden nad dru­gim. ―> Otwór strzelniczy, nie tylko na statku, to ambrazura.

 

Litery, patrząc od końca były następujące: ”J”, ”U” i wcześniej wspomniane ”H”. Naprawdę majestatyczny widok. ―> Naprawdę uważasz, że to zabawne? Moim zdaniem nie ma nic zabawnego w tym, że CHUJ został okaleczony. :(

 

wy­da­wa­ne bar­dzo gło­śno. Mam szyby do­brze chro­nią­ce przed ha­ła­sem, prze­cież miesz­kam przy bar­dzo ru­chli­wej ulicy, ale sły­sza­łem wszyst­ko do­brze.

Wiel­ki trój­masz­to­wiec nie zdą­żył jesz­cze do­brze wpły­nąć… ―> Powtórzenia.

 

gdy po małej chwi­li po­ja­wił się trze­ci sta­tek… ―> Masło maślane – chwila jest krótka z definicji

Chyba wystarczy: …gdy po chwi­li po­ja­wił się trze­ci sta­tek

 

Póź­niej­sze wy­da­rze­nie po­twier­dzi­ły moje do­my­sły… ―> Literówka.

 

Stat­ki roz­le­wa­ły się po sto­li­cy. ―> Nijak nie umiem imaginować sobie rozlewania się statków.

 

Ostat­ni sta­tek wpły­nął do mia­sta. Wtedy ze stat­ków wy­rzu­co­no… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Ma­ry­na­rze wy­da­li wiel­ki okrzyk… ―> Okrzyk może być głośny/ donośny/ gromki/ przeraźliwy/ przenikliwy, ale nie wydaje mi się, aby mógł być wielki.

 

dzia­ła­niu póź­no-eu­ro­pej­skiej cy­wi­li­za­cji… ―> …dzia­ła­niu póź­noeu­ro­pej­skiej cy­wi­li­za­cji

 

Po­dob­ny do nich był także ich ka­pi­tan. ―> Czy drugi zaimek jest niezbędny?

 

apo­dyk­tycz­na po­trze­ba wła­dzy i pa­no­wa­nia. ―> Czy potrzeba na pewno bywa apodyktyczna?

 

nie ucie­ka­łem, bo w sumie gdzie? ―> …nie ucie­ka­łem, bo w sumie dokąd?

 

Nie mo­głem się zu­peł­nie po­wstrzy­mać… ―> Wystarczy: Nie mo­głem się po­wstrzy­mać

 

przed ponad 50 żąd­ny­mi… ―> …przed ponad pięćdzesięcioma żąd­ny­mi

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

zde­rzy­li się na parę cen­ty­me­trów przede mną. ―> …zde­rzy­li się parę cen­ty­me­trów przede mną.

 

ru­nę­li na dół. ―> Masło maślane – czy mogli runąć na górę?

Proponuję: …i spadli na ziemię.

 

i za­sta­no­wić co robić dalej… ―> Pewnie miało być: …i za­sta­no­wić się, co robić dalej

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy,

 

z zapartym tchem przeczytałem Twoje uwagi. Pomimo tego, że są trochę irytujące, są też jednak całkowicie słuszne, w związku z czym, poddałem tekst obróbce pod ich dyktando. ;)

Jedyne czego nie wprowadziłem to “ambrazura”, ponieważ nikt nie uwierzy, że człowiek z Warszawy zna, tak wyrafinowane słowa.

Dziękuję za wnikliwe przeczytanie.

szop pracz

Szopie Praczu, miło mi niezmiernie, że uznałeś uwagi za przydatne. Dodam, że są one tylko sugestiami i propozycjami, z których, jako autor, nie musisz korzystać. To Twoje opowiadanie i będzie napisane słowami, które uznasz za najwłaściwsze. Jednakowoż byłabym niezmiernie wdzięczna gdybyś zechciał wyjawić, co irytującego jest w moich uwagach. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

“Irytująca”, przy podkreślonej wcześniej słuszności, jest pewna “belferskość” uwag. Skupiają się wyłącznie na poprawności stylistyczno – gramatycznej, z całkowitym pominięciem warstwy literackiej, a przecież ten test został napisany nie po to, żeby przecinki były we właściwym miejscu, tylko w innym celu… ;)

 

szop pracz

No cóż, Szopie Praczu, jestem zwykłą czytelniczką i skupiam się na tym, co przeszkadza mi w lekturze. Sama nie piszę, więc nie oczekuj ode mnie porad w warstwie literackiej. I może Cię to zdziwi, ale kiedy zasiadam do lektury opowiadania, spodziewam się że autor zadbał zarówno o jakość swojej pracy, jak i o komfort czytelnika, i postawił przecinki we właściwych miejscach, niezależnie od tego, jakie inne cele mu przyświecały. Pozwolę sobie też zauważyć, że przecinkami w tym opowiadaniu w ogóle się nie zajmowałam. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy – moim zdaniem już piszesz; np. to opowiadanie jakoś staje się wspólne, w szczególności jestem pewien, że czwarty żagiel by nie powstał, gdyby nie Twoja ingerencja. ;)

Co do przecinków zgadzam się – tekst jest chyba w tym zakresie trochę nazbyt hojny, a niektóre mieszkają w przypadkowych miejscach tekstu: cała para poszła w latające statki i stąd przecinki pozwalają sobie na swawolenie… ;)

szop pracz

…moim zda­niem już pi­szesz; np. to opo­wia­da­nie jakoś staje się wspól­ne, w szcze­gól­no­ści je­stem pe­wien, że czwar­ty ża­giel by nie po­wstał, gdyby nie Twoja in­ge­ren­cja. ;)

Mylisz się, Szopie Praczu. Wskazywanie błędów i usterek w cudzych tekstach nie jest pracą twórczą, więc i opowiadanie pozostaje wyłącznie Twoją zasługą, nawet z czwartym żagielkiem. ;)

Natomiast nie ukrywam zadowolenia, że, mimo pewnych obiekcji, doceniasz moje poczynania. ;)

Pozwalam sobie wyrazić nadzieję, że Twoje przyszłe Impresje będą coraz ciekawsze i coraz lepiej napisane. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka