- Opowiadanie: AmonRa - W cieniu Zigguratu

W cieniu Zigguratu

Nick zo­bo­wią­zu­je, dla­te­go mu­sia­łem po­peł­nić coś osa­dzo­ne­go w sta­ro­żyt­no­ści :) Opo­wia­da­nie za­in­spi­ro­wa­ne ele­men­ta­mi kul­tu­ry, hi­sto­rii oraz mi­to­lo­gii an­tycz­nych cy­wi­li­za­cji, w szcze­gól­no­ści Ba­bi­lo­nii (ale nie tylko!). 

Moim celem było przed­sta­wie­nie in­te­re­su­ją­cej hi­sto­rii przy rów­no­cze­snym za­pre­zen­to­wa­niu wy­kre­owa­ne­go świa­ta oraz po­bu­dze­niu wy­obraź­ni czy­tel­ni­ka. W opo­wia­da­niu znaj­dzie­cie sporo walki, bę­dzie coś o re­li­gii, wie­rze i bo­gach, a nawet tro­chę o wła­dzy i po­li­ty­ce. Za­le­ża­ło mi, żeby nie kre­ować jed­no­znacz­nych, czar­no-bia­łych po­sta­ci, tylko po­ka­zać bo­ha­te­rów ta­ki­mi, ja­ki­mi są, z ich bla­ska­mi i cie­nia­mi. 

Mia­łem po­tęż­ną dru­ży­nę be­tu­ją­cych w skła­dzie: Adek_WBa­se­ment­KeyDa­niel­Ku­row­ski1Mo­ni­que.MMor­der­ca­Bez­Ser­ca Mor­te­cius. Bar­dzo ser­decz­nie dzię­ku­ję Wam, Dro­dzy, bo­wiem za­sy­pa­li­ście mnie całym mnó­stwem bez­cen­nych uwag, opi­nii oraz su­ge­stii. 

W trak­cie bety padła opi­nia, że mo­men­ta­mi opo­wia­da­nie może wydać się bru­tal­ne. Nie uwa­żam, żebym prze­sa­dził, ale czuję obo­wią­zek uprze­dze­nia o tym po­ten­cjal­nych czy­tel­ni­ków.

 

Życzę miłej lek­tu­ry i mam na­dzie­ję, że okaże się ona za­do­wa­la­ją­ca :)

 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

W cieniu Zigguratu

Słoń­ce wi­sia­ło wy­so­ko nad mia­stem Da­ra­du, paląc bez­li­to­sny­mi pro­mie­nia­mi grzbie­ty krzą­ta­ją­cych się na placu bu­do­wy nie­wol­ni­ków. A było ich całe mro­wie. Nowy Zig­gu­rat, po­wsta­ją­cy na ży­cze­nie ka­pła­na-so­ko­ła w bez­po­śred­nim są­siedz­twie Zig­gu­ra­tu Hepsy, miał przy­ćmić wszyst­ko, co do tej pory wy­bu­do­wa­no. Mo­nu­men­tal­na wieża w ma­rze­niach Igul-si­na się­ga­ła sa­me­go nieba.

Wi­docz­na z każ­de­go miej­sca w Da­ra­du do­tych­cza­so­wa duma wład­cy li­czy­ła sobie czter­dzie­ści sześć kro­ków dłu­go­ści i pra­wie tyle samo sze­ro­ko­ści. Jej czte­ry pnące się wy­so­ko ta­ra­sy spra­wia­ły, że o świą­ty­ni mó­wio­no nawet da­le­ko poza mu­ra­mi mia­sta. Ze­wnętrz­ne ścia­ny Zig­gu­ra­tu Hepsy opo­wia­da­ły swo­imi ma­lun­ka­mi o po­cząt­kach świa­ta. Przed­sta­wia­ły ule­pie­nie czło­wie­ka z mułu i trzci­ny przez boga Ge­ren­dur­ma, po­ka­zy­wa­ły nie­biań­skie­go posła wska­zu­ją­ce­go lu­dziom drogę do Ży­znych Krain, upa­mięt­nia­ły także ofia­ro­wa­nie ognia pierw­sze­mu z wład­ców mia­sta. Z naj­wyż­sze­go po­zio­mu na Da­ra­du spo­glą­da­ła kró­lo­wa wszyst­kich bogów Hepsa. Ko­bie­ta o sre­brzy­stych wło­sach uwal­nia­ła z dłoni gwiaz­dy, ukła­da­ją­ce się wiel­kim łu­kiem ponad jej głową. Sro­gie spoj­rze­nie czte­rech par oczu Pani Losu i Przy­szło­ści pa­da­ło do­kład­nie na miej­sce, w któ­rym po­wsta­wał Nowy Zig­gu­rat.

Plac bu­do­wy zajął ob­szar znacz­nie więk­szy niż stara świą­ty­nia. Aby przy­go­to­wać miej­sce na tak ko­lo­sal­ne dzie­ło, Igul-sin na­ka­zał wy­bu­rze­nie kil­ku­dzie­się­ciu domów w tej czę­ści mia­sta. Cho­ciaż do­pie­ro co roz­po­czę­to wy­ko­py pod fun­da­men­ty, plac zo­stał oto­czo­ny już kil­ku­na­sto­ma skła­do­wi­ska­mi su­szo­nych ce­gieł oraz drew­nia­ny­mi rusz­to­wa­nia­mi, z któ­rych nad­zor­cy uzbro­je­ni w mie­cze i proce mogli uważ­nie ob­ser­wo­wać nie­wol­ni­ków. 

Jed­nym z ludzi pra­cu­ją­cych na bu­do­wie był Esz­kur. Męż­czy­zna prze­żył już trzy­dzie­ści dwa ni­san­nu, ale zna­mio­na na czole wy­pa­lo­no mu do­pie­ro szes­na­ście lat temu. Nie umiał czy­tać kli­nów, któ­ry­mi wy­ry­to na Wiel­kiej Steli prawa nada­ne przez sta­rych mo­nar­chów, lecz do­sko­na­le ro­zu­miał dwa znaki szpe­cą­ce jego ob­li­cze. Pierw­szy z nich gło­sił: rzecz, drugi na­to­miast: zdrajca bogówEsz­kur po­zo­sta­wał więc w trud­niej­szym po­ło­że­niu niż ska­zań­cy z jed­nym tylko zna­mie­niem. Z dru­giej stro­ny, zło­dziei ozna­cza­no trze­ma kli­na­mi, a na do­da­tek uci­na­no im wszyst­kie palce. Kto po­trze­bo­wał nie­wol­ni­ków, któ­rzy nie po­tra­fią nawet chwy­cić ło­pa­ty? Za­wsze mogło być więc go­rzej.

Tylko, że Esz­ku­ro­wi za­wsze mogło być go­rzej prze­sta­ło wy­star­czać. Zmor­do­wa­ny męż­czy­zna prze­rwał na chwi­lę pracę i oparł się o trzon wbi­tej w grunt ło­pa­ty. Brze­giem czar­nej od ziemi dłoni starł pot z czoła i wziął kilka głę­bo­kich od­de­chów. Żar spra­wiał, że skóra nie­wol­ni­ka łusz­czy­ła się okrut­nie i od­cho­dzi­ła od ciała wiel­ki­mi pła­ta­mi. Wcią­ga­ne przez spierzch­nię­te usta po­wie­trze pa­rzy­ło nie­mi­ło­sier­nie. Esz­kur naj­chęt­niej spo­czął­by na ziemi i nie wsta­wał z niej aż do wie­czo­ra, ale sama próba ozna­cza­ła­by w naj­lep­szym przy­pad­ku kil­ka­na­ście batów.

– Ru­szaj się, brud­ny wie­przu! – Uszu Esz­ku­ra do­biegł ostry głos.

Nie­wol­nik pod­niósł głowę i zer­k­nął w stro­nę źró­dła po­ru­sze­nia. Uj­rzał, jak wiel­ki straż­nik sto­ją­cy nad ja­kimś nie­szczę­śni­kiem za­ma­chnął się i wy­mie­rzył po­tęż­ny cios batem. Chło­pak, na oko znacz­nie młod­szy od Esz­ku­ra, zawył strasz­li­wie i upadł na zie­mię.

– Wsta­waj, za­wszo­ny kun­dlu! – wark­nął straż­nik. – Do ro­bo­ty!

Nie­wol­nik spró­bo­wał po­wstać z ziemi, ale mię­śnie od­mó­wi­ły mu po­słu­szeń­stwa. Z prze­cią­głym ję­kiem upadł po­now­nie, wy­wo­łu­jąc jesz­cze więk­szy gniew nad­zor­cy. Bicz trza­snął jesz­cze raz, a chło­pak za­sko­wy­tał z bólu. Po jego ple­cach spły­nę­ła krew.

– Ostrze­gam cię ostat­ni raz, świń­ski wy­sry­wie – wrza­snął straż­nik. – Wsta­niesz teraz, albo nie wsta­niesz już wcale!

– Prze­stań, wy­star­czy!

Ostat­nie słowa wy­po­wie­dział Esz­kur, który po­rzu­cił ło­pa­tę i pod­szedł do straż­ni­ka. Wiel­ki nad­zor­ca spoj­rzał na męż­czy­znę z miną, jak gdyby zo­ba­czył ducha.

– Jest nowy, nie wi­dzisz? – za­py­tał roz­złosz­czo­ny nie­wol­nik. – Nigdy nie trzy­mał ło­pa­ty w ręku. Nie na­uczy się kopać, jeśli go za­bi­jesz!

– A tobie co do tego, psie? – krzyk­nął straż­nik, za­ci­ska­jąc groź­nie palce na swoim bacie.

– Mnie nic. Ale bu­dow­ni­czy może być zły, jeśli w za­chod­niej czę­ści ubę­dzie rąk do pracy.

Słowa wy­war­ły wra­że­nie na nad­zor­cy. Esz­kur wie­dział, gdzie ude­rzyć. Dwa razy dzien­nie plac wi­zy­to­wał jeden z bu­dow­ni­czych Igul-si­na, który oso­bi­ście spraw­dzał stan wy­ko­na­nych robót. Straż­ni­cy byli pa­na­mi życia i śmier­ci nie­wol­ni­ków, ale sami od­po­wia­da­li przed do­stoj­ni­kiem. Je­śli­by uznał, że da­ne­go dnia zro­bio­no nie­do­sta­tecz­nie wiele, mógł­by kazać wy­rwać im ręce albo wrzu­cić do dołu ze skor­pio­na­mi.

– Sko­roś taki wy­szcze­ka­ny, po­sta­wisz go na nogi i do­pil­nu­jesz, żeby wziął się do ro­bo­ty – wy­ce­dził nad­zor­ca. – Jeśli zo­ba­czę, że dół nie jest głęb­szy, urżnę wam obu jaja.

Esz­kur po­ki­wał tylko głową i po­chy­lił się nad chło­pa­kiem. Z nie­ma­łym wy­sił­kiem dźwi­gnął nie­szczę­śni­ka z ziemi, sta­wia­jąc go na równe nogi. Nowy wy­glą­dał mizernie. Cie­nie pod ocza­mi przy­wo­dzi­ły na myśl trupa, jego wargi zu­peł­nie stra­ci­ły kolor, a oczy błą­dzi­ły po oko­li­cy, jak gdyby chło­pak nie był do końca przy­tom­ny.

– Po­zbie­raj się do kupy, sły­szysz? – szep­nął Esz­kur. – Ina­czej obaj bę­dzie­my mieć kło­po­ty.

Chło­pak wy­ję­czał coś nie­zro­zu­mia­łe­go. Star­szy z nie­wol­ni­ków pu­ścił go i upew­nił się, czy nowy może ustać na wła­snych no­gach.

– Nie wi­dzia­łem cię tu wcze­śniej. Jak masz na imię?

– D-Dum­zi – wy­krztu­sił prze­stra­szo­ny mło­dzie­niec, spo­glą­da­jąc nie­uf­nie na swo­je­go wy­ba­wi­cie­la.

– Na mnie wo­ła­ją Esz­kur. Słu­chaj, zro­bi­my tak. Wy­trzy­maj jesz­cze jakiś czas, pra­cuj naj­le­piej, jak umiesz. Nie­dłu­go przyj­dzie nad­zor­ca, który rozda nam plac­ki. Ja do­sta­nę dwa, ty nie do­sta­niesz żad­ne­go. Za le­ni­stwo – po­wie­dział męż­czy­zna. – Po­dzie­lę się z tobą, ale mu­sisz pra­co­wać. Jasne?

Blady chło­pak, który w bla­sku słoń­ca wy­glą­dał jak zjawa, po­ki­wał je­dy­nie głową, gotów zgo­dzić się chyba na wszyst­ko, co Esz­kur mu za­pro­po­nu­je.

– Bę­dzie do­brze, wy­trzy­masz do końca dnia. Jesz­cze przy­wyk­niesz.

Star­szy nie­wol­nik klep­nął go ostroż­nie w kark. Ża­łu­jąc już pod­ję­tej pod wpły­wem im­pul­su de­cy­zji, Esz­kur wró­cił do swo­jej ło­pa­ty.

Każdy ro­dzaj jadła był obec­nie na wagę złota. Nie­wol­nik nie cho­dził nigdy z peł­nym żo­łąd­kiem, ale susza, gnę­bią­ca Da­ra­du od wielu mie­się­cy, po­gor­szy­ła spra­wy jesz­cze bar­dziej. W lep­szych cza­sach Esz­kur otrzy­my­wał każ­de­go dnia trzy jęcz­mien­ne plac­ki, dwa li­ście sa­ła­ty i czte­ry owoce, a pod wie­czór nawet kilka cho­chli zupy ce­bu­lo­wej. Teraz te do­stat­ki wy­da­wa­ły się je­dy­nie mgli­stym wspo­mnie­niem.

Wielu są­dzi­ło, że sy­tu­ację po­pra­wi ko­lej­ne zwy­cię­stwo ka­pła­na-so­ko­ła. Pół roku temu Igul-sin wy­ru­szył na czele nie­po­ko­na­nych dotąd za­stę­pów Da­ra­du pod mury Ega­li­bi­sy, aby jak zwy­kle pod­po­rząd­ko­wać swo­jej woli słab­sze mia­sto. I cho­ciaż od­pra­wia­ne pu­blicz­nie wróż­by z wnętrz­no­ści kozy i lotu pta­ków obie­cy­wa­ły wiel­kie zwy­cię­stwo, za­miar się nie po­wiódł. Esz­kur z sa­tys­fak­cją ob­ser­wo­wał po­ko­na­ne woj­sko, które wra­ca­ło do domu dwu­krot­nie mniej licz­ne niż na po­cząt­ku wy­pra­wy. Mó­wi­ło się o tym, że pod mu­ra­mi wro­gie­go mia­sta nie­przy­ja­ciel­ska wy­ciecz­ka po­rwa­ła jedną z szes­na­stu żon wład­cy Da­ra­du. Wy­ma­chu­ją­cy ło­pa­tą Esz­kur zer­k­nął na chwi­lę w kie­run­ku Zig­gu­ra­tu Hepsy. Umiesz­czo­ne na murze bu­dow­li wy­obra­że­nie bo­gi­ni spo­glą­da­ło srogo na pra­cu­ją­cych nie­wol­ni­ków czte­re­ma pa­ra­mi oczu. Jakaż pani losu i przy­szło­ści mo­gła­by się tak po­my­lić? – po­my­ślał zło­śli­wie męż­czy­zna. Kie­dyś kró­lo­wa wszyst­kich bogów wy­wo­ły­wa­ła w nim strach i sza­cu­nek, teraz wy­da­wa­ła się śmiesz­na i nic niezna­czą­ca.

Od czasu po­wro­tu Igul-si­na z nie­uda­nej kam­pa­nii nie­wol­ni­ków za­czę­to trak­to­wać jesz­cze su­ro­wiej niż do­tych­czas. Esz­ku­ro­wi wy­tłu­ma­czo­no, co to ozna­cza. Cho­dzi­ło tu o strach, cuch­ną­cy, prze­brzy­dły strach, który tkwił w sercu ka­pła­na-so­ko­ła. Nie­wol­ni­ków było coraz wię­cej, ludzi wład­cy na­to­miast uby­wa­ło. Każ­de­go roku mo­nar­cha po­wo­ły­wał do grona straż­ni­ków chłop­ców koń­czą­cych wła­śnie je­de­na­sty rok życia, teraz jed­nak Igul-sin po­sta­no­wił za­żą­dać nawet dzie­ci ośmio­let­nich. Krót­ko mó­wiąc, ka­płan-so­kół oba­wiał się nie­po­słu­szeń­stwa i buntu.

Dumzi mu­siał zo­stać sprze­da­ny w nie­wo­lę sto­sun­ko­wo nie­daw­no, naj­pew­niej za długi. Młody wy­glą­dał na prze­ra­żo­ne­go, po­zba­wio­ne­go wszel­kiej na­dziei, nie­pew­ne­go, czy do­cze­ka końca dnia. Do­kład­nie tak samo czuł się Esz­kur szes­na­ście lat temu, gdy jego świat runął. Wcze­śniej­sze życie po­zo­sta­wa­ło już teraz mgli­stym wspo­mnie­niem. Męż­czy­zna nie pa­mię­tał nawet, jakim czło­wie­kiem był uprzed­nio. Pa­mię­tał je­dy­nie, że Igul-sin ode­brał mu wszyst­ko: matkę, żonę, dom, wol­ność, no i oczy­wi­ście mi­strza Utie­go. Dużo czasu za­ję­ło Esz­ku­ro­wi po­go­dze­nie się z wy­da­rze­nia­mi. Szyb­ciej po­szło z na­bra­niem lęku przed ka­pła­nem-so­ko­łem i jego ludź­mi.

Jutro prze­sta­nę się bać, obie­cał sobie męż­czy­zna, z wy­jąt­ko­wą za­wzię­to­ścią wbi­ja­jąc ło­pa­tę w zie­mię.

 

* * *

 

Na­za­jutrz wy­pa­da­ło, jak za­wsze co dzie­sięć dni, świę­to bo­gi­ni Hepsy. Tłumy wier­nych miały wy­słu­chi­wać mo­dlitw od­czy­ty­wa­nych z ka­mien­nych ta­blic przez ka­pła­nów, a także skła­dać ofia­ry na bo­ga­to zdo­bio­nych oł­ta­rzach. Wszy­scy ufali, że ob­da­ro­wa­nie bogów od­su­nie od Da­ra­du tra­gicz­ną w skut­kach suszę, uchro­ni mia­sto przed wro­ga­mi i za­pew­ni miesz­kań­com do­sta­tek. Pod wie­czór, jak zwy­kle, ka­płan-so­kół miał od­czy­tać przy­szłość na naj­wyż­szym ta­ra­sie zig­gu­ra­tu, ujaw­nia­jąc wy­ro­ki Hepsy. W za­pew­nie­nia bo­gi­ni o ry­chłym końcu pro­ble­mów mia­sta i świe­tla­nej przy­szło­ści wie­rzy­ło jed­nak coraz mniej osób.

Świę­to ozna­cza­ło, że wszy­scy mu­sie­li po­wstrzy­mać się od pracy, a nakaz ten do­ty­czył nawet miesz­kań­ców dziel­ni­cy nie­wol­ni­czej. Zgro­ma­dze­ni w brud­nej szo­pie na obrze­żach Da­ra­du lu­dzie mieli jed­nak za­miar ce­le­bro­wać zgoła inną uro­czy­stość.

Gruby Tyris do­rzu­cił drwa do pa­le­ni­ska, pod­trzy­mu­jąc boski pło­mień. Esz­kur przy­glą­dał się zja­wi­sku z na­boż­ną czcią. Mistrz Uti tłu­ma­czył mu kie­dyś, że ogień jest darem od Do­bre­go Pana Ha­si­ta­sa, da­ją­cym cie­pło, świa­tło, nie bę­dą­cym ni­czym innym, jak po­ży­tecz­nym na­rzę­dziem w rę­kach ludzi. Dym na­to­miast sym­bo­li­zo­wał obec­ność Li­fi­sza, był nie­czy­sty, brud­ny i po­wo­do­wał same szko­dy, ale po­nie­waż ula­ty­wał od razu ku górze, nie plu­ga­wił świę­te­go ognia.

Wiara Esz­ku­ra i jego po­bra­tym­ców róż­ni­ła się zna­czą­co od prawd wy­zna­wa­nych przez więk­szość miesz­kań­ców Da­ra­du. Pod­da­ni Igul-si­na są­dzi­li, że nad ich losem czu­wa­ją Hepsa, Palla, Ista­fasz i Ge­ren­durm, ale Esz­kur wie­dział swoje. Sta­rzy bo­go­wie spra­wu­ją je­dy­nie pie­czę nad bo­ga­ty­mi i do­brze uro­dzo­ny­mi, zwykł ma­wiać mistrz Uti. Wiedz, chłop­cze, że sta­rzy bo­go­wie są mrocz­ny­mi de­mo­na­mi, wy­słan­ni­ka­mi boga Li­fi­sza, bę­dą­ce­go półczło­wie­kiem, półskor­pio­nem. Czy­nić chcą tylko zło.

Gdy młody Esz­kur wy­słu­chał nauk mi­strza po raz pierw­szy, nie mógł spać przez czte­ry noce, drżąc przed Złym Panem i jego ja­do­wi­tym żą­dłem. Uti uspo­ko­ił go do­pie­ro po kilku dniach. Tłu­ma­czył, że Po­two­ra nie na­le­ży oba­wiać się do­słow­nie. Świat bo­wiem bu­do­wa­ły dwa ele­men­ty – dobro i zło, zaś Li­fisz obec­ny był nie we wła­snej po­sta­ci, tylko we wszyst­kich par­szy­wych wy­stęp­kach, w okru­cień­stwie, nie­spra­wie­dli­wo­ści, pysze i prze­mo­cy. Tak bę­dzie aż po kres dni, kiedy to Dobry Pan Ha­si­tas od­nie­sie osta­tecz­ne zwy­cię­stwo nad Li­fi­szem. Wtedy na­sta­nie Dzień Spra­wie­dli­wo­ści.

Dnia Spra­wie­dli­wo­ści mi­strzo­wi Utie­mu nie było dane do­cze­kać. Zo­stał za­bi­ty przez straż­ni­ków Igul-si­na, któ­rzy z ogrom­ną za­wzię­to­ścią tę­pi­li wszyst­kie ozna­ki in­no­wier­stwa i nie­po­słu­szeń­stwa. Żonę Esz­ku­ra roz­pru­to mie­czem na oczach męża, a jego sa­me­go kilka dni potem oszpe­co­no dwoma pięt­na­mi i od­da­no w nie­wo­lę. Wbi­ja­ją­cy spoj­rze­nie w ogień i przy­wo­łu­ją­cy wspo­mnie­nia męż­czy­zna nawet nie po­czuł, kiedy po jego po­licz­kach po­pły­nę­ły łzy.

Po­ta­jem­ny ob­rzą­dek nie zdą­żył roz­po­cząć się na dobre. Zanim nie­wol­ni­cy za­czę­li za­no­sić mo­dli­twy do Ha­si­ta­sa, do środ­ka wbie­gła młoda dziew­czy­na.

– Straż­ni­cy już wie­dzą. Idą tu w wiel­kiej licz­bie – po­wie­dzia­ła prze­ję­tym gło­sem.

Esz­ku­ro­wi za­bi­ło szyb­ciej serce. Kosz­mar po­wra­cał, ale tym razem męż­czy­zna był na niego go­to­wy.

Gruby Tyris ski­nął tylko głową, co kil­ku­na­stu zgro­ma­dzo­nych wier­nych ode­bra­ło jako znak, by zna­leźć schro­nie­nie. Chwy­ci­li przy­go­to­wa­ne wcze­śniej ostre na­rzę­dzia – Esz­ku­ro­wi przy­pa­dły widły – i ukry­li się w róż­nych za­ka­mar­kach szopy: za ster­ta­mi siana, cięż­ki­mi drew­nia­ny­mi skrzy­nia­mi oraz po­mię­dzy wor­ka­mi ze zbo­żem. Na wi­do­ku po­zo­sta­li je­dy­nie Tyris i trzech naj­dziel­niej­szych nie­wol­ni­ków. Dziew­ka gdzieś znik­nę­ła. Wszy­scy za­mar­li w ner­wo­wym ocze­ki­wa­niu.

Esz­kur czuł, jak serce ło­mo­cze mu w pier­si. Każda chwi­la cią­gnę­ła się w nie­skoń­czo­ność. W końcu do szopy wpa­dł, zgod­nie z ostrze­że­niem dziew­ki, ponad tuzin straż­ni­ków uzbro­jo­nych we włócz­nie i mie­cze z brązu. Z pa­skud­nym, zło­wiesz­czym uśmie­chem ich przy­wód­ca mach­nął ręką na resz­tę, by usta­wi­li się pół­ko­lem i od­cię­li Ty­ri­so­wi oraz jego kom­pa­nom drogę do wyj­ścia.

– No pro­szę, jesz­cze wam mało, wy brud­ne wie­prze? – za­py­tał nie­mal­że z sa­tys­fak­cją naj­star­szy rangą sie­pacz. – Ka­płan-so­kół dał wam szan­sę, że­by­ście dalej wie­dli swoje nędz­ne życie, a wy po­sta­no­wi­li­ście po­now­nie ob­ra­żać bogów?

– Igul-sin nie jest na­szym panem – od­wark­nął Gruby Tyris. – Nie ma prawa mówić nam, co mo­że­my robić.

– Tro­chę wdzięcz­no­ści, bluź­nier­co. Ką­sasz rękę, która cię karmi. Gdzie byś był, gdyby nie twój pan?

– Moim panem jest tylko Ha­si­tas.

Wo­jow­nik wes­tchnął je­dy­nie i po­krę­cił z roz­cza­ro­wa­niem głową, ale rów­no­cze­śnie prze­je­chał dło­nią po pła­skiej kra­wę­dzi swo­je­go ostrza.

– Nie­wdzięcz­ne ścier­wo. Wiesz, co musi teraz na­stą­pić, praw­da? Pój­dzie­cie z nami po do­bro­ci, czy mamy wam pomóc?

Esz­kur wyj­rzał ostroż­nie zza ster­ty siana. Jeden ze straż­ni­ków był bar­dzo bli­sko, le­d­wie kilka kro­ków od niego – w sam raz, aby go do­paść i prze­bić wi­dła­mi. Nie­wol­nik scho­wał się i wstrzy­mał od­dech. Pró­bo­wał opa­no­wać go­ni­twę myśli. Mało bra­ko­wa­ło, a serce wy­sko­czy­ło­by mu z pier­si. 

– Bę­dzie­cie mu­sie­li za­cią­gnąć nas do ka­pła­na-so­ko­ła. Sami nie pój­dzie­my – ostrzegł Tyris, usta­wia­jąc się w po­zy­cji bo­jo­wej i trzy­ma­jąc przed sobą ło­pa­tę. Kilku żoł­nie­rzy wy­buch­nę­ło na ten widok grom­kim śmie­chem.

– Dobry żart – skwi­to­wał bez cie­nia we­so­ło­ści do­wód­ca. – Chłop­cy, wie­cie, co macie robić.

– Na­sta­nie w końcu Dzień Spra­wie­dli­wo­ści! – za­krzyk­nął Gruby Tyris na tyle gło­śno, aby wszy­scy w szo­pie mogli go usły­szeć.

To był sy­gnał. Esz­kur ści­snął swoją nędz­ną broń. Wy­biegł zza siana i po­gnał w stro­nę straż­ni­ka. Za­po­mniał o stra­chu. Do­sko­czył do ofia­ry i pchnął wi­dła­mi. Na­rzę­dzie wbiło się głę­bo­ko w plecy wo­jow­ni­ka. Żoł­nierz krzyk­nął roz­dzie­ra­ją­co z bólu i upadł na zie­mię, wy­pusz­cza­jąc miecz z dłoni. Esz­kur bez za­sta­no­wie­nia po­chwy­cił broń.

Za­pa­no­wał nie­opi­sa­ny chaos. Nie­wol­ni­cy wy­pa­dli ze wszyst­kich stron, ude­rza­jąc żoł­nie­rzy czym po­pad­nie. Uzbro­jo­ny w ło­pa­tę Gruby Tyris runął na dwój­kę nie­przy­ja­ciół. Za­sko­cze­ni sie­pa­cze, któ­rzy za­wie­rzy­li fał­szy­wej in­for­ma­cji o tym, że in­no­wier­ców bę­dzie mniej, zbili się w cia­sną grupę na środ­ku szopy, wy­sta­wia­jąc broń. Pe­wien nie­wol­nik spró­bo­wał za­szar­żo­wać i roz­bić szyk. Włócz­nia któ­re­goś z pod­wład­nych Igul-si­na prze­bi­ła go na wylot, roz­bry­zgu­jąc na­oko­ło krew.

Po chwi­li straż­ni­cy otrzą­snę­li się z szoku i za­ata­ko­wa­li. Do­wód­ca krzy­czał ja­kieś roz­ka­zy. Ko­lej­ny z wy­znaw­ców Ha­si­ta­sa, cięty ostrzem, po­le­ciał do tyłu z prze­ra­ża­ją­cym wrza­skiem. Esz­kur prze­stał re­je­stro­wać wy­da­rze­nia. W ostat­niej chwi­li unik­nął po­tęż­ne­go pchnię­cia in­ne­go spo­śród żoł­nie­rzy. Z gniew­nym okrzy­kiem, w od­we­cie po­trza­skał drzew­ce ude­rze­niem mie­cza.

To, co dzia­ło się we wnę­trzu szopy, za­czy­na­ło przy­po­mi­nać krwa­wą jatkę. Esz­kur po­ty­kał się o le­żą­ce na ziemi ciała. Jedni i dru­dzy wrzesz­cze­li coś, ale sens słów nie do­cie­rał do jego umy­słu. Wy­ma­chi­wał po pro­stu spi­żo­wym mie­czem. Pró­bo­wał tra­fić. Nie za­uwa­żył nawet, że bun­tow­ni­cy za­bi­li dwóch straż­ni­ków, ale suk­ces ten oku­pi­li utra­tą pię­ciu to­wa­rzy­szy. Na zwy­cię­stwo nie było szans.

Któ­ryś z nie­wol­ni­ków po­biegł w stro­nę pa­le­ni­ska. Za­czął roz­ja­rzać przy­go­to­wa­ne wcze­śniej po­chod­nie i ci­skać je, gdzie po­pad­nie: na ster­ty siana, po­mię­dzy worki ze zbo­żem i pod nogi sie­pa­czy. Ogień szyb­ko ogar­niał szopę.

Straż­ni­cy nie mogli wie­dzieć, że ze sto­do­ły jest dru­gie wyj­ście, sta­ran­nie za­sło­nię­te wcze­śniej przez nie­wol­ni­ków drew­nia­ny­mi skrzy­nia­mi wy­peł­nio­ny­mi świń­ską paszą. To­wa­rzy­sze Esz­ku­ra po­czę­li cofać się w tym kie­run­ku, po­śród trza­sku coraz wyż­szych pło­mie­ni. Mi­nę­ło kilka chwil, zanim do­wód­ca ludzi Igul-si­na pojął.

– Chcą uciec! – wy­krzyk­nął. – Z dru­giej stro­ny, okrą­żyć szopę!

Ale nie było już żad­nej dru­giej stro­ny. Drzwi, któ­ry­mi wo­jow­ni­cy tu we­szli, za­ba­ry­ka­do­wa­no od ze­wnątrz. Esz­kur uj­rzał za­sko­czo­nych straż­ni­ków. Wy­buch­nął gło­śnym śmie­chem.

Jeden po dru­gim, nie­wol­ni­cy ucie­ka­li z szopy, a po­zo­sta­li for­mo­wa­li coraz cia­śniej­szy kor­don mię­dzy skrzy­nia­mi a ścia­ną sto­do­ły. Wal­czą­cy śli­zga­li się na krwi. Pło­mie­nie się­ga­ły już strze­chy, roz­bry­zgu­jąc po­ma­rań­czo­we iskry i wy­dzie­la­jąc kłęby czar­ne­go dymu. Straż­ni­cy pró­bo­wa­li prze­bić się do je­dy­ne­go po­zo­sta­łe­go wyj­ścia. Bez­sku­tecz­nie.

Esz­kur za­po­mniał o całym świe­cie. Na­cie­rał na nie­przy­ja­ciół w ogrom­nym gnie­wie, uska­ki­wał przed ich cio­sa­mi, krzy­czał i blu­zgał. Zdało mu się, że kogoś tra­fił. Męż­czy­zna nie za­uwa­żył nawet, że zo­stał jed­nym z ostat­nich nie­wol­ni­ków w szo­pie.

– Ucie­kaj stąd, póki czas! – za­wo­łał Gruby Tyris, prze­krzy­ku­jąc trzask pło­mie­ni. Naj­od­waż­niej­szy spo­śród nie­wol­ni­ków zdo­był w jakiś spo­sób włócz­nię. Wraz z dwoma in­ny­mi męż­czy­zna­mi wła­snym cia­łem osła­niał drogę do wyj­ścia.

Te słowa oprzy­tom­ni­ły Esz­ku­ra. Pu­ścił się bie­giem w stro­nę wyj­ścia do­kład­nie w mo­men­cie, kiedy jedna z pło­ną­cych u góry belek pękła z trza­skiem i ru­nę­ła na zie­mię. Żar i gęsty dym na mo­ment ośle­pi­ły wszyst­kich wal­czą­cych.

– Za­my­kaj te drzwi! – krzyk­nął Tyris roz­pacz­li­wym gło­sem.

Była to część planu, ale serce Esz­ku­ra i tak pękło na dwoje, gdy opu­ściw­szy ogar­nię­tą ogniem szopę za­blo­ko­wał wyj­ście. Kiedy inni za­czę­li pod­su­wać pod drzwi cięż­kie belki i be­czuł­ki, męż­czy­zna my­ślał tylko o po­zo­sta­wio­nej w środ­ku trój­ce kom­pa­nów. Miał na­dzie­ję, że lu­dzie Igul-si­na po­zba­wią ich życia, nim wszy­scy zginą od ognia.

Krzy­ki wy­do­by­wa­ły się z wnę­trza bu­dyn­ku, ale roz­brzmie­wa­ły także na ze­wnątrz. Do­oko­ła sto­do­ły stali przy­pad­ko­wi gapie, wolni i nie­wol­ni, zwa­bie­ni ha­ła­sem i smro­dem spa­le­ni­zny.

– Co ro­bi­cie? – za­krzyk­nął ktoś. – Straż­ni­cy nas wszyst­kich po­za­bi­ja­ją!

– Na­tych­miast prze­stań­cie! – wo­ła­ła jakaś ko­bie­ta. – Igul-sin się o tym dowie!

Ale bun­tow­ni­cy nie słu­cha­li. Esz­kur za­uwa­żył, że sie­pa­cze za­czy­na­ją for­so­wać pro­wi­zo­rycz­ną ba­ry­ka­dę, usi­łu­jąc ra­to­wać życie. Po­tęż­ne ude­rze­nia na­stę­po­wa­ły raz po raz. Gdy męż­czy­zna uzmy­sło­wił sobie, jak nie­wie­le bra­ku­je, żeby cała za­sadz­ka speł­zła na ni­czym, pod­biegł do drzwi i na­parł na nie z ze­wnętrz­nej stro­ny. Do­łą­czy­ło do niego z okrzy­kiem dwóch to­wa­rzy­szy.

– Po­móż­cie nam! – wy­krzyk­nął męż­czy­zna do ludzi ob­ser­wu­ją­cych całą scenę.

Twa­rze ga­piów wy­ra­ża­ły w więk­szo­ści lęk, szok, a cza­sem nawet gniew. Wzrok Esz­ku­ra, wzmac­nia­ją­ce­go ba­ry­ka­dę wła­sny­mi ple­ca­mi, spo­czął na nie­wol­ni­ku po­bi­tym dzień wcze­śniej na placu bu­do­wy. Dumzi śle­dził roz­wój wy­da­rzeń z prze­stra­chem, na jego ob­li­czu ma­lo­wa­ła się nie­pew­ność, ale po chwi­li coś w nim pękło. Młody ru­szył, aby pomóc bun­tow­ni­kom. Po­dą­ży­ło za nim jesz­cze dwóch in­nych nie­wol­nych męż­czyzn.

Sie­pa­cze do­bi­ja­li się do drzwi coraz roz­pacz­li­wiej, pod­czas gdy szopa pło­nę­ła w naj­lep­sze. Ogień ogar­nął całą strze­chę, wy­dzie­la­jąc kłęby czar­ne­go, gry­zą­ce­go dymu. Esz­kur pojął, że to ko­niec. Lu­dzie Igul-si­na nie mieli już żad­nych szans na uciecz­kę. Roz­grza­ne do czer­wo­no­ści drzwi pa­rzy­ły ciało męż­czy­zny, po­bru­dzo­ne sadzą i upstrzo­ne drza­zga­mi, ale napór z we­wnątrz stop­nio­wo za­ni­kał. Wście­kłe krzy­ki ze środ­ka po­wo­li prze­cho­dzi­ły w dra­ma­tycz­ny, bła­ga­ją­cy o li­tość sko­wyt. Straż­ni­cy pło­nę­li żyw­cem.

Esz­ku­ra ogar­nę­ła eu­fo­ria. Aż do tej chwi­li nie­wol­nik nie wie­rzył w szan­se pla­no­wa­nej za­sadz­ki, ale do­tar­ło do niego z całą mocą, że na­praw­dę się udało. Za­mknę­li­śmy kil­ka­na­ście gadów w pu­łap­ce bez wyj­ścia, po­my­ślał. Płoną od świę­te­go ognia. Dzię­ku­jąc Ha­sita­so­wi, nie zwa­ża­jąc na po­ra­nio­ne i po­pa­rzo­ne ciało, od­stą­pił od drzwi i uniósł zdo­bycz­ny, spi­żo­wy miecz, tak by wszy­scy mogli go zo­ba­czyć. Ze zgro­ma­dzo­ne­go tłumu do­bie­gły po­je­dyn­cze wi­wa­ty, mie­sza­ją­ce się z od­gło­sa­mi ago­nii we­wnątrz sto­do­ły. Oca­le­ni ze środ­ka bun­tow­ni­cy krzyk­nę­li trium­fal­nie.

Nie było jed­nak czasu świę­to­wać. Jeśli się wam po­wie­dzie, ru­szaj­cie w stro­nę Placu Bo­gi­ni, po­wie­dział wiele dni temu Aszu­ra ob­ja­śnia­ją­cy bun­tow­ni­kom przy­go­to­wa­ny przez sie­bie plan. Esz­ku­ra oto­czy­ło sied­miu ini­cja­to­rów za­sadz­ki, a także pię­ciu roz­ra­do­wa­nych męż­czyzn z tłumu. Wśród nich zna­lazł się oczy­wi­ście Dumzi.

– Dzi­siaj wal­czy­my o wol­ność! – za­wo­łał Esz­kur za­chryp­nię­tym z wy­sił­ku gło­sem. – Dzi­siaj sami wy­wal­czy­my sobie Dzień Spra­wie­dli­wo­ści! Na Plac Bo­gi­ni!

I po­bie­gli, zo­sta­wia­jąc w tyle ogar­nię­ty po­żo­gą bu­dy­nek. Gnali, jak gdyby za­le­ża­ło od tego ich życie. Z in­nych czę­ści dziel­ni­cy nie­wol­ni­czej do­bie­ga­ły ich roz­pacz­li­we okrzy­ki, w wielu miej­scach dało się do­strzec wy­strze­li­wu­ją­ce wy­so­ko w górę pło­mie­nie. Zna­czy­ło to, że bunt wy­bu­chał także w in­nych czę­ściach Da­ra­du. Aszu­ra wie­dział, co robi.

Re­be­lian­ci pę­dzi­li ulicz­ka­mi, śle­dze­ni przez zdez­o­rien­to­wa­nych ga­piów wy­le­ga­ją­cych z domów. Gdy po­wstań­cy zna­leź­li się w po­ło­wie drogi, w oko­li­cach jed­nej z miej­skich straż­nic, do­strze­gli pię­ciu żoł­nie­rzy, tak samo zbi­tych z tropu, jak duża część miesz­kań­ców mia­sta.

– Zabić ich! Za­rżnąć! – krzy­czał Esz­kur ile sił w pier­siach.

Grupa ru­nę­ła na żoł­nie­rzy Igul-si­na ze strasz­li­wym ry­kiem. Zbli­ża­jąc się do prze­ciw­ni­ków Esz­kur spo­strzegł, że jeden z nich ma w naj­lep­szym przy­pad­ku dzie­sięć lat. Prze­stra­szo­ny, drob­ny i chudy chło­piec uniósł miecz tak wy­so­ko, jak zdo­łał, ale było już za późno. Ostrze dzier­żo­ne przez znacz­nie sil­niej­sze­go męż­czy­znę roz­łu­pa­ło mło­dzi­ko­wi czasz­kę. Żoł­nierz runął pod wpły­wem ude­rze­nia na zie­mię, a z jego głowy za­czę­ła wy­pły­wać ró­żo­wa­wa, mie­sza­ją­ca się z krwią maź.

 

* * *

 

By wy­wo­łać pożar, który stra­wi cały las, wy­star­czy cza­sem nie­wiel­ka iskra. Prze­ko­na­li się o tym na wła­snej skó­rze miesz­kań­cy Da­ra­du. Póź­nym po­po­łu­dniem więk­szość mia­sta pło­nę­ła.

Bunt wy­buchł w kilku po­mniej­szych za­sa­dzkach przy­go­to­wa­nych przez pra­wie setkę nie­wol­ni­ków wy­zna­ją­cych boga Ha­sitiasa. Prze­wo­dził im nie­ja­ki Aszu­ra, któ­re­go po­le­ceń słu­cha­li wszy­scy po­wstań­cy. Żoł­nie­rze Igul-si­na na­to­miast, za­sko­cze­ni roz­ru­cha­mi na nie­spo­ty­ka­ną do tej pory skalę, nie po­tra­fi­li sku­tecz­nie prze­ciw­dzia­łać wy­pad­kom. Zanim pa­tro­le zdo­ła­ły do­trzeć w jedno miej­sce, ko­lej­ne ogni­sko oporu wy­bu­cha­ło gdzieś in­dziej. Wy­da­wa­ło się to trud­ne do wy­obra­że­nia, ale straż­ni­cy gi­nę­li. Z rąk tych, któ­rych na­zy­wa­li brud­ny­mi psami.

Gdy resz­ta nie­wol­ni­ków zo­rien­to­wa­ła się, że ludzi ka­pła­na-so­ko­ła można po­ko­nać, wielu do­łą­cza­ło do po­wsta­nia. Każdy miał wła­sny powód. Do bun­tow­ni­ków gar­nę­li się inni wy­znaw­cy Ha­sitasa, część chwy­ci­ła za broń z po­wo­du głodu i nie­do­li, jesz­cze inni dla­te­go, że bali się, co może ozna­czać zwy­cię­stwo Igul-si­na. Osta­tecz­nie w bun­cie wzię­ła udział trze­cia część nie­wol­ni­czej po­pu­la­cji Da­ra­du, czyli kilka ty­się­cy osób.

Na po­cząt­ku gi­nę­li i jedni, i dru­dzy. Straż­ni­cy pró­bo­wa­li opa­no­wać sy­tu­ację, roz­bi­ja­jąc po­szcze­gól­ne grupy bun­tow­ni­ków, ale po­ja­wia­ło się ich zbyt wiele. Siły lo­ja­li­stów były na­to­miast prze­trze­bio­ne po nie­daw­nym ob­lę­że­niu Ega­li­bi­sy. Po­wstań­cy zdo­ła­li opa­no­wać Bramę Ge­ren­dur­ma oraz tar­go­wi­sko, ale włócz­ni­cy ka­pła­na-so­ko­ła wy­pchnę­li ich z dziel­ni­cy świą­tyn­nej i utrzy­ma­li po­ło­żo­ny na dro­dze do Zig­gu­ra­tu Hepsy Dom Uzdro­wi­cie­li. Cięż­kie walki miały miej­sce w oko­li­cy Pa­ła­cu Spra­wie­dli­wo­ści – z po­cząt­ku wy­da­wa­ło się, że bun­tow­ni­cy opa­nu­ją bu­dy­nek, ale w klu­czo­wym mo­men­cie wkro­czy­li Sy­no­wie Hepsy, naj­bar­dziej za­pra­wie­ni w bo­jach żoł­nie­rze Igul-si­na. Obie stro­ny po­nio­sły ogrom­ne stra­ty, po­zo­sta­wia­jąc na polu bitwy dzie­siąt­ki po­le­głych. Sy­tu­acja ule­gła zmia­nie do­pie­ro wów­czas, gdy nie­wol­ni­cy zdo­by­li zbro­jow­nię. Bu­dyn­ku bro­nił za­cie­kle od­dział pro­ca­rzy, ale mu­siał ulec na­po­ro­wi zde­ter­mi­no­wa­ne­go tłumu pod wodzą sa­me­go Aszu­ry.

Esz­kur nie miał wąt­pli­wo­ści, że oto na­stał obie­ca­ny przez mi­strza Utie­go Dzień Spra­wie­dli­wo­ści. Bun­tow­ni­cy oczysz­cza­li mia­sto ogniem i mie­czem, wal­cząc o swoją wol­ność i lep­szy los. Świę­ty pło­mień po­chło­nął znie­na­wi­dzo­ny Dom Bu­dow­ni­czych, kilka pa­ła­cy­ków moż­nych, a nawet sie­dzi­bę jed­nej z żon Igul-si­na. Po opa­no­wa­niu głów­nej ulicy w mie­ście przez bun­tow­ni­ków, lo­ja­li­ści ka­pła­na-so­ko­ła bro­ni­li się coraz bar­dziej roz­pacz­li­wie w od­osob­nio­nych punk­tach. Nie­któ­rzy żoł­nie­rze za­czę­li skła­dać broń. Ha­si­tas w swo­jej nie­zmie­rzo­nej ła­ska­wo­ści dep­tał za po­mo­cą słu­żą­cych jego spra­wie po­wstań­ców stary po­rzą­dek, aby na­stęp­nie po­wo­łać nowy. Nic nie miało już wy­glą­dać tak samo.

Tego dnia Esz­kur był świad­kiem wielu okrut­nych scen. Wi­dział, jak nie­zna­ni mu lu­dzie wy­cią­ga­li za włosy jakąś możną, po czym jeden po dru­gim gwał­ci­li ją bez śladu li­to­ści. Krót­ko po po­łu­dniu męż­czy­zna zo­ba­czył, że w oko­li­cach Domu Uczo­nych grupa uzbro­jo­nych ban­dzio­rów roz­pru­wa pła­czą­cym dzie­ciom brzu­chy po­zwa­la­jąc, by wnętrz­no­ści wy­la­ły się z nich na oczach krzy­czą­cej w obłą­kań­czy spo­sób matki. Gdzie in­dziej bun­tow­ni­cy zma­sa­kro­wa­li lo­jal­nych Igul-si­no­wi żoł­nie­rzy, po czym od­da­wa­li mocz na ich ciała. Be­stial­stwo, jakie roz­gry­wa­ło się na uli­cach Da­ra­du, nie mier­zi­ło Esz­ku­ra. Wie­dział bo­wiem, że ci lu­dzie za­słu­ży­li sobie na taki wła­śnie los. Wszyst­kie okru­cień­stwa, każdy jeden bat i każdy jeden dzień, w trak­cie któ­re­go on sam zwi­jał się z głodu, wra­ca­ły ze zdwo­jo­ną siłą do od­po­wie­dzial­nych za nie­spra­wie­dli­wość. Esz­kur wal­czył i krzy­czał. Wy­rzu­cał z sie­bie całą furię, na­gro­ma­dzo­ne przez lata po­kła­dy gnie­wu, roz­pa­czy i bez­na­dziei. Wszel­kie współ­czu­cie zni­ka­ło z serca męż­czy­zny, gdy my­ślał o za­mor­do­wa­nej przed laty żonie. Nie pra­gnął pomóc nie­win­nym ofia­rom buntu, po­dob­nie jak nikt nie chciał wsta­wić się za mi­strzem Utim. 

– Igul-sin ucie­ka! – za­wo­łał w końcu ktoś ra­do­snym gło­sem. – Ka­płan-so­kół ucie­ka z mia­sta! Wi­dzia­łem ry­dwan mkną­cy w stro­nę bramy!

Tłum osza­lał z ucie­chy. Męż­czyź­ni i ko­bie­ty piali ra­do­śnie, bo oto spraw­ca wszyst­kich ich nie­szczęść opusz­czał mia­sto jak szczur, prze­ra­żo­ny i po­ko­na­ny. Esz­kur, któ­re­go skórę po­kry­wa­ła za­schnię­ta war­stwa krwi, sadzy i ziemi, za­pła­kał szcze­rze. Wi­dział tę scenę w wielu snach, lecz nigdy nie po­dej­rze­wał, że może się ona zi­ścić.

Uciecz­ka Igul-si­na ozna­cza­ła, że nie było już z kim wal­czyć. Mia­sto pło­nę­ło, wszę­dzie do­oko­ła tań­czył ogień, wy­plu­wa­jąc z trza­skiem po­ma­rań­czo­we iskry, wiele ulic na­sią­kło prze­la­ną krwią. Gęsty dym, który przy­sła­niał za­cho­dzą­ce po­wo­li słoń­ce, dra­pał nie­mi­ło­sier­nie w gar­dło. Gdy Esz­kur doj­rzał, że lu­dzie idą wiel­kim stru­mie­niem w stro­nę Zig­gu­ra­tu Hepsy, po pro­stu bez­wied­nie do nich do­łą­czył. Nie bar­dzo wi­dział za­szklo­ny­mi ocza­mi, gdzie sta­wia stopy, ale po­zwo­lił, by po­nio­sła go roz­ra­do­wa­na tłusz­cza.

– Hej, za­cze­kaj! – za­krzyk­nął ktoś z tyłu i klep­nął męż­czy­znę w ramię.

Esz­kur od­wró­cił się i uj­rzał Dum­zie­go. Nie­wol­nik w ni­czym nie przy­po­mi­nał osoby po­zna­nej na placu bu­do­wy No­we­go Zig­gu­ra­tu. Mimo pa­skud­nych roz­cięć zna­czą­cych jego nagą pierś i ramię, chło­pak był dumny i wy­pro­sto­wa­ny. Oczy przy­po­mi­na­ły je­dy­nie ża­rzą­ce się punk­ci­ki po­śród za­schnię­tych na twa­rzy skrze­pów krwi, ale Esz­kur doj­rzał w nich coś, czego nie było wczo­raj: życie i na­dzie­ję.

– Dzię­ku­ję – po­wie­dział mło­dzie­niec. – Dzię­ku­ję, że dałeś mi siłę i od­wa­gę. Za­wsze już będę twoim dłuż­ni­kiem.

– Nie bę­dziesz – od­parł Esz­kur. – Sam pod­ją­łeś de­cy­zję, żeby wal­czyć z Igul-si­nem.

 Przez twarz Dum­zie­go prze­mknął le­d­wie za­uwa­żal­ny cień.

– Ja… ja muszę ci coś wy­znać.

– Co ta­kie­go?

Od­po­wie­dzi na to py­ta­nie Esz­kur jed­nak nie uzy­skał. Po­mię­dzy męż­czyzn we­pchnę­li się jacyś roz­ra­do­wa­ni po­wstań­cy, gło­śno wy­krzy­ku­ją­cy spro­śne hasła prze­ciw ka­pła­no­wi-so­ko­ło­wi. Tłum po­niósł roz­mów­ców w in­nych kie­run­kach.

Zwy­cię­scy bun­tow­ni­cy do­tarli w końcu przed zig­gu­rat. Wiel­ka pi­ra­mi­da ze swo­imi czte­re­ma ta­ra­sa­mi, wy­so­ka, dumna i wi­docz­na z każ­de­go punk­tu mia­sta, tego dnia zda­wa­ła się o wiele mniej ma­je­sta­tycz­na. Bez­sil­na bo­gi­ni Hepsa, któ­rej ob­li­cze przed­sta­wio­no na gla­zu­ro­wa­nych ce­głach zig­gu­ra­tu, spo­glą­da­ła na setki przy­by­wa­ją­cych nie­wol­ni­ków, nie mogąc nic zro­bić. Nie prze­po­wie­dzia­łaś Igul-si­no­wi, co ma na­stą­pić. A może po pro­stu nigdy nie po­tra­fi­łaś ni­cze­go prze­po­wie­dzieć, po­my­ślał z sa­tys­fak­cją Esz­kur. Gdy męż­czy­zna prze­cho­dził obok Wiel­kiej Steli, na któ­rej wy­ry­to prawa Da­ra­du, zo­ba­czył, jak inni nie­wol­ni­cy oplu­wa­ją mo­nu­ment. Nie­któ­rzy nawet wy­cią­ga­li człon­ki na wierzch i ob­le­wa­li głaz stru­mie­niem moczu, ku ucie­sze po­zo­sta­łych ga­piów.

Na przy­go­to­wa­ne po­spiesz­nie z kilku desek i ka­mie­ni pod­wyż­sze­nie wy­stą­pił sam Aszu­ra. Nie­wol­nik z dwoma pięt­na­mi na czole, o wzro­ku ja­strzę­bia i bu­do­wie niedź­wie­dzia omiótł tłum na­tchnio­nym spoj­rze­niem. Przy­wód­ca buntu uniósł ręce i krzyk­nął do­no­śnie. Na placu za­pa­dła kom­plet­na cisza.

– Wy­gra­li­śmy! – za­grzmiał Aszu­ra. – Dzi­siaj wy­wal­czy­li­śmy sobie nową, lep­szą przy­szłość. Zma­ga­li­śmy się z pod­ły­mi ga­da­mi Igul-si­na z róż­nych przy­czyn, ale po­łą­czy­ła nas nie­na­wiść do czło­wie­ka, który rzą­dził mia­stem tak wiele lat. Chciał, żeby na­zy­wać go so­ko­łem, ale my wiemy, że był tylko tchórz­li­wym, ża­ło­snym szczu­rem!

– Tchórz, tchórz! Szczur! – za­czął wy­dzie­rać się Esz­kur, a to­wa­rzy­szy­ło mu co naj­mniej kil­ka­set in­nych gło­sów.

– Igul-sin gnę­bił nas na wiele spo­so­bów. Mówił nam, w co mamy wie­rzyć, ile wolno nam zjeść, kazał pra­co­wać do upa­dłe­go, wzno­sząc ko­lej­ne ze swo­ich bo­ga­tych, wspa­nia­łych bu­dow­li! Czuł się na­szym panem, ale nie ro­zu­miał, że tak na­praw­dę to my da­je­my mu siłę! Sie­dział na na­szych bar­kach tyle lat, lecz w końcu go z sie­bie zrzu­ci­li­śmy!

W tam­tym mo­men­cie przy­wód­ca po­wsta­nia wydał się Esz­ku­ro­wi samym bo­giem Ha­si­ta­sem. Pro­mie­nie za­cho­dzą­ce­go słoń­ca pa­da­ły na ob­li­cze męż­czy­zny, do­da­jąc mu nie­ziem­skie­go bla­sku, a wspa­nia­ły głos tra­fiał w głąb duszy. To wła­śnie z in­spi­ra­cji Aszu­ry wy­buchł bunt, to wła­śnie ten czło­wiek przez wiele ty­go­dni na­ma­wiał nie­wol­ni­ków, by na­bra­li od­wa­gi i pod­nie­śli rękę na cie­mię­ży­cie­li. Jeśli nawet nie był bo­giem, bez wąt­pie­nia zro­bił to z na­tchnie­nia Ha­si­ta­sa. Esz­kur przy­glą­dał się prze­ma­wia­ją­ce­mu Aszu­rze z na­boż­ną czcią, skwa­pli­wie wy­ła­pu­jąc każde po­je­dyn­cze słowo oraz gest.

– Wi­dzi­cie bu­dy­nek za moimi ple­ca­mi? – Aszu­ra wy­ce­lo­wał oskar­ży­ciel­sko palec w Zig­gu­rat Hepsy. – Całe zgro­ma­dzo­ne w nim bo­gac­two, wszyst­ko to, czym Igul-sin nie chciał się z nami po­dzie­lić, jest teraz nasze. Wy­pchaj­cie sobie kie­sze­nie, bra­cia, od­bierz­cie na­gro­dę za wszyst­kie lata nie­szczę­ścia!

Tłum z okrzy­kiem eu­fo­rii ru­szył w stro­nę scho­dów pi­ra­mi­dy. Nie­wol­ni­cy prze­ści­ga­li się, po­ko­nu­jąc ka­mien­ne stop­nie i po­trą­ca­jąc sie­bie wza­jem­nie. Część z nich za­ję­ła ta­ra­sy, jed­nak Esz­kur biegł z po­zo­sta­ły­mi na naj­wyż­szy po­ziom, gdzie można było zna­leźć salę świą­tyn­ną. Żaden z nie­wol­ni­ków nie miał tam do tej pory wstę­pu.

Gdy tłusz­cza do­tar­ła na samą górę, oczom zwy­cięz­ców uka­za­ła się roz­le­gła, po­grą­żo­na w pół­mro­ku kom­na­ta. Esz­kur mimo woli wy­do­był z gar­dzie­li wes­tchnie­nie za­chwy­tu. Na samym środ­ku po­miesz­cze­nia był ol­brzy­mi stół, wy­ko­na­ny, tak jak mó­wi­li, ze szcze­re­go złota. Sie­dzie­li przy nim dawni kró­lo­wie – za­su­szo­ne, obrzy­dli­we mumie, wy­pro­wa­dza­ne stąd kilka razy do roku przy oka­zji naj­waż­niej­szych świąt w plu­ga­wych pro­ce­sjach Igul-si­na. Strop sali pod­trzy­my­wa­ło kilka ka­mien­nych ko­lumn, a wzdłuż ścian kom­na­ty usta­wio­no naj­róż­niej­sze ce­re­mo­nial­ne przed­mio­ty: ce­ra­micz­ne, ozdo­bio­ne ma­lun­ka­mi na­czy­nia, wy­sa­dza­ne klej­no­ta­mi in­sy­gnia oraz wspa­nia­łe tka­ni­ny. No i złoto. Wiel­kie kupy błysz­czą­cych monet zro­bi­ły na wbie­ga­ją­cych nie­wol­ni­kach takie wra­że­nie, że więk­szość z nich za­trzy­ma­ła się na kilka chwil, oszo­ło­mio­na nie­spo­ty­ka­nym bo­gac­twem. Mo­ment kon­ster­na­cji nie trwa­ł jed­nak długo. Nie­któ­rzy spo­śród bun­tow­ni­ków rzu­ci­li się z sza­leń­stwem w oczach ku górom złota, pra­gnąć uszczk­nąć jak naj­wię­cej dla sie­bie. Inni za­czę­li roz­bi­jać ma­lo­wa­ne garn­ki i am­fo­ry, pie­jąc przy tym jak zwie­rzę­ta. Ktoś wy­wró­cił kop­nia­kiem jedno z krze­seł przy zło­tym stole, a za­sia­da­ją­ca tam mumia upa­dła na pod­ło­gę, wzbi­ja­jąc w kłęby kurzu. Esz­kur pró­bo­wał do­trzeć do złota jak wielu in­nych, ale w środ­ku zro­bi­ło się tak gęsto, że nie mógł po­sta­wić ani kroku.

Plą­dru­ją­cy salę świą­tyn­ną nie­wol­ni­cy nawet nie za­uwa­ży­li, że do po­miesz­cze­nia nie wia­do­mo skąd za­czął na­pły­wać dym. Z po­cząt­ku le­d­wie wy­czu­wal­ny zio­ło­wy za­pach gęst­niał w kom­na­cie po­wo­li, ale nie­ubła­ga­nie. Pró­bu­ją­cy uto­ro­wać sobie drogę do bo­gactw Igul-si­na Esz­kur za­kasz­lał, a chwi­lę potem zro­bi­ło to kilku in­nych męż­czyzn. Wszy­scy opa­mię­ta­li się do­pie­ro wtedy, gdy salę świą­tyn­ną spo­wi­ły gęste kłęby. W kon­ster­na­cji, pró­bu­jąc utrzy­mać w kie­sze­niach wy­sy­pu­ją­ce się mo­ne­ty, wielu bun­tow­ni­ków usi­ło­wa­ło od­na­leźć źró­dło ta­jem­ni­cze­go zja­wi­ska.

– To ka­płań­skie zioła! – krzyk­nął ktoś z dru­gie­go końca sali.

Esz­ku­ro­wi za­krę­ci­ło się w gło­wie. Jego ciało za­czę­ło być o wiele cięż­sze niż za­zwy­czaj, a sala świą­tyn­na mi­go­ta­ła róż­ny­mi ko­lo­ra­mi, któ­rych męż­czy­zna nawet nie po­tra­fił opi­sać. Jego dłoń spo­czę­ła na sto­ją­cym obok przy­pad­ko­wym wo­jow­ni­ku, który miał pro­ble­my z utrzy­ma­niem rów­no­wa­gi. Nie­wol­ni­cy po­pa­trzy­li po sobie z wy­ra­zem kon­ster­na­cji na twa­rzy.

– Głup­cy, po sto­kroć głup­cy! – za­re­cho­tał jakiś prze­ra­ża­ją­cy głos. – Nie można wy­grać z praw­dzi­wy­mi bo­ga­mi.

Esz­kur mógł­by przy­siąc, że słowa wy­po­wie­dzia­ła jedna z mumii sie­dzą­cych przy zło­tym stole. Spoj­rzał w tam­tym kie­run­ku i uj­rzał, jak nie­ży­ją­cy od dzie­sią­tek lat wład­ca pod­no­si się z krze­sła. Męż­czy­zna wydał z sie­bie okrzyk przerażenia.

W kom­na­cie wy­bu­chła pa­ni­ka. Tak samo gwał­tow­nie, jak nie­wol­ni­cy wpa­dli do po­miesz­cze­nia, teraz usi­ło­wa­li się z niego wy­do­stać. Ludz­ka masa ru­szy­ła w stro­nę wyj­ścia, ale było ono za­blo­ko­wa­ne. Esz­kur, po­ty­ka­jąc się o wła­sne nogi i czu­jąc, jak coś na­ci­ska na jego klat­kę pier­sio­wą, zo­ba­czył sto­ją­cych w otwo­rze żoł­nie­rzy Igul-si­na. Mieli ze sobą wiel­kie tar­cze oraz dłu­gie włócz­nie. Ich przy­ozdo­bio­ne zło­ty­mi pió­ra­mi na­kry­cia głowy mó­wi­ły tylko jedno – byli to Sy­no­wie Hepsy. Tłum pró­bo­wał na­przeć, ale sie­pa­cze na ko­men­dę ode­pchnę­li ich od sie­bie, uśmier­ca­jąc kilku spo­śród bun­tow­ni­ków. Ze szcze­lin po­mię­dzy tar­cza­mi w stro­nę tłusz­czy po­mknę­ły strza­ły i roz­grza­ne ka­mie­nie. Salę świą­tyn­ną wy­peł­ni­ły roz­dzie­ra­ją­ce okrzy­ki bólu i blu­zgi.

To pu­łap­ka, do­tar­ło do przy­ćmio­ne­go umy­słu Esz­ku­ra. Robią to samo, co my w szo­pie. Tylko sku­tecz­niej. Zanim zdą­żył przyjść mu do głowy ja­ki­kol­wiek roz­sąd­ny po­mysł, po­py­cha­ny przez in­nych spa­ni­ko­wa­nych nie­wol­ni­ków męż­czy­zna uj­rzał kątem oka jakąś dziw­ną po­stać w rogu sali. Nie można było do­strzec jej ob­li­cza, ale bez wąt­pie­nia trzy­ma­ła wiel­ki, wi­kli­no­wy kosz. Przez chwi­lę wy­da­wa­ło się, że po­stać pa­trzy wprost na Esz­ku­ra. Zaraz potem prze­wró­ci­ła kosz i znik­nę­ła w mroku.

Dzie­siąt­ki czer­wo­nych, wiel­kich jak dłoń ro­słe­go męż­czy­zny skor­pio­nów opa­no­wa­ły salę w nie­praw­do­po­dob­nym tem­pie. Uwię­zie­ni nie­wol­ni­cy za­czę­li krzy­czeć jak nigdy wcze­śniej i tra­to­wać się wza­jem­nie. Ktoś po­trą­cił Esz­ku­ra, który upadł i ude­rzył w coś głową. Szcząt­ki roz­bi­te­go wcze­śniej ce­ra­micz­ne­go na­czy­nia wbiły się w jego ciało. Męż­czy­znę za­la­ła fala bólu.

Czer­wo­ne skor­pio­ny, wy­sła­ne chyba przez sa­me­go Złego Pana Li­fi­sza, ką­sa­ły wszyst­kich, któ­rych zdo­ła­ły do­paść. Nie było bo­wiem na świe­cie bar­dziej agre­syw­nych, nie­na­wist­nych stwo­rzeń. Po­ką­sa­ni bun­tow­ni­cy wrzesz­cze­li wnie­bo­gło­sy, gdy jad do­cie­rał do wszyst­kich mię­śni i kości. Okrut­na śmierć przy­cho­dzi­ła po­wo­li, lecz nie­ubła­ga­nie.

Chwi­lę przed wy­da­niem ostat­nie­go tchnie­nia, mimo nie­opi­sa­ne­go bólu i po­czu­cia klę­ski, Esz­kur po­czuł spo­kój. Umie­rał, to praw­da, ale przy­naj­mniej nie był już tylko rze­czą.

 

* * *

 

Rok po tych wy­da­rze­niach chudy, bez­wło­sy, ubra­ny w czer­wo­ną tu­ni­kę męż­czy­zna ob­ser­wo­wał z ta­ra­su po­wsta­ją­cy Nowy Zig­gu­rat. Miało minąć jesz­cze dużo czasu, nim bu­dow­la osią­gnie po­żą­da­ną wy­so­kość, ale widok wy­ra­sta­ją­ce­go z ziemi pierw­sze­go ta­ra­su i tak cie­szył oko. Bu­dow­ni­czo­wie do­no­si­li, że prace idą nad­zwy­czaj spraw­nie.

Jesz­cze nie­daw­no los dzie­ła życia Igul-si­na wy­da­wał się nie­pew­ny. Wiele pro­ble­mów drę­czy­ło Da­ra­du. Za spra­wą świa­tłych rzą­dów ka­pła­na-so­ko­ła przy­by­wa­li tu licz­nie miesz­kań­cy wszyst­kich stron Ży­znych Krain: wie­śnia­cy, lud­ność pod­po­rząd­ko­wa­nych pań­ste­wek, za­kład­ni­cy i brań­cy. Wol­nych spro­wa­dza­ła na­dzie­ja na lep­sze życie w cie­niu Zig­gu­ra­tu Hepsy. Szyb­ki roz­rost mia­sta spra­wił jed­nak, że dla ponad pięć­dzie­się­ciu ty­się­cy ży­ją­cych tu ludzi prze­sta­ło wy­star­czać żyw­no­ści. Susza spo­tę­go­wa­ła ten pro­blem, zaś fa­tal­na klę­ska pod Ega­li­bi­są nad­szarp­nę­ła au­to­ry­tet ka­pła­na-so­ko­ła. Wielu od­wra­ca­ło się od sta­rych bogów, szu­ka­jąc wpar­cia w bluź­nier­czych kul­tach i nie­praw­dzi­wych wie­rze­niach. Igul-sin nie miał żad­nych złu­dzeń co do ludz­kiej na­tu­ry – pod­da­ni trwa­li przy wład­cy tak długo, jak było do­brze. Nie­wie­le wy­star­czy­ło, by zwró­ci­li się prze­ciw niemu. Ka­plan-so­kół czuł w ko­ściach, że wi­szą­ce w po­wie­trzu na­pię­cie musi zna­leźć ja­kiejś uj­ście.

O po­wsta­niu Aszu­ry nie pod­szep­nął mu ani in­stynkt, ani bo­gi­ni Hepsa za po­śred­nic­twem wnętrz­no­ści kozy. Praw­da oka­za­ła się o wiele bar­dziej pro­za­icz­na. Igul-sin uzy­skał in­for­ma­cję od do­no­si­cie­la imie­niem Dumzi na kilka dni przed wy­bu­chem buntu. Sprze­daj­ny nie­wol­nik li­czył na wdzięcz­ność wiel­kie­go ka­pła­na-so­ko­ła. Ten zaś udał, że nie przej­mu­ją go strasz­ne wie­ści. Łaska, jaką oka­zał in­for­ma­to­ro­wi, była wiel­ka. Nie po­le­cił go wy­chło­stać.

W spra­wach ta­kich jak ta nie na­le­ża­ło po­le­gać na bo­gach i po­zo­sta­wiać rze­czy lo­so­wi, zaś wład­ca za­li­czał się do grona ludzi roz­waż­nych. Za­pla­no­wał wszyst­ko, jak na­le­ży. Wy­star­czy­ło je­dy­nie w od­po­wied­nim mo­men­cie ukryć naj­bar­dziej do­bo­ro­we od­dzia­ły na czele z Sy­na­mi Hepsy poza mu­ra­mi mia­sta oraz w licz­nych tu­ne­lach zig­gu­ra­tu, wy­drą­żo­nych jesz­cze przez dzia­da wład­cy, a potem cze­kać na wzbu­rzo­ną falę. Po ucię­ciu po­wsta­niu łba, wier­ne woj­ska mu­sia­ły już tylko wy­ła­pać roz­pro­szo­ne grupy ban­dy­tów w mie­ście.

Z nie­za­do­wo­le­niem ludu było jak z wy­le­wem rzeki: wy­da­rze­nie przy­no­si­ło ogrom­ne szko­dy, ale tak jak ży­cio­daj­na woda na­są­cza­ła grun­ty, po­zwa­la­jąc na za­siew zbóż i jesz­cze więk­sze plony w przy­szło­ści, tak i z buntu roz­waż­ny mo­nar­cha po­wi­nien osią­gnąć ko­rzy­ści. Pod­da­ni Igul-si­na słu­ży­li zatem jego spra­wie nawet wów­czas, gdy pod­no­si­li nań rękę. W wy­ni­ku po­wsta­nia śmierć po­nio­sło wiele ty­się­cy osób, co sku­tecz­nie roz­wią­za­ło pro­blem prze­lud­nie­nia, a winą obar­czo­no wy­znaw­ców Ha­si­ta­sa, od któ­rych wszyst­ko się za­czę­ło. Miesz­kań­cy Da­ra­du na dłu­gie lata mieli za­pa­mię­tać, kto spro­wa­dził na nich prze­moc, gwałt i pło­mie­nie po­chła­nia­ją­ce do­by­tek wielu z nich. Aby pod­trzy­mać ne­ga­tyw­ne uczu­cia wzglę­dem bluź­nier­ców, ka­płan-so­kół wy­mie­rzał spra­wie­dli­wość przez wiele dłu­gich ty­go­dni. Poj­ma­ni ban­dy­ci byli mor­do­wa­ni pu­blicz­nie jeden po dru­gim: w do­łach ze skor­pio­na­mi, przy­bi­ja­ni do drew­nia­nych pali, ska­zy­wa­ni na śmierć z głodu i pra­gnie­nia.

Kosz­ty planu mo­nar­chy inni uzna­li­by za ogrom­ne, ale sam Igul-sin nie dbał o to. Wie­dział, że domy można od­bu­do­wać, zbun­to­wa­nych wład­ców przy­wo­łać po­now­nie do po­rząd­ku, a za­ufa­nie ludzi od­zy­skać. Chwi­lo­we nie­do­god­no­ści są ni­czym w po­rów­na­niu do po­trze­by obro­ny mą­drych rzą­dów, po­my­ślał wład­ca.

Ka­płan-so­kół pie­lę­gno­wał kult Hepsy, ale w głębi ducha nie był czło­wie­kiem bar­dzo re­li­gij­nym. Nie dbał o to, w co wie­rzą lu­dzie, do­pó­ki ich praw­dy nie stały w sprzecz­no­ści z jego wła­dzą. Mo­gli­by nawet wie­rzyć w ko­cio­łek z zupą ce­bu­lo­wą. Po­nie­waż jed­nak wy­znaw­cy Ha­si­ta­sa ude­rzy­li w sam fun­da­ment po­tę­gi Igul-si­na, mu­sie­li po­nieść kon­se­kwen­cje. Na wspo­mnie­nie zwy­cię­stwa, wład­ca przy­wo­łał na twarz uśmiech – a nie dzia­ło się to czę­sto. Zwłasz­cza przy­padł mu do gustu po­mysł ze skor­pio­na­mi. Czy ich Zły Pan Li­fisz nie był ko­ja­rzo­ny wła­śnie z tymi zwie­rzę­ta­mi?

Za­chwy­co­ny po­etyc­ko­ścią swo­jej wy­gra­nej, ka­płan-so­kół zer­k­nął w stro­nę za­cho­dzą­ce­go słoń­ca. Zwy­czaj na­ka­zy­wał, by na­zy­wać zig­gu­ra­ty imio­na­mi bogów, ale mo­nar­cha po­sta­no­wił ochrzcić wzno­szo­ną bu­dow­lę ina­czej.

Zig­gu­rat Igul-si­na. Tak, to brzmia­ło god­nie i dum­nie.

Koniec

Komentarze

Powtórzę z bety:

Fajny pomysł, który pasuje do Ciebie – a przynajmniej nicku i avatara xD. Dobrze napisana historia, zwłaszcza fragment, kiedy niewolnicy walczą ze strażnikami. Jest dobre tempo i wystarczające opisy. Dobrze prowadzisz narrację, a zmieniona końcówka rzuciła lepsze światło na całe opowiadanie.

Historia moim zdaniem z tematem podobnym do filmu Snowpiercer, ale w tej wersji ma Twój klimat, klimat Bliskiego Wschodu i to Babilonu, który nie jest tak często poruszany :)

Pozdrawiam i gratuluję, oby więcej takich opowiadań ;)

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Daniel, Snowpiercera niestety nie oglądałem, ale chyba powinienem nadrobić zaległości :P czy to jest na netflixie? Dziękuję za życzliwą opinię! Mortecius, dzięki za ponowną już lekturę. Bardzo się cieszę, że przyrodzona dobrotliwość Igul-sina sprawiła Ci tyle radości :D

Na netflixie jest serial, ale o wiele gorszy od filmu ;)

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Cześć!

 

Nie znam poprzedniej wersji opowiadania, ale w obecnej od pierwszych zdań czuć, że tekst jest porządnie dopieszczony :) 

Jak tu już zostało wspomniane, klimat Bliskiego Wschodu nie pojawia się w fantastyce zbyt często, więc przywołanie go przyjmuję zdecydowanie jako plus, coś świeżego. Świetnie czytało się opis powstania, okrucieństwa rzeczywiście trochę jest, ale nie wyobrażam sobie, żeby się miało nie pojawić. Robi wrażenie, ale pozostaje wyważone, bez zbędnego epatowania. Moczu lało się tu co najmniej tyle, co krwi, ale tak ma właśnie być :D

 

Pozdrawiam!

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Hej, Nati ;) Bardzo mi miło, że lekturę uznałaś za przyjemną i "dopieszczoną". Cieszę się także, że Twoim zdaniem brutalności nie było ani za dużo, ani za mało – dokładnie taki efekt chciałem uzyskać. Pozdrawiam :)

Witaj.

Parafrazując Niziurskiego, przechodzimy do Babilonu i ciemnych spraw jego. :)

Opowiedziana przez Ciebie historia jest wspaniała. Mnóstwo ciekawostek, wartka akcja (oczywiście mrożąca krew w żyłach :) ), wiele brutalności, okrucieństwo, wspaniałe powstanie i spodziewany (niestety) jego kres. Zawsze przy tego typu tekstach człowiek mimowolnie żałuje, że ta wielka radość, ten entuzjazm przecież wkrótce musi się skończyć. Niewolnicy-powstańcy nie mieli w starożytności żadnych szans. :)

Opowiedziałeś o wydarzeniu w arcyciekawy, niebanalny, czasem wręcz kronikarski sposób. 

Czułam się, jakbym znowu wróciła na wykłady studenckie sprzed ponad 25 lat albo czytała akademickie podręczniki o buntach w czasach przedchrystusowych. :)

Piękna sprawa, ponownie gratuluję talentu pisarskiego. :)

Tylko w świecie sf jest to możliwe – bruce pozdrawia AmonaRa! :)))

 

Pecunia non olet

Bruce, wielkie dzięki za wizytę i lekturę ;) Cieszę się, że się podobało, aczkolwiek nie jestem pewny, czy powinien radować mnie fakt, iż podczas lektury czułaś się jak na wykładzie :D pozdrawiam :)

AmonRa

 

nie jestem pewny, czy powinien radować mnie fakt, iż podczas lektury czułaś się jak na wykładzie :D

 

O, zapewniam, że w jak najlepszym tego słowa/wyrażenia znaczeniu. :)

Miałam akurat zaszczyt uczęszczać na wykłady wybitnego profesora starożytnej, który każdy wykład prowadził wprost rewelacyjnie. :)

Fakt, mój zdawkowy wpis nie rozwinął myśli i mógł nie oddać odczuć oraz emocji, wybacz; czułam się, jakbym znowu była na wykładzie, rozwijającym do granic możliwości wyobraźnię i pobudzającym umysł. Starożytna ma w sobie coś takiego tajemniczego, zagadkowego, pełnego znaków zapytania, mrocznego, ale i wciągającego zarazem. Nie każdemu udaje się to wychwycić i uwydatnić. Tobie, moim zdaniem, udało się znakomicie oddać tzw. ducha epoki.

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Ufff, w takim razie czuję się uspokojony :D ja również w czasie swoich pierwszych studiów z wielkim zainteresowaniem śledziłem wykłady z historii starożytnej. W moim odczuciu jest to przedmiot o wiele bardziej zajmujący, niż kolejne epoki. Każdy ogun, na jaki się zapisałem, również był z tym związany, dużo wyniosłem na przykład z historii wczesnego chrześcijaństwa :) pozdrawiam w sobotni poranek! (Pisane z telefonu)

“Bunt mas” okazuje się zaplanowaną akcją władzy, która ostatecznie dąży do jej umocnienia. Żądza krwi głównego bohatera napędza akcje, ukazuje ślepy pęd do przedstawionego w obrazowy sposób mordu. Podobało mi się. Za największy atut tego opowiadania uznaję ostateczne pogodzenie się Ekszura ze śmiercią – to w niej odnajduje spokój, mimo że traci życie, zyskuje przed śmiercią efemeryczne poczucie wolności. Po piekle niewolnictwa następuje chwila upodmiotowienia, okupiona jednak najwyższą ceną – tę jednak bohater jest w stanie zapłacić. Przy okropieństwach rewolucji trudno jest jednoznacznie utożsamić się z buntownikami. Chociaż walczą w słusznej sprawie, dopuszczają się czynów niezwykle okrutnych – sprawia to, że czytelnik nie jest w stanie jednoznacznie ocenić całej sprawy pod kątem moralnym. Gorzki wydźwięk bycia jedynie pionkiem w jakiejś grze, który zawarłeś na samym końcu, również uważam za duży plus. Na dodatek wszystko jest podane w polewie ze starożytnego bliskiego wschodu. Dobra robota! :D

No cóż, Amonie, z pewnością miałeś jakiś pomysł, na przedstawienie tragicznej doli niewolników wznoszących niebotyczne budowle w starożytnym mieście, ale żałuję, że całą istotę powstania sprowadziłeś do dość szczegółowego opisania zaledwie początkowego epizodu walki w szopie, że sprawę walk w innych częściach miasta pozostawiłeś wyobraźni czytelnika, ograniczając się do wzmianki o licznych pożarach i ostatecznym ataku na pałac. Bo to, że spiskowców spotkała klęska, jakoś mnie zupełnie nie zdziwiło.

Czytało się całkiem nieźle, choć wykonanie mogłoby być lepsze.

 

Esz­kur po­zo­sta­wał więc w cięż­szym po­ło­że­niu… ―> Esz­kur po­zo­sta­wał więc w gorszym/ trudniejszym po­ło­że­niu

 

Jakaż pani losu i przy­szło­ści mo­gła­by się tak po­my­lić? po­my­ślał zło­śli­wie męż­czy­zna. ―> Po pytajniku powinna być półpauza, nie dywiz.

 

wy­da­wa­ła się śmiesz­na i nic nie zna­czą­ca. ―> …wy­da­wa­ła się śmiesz­na i nic niezna­czą­ca.

 

Długo za­ję­ło Esz­ku­ro­wi po­go­dze­nie się z wy­da­rze­nia­mi. ―> Dużo czasu za­ję­ło Esz­ku­ro­wi po­go­dze­nie się z wy­da­rze­nia­mi. Lub: Długo trwało, nim Eszkur pogodził się z wy­da­rze­nia­mi.

 

boga bę­dą­ce­go pół-czło­wie­kiem, pół-skor­pio­nem. ―> …boga, bę­dą­ce­go półczło­wie­kiem, półskor­pio­nem.

 

Chwy­ci­li za przy­go­to­wa­ne wcze­śniej ostre na­rzę­dzia… ―> Chwy­ci­li przy­go­to­wa­ne wcze­śniej ostre na­rzę­dzia

 

ukry­li się w róż­nych za­ka­mar­kach szopy: za kę­pa­mi siana… ―> Obawiam się, że siano nie występuje w kępach.

Proponuję: …ukry­li się w róż­nych za­ka­mar­kach szopy: za stertami/ kupami siana

Za SJP PWN: kępa 1. «skupisko drzew, krzewów, kwiatów itp.» 2. «mała wyniosłość na podmokłym, bagnistym terenie» 3. «wysepka na rzece lub jeziorze porosła roślinami»

 

W końcu do szopy wpa­dło, zgod­nie z ostrze­że­niem dziew­ki, ponad tuzin uzbro­jo­nych we włócz­nie i mie­cze z brązu straż­ni­ków. ―> Dość koślawe to zdanie. Co to są miecze z brązu strażników?

Proponuję: W końcu do szopy wpa­dł, zgod­nie z ostrze­że­niem dziew­ki, ponad tuzin strażników uzbro­jo­nych we włócz­nie i mie­cze z brązu.

 

Esz­kur wyj­rzał ostroż­nie zza kępy siana. ―> Esz­kur wyj­rzał ostroż­nie zza sterty siana.

 

Wy­biegł zza kępy siana… ―> Wy­biegł zza siana

 

w od­we­cie po­trza­skał drew­nia­ne drzew­ce ude­rze­niem mie­cza. ―> Masło maślane – drzewce jest drewniane z definicji.

 

Wnę­trze szopy za­czy­na­ło przy­po­mi­nać krwa­wą jatkę. ―> Nie wydaje mi się, aby jakieś wnętrze mogło przypominać krwawą jatkę, jako że krwawa jatka to bijatyka. We wnętrzu może odbyć się krwawa jatka.

Proponuję: To, co działo się we wnętrzu szopy, za­czy­na­ło przy­po­mi­nać krwa­wą jatkę.

 

na kępy siana, po­mię­dzy worki ze zbo­żem… ―> …na sterty siana, po­mię­dzy worki ze zbo­żem

 

Ogień szyb­ko zaj­mo­wał szopę. ―> Ogień nie mógł zająć szopy, albowiem to szopa zajęła się ogniem.

Proponuję: Szopa szybko zajęła się ogniem. Lub: Ogień szyb­ko ogarniał szopę.

 

– Za­my­kaj te cho­ler­ne drzwi! – krzyk­nął Tyris roz­pacz­li­wym gło­sem. ―> Skąd, w czasach kiedy dzieje się to opowiadanie, znano słowo cholera?

 

uniósł zdo­bycz­ny, spi­żo­wy miecz w górę… ―> Masło maślane – czy mógł unieść miecz w dół?

Wystarczy: …i uniósł zdo­bycz­ny, spi­żo­wy miecz

 

 Bunt roz­po­czę­ło kilka po­mniej­szych za­sa­dzek… ―> Czy dobrze rozumiem, że to zasadzki rozpoczęły bunt?

Proponuję: Bunt wybuchł też w kilku pomniejszych zasadzkach

 

Do bun­tow­ni­ków gar­nę­li inni wy­znaw­cy Ha­sitasa… ―> Tu chyba miało być: Do bun­tow­ni­ków gar­nę­li się inni wy­znaw­cy Ha­sitasa

 

 Mimo pa­skud­nych roz­cięć prze­ci­na­ją­cych jego nagą pierś… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Mimo pa­skud­nych roz­cięć znaczących jego nagą pierś

 

we­pchnę­li się jacyś roz­ra­do­wa­ni, wy­krzy­ku­ją­cy gło­śno spro­śne hasła prze­ciw ka­pła­no­wi-so­ko­ło­wi po­wstań­cy. ―> Tu też dość koślawo. Kim był kapłan-sokół powstańca?

Proponuję: …we­pchnę­li się jacyś roz­ra­do­wa­ni posłańcy, głośno wy­krzy­ku­ją­cy spro­śne hasła prze­ciw ka­pła­no­wi-so­ko­ło­wi.

 

Przy­wód­ca buntu uniósł swoje ręce ku górze i wy­do­był z sie­bie do­no­śny okrzyk. ―> Masło maślane i zbędne zaimki.

Proponuję: Przy­wód­ca buntu uniósł ręce i krzyknął do­no­śnie.

 

mumia upa­dła na zie­mię, wzbi­ja­jąc w górę kłęby kurzu i stę­chli­zny. ―> Masło maślane – czy coś może wzbić się w dół? Rzecz dzieje się w komnacie, więc chyba nie było tam klepiska. Nie przypuszczam też, aby wysuszona mumia wydzielała woń stęchlizny. Ponadto stęchlizna chyba nie występuje w kłębach.

Może wystarczy: …mumia upa­dła na podłogę, wzbi­ja­jąc w kłęby kurzu.

 

ska­zy­wa­ni na śmierć z głodu i od­wod­nie­nia. ―> Raczej: …ska­zy­wa­ni na śmierć z głodu i pragnienia.

 

zbun­to­wa­nych ma­rio­net­ko­wych wład­ców usa­dzić po­now­nie do po­rząd­ku… ―> …zbun­to­wa­nych wład­ców przywołać po­now­nie do po­rząd­ku…

Czy w czasach tego opowiadania wiedziano, co to marionetki?

 

Ka­płan-so­kół spra­wo­wał kult Hepsy… ―> Kultu nie można sprawować.

Proponuję: Kapłan-sokół szerzył/ rozwijał/ pielęgnował/ utrwalał kult Hepsy

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nareszcie zdołałem usiąść do komputera :)

 

Crucis, dzięki za podzielenie się wrażeniami z lektury :) Fajnie, że opowiadanie przypadło Ci do gustu. Z całą pewnością trudno jest jednoznacznie sympatyzować ze zbuntowanymi niewolnikami, ponieważ dopuszczają się strasznych czynów. Z drugiej strony, czynnikiem częściowo tłumaczącym obojętność Eszkura na zło wyrządzane innym mieszkańcom miasta jest fakt jego niewoli. Sądzę, że wielu z nas na jego miejscu nie żywiłoby ciepłych uczuć w stosunku do wolnych i możnych Daradu, a także cieszyłoby się z faktu, iż tym razem kto inny ma przerąbane :D

 

Reg, bardzo mi miło, że znalazłaś chwilę na opowiadanie, które przecież do najkrótszych nie należy :D Co do skupienia się na walkach w szopie oraz na końcowym etapie buntu – po prostu pomyślałem, że opisując szczegółowo wszystkie wydarzenia zamęczyłbym i znudził czytelnika (w końcu ile można czytać o wymachiwaniu mieczem, krwi, flakach…). Podjąłem więc decyzję, aby skupić się na momentach najważniejszych z punktu widzenia Eszkura – czyli na początkowej zasadzce i na upadku buntu, dbając przy tym, aby wybrzmiał nabożny wręcz stosunek bohatera do sprawiedliwego (jego zdaniem) rozlewu krwi. Szkoda, że to rozwiązanie nie przypadło Ci do gustu :(

Dziękuję za łapankę! Proponowane zmiany wprowadziłem jeszcze przed napisaniem odpowiedzi na Twój komentarz. Wskazane usterki wywołały we mnie poczucie porażki, bo przecież powinienem być w stanie większość z nich odnaleźć samodzielnie, a nie zrobiłem tego mimo wielu, wielu godzin spędzonych nad tekstem…

 

Z pozdrowieniami i życzeniami przyjemnej, słonecznej soboty,

AmonRa

Cześć.

Podczas bety skupiliśmy się na stronie technicznej, a nie było za bardzo okazji do dyskusji o samej fabule i wrażeniach z czytania. 

Na pewno na plus sama tematyka, bo jest szalenie ciekawa i tak naprawdę chyba pierwszy raz czytałem tekst fabularny osadzony w realiach Babilonii [ chyba tak się to odmienia;)]. Nawet wygooglałem sobie, co to znaczy Ziggurat :D. Starożytny Egipt, Grecję i Rzym każdy kojarzy, ale ten kawałek świata jest całkiem egzotyczny. 

Podobało mi się, jak dopracowywałeś szczegóły techniczne podczas pisania tak, aby grały z prawdą historyczną – nazewnictwo, imiona, nazwy własne, bóstwa. Więc jest walor edukacyjny :D, a do tego to naprawdę zrobiło klimat.

Samą historię konsekwentnie, od pierwszej wersji tekstu, prowadziłeś z perspektywy szarego człowieka. Eszkur nie jest jakimś herosem, ani nawet przywódcą rebelii. To mały trybik, zwykły człowiek, na oczach którego dzieją się rzeczy ważne. Dla mnie, właśnie to sprawia, że opowiadanie jest bardzo realistyczne.

Bardzo oszczędnie używasz tzw. szerszego planu – praktycznie tylko we wprowadzeniu i zakończeniu. Reszta, to POV z oczu niewiele znaczącego uczestnika i świadka wydarzeń. Mnie osobiście nie przeszkadza, że większość rebelii przetoczyła się przez miasto poza kadrem. Gdybym tam był osobiście, to pewnie też widziałbym tylko fragmenty wydarzeń, a o reszcie musiałbym usłyszeć od innych. 

 

Podsumowując – chyba sobie kupię jakąś książkę o mitologii i historii Babilonu :D. 

 

pozdrawiam

M.

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Ro­zu­miem, Amo­nie, Twój kon­cept na opo­wia­da­nie, po­do­ba mi się też tro­ska o dobre sa­mo­po­czu­cie czy­tel­ni­ków. ;)

A że w tek­ście po­zo­sta­ły pewne uster­ki… No cóż, nie od dziś wia­do­mo, że naj­trud­niej jest po­pra­wiać i wy­gła­dzać wła­sny tekst, zwłasz­cza jeśli nie le­ża­ko­wał od­po­wied­nio długo. Autor, po zbyt krót­kim le­ża­ko­wa­niu, wciąż pa­mię­ta, co na­pi­sał i nie do­strze­ga po­tknięć, ra­czej prze­jeż­dża wzro­kiem po tek­ście, za­miast uważ­nie wczy­ty­wać się w ko­lej­ne zda­nia.

Z wła­sne­go do­świad­cze­nia wiem, że cza­sa­mi można osią­gnąć dobre re­zul­ta­ty, jeśli zmie­ni się czcion­kę – tekst po tym za­bie­gu wy­glą­da zu­peł­nie ina­czej i cał­kiem ina­czej się go czyta; ła­twiej też do­strzec ewen­tu­al­ne nie­do­sko­na­ło­ści.

 

Ży­cze­nie sło­necz­nej so­bo­ty jest sku­tecz­ne i mimo chmur mar­co­we słoń­ce znaj­du­je spo­sób, aby się przez nie prze­drzeć i nie ża­łu­je swego bla­sku. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Amon Ra:

 

Ufff, w takim razie czuję się uspokojony :D ja również w czasie swoich pierwszych studiów z wielkim zainteresowaniem śledziłem wykłady z historii starożytnej. W moim odczuciu jest to przedmiot o wiele bardziej zajmujący, niż kolejne epoki. Każdy ogun, na jaki się zapisałem, również był z tym związany, dużo wyniosłem na przykład z historii wczesnego chrześcijaństwa :) pozdrawiam w sobotni poranek! (Pisane z telefonu)

Mnie tak jeszcze urzeka Średniowiecze. :)

Dziękuję, wzajemnie, miłego weekendu. :)

Pecunia non olet

MBS, to prawda, dużo spędziłem czasu na dopasowaniu detali do babilońskich wzorców :D Bogów wprawdzie wymyśliłem sobie sam, ale zadbałem o to, by w jakiś sposób nawiązywali do tego, co znane z historii. Stoczyliśmy zresztą w trakcie bety dyskusję na temat rozmiarów zigguratu :D Cieszę się, że mogłeś za sprawą tegoż tekstu poczuć obce dotąd klimaty i że miałeś przy tym radochę ;) No i dzięki za sugestie dotyczące scen walki, które mocno przysłużyły się opowiadaniu. 

 

Reg, wydaje mi się, że każdy autor, a zwłaszcza autor-amator powinien mieć na względzie to, co czytelnik może odczuwać/odczuwa w trakcie lektury :D Staram się po prostu badać, jak czytelnicy reagują na to, co wysmażę i wyciągać naukę na przyszłość. 

O metodzie czcionkowej słyszę po raz pierwszy w życiu, ale brzmi, jakby miała ręce i nogi. Sprawdzę ją w przyszłości. Zobaczymy, z jakimi efektami… ;)

A co do słońca dzielnie walczącego z chmurami – nic dziwnego, skoro życzenia złożyło staroegipskie bóstwo ;D

 

Bruce, każdy ma swoje zainteresowania, mnie średniowiecze zawsze w dużej mierze po prostu odpychało :D Egzamin z tej epoki był koszmarem…

 

wy­da­je mi się, że każdy autor, a zwłasz­cza au­tor-ama­tor po­wi­nien mieć na wzglę­dzie to, co czy­tel­nik może od­czu­wać/od­czu­wa w trak­cie lek­tu­ry

Zdziwiłbyś się, Amonie, jak wiele razy zdarzyło mi się czytać opowiadania mierne, nierzadko napisane w sposób dość osobliwy, a nawet wołający o pomstę do nieba, których autorzy byli przekonani o doskonałości i wyjątkowości swoich dzieł.

 

O me­to­dzie czcion­ko­wej sły­szę po raz pierw­szy w życiu, ale brzmi, jakby miała ręce i nogi.

Bo rzeczoną metodę odkryłam osobiście i całkiem przypadkowo. A ponieważ sprawdziła się raz, wykorzystywałam ją po wielokroć i polecam innym, choć nie gwarantuję, że u innych zmiana czcionki wywoła taki efekt, jaki stał się moim udziałem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

AmonRa Przerażająco aktualny jest ten tekst, mimo, że pozornie dzieje się w odległym czasie i miejscu. Człowiek czyta, wygląda przez okno i uświadamia sobie, jak niewiele różni demokrację hybrydową od teokracji. Ładnie pokazujesz, jak władca rozgrywa niezadowolenie tłumu.

Pytanie, kiedy Cię zamkną. Choć jako starożytny bóg, pewnie nie w takich miejscach już byłeś więziony :) Niech Ci świeci osiem gwiazd nadziei :)

entropia nigdy nie maleje

Hmmm. Dostrzegam tu wiele zalet wymienionych przez przedpiśców. Jest fajny, babiloński klimat, niejednoznaczni moralnie bohaterowie, akcja, przyzwoite wykonanie… Dużo fajnych rzeczy.

I tylko fantastyki jak na mój gust za mało. To wszystko mogło się zdarzyć. OK, końcówkę w świątyni można interpretować jako interwencję znieważonych bogów, ale można również upatrywać zwidów wywołanych kapłańskimi ziółkami. Tym bardziej, że władca na finiszu wydaje się przychylać raczej do drugiej opcji.

Babska logika rządzi!

Jimie, wielką radość mi sprawiłeś tym komentarzem :D Nie sądziłem, że ktokolwiek się tego w tekście dopatrzy, ale faktycznie kreując strony sporu miałem w głowie sprawy znacznie nam bliższe (furia niewolników, cynizm Igul-sina i jego instrumentalne podejście do religii…). Gratuluję przenikliwości :D

 

Ech, Finklo, wysunęłaś zarzut, którego się spodziewałem i bałem :P Postawiłem na worldbuilding, wymyśliłem sobie miasto, bogów, wróżby, zwyczaje… No ale faktycznie inspiracje są takie, że można by śmiało powiedzieć, że coś takiego wydarzyło się w naszej rzeczywistości i brakuje elementu, który mocno odróżniłby mój świat od realnego. Zarzut rozumiem i przyjmuję. Muszę jeszcze dodać – a beta-czytelników powołuję na świadków – że wahałem się pomiędzy dwoma zakończeniami. Jedno takie, jakie widać tutaj, drugie natomiast przewidywało, że kapłan-sokół dysponował zdolnościami telepatycznymi i wyczytał prawdę o powstaniu z umysłów niewolników :D Wybrałem jak wybrałem, opcję przypisującą Igul-sinowi nadzwyczajny cynizm i spryt uznałem jako ciekawszą, no i muszę ponieść konsekwencje tego wyboru.

 

Widzę, że tekst wywołuje kontrowersje, ale też cieszy mnie duży odzew :) Dzięki, komentujący, niech spłynie na Was błogosławieństwo Ra :) 

Wybrałem jak wybrałem, opcję przypisującą Igul-sinowi nadzwyczajny cynizm i spryt uznałem jako ciekawszą, no i muszę ponieść konsekwencje tego wyboru.

 

Mi się przez to właśnie ten utwór tak podoba. Bo przecież o współczesnych władcach-szamanach wszyscy wiemy, że nie mają nadprzyrodzonych mocy, a jedynie stosują te same tricki co przed tysiącami lat. I dlatego utwór się wydaje aż rażąco aktualny – mi brak fantastyki nie przeszkadza :)

entropia nigdy nie maleje

Zgadza się – w tej postaci utwór jest właściwie aktualny politycznie. Ale to tej drugiej wersji dałabym klika.

Babska logika rządzi!

Ech, no trudno, Finklo, za późno już chyba na zmianę decyzji, skoro opowiadanie zostało opublikowane i zdobyło pierwszych czytelników :D Bardzo jestem szczęśliwy, że w alternatywnej rzeczywistości z drugą wersją zakończenia dostałem od Ciebie klika i bardzo za niego dziękuję ;)

Pozdro,

Amon

Ech, Amonie, Ty poprawiłeś usterki, a ja przemyślałam sprawę i doszłam do wniosku, że chyba udam się do klikarni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Boska magia AmonRa jednak działa ;)

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Mi się podobało, Amonie-Ra. Zwracała uwagę dbałość o szczegóły oraz wierność ustaleniom dotyczącym sumeryjskiej cywilizacji (?, tak myślę, chociaż za małą mam wiedzę, aby mogła wypowiedzieć się w tej sprawie). Sumerzy to jedna z tych cywilizacji, która fascynowała mnie, gdy byłam dzieckiem. Przybyli nie wiadomo skąd, akadyjski epos o Gilgameszu stanowi jakiś pierwowzór monoteistycznych religii, właściwie ten region jest kolebką cywilizacji indoeuropejskiej, nawet o ile dobrze pamiętam kodeks Hammurabiego został spisany na podstawie wcześniejszych tablic Ur-Nammy.

Zastanawiałam się jedynie nad niewolnictwem, bo mi przypominało budowanie piramid, ale z drugiej strony te miliony cegieł, wypalanych i suszonych, wysokość i obszar, który zikkuraty zajmowały, wymagały małej armii. 

Fabuła również mi się podoba, jest spójna, a przyjęcie punktu widzenia niewolnika – zręczne. Dla mnie niespodziewanym było zakończenie.

 

Gdybym miała na coś ponarzekać myślałabym o większym zrównoważeniu opka: mamy dużo świata, sytuacji i mniej opowieści. Drugim elementem byłoby zwiększenie nuty fantastycznej, ponieważ wydaje mi się jej jak na lekarstwo, chyba że jest to rodzaj alt, lecz nie potrafię tego ocenić ze zrozumiałych względów, o których już pisałam.

 

Skarżę do biblio i pozdrawiam. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hej,

 

bardzo ciekawa historia, pełna szczegółów i klimatu rodem z “Faraona” (z którym największy kontakt miałem wcześniej poprzez powieść Prusa oraz grę PC).

 

Jest trochę fajnych twistów i dość smutny koniec powstania – nawiązując do aktualnej sytuacji politycznej, miejmy nadzieję, że potoczy się ona jednak inaczej.

 

Zgłaszam do biblio ;)

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Reg, to niespodziewany, ale bardzo miły zwrot akcji :) Serdecznie dziękuję!

 

Asylum, zgadzam się, że wszyscy tkwimy korzeniami pomiędzy Tygrysem a Eufratem :D Kolebkę naszej cywilizacji zawsze postrzegałem jako tajemniczą, ale także inspirującą i fascynującą. Ja też zaledwie liznąłem wiedzy na ten temat, ot, kilka (może kilkanaście) książek i parę wykładów, ale wyniesione impresje pozwoliły mi wpaść na pomysł przekuty w to opowiadanie.

Kodeks Ur-Nammu, o którym mówisz, jest jedną z najstarszych znanym nam kodyfikacji (możliwe, że jest nawet najstarszą). Treść jest nam znana w bardzo niewielkiej części, ale ogromne wrażenie robi fakt, że prawo to opracowano ponad 2 tysiące lat przed narodzeniem Chrystusa (!). Potem był kodeks Lipit-Isztar, zaś kodeks Hammurabiego w porównaniu z poprzednikami jawi się jako bardzo młody :D Oczywiście nawiązanie do tych kodyfikacji zawarłem w opowiadaniu pod postacią Wielkiej Steli.

Do Twoich “przyczepek”, jeśli pozwolisz, odniosę się na końcu komentarza, bardziej zbiorczo :D

Jestem niewymownie wdzięczny za polecenie do biblio.

 

BasementKey, oby Twoje życzenie się spełniło :) Wielkie dzięki za lekturę, jak również za wnikliwe uwagi w trakcie bety i pomoc w nadaniu odpowiedniego kształtu opowiadaniu! Bolszoje spasiba także za kliczka.

 

Wszyscy, tak sobie pomyślałem: skoro dwie osoby narzekały na niedostateczną ich zdaniem ilość fantastyki, a ja w żadnym wypadku nie chciałbym oszukiwać portalowiczów, może powinienem zmienić oznaczenie opowiadania z fantasy na inne? Ciężko mi sklasyfikować swoją własną pracę. Nie ma tutaj elementu magicznego, czy też fantastycznych stworzeń (wyjąwszy czerwone, ponadprzeciętnie duże, wyjątkowo agresywne skorpiony) :P Można byłoby to uznać za rozbudowaną historię alternatywną. Nieznane dziejom starożytnej Mezopotamii są: miasta Daradu i Egalibisa; kulty takich bogów jak Hepsa, Gerendurm, Istafasz, Hasitas; nie było nigdy takiego władcy jak Igul-sin; dodałem od siebie również kilka innych elementów. Byłbym bardzo wdzięczny za opinię :) Ja sam podporządkowałem tekst kategorii fantasy, gdyż w mojej opinii najbliżej opowiadaniu do właśnie tego gatunku.

 

Pozdrawiam,

Amon

 

 

Inne to kategoria dla tekstów fantastycznych, ale nie pasujących do żadnej z pozostałych. Na przykład historia alternatywna.

Twoje opowiadanie od biedy można podciągnąć pod historię alternatywną, ale nikt się nie orientuje w historii i geografii mezopotamskiej, żeby mieć pewność, że takich miast tam nie było. ;-)

Babska logika rządzi!

Chciałam sprawdzić te miasta – nigdzie ich nie znalazłam. ;)

 

edycja

…to niespodziewany, ale bardzo miły zwrot akcji :) Serdecznie dziękuję!

Cóż, wszyscy lubimy zwroty akcji. Bardzo proszę. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, a jesteś pewna, że nigdy ich nie było? Może leżą sobie pod tonami piachu i czekają na odkrycie?

Babska logika rządzi!

Internet wiedziałby o tym. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ale w tamtych czasach Internet był gliniany. ;-)

Babska logika rządzi!

Ale chyba nie cały – mógł mieć co najwyżej gliniane nogi, jak nie przymierzając kolos. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jak się dobrze pogugla w tym glinianym necie, to może jeszcze wyjdzie, że era hyboryjska nie była wymysłem Howarda ;)

entropia nigdy nie maleje

Cześć,

 

W końcu znalazłem czas, żeby przysiąść i skomentować pierwsze betowane przeze mnie opowiadanie. :D Chociaż moją opinię znasz. Wiesz, co na temat tekstu sądzę, co myślę o “braku fantastyki w fantastyce”, jak zapatruję się na zakończenie, które proponujesz. Podtrzymuje moje zdanie – podoba mi się. Pomysł, przebieg fabuły, zakończenie. Zwłaszcza w kwestii tego ostatniego cieszę się, że obrałeś inną drogę, niż w pierwotnym zamyśle. Świadomość, że bunt szlag trafił, bo ktoś chciał zaznać lepszego życia, wykupić się, albo przynajmniej dostawać większą porcję michy, dodaje dramatyzmu temu i tak już dramatycznemu przedsięwzięciu.

 

Na Twoim miejscu nie zmieniałbym kategorii. Pisałem w becie, napiszę i tu: nie zawsze z każdego akapitu i zdania musi ociekać magia, żeby opowiadanie/tekst należało do fantastyki. Abercrombie, przywołam go jeszcze raz, ma mnóstwo takich opowiadań, które, jeśli nie znajomość świata przedstawionego, trudno by przypisać do gatunku fantastyki. To jest kwestia umowna, wydaje mi się. Równie dobrze możesz przyjąć, że akcja opowiadania dzieje się w stworzonym przez Ciebie uniwersum, fantastycznym świecie, do stworzenia którego czerpałeś garściami z historii Babilonu czy ogólnie kultury wschodu.

 

Wskazane usterki wywołały we mnie poczucie porażki, bo przecież powinienem być w stanie większość z nich odnaleźć samodzielnie, a nie zrobiłem tego mimo wielu, wielu godzin spędzonych nad tekstem…

Tutaj powinieneś wyrwać ode mnie z główki. xD Miałem przyjemność pracować z osobą, które redagowała książki dziennikarza i reportażysty, pana Jacka Hugo-Badera. Nagradzanego i nominowanego do nagród (może niezbyt wielu, ale jednak). Bywało i tak, że pan Jacek przesyłał książkę bogatą w ciekawą treść, pełną wnikliwych komentarzy i błyskotliwych anegdot. Jednocześnie, w tej samej książce, nie znalazłbyś strony, której nie trzeba było poprawić, przeredagować. Od ortografii, przez interpunkcję, a na składni kończąc. Nie sądzę, by z tego tytułu Hugo-Bader czuł porażkę, albo, na przykład, przestał pisać książki, reportaże, felietony. :D Jeśli coś można było zrobić inaczej, to wydłużyć czas bety. Bo betowaliśmy stosunkowo krótko. Gdyby tekst odłożyć na, załóżmy, dwa tygodnie, w ogóle w tym czasie do niego nie zaglądając, to zarówno autor, jak i betujący, mogliby spojrzeć nań świeżym okiem. I wtedy, być może, wyłapać więcej błędów. Należy wciągnąć lekcję, ale żadnej porażki tutaj nie było, bo wykonałeś kawał dobrej roboty!

 

Jest dobrze. Należy pamiętać, że George R. R. Martin nie od razu usiadł do Pieśni Lodu i Ognia. Pisanie to droga, jedne teksty wychodzą nam lepiej, innej gorzej, jeszcze inne, bo przychodzi taki moment, wychodzą fenomenalnie. I tu, powtórzę się, jest dobrze. Bądź z siebie zadowolony, wyciągnij wnioski na przyszłość z tego, co Twoim zdaniem nie zagrało. Ale ja już czekam na dalsze teksty, zgłaszając się jednocześnie z wyprzedzeniem do betowania. :D

 

Chciałbym dać klik do biblioteki, ale pomyliłem się w wymogach. Myślałem, że wystarczą 3 miesiące na forum plus ponad pięćdziesiąt komentarzy. A to chodziło o pięćdziesiąt osobnych tekstów. xD Mając ledwie trzydzieści na koncie, mogę jedynie mentalnie Cię wesprzeć. :)

 

Pozdrawiam!

Zgadzam się z Finklą

AmonRa, moim zdaniem nie powinieneś zmieniać. To Ty jesteś Autorem, Ty ten tekst czujesz najlepiej. :)

Amon Ra:

Brucekażdy ma swoje zainteresowania, mnie średniowiecze zawsze w dużej mierze po prostu odpychało :D Egzamin z tej epoki był koszmarem…

Rozumiem. :) Ja z kolei marzyłam od matury o takim temacie, szczególnie Piastach. :)

Niestety, padli wówczas Jagiellonowie. :)

Za to odbiłam sobie za dwa miesiące na egzaminach wstępnych. :)

Pozdrawiam. 

 

 

Pecunia non olet

Cześć, Amonie! Oj, popełniłeś tutaj grzeszek, który nie wiem, czy portalowicze wybaczą, bo jednak brak fantastyki to poważne przewinienie. ;) Szkoda, że się nie załapała do tekstu. Na dodatek jej brak jest w tym opowiadaniu tak organiczny, że kiedy już pojawił się jakiś przebłysk (ożywające mumie), trochę się zdziwiłam.

Początek wydał mi się jakoś nieporadny w stosunku do reszty. Ciągle potykałam się na niepotrzebnie dramatycznych określeniach (aby nie być gołosłowną, oto garść przykładów: “paląc bezlitosnymi promieniami”, “łuszczyła się okrutnie”, “powietrze parzyło niemiłosiernie”, “zawył straszliwie”) – jeśli coś jest okrutne, nazwanie tego okrutnym wcale nie uwypukli tej cechy, a wręcz przeciwnie. Potem jednak styl nabrał gładkości i przez resztę tekstu popłynęłam. Fajnie się to czytało, Amonie – zwłaszcza opisy ognia pożerającego szopę bardzo przypadły mi do gustu.

Natomiast fabuły jak na 40k jest tutaj jednak mało. Poznaliśmy głównego bohatera, potem zdrajcę, nastąpiła zasadzka, a później przykry koniec rewolucji. Nie za wiele, jeśli wziąć pod uwagę, że przebieg rewolucji został właściwie streszczony. Szkoda też, że nie da się czegoś powiedzieć na temat przedstawionych postaci – tylko Eszkur ma jakiś głębszy rys (choć w postaci kliszy, ale niech już będzie). Reszta to takie makietki wypełniające swoją rolę w fabule. I to byłoby do przełknięcia, ale w krótszym tekście.

Pomysł, że rewolucja została wykorzystana do umocnienia panującej władzy, jest dobry – ubolewam tylko troszkę, że zakończenie jest istnym infodumpem, wyłożeniem czytelnikowi wszystkiego wprost, bez choćby cienia zręcznej sugestii, ale łopatą po głowie.

I żeby nie było, tekst mi się podobał, więc polecę go do Biblioteki, aczkolwiek uważam, że dobrze by zrobiło albo przycięcie, albo położenie większego nacisku na ludzi, postaci, relacje, osobiste historie. Na pewno bardziej by wtedy zapadało w pamięć.

Nowy wyglądał tragicznie.

“Tragicznie” w tym kontekście brzmi bardzo współcześnie, wypada ze stosowanej wcześniej stylizacji. Już wolałabym coś w stylu “marnie”.

Mówiło się o tym, że pod murami wrogiego miasta nieprzyjacielska wycieczka porwała jedną z szesnastu żon władcy Daradu.

Ma rozmach, brać na wyprawę wojenną żony. :P

Wojownik westchnął jedynie i pokręcił z rozczarowaniem głową, ale równocześnie przejechał lubieżnie dłonią po płaskiej krawędzi swojego ostrza.

Ee… lubieżnie? Boję się pytać, co miał zamiar zrobić z tymi niewolnikami.

Mężczyzna wydał z siebie przerażony okrzyk.

Nie lepiej “okrzyk przerażenia”?

ludność podporządkowanych państewek, zakładnicy i brańcy

Nie chodziło o jeńców?

deviantart.com/sil-vah

Adku_W! Dzięki za którąś już z kolei lekturę tekstu i wyrażenie opinii :D 

 

Pomysł, przebieg fabuły, zakończenie. Zwłaszcza w kwestii tego ostatniego cieszę się, że obrałeś inną drogę, niż w pierwotnym zamyśle. Świadomość, że bunt szlag trafił, bo ktoś chciał zaznać lepszego życia, wykupić się, albo przynajmniej dostawać większą porcję michy, dodaje dramatyzmu temu i tak już dramatycznemu przedsięwzięciu.

Dokładnie tak. Sądzę, że to rozwiązanie jest znacznie ciekawsze od wytłumaczenia wszystkiego paranormalnymi zdolnościami kapłana-sokoła. Przeciwny wariant odarłby Igul-sina z jego daleko posuniętego cynizmu i sprytu, a Dumziego – z tragizmu :) 

 

Tutaj powinieneś wyrwać ode mnie z główki. xD Miałem przyjemność pracować z osobą, które redagowała książki dziennikarza i reportażysty, pana Jacka Hugo-Badera.

Nie bij egipskiego bóstwa, już i tak od czasu rozpoczęcia Naszej Ery nie jest mi łatwo :D

Gdzież mi tam do pana Jacka Hugo-Badera… Ale rozumiem, co chcesz przekazać i dzięki za to ;) Przy następnej okazji, gdy nawiedzi mnie Pani Wena, tekst będzie betowany dłużej.

 

Chciałbym dać klik do biblioteki, ale pomyliłem się w wymogach. Myślałem, że wystarczą 3 miesiące na forum plus ponad pięćdziesiąt komentarzy. A to chodziło o pięćdziesiąt osobnych tekstów. xD Mając ledwie trzydzieści na koncie, mogę jedynie mentalnie Cię wesprzeć. :)

A za to, Adku, oby Ammat nigdy nie pożarł Twojego serca! Mentalne wsparcie znaczy dla mnie równie wiele, co faktyczny klik do biblioteki, więc grazie mille :)

 

Silvo, wielkie dzięki za tak wnikliwe uwagi, zwłaszcza te techniczne. Fajnie, że zwróciłaś uwagę na niezdarność początku i zbyt wielki dramatyzm tam obecny. Postaram się jakoś przygładzić ten fragment. Bardzo mnie jednak cieszy, że gdy już przebrnęłaś przez niemiłosiernie palące promienie słońca oraz straszliwe wycie, lektura stała się przyjemniejsza ;)

Długość tekstu bardzo prawdopodobnie także jest uwagą trafiającą w sedno. Fabuły, jak na tekst liczący sobie 40k znaków, nie jest tak wiele, jak można byłoby się spodziewać. Myślę, że rolę odegrała tu moja chęć sprawdzenia siebie, jeśli chodzi o worldbuilding. Dużo miejsca zajmują opisy np. stosunków społecznych panujących w Daradu, zwyczajów, bogów itd. Opowiadanie poniekąd potraktowałem jako formę wprawki.

Co do zakończenia – jestem w pełni świadom, że wyłożyłem sprawy łopatologicznie, ale nie był to też zabieg przypadkowy :P Niektóre rzeczy opisałem zupełnie celowo, jak np. stosunek Igul-sina do religii, bo chciałem pozostawić czytelnika z określonym wrażeniem. Na pewno byłem też winien odbiorcy tekstu jakieś wyjaśnienie za akcję w świątyni.

 

Oj, popełniłeś tutaj grzeszek, który nie wiem, czy portalowicze wybaczą, bo jednak brak fantastyki to poważne przewinienie. ;)

Postaram się udobruchać portalowiczów urokiem osobistym, a także zrównoważyć ten niedostatek przyszłymi tekstami :P

Co do wskazanych usterek, za moment naniosę poprawki. Jednakowoż, żony wspierające mężów w trakcie wypraw wojennych to wcale nierzadkie zjawisko, zwłaszcza jeśli mówimy o monarsze despotycznym, próbującym wytworzyć dookoła siebie określoną otoczkę, nawet w sytuacji obozowej. To bym pozostawił :P A co do brańców – według tego, to dokładnie to samo, co jeńcy.

Wielkie dzięki za uwagi warsztatowe (miejmy nadzieję, że wyciągnę z ich naukę), jak również za bibliotecznego klika :)

 

 

 

 

Pzdr,

Amon

 

Postaram się w wolnej chwili doczytać porządniej całość, ale to dość długie, a czas mnie goni :( Przejrzałam na razie pobieżnie i niestety mam sporo wątpliwości, nie powiem też, żeby mnie szczególnie wciągnęło – tu zgadzam się z diagnozą Silvy.

Ale przejdźmy do wątpliwości. Jakkolwiek ze starożytną Mezopotamią miałam ostatni raz do czynienia na studiach magisterskich, a to już było trochę czasu temu, mam wrażenie, że bunt mas, który usiłujesz pokazać w tamtych realiach był po prostu niemożliwy ze względu na specyfikę mentalności. Ludzie w większości kultur starożytnych byli przyzwyczajeni do swoistego koła Fortuny: niewolnikiem mógł zostać każdy w wyniku działań wojennych (i najczęściej tak właśnie nim zostawał), co z kolei oznaczało, że jeśli jego pobratymcy odgryźliby się na zwycięzcach, losy mogły się odwrócić: dzisiejszy pan zostać niewolnikiem, a niewolnik człowiekiem wolnym. Przypomnij sobie Homera (oczywiście sama kodyfikacja poematów jest późna, ale historie wcześniejsze), gdzie po pokonaniu Troi cała rodzina królewska dostaje się do niewoli. Ktoś protestuje? Nie, mogą biadać nad swoim losem, oczywiście, ale to jest los, jaki zsyłają bogowie pokonanym i koniec.

Druga sprawa – nie wiem, jak w Mezopotamii, ale dla Egiptu teza jakoby to niewolnicy budowali piramidy została obalona już dość dawno – łatwo guglalne popularne artykuły na ten temat są sprzed ponad dziesięciu lat. Mnie zresztą uczono, że to nie niewolnicy, a akurat wykład z Egiptu i Bliskiego Wschodu, na którym to było, miałam bodaj w 2008/09. Oprócz tego, że znaleziono pochówki świadczące o tym, że budowniczowie byli ludźmi wolnymi, choć niezamożnymi, ktoś policzył, że wbrew pozorom i powszechnym przekonaniom nie było to ekonomicznie opłacalne w ówczesnej formie gospodarki. I tu już analogia dla Mezopotamii mogłaby zadziałać. Gospodarka oparta głównie na niewolnictwie jest z natury swojej ekstensywna, nieinnowacyjna, więc ma niewielkie szanse na sukces – przekonał się o tym boleśnie Rzym, który w III w. p.n.e. postawił właściwie całkowicie na gospodarkę latyfundialną i kilkaset lat później przejechał się między innymi na tym. Oczywiście darmowa siła robocza stanowiła w innych cywilizacjach starożytnych ważny element, ale ponieważ w przeciwieństwie do Rzymu państwa te nie prowadziły szeroko zakrojonych podbojów, nie miały skąd brać wielkich rzeszy niewolników, które jako budowniczych monumentalnych budowli widzi kultura popularna, a zwłaszcza kino hollywoodzkie ;)

Powstanie Spartakusa miało miejsce w zupełnie innych warunkach politycznych i społecznych, a niebagatelną rolę odegrała tu paradoksalnie wysoka pozycja społeczna gladiatorów, którzy byli bożyszczami tłumów, celebrytami.

http://altronapoleone.home.blog

Droga! Dzięki za wizytę :)

Szkoda, że nie wciągnęło. Mimo wszystko ufam, że znajdziesz czas na lekturę całości.

Pełna zgoda, co do roli niewolników w starożytności, jak również co do wznoszonych przez nich piramid. Powiem więcej: w antycznej Mezopotamii niewolnicy nie tworzyli wewnętrznie zróżnicowanej kasty, tak jak u mnie w opowiadaniu, sprawa była o wiele bardziej płynna i trudniej uchwytna. Zapewne uwzględniłbym te aspekty wiedzy historycznej, gdybym pisał opowiadanie historyczne, ale jednak z jakichś powodów tekst postanowiłem umieścić na portalu Nowej Fantastyki :P Zastrzegłem w przedmowie, że opowiadanie zainspirowałem elementami kultury i historii Babilonii, nie chciałem robić dokładnej kalki. Tak więc posługuję się pewnymi symbolami, elementami nawiązującymi, jak na przykład tytułowy Ziggurat, wymieniona w tekście Wielka Stela i tak dalej. Są też elementy, które zapożyczyłem z innych starożytnych państw. Jako przykład mogę podać auspicje, do których nawiązuję w swojej opowieści, a które znamy z Rzymu. Trochę dalej pojawiają się “procesje mumii”, czyli coś, co znane było południowoamerykańskim Inkom :P Wiele elementów wymyśliłem samodzielnie, jak na przykład struktura wojsk Daradu, oba religijne kulty, Domy Uzdrowicieli, Budowniczych itd. Podsumowując, nie było moim celem oddać świat babiloński kropka w kropkę.

Zgadzam się także co do powstania Spartakusa. W swoim tekście postanowiłem zaproponować jednak inne przyczyny wybuchu powstania, niż te towarzyszące wspomnianemu wydarzeniu historycznemu i mam cichą nadzieję, że zrobiłem to przekonująco ;D

Pzdr,

Amon 

 

AmonRa

 

Zapewne uwzględniłbym te aspekty wiedzy historycznej, gdybym pisał opowiadanie historyczne, ale jednak z jakichś powodów tekst postanowiłem umieścić na portalu Nowej Fantastyki :P Zastrzegłem w przedmowie, że opowiadanie zainspirowałem elementami kultury i historii Babilonii, nie chciałem robić dokładnej kalki.

Ja to właśnie tak odbieram. 

Możesz tam nawet postawić … sorry… Bruce’a Lee, bo to opowiadanie sf. :)

Pecunia non olet

Zapewne uwzględniłbym te aspekty wiedzy historycznej, gdybym pisał opowiadanie historyczne, ale jednak z jakichś powodów tekst postanowiłem umieścić na portalu Nowej Fantastyki :P

Hmm, nie powiem, żebym została przekonana. 2/3 moich tekstów na portalu NF to są opowiadania dziejące się w lekko tylko (czasem wręcz niewidocznie) zalternatywnionych konkretnych epokach historycznych i w jednych jest szalona fantastyka pełną gębą, a w innych tylko jej cień, niemniej jeśli używam realnych nazw itd., to zakładam, że to historia alternatywna i trzymam się realiów, co najwyżej je modyfikując wedle zmian, jakie musiały zajść w mentalności z okazji alternatywności. A u Ciebie jest nowoczesna mentalność w świecie może i mozaikowym, ale jednak opartym na dość podobnych mentalnie systemach. Wpisujesz w nie bunt ludu i takie tam, ale nawet fantasylandowość nie tłumaczy takiej zmiany mentalności.

Skoro zaś uważasz, że to fantasyland tylko luźno inspirowany, może lepiej iść na całego w Kayowskie alternatywne światy? Niby, jak mi to powiedziałeś, widzę, że to jest w jakimś stopniu amalgamat i fantasyland (już ten łysy kapłan mi się wydał nie z tej bajki), ale tytułowy ziggurat tak przytłacza całość, że jednak Mezopotamia się narzuca i to ta wczesna na dodatek. Jak widzisz, tytuł może mieć kluczowe znaczenie.

No i może zawiodło trochę światotwórstwo? Bo na tę moją pobieżną lekturę wygląda tak, jakbyś skupiał się na akcji, która w dodatku jest skąpa, podczas gdy opis tła jest bardzo mało plastyczny. Ogólne określenia, które sprawiają, że to, co się rzuca w oczy – ziggurat – wyznacza obraz świata. Pamiętaj, że luki, jakie zostawisz w tekście, każdy czytelnik uzupełnia sobie wedle własnego kapitału kulturowego i związanych z nim skojarzeń, ergo rozbieżność może być olbrzymia. I jeśli chcesz wykreować przekonujący świat alternatywny, musisz go lepiej opisać i to tak, żeby czytelnik zorientował się z tekstu (a nie przedmowy czy komentarzy, których nie ma przy normalnej publikacji), z jakim światem ma do czynienia.

Tak samo z tymi elementami, o których piszesz, w rodzaju auspicji (już pomińmy, że to jest tradycja etruska). Czytelnik, którego nie porwiesz od pierwszego, a przynajmniej piątego zdania, będzie czytał jak ja – pobieżnie, nie przyglądając się szczegółom. I może wielu ważnych w autorskiej intencji rzeczy nie zauważyć, jeśli są one zbyt słabo zaakcentowane. Oczywiście błędem jest też zbyt mocne podkreślanie elementów nieistotnych, bo to grozi strzelbą Czechowa.

Ale ogólnie: powodzenia!

http://altronapoleone.home.blog

Drakaino,

 

2/3 moich tekstów na portalu NF to są opowiadania dziejące się w lekko tylko (czasem wręcz niewidocznie) zalternatywnionych konkretnych epokach historycznych i w jednych jest szalona fantastyka pełną gębą, a w innych tylko jej cień, niemniej jeśli używam realnych nazw itd., to zakładam, że to historia alternatywna i trzymam się realiów, co najwyżej je modyfikując wedle zmian, jakie musiały zajść w mentalności z okazji alternatywności.

Z żalem przyznaję, że z Twoich opowiadań od deski do deski przeczytałem póki co wyłącznie Schwanengesang, ale impresje wyniesione po lekturze tego tekstu pozwalają mi stwierdzić, że możesz mieć rację :P Akcja Twojej opowieści zasadniczo rozgrywa się w naszym świecie, w określonych historycznych realiach, ten świat natomiast wzbogacony jest elementem fantastycznym. Ja wybrałem inne podejście, bazujące na luźnych (chociaż licznych) inspiracjach i skojarzeniach, które budują, jak mam nadzieję, pożądany przeze mnie klimat.

 

tytułowy ziggurat tak przytłacza całość, że jednak Mezopotamia się narzuca i to ta wczesna na dodatek. Jak widzisz, tytuł może mieć kluczowe znaczenie.

Twój zarzut z pierwszego posta dotyczył niewolników. Ośmielam się wyrazić wątpliwość, czy przeciętny, zwykły czytelnik doświadczy dysonansu poznawczego, gdy porówna status społeczny niewolników w antycznej Mezopotamii ze strukturą w moim opowiadaniu :P Nie jest oczywiście to żaden zarzut w stosunku do odbiorców tekstu, ale wydaje mi się, że znacząca większość społeczeństwa ma dosyć mgliste wyobrażenie na temat tego, jak przedstawiały się wówczas sprawy. Wobec tego dominujący w tekście ziggurat nie ma prawa narzucić czytelnikowi jasnego poglądu na świat – tak przynajmniej sądzę. Uważam, że jest raczej swojego rodzaju wytrychem, który od razu łączy czytelnika z czymś tajemniczym, nieznanym i, jak mam nadzieję, ekscytującym. 

Odnośnie nowoczesnej mentalności w starożytnym świecie, jak byłaś uprzejma to nazwać, nie mnie należy oceniać własny tekst. Możesz mieć rację i zamierzam poważnie przemyśleć Twoją wątpliwość.

 

No i może zawiodło trochę światotwórstwo? Bo na tę moją pobieżną lekturę wygląda tak, jakbyś skupiał się na akcji, która w dodatku jest skąpa, podczas gdy opis tła jest bardzo mało plastyczny.

No i znowuż, nie do mnie należy ocena, czy zawiodło, czy też nie :P Nie zgodzę się jedynie z tym, że skupiłem się na akcji, ponieważ sporo miejsca zajmują również moje próby światotwórcze. Jestem człowiekiem, który dwa miesiące temu zdecydował pokazać swoją twórczość po raz pierwszy szerszej publice i w związku z tym nie uważam się za wybitnego autora. Pierwsza opinia na temat napisanego przeze mnie tekstu została ujawniona przez nieocenioną Reg (którą bardzo serdecznie z tego miejsca pozdrawiam! :P) i zawierała krytykę niedostatecznej ilości szczegółów kreowanego przeze mnie świata. Tutaj, wyżej, taki zarzut nie pada, więc sądzę, że wykonałem przynajmniej niewielki kroczek naprzód :D

 

Czytelnik, którego nie porwiesz od pierwszego, a przynajmniej piątego zdania, będzie czytał jak ja – pobieżnie, nie przyglądając się szczegółom.

A, to bardzo cenna uwaga. Następnym tekstem zatem, jeśli do mnie zajrzysz, postaram się porwać Cię już od pierwszego słowa ;D 

 

No cóż, nie da się ukryć, że należysz do wymagających czytelników, ale jestem wdzięczny za wszystkie Twoje refleksje, które pomogą mi przemyśleć kształt przyszłych tekstów (nie wiadomo, kiedy zaczną powstawać :P). Sprowokowałaś też mnie nieco do zajrzenia w Twoje opowiadania i podpatrzenia, co tam się dzieje.

 

Ale ogólnie: powodzenia!

Dzięki <3 Tobie również!

 

Całusy,

Amon

Dziekuję, Amonie, czuję się pozdrowiona i odwzajemniam serdeczności. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cieszę się, że opowiadanie trafiło do biblioteki :) 

Dla mnie fantastyka nie ma ograniczeń i tylko od autora zależy czy chce iść w jak największe odwzorowanie historyczne, czy też pragnie puścić wodze fantazji (bo dlaczego by nie). Skoro lektura sprawia niektórym czytelnikom przyjemność a i sam autor dobrze się bawił przy pisaniu, to dla mnie jest ok :).

 

Dla mnie fantastyka nie ma ograniczeń i tylko od autora zależy czy chce iść w jak największe odwzorowanie historyczne, czy też pragnie puścić wodze fantazji (bo dlaczego by nie). Skoro lektura sprawia niektórym czytelnikom przyjemność a i sam autor dobrze się bawił przy pisaniu, to dla mnie jest ok :).

 

Popieram Monigue.M obiema tymi ręcami. :)

Pecunia non olet

:)

Monique.M, dzięki za miłe słowo i za wsparcie oraz dobre uwagi w czasie bety :)

Pozdro!

O, ładne :) Podobało mi się, opowiadasz tak, jak lubię: spokojnie, nieśpiesznie. Napisane tak, że czyta się z przyjemnością. Fantastyka to IMO jednak jest, bo budujesz własny świat, choć z istniejących już klocków. Jedynie nad tytułem bym jeszcze pomyślała, bo tak mocno zwracasz nim uwagę na jeden klocek, że czytelnik oczekuje czegoś zupełnie innego.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irko, ale miło, że wpadłaś :) Cieszę się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu, jak również że nie uznałaś czasu poświęconego na jego przeczytanie za stracony (zawsze jest strach przy prawie 40k znaków, że ktoś przeczyta, a potem pomyśli sobie, że po co mu było tracić 45 minut życia :)). 

Z tytułem może faktycznie mnie poniosło. Ogólnie nadawanie nazw moim wypocinom to ciężki temat, nigdy nie potrafię nic sensownego wymyślić, tutaj chciałem zainteresować czytelnika na samym wstępie czymś niestandardowym ;) Muszę nauczyć się, jak tytułem ani nie sprzedawać fabuły, ani nie wieść odbiorcy w niedobrą stronę.

Pozdrawiam cieplutko w mało cieplutki wieczór,

Amon

Ogólnie nadawanie nazw moim wypocinom to ciężki temat,

To tak jak u mnie :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Foundry VTT opanowane, można więc wracać do czytania. Na pierwszy ogień idzie dyżur, w tym Twój tekst, AmonRa :)

Podoba mi się fabuła. Motyw sterowanego powstania i inteligentnego władcy, który wie, kiedy popuścić krwi wychodzi tu dobrze. Co prawda pod koniec Igul-sin brzmi mocno zbyt pewnie jak na kogoś, kto zrobił tak skomplikowany plan, że ledwo jedna pomyłka mogłaby go kosztować wiele, ale odrobina dumy po dobrze wykonanym planie nie zaszkodzi charakterowi postaci ;)

Eszkur także został ukazany wyraźnie, zarówno w swym skrywanym od lat gniewie, jak i pewnej zaradności oraz roztropności.

Jednak jest i tutaj łyżka dziegciu, a jest nim mocne rozpasanie języka przy opisach (to samo, co u mnie). Niemal w każdym zdaniu jest jakiś przymiotnik, określenie opisujące podmiot czy inny obiekt. W efekcie miałem wrażenie, że przez znaczą część opowieści szedłem miarowo, ale mocno powoli. Ukuło mnie to zwłaszcza tam, gdzie była akcja – kwieciste określenia spowalniały te momenty, które ewidentnie zaplanowałeś jako mocno dynamiczne.

Na koniec bardzo podoba mi się ten tekst światotwórczo. Wykorzystanie bliskowschodnich starożytnych kultur jako bazy to miły powiew świeżości :)

Podsumowując: bardzo fajny koncert fajerwerków, nawet jeśli zbytnie przesycenie kolorami utrudnia dostrzeżenie innych jego dobrych aspektów. Klikałbym do biblioteki.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Hejo, NoWhereManie ;) Fajowo, że wpadłeś. 

 

Foundry VTT opanowane

Musiałem aż sprawdzić, cóż to takiego :P 

 

Dużą radość sprawiłeś mi wzmianką, że spodobał Ci się wordlbuilding. Opowiadanie przede wszystkim potraktowałem jako ćwiczenie sprawdzające moją umiejętność prezentowania różnych elementów świata i naprawdę fajnie, że to doceniłeś :)

Przyjmuję uwagę o rozpasaniu języka i przyznaję jej słuszność :P Problem zdiagnozowałem już jakiś czas temu i doszedłem do wniosku, że czasami tracę kontrolę nad narracją, sposobem przedstawiania zdarzeń. Momentami nie wywołuję u czytelnika dokładnie takich emocji, jakbym chciał, ale użytkownik MordercaBezSerca już wziął mnie solidnie w obroty, jeśli o to chodzi. Przy okazji bety kolejnego tekstu uzyskuję bardzo dużo cennych uwag i przechodzę przyspieszony kurs, dlatego ufam, że jeśli znajdziesz czas i zajrzysz do następnego z moich tekstów, taki zarzut już się nie pojawi ;) 

Dziękuję też za symbolicznego klika :D

Niech Ci Słońce jasno świeci.

Amon

Cześć, Amonie,

Czytałam już jakiś czas temu, ale musiało mi się nieco uleżeć w brzuszku.

Miałam co do tego tekstu spore wymagania, bo konteksty związane z Sumerem i Babilonią są mi dość bliskie i, mimo że lubię, kiedy ktoś bierze je na warsztat, to siłą rzeczy kręcę nosem przy szczegółach. Tutaj pozytywnie zaskoczyłeś znajomością kontekstów i nienachalnym odmalowaniem świata, który pewnie przez różne tam konteksty okołobiblijne jest ludziom bliski, ale jednocześnie daleki. Postawiłeś też na prosty schemat historii, w której coś się kończy, żeby mogło przyjść nowe, nakreśliłeś też klasycznego antagonistę wrednego kapłana i przyjaźń dwóch niewolników w sposób wyrazisty i dopasowany do obranej konwencji.

Co można by lepiej? Zabrakło mi dwóch rzeczy: większej ilości fantastyki (o ile to nie jakiś wszechświata alternatywny) oraz mocniejszej puenty. Jest to przemyślana, dobrze skonstruowana, ale niestety przygrywka do znacznie dłuższej opowieści. Niemniej z ciekawością czekam na dalszy ciąg, jeśli go planujesz.

Pozdrawiam

O, serdecznie witam kolejną Czytelniczkę :) Oidrin, cieszę się, że udało mi się sprostać chociaż części Twoich wymagań. Co do ciągu dalszego, chyba go nie planuję jako takiego, ale chodził mi po głowie pomysł osadzony w tym świecie, opowiadanie znacznie bardziej skoncentrowane na bohaterach, ale nie wiem, czy starczy czasu i warsztatu :P

Bardzo dziękuję za czas poświęcony na lekturę! :)

 

Wszystkie osoby, które piszą o potrzebie leżakowania tekstu, mają rację. Ten odpoczywał bodajże dwa, trzy tygodnie, ale przeczytałem go sobie jeszcze raz po miesiącu od publikacji i wywaliłbym z niego połowę słów, a niektóre wydarzenia opisał zupełnie inaczej :P 

Hej,

 

Zakolejkowałem twoje opko, bo sam właśnie piszę coś osadzonego w świecie Babilonopodobnym. Nawet ziggurat też u mnie występuje :) Ogółem uważam te realia za na tyle tajemnicze i egzotyczne, że od razu opowiadania w nich osadzone zyskują fascynującą atmosferę. W ciekawy sposób do Asyrii nawiązuje książka O. Tokarczuk “Anna In w grobowcach świata” (polecam).

 

Na pewno Twoje opowiadanie czytało mi się przyjemnie, wg mnie jest sprawnie napisane, klasycznym językiem fantastyki (o ile coś dlatego istnieje), więc pomimo braku elementów fantastycznych, do fantastyki bym je mógł zaliczyć :) Z drugiej strony przez tą “klasyczność”, zarówno w stylu, jak i fabule (w sumie dość typowa intryga) opko traci trochę na oryginalności – ale to tylko moje zdanie. Ogółem czytało się przyjemnie, a chyba o to chodzi ;)

 

Pozdrawiam!

 

Cześć, Helmut, bardzo mi miło, że zajrzałeś :D Dzięki za lekturę. 

 

Z drugiej strony przez tą “klasyczność”, zarówno w stylu, jak i fabule (w sumie dość typowa intryga) opko traci trochę na oryginalności – ale to tylko moje zdanie.

No cóż, nie mam zamiaru ukrywać, że pomysł z uciśnionym niewolnikiem walczącym o wolność i jadowitym, wrednym władcą do najświeższych nie należy :D Wbiłem sobie w głowę przeczytane na portalu słowa, że ważniejsze od oryginalności opisywanej historii jest sprawne jej opowiedzenie, toteż chciałem przede wszystkim zadbać o ten element. Cieszy mnie fakt, że lektura wydała Ci się przyjemna i nie uznałeś poświęconego czasu za zmarnowany.

Twoje opowiadanie (bo rozumiem, że tekst powstaje z intencją umieszczenia na portalu) bardzo chętnie rzecz jasna przeczytam, gdy tylko się tu znajdzie :) Powieść Olgi Tokarczuk również – jak na razie niestety nie wpadła mi w łapy, ale skoro polecasz, uwzględnię przy następnych zakupach książkowych :D

Serdeczne pozdro,

Amon

Cześć!

Historia pewnej rewolucji, która jak to czasem bywa, potoczyła się zgodnie z oczekiwaniami. Przyjemne i zaskakujące momentami. Najpierw szopa, a potem świątynia, w której w taki sam sposób wojsko rozprawia się z wyzwoleńcami. Trochę zgrzytają mi motywacje i działania władcy w końcówce (w tym jakby epilogu), ale to raczej kwestia światopoglądu. Ciekawie i po ludzku to pokazujesz. To wyszło w każdym razie.

Napisane porządnie, bez większych zgrzytów. Wciąga i zachęca do dalszej lektury. Jedyny zarzut, jaki na szybkiego siedzi mi w głowie to brak fantastyki imho. Nie licząc miejsca akcji, które jest tłem (i można by je zmienić na inne nie tracąc przy tym wiele) i nazw bogów, to elementów fantasy (czy szerzej fantastyki) tu nie widzę. Ktoś przebrany z mumię, jadowite skorpiony. To się i w realu mogło zdarzyć – tak zakładam. A miało być fantasy (liczyłem na więcej zwyczajnie) :D Ale ja lubię sensowne fantasy, i jak w opku z tagiem tego nie widzę, to narzekam. Nie przejmuj się tym, bardzo dobre opowiadanie :D

 

Z kwestii edycyjnych jedna rzecz:

Rozgrzane do czerwoności drzwi parzyły ciało mężczyzny

Do czerwoności, z czego były te drzwi? I czym tam palili?! Do pożaru domu, w którym drzwi czerwienieją od gorąca, to raczej nie podejdziesz nawet…

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć, krarze85 ;)

Odetchnąłem z ulgą, że mimo niedostatecznej ilości fantastyki opowiadanie przypadło Ci do gustu i (mam nadzieję) nie masz poczucia zmarnowanego czasu :P Ponieważ nie jesteś jedyną osobą narzekającą na ten niedostatek, chodzi mi po głowie napisanie kolejnego opowiadania osadzonego w tym świecie, prezentującego inne, znacznie bardziej fantastyczne elementy. Może trochę mnie to rozgrzeszy? :D

Zastanawiam się nad zgrzytającymi motywacjami władcy – czy coś mi się nie dopięło? 

Miałeś chyba dwa wieczory z moją skromną twórczością, bo skomentowałeś dokładnie 50% moich tekstów, haha :D Podwójnie zatem dziękuję za wizytę, lekturę i obszerny komentarz.

A co do rozgrzanych do czerwoności drzwi – masz rację. Dzisiaj nie dam już rady, ale jutro podejmę wysiłek na rzecz przeredagowania tego fragmentu.

Pozdrawiam!

Miałeś chyba dwa wieczory z moją skromną twórczością

Nadrabiam kolejkę. Opko o bibliotece bardzo mi się spodobało, to i do kolejnego Twojego z kolejki siadłem. Jeszcze tylko 14 tekstów do przeczytania (z czego tylko 7 z tego roku…)

Zastanawiam się nad zgrzytającymi motywacjami władcy – czy coś mi się nie dopięło? 

Trochę mi zgrzyta, że władca, który przegrał bitwę w tym samym roku pozwala na bunt. Bunt to klęska aparatu, dobitne pokazanie jego nieudolności w zarządzaniu ludźmi. Ale to były inne czasu, bardziej feudalne. Patrzę na to przez pryzmat mechanizmów współczesnej polityki. Czy za kimś takim dalej by wojsko stało (zwłaszcza, że dopuszczenie do buntu to straty w wojsku, a w społecznosciach wykorzystujących niewolników wojacy mieli dużo do powiedzenia, jak w każdym zamordyzmie). Ale to drobnostka, kwestia światopoglądowa. W bardziej kastowym systemie możliwe, że by to przeszło.

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Trochę mi zgrzyta, że władca, który przegrał bitwę w tym samym roku pozwala na bunt.

Widziałem to właśnie jako powód jego przyzwolenia na bunt. Oprócz tego, co napisałeś, mówimy także o rzeczywistości teokratycznej, gdzie związki monarchy z bogami są silne i klęska nadszarpnęła autorytet władcy w sposób o wiele bardziej poważny, niż ze współczesnego punktu widzenia mogłoby się wydawać :P Zwłaszcza, jeśli pomyślny przebieg bitwy przepowiedziała sama bogini. Dodatkowo seria niezbyt fortunnych zdarzeń (takich jak susza, innowierstwo, napływ ludności) pogłębiła problemy miasta i wiszące w powietrzu napięcie musiało znaleźć swoje ujście. Igul-sin, jako sprytny władca, z całą pewnością zdawał sobie z tego sprawę i w obliczu niemożliwości powstrzymania nadchodzących wydarzeń, mógł przynajmniej “zaprzęgnąć” buntowników do swoich własnych celów i upiec kilka pieczeni na jednym ogniu ;)

Oczywiście niewykluczone, że na osłabione, spalone i zdewastowane Daradu mógłby napaść jakiś wróg z zewnątrz, chcący wykorzystać moment słabości kapłana-sokoła, ale oblężenia w starożytności były skomplikowaną sprawą, najczęściej skazaną na niepowodzenie. Koniec końców, może Igul-sinowi łatwiej byłoby przystąpić do obrony bez niepotrzebnych problemów w mieście?

Mam jeszcze dosyć odległe skojarzenie, dotyczące Benito Mussoliniego xd Fatalny ciąg porażek włoskich w trakcie II wojny światowej doprowadził do kompletnego upadku dyktatora i odsunięcia go od władzy w roku 1943 – a wcześniej wspomniany Benito był przecież uwielbiany w kraju i za granicą. Wiem, że w opowiadaniu odwołuję się do zupełnie innych czasów i zgoła różnej mentalności, ale pomyślałem, że Igul-sina mógłby spotkać los podobny, jak Mussoliniego, gdyby w porę wypadkom nie zaczął przeciwdziałać (?). 

Rozpisałem się :P

 

Brudna manipulacja. Po trupach do władzy. Nic odkrywczego, ale opowiedziane ciekawie. Nie od razu widać prawdę, dopiero w zakończeniu.

Koalo, ogromne dzięki za wizytę! Dobrze, że pomimo niewielkiej odkrywczości tematyki, którą usiłowałem tutaj podjąć uznałeś opowiadanie za ciekawe i – jak zrozumiałem – nieoczywiste ;) 

Pozdrawiam!

Przyjemne :)

Przynoszę radość :)

Anet, wielkie dzięki za wizytę ;) Całuję i pozdrawiam!

Nowa Fantastyka