- Opowiadanie: oruen - The ungooglable man

The ungooglable man

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

The ungooglable man

Siedziałem sobie przy biurku, tworząc kolejną stronę internetową i zastanawiałem się nad zajmującą kwestią doboru koloru tła – niebieski czy zielony? Oparłem się wygodnie na krześle i zadumałem. Dzisiaj miałem szczęście – do biura wleciały dwie muchy, które wesoło pobzykując baraszkowały przy starym wentylatorze. Monotonię miałem więc z głowy. Do tego nieśmiałe pukanie do drzwi sprawiło że poczułem się jakbym trafił szóstkę w totka. Gość w biurze to rzadki fenomen.

– Proszę! – rzuciłem w przestrzeń.

Drzwi otwarły się i do biura wszedł facet w garniturze. Miałem swoją nazwę na takich – od razu zaliczyłem go do klasy Petentów, ludzi niezbyt upierdliwych, ale i tak zajmujących mój cenny czas. Petent krytycznym wzrokiem obrzucił moje biuro, przeczytał slogan firmowy ("Nie istniejesz jeśli nie ma Cię w Sieci!") i bez słowa przystawił sobie krzesło do mojego biurka.

– Czego? – zapytałem najuprzejmiej jak umiałem.

– Jestem programistą… – zaczął nieśmiało, ale ja znam takich, przychodzą i paplają ci pół godziny o tym jak zaprogramowali to tamto i siamto, a na koniec powiedzą, że mogą coś zaprogramować, tanio i bez umowy.

– Nie zatrudniam – powiedziałem twardo.

– Ja nie w sprawie zatrudnienia…

– To w jakiej sprawie pan przychodzi? – przerwałem. Wolę już towarzystwo pary much niż kolesia, który włazi mi do biura i traktuje je jak swoje. Muchy przynajmniej dostarczają rozrywki.

– Widzi pan…moja sprawa jest bardzo nietypowa…

Spojrzałem na niego spode łba i demonstracyjnie wyjrzałem przez okno. Gdybym liczył wszystkich którzy tak zaczynają rozmowę, właśnie rysowałbym coś koło dwusetnej kreseczki na ścianie. Nie ma nietypowych spraw, wszystko jest monotonne jak flaki z olejem. Tu strona internetowa, tam projekt graficzny, tu zmiana wyglądu jakiegoś portalu o hodowli kurcząt indonezyjskich czy innych psów maltańskich…nawet operetka z arią na dwa bzyki i odrobiną akrobatyki nie wnosiła niczego specjalnie nowego w schemacie dnia.

– No dobra, mów pan – zdecydowałem się zachęcić gościa.

– Myślę, że mój problem najlepiej opisze fakt, że jestem niewidzialny.

Przyjrzałem mu się dokładnie. Jak na mnie był całkiem wyraźnie widoczny. Gorszy niż jego rzekoma niewidzialność był fakt, że facet nie robił sobie jaj, był poważny jak grób mojego pradziadka w dzień Wszystkich Świętych. Moje palce zacisnęły się wokół listwy zasilającej, którą miałem przyklejoną pod biurkiem. Jak się ma do czynienia ze świrem, to zawsze coś. Zapadła cisza. Zabrakło tylko jakiegoś cykającego świerszcza, pasowałby idealnie.

– Ja całkiem nieźle pana widzę – stwierdziłem w końcu.

– Ach, myślę że źle mnie pan zrozumiał…mam na myśli że jestem niewidzialny w Sieci.

– Marzenie każdego hakera – burknąłem – ale proszę mi tu nie gadać bzdur, każdy internauta jest rejestrowany, dzięki temu wyłapali tylu "zaplutych karłów internetowych" krytykujących nasz rząd – skrzywiłem się – zresztą, zaraz sprawdzę. Jakiś dowodzik?

– Maciej Łaziuk – podał mi swój dowód osobisty – z Międzyrzeca Podlaskiego.

Wklepałem te dane w Google i nic.

– To się zdarza – rzuciłem w przestrzeń, jakby gość i dwie muchy oceniali moje poczynania – czasami trzeba po prostu dłużej szukać.

Przeszedłem na stronę Krajowego Rejestru Internautów i tam wpisałem numer PESEL. Nic. Internetowy Rejestr Obywateli? Hy, jeszcze czego. Portale społecznościowe? Ani rusz. Zirytowało mnie to na tyle, że sprawdziłem dowód. Wyglądał na prawdziwy. Koleś, nagle jakiś taki sflaczały, patrzył na slogan firmowy. Humoru mu to patrzenie nie poprawiło.

– A w ogóle, czego pan potrzebujesz? – zapytałem.

– Potrzebuje pomocy przy złożeniu komputera – odpowiedział powoli – pan może to zrobić. Ja nie bardzo wiem jak – przerwał na chwilę – i potrzebuję pańskiego procesora z tej maszyny – powiedział wskazując na najstarszego blaszaka w firmie, aktualnie pokrytego grubą warstwą kurzu.

– To historyczny model! Nigdzie już pan takiego nie dostanie. Czemu niby miałbym go panu sprzedać? – oburzyłem się, a mój wewnętrzny diabełek zatarł ręce, gdy tylko pojawiła się opcja sprzedaży gruchota zamiast wywalenia go sąsiadom do śmietnika – I czemu akurat procesor? Lepsze pan znajdziesz w każdym sklepie komputerowym. Jest taki jeden naprzeciwko – pokazałem mu przez okno, żeby wiedział jak wygląda sklep komputerowy.

– Niestety, inny procesor nie wchodzi w rachubę. Zresztą, chciałbym go tylko pożyczyć. Oddam go panu jak tylko mi się uda. Chcę być znów widoczny w Sieci, nie mogę się z nikim skontaktować, sam pan rozumie…

Kompletnie tego nie rozumiałem, ale niech go. Klient nasz pan, no nie? Jak ja bym był niewidzialny w Sieci, zgromadziłbym fortunę czyszcząc konta bankowe co bardziej wrednych byłych klientów. Zaraz, chwila…

– Te machloje z bankami kilka lat temu to pańska sprawka? – zapytałem chytro. Taki znajomek mógłby się przydać.

– Myśli pan, że po prostu ot tak się przyznam? – zapytał i spojrzał na mnie uważnie. Wzruszyłem ramionami.

– I tak nie ma danych w Sieci ani w Rejestrze. W teorii to nawet pan nie istniejesz – stwierdziłem – więc nawet jak miałbym sypnąć na jakimś forum, to prędzej uznają mnie za świra od teorii spiskowych. Niewidzialni ludzie? Brzmi mi to jak ze starego opowiadania Willsa czy Wallsa… – popisałem się erudycją – no i nie wierzę że nie chciałbyś się pan pochwalić!

Mój popis chyba zrobił na nim odpowiednie wrażenie, bo przeszło mu generalne sflaczenie, usiadł prosto, a oczy zaświeciły mu się jakby dostał ataku świńskiej grypy.

– To ja – powiedział po prostu – zadowolony?

Trochę mnie zaskoczył tym nagłym przejściem na ty, ale niech mu tam. Przecież mogę mu wybaczyć tę niezręczność towarzyską. Uznałem, że niech stracę – pożyczę mu ten procesor i pomogę co nieco. Oczywiście, za odpowiednią kwotę.

– No dobra, pomogę. Przyjdź za godzinkę lub dwie, wymontuję procka i możemy działać. Ale to będzie kosztować – ostrzegłem.

– Jasne – powiedział rzucając mi plik banknotów. I wyszedł.

To był dobry interes do zrobienia – dostałem równowartość kilku miesięcy spokojnego życia. Zabrałem się więc za blaszaka i powoli, dokładnie, wybebeszyłem paskuda. Ostrożnie wymontowałem procka i spojrzałem na zegarek – oho, zaraz przyjdzie koleś od nietypowej sprawy.

Musiałem jednak czekać dłużej, wiec zabrałem się za niedojedzoną wcześniej kanapkę. Przysiadłem nad projektem i wybrałem niebieskie tło. Po chwili postanowiłem dorzucić lekki gradient. Tuż przed zapisaniem zmian rozległo się znajome pukanie.

– Wejść! – rzuciłem, zapisując szybko zmiany.

Do biura wszedł mój nowy znajomy, już w innym garniaku. Cholera, umie się odstawić jak kornik na święto lasu, pomyślałem z zazdrością. Uznałem, że wyraz uprzejmej służalczości będzie bardziej na miejscu niż zwyczajowa mina informatyka pod tytułem „zajmujesz mój cenny czas", więc szybko przywołałem go na twarz.

– To co robimy? – zapytałem.

– Wsiadaj do samochodu, jedziemy do mnie.

Już prawie zapomniałem jak się człowiek czuje podczas jazdy samochodem. Rozparłem się wygodnie w fotelu i obserwowałem fasady budynków przesuwające się w zawrotnym tempie za oknem. Ulice, jak zawsze o tej porze były puste, wszyscy ciągle siedzieli w pracy. Swoją drogą, i tak mamy mało samochodów w tym Poznaniu, kogo stać na benzynę… W miarę, jak zbliżaliśmy się do celu, w mojej głowie wyklarowało się pytanie.

– Ej, a jak to w ogóle się stało że jesteś niewidzialny w Sieci? – zapytałem.

– A, to taki mój własny autorski skrypt. Zaraz po wprowadzeniu ustawy o Rejestrze w życie uznałem, że ludzie zapłaciliby mnóstwo pieniędzy za taki program. W końcu każdy ma coś do ukrycia, co nie? Uruchomiłem go na jednym z komputerów firmy, w której pracowałem, a który później poszedł na sprzedaż. Niestety, skrypt nie zadziałał jak należy, a żeby go wyłączyć, musiałem odnaleźć wszystkie części komputera na którym był uruchomiony. Taki jest wymóg programu. Od piętnastu lat jestem niewidzialny, i szczerze mówiąc, brakuje mi kontaktu przez Sieć. Chcę złożyć komputer, wyłączyć skrypt i zniszczyć twardy dysk, żeby mi więcej głupoty do głowy nie przychodziły – gość rozgadał się jak szalony – Ale myślę, że koniec końców nie byłby to taki trafiony pomysł, co sądzisz?

Sądziłem coś kompletnie przeciwnego, ale na wszelki wypadek pokiwałem energicznie głową. Zdążyliśmy zajechać na obrzeża Poznania i choć rzadko jeżdżę w te rejony, chyba rozpoznałem dzielnicę Chyby. W końcu zatrzymaliśmy się koło jednego z domów. Wjechaliśmy do garażu i weszliśmy do mieszkania.

Okazało się, że komputery trzyma w piwnicy. Kto, do ciężkiej cholery, trzyma komputer w piwnicy? Ja rozumiem trzymać tak modem lub router – ale komputery? Choć z drugiej strony, i tak chyba nic na nich nie robił, skoro nawet maila na nich nie mógł sprawdzić. Może strony internetowe mógł przeglądać, ale kto ma ochotę czytać tę siekę co próbują władować nam do głowy. Co ciekawsze miejsca w Sieci i tak zostały zablokowane.

Gospodarz zostawił mnie z częściami komputera i poszedł zrobić herbatę. Skorzystałem z tej okazji, żeby szybciutko zgrać całą zawartość twardego dysku na komórkę. Dwadzieścia terabajtów, fi, wielkie mi co. Skryptowi zarządziłem kwarantannę na dysku komórki, żeby nie dobrał się do mojego wpisu w Rejestrze. I zabrałem się do roboty.

Po godzinie komputer był złożony i gotowy do pracy. Mój nowy znajomy usiadł przy nim, powpisywał niezbędne hasła i wyłączył swój program. Zachwycony, zaczął przeglądać Sieć.

– A co z zapłatą? – zapytałem.

– Weź moje kluczyki do samochodu – podał mi je nie odrywając wzroku od ekranu – jest twój. Ta rejestracja ma wykupiony dożywotni zapas paliwa na każdej stacji. Możesz nawet zatankować inny samochód, wystarczy że pokażesz dowód rejestracyjny tego pojazdu.

No to co robić, wyszedłem z piwnicy i szybko wyciągnąłem notes. Jeśli jest coś czym mogę się pochwalić, to jest to dobra pamięć. Spisałem wszystkie hasła które wpisał u siebie znajomek i udałem się do samochodu. Dobrze że był taki podekscytowany, inaczej miałbym problem z uzyskaniem dostępu do kopii jego systemu.

Wyjechałem na drogę i poczułem się jakby wyrosły mi skrzydła. Przede mną pusta droga i pełno perspektyw! Mogę zrobić wszystko!

Humoru nie popsuł mi nawet sznur samochodów Tajnej Policji, jadącej na sygnale w stronę Chyb. Chyba znam główny temat jutrzejszych wiadomości.

 

Koniec

Komentarze

Oparłem się wygodnie na krześle i zadumałem się - bez się na końcu, niepotrzebne.

Sam pomysł, hmm..coś w tym jest, napisane też nieźle, ale, no ale. Czegoś, nie wiem, zabrakło mi tu.

A, jeszcze jedno. Świetny tytuł.

Dzięki za przeczytanie i uwagi, na szczęście mogę jeszcze poprawić to dodatkowe "się" :)

Pozdrawiam!

Pomysł rzeczywiście niebanalny, choć wg mnie informatycznie nielogiczny. Jednak to właśnie to szaleństwo sprawia, że z przyjemnością przeczytałam to opowiadanie. Brakuje ci lekkości stylu, powinieneś więcej czytać - jedyna, drobna uwaga. Gdybym mogła wystawiać oceny, dałabym ci 4. Rada: nie bój się zagłębiać w infę.

PS: Też robię strony. ;)

Ogólnie pomysł spoko i czytało się bardzo przyjemnie. I zakończenie też dobre :) Myślę, że to świetny temat na dłuższą historię... to czego tu zabrakło to pewnie jakaś długość, drugoplanowe motywy, swego rodzaju "objętość".
Nie wiem o co chodzi w  wyrażaniu "Rejestrze w życie".
Podobała mi się postać głównego bohatera i jego cyniczne uwagi :)

No no, całkiem dobrze napisane. Wszystko, o czym pisałeś, cały czas wyraźnie widziałem. Umiesz swtorzyć obraz w głowie czytelnika. Tak trzymać :)

Nowa Fantastyka