- Opowiadanie: DanielKurowski1 - Dzieło umysłu

Dzieło umysłu

Wi­taj­cie!

Nie­cier­pli­wość zwy­cię­ży­ła, więc pu­bli­ku­ję (pra­wie) uro­dzi­no­wo - nie­dzie­la od­pa­da z sza­cun­ku dla dy­żur­nych ;D

Po dwóch la­tach przy­szedł czas, bym na­pra­wił swoje pierw­sze opo­wia­da­nie, jakie kie­dy­kol­wiek na­pi­sa­łem. Nie uda­ło­by się to bez ćwi­czeń, jakie tu mia­łem oraz cu­dow­nych be­tu­ją­cych (Sied­miu Wspa­nia­łych)  – Adek_W, Amon­Ra, Cru­cis, Mor­der­ca­Bez­Ser­ca, mor­te­cius, oidrin, Sa­ra­Win­ter.

Sam fakt ‘re­mon­tu’ zo­stał za­in­spi­ro­wa­ny Zbu­twia­ły­mi Li­ść­mi Ka­tii­72. Nie spo­dzie­wa­łem się, że pi­sa­nie hor­ro­ru spra­wi mi taką fraj­dę ;D

Hi­sto­ria jest o chło­pa­ku, który za­mie­rza od­kryć ta­jem­ni­ce bar­dzo oso­bli­wych ma­la­rzy...

Mam na­dzie­ję, że coś z tego wy­szło. Miłej lek­tu­ry ;D

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Dzieło umysłu

Na prze­strze­ni lat spo­tka­łem wielu ludzi, któ­rzy uwa­ża­li mi­ło­śni­ków sztu­ki Wa­gne­rów za ode­rwa­nych od rze­czy­wi­sto­ści sza­leń­ców. Mó­wio­no tak też o ko­ne­se­rach, zwy­kle alie­no­wa­nych, od­py­cha­nych dzi­wacz­ny­mi uprze­dze­nia­mi i nie­przyj­mo­wa­nych do po­waż­nych krę­gów to­wa­rzy­skich. Cza­sem na­zy­wa­nych cho­ry­mi de­wian­ta­mi, chcą­cy­mi je­dy­nie zi­ścić swe podłe i obrzy­dli­we fan­ta­zje przed por­tre­ta­mi prze­ra­ża­ją­cych masz­kar za­klę­tych w płót­nach.

Ja jed­nak nie mo­głem się z tym zgo­dzić.

Fakt, dzie­ła mał­żeń­stwa Wa­gne­rów były iście dia­bel­skie, wy­rwa­ne jakby z naj­gor­szych kosz­ma­rów, czy naj­ciem­niej­szych za­ka­mar­ków czło­wie­cze­go umy­słu, jed­nak­że nie miały nic wspól­ne­go z de­wia­cja­mi. Od­sła­nia­ły je­dy­nie to, co ludz­kie, co tkwi­ło w nas głę­bo­ko, od czasu do czasu dając o sobie znać, choć sami pra­gnę­li­by­śmy się tego wy­przeć. Nic nie umy­ka­ło by­strym oczom ar­ty­stów. Po­tra­fi­li wej­rzeć głę­biej, ob­na­żyć lęki każ­de­go, kto po­dzi­wiał ich dzie­ła.

Wła­śnie za to uwiel­bia­łem mrocz­ną sztu­kę Wa­gne­rów.

Przedstawiciele galerii niechętnie patrzyli na te groteskowe prace, więc Wa­gne­ro­wie sami or­ga­ni­zo­wa­li ka­me­ral­ne wy­sta­wy. Za­pro­sze­ni go­ście cza­sem omdle­wa­li bądź wy­cho­dzi­li znie­sma­cze­ni, nie mogąc unieść cię­ża­ru hor­ro­ru i przej­mu­ją­ce­go na wskroś nie­po­ko­ju, które wy­zie­ra­ły z płó­cien. Po­dob­no gro­żo­no we­zwa­niem po­li­cji, inni zaś żą­da­li od­szko­do­wań za po­nie­sio­ne stra­ty mo­ral­ne. Mimo to ma­la­rze zy­ska­li roz­po­zna­wal­ność w całej Pol­sce i ze­bra­li spore grono oso­bli­wych pa­sjo­na­tów, zwy­kle ob­ra­ca­ją­cych się w wy­so­kich sfe­rach, które lu­bi­ło łamać tabu albo po­szu­ki­wa­ło nie­za­po­mnia­nych wra­żeń, tak jak ja.

 

***

 

Do ple­ca­ka wrzu­ca­łem co tylko po­pad­nie, port­fel, la­tar­kę, notes i dwa dłu­go­pi­sy, a także mały po­wer­bank, na wszel­ki wy­pa­dek. Spoj­rza­łem na to wszyst­ko jesz­cze raz i wes­tchną­łem. Chyba po­win­no wy­star­czyć.

Po włożeniu butów poprawiłem jeszcze roztrzepaną fryzurę. Leżący na komodzie telefon wylądował w kieszeni, podobnie jak paczka papierosów i kluczyki do samochodu. Wziąłem jeszcze parę lateksowych, które miały mi się przy­dać do­pie­ro na miej­scu. Za­mkną­łem za sobą drzwi po­ko­ju, naj­ci­szej jak tylko mo­głem, lecz mimo to matka wszyst­ko usły­sza­ła.

– Se­ba­stian, wy­cho­dzisz gdzieś? – rzu­ci­ła bez­na­mięt­nie, po czym wy­szła z kuch­ni, pa­trząc na mnie pu­sty­mi, po­zba­wio­ny­mi emo­cji ocza­mi.

Śmierć ojca od­ci­snę­ła na niej ogrom­ne pięt­no. Prze­ży­ła ją o wiele go­rzej, niż ja czy Kasia i choć było to tak dawno, wciąż żyła tam­tym dniem. Nie dzi­wi­łem się i pra­gną­łem za wszel­ką cenę pomóc, lecz na nic się nie zga­dza­ła, upar­ta jak zwy­kle. Jej nocne szlo­chy przy­pra­wia­ły cza­sem o dresz­cze… Je­dy­ne co mo­głem zro­bić, to nie mie­szać jej w swoje ko­lej­ne, być może nie­bez­piecz­ne, plany.

W tym przy­pad­ku nie­wie­dza po­win­na być naj­lep­sza.

– Umó­wi­łem się z chło­pa­ka­mi na piwo – skła­ma­łem i po­pra­wi­łem ple­cak. – Prze­śpię się u Ma­te­usza, więc nie mu­sisz na mnie cze­kać.

Sio­stra wy­szła z po­ko­ju i uśmiech­nę­ła się dys­kret­nie w moją stro­nę. Do­brze wie­dzia­ła, że kła­mię, lecz mimo to czu­łem, że nic nie wy­ga­da. Znała moją ob­se­sję i choć była jej prze­ciw­na, to rów­nież ro­bi­ła wszyst­ko, by nie wcią­gnąć w to zroz­pa­czo­nej matki, która miała na gło­wie zbyt wiele pro­ble­mów. Byłem za to nie­zmier­nie wdzięcz­ny.

– Po­zdrów go od nas – rzu­ci­ła sar­ka­stycz­nie na pożegnanie, a ja tylko nie­zręcz­nie po­ki­wa­łem głową. Uca­ło­wa­łem matkę na po­że­gna­nie w po­li­czek i sprze­da­łem Kaśce kuk­sań­ca, na co ona od­po­wie­dzia­ła lek­kim kop­nię­ciem. Matka w ciszy wró­ci­ła do kuch­ni, a Kasia do swo­je­go po­ko­ju wy­peł­nio­ne­go dźwię­ka­mi la­su­ją­cej mózg mu­zy­ki.

Za­ci­sną­łem dłoń na klam­ce. Nie­pew­ność i zgro­za zro­dzi­ły się w moim umy­śle, lecz tylko na chwi­lę. Otwo­rzy­łem w końcu drzwi, po czym wy­sze­dłem na ciem­ną klat­kę scho­do­wą, zo­sta­wia­jąc matkę i sio­strę za sobą.

 

*

 

Słoń­ce cho­wa­ło się le­ni­wie za ho­ry­zon­tem, ma­lu­jąc niebo czer­wo­nopo­ma­rań­czo­wy­mi bar­wa­mi. Kiedy tylko wy­sia­dłem z golfa za­par­ko­wa­ne­go nie­da­le­ko urzę­du gminy, li­sto­pa­do­wy wiatr ob­da­rzył moje po­licz­ki lo­do­wa­tym po­ca­łun­kiem. Za­rzu­ci­łem stary oj­cow­ski płaszcz, jed­nak wciąż było mi zimno, jak­bym zna­lazł się w sercu za­mar­z­nię­te­go pie­kła.

Senna wieś wy­co­fy­wa­ła się po­wo­li z dzien­ne­go życia, a lu­dzie kie­ro­wa­li w stro­nę cie­płych łóżek i fo­te­li. Nie dla mnie jed­nak te wy­go­dy. Wy­ru­sza­łem bo­wiem na naj­więk­szą eska­pa­dę do­tych­cza­so­we­go życia, któ­rej suk­ces byłby wiel­kim kro­kiem w mojej ka­rie­rze. Kro­kiem ku sła­wie, a być może i małej for­tu­nie, która ze­trze szy­der­cze uśmiesz­ki z ust moich ko­le­gów po fachu. Po­nad­to matka nie bę­dzie mu­sia­ła się przej­mo­wać cią­gle ro­sną­cy­mi ra­chun­ka­mi, a i sio­stra mo­gła­by spoj­rzeć z więk­szą na­dzie­ją na wy­ma­rzo­ne stu­dia za gra­ni­cą.

Opła­ca­ło się pod­jąć takie ry­zy­ko.

Banie to opu­sto­sza­ła miej­sco­wość na za­cho­dzie Pol­ski, mała, lecz obar­czo­na nie­zwy­kłą hi­sto­rią. Dawno temu ziemia ta należała do Tem­pla­riu­szy, któ­rzy wznie­śli ka­mien­ny ko­ściół, od­re­stau­ro­wa­ny po licz­nych kon­flik­tach za­zna­czo­nych krwią na kar­tach lokalnych kronik. Ja jed­nak nie przy­je­cha­łem tutaj ani dla ka­pli­cy, ani dla wspo­mnie­nia za­kon­ni­ków. Nie byłem żad­nym hi­sto­ry­kiem, tylko po­cząt­ku­ją­cym dzien­ni­ka­rzem, a praw­dzi­wym celem mojej po­dró­ży był słyn­ny dwo­rek Wa­gne­rów, wzniesiony na krań­cu wsi. To tam zgromadzono ich pie­kiel­ne prace, to tam miała odbyć się w przy­szłym ty­go­dniu wy­sta­wa pre­zen­tu­ją­ca naj­now­sze dzie­ło ar­ty­stów.

Wy­sta­wa i dzie­ło o tyle nie­zwy­kłe, gdyż Wa­gne­rów od dawna uwa­ża­no za mar­twych lub za­gi­nio­nych tak jak ich syna, Jó­ze­fa, czło­wie­ka rów­nie, a być może i bar­dziej ta­jem­ni­cze­go od sa­mych ar­ty­stów.

Wy­cią­gną­łem pa­pie­ro­sa ze zmię­tej pacz­ki. Udało mi się za­pa­lić, choć nie­przy­jem­ny wiatr zdmu­chi­wał pło­mień za­pal­nicz­ki, ni­czym za­tro­ska­na matka. W końcu za­cią­gną­łem się i wy­pu­ści­łem dym przez lekko za­ci­śnię­te wargi, po­dzi­wia­jąc za­chód słoń­ca. Ostat­nie chwi­le spo­ko­ju, po­my­śla­łem.

Głę­bo­ko wes­tchną­łem i ru­szy­łem po­wol­nym kro­kiem w stro­nę dwor­ku, wciąż roz­my­śla­jąc nad swoim pla­nem. Żwir chrzę­ścił pod zno­szo­ny­mi bu­ta­mi, zimny wiatr mierz­wił włosy, a nagie ga­łę­zie drzew rzu­ca­ły na ulicę nie­wy­raź­ne cie­nie.

Co jakiś czas wcią­ga­łem dym, drżą­cy­mi pal­ca­mi strą­ca­jąc po­piół na zie­mię. Za­wsze mia­łem ja­kieś obawy, kiedy mu­sia­łem zmie­rzyć się z czymś po raz pierw­szy. Oddychałem płytko i nie mogłem opanować drżenia nóg. Była to jedna z moich bar­dziej iry­tu­ją­cych cech, dla­te­go mu­sia­łem wziąć się w garść, choć cały czas nie byłem pe­wien tego, co za­mie­rza­łem zro­bić. Jesz­cze nigdy nie wła­my­wa­łem się do żad­nej po­sia­dło­ści, zwłasz­cza kogoś tak bo­ga­te­go i sław­ne­go jak Wa­gne­ro­wie.

Nie za­mie­rza­łem ni­cze­go ukraść. Nie na­zwał­bym tego też wła­ma­niem, prę­dzej na­wie­dze­niem pu­ste­go domu, nie­pro­szo­ną wi­zy­tą niby dawno nie­wi­dzia­ne­go ku­zy­na. Mia­łem klu­cze do wszyst­kich drzwi, co praw­da pod­ro­bio­ne, wy­cią­gnię­te oso­bi­stym uro­kiem i cha­ry­zmą od ekipy sprzą­ta­czek przy­go­to­wu­ją­cej dom na wy­sta­wę.

Nie pra­gną­łem za­własz­czyć sobie ich dzieł ani ni­cze­go zbru­kać. Mój cel był inny, mniej pro­za­icz­ny. Chcia­łem zro­bić to, co oni po­tra­fią naj­le­piej. Ob­na­żyć ich przed świa­tem, po­znać pie­czo­ło­wi­cie skry­wa­ne se­kre­ty ge­niu­szu, zaj­rzeć tam, gdzie nie pa­trzył nikt, po czym opi­sać to w pierw­szej bio­gra­fii tych nie­sa­mo­wi­tych i ta­jem­ni­czych ar­ty­stów.

Na nic zdały się licz­ne maile z proś­bą o spo­tka­nie z mło­dym Win­cen­tym Wa­gne­rem, eks­cen­trycz­nym wnu­kiem ar­ty­stów, od­po­wie­dzial­nym obec­nie za ich do­ro­bek. Męż­czy­zna zda­wał się nie­uchwyt­ny, igno­ro­wał nie­mal każde wia­do­mo­ści, choć raz dał ostro do zro­zu­mie­nia, że nie ma za­mia­ru roz­ma­wiać z kimś tak ogra­ni­czo­nym i nie­wraż­li­wym jak ja. Nie wie­dzia­łem, co to miało do­kład­nie ozna­czać, ale w tych sło­wach, peł­nych jadu i po­gar­dy, wy­czu­łem wy­zwa­nie.

Wiatr przy­bie­rał na sile, mu­ska­jąc od­sło­nię­tą skórę na dło­niach i szyi. Zna­la­złem się w końcu przy małym roz­wi­dle­niu, gdzie po­pę­ka­ny as­falt ustę­po­wał miej­sca ścież­ce pro­wa­dzą­cej pro­sto do dwor­ku. Ulicz­ne oświe­tle­nie rów­nież miało tu swój ko­niec, przez co droga pogrążała się w mroku, choć wciąż było na tyle jasno, że mo­głem obyć się bez la­tar­ki.

Nie zmie­ni­ło to jed­nak faktu, że nadal czu­łem gry­zą­cą nie­pew­ność.

Po chod­ni­ku bie­gli dwaj męż­czyź­ni ubra­ni na spor­to­wo. Rzu­ci­li mi zło­wro­gie spoj­rze­nia, jak­bym fak­tycz­nie za­mie­rzał coś ukraść. Star­sza pani trzy­ma­ją­ca na smy­czy szcze­ka­ją­ce­go psa, rów­nież za­czę­ła na mnie pa­trzeć, kiedy tylko zna­la­złem się na szo­sie. Mimo iż sze­dłem szyb­kim kro­kiem, nie od­wra­ca­jąc się, cały czas czu­łem na ple­cach jej prze­ni­kli­wy, przy­pra­wia­ją­cy o dresz­cze wzrok.

Miesz­ka­ją tu bar­dzo dziw­ni lu­dzie, po­my­śla­łem, sta­ra­jąc się ich igno­ro­wać.

Na le­śnej dro­dze byłem już cał­kiem sam. Usi­ło­wa­łem utrzy­mać wy­bu­ja­łą wy­obraź­nię na wodzy, sku­pia­jąc swój wzrok na po­grą­ża­ją­cym się w mroku je­zio­rze, na­zy­wa­nym przez miesz­kań­ców Dłu­gie. Nie był to jed­nak naj­lep­szy po­mysł. Pa­mię­ta­łem pewną le­gen­dę o tym miej­scu, którą opo­wie­dział mi oj­ciec, dawno temu, zanim po­sta­no­wił ode­brać sobie życie.

W la­tach sie­dem­dzie­sią­tych jakiś chory męż­czy­zna be­stial­sko za­mor­do­wał całą swoją ro­dzi­nę i spa­lił dom razem z ich zma­sa­kro­wa­ny­mi zwło­ka­mi. Potem zbiegł z miej­sca zda­rze­nia, a wszel­ki słuch po nim za­gi­nął. Jed­nak sta­rzy miesz­kań­cy Bani twier­dzi­li, że męż­czy­zna w akcie roz­pa­czy i de­spe­ra­cji rzu­cił się do wody. Nawet kil­ka­dzie­siąt lat póź­niej, zwy­kle po zmierz­chu, można było po­dob­no do­strzec, jak przy brze­gu dry­fu­je jego obrzy­dli­wie sine, na­puch­nię­te ciało. 

Wie­dzia­łem, że to tylko głu­pia le­gen­da, wy­my­ślo­na przez znu­dzo­nych pi­jacz­ków albo bab­cie chcą­ce na­stra­szyć nie­grzecz­ne wnu­czę­ta, ale lęk i gęst­nie­ją­ca at­mos­fe­ra zro­bi­ły swoje.

Moje serce za­czę­ło bić jesz­cze szyb­ciej, kiedy w końcu uj­rza­łem ma­je­sta­tycz­ną, man­sar­do­wą bu­dow­lę, która po­wi­ta­ła mnie oso­bli­wym uro­kiem, wy­ła­nia­jąc się spo­mię­dzy na­gich ko­na­rów drzew. Stary dwo­rek Wa­gne­rów zda­wał się zimny i su­ro­wy, mimo że kilka lat temu prze­szedł grun­tow­ny re­mont. Jed­nak pia­sko­wa farba utra­ci­ła już świe­żość, przy­po­mi­na­jąc teraz ko­lo­ry zbli­żo­ne do roz­ma­itych od­cie­ni sza­ro­ści. To samo można było po­wie­dzieć o czer­wo­nej nie­gdyś da­chów­ce, teraz brud­nej od desz­czu i wil­go­ci, gdzie­nie­gdzie po­ro­śnię­tej mchem.

Że­la­zna brama skrzy­ła się wie­czor­ną rosą w bla­dym świe­tle wscho­dzą­ce­go księ­ży­ca. Byłem tu sam, nie li­cząc pta­ków, wbi­ja­ją­cych we mnie po­nu­re spoj­rze­nia z na­gich ga­łę­zi drzew.

Za­po­mnia­łem o klu­czach do furt­ki, jed­nak była na tyle niska, że bez pro­ble­mu ją prze­sko­czy­łem i po chwi­li wy­lą­do­wa­łem na pod­nisz­czo­nym chod­ni­ku Wa­gne­rów. Uczucie déjà vu oraz dreszcze przeszyły mnie od dołu do góry, jak­bym wstę­po­wał w nie­przy­ja­zne, choć zna­jo­me miej­sce.

Wy­pro­sto­wa­łem się, po czym ostroż­nie ru­szy­łem w stro­nę ciem­nych drzwi dwor­ku. Mi­ną­łem nie­ko­szo­ny od wie­ków trawnik, a także za­nie­dba­ne ro­śli­ny, przy­po­mi­na­ją­ce bar­dziej cmen­tar­ne chasz­cze, ani­że­li je­sien­ny ogród, po­zba­wio­ne ja­kie­go­kol­wiek pięk­na czy uroku. W od­da­li stało kilka gip­so­wych, brud­nych i po­pę­ka­nych po­są­gów praw­do­po­dob­nie imi­tu­ją­cych grec­kie rzeź­by – nie­god­nie, w mojej skrom­nej opi­nii.

Wresz­cie do­tar­łem do ma­syw­nych drzwi. Wstrzy­ma­łem od­dech. Z kie­sze­ni płasz­cza wy­cią­gną­łem la­tek­so­we rę­ka­wi­ce, które od razu wło­ży­łem, oraz pę­czek klu­czy do po­sia­dło­ści. Drżą­cy­mi dłoń­mi wsa­dzi­łem do zamka naj­więk­szy z nich. Chwi­la nie­pew­no­ści i… go­to­we. Za­krę­ci­łem dwa razy, aż po­czu­łem, że me­cha­nizm ustę­pu­je. Chwy­ci­łem mo­sięż­ną, lo­do­wa­tą klam­kę, po czym otwo­rzy­łem cięż­kie drzwi.

Wstrzy­ma­łem od­dech i nad­sta­wi­łem uszu, by upew­nić się, że wokół mnie nic się nie po­ru­sza, że je­stem sam, a od­głos otwie­ra­nych drzwi nie obu­dził ni­ko­go… i ni­cze­go.

Cicho, pusto. Wsze­dłem więc ostroż­nie do mrocz­ne­go środ­ka, zo­sta­wia­jąc wszyst­ko i wszyst­kich za sobą. Nie było już od­wro­tu.

Z ple­ca­ka wy­cią­gną­łem la­tar­kę. Blade świa­tło padło na prze­stron­ny salon Wa­gne­rów, sta­ro­mod­ny, jakby za­trzy­ma­ny w cza­sie. Drew­nia­na pod­ło­ga skrzy­pia­ła przy każ­dym kroku, a białe ścia­ny od­bi­ja­ły nie­przy­jem­nie świa­tło. Sze­dłem w ciszy, ob­ra­ca­jąc się co jakiś czas przez ramię. Czu­łem, że zry­wam za­ka­za­ny owoc. Nie­po­kój mie­szał się z nie­zdro­wą fa­scy­na­cją, a serce biło jak sza­lo­ne. My­śla­łem, że zaraz wy­sko­czy z pier­si.

Dwo­rek Wa­gne­rów na pierw­szy rzut oka nie przy­po­mi­nał żad­ne­go domu ro­dzin­ne­go, tylko sztyw­nie upo­rząd­ko­wa­ne mu­zeum z otwar­ty­mi po­miesz­cze­nia­mi oraz cia­sny­mi ko­ry­ta­rza­mi, wy­peł­nio­ne sta­ry­mi me­bla­mi i bi­be­lo­ta­mi.

Naj­pierw moim oczom uka­zał się czar­ny for­te­pian, który stał w kącie, cichy i za­po­mnia­ny, po­kry­ty lekką war­stwą kurzu. Obok in­stru­men­tu znaj­do­wał się ozdob­ny zegar sto­ją­cy oraz brą­zo­wy fotel ze skóry, wy­sie­dzia­ny, gdzie­nie­gdzie po­pę­ka­ny, ugry­zio­ny bez­li­to­snym zębem czasu. Tro­chę dalej mie­ści­ła się ma­syw­na ko­mo­da, na któ­rej le­ża­ły róż­no­ra­kie ru­pie­cie i fi­gur­ki przypominające afry­kań­skie bóstwa…

Od­wró­ci­łem głowę, usły­szaw­szy jakiś sze­lest w od­da­li. Za­świe­ci­łem la­tar­ką, szu­ka­jąc źró­dła ha­ła­su, jed­nak nic nie uj­rza­łem. Pusto, cicho i nie­przy­jem­nie. To mu­siał być tylko wiatr… albo moja wy­obraź­nia.

Po­świe­ci­łem w dal­szą część dwor­ku i nie­mal wrza­sną­łem. Nie było w ludz­kim ję­zy­ku słów opi­su­ją­cych prze­ra­że­nie, które mnie znie­nac­ka uką­si­ło. Oto moim oczom uka­zał się pierw­szy obraz Wa­gne­rów, nie­wia­ry­god­nie ohyd­ny i kosz­mar­ny, od­py­cha­ją­cy brzy­do­tą przed­sta­wio­nej po­sta­ci. Na­zy­wał się Ślicz­na Ali­cja i przed­sta­wiał dziew­czy­nę, bru­tal­nie po­zba­wio­ną nosa i dol­nej szczę­ki, z gar­dłem roz­szar­pa­nym jakby przez wście­kłe zwie­rzę­ta oraz ję­zy­kiem przy­po­mi­na­ją­cym wi­ją­ce­go się węża.

Kolor, ja­kie­go Wa­gne­ro­wie użyli do na­ma­lo­wa­nia krwi, był tak wy­ra­zi­sty i re­al­ny, że mia­łem wra­że­nie, jak­bym pa­trzył na do­sko­na­łą fo­to­gra­fię.

Jed­no­oka twarz dziew­czy­ny tylko w po­ło­wie za­cho­wa­ła dawne pięk­no, utra­co­ne na za­wsze. Znisz­czo­ne przez dziką i nie­zna­ną siłę, która mo­men­tal­nie od­sło­ni­ła ukry­te ob­li­cze czło­wie­ka. Mimo to dziew­czy­na po­zo­wa­ła do zdję­cia, na tle sta­ro­daw­nej bo­aze­rii, nie­wzru­szo­na sta­nem ciała, choć w głębi duszy czu­łem jej ból i prze­ra­że­nie.

Zna­łem ten por­tret z In­ter­ne­tu, jed­nak ekran mo­ni­to­ra nie był w sta­nie oddać nawet po­ło­wy grozy i brzydoty, które ema­no­wa­ły z ob­ra­zu i hip­no­ty­zo­wa­ły widza…

Tylko ge­niusz lub sza­le­niec mógł ska­zić płót­no czymś takim.

Drżąc, oświe­tli­łem drugą ścia­nę i uj­rza­łem ko­lej­ne ob­ra­zy, przed­sta­wia­ją­ce dzi­wacz­nych ludzi ob­dar­tych ze skóry, z po­wy­krę­ca­ny­mi koń­czy­na­mi, gni­ją­cy­mi mię­śnia­mi czy wy­bi­ty­mi zę­ba­mi. Wszech­obec­ny i przy­tła­cza­ją­cy tur­pizm, który Wa­gne­ro­wie opa­no­wa­li do per­fek­cji. Pla­kiet­ki z ty­tu­ła­mi por­tre­tów gło­si­ły: Ko­bie­ta w kon­wul­sjach, Naga praw­da Ta­de­usza, Ukry­te pięk­no Mag­da­le­ny czy Ana­to­mia Stra­chu Dok­to­ra Ko­wal­skie­go. Więk­szość z nich do­brze zna­łem, jed­nak teraz wy­da­wa­ły mi się obce, żywe, bar­dziej ta­jem­ni­cze… No i te oczy! Te prze­klę­te oczy, które śle­dzi­ły mnie nie­na­wist­nym wzro­kiem, prze­bi­ja­ły na wylot i wy­sy­sa­ły całą ener­gię. Czu­łem, jakby za­glą­da­ły w moją duszę, roz­kła­da­ły ją na czę­ści pierw­sze, po­si­la­ły się. 

Sku­pi­łem się na por­tre­cie Matki. Szpet­na ko­bie­ta sie­dzia­ła na fo­te­lu i trzy­ma­ła przy ob­wi­słej pier­si ja­kieś mon­strum, by­naj­mniej nie czło­wie­ka. Isto­ta ko­ści­sta, szara, dziw­nie po­wy­krę­ca­na z py­skiem jak u wilka, która ssała z wście­kło­ścią mleko matki.

Po­czu­łem, jak zimny dreszcz prze­szedł po ple­cach. Blade świa­tło padło na szka­rad­ną twarz ko­bie­ty, wy­krzy­wio­ną nie­moż­li­wym do opi­sa­nia bólem. Wa­gne­ro­wie zdo­ła­li wy­ra­zić emo­cje tak ge­nial­nie, iż mia­łem wra­że­nie jakby po­stać za­mie­rza­ła za chwi­lę wy­sko­czyć z ram, wy­lą­do­wać tuż obok i krzy­czeć, ile sił w płu­cach, bła­gać, żebym za­brał od niej tego po­two­ra. Pod wpły­wem tej wizji wy­obraź­nia, po­tę­go­wa­na pa­nu­ją­cą ciszą i ciem­no­ścią, spra­wi­ła, że przez chwi­lę wy­da­wa­ło mi się, jakby ko­bie­ta wy­ko­ny­wa­ła po­wol­ny ruch w moją stro­nę…

Wzdry­gną­łem się i ru­szy­łem, by odejść jak naj­da­lej od tego strasz­li­we­go dzie­ła. Mimo to cały czas czu­łem na szyi ja­kieś nie­rów­ne, chłod­ne od­de­chy, jed­nak ni­cze­go ni­g­dzie nie do­strze­ga­łem…

Kilka tu­tej­szych prac nigdy nie uj­rza­ło świa­tła dzien­ne­go, więc były dla mnie czymś nowym, fa­scy­nu­ją­cym. Obraz za­ty­tu­ło­wa­ny To­pie­lec przed­sta­wiał si­ne­go i na­puch­nię­te­go męż­czy­znę le­żą­ce­go na plaży, wcią­ga­ne­go do wody przez po­kracz­ne isto­ty wy­rwa­ne z naj­gor­szych kosz­ma­rów. Jego skóra wy­da­wa­ła się gąb­cza­sta, po­kry­ta bą­bla­mi i wrzo­da­mi.

Obok niego wi­siał por­tret tak od­ra­ża­ją­cy, że za­mkną­łem na chwi­lę oczy, gdy tylko go uj­rza­łem. Świa­tło roz­ja­śni­ło na­ma­lo­wa­ne ciało męż­czy­zny po­kry­te dzie­siąt­ka­mi – nie! – set­ka­mi ohyd­nych dziur, po­prze­dzie­la­nych je­dy­nie wą­ski­mi pa­sma­mi sza­rej skóry. Boże, cóż za okro­pień­stwo! Od­wró­ci­łem szyb­ko głowę i wy­pu­ści­łem po­wo­li po­wie­trze, usi­łu­jąc opa­no­wać za­wro­ty głowy i od­ru­chy wy­miot­ne.

Im dalej sze­dłem, tym coraz po­twor­niej­sze po­sta­cie spo­ty­ka­łem, jedne gor­sze od dru­gich. Od­py­cha­ją­ce, szka­rad­ne i ha­nieb­ne, wy­cią­gnię­te siłą z cze­lu­ści pie­kła, któ­rym sam Sza­tan bałby się sta­wić czoła…

W końcu za­trzy­ma­łem się przed ka­mien­nym ko­min­kiem i uj­rza­łem za­wie­szo­ny nad nim au­to­por­tret mał­żeń­stwa Wa­gne­rów. Za­mar­łem. Zofia i Fry­de­ryk wy­glą­da­li na nim tak… zwy­czaj­nie, nie­kon­tro­wer­syj­nie. Od ludzi okry­tych taką sławą ocze­ki­wa­ło się zu­peł­nie czego in­ne­go, bar­dziej ory­gi­nal­ne­go. Oboje byli ubra­ni w sta­ro­mod­ne, po­wie­dział­bym nawet, dzie­więt­na­sto­wiecz­ne ubra­nia. Do tego mieli szla­chet­ne rysy twa­rzy i po­zo­wa­li dum­nie, z peł­ną gra­cji, niby ary­sto­kra­ci.

Ich szare oczy rów­nież śle­dzi­ły każdy mój ruch, jed­nak po­zba­wio­ne były tej nie­na­wi­ści, za­klę­tej w śle­piach masz­kar… Jed­nak jakie inne se­kre­ty skry­wa­ły?

W na­pię­tej ciszy zwie­dza­łem par­ter. Na­li­czy­łem dwa­dzie­ścia dwie prace, jed­nak mu­sia­ła być to tylko po­ło­wa ich do­rob­ku, sły­sza­łem o znacz­nie więk­szej liczbie. At­mos­fe­ra była du­szą­ca, a chłód prze­ni­kał mnie do szpi­ku kości. Jesz­cze nigdy nie czu­łem się tak nie­pro­szo­ny, cią­gle ob­ser­wo­wa­ny. Żadne od­wie­dzo­ne przez mnie miej­sce nie było tak nie­go­ścin­ne, tak od­py­cha­ją­ce i wro­gie.

Świa­tło la­tar­ki padło na brą­zo­we drzwi znaj­du­ją­ce się w po­bli­żu kuch­ni. Po­cią­gną­łem ostroż­nie chłod­ną klam­kę, jed­nak ani drgnę­ła. Wy­pró­bo­wa­łem po kolei wszyst­kie klu­cze i nic, żaden nie pa­so­wał.

To mu­sia­ło być zej­ście do piw­ni­cy, któ­rej sprzą­tacz­ki miały uni­kać jak ognia. Jedna z nich, naj­bar­dziej za­uro­czo­na moim to­wa­rzy­stwem, zdra­dzi­ła, że w domu są trzy nie­do­stęp­ne dla nich miej­sca: piw­ni­ca, strych oraz pokój Jó­ze­fa Wa­gne­ra, znaj­du­ją­cy się gdzieś na pierw­szym pię­trze.

Ja na­to­miast za wszel­ką cenę mu­sia­łem do niego zaj­rzeć.

Sto­jąc już jakiś czas przy drzwiach do piw­ni­cy, wy­czu­wa­łem na­si­la­ją­cy się fetor stę­chli­zny zmie­sza­nej z innym, me­ta­licz­nym za­pa­chem, który draż­nił moje noz­drza. Nie mia­łem po­ję­cia, co to mogło być. Wzdry­gną­łem się tylko i ru­szy­łem w stro­nę scho­dów pro­wa­dzą­cych na pierw­sze pię­tro.

Stą­pa­łem po­wo­li, ostroż­nie, roz­glą­da­jąc się do­oko­ła. Na ścia­nie wi­sia­ły różne zdję­cia, jedne czar­no-bia­łe, inne w ko­lo­rze, przed­sta­wia­ją­ce zwy­kle Wa­gne­rów oraz ich córkę, Marię. Matka Win­cen­te­go była łu­dzą­co po­dob­na do swo­ich ro­dzi­ców, jakby odzie­dzi­czy­ła ich cechy po równi.

Do­kład­nie przy­glą­da­łem się zdję­ciom, jed­nak ni­g­dzie nie wi­dzia­łem Jó­ze­fa. Do­strze­głem tylko jedną fo­to­gra­fię ro­dzin­ną, na któ­rej mógł­by się znaj­do­wać, lecz była ro­ze­rwa­na na pół, jakby w celu wy­rzu­ce­nia z pa­mię­ci syna mar­no­traw­ne­go…

Coś mu­sia­ło się mię­dzy nimi wy­da­rzyć.

Wsze­dłem w końcu na górę i uj­rza­łem ko­lej­ne ob­ra­zy, rów­nie nie­po­ko­ją­ce, co po­przed­nie. Przed­sta­wia­ły mrocz­ne miej­sca, od­wie­dza­ne je­dy­nie przez sza­leń­ców czy de­spe­ra­tów po­szu­ku­ją­cych moc­nych wra­żeń. Za­po­mnia­ny cmen­tarz, puste po­miesz­cze­nie po­dob­ne do sa­lo­nu Wa­gne­rów oraz po­grą­żo­ne w ciem­no­ści mau­zo­leum z otwar­ty­mi gro­ba­mi.

Z dru­giej stro­ny wi­sia­ły prace pre­zen­tu­ją­ce cha­otycz­ne pa­le­ty krwi­sto­czer­wo­nych barw, na­ma­lo­wa­ne za­rów­no z praw­dzi­wą wście­kło­ścią, jak i za­bój­czą pre­cy­zją. Ich ty­tu­ły od­po­wia­da­ły róż­nym emo­cjom: Złość, Gniew, Żal, Smu­tek… Wy­da­wa­ły się nie­zwy­kle oso­bi­ste. Nic dziw­ne­go, że nie zna­la­złem ich zdjęć w In­ter­ne­cie. Po­sta­no­wi­łem więc wy­ko­nać je sa­me­mu, do wła­snej ko­lek­cji.

Pełen lęku, prze­mie­rza­łem ciem­ny ko­ry­tarz, za­glą­da­jąc do róż­nych pokoi, jed­nak nie zna­la­złem ni­cze­go cie­ka­we­go ani przy­dat­ne­go. Żad­nych al­bu­mów, pa­mią­tek, dzien­ni­ków, nic. Czu­łem, że błą­dzę jak w la­bi­ryn­cie. Więk­szość po­miesz­czeń wy­glą­da­ła tak samo, pro­ste łóżka, szafy i ko­mo­dy z ciem­ne­go drew­na, do tego sta­ro­mod­ne per­skie dy­wa­ny. Po­nad­to w każ­dym wi­sia­ły te prze­ra­ża­ją­ce por­tre­ty nie­ludz­kich istot… Jak kto­kol­wiek mógł przy nich spać?

W końcu na­tra­fi­łem na opór. Klam­ka, którą zła­pa­łem, drga­ła, spra­wia­ła, że dłoń dziw­nie mro­wi­ła, nawet przez rę­ka­wicz­kę. Czyż­by to był pokój Jó­ze­fa? Wy­pró­bo­wa­łem wszyst­kie klu­cze, jed­nak żaden nie pa­so­wał… Tak, to musi być to. Szarp­ną­łem klam­kę i po­czu­łem, że drzwi nie są do­brze za­mknię­te. Na­par­łem na nie cia­łem, coraz moc­niej i moc­niej, aż w końcu od­pu­ści­ły. Uchy­li­łem je ostroż­nie, po czym za­świe­ci­łem la­tar­ką, wy­peł­nia­jąc po­miesz­cze­nie bia­łym świa­tłem. Było bar­dzo cia­sne, dusz­ne. Gęsty kurz spo­wił biur­ko, ko­mo­dę oraz duży regał z książ­ka­mi. Przy brud­nym oknie bez klam­ki znaj­do­wa­ły się wiel­kie pa­ję­czy­ny ze zwi­sa­ją­cy­mi, od­ra­ża­ją­cy­mi pa­ją­ka­mi. Pod nimi że­la­zne łóżko, z cien­kim ma­te­ra­cem oraz białą koł­drą, przy­po­mi­na­ją­cą prze­ście­ra­dło, któ­rym za­kry­wa­ło się ciała w kost­ni­cy.

Dłu­gość po­miesz­cze­nia i pa­nu­ją­cy w nim mrok spra­wia­ły, że wy­glą­da­ło bar­dziej jak trum­na, niż pokój na­le­żą­cy do mło­de­go chło­pa­ka. Ro­zej­rza­łem się do­oko­ła, szu­ka­jąc cze­goś cie­ka­we­go, po­dzi­wia­jąc przy oka­zji stare lek­tu­ry, znaj­du­ją­ce się na re­ga­le. Szekspir, Do­sto­jew­ski, Con­rad. Wi­dzia­łem też Pismo Świę­te oraz sto­ją­cy obok niego me­ta­lo­wy krzyż.

Nigdy nie sły­sza­łem, by Wa­gne­ro­wie byli re­li­gij­ni, więc zdzi­wi­łem się obec­no­ścią tych przed­mio­tów w po­ko­ju Jó­ze­fa. Ich syn wy­da­wał się taki inny, taki obcy wśród in­nych człon­ków ro­dzi­ny, zu­peł­nie jakby do nich nie pa­so­wał…

Spoj­rza­łem teraz na puste biur­ko. Wy­su­ną­łem jedną z szu­flad, potem ko­lej­ną, mniej­szą niż po­przed­nia. Sku­pi­łem tam świa­tło la­tar­ki i po chwi­li coś uj­rza­łem – dru­gie dno. Pod­nio­słem po­wo­li cien­ką płytę i uj­rza­łem gruby ze­szyt oprawiony w czar­ną skórę, któ­re­go kart­ki były po­żół­kłe. Wzią­łem go ostroż­nie do ręki, bojąc się, że coś znisz­czę. Otwo­rzy­łem go naj­de­li­kat­niej, jak tylko mo­głem i prze­czy­ta­łem tłu­sto na­pi­sa­ne ostrze­że­nie na pierw­szej stro­nie:

Pa­mięt­nik ten zo­sta­je w tym plu­ga­wym miej­scu i nie ma prawa opu­ścić jego murów. Nigdy, pod żad­nym po­zo­rem, a kto­kol­wiek go od­czy­ta, nie­chaj zmi­łu­je się nad moją duszą. J.W, 1995r.

O mój Boże! To pa­mięt­nik Jó­ze­fa Wa­gne­ra. Jego pry­wat­ne wy­zna­nia i hi­sto­rie… Czu­łem się, jak­bym zna­lazł worek ze zło­tem. Taka zdo­bycz na pewno po­mo­gła­by mi zro­zu­mieć życie Wa­gne­rów, ich re­la­cje, drogę do mi­strzo­stwa, a i może od­po­wie­dzia­ła­by na py­ta­nie, do­ty­czą­ce ta­jem­nic Jó­ze­fa.

Nikt nie wie­dział, co się z nim stało. Pew­ne­go dnia po pro­stu za­gi­nął. Czyż­by uciekł z jakąś dziew­czy­ną? Wy­je­chał za gra­ni­cę? Po­peł­nił sa­mo­bój­stwo? Je­dy­ni mó­wi­li tak, a dru­dzy ina­czej, jed­nak wszy­scy wie­dzie­li, że wy­da­rzy­ło się tu coś dziw­ne­go, coś, o czym Wa­gne­ro­wie nie­chęt­nie wspo­mi­na­li.

Usia­dłem na łóżku, które ża­ło­śnie za­skrzy­pia­ło. Ro­zej­rza­łem się do­oko­ła jesz­cze raz, nad­sta­wia­jąc uszu. Cisza, byłem cał­kiem sam. Za oknem ze­rwał się po­ry­wi­sty wiatr, który wył prze­raź­li­wie i tar­gał ga­łę­zia­mi drzew.

Prze­łkną­łem gło­śno ślinę i za­czą­łem czy­tać przy świe­tle la­tar­ki.

Pismo Jó­ze­fa było bar­dzo nie­wy­raź­ne, ko­śla­we, ale sta­ra­łem się roz­szy­fro­wać wszyst­ko, co mo­głem. Pierw­sze wzmianki nie wnio­sły ni­cze­go in­te­re­su­ją­ce­go, młody Józef opi­sy­wał je­dy­nie swoje drew­nia­ne za­baw­ki, ulu­bio­ne filmy i książ­ki, szko­łę czy ko­le­gów. Nie wspo­mi­nał o ro­dzi­cach i ich twór­czo­ści. Do­pie­ro póź­niej­sze no­tat­ki z na­sto­let­nich lat Jó­ze­fa wpra­wi­ły mnie w praw­dzi­wą grozę i osłu­pie­nie.

 

…Widzę je wszę­dzie, ich ob­śli­zgłe, wi­ją­ce się ciała… już dłu­żej tak nie mogę. Czuję, jak po mnie łażą, ką­sa­ją […] Myślę, że mogą wy­cho­dzić z piw­ni­cy, ale jak do­sta­ją się aż tutaj… Mu­sia­łem się tego do­wie­dzieć.

 

[…] Oj­ciec zbił mnie po­rząd­nie, kiedy zna­la­złem do niej klu­cze. Krzy­czał, że na wszyst­ko jesz­cze przyj­dzie czas, że je­stem za młody i teraz ni­cze­go nie zro­zu­miem […] Mia­łem cier­pli­wie cze­kać i wszyst­kie­go się uczyć…

 

… Cza­sem wi­dzia­łem tu młodą ko­bie­tę z dziec­kiem, która roz­ma­wia­ła z ro­dzi­ca­mi, sie­dząc na fo­te­lu i kar­miąc syna pier­sią. Sły­sza­łem raz, jak na­rze­ka­ła na męża i pracę, że bra­ku­je im pie­nię­dzy, że nie tak to sobie wy­obra­ża­ła i to wszyst­ko wina tego prze­klę­te­go bę­kar­ta, który wy­sy­sa z niej życie […] Ro­dzi­ce da­wa­li jej cza­sem pie­nią­dze, jed­nak ta pro­si­ła o coraz wię­cej i wię­cej, aż w końcu prze­sta­ła od­da­wać. Nigdy wię­cej już jej nie wi­dzia­łem, tak samo jak tego dziec­ka…

 

… Ko­le­dzy prze­sta­li się do mnie od­zy­wać, kiedy do­wie­dzie­li się, kim są moi ro­dzi­ce. Nie wie­dzia­łem, dla­cze­go tak po­stą­pi­li, ale sły­sza­łem raz, że nie chcą mieć do czy­nie­nia z takim dzi­wa­kiem jak ja…

 

… Byłem sam, nie mia­łem z kim się po­ba­wić ani po­roz­ma­wiać. Mó­wi­łem więc do sie­bie, naj­pierw w gło­wie, a potem na głos. Nie spo­dzie­wa­łem się, że za­czną od­po­wia­dać…

 

Prze­le­cia­łem wzro­kiem przez kilka ko­lej­nych kar­tek, za­pi­su­jąc wszyst­ko skru­pu­lat­nie w no­te­sie, który wy­cią­gną­łem z ple­ca­ka. Prze­wró­ci­łem ko­lej­ną kart­kę pa­mięt­ni­ka, po­chła­nia­jąc wszyst­ko, co tylko roz­czy­ta­łem, jak­bym był w tran­sie…

 

… Maria cza­sem przy­pro­wa­dza­ła tu swoją star­szą ko­le­żan­kę, Ali­cję. Nigdy nie lu­bi­łem tej dziew­czy­ny, była taka wred­na i nie­mi­ła! […] W li­ceum wszy­scy za­chwy­ca­li się jej urodą, ślicz­ną twa­rzą, jed­nak ja wie­dzia­łem, że drze­mie w niej pod­łość i próż­ność, które czę­sto da­wa­ły się we znaki. Ła­ma­ła chło­pa­kom serca dla za­ba­wy, a innym dziew­czy­nom ro­bi­ła pa­skud­ne żarty […] Raz sły­sza­łem, że ukra­dła Marii ubra­nie, gdy ta brała prysz­nic po WF-ie, zo­sta­wia­jąc moją sio­strę nagą i prze­ra­żo­ną… Nasi ro­dzi­ce zo­sta­li we­zwa­ni do szko­ły […] Po skoń­czo­nej edu­ka­cji Ali­cja wy­je­cha­ła na stu­dia do Po­zna­nia. Z tego co mi wia­do­mo, nigdy tam nie do­tar­ła…

 

Nie­po­kój wła­dał mną coraz moc­niej. Czyż­by ob­ra­zy były in­spi­ro­wa­ne ist­nie­ją­cy­mi oso­ba­mi? Praw­dzi­wą śmier­cią i praw­dzi­wym cier­pie­niem, z któ­rym Wa­gne­ro­wie mieli do czy­nie­nia? Coraz mniej mi się to wszyst­ko po­do­ba­ło, zwłasz­cza ton, w jakim Józef opi­sy­wał ro­dzi­ców. Za­czą­łem po­wo­li się skła­niać ku lu­dziom, któ­rzy uwa­ża­li Wa­gne­rów za praw­dzi­wych od­chy­leń­ców… Jed­nak to, co zna­la­złem na ko­lej­ne stro­nie, cał­ko­wi­cie zmro­zi­ło krew w moich ży­łach:

 

[…] Nigdy mnie nie ro­zu­mie­li. Ja też nigdy nie mo­głem pojąć ich dzi­wacz­nych umy­słów. Od dziec­ka bałem się za­snąć, kiedy ci roz­sta­wia­li szta­lu­gi na par­te­rze i ma­lo­wa­li, wy­da­jąc przy tym po­twor­ne dźwię­ki, jakby dzi­kiej, okul­ty­stycz­nej orgii, peł­nej wul­gar­no­ści i zła […] Uchy­li­łem raz drzwi swo­je­go po­ko­ju i uj­rza­łem czer­wo­ne, pul­su­ją­ce świa­tło, które ziało z par­te­ru jakby z sa­mych cze­lu­ści pie­kła, w akom­pa­nia­men­cie tej kosz­mar­nej, nie­ludz­kiej ko­ły­san­ki…

 

…Mia­łem na tyle wy­so­kie łóżko, że mo­głem się pod nim cho­wać, do­da­jąc sobie  fał­szy­we­go po­czu­cia bez­pie­czeń­stwa… Do tego ten ostry smród for­ma­li­ny i roz­kła­du, który czę­sto wy­peł­niał moje noz­drza […]

 

… Je­stem prze­klę­tym dziec­kiem po­two­rów!…

 

… Bałem się każ­dej nocy…

 

[…] Sły­szę ich krzy­ki… One żyją… ŻYJĄ! Wyją i pa­trzą na mnie ze ścian!

 

Boże, przez co on tu prze­cho­dził? Ko­lej­ne kart­ki za­wie­ra­ły coraz bar­dziej oso­bli­we opisy ha­ła­sów i cieni, które wi­dy­wał Józef. Mar­gi­ne­sy ze­szy­tu wy­peł­nia­ły ja­kieś ko­śla­we ry­sun­ki dzi­wacz­nych zna­ków i zwie­rząt, a fakt, że two­rzył je zaledwie na­sto­la­tek, wpro­wa­dzał mnie w jesz­cze więk­szy nie­po­kój.

Czu­łem się, jak­bym prze­glą­dał ten dzien­nik całą wiecz­ność… Tra­fi­łem na stro­ny za­peł­nio­ne sa­my­mi po­krę­co­ny­mi bo­ho­ma­za­mi, cza­sem li­te­ra­mi w dziw­nym ję­zy­ku, jakby ry­mo­wan­ka­mi czy wier­sza­mi...

Potem nic, puste stro­ny, nie­mal do sa­me­go końca… Dalej jed­nak coś było, coś in­ne­go, na­pi­sa­ne­go mniej ko­śla­wo, jakby innym sty­lem. Dziw­ne… Ton opi­sów Jó­ze­fa zmie­nił się dra­stycz­nie, pisał teraz, jak zwy­kły, szczę­śli­wy chło­pak, który po­znał jakąś dziew­czy­nę i rzu­cił dla niej wszyst­ko. Z tego co wy­czy­ta­łem, był to bar­dzo po­waż­ny zwią­zek, pierw­szy w jego życiu. Ostat­ni wpis po­kry­wał się z datą za­gi­nię­cia Jó­ze­fa – osiem­na­sty czerw­ca ty­siąc dzie­więć­set dzie­więć­dzie­sią­te­go pią­te­go.

 

…Mał­go­sia, Mał­go­sia, ko­cha­na Mał­go­sia! Tak śpiesz­no mi do cie­bie, każ­de­go wie­czo­ra myślę tylko o tym, że nie­dłu­go się stąd wyrwę, że za­miesz­ka­my w końcu razem! Tak, weź­mie­my ślub i nikt nie sta­nie nam na dro­dze, zwłasz­cza oni! Ku­pi­my kie­dyś to miesz­ka­nie, co tak Ci się po­do­ba­ło, trzy po­ko­je, żeby dzie­ci miały miej­sce […] Py­ta­łaś mnie, jak je na­zwie­my, choć do­brze wiesz, że nie je­stem w tym dobry… Uwa­żam jed­nak, że Se­ba­stian i Ka­ta­rzy­na to bar­dzo ładne imio­na…

 

Gło­śny i wy­raź­ny hałas do­bie­ga­ją­cy z dołu sprawił, że oderwałem się od lektury. Mo­men­tal­nie oblał mnie zimny pot, a od­dech stał się płyt­ki, drżą­cy. Boże, ktoś tu jest? Wa­gne­ro­wie? Za­mkną­łem po­śpiesz­nie dzien­nik Jó­ze­fa i odło­ży­łem go na miej­sce. Wy­chy­li­łem się ostroż­nie z po­ko­ju, po czym za­mar­łem. Uj­rza­łem pul­su­ją­ce, czer­wo­nopo­ma­rań­czo­we świa­tło, które pro­mie­nio­wa­ło z par­te­ru. Usły­sza­łem cichą, lecz po­twor­nie brzmią­cą ko­ły­san­kę śpie­wa­ną ni­skim, nie­ludz­kim gło­sem, brzmią­cym jakby wy­do­by­wał się z ja­kieś głębi.

Serce wa­li­ło mi jak sza­lo­ne, a nogi nie­mal cał­ko­wi­cie od­mó­wi­ły po­słu­szeń­stwa. Opar­łem się o ścia­nę i zga­si­łem la­tar­kę. Boże! Nie wie­dzia­łem co mam zro­bić, gdzie mam pójść, jak uciec. Je­że­li ktoś mnie tutaj zła­pie, to będę mógł po­że­gnać się z pracą i pla­na­mi… Nie. Myśl ra­cjo­nal­nie! Prze­cież Wa­gne­ro­wie nie byli w tym domu od lat, a wy­sta­wa jest do­pie­ro za ty­dzień. Dla­cze­go aku­rat teraz ktoś miał­by tu wpaść? O tej porze? Ale to pie­kiel­ne świa­tło, ta okrop­na me­lo­dia… Czy to tylko wy­obraź­nia?

Mu­sia­łem wziąć się w garść, po­ka­zać sa­me­mu sobie, że ir­ra­cjo­nal­ny strach nie może wy­grać.

Ru­szy­łem po omac­ku do tyłu, de­spe­rac­ko szu­ka­jąc in­ne­go wyj­ścia. Muszę jakoś opu­ścić ten prze­klę­ty dom, zanim ktoś mnie znaj­dzie… Po chwi­li za­ha­czy­łem o coś zwi­sa­ją­ce­go z su­fi­tu. Za­mar­łem po raz ko­lej­ny. Się­gną­łem po­wo­li dło­nią, bojąc się, co mogę zła­pać. Wy­czu­łem je­dy­nie długi sznu­rek za­koń­czo­ny ko­ra­li­kiem. Wej­ście na strych. Być może tam znaj­dę wyj­ście albo schro­nie­nie.

Głosy z par­te­ru na­si­la­ły się zło­wro­go, jakby zbli­ża­jąc w moją stro­nę. Szarp­ną­łem sznur­kiem i z su­fi­tu wy­pa­dła skła­da­na dra­bi­na. Za­ła­pa­łem jej drew­nia­ne szcze­ble i za­czą­łem wcho­dzić po­wo­li na górę, cały się trzę­sąc, po­grą­ża­jąc w jesz­cze głęb­szym mroku.

W końcu zna­la­złem się na stry­chu, a moje noz­drza wy­peł­nił za­pach for­ma­li­ny i octu… Za­świe­ci­łem la­tar­ką i za­mar­łem, kiedy blade świa­tło ob­ja­wi­ło mi ta­jem­ni­ce po­miesz­cze­nia. My­śla­łem, że uj­rze­nie z bli­ska ob­ra­zów Wa­gne­rów było prze­ra­ża­ją­cym do­świad­cze­niem, jed­nak teraz nie byłem w sta­nie okre­ślić skali po­twor­no­ści, która mnie ota­cza­ła. Za­kry­łem usta dło­nią, tłu­miąc krzy­ki. O mało nie zwy­mio­to­wa­łem.

Na pół­kach i sto­łach znaj­do­wa­ły się słoje, dzie­siąt­ki sło­jów i ter­ra­riów wy­peł­nio­nych for­ma­li­ną. A w nich… O zgro­zo! Wi­dzia­łem ludz­kie dło­nie, stopy, a także wy­rwa­ne pary oczu. Do tego coś na kształt mó­zgów, serc i nerek. Boże, jakie obrzy­dli­wo­ści!

Co tu się, kurwa, dzie­je?!

W od­da­li wi­dzia­łem rzeź­by… Nie, nie rzeź­by. Jezu! To były ludz­kie ciała! Złą­czo­ne, po­zszy­wa­ne, two­rzą­ce ja­kieś kre­atu­ry, prze­ra­ża­ją­ce mon­stra. Le­ża­ły na drew­nia­nych sto­łach, przy­kry­te nie­dba­le brudnymi szma­ta­mi. Ich usta oraz puste oczo­do­ły wy­peł­nio­no słomą, jak polnym strachom na wróble…

Jezu! Muszę jak naj­szyb­ciej stąd uciec.

Świa­tło la­tar­ki padło na sa­mot­ną szta­lu­gę, za­kry­tą ja­kimś prze­ście­ra­dłem. Tuż za nią znaj­do­wa­ło się okrą­głe okno, które wpusz­cza­ło de­li­kat­ny blask księ­ży­ca.

Droga wyj­ścia. Wy­ba­wie­nie.

Ru­szy­łem po­śpiesz­nie, nie oglą­da­jąc się do­oko­ła, igno­ru­jąc le­żą­ce zwło­ki i pły­wa­ją­ce w sło­jach na­rzą­dy. Mi­ną­łem coś, co wy­glą­da­ło na pusz­kę z czer­wo­ną farbą… lub krwią.

Boże, co oni tu ro­bi­li?!

Zna­la­złem się w końcu obok ste­la­ża skry­wa­ją­ce­go ko­lej­ną, być może jesz­cze gor­szą ta­jem­ni­cę. Czy to nowy obraz, który miał zo­stać wy­sta­wio­ny? Mimowolnie dotknąłem prze­ście­ra­dła, by je ścią­gnąć i uj­rzeć…

Gwał­tow­ny błysk za­pa­lo­ne­go świa­tła spra­wił, że wrza­sną­łem i upu­ści­łem la­tar­kę.

– Nie ro­bił­bym tego – rzucił jakiś zma­nie­ro­wa­ny głos. Od­wró­ci­łem się mo­men­tal­nie i uj­rza­łem Win­cen­te­go Wa­gne­ra, który stał przy wej­ściu na strych. Pierw­szy raz wi­dzia­łem go na wła­sne oczy. Ubrał się w do­pa­so­wa­ny do ciała swe­ter i czar­ne spodnie, które współ­gra­ły z uli­za­ny­mi, kru­czo­czar­ny­mi wło­sa­mi. – Uj­rze­nie dzie­ła przed pre­mie­rą przy­no­si pecha.

Wy­trzesz­czy­łem oczy i za­wa­ha­łem się. Nie wie­dzia­łem co po­wie­dzieć, co zro­bić. Sta­łem tylko w mil­cze­niu i ob­ser­wo­wa­łem płyn­ne jego ruchy. Win­cen­ty uśmiech­nął się nie­przy­jem­nie i ru­szył po­wo­li w moją stro­nę. Ja na­to­miast pod­sze­dłem w stro­nę okna.

– Daruj sobie, bo i tak go nie otwo­rzysz, Se­ba­stia­nie – rzu­cił Win­cen­ty i za­trzy­mał się. Na­stęp­nie wy­cią­gnął ręce, jakby w ge­ście po­wi­ta­nia. – Nie do­ce­ni­łem cię. My­śla­łem, że nigdy tu nie przyj­dziesz. Że je­steś tak samo nudny i słaby… Dziad­ko­wie jed­nak na­le­ga­li, my­śle­li, że coś z cie­bie bę­dzie. Chyba mieli rację.

Nic nie od­po­wie­dzia­łem. Sta­ra­łem się je­dy­nie uspo­ko­ić od­dech i drże­nie nóg.

– Se­ba­stia­nie, nie bój się! – Win­cen­ty zro­bił ko­lej­ny krok do przo­du. – No dalej, uści­skaj ku­zy­na!

Ku­zy­na? Ja­kie­go ku­zy­na?

O czym ty mó­wisz? – spy­ta­łem ła­mią­cym się gło­sem.

– Byłeś tak da­le­ko od nas, zmie­sza­ny z in­ny­mi, lecz krew mamy taką samą. Nic dziw­ne­go, że sztu­ka dziad­ków tak cię fa­scy­no­wa­ła, bu­dzi­ła skry­wa­ne fan­ta­zje i lęki, przy­cią­ga­ła do sie­bie.

Kim na­praw­dę jest ten czło­wiek? Co tu się dzie­je?

– Wszyst­ko zo­sta­je w ro­dzi­nie…

– Nie pod­chodź! Je­ste­ście cho­rzy! – prze­rwa­łem mu mi­mo­wol­nie, wy­peł­nio­ny zło­ścią zmie­sza­ną z prze­ra­że­niem. Win­cen­ty za­trzy­mał się w pół kroku, a jego ra­do­sna mina zmie­ni­ła się mo­men­tal­nie w gry­mas za­wo­du i nie­ludz­kiej wście­kło­ści. Za­czął się trząść i za­ci­snął pię­ści. Nie wie­dzia­łem czego się po nim spo­dzie­wać, wy­da­wał się sza­lo­ny, nie­obli­czal­ny.

Czy rzuci się na mnie? Czy roz­bi­je sto­ją­ce obok słoje?

Win­cen­ty jed­nak cof­nął się i ude­rzył pię­ścią w ścia­nę.

– Mówiłem, że jest taki sam, jak jego ojciec!!! – wrza­snął gwał­tow­nie wnie­bo­gło­sy, a ja mia­łem wra­że­nie, jakby w od­po­wie­dzi za­trząsł się cały dwo­rek. – Tak samo zwyczajny i tchórzliwy!!!

Moje prze­ra­że­nie rosło z każdą chwi­lą. Roz­glą­da­łem się w pa­ni­ce, sku­pia­jąc wzrok na zej­ściu w pod­ło­dze. Muszę tam po­dejść. Muszę mu uciec…

– Je­ste­ście cho­rzy! Wszy­scy! – rzu­ci­łem po­now­nie, usi­łu­jąc go okrą­żyć i do­paść dra­bi­nę. Je­dy­ne o czym teraz my­śla­łem, to uciec stąd jak naj­szyb­ciej i nigdy nie wra­cać. Biec jak naj­szyb­ciej i nie oglą­dać się za sie­bie.

– Taki sam, jak oj­ciec – po­wtó­rzył i wy­tarł te­atral­nie łzy, które na­pły­nę­ły mu do oczu.

Za­wa­ha­łem się.

– O czym ty w ogóle mó­wisz? – spy­ta­łem.

– Nadal nie wiesz, nie­praw­daż? On nigdy ci nie po­wie­dział. Wy­cho­wy­wał was w igno­ran­cji i nie­wie­dzy…

Spoj­rza­łem na niego zdez­o­rien­to­wa­ny. Serce wa­li­ło mi jak osza­la­łe. 

– Czego mi nie po­wie­dział? – spy­ta­łem po­now­nie.

– Głu­piec my­ślał, że jeśli uciek­nie do ja­kiejś panny i zmie­ni na­zwi­sko, to dzie­dzic­two Wa­gne­rów go omi­nie. Że ode­tnie się od tego! Cóż za głu­piec! GŁU­PIEC!

Za­mar­łem. Skąd on znał mo­je­go ojca? Czy to… Nie, to nie moż­li­we!

– Józef No­wic­ki. – Win­cen­ty wy­pluł imię i na­zwi­sko mo­je­go ojca. – Mał­go­rza­ta No­wic­ka. Ka­ta­rzy­na No­wic­ka. Se­ba­stian No­wic­ki. Cóż za po­spo­li­te na­zwi­sko. – Męż­czy­zna spoj­rzał na mnie, a ja zbli­ży­łem się jesz­cze bar­dziej do zej­ścia. – Nie uwa­żasz, że twoje imię brzmia­ło­by o wiele le­piej z praw­dzi­wym na­zwi­skiem? Se­ba­stian Wa­gner… Tak, to brzmi do­brze.

Po­czu­łem się, jakby zdzie­lił mnie tępym na­rzę­dziem w tył głowy. To prze­cież nie­moż­li­we! Mój oj­ciec wy­cho­wał się w tym po­twor­nym miej­scu? Cier­piał każ­dej nocy, wi­dząc i sły­sząc te od­ra­ża­ją­ce rze­czy? Uciekł z uko­cha­ną, spło­dził dwój­kę dzie­ci, a na końcu po­wie­sił się w ga­ra­żu? Nigdy nie wspo­mi­nał o swo­jej ro­dzi­nie czy prze­szło­ści, ale… Nie, to nie mogła być praw­da…

– NIE! – krzyk­ną­łem, a Win­cen­ty spo­chmur­niał jesz­cze bar­dziej.

– Tak, ku­zy­nie, to praw­da – od­parł spo­koj­niej. – Jed­nak muszę ci coś przy­znać… Może i je­steś jak twój ża­ło­sny oj­ciec, ale przy­naj­mniej odzie­dzi­czy­łeś naszą nie­zwy­kłą cie­ka­wość do rze­czy bar­dzo oso­bli­wych. To ona za­pro­wa­dzi­ła cię w to miej­sce, to ona uka­za­ła ci praw­dzi­we ob­li­cze na­szej ro­dzi­ny. – Win­cen­ty spoj­rzał mi pro­sto w oczy, a ja po­czu­łem, jakby zaj­rzał w moją duszę. – Po­wia­da­ją, że cie­ka­wość to pierw­szy sto­pień do pie­kła, Se­ba­stia­nie, lecz ty wpa­dłeś w samo jego jądro.

Mój strach mie­szał się z obrzy­dze­niem. Mia­łem dość tego miej­sca i tego czło­wie­ka. Mia­łem dość wszyst­kie­go. Chcia­łem tylko wró­cić do domu i za­po­mnieć o tym cho­rym miej­scu.

– Ro­zej­rzyj się! – rzu­ci­łem mu z wy­rzu­tem, wciąż prze­twa­rza­jąc tę kosz­mar­ną in­for­ma­cję. – To chore! Te wszyst­kie ciała, te sło­iki… Nie wspo­mi­na­jąc tych pie­przo­nych ob­ra­zów! O co tu cho­dzi?! Z czego Wa­gne­ro­wie je ro­bi­li?!

Win­cen­ty uśmiech­nął się szel­mow­sko.

– To miej­sce jest strasz­ne! – do­da­łem zroz­pa­czo­ny. – Nie wi­dzisz tego?!

– To ma być strasz­ne? – Młody Wa­gner za­śmiał się nie­przy­jem­nie. – Masz szczę­ście, Se­ba­stia­nie, że nie zsze­dłeś do piw­ni­cy.

Zro­bi­łem krok w tył i po­czu­łem, jak spa­dam gwał­tow­nie przez otwór w pod­ło­dze. Wy­lą­do­wa­łem twar­do na drew­nia­nej po­sadz­ce, a nogę prze­szył prze­raź­li­wy ból. Krzyk­ną­łem. Chyba ją zła­ma­łem, nie mo­głem nią ru­szyć.

Dom Wa­gne­rów był teraz cał­ko­wi­cie ob­la­ny czer­wo­nym świa­tłem, a ob­ra­zy żywe, do­brze wi­docz­ne. Jeden z nich, przed­sta­wia­ją­cy pusty salon, za­wie­rał teraz dwie po­sta­cie, które ma­lo­wa­ły coś na szta­lu­dze, pa­trząc na mnie wście­kłym wzro­kiem.

Za­czą­łem czoł­gać się w stro­nę scho­dów, a po po­licz­kach spły­wa­ły mi łzy bólu i prze­ra­że­nia. Sły­sza­łem, jak Win­cen­ty scho­dził po dra­bi­nie i zmie­rzał po­wo­li w moją stro­nę.

W końcu do­tar­łem do zej­ścia, jed­nak zanim zdą­ży­łem zła­pać po­ręcz, coś lo­do­wa­te­go i szorst­kie­go chwy­ci­ło mnie za ręce i zrzu­ci­ło ze scho­dów jak szma­cia­ną lalkę. Upa­dłem, chyba ła­miąc przy tym nos. Boże! Po­twor­ny ból był nie do opi­sa­nia, z tru­dem ła­pa­łem od­dech. Sta­ra­łem się pod­nieść, jed­nak nie mia­łem na to sił, nawet czoł­ga­nie spra­wia­ło mi trud­no­ści. Peł­złem więc, szu­ra­jąc de­spe­rac­ko twa­rzą i cia­łem po pod­ło­dze.

Kątem oka wi­dzia­łem, jak masz­ka­ry z ob­ra­zów Wa­gne­rów ru­sza­ją dziko gło­wa­mi oraz rę­ko­ma, a inne wy­cho­dzi­ły z nich i upa­da­ły cięż­ko na podłogę, po czym pro­sto­wa­ły się i na­sta­wia­ły wy­krzy­wio­ne koń­czy­ny.

Wyły, wrzesz­cza­ły, war­cza­ły. Boże, co za kosz­mar! To się nie dzie­je na­praw­dę!

Do­tar­łem w końcu do drzwi, a przy­naj­mniej tak mi się wy­da­wa­ło. Leżąc na podłodze, wsa­dzi­łem obo­la­łą dłoń do kie­sze­ni płasz­cza, by zna­leźć klu­cze i w końcu się stąd wy­do­stać. Kiedy tylko po­czu­łem ich me­ta­lo­wy chłód, nie­zna­na siła rzu­ci­ła mną po raz ko­lej­ny i tym razem wy­lą­do­wa­łem cięż­ko na ple­cach. Z moich ust wy­rwał się ko­lej­ny jęk.

Prze­ra­ża­ją­ce kre­atu­ry z ob­ra­zów do­słow­nie ożyły, zbli­ża­ły się po­kracz­nie w moją stro­nę, zo­sta­wia­jąc za sobą ka­łu­że wody, śluzu i krwi. Czu­łem, jak całe moje ciało drży z prze­ra­że­nia. Łzy stra­chu i bez­sil­no­ści spły­wa­ły po po­li­czkach… Tak bar­dzo chcia­łem wró­cić do domu, do matki i sio­stry. Chcia­łem, by był przy mnie oj­ciec, by wy­rwał mnie stąd i oca­lił, choć mia­łem świa­do­mość, że jest to niemoż­li­we.

W od­da­li uj­rza­łem au­to­por­tret Wa­gne­rów. Za­klę­ci w nim ar­ty­ści pa­trzy­li na mnie su­ro­wym wzro­kiem, jakby smut­ni i za­wie­dze­ni fak­tem, że od­rzu­ci­łem ich dzie­ło.

– Nie chcia­łem zro­bić ni­cze­go złego! – wy­rzu­ci­łem z sie­bie reszt­ka­mi sił. – Ja tylko chcia­łem na­pi­sać tę pie­przo­ną bio­gra­fię! Pro­szę, po­zwól­cie mi wró­cić do domu! Nie za­bi­jaj­cie mnie!

Win­cen­ty Wa­gner zszedł w końcu po scho­dach, a nie­ludz­kie szka­ra­dy za­trzy­ma­ły się i zro­bi­ły mu miej­sce, wpusz­cza­jąc na śro­dek sa­lo­nu. Męż­czy­zna tylko po­ki­wał ze smut­kiem głową, po czym cmok­nął.

– Nie za­bi­je­my cię, drogi Se­ba­stia­nie, w końcu je­steś jed­nym z nas, czy tego chcesz, czy nie – po­wie­dział niby za­tro­ska­ny i po­chy­lił się nade mną. – Jed­nak strach i obrzy­dli­wość to bar­dzo oso­bli­wa sztu­ka. Nie każdy po­wi­nien na to pa­trzeć.

Czu­łem, jak nie­wi­dzial­na, zimna dłoń trzy­ma­ła mnie za rękę, w któ­rej ści­ska­łem klu­cze. Ich ostre koń­ców­ki zbli­ża­ły się nie­ubła­ga­nie do twa­rzy. Były coraz bli­żej i bli­żej… Nie mogłem nic zrobić, za­mkną­łem tylko oczy w prze­ra­że­niu.

Ostat­nim co wi­dzia­łem, były obrzy­dli­we, szka­rad­ne i mon­stru­al­ne dzie­ła wa­gne­row­skich pędz­li, które wpeł­za­ły wściekle do mo­je­go umy­słu.

Boże, bła­gam, pomóż.

Prze­szy­wa­ją­cy ból wy­peł­nił moje gałki oczne, a ciem­ność spo­wi­ła wszyst­ko do­oko­ła…

 

*

 

Póź­niej do­wie­dzia­łem się, że zna­le­zio­no mnie na roz­wi­dle­niu dróg, nie­przy­tom­ne­go, le­żą­ce­go w ka­łu­ży krwi oraz moczu. Udzie­lo­no pierw­szej po­mo­cy i we­zwa­no ka­ret­kę, która od razu za­bra­ła mnie do mia­sta. Jed­nak wciąż nie czu­łem się bez­piecz­nie. Świat był teraz dla mnie obcym miej­scem, mrocz­nym i nie­zna­nym, peł­nym pa­skud­nych kształ­tów i nie­ludz­kich dźwię­ków ukry­tych w za­ka­mar­kach pa­mię­ci.

W gry­fiń­skim szpi­ta­lu co­dzien­nie słyszałem kojące głosy pie­lę­gnia­rek, które po­ma­ga­ły mi oswo­ić się z nową rze­czy­wi­sto­ścią. Czę­sto po­wta­rza­ły, że wszyst­ko bę­dzie do­brze, że jestem bezpieczny. Fał­szy­wa na­dzie­ja do­da­je fał­szy­wej otu­chy. Nie wie­rzy­łem im, tak jak one nie uwie­rzy­ły­by w moją ma­ka­brycz­ną hi­sto­rię, która nie ujrzy już świa­tła dzien­ne­go, po­cho­wa­na w głębi mroku razem z ma­rze­nia­mi. Nie mia­łem już od­wa­gi o niej opo­wie­dzieć. Ni­ko­mu.

Po­li­cja prze­pro­wa­dzi­ła krót­kie śledz­two, roz­ma­wia­li ze mną, za­da­wa­li głu­pie py­ta­nia, jakby z przy­mu­su. W końcu jed­nak uzna­li to za nie­uda­ną próbę sa­mo­bój­czą, a mnie za sza­leń­ca i de­spe­ra­ta, któ­ry­mi prze­cież nie byłem…

Ponoć od­wie­dzi­li też Wa­gne­rów, jed­nak ni­cze­go tam nie zna­leź­li. Mój no­tat­nik był pusty, tak samo jak ga­le­ria w te­le­fo­nie. Nie wie­dzia­łem, co mam o tym wszyst­kim my­śleć… Czu­łem, że je­stem w tym cał­kiem sam, moja ro­dzi­na rów­nież trak­to­wa­ła mnie jak sza­leń­ca… Nie mo­głem jed­nak wy­znać praw­dy, to by ich zruj­no­wa­ło jesz­cze bar­dziej.

Na lewym nad­garst­ku wy­czu­wa­łem cza­sem grubą bli­znę, ukła­da­ją­cą się w skrót Z.F.W, lecz nikt jej nie wi­dział… Czyż­by była tylko dzie­łem mo­je­go umy­słu?

 

*

Cza­sem sły­szę głos ko­bie­ty, która dra­ma­tycz­nie woła o pomoc, krzy­czy, by nie szpe­ci­li jej twa­rzy… Innym razem głos na­le­ży do męż­czy­zny, wrzesz­czą­ce­go coś sza­le­nie w obcym, nie­ludz­kim ję­zy­ku… Do tego ta po­twor­na ko­ły­san­ka…

Są to je­dy­nie krót­kie uryw­ki, nagłe ukłu­cia bólu i stra­chu. Potem znów od­da­lam się w ciem­ność…

Prze­sta­ję ro­zu­mieć, co mówią do mnie pie­lę­gniar­ki. Zwy­kle spo­koj­ne, de­li­kat­ne, jed­nak z każ­dym dniem brzmią coraz dziw­niej, ostrzej… Czy to na pewno były one? Ktoś inny tu przy­cho­dzi? Jakaś obca siła przej­mu­je mój umysł? Nie mam po­ję­cia co się ze mną dzie­je…

 

*

 

Wkrót­ce prze­nio­są mnie do szpi­ta­la psy­chia­trycz­ne­go na ob­ser­wa­cję. Nie chcia­łem tam je­chać, bałem się tego miej­sca, ale każdy na­le­gał, zwłasz­cza matka i sio­stra, a ostat­nim czego pra­gną­łem, było za­da­wa­nie im więk­sze­go bólu…

Każ­de­go dnia mo­dli­ły się i dzię­ko­wa­ły Bogu za to, że prze­ży­łem… Ale cóż to za życie? Żyłem ślepy, oto­czo­ny pust­ką i ciem­no­ścią, z któ­rej cza­sem wy­ła­nia­ły się od­ra­ża­ją­ce kre­atu­ry z dzieł Wa­gne­rów, re­al­ne, głę­bo­ko za­ko­rze­nio­ne w moim umy­śle, uka­zu­ją­ce się w akom­pa­nia­men­cie tej kosz­mar­nej ko­ły­san­ki… Nie mo­głem już za­mknąć oczu, nie mo­głem im uciec ani się scho­wać.

Mu­sia­łem wal­czyć sam, każ­dej nocy, choć bra­ko­wa­ło mi już sił…

Mój umysł przy­po­mi­nał znisz­czo­ne płót­no, na które Wa­gne­ro­wie prze­la­li ko­lej­ne dzie­ło, być może naj­po­twor­niej­sze w całej swej ka­rie­rze. Czu­łem, że prze­ra­ża­ją­ce wspo­mnie­nie tego co za­szło miało mnie już nigdy nie opu­ścić, nieważne jak bar­dzo chciał­bym wy­ma­zać je z pa­mię­ci…

Czy wła­śnie z tym mu­siał mie­rzyć się mój oj­ciec? Tak bar­dzo mu współ­czu­łem.

 

***

 

Prze­stron­ny salon Wa­gne­rów roz­brzmie­wał de­li­kat­ny­mi dźwię­ka­mi Sym­pho­nie fan­ta­sti­que Ber­lio­za i gło­śny­mi roz­mo­wa­mi ze­bra­nych. Ele­ganc­ko ubra­ni go­ście trzy­ma­li w dło­niach kie­lisz­ki wy­peł­nio­ne czer­wo­nym winem i spo­glą­da­li w stro­nę scho­dów, z któ­rych scho­dził na­pu­szo­ny jak paw Win­cen­ty Wa­gner. Głosy za­mie­ni­ły się w szep­ty, kiedy męż­czy­zna kro­kiem peł­nym gra­cji pod­szedł do sto­ją­ce­go na środ­ku po­ko­ju ste­la­ża z za­sło­nię­tym ob­ra­zem.

Win­cen­ty uśmiech­nął się sze­ro­ko. Po chwi­li ścią­gnął za­sło­nę, a wszy­scy cie­kaw­scy go­ście uj­rze­li nowy, nie­zwy­kle re­ali­stycz­ny por­tret. Żywy i dziki, na­ma­lo­wa­ny pre­cy­zyj­ny­mi, acz­kol­wiek ostry­mi ru­cha­mi pędz­la. Przed­sta­wiał wrzesz­czą­ce­go męż­czy­znę ob­dar­te­go ze skóry, który wy­dłu­by­wał sobie oczy brud­nym, ostrym na­rzę­dziem. Jego za­la­na krwią twarz uka­zy­wa­ła prze­ra­ża­ją­cy gry­mas bólu i roz­pa­czy, nie­spo­ty­ka­ny dotąd w dzie­łach Wa­gne­rów.

Go­ście przy­glą­da­li się oso­bli­we­mu ob­ra­zo­wi w dłu­giej, nie­spo­koj­nej ciszy, prze­rwa­nej osta­tecz­nie na­gły­mi okla­ska­mi i gra­tu­la­cja­mi, ku wiel­kiej ucie­sze Win­cen­te­go oraz za­klę­te­go w au­to­por­tre­cie mał­żeń­stwa Wa­gne­rów.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Czytałam, prawie nie oddychając. :)

Wow! Ale historia! Przerażająca! 

Jestem pod mega wrażeniem, pomysł i opis wydarzeń – genialny. 

Bardzo mi się podobało. :)

Plastyczność opisów, cierpień, tajemniczości, zagadki… 

Czasami miałam luźne skojarzenia z “Gabinetem figur woskowych”. :)

 

Co do technicznych spraw, jeśli mogłabym (przepraszam, jeśli się mylę  :) ), to:

ich tytułu – zamiast u ma być Y

taki inny, taki obcy wśród innych – może np. pozostałych

musiałem wziąć się z w garść – bez z

zapalonego światło sprawi – zabrakło Ł

skupiając wzrok zejściu – zabrakło NA

jedyne, o czy – zabrakło M

cóż, za pospolite – tu nie jestem pewna, czy ma być przecinek, czy nie

 

Gratuluję, znakomity horror. :)

 

Pozdrawiam serdecznie. 

 

Pecunia non olet

Witaj, Bruce, miło znów Cię widzieć! ;)

Co do uwag technicznych – wszystkie są słuszne, bardzo dziękuję!

Jestem niezmiernie szczęśliwy, widząc pierwsze ‘wow’ pod swoim opowiadaniem, zwłaszcza, że to mój pierwszy horror. No i pierwsze 6 gwiazdek. Super uczucie :D

Cieszę się również, że pomysł wydał Ci się dobry, tak samo jak wykonanie, za co dziękuję betującym.

Twoje skojarzenie z Gabinetem figur woskowych jest dosyć trafne, inspiracja muzeami, galeriami i innymi tego typu atrakcjami była bardzo silna.

Pozdrawiam!

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Witaj, jeszcze miałam dopisać, bo oczywiście skojarzenie początkowe, to wspomnienie lektury z LO Oskara Wilde’a o słynnym, zmieniającym się (tylko) portrecie. :)

W każdym bądź razie, horror wzorcowy, bałam się, jak za młodych lat. ;)

Gratki. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Z Dorianem też można się zgodzić ;)

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Dzień doberek. 

 

Kiedy tylko wysiadłem z Golfa zaparkowanego niedaleko urzędu gminy, listopadowy wiatr obdarzył moje policzki lodowatym pocałunkiem.

→ autka z małej literki zapisujemy. 

 

– Jesteście chorzy! Wszyscy! – rzuciłem, usiłując go okrążyć i dopaść drabinę. Jedyne o czym teraz myślałem, to uciec stąd jak najszybciej i nie nigdy wracać.

→ i nigdy nie wracać? Coś w tym stylu. 

Oho! Horror, to jestem.

No to teraz tak:

Nie koncentrowałem się kompletnie na wyłapywaniu błędów, chociaż nie wydaje mi się, aby sporo ich w tekście było. Nie skupiałem się na tym, bo od samego początku tekst mnie mocno wciągnął. Mam pewne uwagi, ale o nich za chwilę. 

Obrazy, opuszczona posiadłość – niby klasyka horroru, jednak udało Ci się przedstawić tak historię, że nie wyszedł z tego taki typowy w negatywnym słowa tego znaczeniu horror. 

Klimat – mega. Tym się tekst broni i przez pierwszą połowę opowiadania byłem tą atmosferą przesiąknięty. Ogólnie w drugiej połowie też było dobrze, ale atmosfera poznawania tego miejsca i te sceny z obrazami na ścianach – creepy. To najmocniejsza scena jak dla mnie. W horrorach właśnie taki klimat niepokoju, a nie strachu działa na mnie najlepiej, czyli o wiele bardziej jest to creepy, niż scena gdzie widzi potworki. 

Jakbym miał się przeczepić to do pewnego dialogu:

– Nie podchodź! Jesteście pojebani!

→ Mega nie pasuje. Niby nic, ale uśmiecha taka odzywka, a raczej można byłoby obyć się bez przekleństwa. Zamieniłbym bo trochę psuje to atmosferkę, ale to tylko sugestia. 

 

Twist z ojcem – no spoko nawet. Gorzej byłoby, gdyby doszło do sceny, gdzie Sebastian dowiaduje się np tego, że to ten starszy jest jego ojcem – wtedy mielibyśmy istne gwiezdne wojny i wypadłoby to komicznie. 

Co do tego pochodzenia chłopaka – przypomniało mi to mocno opowiadanie Lovecrafta, “Ustalenia dotyczące zmarłego Arthura Jeryma i jego rodu” → w kwestii pochodzenia i tej ciekawości ;) Lovecrafta przytaczam tu nie bez powodu – otóż słowo “osobliwy” i “plugawy” pojawia się w tym tekście a to jego wręcz wizytówka! 

Jedno natomiast mi się nie zgadza – skąd Sebastian miał klucze? Chyba żadnej wzmianki nie było. Było, że bierze te rękawiczki, a klucze nagle od tak wyciąga bez tłumaczenia i otwiera sobie posiadłość. Coś przegapiłem? Bo gdyby miał je po ojcu, to byłoby mega dziwne, że takim szokiem byłoby dla niego wieść o pokrewieństwie z tą szaloną rodzinką. 

Zakończenie również niezłe – taki koszmar na jawie, bo rozumiem, że ten obraz miał przedstawiać bohatera. No faktycznie, takie obrazy w głowie to nawet gorsze niż śmierć ;) Chociaż jak zobaczyłem, że historia osadza się w szpitalu psychiatrycznym to zacząłem się mocno obawiać sztampowego rozwiązania typu – wszystko było chorobą.

Okej, zatem podsumowując: klimat, klimat i jeszcze raz klimat. Horror jak najbardziej udany i polecę do biblioteki. Jednym słowem: 

Zajebiste. 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Bardzo dziękuję, Near Death, cieszę się, że udało mi się to pierwsze podejście do horroru ;)

 

Błędu już poprawiam. Nad dialogiem się zastanowię, postaram się znaleźć lepszy zamiennik.

 

Tak, klimat w horrorze jest dla mnie najważniejszy, taka powolność, tajemnica oraz niepokojące opisy zjawisk – bo samo: wybiegł potwór i zaczął mnie gonić, już się zbyt przejadło i nikogo nie straszy ;) Dobrze, że klimat jest tu silny i broni cały tekst.

 

Jedno natomiast mi się nie zgadza – skąd Sebastian miał klucze?

To wyjaśniłem w jednym akapicie na początku:

Miałem klucze do wszystkich drzwi, co prawda podrobione, wyciągnięte osobistym urokiem i charyzmą od ekipy sprzątaczek przygotowującej dom na wystawę.

Twist z ojcem – no spoko nawet.

To się cieszę, ponieważ doznałem pewnego olśnienia z tym wątkiem, więc zrodziły się wątpliwości, czy aby na pewno pasuje. Ale dobrze, że nie ma strasznej kliszy ;)

 

o do tego pochodzenia chłopaka – przypomniało mi to mocno opowiadanie Lovecrafta

Lovecraft faktycznie był tutaj pewną inspiracją, zwłaszcza, że dawno temu przeczytałem Model Pickmanam, który właśnie wpędził mnie czytanie horrorów.

 

Co do ‘to wszystko tylko imaginacja szaleńca – nienawidzę takich rozwiązań, czy to sen, czy to wizja. Chciałem tu pokazać, że ludzie robią z niego człowieka chorego, a jak wiemy, Sebastian twierdzi inaczej. Poza tym, ostatnia scena powinna sugerować, że to wszystko wydarzyło się naprawdę.

 

Zajebiste. 

Bardzo miło mi przeczytać coś takiego :D

 

Pozdrawiam i dziękuję za polecenie!

 

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

A faktycznie co do tych kluczy – to coś mi umknęło. Zerknąłem, faktycznie jest wyjaśnione, fajnie. 

No jak pierwsze podejście do horroru, to trzymam kciuki za drugie ;) 

Pozdro zwrotne! 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Mam nadzieję, że drugie też się uda ;)

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Danielu, już wiesz, co sądzę o tekście, ponieważ powiedziałem Ci to w trakcie bety :) Klimat był mocny i odpowiednio niepokojący jeszcze przed poprawkami, a sugestie beta-czytelników pomogły Ci uczynić opowiadanie jeszcze lepszym, niż było pierwotnie. Wiem, że zaprezentowana praca jest “remontem” Twojego pierwszego opowiadania, jednak w obliczu nieznajomości najwcześniejszej wersji nie mogę podjąć się oceny, jak obecny wariant wypada na tle tego dawnego.

Opowiadanie jest mroczne, tajemnicze, niepokojące. Można byłoby powiedzieć, że opuszczony, dziwaczny dworek po zmroku to element powtarzany w wielu horrorach, ale Ty uzupełniłeś go o swój własny pomysł, czyli okropną, a zarazem genialną twórczość małżeństwa Wagnerów, za którą stoi odrażająca historia. Zrobiły na mnie wrażenie opisy wstrętnych obrazów, niepokojące tajemnice skrywane przez dom, a także mocny twist.

Jeśli chodzi o stronę techniczną, czytało się płynnie i bez zgrzytów. Twój warsztat z opowiadania na opowiadanie staje się coraz lepszy.

Tekst po ostatecznej lekturze wywołał u mnie jeszcze refleksję na temat sztuki w ogóle, dość luźno związaną z tematyką Twojej opowieści. Genialne, cieszące oczy dzieła niejednokrotnie okupione są strasznymi historiami. Pomyślałem o czymś odległym od malarstwa, ale również będącym owocem pracy twórczej, tj. o kolekcjach domów mody, np. Versace. Stojąca na czele firmy Donatella Versace wraz z córką Allegrą od wielu lat zmagają się z zaburzeniami odżywiania, zaś presja i bezustanne dążenie do posiadania idealnego ciała wprawiły już w depresję i poważne zaburzenia psychiczne wiele modelek. A w ubraniach takich marek chodzi cały świat…

Klika dać nie mogę z racji niedostatecznie długiego stażu, ale daję klika mentalnego :) Moim zdaniem Twoja praca zasłużyła na trafienie do Biblioteki.

Pozdrawiam,

Amoniszcze

 

Cześć!

 

Przyznam szczerze, że przeczytałam opowiadanie bardziej przez wzgląd na autora (któremu jestem ogromnie wdzięczna za lekturę moich tekstów!), bo fanką horrorów nigdy nie byłam. Wiedziałam też, że mogę tu liczyć na wysoki poziom, zarówno pod względem językowym, jak i fabularnym.

I nie zawiodłam się! Czytałam, na przemian drżąc i zastygając w bezruchu, świetnie budowane napięcie! Nie chcę wypowiadać się w kwestii gatunku, bo jak wspomniałam, mam o nim blade pojęcie. Mogę jedynie wspomnieć, że opowiadanie wpisało się w takie moje pierwsze skojarzenia z horrorem – dom, w którym straszy, moment zawahania, czy wydarzenia dzieją się naprawdę, czy są objawem szaleństwa głównego bohatera. Może i klasyk, ale na szczęście wolny od tego, co mnie do horrorów zniechęca – płaskiej fabuły i strachu, który jest tak irracjonalny, że ostatecznie frustrujący (choć to chyba bardziej domena filmów). 

Zastanawiam się, czy w horrorach można (należy?) doszukiwać się jakichś głębszych, psychologicznych przesłanek :D Mam tu na myśli to, jak bardzo Wincenty różni się od Sebastiana i jego ojca – jest tym, który wdał się w rodzinkę, tymczasem tamci nie mogli tego wszystkiego znieść. Z rodzinnymi koszmarami tak bywa…

Na koniec kilka drobnych niedogodności, na które zwróciłam uwagę.

 

Od razu poczułem uczucie déjà vu

Za dużo tych „uczuć”. Mógł po prostu „poczuć”, „przeżyć”, „doznać” déjà vu.

 

Znałem ten portret z Internetu

„Internet” zapisuje się już raczej małą literą.

 

Im dalej szedłem, tym coraz potworniejsze postacie spotykałem, jedna gorsza od drugiej.

Zastanawiam się, czy nie „jedną gorszą od drugiej”.

 

Pod nimi, żelazne łóżko, z cienkim materacem oraz białą kołdrą, przypominającą prześcieradło, którym zakrywało się ciała w kostnicy.

Nie wypunktowuję interpunkcji, ale tu mi się szczególnie rzuciła w oczy. Przecinek po „Pod nimi” zbędny (chyba że zależy Ci na pauzie w tym miejscu, wtedy lepszy byłby myślnik), ten po „białą kołdrą” w sumie też, ale ostatecznie nie razi.

 

W liceum wszyscy zachwycali się jej urodą, śliczną twarzą, jednak ja wiedziałem, że drzemie w niej podłość i próżność, które często dawała się we znaki.

„dawały się we znaki”

 

Ujrzałem pulsujące, czerwono pomarańczowe światło

„czerwonopomarańczowe”, pojawia się chyba jeszcze w innym momencie

 

a inne wychodziły z nich i upadały ciężko na ziemie

„ziemię”

 

Rzewne łzy strachu i bezsilności spływały po polikach… Tak bardzo chciałem wrócić do domu, do matki i siostry. Chciałem, by był przy mnie ojciec, by wyrwał mnie stąd i ocalił, choć miałem świadomość, że jest to nie możliwe.

„policzkach” i „niemożliwe”

 

Wspaniała lektura przed snem – to ten rodzaj strachu, który chcę odczuwać :D

 

Serdecznie pozdrawiam! 

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

AmonRa

Bardzo dziękuję za betę i komentarz, takie zawsze motywują do działania :D

 

Wiem, że zaprezentowana praca jest “remontem” Twojego pierwszego opowiadania, jednak w obliczu nieznajomości najwcześniejszej wersji nie mogę podjąć się oceny, jak obecny wariant wypada na tle tego dawnego.

Napisane dawno, dawno temu i straszne było jedynie językowo i stylistycznie xD

 

Zrobiły na mnie wrażenie opisy wstrętnych obrazów, niepokojące tajemnice skrywane przez dom, a także mocny twist.

Tym stoi opowiadanie, więc najważniejsze, że czytelnikom się podoba :D

 

Jeśli chodzi o stronę techniczną, czytało się płynnie i bez zgrzytów. Twój warsztat z opowiadania na opowiadanie staje się coraz lepszy.

Też bardzo miło czytać :)

 

Co do sztuki: tak, często kryją się za nią makabryczne historie, pełne bólu i cierpienia (artystów lub modeli). Najciekawsza w takiej pracy jest tajemniczość, którą każdy może interpretować jak tylko chce.

Jeszcze raz dziękuję za betę i tak pozytywny komentarz ;D

 

nati-13-98

 

Bardzo dziękuję za komentarz i odwiedziny ;D

Błędy poprawiłem, jedne wynikły z pośpiechu, a inne z pomyłki. Co do internetu – nie wiem jak to się pisze, jak mam być szczery, ciągłe siedzenie w języku angielskim przyzwyczaiło mnie do dużej litery – tak też podkreślało w Wordzie.

Cieszę się, że skoro nie jesteś fanką horrorów, to opowiadanie i tak przypadło Ci do gustu :D

 

Odpowiedź do Was obu – dobrze, że klasyczne elementy jak noc, dom, tajemnica, zostały przedstawione oryginalnie, z moim własnym stylem i klimatem. To najważniejsze.

 

Zastanawiam się, czy w horrorach można (należy?) doszukiwać się jakichś głębszych, psychologicznych przesłanek

Wszędzie tak chyba można ;D

 

Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję i pozdrawiam, takie komentarze to najlepszy prezent urodzinowy jaki mogłem dziś dostać! :D

 

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

DanielKurowski1

 

takie komentarze to najlepszy prezent urodzinowy jaki mogłem dziś dostać! :D

STO LAT! :tort: :)

Pecunia non olet

Dziękuję, Bruce :D

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Daniel, najlepsze życzenia urodzinowe! Sam sobie zrobiłeś świetny prezent tym tekstem ;) A ja dziś wystraszyłam się zwyczajnego obrazu, który zobaczyłam w internecie ;D

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Bardzo dziękuję, Nati ;)

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Cześć,

 

Przybyłem, betowałem, napiszę komentarz. Jednak treść Cię nie zaskoczy. Bo już wiesz, że jestem na tak. :D Klimat mnie zachwyca, fabuła przekonuje. Twist z ojcem bohatera – ciekawy. Ładnie operujesz opisami, budujesz napięcie. Taką historię czyta się na raz i doprasza o więcej. Aż żal, że to zamknięta i tak krótka forma. A jednocześnie, gdyby podjąć na nowo te same postacie, czy Sebastiana, czy Wagnerów, to już nie byłoby to samo. Tragizm historii Sebastiana zbudowany jest na stanie, w jakim go zostawiamy – okaleczenie, ból, niepewność losu. Co do Wagnerów, ich ponowne wystąpienie mogłoby odebrać im tą tajemniczość, która jest jednym z elementów mrocznej i gęstej atmosfery opowiadania. Podsumowując, zachęcam, byś dalej próbował swoich sił w horrorze, jeśli poczujesz się gotowy, bo idzie Ci dobrze. :D

 

Wciąż nie spełniam wymagań nominacji do biblioteki, więc nie nominuję. Ale wierzę, że inni nadrobią za mnie. :)

 

Z okazji urodzin – weny, wytrwałości i sukcesów w pisaniu. :)

 

Pozdrawiam!

Dziękuję bardzo za betę i komentarz, na prawdę mi to pomaga w pisaniu :D

 

Klimat mnie zachwyca, fabuła przekonuje.

To bardzo się cieszę ;)

 

Tragizm historii Sebastiana zbudowany jest na stanie, w jakim go zostawiamy – okaleczenie, ból, niepewność losu. Co do Wagnerów, ich ponowne wystąpienie mogłoby odebrać im tą tajemniczość, która jest jednym z elementów mrocznej i gęstej atmosfery opowiadania.

Tutaj zgadzam się w 100%, nic dodać, nic ująć.

 

Za mentalnego klika też dziękuję, mam nadzieję, że długość nie przerazi innych czytelników i tutaj przybędą :)

Horror spodobał mi się na tyle, że na pewno napisze kilka opowiadań w takim klimacie. Sprawiło mi to wiele frajdy :D

Pozdrawiam i dziękuję za życzenia!

 

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Dzięki za betę i komentarz!

Wiadomo, czytanie na raty trochę rozbija postrzeganie, jednak cieszę się, że mimo wszystko całość się spaja.

Co do wykonania to poświęciłem na to opowiadanie bardzo dużo czasu, a ta beta była chyba najbardziej wartościową lekcją w mojej pisarskiej karierze :D

Pozdrawiam, mam nadzieję, że kolejne będą jeszcze lepsze!

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Widzę, ile pracy włożyłeś w opowiadanie i gratuluję, że dołożyłeś aż tylu starań.

Dziękuję, że to widać, mam nadzieję, że ktoś w końcu dojdzie do mojego opowiadania i też to dostrzeże :D

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Ups, przychodzę z marudzeniem czyli łyżką dziegciu do dotychczasowej beczki miodu…

(= be careful what you wish for, bo przyszłam zachęcona na krzykpudle)

 

Wziąłeś na warsztat temat dobrze w fantastyce/grozie znany – sławny co najmniej od przywołanego tu Doriana Graya, choć podobne motywy pojawiają się już wcześniej. (Skądinąd nawet portalowo z miejsca wymienię dwa teksty: w konkursie “Jestem legendą” było opowiadanie na podobny temat, nawet jakoś nastrojem podobne; Wiktor Orłowski opublikowała w Histerii tekst z podobnym motywem). To sprawia, że poprzeczka jest zawieszona wysoko i trzeba sporo oryginalności oraz warsztatu, żeby do niej doskoczyć.

No i jak dla mnie – nie doskoczyłeś.

Po pierwsze fabuła jest dość przewidywalna: koleś zapuszcza się do dziwacznego domu, odkrywa kolejne szkielety w szafach, zostaje przyłapany. Zarówno jego związek z rodziną artystów, jak i (zwłaszcza) to, że zostanie przerobiony na mielonkę obraz, jest do przewidzenia. Jako też to, że opisy dzieł państwa W. (do kwestii nazwiska jeszcze wrócę) przywodzą na myśl Beksińskiego. A w sumie dla mnie bardziej przerażający jest Francis Bacon, mniej od Beksińskiego dosłowny. Ale to dygresja ;)

Po drugie, co gorsza, nie porwałeś mnie kreacją świata, kreacją grozy. Za dużo opisujesz, za mało pokazujesz (zasada: show, don’t tell). Nie poczułam się wciągnięta w grozę domu, bo zrelacjonowałeś mi tylko, co bohater widział, a nie pokazałeś naprawdę jego strachu. On co chwila łamie drugie przykazanie (że się tak górnolotnie wyrażę, mimo żem stary agnostyk) i do tego w zasadzie sprowadza się jego strach. No i oczywiście do mówienia, że widzi okropności i paru opisów beksińskopodobnych obrazów. Niestety, ani razu nie przestraszyłam się z bohaterem, nie przejęłam jego losem.

Oczywiście nie jest tragicznie, daleko od tego, ale jednak trochę rozczarowująco. Chwilę zajęło mi też wymyślenie, czemu “dzieło umysłu”, ale jak rozumiem, oni przekładają indukowany obłęd na te obrazy? To może byłby i fajny temat, ale można by go ubrać w znacznie ciekawszą fabułę (i ciekawsze obrazy), bo tu tak naprawdę głównie stereotypowość wielu elementów najbardziej szkodzi.

Co do nazwiska: trzeba być ostrożnym z wyborem, bo dając bohaterowi nazwisko, z którym łączy się jakaś znana postać, ryzykujesz, że znajdzie się czytelnik odruchowo szukający dodatkowych znaczeń. Akurat tak się składa, że też miałam Wagnera w niedawnym opowiadaniu – ale całkiem celowo, ponieważ opowiadanie nawiązuje bardzo mocno do opery Ryszarda Wagnera. Jej znajomość nie jest warunkiem sine qua non zrozumienia opka, nazwisko jest jednak celową wartością dodaną. Tu – nabrałam się, że jest podobnie :) Oczywiście nie da się przewidzieć wszystkich możliwości, nawet najbardziej nietypowe nazwisko może dla kogoś być znaczące, ale jednak lepiej tego unikać, o ile się da. Gdyby Wagner nazywał się mechanik samochodowy czy fizyk jądrowy, nie miałabym zresztą takiego skojarzenia, ale kompozytor i malarz należą do tej samej kategorii artystów.

 

A teraz technikalia. Źle nie jest, czyta się dość gładko, choć osobiście irytowały mnie te nieustanne akty strzeliste bohatera. Niemniej jest trochę miejsc, na których zawiesiłam się na tyle, żeby robić notatki z babolami.

 

Mecenasi niechętnie widzieli te groteskowe prace w galeriach

Mecenas sztuki to ktoś, kto finansuje, wspiera sztukę, poza tym mecenas to adwokat. Galerie natomiast prowadzą marszandzi. No i nie wierzę w to, żeby szokująca groteska była w dzisiejszych czasach źle widziana w galeriach. Owszem, część ludzi ciągle szuka głównie jeleni na rykowisku i landszaftów czy też ich współczesnych odpowiedników, ale seks i przemoc zawsze znajdą nabywców. Mam wrażenie, że surrealizm, w tym polski, sprzedaje się całkiem nieźle, a to, co opisujesz, podpada pod to właśnie, jak mi się wydaje, może z dodatkiem nowego brutalizmu, który też jest en vogue. (Mam tylko problem z tym, że strasznie mi kiczem zajeżdżają te opisy – to mogłoby zniechęcać marszandów).

 

grozy i obrzydzenia, które emanowały z obrazu

Obrzydzenie to odczucie patrzącego, więc nie może emanować z obrazu.

 

Shakespeare

Osobiście wolę zapis Szekspir, ale to może być idiosynkrazja. Niemniej chyba nie napisałbyś [Quintus] Horatius [Flaccus] tylko Horacy, pewnie też Kartezjusz a nie Descartes, Wolter a nie Voltaire (choć chyba to ostatnie stosunkowo najczęściej się zdarza).

 

[…] Ojciec zbił mnie porządnie, kiedy znalazłem do niej klucze. Krzyczał, że na wszystko jeszcze przyjdzie czas, że jestem za młody i teraz niczego nie zrozumiem […]

Coś mi nie gra z tymi wielokropkami w nawiasach – to takie strasznie jak z tekstu naukowego czy wypracowania albo jakby Twoje opowiadanie było zapisem w pamiętniku (a nie dajesz takiej ramy). On czyta, trochę opuszcza, wystarczyłyby same wielokropki na znak przelatywania oczami dalej. Albo w ogóle jakieś didaskalia. W każdym razie taka interpunkcja mnie razi.

 

Szarpnąłem w końcu sznurkiem i z sufitu wypadła składana drabina. Załapałem jej drewniane szczeble i zacząłem wchodzić powoli na górę, cały się trzęsąc, pogrążając w jeszcze głębszym mroku.

W końcu

Myślałem, że ujrzenie z bliska obrazów Wagnerów było przerażającym doświadczeniem, jednak teraz nie byłem w stanie określić skali potworności, która mnie otaczała

To jest typowe mówienie zamiast pokazywania. Po takim zdaniu słoje w następnym robią znacznie mniejsze wrażenie niż gdybyś czytelnika od razu nimi zaatakował – może i “impresjonistycznie”, w sensie, że bohater nie rozumie, co widzi, ale czytelnik wraz z nim dochodzi do głębi grozy. Jedynym wytłumaczeniem dla takich zabiegów, jak ten, byłaby świadoma, najlepiej pastiszowa stylizacja na prozę dziewiętnastowieczną z całą jej naiwnością (w ramach bezczelnej autoreklamy zapraszam do Oberży, bo chyba właśnie za to dali mi piórko ;)).

 

W oddali widziałem jakieś rzeźby… Nie, nie rzeźby. Jezu! To były ludzkie ciała! Złączone, pozszywane, tworzące jakieś kreatury, przerażające monstra. Leżały na drewnianych stołach, przykryte niedbale jakimiś szmatami. Ich usta oraz puste oczodoły wypełniono słomą, jak wiejskie kukły…

Jezu! Muszę jak najszybciej stąd uciec.

Światło latarki padło na samotną sztalugę, zakrytą jakimś prześcieradłem.

Zaimek “jakiś” we wszelkich formach to jeden z najgorszych językowych śmieci. I pozorny wytrych – wydaje się, że za jego pomocą buduje się nastrój niepewności, niewiadomej. Nie. Buduje się głównie bylejakość – poczucie, że autor nie ma pomysłu na sugestywny opis. Oczywiście nie jest tak, że to słówko jest zabronione, ale bardziej pasuje do sytuacji, kiedy postać będąca punktem widzenia nie ma czegoś przed sobą. (Nie wiem, jak to lepiej wytłumaczyć).

 

– Nie robiłbym tego – odparł jakiś zmanierowany głos.

Głos nie może być zmanierowany.

 

– Daruj sobie i tak go nie otworzysz

Coś tu nie gra. Może: “Daruj sobie, bo i tak go nie otworzysz” albo “Daruj sobie. I tak go nie otworzysz”.

 

Ostatnim co widziałem, były obrzydliwe, szkaradne i monstrualne dzieła Wagnerowskich pędzli

Wagnerowskie, z małej litery, to są brzmienia (zob. uwaga o nazwisku) ;) Jeżeli już to Wagnerowych, ale średnio tu pasuje, zwłaszcza że ich było dwoje.

 

Czułem, jak niewidzialna, zimna dłoń trzymała mnie za rękę, w której ściskałem klucze. Ich ostre końcówki zbliżały się nieubłaganie do mojej twarzy. Były coraz bliżej i bliżej… Zamknąłem oczy w przerażeniu.

Ostatnim co widziałem, były obrzydliwe, szkaradne i monstrualne dzieła Wagnerowskich pędzli, które wpełzały gwałtownie do mojego umysłu.

Boże, błagam, pomóż mi.

Przeszywający ból wypełnił moje gałki oczne, a ciemność spowiła wszystko dookoła…

Wydaje mi się, że wg następstwa czasów trzymała → trzyma, ale od tego lepszym specem jest Tarnina. Poza tym jest tu ostra zaimkoza, z którą warto by powalczyć.

 

W gryfińskim szpitalu codziennie uspokajały mnie kojące głosy pielęgniarek, które pomagały mi oswoić się z nową rzeczywistością. Często powtarzały, że wszystko będzie dobrze, że nic mi już nie grozi.

J.w.

 

http://altronapoleone.home.blog

Witaj, Drakaino i dziękuję za komentarz!

 

Błędy poprawiłem, tu nie ma z czym dyskutować, choć dwa miejsca zostawiłem do namysłu.

Co do słów jakiś czy dziwny – miałem ich bardzo dużo w tekście, jednak Oidrin wyruszyła na krucjatę i pomogła mi się pozbyć większości :D

 

Shakespeare

Osobiście wolę zapis Szekspir, ale to może być idiosynkrazja. Niemniej chyba nie napisałbyś [Quintus] Horatius [Flaccus] tylko Horacy, pewnie też Kartezjusz a nie Descartes, Wolter a nie Voltaire (choć chyba to ostatnie stosunkowo najczęściej się zdarza).

Sam nie byłem pewien, jak to zapisać, więc skorzystałem z książek w domu, które właśnie tak zapisały jego nazwisko.

 

 

To sprawia, że poprzeczka jest zawieszona wysoko i trzeba sporo oryginalności oraz warsztatu, żeby do niej doskoczyć.

No i jak dla mnie – nie doskoczyłeś.

Nie ustawiam sobie poprzeczek do przeskoczenia, piszę tak, by zadowolić przede wszystkim siebie i sobie coś udowodnić, że jednak jestem w stanie napisać coś przyzwoitego. To samo można powiedzieć wszystkim na tym portalu, którzy na przykład próbują sił w hard sci-fi, inspirują futurologią i zarzucić im, że są daleko od Lema. Nie napisałem w moim (krótkim jeszcze) życiu zbyt wielu prac (tylko to, co jest u mnie na profilu, plus kilka fragmentów dużej pracy), więc nie patrzę tak wysoko, wspinam się powolnymi krokami, bo i również uczę się powoli, i wkładam w każdy tekst sporo pracy.

Fabuła może i jest przewidywalne, ale to również jest bardzo często spotykane w wielu pracach. Ludzie, którzy przeczytali i widzieli bardzo wiele, ciężko jest czymkolwiek zaskoczyć. Owszem, zdarzają się teksty, gdzie czytelnik naprawdę może odkryć coś nowego, ale nie każdy taki musi być, wystarczy opakować go w swój osobisty klimat.

Kreacja grozy jest raczej subiektywna, działa inaczej na każdego. Są ludzie, którzy oczekują czegoś innego, bardzo strasznego, inni natomiast wsiąkają w atmosferę lub czują się usatysfakcjonowani lekturą. Starałem się tutaj podkreślać samotność bohatera, ciągłą niepewność czy jest sam w domu, czy ktoś go nie śledzi. Ponadto obserwujące go oczy, oddechy na karku, dziwne dźwięki, a na koniec dziennik Józefa oraz odkrycie potworności strychu.

Moim zdaniem obrazy są ciekawe, nie miały ukazywać surrealistycznych czy odkrywczych portretów, a jedynie ludzi (prawdziwych, niektórych zabitych i dosłownie wsadzonych na wieki do obrazów, a innych pozbawionych duszy, która została na nich uwieczniona – jak w przypadku Sebastiana). To miał być kolejny element grozy, fakt, iż nie są one wyimaginowane, a prawdziwe, noszące w sobie rzeczywisty ból i przerażenie ofiar Wagnerów.

Niestety, ani razu nie przestraszyłam się z bohaterem, nie przejęłam jego losem.

To również wydaje się subiektywne, a może i niemożliwe do osiągnięcia – nigdy żaden horror (książkowy) mnie nie przeraził, nie udało się Kingowi, Lovecraftowi czy Grabińskiemu, ani innym twórcom horrorów czy weird fiction. Nawet na portalu nie znalazłem niczego strasznego, jedynie przyciągnęła mnie ciekawa fabuła i niesamowity klimat (niepokoju, nie strachu), jak w przypadku Zbutwiałych liści Katii.

Co do nazwiska, powstało dawno temu, wraz z pierwszym szkicem tekstu. Osobiście nie widziałem w tym problemu i dalej nie widzę, ale rozumiem, że ktoś może to jakoś ze sobą połączyć.

 

Bardzo dziękuję za komentarz, mam nadzieję, że znajdzie się ich więcej, bo tylko tak mogę się czegoś nauczyć i wynieść z tekstu znacznie więcej. Inaczej nie będę w stanie napisać jeszcze lepszej pracy, która, spodoba się większej ilości osób, choć jak wiadomo, nie da się wszystkich zadowolić.

 

Obrazy natomiast wyglądały mniej więcej tak, grafika Andrzeja Dybowskiego była moją największą inspiracją:

 

 

Pozdrawiam!

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Genialna sprawa! Tak to sobie właśnie wyobrażałam! :D

Pecunia non olet

Cześć!

 

Jako betujący miałem przyjemność prześledzić kolejne etapy powstawania tekstu, więc zmusiłem się do odczekania z komentarzem, aż wypowiedzą się zupełnie świeży czytelnicy. 

Danielu, jestem pod wrażeniem Twojego progresu warsztatowego. Kiedy patrzę na “Erę…”, którą napisałeś ledwie kilka tygodni temu i na obecne opowiadanie to… zazdroszczę :D. Zrobiłeś niesamowity postęp. Tam były pierwsze próby grania tempem, budowania nastroju, a tu bierzesz byka za rogi i zupełnie bez kompleksów piszesz tekst, jakiego nie powstydziłby się dużo bardziej doświadczony autor. 

I cieszę się, że to widać w komentarzach :D. Wychodzi na to, że to już jeden z tych tekstów, które publiczności podobają się bardziej niż krytykom. Im ktoś jest bardziej doświadczony w temacie, tym dostrzega więcej błędów, niezręczności i z uwagi na “bogatszy materiał porównawczy” w postaci znajomości innych dzieł, jest w stanie ocenić tekst pod względem merytorycznym. Dla przeciętnego czytelnika z ulicy, do których zalicza się niżej podpisany, to jest poziom, przy którym można powiedzieć bez fałszywej przymilności: podobało mi się i przeczytałem z przyjemnością :]. 

Teraz nie pozostaje Ci nic innego, niż pracować dalej i następnym tekstem spróbować przeskoczyć poprzeczkę z napisem: uznanie krytyków. :] 

 

Trzymam kciuki! 

 

pozdrawiam

M.

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Morderco, bardzo dziękuję za betę i komentarz, naprawdę miło to słyszeć!

 

Danielu, jestem pod wrażeniem Twojego progresu warsztatowego. Kiedy patrzę na “Erę…”, którą napisałeś ledwie kilka tygodni temu i na obecne opowiadanie to… zazdroszczę :D. Zrobiłeś niesamowity postęp. Tam były pierwsze próby grania tempem, budowania nastroju, a tu bierzesz byka za rogi i zupełnie bez kompleksów piszesz tekst, jakiego nie powstydziłby się dużo bardziej doświadczony autor. 

To mnie najbardziej raduje, że z opowiadania na opowiadanie widać postęp, mam tylko nadzieję, że jednak zostanie on doceniony ;)

 

Dla przeciętnego czytelnika z ulicy, do których zalicza się niżej podpisany, to jest poziom, przy którym można powiedzieć bez fałszywej przymilności: podobało mi się i przeczytałem z przyjemnością :]. 

To właśnie ja taki jestem, więc cieszę się, że innym się podoba i to doceniają :D

 

Mam też nadzieję, że kolejne teksty będą jeszcze lepsze, przez co nikt nie ominie go przez wgląd na niepopularnego autora.

 

Pozdrawiam!

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Wychodzi na to, że to już jeden z tych tekstów, które publiczności podobają się bardziej niż krytykom.

Jestem publicznością, nie krytykiem :P

 

Danielu – postaram się jaśniej.

Niewątpliwie punktujesz za to, że nie Beksiński, bo ile można Beksińskim, niedawno był nawet, chyba w Histerii i chyba opko WO jest z tej okazji, konkurs inspirowany Beksińskim (i sama nawet napisałam opko inspirowane Beksińskim, ale po pierwsze nietypowym, po drugie wciąż usiłuję ten tekst sensownie poskładać), niemniej przyznam, że alternatywa nie wypadła zbyt dobrze ;) Ta grafika nieszczególnie mnie przeraża, bo jest zbyt dosłowna. Ot, trochę wybebeszony facet. Pogrywasz w tekście Rembrandtem i trochę to nie tego wychodzi, że następnie poniekąd porównujesz go do takiego obrazka. To zresztą jest jeszcze jeden problem: dzieł, które wg deklaracji autorskich mają być genialne (czy masakrycznie przerażające), lepiej nie pokazywać, nie opisywać w szczegółach. Pozostawione w domyśle lepiej działają. (Sorry za wtręt muzyczny znowu, ale epicko poległ na tym Kieślowski w filmie “Niebieski”, gdzie mówi się dużo o tym, że główny bohater to “genialny kompozytor”, najwybitniejszy bla bla bla, a potem słyszymy Preisnera z jego popowymi niemalże melodyjkami rozpisanymi na patetyczne chóry).

Wyguglałam autora i wychodzi mi, że to growy concept artist, no – nie moje klimaty, aczkolwiek to wszystko – Beksiński i on – w końcu sprowadza się do Bacona. Tylko że Bacon przeraża mnie egzystencjalnie i metafizycznie, przeraża mnie podobnie jak Lovecraft w najlepszych kawałkach (nie tym z Cthulhu zapierdalającym po morzu) czy Dukaj w “Innych pieśniach”. Może po części dlatego, że zgadzam się z Kingiem, że im mniejsza dosłowność w straszeniu, im bardziej niedookreślony potwór, tym straszniej. A po części dlatego, że jak już ma być namacalnie, bo weird czy bizarro, to chciałabym mieć poczucie, że wraz z bohaterem ładuję łapę w te śmierdzące flaki.

W Twoim opowiadaniu brakło mi właśnie tych dwóch elementów, ono jest zawieszone pośrodku. Nie straszy po Kingowsku niewiadomym, czymś tylko zasygnalizowanym, co czytelnik sobie dopowiada we własnej wyobraźni – bo własnych lęków boimy się najbardziej. Nie jest też dostatecznie body horrorowe, żebym poczuła się unurzana w czymś obrzydliwym. W tym tekście głównie dostaję informacje, że jest obrzydliwie/przerażająco, a bohater się boi. No więc stoję sobie z boku i się nie boję :(

 

Nie ustawiam sobie poprzeczek do przeskoczenia,

Mam nadzieję. Żaden sensownie traktujący pisanie autor tego nie robi, a te poprzeczki są głównie w głowie czytającego, tak jak piękno jest w oku patrzącego (beauty is in the eye of the beholder). Tekst jest ostatecznie dla czytelnika, nie dla autora, więc trzeba mieć te czytelnicze poprzeczki gdzieś w tyle głowy. I nie na darmo podstawowa rada dla piszących, w zasadzie jedyna naprawdę ważna, brzmi: czytaj, czytaj, czytaj. Klasykę ogólną, klasykę gatunku, głośne nowości. Jak najwięcej czytaj, żeby minimalizować ryzyko wyważania otwartych drzwi. Albo też wyważyć je czymś innym niż łomem, którym wyważano je dotychczas ;)

 

Owszem, zdarzają się teksty, gdzie czytelnik naprawdę może odkryć coś nowego, ale nie każdy taki musi być, wystarczy opakować go w swój osobisty klimat.

Pełna zgoda, ale sam klimat nie wystarczy, musi być jeszcze “nieuchwytne coś”, co decyduje tak naprawdę o odbiorze. Który, zgoda, jest subiektywny i czasem zaskakujący. Nie napisałeś na razie dużo, więc masz małe porównanie, ale z własnego doświadczenia wiem już, że bardzo często teksty, które ja uważam za swoje najlepsze, przechodzą bez szczególnego echa wśród odbiorców, a zachwycają rzeczy, które dla mnie są pomniejszymi, czasem wręcz przygodnymi dziełkami. Dzieje się tak między innymi dlatego, że autor wie o swoim dziele znacznie więcej niż czytelnik, więc dopisuje do tego, co fizycznie napisał, treści i znaczenia. I może być tak, że to jest dla czytelnika nieczytelne, mimo że w zamyśle autorskim bogate i złożone.

 

Bardziej technicznie:

 

Starałem się tutaj podkreślać samotność bohatera, ciągłą niepewność czy jest sam w domu, czy ktoś go nie śledzi. Ponadto obserwujące go oczy, oddechy na karku, dziwne dźwięki, a na koniec dziennik Józefa oraz odkrycie potworności strychu.

“Starałem się” jest słowem kluczem ;) Zawsze się staramy, nie zawsze wychodzi… I nigdy nie usatysfakcjonujemy wszystkich czytelników. Niemniej pamiętaj, że reklama bywa mieczem obosiecznym – przyszłam przeczytać to opowiadanie zachęcona entuzjastycznymi polecankami na SB. Może gdybym przyszła bez nich – ocena byłaby łagodniejsza?

Co do samych starań – wracamy do tego, co już napisałam kilka razy. Opisujesz to wszystko, nie pokazujesz. Nie ma immersji, nie ma poczucia, że słyszymy uszami bohatera, patrzymy jego oczami, czujemy obrzydliwość i przerażenie jego zmysłami. Narrator jest dość zdystansowany i to mimo że jest pierwszoosobowy. On to opowiada ze spokojnej perspektywy, a nie z perspektywy człowieka, który oszalał czy też któremu odebrano duszę. Te nieustanne “akty strzeliste” nie zastąpią nerwowej narracji, nie zastąpią osuwania się w szaleństwo itd. (Powstaje zresztą pytanie: jak ktoś taki może w ogóle opowiadać? To bardzo poważne literackie pytanie). To działa w pastiszu prozy dziewiętnastowiecznej, ale nie w opowiadaniu, które ma być w sferze opowieści realistyczne.

Wspomniany dziennik – to droga na skróty. Nie zabroniona, oczywiście, ale jednak na skróty. Bo tak najłatwiej wprowadzić coś, do czego inaczej bohater musiałby żmudnie dochodzić. To trochę jak przemowa czarnego charaktera, w której ujawnia swoje niecne zamiary, żeby James Bond mógł go pokonać. Stosować – ale z umiarem i nie jako wytrych.

 

Wiem, że to wygląda jak totalna krytyka i odczuwasz potrzebę obrony swojego dzieła. Ale jest tak, że masz pomysł, który mógłby dostać naprawdę dobrą oprawę, a dostał tylko poprawną. Nie czytałam Twoich wcześniejszych tekstów, wpadały w okresie, kiedy nie miałam zbyt wiele czasu ani nerwów na portal, więc nie potrafię ocenić, czy rzeczywiście przeszedłeś długą drogę stylistycznie i czy w związku z tym w ujęciu względnym należy się wyższa ocena ;) Postaram się nadrobić przynajmniej część, bo widzę, że niektóre są krótkie.

 

Co do Szekspira – wg poradni językowej PWN oryginalne pisownie wypierają obecnie spolszczone, niemniej mam wrażenie, że w prozie artystycznej jednak ta polska wygląda naturalniej (unikasz np. problemów z odmianą), a oryginalna zalatuje artykułem naukowym ;)

http://altronapoleone.home.blog

Rozumiem, dobrze znam ‘show, don’t tell’ i myślałem, że w tym opowiadaniu właśnie to stosowałem. Jeszcze jednak nie jestem na tym poziomie, by wszystko doskonale przelać na papier, bo dobrą historię stworzyć mogę, lecz napisanie jej sprawia największy problem, ale to pewnie oczywiste dla wielu.

 

Mam jednak nadzieję, że jest dla mnie nadzieje i następne opowiadania będą lepsze i na wyższym poziomie. Teraz celuję jedynie w bibliotekę, dla mnie to obecnie największe wyróżnienie, które najbardziej mnie motywuje, razem z konstruktywnymi komentarzami. Cieszy mnie też reakcja osób, które znają moje pisanie i widzą spory progres z każdym nowym opowiadaniem (chociażby MordercaBezSerca, AmonRa, czy Darcon).

 

czytaj, czytaj, czytaj. Klasykę ogólną, klasykę gatunku, głośne nowości. Jak najwięcej czytaj, żeby minimalizować ryzyko wyważania otwartych drzwi. Albo też wyważyć je czymś innym niż łomem, którym wyważano je dotychczas ;)

Tu się zgadzam, często zdarza się tak, że wymyślę coś ‘nowego i fajnego’, a czytelnik pyta się czy inspirowałem się X albo Y. Im więcej będę wiedział, tym lepiej będę unikał takich powtórzeń. Teraz tylko muszę więcej czytać i więcej pisać, zwracać uwagę na rzeczy, które mi wypisałaś i liczyć, że wyjdzie coś dobrego ;)

 

Pozdrawiam i bardzo dziękuję za lekturę!

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Szekspira jednak poprawiłem, wygląda i brzmi lepiej. Prawdą jest też to, że łatwiej się to odmienia, będę na przyszłość wiedział. Dziękuję za radę :)

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

No cóż, Danielu, lektura Dzieła umysłu trochę mnie znużyła i, co stwierdzam z żalem, nie dostarczyła spodziewanej satysfakcji.

Już sam pomysł, aby bohater odwiedził zamknięty dom, tu akurat szczególnych artystów, do najświeższych nie należy, jako że historii dziejących się w niesamowitych/ nawiedzonych domach było sporo. A cóż jest u Ciebie? Ano kolekcja paskudnie realistycznych obrazów, z których wyziera czysta groza i które zdają się żyć własnym życiem oraz chodzący po domu Sebastian, bez końca powtarzający jakie koszmary przyszło mu oglądać, ale napędzany czy to chęcią zysku, czy niezdrową ciekawością, nie opuszcza dworku i penetruje coraz to nowe pomieszczenia.

Irytował mnie język Sebastiana – przecież to młody, żyjący współcześnie mężczyzna, a używa słownictwa i sformułowań zgoła niedzisiejszych, jakby wyjętych z dziewiętnastowiecznych książek.

Dramatycznego finału należało się spodziewać, więc to, co spotkało bohatera nie zaskakuje. Zaskoczyła mnie natomiast prawda o jego rodzicach.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Wło­ży­łem buty i po­pra­wi­łem roz­trze­pa­ną fry­zu­rę. ―> Raczej: Wło­ży­łem buty i po­pra­wi­łem roz­wichrzo­ną fry­zu­rę.

 

i choć było to tak dawno temu, wciąż żyła tam­tym dniem. ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …i choć było to tak dawno, wciąż żyła tam­tym dniem.

 

i uśmiech­nę­ła się dys­kret­nie w moją stro­nę. ―> Uśmiechamy się do kogoś, a nie w czyjąś stronę, więc: …i dyskretnie uśmiech­nę­ła się do mnie.

 

– Po­zdrów go od nas – rzu­ci­ła sar­ka­stycz­nie w moją stro­nę… ―> A może: – Po­zdrów go od nas – rzu­ci­ła sar­ka­stycz­nie na pożegnanie

Nie najlepiej, moim zdaniem, brzmi mówienie/ rzucanie słów w czyjąś stronę.

 

ma­lu­jąc niebo czer­wo­no po­ma­rań­czo­wy­mi bar­wa­mi. ―> …ma­lu­jąc niebo czer­wo­nopo­ma­rań­czo­wy­mi bar­wa­mi. Lub: …malując niebo czerwonymi i pomarańczowymi barwami.

 

Dawno temu urzę­do­wa­li tu Tem­pla­riu­sze… ―> Nie wydaje mi się, aby o zakonie można powiedzieć, że urzędował.

Proponuję: Dawno temu ziemia ta należała do tem­pla­riu­szy

 

na kar­tach tu­tej­szych dzie­jów. Ja jed­nak nie przy­je­cha­łem tutaj ani… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …na kartach miejscowych kronik/ dokumentów.

 

dwo­rek Wa­gne­rów, znaj­du­ją­cy się na krań­cu wsi. To tam znaj­do­wa­ły się… ―> Proponuję w pierwszym zdaniu: …dwo­rek Wa­gne­rów, wzniesiony na krań­cu wsi. Lub w drugim: To tam zgromadzono

 

Nie mo­głem opa­no­wać drże­nia nóg i płyt­kie­go od­de­chu. ―> Czy dobrze rozumiem, że płytki oddech drżał?

Może: Oddychałem płytko i nie mo­głem opa­no­wać drże­nia nóg.

 

sze­dłem szyb­kim kro­kiem, nie od­wra­ca­jąc się za sie­bie… ―> Masło maślane – czy można odwrócić się przed siebie?

Wystarczy: …sze­dłem szyb­kim kro­kiem, nie od­wra­ca­jąc się… Lub: …szedłem szybkim krokiem, nie patrząc za siebie

 

sku­pia­jąc swój wzrok na po­grą­ża­ją­cym się… ―> Zbędny zaimek – czy mógł skupiać cudzy wzrok?

 

jeziorze, na­zy­wa­nym przez miesz­kań­ców Dłu­gim. ―> …jeziorze, na­zy­wa­nym przez miesz­kań­ców Dłu­gie.

 

dresz­cze prze­szy­ły mnie o dołu do góry… ―> Literówka.

 

Mi­ną­łem nie­ko­szo­ną od wie­ków trawę, a także za­nie­dba­ne ro­śli­ny… ―> Raczej: Mi­ną­łem nie­ko­szo­ny od wie­ków trawnik i za­nie­dba­ne rabaty

 

Moje serce biło jak sza­lo­ne… ―> Zbędny zaimek – tam nie było innego serca.

 

ko­mo­da, na któ­rej le­ża­ły róż­no­ra­kie ru­pie­cie, fi­gur­ki na kształt afry­kań­skich bóstw, które po­chła­nia­ły świa­tło… ―> A może: …ko­mo­da, na któ­rej le­ża­ły/ stały róż­ne bibeloty i fi­gur­ki przypominające afrykańskie bóstwa, które po­chła­nia­ły świa­tło

Co to znaczy, że figurki pochłaniały światło?

 

Po­czu­łem, jak zimny dreszcz prze­szedł po moich ple­cach. ―> Zbędny zaimek.

A może wystarczy: Po­czu­łem na plecach zimny dreszcz.

 

Im dalej sze­dłem, tym coraz po­twor­niej­sze po­sta­cie spo­ty­ka­łem, jedną gor­szą od dru­giej. ―> Piszesz o postaciach w liczbie mnogiej, więc: Im dalej sze­dłem, tym po­twor­niej­sze po­sta­cie spo­ty­ka­łem, jedne gor­sze od dru­gich.

 

po­zo­wa­li dum­nie, z peł­nią gra­cji, niby ary­sto­kra­ci. ―> …po­zo­wa­li dum­nie, z peł­ną gra­cją, niby ary­sto­kra­ci. Lub: …po­zo­wa­li dum­nie, peł­ni gra­cji, niby ary­sto­kra­ci.

 

sły­sza­łem o znacz­nie więk­szej ilo­ści. ―> …sły­sza­łem o znacz­nie więk­szej liczbie.

 

Po­cią­gną­łem ostroż­nie za chłod­ną klam­kę… ―> Po­cią­gną­łem ostroż­nie chłod­ną klam­kę

 

spra­wia­ła, że moja dłoń dziw­nie mro­wi­ła… ―> Zbędny zaimek – tam nie było inne dłoni.

 

gruby ze­szyt, obity czar­ną skórą… ―> …gruby ze­szyt oprawiony w czarną skórę

 

Pierw­sze opisy nie wnio­sły ni­cze­go in­te­re­su­ją­ce­go, młody Józef opi­sy­wał je­dy­nie… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Może: Pierwsze wzmianki nie wniosły

 

… Widzę je wszę­dzie, ich ob­śli­zgłe―> Zbędna spacja po wielokropku.

Ten błąd pojawia się w tekście kilkakrotnie.

 

…że ukra­dła Marii ubra­nia, gdy ta brała prysz­nic po wy­cho­wa­niu fi­zycz­nym―> Mam wrażenie, że nastoletni uczeń napisałby raczej: …że ukra­dła Marii ubra­nie, gdy ta brała prysz­nic po WF-ie

Ubrania wiszą w szafie, leżą na półkach i w szufladach; odzież, którą mamy na sobie to ubranie.

 

Do­wie­dzie­li się o tym nasi ro­dzi­ce i zo­sta­li we­zwa­ni do szko­ły… ―> Czy dobrze rozumiem, że rodzice zostali wezwani do szkoły, bo dowiedzieli się o sprawie?

 

Od­chy­li­łem raz drzwi swo­je­go po­ko­ju―> Raczej: Uchy­li­łem raz drzwi swo­je­go po­ko­ju

 

a fakt, że two­rzył je je­dy­nie na­sto­la­tek… ―> Raczej: …a fakt, że two­rzył je zaledwie na­sto­la­tek

 

ode­rwał mnie od lek­tu­ry. Mo­men­tal­nie oblał mnie zimny pot… ―> Czy oba zaimki są konieczne?

 

Uj­rza­łem pul­su­ją­ce, czer­wo­no po­ma­rań­czo­we świa­tło… ―> Uj­rza­łem pul­su­ją­ce, czer­wo­nopo­ma­rań­czo­we świa­tło

 

Po chwi­li moja głowa za­ha­czy­ła o coś zwi­sa­ją­ce­go z su­fi­tu. ―> Raczej: Po chwi­li zahaczyłem głową o coś zwi­sa­ją­ce­go z su­fi­tu.

 

Ich usta oraz puste oczo­do­ły wy­peł­nio­no słomą, jak wiej­skie kukły… ―> Co to są wiejskie kukły?

Proponuję: Z ich ust i oczo­do­łów wy­łaziła słomą, jak polnym strachom na wróble

 

Moja ręka mi­mo­wol­nie do­tknę­ła prze­ście­ra­dła… ―> A może: Mimowolnie dotknąłem prześcieradła

 

– Nie ro­bił­bym tego – od­parł jakiś zma­nie­ro­wa­ny głos. ―> Komu odparł, skoro nikt nikogo o nic nie pytał?

Na czym polegało zmanierowanie głosu?

 

– MÓ­WI­ŁEM, ŻE JEST TAKI SAM, JAK JEGO OJ­CIEC!!! – wrza­snął gwał­tow­nie wnie­bo­gło­sy… ―> Czy wrzeszczał wielkimi literami?

Wielkie litery, moim zdaniem, są zbędne. Wrzask jest bardzo głośny z definicji. Zbędne jest też dookreślenie, że wrzeszczał wniebogłosy, bo to już zostało dane do zrozumienia.

 

po­czu­łem, jak spa­dam gwał­tow­nie w dół… ―> Masło maślane –> czy można spaść w górę?

 

Leżąc na ziemi… ―> Rzecz dzieje się w domu, więc: Leżąc na podłodze

 

Rzew­ne łzy stra­chu i bez­sil­no­ści spły­wa­ły po po­li­czkach… ―> Obawiam się, że w sytuacji, w jakiej się znalazł, raczej nie płakał rzewnymi łzami.

 

tak jak one nie uwie­rzy­ły­by mojej ma­ka­brycz­nej hi­sto­rii… ―> …tak jak one nie uwie­rzy­ły­by w moją makabryczną historię

 

…Cza­sem sły­szę szep­ty ko­bie­ty, która dra­ma­tycz­nie woła o pomoc, krzy­czy… ―> To kobieta szepcze, woła czy krzyczy?

Czemu służy wielokropek na początku zdania?

Za SJP PWN: wielokropek «znak interpunkcyjny złożony z trzech kropek następujących po sobie, oznaczający przerwanie toku mowy lub niedomówienie»

 

nie ważne jak bar­dzo chciał­bym… ―> …nieważne jak bar­dzo chciał­bym

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A na mnie podziałało, może dlatego, że nie jestem miłośniczką horrorów w żadnej postaci. Podziałało, to znaczy, że odkładałam czytnik co parę zdań, a potem z niezdrową ciekawością zabierałam się do dalszego czytania. I muszę powiedzieć, że niewiele jest opek, oznaczonych tagiem horror, które tak na mnie działają.

Zwrot akcji, gdy wychodzi na jaw prawda o ojcu bohatera – zaskakujący.

Z czepów:

Gdybym wiedział co ma nastąpić, za nic nie opuściłbym wtedy mieszkania.

Tu mi się oczami przewróciło, bo to strasznie oklepany zwrot.

Jak się uporasz z poprawkami Reg, to kliknę :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Już się uporałem, Irko :D

 

Regulatorzy niezawodna jak zawsze. Bardzo dziękuję za tę łapankę, samemu jest mi przykro, że mój warsztat jeszcze nie jest w stanie wyłapać i poprawić takich głupot. Wszystko już poprawiłem i jeszcze raz bardzo dziękuję.

 

Co do odczuć, świeżości i wrażeń – muszę powiedzieć, że chyba to jest po prostu subiektywna ocena i kwestia gustu, jedenaście na trzynaście osób stwierdziło, że tekst się podoba, klimat odpowiada, a cała reszta wciąga i satysfakcjonuje. Rozumiem, że sporo jeszcze brakuje, głównie tego, co wypisała Drakaina. Nie jest jeszcze na poziomie piórkowych autorów, ale mam nadzieję, że jestem na dobrej drodze. Oryginalność i świeżość – osobiście uważam, że nie zawsze i wszędzie dobrze się spisują, czasem stare i dobrze utarte schematy robią najlepszą robotę.

Natomiast to, czy się podobało czy nie – mogę jedynie napisać, że jest mi przykro, iż lektura nie sprawiła Ci przyjemności, Regulatorzy. Mam nadzieję, że następna przyniesie większą satysfakację.

 

Irko, bardzo dziękuję za wizytę i cieszę się, że przypadło Ci do gustu ;) Jeżeli horror sprawia, że czytelnik ma niezdrową ochotę, by znów się za niego zabrać, to moim skromnym zdaniem wykonał swoją robotę ;)

 

Super, że twist spodobał się Wam obu, i nie był aż tak przewidywalny.

 

Jeszcze raz bardzo dziękuję za komentarze i odwiedziny!

Pozdrawiam

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Już się uporałem, Irko :D

Wierzę na słowo :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Jeszcze jedna informacja do Regulatorzy, tak dla pewności ;) – wszystkie Twoje poprawy i wytknięte błędy uważam za bardzo słuszne i wziąłem je do serca. Następnym razem postaram się ich uniknąć za wszelką cenę.

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Danielu, niech Ci nie będzie przykro. Ważnie, że robisz postępy, że choć są tu usterki, piszesz coraz lepiej i jestem przekonana, że z każdym opowiadaniem będzie jeszcze lepiej.

Z całego serca życzę Ci powodzenia w dalszej pracy twórczej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo Ci dziękuję. :)

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Nie skupiałem się na szeroko pojętych błędach związanych z językiem oraz Twoim warsztatem, natomiast od razu ruszyłem z atakiem na fabułę i… Chłopie, wsiąknąłem w to!

Podoba mi się sposób narracji, spodobała mi się też sekwencja z ‘’prologu’’, gdzie za pomocą paru słów, wyraźnie nakreśliłeś relację bohatera ze swoją siostrą oraz matką. Niby nic, a jednak wiele. Od razu namyśl przyszedł mi przyciemniony, podłużny przedpokój mieszkania w kamienicy, gdzie chłopak próbuje nałożyć buty na giry, jednocześnie wciskają kit przygasłej matce, popadającej w emocjonalną stagnację. 

Ciężko stworzyć cokolwiek oryginalnego w czasach, których niemalże wszystko jest już wymyślone, opatentowane, przereklamowane oraz przerżnięte w tylną dziu… Oszczędzę tej perwersji :P 

Bazowałem na całkiem zacnych dziełach popkultury, m.in. gierce od polskiego studia. Dobrałeś dobry materiał źródłowy, przekułeś jeszcze w coś lepszego. Oby tak dalej! 

 

Dziękuję za komentarz, cieszę się, że przypadło Ci do gustu ;)

Fajnie, że relacja z matką i siostrę jest dobrze nakreślona, jednak wiem, że mogłem to pokazać jeszcze lepiej, więcej pokazać, niż powiedzieć. Jednak na razie jestem z tego zadowolony :)

Pozdrawiam!

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Cześć Danielu.

 

Najpierw drobnostki, które rzuciły mi się w oczy:

 

Mimo to malarze zyskali rozpoznawalność w całej Polsce i zebrali całkiem spore grono osobliwych pasjonatów, zwykle obracających się w wysokich sferach, które lubiło łamać tabu albo poszukiwało niezapomnianych wrażeń, tak jak ja.

To nie jest powtórzenie, ale – pomny, że wszędzie krzyczą o minimalizm i prostotę przekazu – jeden z wyrazów usunąłbym.

 

 

Do plecaka wrzucałem co tylko popadnie, portfel, latarkę, notes i dwa długopisy, a także mały powerbank, na wszelki wypadek. Spojrzałem na to wszystko jeszcze raz i westchnąłem. Chyba powinno wystarczyć.

Włożyłem buty i poprawiłem roztrzepaną fryzurę. Z komody zabrałem telefon, paczkę papierosów oraz kluczyki do samochodu. Wziąłem jeszcze parę lateksowych rękawiczek, które miały mi się przydać dopiero na miejscu. Zamknąłem za sobą drzwi pokoju, najciszej jak tylko mogłem, lecz mimo to matka wszystko usłyszała.

 

Zauważam podobną manierę, jak niedawno w jednym opowiadanku BK. Dla mnie to zbyt wiele rymujących się czasowników. Konstruowałbym zdania inaczej, np:

Po włożeniu butów poprawiłem jeszcze roztrzepaną fryzurę. Leżący na komodzie telefon wylądował w kieszeni, podobnie jak papierosy i kluczyki do samochodu. Wziąłem jeszcze parę lateksowych… dopiero na miejscu. Chwyciłem za klamkę. Drzwi zamknęły się najciszej, jak to możliwe, lecz mimo to matka usłyszała jęk zawiasów.

 

Nie upieram się, że powyższe przykłady są idealne (ani nawet dobre). Przekazuję raczej zamysł tego, co mam na myśli.

 

 

– Pozdrów go od nas – rzuciła sarkastycznie na pożegnanie, a ja tylko niezręcznie pokiwałem głową. Ucałowałem matkę na pożegnanie w policzek i sprzedałem Kaśce kuksańca, na co ona odpowiedziała lekkim kopnięciem. Matka w ciszy wróciła do kuchni, a Kasia do swojego pokoju wypełnionego dźwiękami lasującej mózg muzyki.

Zacisnąłem dłoń na klamce. Niepewność i zgroza zrodziły się w moim umyśle, lecz tylko na chwilę. Otworzyłem w końcu drzwi, po czym wyszedłem na ciemną klatkę schodową, zostawiając matkę i siostrę za sobą.

A skąd / gdzie tu sarkazm? Nie wiem, czy go wyczuwam.

I pogrubione to samo, co wyżej.

 

Spojrzałem teraz na puste biurko. Wysunąłem jedną z szuflad, potem kolejną, mniejszą niż poprzednia. Skupiłem tam światło latarki i po chwili coś ujrzałem – drugie dno. Podniosłem powoli cienką płytę i ujrzałem gruby zeszyt oprawiony w czarną skórę, którego kartki były pożółkłe. Wziąłem go ostrożnie do ręki, bojąc się, że coś zniszczę. Otworzyłem go najdelikatniej, jak tylko mogłem przeczytałem tłusto napisane ostrzeżenie na pierwszej stronie:

 

Wyciągnąłem papierosa ze zmiętej paczki. Udało mi się zapalić, choć nieprzyjemny wiatr zdmuchiwał płomień zapalniczki, niczym zatroskana matka. W końcu zaciągnąłem się i wypuściłem dym przez lekko zaciśnięte wargi, podziwiając zachód słońca. Ostatnie chwile spokoju, pomyślałem. Głęboko westchnąłem ruszyłem powolnym krokiem w stronę dworku, wciąż rozmyślając nad swoim planem.

Takich miejsc jest jeszcze kilka, nie będę więcej ich wskazywać.

To powyżej, to fajny przykład. Spójrz, co by było, gdybyś drugie zdanie zamienił na “Zapaliłem”.

 

Wyciągnąłem papierosa ze zmiętej paczki. Zapaliłem go, choć nieprzyjemny wiatr zdmuchiwał płomień zapalniczki, niczym zatroskana matka. W końcu zaciągnąłem się i wypuściłem dym przez lekko zaciśnięte wargi, podziwiając zachód słońca. Ostatnie chwile spokoju, pomyślałem. Głęboko westchnąłem ruszyłem powolnym krokiem w stronę dworku, wciąż rozmyślając nad swoim planem.

 

Masz ładną alternatywę: udało mi się zapalić. I właśnie o nieco więcej takich alternatyw mi chodzi.

Być może tylko mnie to w jakiś sposób razi (powstają rymy), ale tak doświadczony człek, jak BK uznał zasadność moich uwag i elegancko zmienił tekst :)

 

 

Nie wiedziałem, co to miało dokładnie oznaczać, ale w tych słowach, pełnych jadu i pogardy, wyczułem wyzwanie.

Bardzo ładnie to zdanie określa (a przynajmniej zaczyna określać) charakter bohatera.

 

 

Uliczne oświetlenie również miało tu swój koniec, pogrążając drogę w półmroku, choć wciąż było na tyle jasno, że mogłem obyć się bez latarki.

Hm, a tu się zastanawiam – i nie mam pewności. Podmiotem jest “uliczne oświetlenie”. Czy więc to uliczne oświetlenie mogło pogrążać drogę w półmroku? Czy to raczej brak ulicznego oświetlenia?

Uliczne oświetlenie powinno rozświetlać półmrok.

Nie wiem, czy potrafię dobrze wyrazić moją wątpliwość. Cechą oświetlenia jest rozświetlanie, a nie pogrążanie w mroku.

 

Poświeciłem w dalszą część dworku i niemal wrzasnąłem. Nie było w ludzkim języku słów opisujących przerażenie, które mnie znienacka ukąsiło. Oto moim oczom ukazał się pierwszy obraz Wagnerów, niewiarygodnie ohydny i koszmarny, odpychający brzydotą przedstawionej postaci. Nazywał się Śliczna Alicja i przedstawiał dziewczynę, brutalnie pozbawioną nosa i dolnej szczęki, z gardłem rozszarpanym jakby przez wściekłe zwierzęta oraz językiem przypominającym wijącego się węża.

Nie wiem, czy to zdanie jest potrzebne. Zbyt opisuje, mniej pokazuje. Następne za nim tyci bym przeredagował, aby nie było takie, hm, oficjalne: OTO MOIM OCZOM UKAZAŁ SIĘ…

Zacząłbym może od tego, że bohater wstępnie pomyślał, że na serio widzi tam trupa, a dopiero po chwili ogarnia, że to obraz.

Niemniej jednak – wyobrażam sobie ten moment. Gdy zobaczyłem w komentarzach Twoje inspiracje, cóż. Nie poszedłbym do domku Wagnerów :P

 

 

Skupiłem tam światło latarki i po chwili coś ujrzałem – drugie dno.

Mikro-nieścisłość: Jak mógł ujrzeć drugie dno, skoro było ono przykryte pierwszym? :)

 

 

Przeleciałem wzrokiem przez kilka kolejnych kartek, zapisując wszystko skrupulatnie w notesie, który wyciągnąłem z plecaka. Przewróciłem kolejną kartkę pamiętnika, pochłaniając wszystko, co tylko rozczytałem, jakbym był w transie.

Życie Józefa było doprawdy rozdzierająco smutne i samotne…

Nie pasuje mi tu to zdanie. To nie miejsce na taką refleksję i to taką, smutne, samotne. Gość siedzi w mrocznym domu, znajduje skarb, którym niezdrowo się jara i zaczyna go czytać. Czyta z wypiekami, o dziwacznych rzeczach, a naraz, że życie było smutne? Jeśli już, to pochrzanione.

Boże, przez co on tu przechodził?

To od razu brzmi lepiej.

 

 

Jezu! Muszę jak najszybciej stąd uciec.

Światło latarki padło na samotną sztalugę, zakrytą jakimś prześcieradłem. Tuż za nią znajdowało się okrągłe okno, które wpuszczało delikatny blask księżyca.

Droga wyjścia. Wybawienie.

Ruszyłem pośpiesznie, nie oglądając się dookoła, ignorując leżące zwłoki i pływające w słojach narządy.

Logicznie nieco mi to szwankuje. Chcący uciec gość, włazi na strych pełen trupów? Bo widzi tam okienko? (zakładam, że strych to minimum drugie piętro). Miał plan wyskoczyć?

 

 

Czasem słyszę głos kobiety, która dramatycznie woła o pomoc, krzyczy, by nie szpecili jej twarzy… Innym razem głos należy do mężczyzny, wrzeszczącego coś szalenie w obcym, nieludzkim języku… Do tego ta potworna kołysanka…

Są to jedynie krótkie urywki, nagłe ukłucia bólu i strachu. Potem znów oddalam się w ciemność…

Przestaję rozumieć, co mówią do mnie pielęgniarki. Zwykle spokojne, delikatne, jednak z każdym dniem brzmią coraz dziwniej, ostrzej… Czy to na pewno były one? Ktoś inny tu przychodzi? Jakaś obca siła przejmuje mój umysł? Nie mam pojęcia co się ze mną dzieje…

W tym fragmencie coś się zepsuło justowanie.

 

Ostatnie pytanie:

Na lewym nadgarstku wyczuwałem czasem grubą bliznę, układającą się w skrót Z.F.W, lecz nikt jej nie widział… Czyżby była tylko dziełem mojego umysłu?

Dlaczego nikt jej nie widział?

 

 

Ok, podsumowując:

To kawał niezłego opowiadania.

Niestety, pewne oczywistości – są zbyt oczywiste. Zdaje mi się, że początek podobał mi zdecydowanie bardziej niż końcówka, gdzie te stworki zaczęły wyłazić z obrazów, gdy pojawiły się ciała, trupy, dłoni, itd. Wbrew oczekiwaniom – przestało być strasznie.

I nie było zbytniego zaskoczenia.

Za to początek – ten klimat – nawet go poczułem :) Wolałbym jednak, aby obrazy pozostały obrazami.

Widać, że poświęciłeś na to mnóstwo czasu, ale mnie zawsze bardziej przerażało to, czego nie widać. Jak oglądałem Sinister, to dopóki nie zaczęły pojawiać się stworki, było dość strasznie.

Twist z ojcem i córką dobry.

Mimo pewnych uwag, jestem po wrażeniem techniki. Chłopie, ty masz ledwie 22 lata!

Za 3 – 4 lata możesz pisać przekosmicznie.

Teraz jest “tylko” dobrze :)

Chciałbym trzymać tak równy poziom, jak Ty!

(ps. nadal nie mogę formalnie klikać, a jestem przekonany, że to opko zasługuje na Bibliotekę)

 

Witaj, Silvan, wielkie dzięki za komentarz!

 

Te drobnostki sobie wypiszę w pamięci i będę zwracać na nie większą uwagę. To opowiadanie chyba będzie największym przeskokiem w moim warsztacie, bo wyniosłem z niego najwięcej – i jeszcze więcej z każdym nowym komentarzem.

 

Do plecaka wrzucałem co tylko popadnie, portfel, latarkę, notes i dwa długopisy, a także mały powerbank, na wszelki wypadek. Spojrzałem na to wszystko jeszcze raz i westchnąłem. Chyba powinno wystarczyć.

Włożyłem buty i poprawiłem roztrzepaną fryzurę. Z komody zabrałem telefon, paczkę papierosów oraz kluczyki do samochodu. Wziąłem jeszcze parę lateksowych rękawiczek, które miały mi się przydać dopiero na miejscu. Zamknąłem za sobą drzwi pokoju, najciszej jak tylko mogłem, lecz mimo to matka wszystko usłyszała.

 

Zauważam podobną manierę, jak niedawno u BK. Dla mnie to zbyt wiele rymujących się czasowników. Konstruowałbym zdania inaczej, np:

Po włożeniu butów poprawiłem jeszcze roztrzepaną fryzurę. Leżący na komodzie telefon wylądował w kieszeni, podobnie jak papierosy i kluczyki do samochodu. Wziąłem jeszcze parę lateksowych… dopiero na miejscu. Chwyciłem za klamkę. Drzwi zamknęły się najciszej, jak to możliwe, lecz mimo to matka usłyszała jęk zawiasów.

 

To jedna z cenniejszych uwag. Sam zauważyłem, że często zdarza mi się tworzyć taki suchy spis/plan wydarzeń, jak robiło się w szkole: zrobił, potem zobaczył, potem wyszedł, potem coś tam. Tu też muszę popracować. Nad resztą przypadków jeszcze sam pomyślę.

 

 

Przeleciałem wzrokiem przez kilka kolejnych kartek, zapisując wszystko skrupulatnie w notesie, który wyciągnąłem z plecaka. Przewróciłem kolejną kartkę pamiętnika, pochłaniając wszystko, co tylko rozczytałem, jakbym był w transie.

Życie Józefa było doprawdy rozdzierająco smutne i samotne…

Nie pasuje mi tu to zdanie. To nie miejsce na taką refleksję i to taką, smutne, samotne. Gość siedzi w mrocznym domu, znajduje skarb, którym niezdrowo się jara i zaczyna go czytać. Czyta z wypiekami, o dziwacznych rzeczach, a naraz, że życie było smutne? Jeśli już, to pochrzanione.

Boże, przez co on tu przechodził?

To od razu brzmi lepiej.

To zdanie usunąłem, faktycznie nie pasuje ;)

 

Jezu! Muszę jak najszybciej stąd uciec.

Światło latarki padło na samotną sztalugę, zakrytą jakimś prześcieradłem. Tuż za nią znajdowało się okrągłe okno, które wpuszczało delikatny blask księżyca.

Droga wyjścia. Wybawienie.

Ruszyłem pośpiesznie, nie oglądając się dookoła, ignorując leżące zwłoki i pływające w słojach narządy.

Logicznie nieco mi to szwankuje. Chcący uciec gość, włazi na strych pełen trupów? Bo widzi tam okienko? (zakładam, że strych to minimum drugie piętro). Miał plan wyskoczyć?

Dla mnie była to już ostatnia droga bez powrotu, gdyby zszedł na dół, mógłby napotkać na tych dziwaków, być może morderców. Sam wolałbym uciec przez to straszne miejsce, dopaść do okna i próbować swoich sił wspinaczkowych. Ponad to, nie byłoby to takie ciężkie, dach ‘mansardowy’ ułatwia zejście, a wyobrażałem sobie to mniej więcej tak:

 

Wzięte ze strony: https://jakbudowac.pl/Dach-mansardowy-wraca-po-latach

 

Justowanie też poprawiłem, nie wiem dlaczego tak się stało.

 

 

Ostatnie pytanie:

 

Na lewym nadgarstku wyczuwałem czasem grubą bliznę, układającą się w skrót Z.F.W, lecz nikt jej nie widział… Czyżby była tylko dziełem mojego umysłu?

 

Dlaczego nikt jej nie widział?

Tu chciałem dać element fantastyki – Wagnerowie ‘podpisali’ go sobie, jednak wyczuwa to tylko on, co może sugerować, że ci namieszali mu w głowie.

 

Niestety, pewne oczywistości – są zbyt oczywiste. Zdaje mi się, że początek podobał mi zdecydowanie bardziej niż końcówka, gdzie te stworki zaczęły wyłazić z obrazów, gdy pojawiły się ciała, trupy, dłoni, itd. Wbrew oczekiwaniom – przestało być strasznie.

Ludzie najbardziej boją się nieznanego albo niewidzialnego przeciwnika – coś trochę jak Szatana, którego nie widać, ale ciągle nim straszą, doprowadzając ludzi do Bóg wie jakich wyobrażeń. Tu jednak przyznam, że nie do końca znam działanie horrorów, ten był mój pierwszy, więc jeszcze nie bardzo umiem przestraszyć czytelnika. Przy drugim będę miał to na uwadze ;)

 

Mimo pewnych uwag, jestem po wrażeniem techniki. Chłopie, ty masz ledwie 22 lata!

Za 3 – 4 lata możesz pisać przekosmicznie.

Teraz jest “tylko” dobrze :)

Chciałbym trzymać tak równy poziom, jak Ty!

Dziękuję, mam nadzieję, że faktycznie tak będzie ;)

 

(ps. nadal nie mogę formalnie klikać, a jestem przekonany, że to opko zasługuje na Bibliotekę)

 Z tego co widziałem, możesz chyba dopiero od 15 Marca, bo wtedy będą trzy miesiące.

 

Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

 

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Dżem dobry.

 

To jedna z cenniejszych uwag. Sam zauważyłem, że często zdarza mi się tworzyć taki suchy spis/plan wydarzeń, jak robiło się w szkole: zrobił, potem zobaczył, potem wyszedł, potem coś tam.

Dzięki :) Dla mnie to cenne, gdy ktoś uważa moje uwagi za przydatne :) Sam próbuję się uczyć i – dzięki Wam wszystkim na tym portalu – nauczyłem się bardzo wiele.

 

 

Dla mnie była to już ostatnia droga bez powrotu, gdyby zszedł na dół, mógłby napotkać na tych dziwaków, być może morderców. Sam wolałbym uciec przez to straszne miejsce, dopaść do okna i próbować swoich sił wspinaczkowych. Ponad to, nie byłoby to takie ciężkie, dach ‘mansardowy’ ułatwia zejście, a wyobrażałem sobie to mniej więcej tak:

Ja odebrałem to, jakby pakował się w jeszcze g*wno, totalnie bez sensu.

Ok. Jeśli widział wcześniej taki dach, to spoko. Może warto byłoby wspomnieć o tym mikro-zdankiem?

Droga wyjścia. Wybawienie. Z tego co widziałem z zewnątrz, powinno się dać zejść po dachu.

Albo inaczej, z emocją:

Droga wyjścia. Wybawienie. Choćbym miał się połamać, zaryzykuję tędy, a nie dołem, gdzie ktoś mógł się czaić.

 

 Z tego co widziałem, możesz chyba dopiero od 15 Marca, bo wtedy będą trzy miesiące.

Tak :D

To miała być niespodzianka :P Ale widzę, żeś czujny i sprawdziłeś :P

 

Dziękuję ;)

Ja też tu się dużo nauczyłem i mam nadzieję, że nauczę się jeszcze więcej ;)

A co do czujności: zawsze jakoś tak miałem ;)

Pozdrawiam!

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Opowiadanie to dla mnie dziwna mieszanka. Tworzysz bowiem ładny klimat, starasz się go podbudować opisami. I to wychodzi, obrazy budowały klimat makabry połączonej z obrzydzeniem.

Choć brakło przy tym dla mnie strachu samego bohatera. Trochę za mało pokazujesz go od tej strony – słowa, jakich używa, nie noszą mocnego ładunku emocjonalnego. Czasem wydawało mi się, że są nawet zbyt suche.

Sama fabuła jest dosyć standardowa, ale na potrzeby utworu wystarczająca.

Technicznie czasem coś zazgrzytało podczas czytania, ale czytałem w miarę płynnie.

Podsumowując: solidny koncert fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Witaj, NoWhereMan!

Dziękuję za komentarz i przeczytanie ;)

Choć brakło przy tym dla mnie strachu samego bohatera. Trochę za mało pokazujesz go od tej strony – słowa, jakich używa, nie noszą mocnego ładunku emocjonalnego. Czasem wydawało mi się, że są nawet zbyt suche.

Jeszcze uczę się wcielać zasadę ‘pokaż, nie zapewnia’ w życie, choć i tak wydaje mi się, że jest coraz lepiej.

 

Sama fabuła jest dosyć standardowa, ale na potrzeby utworu wystarczająca.

Tak, było standardowo, tutaj klimat miały tworzyć obrazy oraz twist z ojcem. Czasem boję się sięgać po jakieś nowe, niesprawdzone środki, bo może wyjść gorzej, niż było. Skoro jestem na początku swej drogi pisarskiej to bezpiecznie sięgać po coś mniej więcej znanego.

 

Technicznie czasem coś zazgrzytało podczas czytania, ale czytałem w miarę płynnie.

Tak, jeszcze nie wszystkie zdania w moich opowiadaniach za sobą koegzystują, ale mam nadzieję, że jakoś się tego nauczę ;)

Podsumowując: solidny koncert fajerwerków.

Dziękuję, to bardzo motywujące ;D

Pozdrawiam!

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Mnie zasadniczo się podobało.

Trochę mi się wlókł początek – piszesz i piszesz, a dzieje się prawie nic.

Potem zgrzytnęło mi pokrewieństwo. Znaczy, twist fajny, ale IMO bohaterowi coś powinno się skojarzyć już, kiedy czytał o imionach Sebastian i Kasia (BTW, to dosyć sztuczne, żeby wymyślać imiona dla jeszcze niepoczętych dzieci) – coś na zasadzie “Hej, to całkiem jak u nas”. Kiedy kuzyn zwrócił się do niego po imieniu, ja już nie miałam żadnych wątpliwości i zastanawiałam się, “czy zabiją swojaka, czy nie”, a do niego jeszcze nic nie dotarło. Rozumiem, że chciał to wyprzeć, ale chyba powinien najpierw połączyć kropki, a potem twierdzić, że to niemożliwe. No, nie przepadam za głupawymi bohaterami.

I jeszcze data 1995 na pamiętniku. Jak rozumiem, Józef pisał to od dzieciństwa (zbyt szczegółowe opisy jak na coś zapamiętanego i przelewanego na papier wiele lat później), a w 1995 zniknął. Dlaczego akurat taka data, przed ostatnim wyjściem z domu dopisał coś w pamiętniku, którego nikt więcej miał nie oglądać?

Ale nastrój mi się podobał, plus za koligacje rodzinne.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za komentarz, cieszę się, że mimo wszystko klimat był dobry ;)

 

Co do dziennika – dobrze byłoby zamknąć jakiś rozdział w swoim życiu dopisując ostatnie chwile z domu. Cały dziennik miał być historią jego życia, która w pewnym sensie się już zakończyła, a ostatnie słowa z domu miały być tego symbolem.

 

Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam ;)

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Nowa Fantastyka