- Opowiadanie: Ambush - Woda

Woda

To bardzo kobiece opowiadanie. Historia powszechnie znana ale tym razem nie opowiadana przez plotkarzy ale przez samą bohaterkę.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Woda

Woda

 

Woda spływa po mnie jak po skale. Tam gdzie pierś kończy się różowym wzniesieniem perli się miniaturowa kaskada. Woda obmywa leniwie brzuch i ramiona.

Bez względu na wszystkie troski i obawy chłodna pieszczota, której dostarcza woda zawsze mnie uspokaja.

Koi mnie bardziej niż dotyk jakiegokolwiek mężczyzny.

Siedzę wygodnie w marmurowej wannie, którą kazał wykonać dla mnie mój mąż–król.

Woda jest rozkosznie chłodna i już ani trochę nie doskwiera mi upał letniego popołudnia.

Marmur jest miejscami szorstki, jak broda mężczyzny, który właśnie całuje mój brzuch. Szorstki jak nie cichnący ani na chwilę lament niespokojnych cykad.

Pod palcami lewej dłoni wyczuwam szczerbę w marmurze. Szeroką na pięść szczelinę, która ma już siedem lat.

Minęło siedem lat, a moją wannę wciąż napełnia chłodna woda, którą glinianymi korytkami zręczne ręce rzemieślników doprowadziły tu aż, ze strumienia.

Woda płynie powoli i niestrudzenie, a ja czekam na nieuniknione.

 

X

Szum strumienia i chłód wody obmywającej sprawiedliwie obłe kamienie i ciała ludzi są moimi pierwszymi wspomnieniami z dzieciństwa.

Moja matka – królowa Sparty spędzała nad wodą całe dnie. Królowa nie lubiła pałacu, który według niej cuchnął kozami. Oczywiście w pałacu króla nie trzymano kóz ale zwykle snuł się tam dym z ognisk, niezbyt przyjemnie woniały resztki jedzenia i wyziewy licznych ludzi. Do tego w pałacu było ciasno,  w zimie za chłodno, a w lecie za gorąco. Dlatego kiedy tylko wiosną słońce zaczynało mocno grzać, zabierała nas – dzieci i służbę – i przenosiła się w cień drzew nad niewielki strumień, który nazywaliśmy szumnie Zieloną Rzeką.

Tam w cieniu starych drzew oliwnych, platanów i pomarańczy kobiety spędzały czas na zabawach, plotkach i niezliczonych zabiegach kosmetycznych. Bowiem królowa przykładała wielką wagę do młodości i urody.

– Macie być zawsze piękne! – powtarzała mnie i mojej młodszej siostrze Helenie. – Kobieta nie potrzebuje rozumu, odwagi, czy hartu ducha. Ma być piękna, posłuszna i słodka, wtedy ma szansę ująć i zatrzymać na zawsze serce mężczyzny.

Wszystkie niewolnice królowej były bardzo urodziwe. Służyły jej również najładniejsze córki okolicznych rolników i pasterzy. Jesienią i zimą, kiedy ciasnota i smród pałacu dokuczał najbardziej, królowa lubiła wybierać się w objazd po okolicy, by wyszukiwać miód, owoce, wino i ślicznotki. Odwiedzała też chętnie miejsca poświęcone boginiom – oczywiście najbardziej ceniła płochą Afrodytę i odpowiedzialną Demeter i im zwykle darowywała najwięcej.

Pięknotki królowej przyciągały do kobiecej części pałacu i nad Zieloną Rzekę mężczyzn jak miód przyciąga pszczoły. W przerwach między wojnami zaglądali tam pyszałkowaci i dumni żołnierze, pod pretekstem pojenia swych stad nieśmiało zbliżali się młodzi pasterze. Cienisty zakątek nad rzeką nierzadko odwiedzał sam król.

Było to miejsce błogości, śmiechu i szczęścia. Każdy mógł tam robić coś, co sprawiało mu przyjemność. Pito rozcieńczone wino, jedzono owoce, świeże sery (podarunki od nieśmiałych pasterzy) i flirtowano.

Żołnierze patrzyli na dziewczęta zachwyconymi oczami, wyciągali ręce do ich brzoskwiniowych, śmietankowych, lub mahoniowych kształtnych ciał, a czasem nawet przyciągali je do siebie i posiadali łakomie.

Zaszczytu objęć pięknych dziewcząt królowej dostępowali też najśmielsi i najprzystojniejsi pasterze. Dziewczęta myły ich w strumieniu i tam również dosiadały by czerpać z nich rozkosz.

Królowa i pozostałe kobiety patrzyły z uśmiechem na miłosne podchody, na igraszki młodych i na niespożyty żar ich namiętności.

Bywało, że niektóre dziewczęta zostawały potem żonami żołnierzy, inne rodziły dzieci w pałacu. Królowa pozwalała im je zatrzymać, jeśli były piękne i zdrowe.

Bowiem królowa kochała tylko to co piękne i brzydziła się tym co szpetne.

Codziennie oceniała urodę swoich dziewcząt i tym najpiękniejszym nie żałowała czułości i drobnych prezentów. Właśnie dlatego kobiety na wyścigi wymyślały i wypróbowały na sobie rozmaite mikstury, które miały wygładzać policzki, wybielać skórę, czy powiększać piersi. W pałacu z otwartymi ramionami witano zawsze wędrownych handlarzy pachnideł i barwideł.

Królowa kochała piękne dziewczęta ale też nie miała litości dla tych, które zaczynały brzydnąć:

– Chloe – mówiła nieraz. – Twoje włosy straciły blask, wyglądają jak miotła. Musisz je płukać wyciągiem z kory dębu i siemienia. Amyklaj, robisz się za gruba nawet jak na Hetytkę, musisz mniej jeść! – napominała. – Oddalcie Czarną – powiedziała pewnego razu krzywiąc twarz. – Piersi jej zwiotczały, pomarszczyła się i przypomina zasuszoną, niesmaczną śliwkę!

Kobiety powtarzały po cichu, że naprawdę Czarna straciła miłość królowej, kiedy urodziła królowi dziecko.

Kobiety plotkowały, że królowa starzeje się i dlatego chce widzieć dokoła siebie tylko bardzo młode dziewczęta.

Kobiety szeptały, że królowa straciła serce króla, kiedy urodziła bliźnięta – czyli naszych małych braci, o których mówiono, że nie są synami króla.

Nie wolno nam było tego powtarzać, ani o tym słuchać ale, kiedy myślały, że drzemiemy, mówiły, że królową zapłodniła Zielona Rzeka, albo że uwiódł ją łabędź, albo sam Najwyższy, który przyjął postać łabędzia. Te najbardziej krnąbrne mówiły, że był to potężny i piękny nieznajomy w złotej zbroi, który do hełmu miał przyczepione łabędzie skrzydła. Podobno, kiedy ją posiadał wykrzykiwała na cały głos imię boga. Dopiero wtedy po dziesięciu latach małżeństwa i czterech córkach, z których przeżyłyśmy tylko ja i Helena, powiła królowi następców.

Może była to i prawda, bo od czasu narodzin bliźniaków ojciec nasz – król nie zbliżał się do strumienia, by szeptać królowej do ucha, by przynosić jej klejnoty, lub całować jej długą szyję. Zjawiał się zziajany po bitwie, lub polowaniu, zrzucał zbroję, brał kąpiel, a potem zwykle przyciągał do siebie jedną ze ślicznotek królowej.

Swej żony nie dotykał choć mimo licznych ciąż i porodów wciąż była bardzo piękna. Królowa Leda, nasza matka była wysoka, miała jasne ciało, niebieskie oczy i włosy barwy miodu.

– Karmcie dziewczynki miodem, niech nasiąkają słodyczą – powtarzała królowa odkąd pamiętam.

I dlatego codziennie dostawałyśmy podpłomyki grubo posmarowane miodem.

Ja chętnie je pałaszowałam, bo uwielbiałam wszystko co słodkie, a Helena często grymasiła, na co królowa zwykle reagowała gniewem.

– Jesteś krnąbrna i nieposłuszna! – powtarzała. – Może i prawdą jest to co mówią ludzie, że królewna Helena jest ładniejsza ale na pewno nie ma w niej tej słodyczy, którą ma w sobie Klia! Zobaczycie – powtarzała służkom, że gdy dorosną to mojej najstarszej córce, nie oprze się żaden mężczyzna. Jej łono będzie słodkie jak miód, ciało miękkie i pachnące, a charakter dobry i uległy – mówiła patrząc surowo na Helenę.

Tamta potem szczypała mnie boleśnie podczas kąpieli w strumieniu i przedrzeźniając królową szeptała:

– Klia, piękna, słodka, głupia jak owca. Zrobi wszystko co jej każą, posłucha i nawet nie zabeczy!

Mimo, że była o cztery lata młodsza rzadko potrafiłam jej się odgryźć.

Nasze dzieciństwo było pełne szumu wody i swobody. Goniliśmy za jagniętami po spalonej trawie, podczas gdy pasterze biegali za towarzyszkami królowej. Objadaliśmy się owocami, aż bolały nas brzuchy i niania musiała nam podawać napar z kminku. Baraszkowaliśmy w wodzie, łowiliśmy ryby, a my dziewczęta robiłyśmy sobie diademy i zausznice z kwiatów.

Wreszcie przyszedł rok kiedy wiosną bliźniacy skończyli siedem lat. Byli jak my wszyscy chudzi i spaleni słońcem. ich posiniaczone nogi i ręce pokrywały bąble po komarach ale byli też niezwykle piękni, mieli niemal białe włosy i oczy barwy turkusów. Agatos jeden ze straży króla zabrał chłopców do męskiej części pałacu, by zacząć uczyć ich strzelania z łuku, walki na miecze i innych brutalnych spraw, którymi zajmowali się mężczyźni.

Mieli też uczyć się o państwach, królach, zdradach i spiskach. Król obiecał, że podaruje im nowe łuki, oraz że zabierze ich niedługo na polowanie a potem może nawet na wojnę.

Kiedy zapytałam ojca kiedy mnie nauczą tego wszystkiego i kiedy ja pojadę na polowanie, matka wyrwała mojemu bratu mokrą gałąź, na którą chwilę wcześniej usiłowali złowić rybę i wychłostała mi nogi.

– Nie masz pytać! – krzyczała, bolesnym razem akcentując każde słowo. – Nie masz wiedzieć! Masz być słodka, uległa i cicha!

Helena pocieszała mnie potem długo, całowała policzki i gładziła włosy.

Powiedziała, że nie jestem owcą i że nie spodziewała się po mnie takiej odwagi.

Niania nasmarowała mi nogi maścią, która miała złagodzić pieczenie skóry i zapobiec powstaniu szpetnych blizn.

Bez braci nad rzeką zrobiło się cicho i smutno. Nawet narodziny małej siostry, która przyszła na świat w lecie, nie poprawiły nam nastroju. Mała dużo płakała, prężyła różowe ciałko, a czasem jej buzia stawała się sina. Gdyby nie była córką króla pewnie pozbyto by się jej bez żalu.

Jedynie królowa była raczej radosna. Mała córka była wszak dowodem, że ostatecznie pogodziła się z królem.

W przerwach między swymi wojnami i polowaniami król odwiedzał nas nad Zieloną rzeką.

Przybywali z nim żołnierze, oraz ci królowie, którzy w tej właśnie wojnie byli jego sojusznikami.

Bracia zrzucali wtedy skórzane kaftany i bawiliśmy się razem jak dawniej. Pewnego dnia, gdy chowałam się wśród drzew poczułam, że jakiś mężczyzna przywiera do moich pleców i pośladków – pochyla moje plecy i sapie mi coś w kark.

Zastygłam bez ruchu zbyt przestraszona by wydać z siebie jakiś dźwięk.

– To królewska córka! Puść ją natychmiast! – krzyknęła jedna z niewolnic królowej.

Mężczyzna założył mnie sobie na ramiona jak jagnię i podszedł do króla.

– Daj mi ją – zażądał z uśmiechem.

Król patrzył na mnie a na jego ustach błąkał się uśmieszek. Jakby podczas gry w kości dostał niespodziewanie kolejny rzut.

– To królewska córka – powiedziała chłodno królowa.

– A ja jestem sojusznikiem króla. Daj mi ją!

– Ona ma dopiero dwanaście lat i nie jest jeszcze nawet kobietą!

– Będziesz musiał jeszcze trochę poczekać – mruknął z uśmiechem król. – Piersi już jej kiełkują, więc najdalej za rok może być twoja. Mój ukochany bracie!  

Słysząc te ostatnie słowa królowa wzniosła oczy do nieba i pogardliwie wydęła usta. Ów król nie był naszym krewnym tylko jednym z sojuszników króla. Zaś zmienność sojuszy władców naszych czasów była powszechnie znana nawet kobietom. Niemal przy każdej wojnie król pił za zdrowie nowych i prosił bogów o karę dla byłych sojuszników.

Mężczyzna puścił mnie, niemal rzucając na ziemię. Odważyłam się spojrzeć na niego i poczułam, że za nic nie chciałabym być jego żoną. Miał niskie czoło, szeroki nos i ciemne, małe świńskie oczka. Była w nim porywczość i gniew.

Właśnie dlatego tak bardzo się przeraziłam, kiedy trzy miesiące później , gdy leżałam na wielkim czerwonym kamieniu, żeby wyschnąć i ogrzać się po kąpieli w strumieniu, po moim udzie spłynęła strużka krwi.

Tego dnia królowa napoiła mnie winem z miodem i podarowała mi nowy peplos – z cienkiej, niemal przeźroczystej tkaniny, oraz dwie fibule bym mogła spinać go na ramionach. Fibule były z bursztynu i wyglądały jak słoneczne kwiaty. Byłam szczęśliwa, zwłaszcza, że królowa powiedziała mi, że król zmienił sojuszników.

Widząc mój kobiecy strój, prezenty i sposób, w jaki mnie traktowano Helena o mało nie pękła z zazdrości. Ja stałam się kobietą, a ona jeszcze przez kilka lat miała być dzieckiem.

Jednak jej wciąż wolno się było dalej bawić z innymi dziećmi, biegać na golasa po wodzie, czy wspinać się na drzewa, a ja musiałam siedzieć z kobietami, milczeć i wysłuchiwać niezliczonych porad.

Słuchałam wciąż od nowa jak dbać o dzieci, jak znosić mdłości w ciąży, jak ulegać mężowi i jak zabiegać o jego miłość.

Jako córka króla miałam zostać żoną króla, więc nie mogłam jak płoche ślicznotki królowej zadawać się z żołnierzami i pastuchami. W odróżnieniu od nich – nie wolno mi było udawać nimfy w nadrzecznych zaroślach, chichotać i wabić między swoje uda roznamiętnionych mężczyzn.

Żona króla musiała być dziewicą.

Helena zazdrościła mi, a ja trochę zazdrościłam jej, chociaż nie przyznawałam się do tego i czerpałam przyjemność z niespodziewanie uzyskanej przewagi.

Ten dziwny stan nie trwał jednak zbyt długo. Wiosną rozpoczęła się kolejna wojna – bo jak mawiała królowa „mężczyzn swędzą ich miecze, gdy za długo ich nie używają”. Kiedy król wrócił do nas – wioząc ze sobą konie i osły obładowane zdobyczą – czekaliśmy na niego w pałacu. Dzieci umyte i uczesane, my z królową wystrojone w paradne suknie składające się z ciężkich i koszmarnie ciepłych spódnic oraz gorsetów odsłaniających w pełnej krasie nasze białe piersi – jej krągłe i moje dopiero pączkujące.

Stałam o dwa kroki za królową spoglądając z satysfakcją na Helenę, która tłoczyła się ze służbą i dziećmi po przeciwnej stronie komnaty.

Król wszedł dziarsko (wśród chrzęstu zbroi i triumfalnych okrzyków zgromadzonych) prowadząc za sobą towarzyszy broni – królów, którzy akurat w tej wojnie stanęli po jego stronie i towarzyszy walki.

Na naszym małym skrawku świata istniało kilkanaście królestw, wojny i sojusze między nimi bywały częstsze niż zmiany pogody. Zawsze interesowały mnie nazwy tych krain, imiona władców i to kto z kim obecnie prowadzi wojnę, kto wygrał, a kto przegrał ale bałam się pytać odkąd królowa zakazała mi tego.

– Nic tak nie odbiera słodyczy kobiecie jak wtrącanie się w sprawy z męskiego świata i chęć rozumienia tego co do niej nie należy – powtarzała kategorycznie.  

Król uroczyście powitał królową, przekazał jej skrzynkę pełną klejnotów i tkanin.

Przywiózł też prezenty dla dzieci. Moi mali bracia dźwigali u boków nowe (nieco za duże) miecze, ja dostałam kolorowego ptaszka w klatce, a Helena i malutka Time grzebyki z kości.

Widziałam, że moja siostra jest wściekła bo ją prawie dziesięciolatkę, która lada dzień spodziewała się zostania kobietą i wszystkim wmawiała, że rośną jej już piersi, potraktowano jak niemowlę, które wciąż jeszcze ssało matczyną pierś.

Ciężkie stoły rozstawiono w podkowę – na środku wielkiej komnaty. Po kamiennych ścianach pełgał blask licznie zapalonych pochodni. Król lubił ich blask i nie przeszkadzał mu zapach dymu.

Służący zaczęli wnosić misy z jedzeniem, a goście zajmowali miejsca za stołami.

Niespokojnie wyglądałam wśród biesiadników napastnika znad rzeki ale na szczęście nie dostrzegłam go. Odetchnęłam z ulgą, a wtedy siwowłosy starzec, który wpatrywał się we mnie od dłuższej chwili podszedł i boleśnie uszczypnął mnie w czubek piersi. Pisnęłam cicho i cofnęłam się o krok w stronę matki. Starzec uśmiechnął się i przykładając palec do ust zasyczał „Csiii” mrużąc oczy. Jakby uciszał płaczące dziecko.

Zasiedliśmy do stołu. Na misach z brązu piętrzyły się pieczone dzicze udźce, gołębie duszone w winie i rumiane kurczęta. Wino lało się strumieniami, a ja nic nie jadłam, ani nie piłam.

Starzec wpatrywał się we mnie i kilkakrotnie usiłował przepić do mnie. Mruczał coś po cichu do swoich towarzyszy, a oni uśmiechając się lubieżnie gapili się na mnie jak on.

– Widzę Tantalu synu Tiestesa, że spodobała ci się moja mała Klia. Jeśli zechcesz – w imię naszej przyjaźni i braterstwa potwierdzonego w walce – dam ci ją za żonę!

– Oj chcę! – sapnął tamten ponownie mrużąc oczy. – Będziesz miał moją wieczysta przyjaźń tylko daj mi ten słodki owoc!

– Dziewczynka jeszcze nie skończyła nawet trzynastu lat – wtrąciła nieśmiało królowa.

– To i dobrze. Tantal jest stary, więc trzeba mu młodej żony, by rozgrzać jego krew i łoże!

Tantal usiadł obok króla i nie spuszczał ze mnie rozpalonego wzroku.

Szeptali, pomrukiwali, a nawet kłócili się, aż wreszcie klepnęli się w ręce, jak wieśniacy sprzedający krowę, czy owcę.

Kiedy byli już dobrze pijani, królowa wyprowadziła mnie z komnaty, żeby oszczędzić mi gruboskórnych zalotów mojego narzeczonego. Jednak sprawa ślubu została postanowiona. Kapłani sprawnie wyznaczyli dzień właściwy na zaślubiny i zanim się spostrzegłam zostałam oddana Tantalowi, królowi Amyklai.

Ślicznotki królowej współczuły mi trochę starego męża, bowiem Tantal miał już pewnie z pięćdziesiąt lat i wszyscy spodziewali się, że jego siły witalne są już mocno zużyte.

Ja trochę obawiałam się porzucenia rodziny ale ekscytowała mnie perspektywa samodzielności. Do tego rodzice podarowali mi skrzynie pełne nowych sukni, klejnotów i drogocennych naczyń, a mój nowo poślubiony mąż – król pachnidła i jeszcze piękniejsze klejnoty.

Przez pierwsze tygodnie po ślubie mój król – mąż dosiadał mnie po kilka razy dziennie, nie mogąc – jak powiadał – nasycić się moją urodą i młodością. Chodziłam, więc trochę obolała i mocno rozczarowana całym tym cielesnym obcowaniem. Tęskniłam za siostrami i królową.

Lecz były też rzeczy, które mnie cieszyły i wprawiały mnie w dobry nastrój.

Pałac w Amyklay był większy i jaśniejszy od tego w Sparcie. Na miejscu znalazłam cztery doskonale wyposażone komnaty kobiece, a opodal murów źródło do którego mogłam udawać się z moimi służkami. Ku powszechnej radości szybko okazało się, że jestem brzemienna, a mój król–mąż, jakby zadowalając się tym faktem przestał uprzykrzać mi noce i dnie ciężarem swego ciała i swoimi nieco stęchłymi pocałunkami.

Całe dnie spędzałam w cieniu drzew owocowych nad wodą, odpoczywając, objadają się smakołykami i ciesząc miłym towarzystwem służek. W lecie, kiedy upały dokuczały mi w dźwiganiu brzemienności i nie miałam sił, by opuszczać moje pokoje, mąż król kazał sporządzić dla mnie olbrzymią wanną z czerwonego kamienia, w której zawsze mogłam wypocząć w letniej wodzie.

Dzięki temu całymi dniami leżałam w wannie, zajadałam miodowe ciastka i wiśnie, popijałam je rozcieńczonym wodą winem i czekałam na dziecko.

Tuż po winobraniu urodziłam zdrowego chłopca.

Zimą maż znowu zaczął zaglądać do mojego łoża i wkrótce ponownie stałam się brzemienna.

Byłam piękna, co potwierdzało mi nie tylko zwierciadło, kolejny prezent od męża–króla ale również zachwycone oczy licznych mężczyzn.

Moje ciało wypełniło się a ja, dzięki lekcjom królowej Ledy – mojej matki, umiałam o nie dbać. Dzięki unikaniu ostrego słońca, kąpielom w mleku i okładom z ogórka miałam skórę białą jak alabaster. Włosy płukałam w rumianku, by zachowywały swój słoneczny blask. Moje służące były mistrzyniami w zręcznym nakładaniu barwiczki i blask mojej urody stał się szeroko znany.

Niestety moje łono otwarło się po kilku tygodniach i wypuściło z siebie niedojrzały owoc. Kobiety, które zajmowały się mną w chorobie zakazały Tantalowi obcowania ze mną aż do lata.

Przyjął to bardzo spokojnie, natomiast ja drżałam z pożądania i czułam głód męskich uścisków i pchnięć. Chciałam być wierną i dobrą żoną „słodycz i posłuszeństwo są najlepszymi zaletami żony” – powtarzała przecież moja królowa, więc szukałam ulgi w kokietowaniu żołnierzy, pasterzy i towarzyszy broni mojego męża. Gdy zbliżali się odganiałam ich wzgardliwym spojrzeniem, lub chowałam się za swoje służki. Pozwalałam im do syta patrzeć na swoja nagość w kąpieli ale nie pozwalałam im się dotknąć.

Następnego lata, w czasie największych upałów, ponownie poroniłam kilkutygodniowy płód. Za to mój Agatos rósł i składał już pierwsze słowa. Na głowie miał jasne kędziorki, uwielbiał się przytulać do mnie, a kiedy opowiadałam mu bajki wpatrywał się we mnie uważnie, ciemnymi, głęboko osadzonymi oczami swego ojca.

W kolejnych latach urodziłam jeszcze dwie dziewczynki. Niestety obie zabrała mi wiosenna febra. Mój mąż rzadko zaglądał do mego łoża, nie chcąc więcej brzemienności mogących zagrozić memu zdrowiu. Poza tym ogień w jego lędźwiach chyba całkiem już wystygł, bowiem nie interesowały go ani moje służki, ani żadne inne znane mi niewiasty.

Natomiast wciąż był słynnym wojownikiem, wciąż ślepcy śpiewali o nim pieśni i wciąż zwoził mi piękne dary, zdobycze z kolejnych wojen.

W lecie, kiedy nie można było złapać tchu od zapachów jaśminu i róż, jak zwykle świętowaliśmy koniec jakiejś wojny. Mój mąż przywiózł mi dary a wraz z nim zawitali w naszym pałacu jego sojusznicy.

Komnaty pałacu zapełniły się trójnogami, belami materiału, skrzyniami skarbów i kamiennymi rzeźbami. Po podłogach walały się klejnoty i monety, które zbierały dzieci i służba. W zagrodach beczały i ryczały zdobyte na wrogu owce, kozy i krowy.

Komnaty zapełniły się uzbrojonymi mężczyznami, którzy spali gdzie popadnie, pili od rana i uganiali się za dziewczętami.

Jednym z naszych uzbrojonych gości był rubaszny olbrzym, który okazał się królem niedalekich Myken. Przewyższał o głowę pozostałych mężczyzn, miał ramiona muskularne jak kowal i rudą brodę zaplecioną w warkoczyki. Cały czas przechwalał się swoimi zwycięstwami na polu bitwy i zasypywał wszystkich historiami z ostatniej wojny, a do tego niemal bez przerwy się śmiał. W chwilach największej radości tłukł pięścią w stół, aż wino chlapało na współbiesiadników, a kawały nieogryzionego mięsa spadały na podłogę ku uciesze psów.

Kiedy nie gadał i nie wznosił toastów gapił się łakomie na moje białe piersi, by po chwili złapać leżący najbliżej kawałek mięsa i wbić w niego zęby.

Czułam się zawstydzona. Czułam jakby to mnie pożerał na uczcie.

Wraz z nim przybył jego młodszy brat, z którym współrządził jako król. Nie byli do siebie wcale  podobni. Menelaos miał czarne włosy, był znacznie drobniejszy, niemal się nie odzywał i wcale nie patrzył ludziom w oczy.

W pałacu plotkowano, że ich ród jest przeklęty, że zdarzały się w nim bratobójstwa, kazirodztwo i wiele innych zbrodni. Podobno bracia zostali wygnani z królestwa swego ojca i dlatego zdobyli sobie nowe – Mykeny. Obaj byli szeroko znani z szaleńczej odwagi, sprytu i skłonności do większej, niż przyjętej ogólnie, zmienności sojuszów.

Kiedy na zewnątrz panowała już głęboka noc a znaczna część walecznych mężów spokojnie spała na lub pod stołami w towarzystwie objedzonych ponad miarę psów. Wiedząc, że mój mąż nie zauważy już mojego odejścia, wstałam i poszłam w kierunku kobiecej części pałacu. 

Czekał na mnie w korytarzu obok schodów. Rozdarł mi gorset, chwycił w pół, uniósł i przyparł ciałem do ściany. Czułam jak dźga mnie na oślep swoim mieczem, usiłując posiąść, jak faun nimfę gdzieś w zaroślach nad rzeką – byle jak i pośpiesznie. Szarpałam się i chciałam krzyczeć ale zamknął mi usta pocałunkiem, kąsając moje wargi i wpychając we mnie język.

Na szczęście wraz ze mną z uczty wychodziły służki. Myrę, która próbowała go odciągnąć odepchnął brutalnie, ale kolejne dwie kobiety pomogły mi wyrwać się z jego objęć.

Wtedy król Myken zaklął plugawie, a potem legł na Myrze i dokończył z nią to, czego nie udało mu się zrobić ze mną.

Na drugi dzień goście odjechali. Myra pobiegła za nimi aż do bramy licząc może, że jej przelotny kochanek zechce wziąć ją ze sobą ale on pocałował ją tylko namiętnie, klepnął w pupę i dosiadł swojego siwka. A przez cały ten czas patrzył tylko na mnie.

Czułam się zawstydzona, jakbym sprowokowała go, jakby to jak się zachował było moja winą.

Pałac wydawał się niemal pusty. Wkrótce nadeszły jesienne deszcze i krótsze dni. Wiosną udałam się do świątyni Afrodyty by złożyć jej dary i prosić o dalsze względy dla siebie i mojej rodziny.

Może to właśnie przez tą ofiarę, pół roku później, Mykeńczycy wypowiedzieli nam sojusz i najechali nasze ziemie. Z okien pałacu widziałam łuny pożarów. Coraz liczniej przybywali wieśniacy chcący schronić się pod opieką mojego męża–króla.

Wreszcie nadszedł ku nam sam król Agamemnon wraz ze swoim bratem i liczną armią mykeńskich zabijaków. Wyzwał mojego męża–króla na pojedynek i zabił go wśród spalonej słońcem trawy i żałobnych wrzosów.

Potem jego wojsko złupiło nasz pałac zabierając zwierzęta, sprzęty i klejnoty, a on w lśniącej zbroi, zbryzgany krwią wielu, w tym pewnie też krwią mego męża króla wtargnął do kobiecej części pałacu.

Teraz nie był pijany i nigdzie mu się nie spieszyło.

Nie pasował tu gdzie sprzęty były delikatne i kunsztowne. Pod jego sandałami rozprysły się w pył czarka na kadzidło i inkrustowany trójnóg.

On nie zwracał uwagi na zniszczenia, które czynił. Gdy wszedł jego wzrok padł na mego sześcioletniego synka Agatosa i sięgnął po niego, jakby chciał złapać go i roztrzaskać o kamień a ja krzyknęłam:

– Nie! Jego nie!

Wtedy uśmiechnął się i pogładził chłopca po głowie, a potem lekko pchnął w stronę niani wskazując głową, by go zabrała.

Potem usiadł rozparty na krześle i kazał przygotować dla siebie kąpiel w mojej czerwonej kamiennej wannie. Gdy wyszedł z wody nagi, z dumą prezentując swe muskularne, poznaczone bliznami ciało, nie odział się, tylko siadł zaraz za stołem. Rozkazał by podano mu koźlę pieczone w rozmarynie i wino, a na końcu wziął mnie do łoża i posiadł niezliczoną ilość razy.

Oddałam mu się posłusznie – wdzięczna za oszczędzenie syna.

Spałam gdy opuścił moje ciało, moje łoże i to co zostało z pałacu mego męża – króla.

Po najeździe służba przez wiele dni zbierała po okolicy resztki rozproszonych stad, oliwę z porozbijanych amfor i wszystko to co udało się uratować.

Pałac był odarty ze skarbów, kobiety zgwałcone, a mężczyźni w większości martwi. Amyklaie stały się miejscem odstręczającym i przygnębiającym.

Dlatego, choć to dziwne, poczułam ulgę, gdy król Agamemnon wrócił całkiem niespodziewanie dwa tygodnie później. Ojciec i bracia domagali się, aby ożenił się ze mną, by zmyć ze mnie hańbę i by dać mi męża w miejsce tego, którego straciłam. Agamemnon zgodził się spełnić ich oczekiwania.

Podobno mówiono, że miałam z nim romans i to właśnie przyczyniło się do śmierci Tantalosa. Mówiono, że męża–króla zdradził król–ojciec.

Nowy ślub miał zamknąć usta wszystkim plotkarzom.  Mnie nikt nie pytał o zdanie.

W ten sposób stałam się królową Myken i żoną króla Agamemnona. Mego synka odesłano na wychowanie do siostry mego pierwszego męża.

Pałac w Mykenach pełen był skarbów zdobytych w licznych wojnach. Agamemnon wraz ze mną przywiózł moją czerwoną wannę, ostatnią cenną rzecz, która mi została. Na miejscu znalazłam kamienne ławy, trójnogi, łoża, zwierciadła, skrzynie, a także niezliczone codzienne sprzęty i tkaniny, z których wiele znałam.

Miałam niemal dwa tuziny służek i niewolnic. Krosna, na których kobiety tkały w zimie, zajmowały dwie duże komnaty. Wewnątrz pałacu lśniło złoto, srebro i brąz. A podłogi mojej sypialni, a także głównej komnaty reprezentacyjnej wyłożone były miękkimi, tłumiącymi kroki tkaninami.

Jako królowa Myken miałam tyle klejnotów, tkanin i sukien, że nie mogłabym ich wszystkich używać nawet gdybym zmieniała je codziennie. Byłam żoną najpotężniejszego władcy w okolicy i szybko poczułam się szczęśliwa.

Wkrótce dołączyła do mnie moja siostra. Helena już dawno stała się kobietą  ale najpierw nasz ojciec odnosił liczne niepowodzenia na wojnach i niełatwo było mu znaleźć dla niej odpowiedniego męża, a potem Helena zachorowała na czerwoną gorączkę. Jej ciało pokryły krosty, a kości nóg zmiękły i pokrzywiły się. Po chorobie Helena, chociaż dalej piękna, lekko utykała, a jej ciało stało się niezwykle szczupłe. Taka kobieta nie gwarantowała zdrowego potomstwa i mimo niezwykłej urody nie było chętnych na jej poślubienie. Wreszcie mój mąż–król i nasz król–ojciec wspólnie zadecydowali by oddać ją za żoną Menelaosowi – młodszemu bratu mego męża–króla.

Mąż-król kochał życie i brał je łakomie. Jadł zbyt wiele, za dużo pił, posiadał każdą kobietę, która nawinęła mu się pod rękę. Nawet w czasach, kiedy pożądał mnie wręcz chorobliwie i moje ciało było aż obolałe od jego dźgnięć i sine od jego uścisków, brał bez wstydu moje służki. Sadzał je sobie na kolanach w czasie uczty, dopadał je nawet kiedy dolewały mi wody do kąpieli, lub gdy odpoczywałyśmy nad strumieniem. Patrzyłam na jego twarz wykrzywioną grymasem rozkoszy, słuchałam jęków moich dziewcząt, widziałam jak niektóre z nich prowokują go i jak on odpowiada na to bez żadnych oporów.

Chociaż było mi nieco przykro nie czyniłam mu wyrzutów, bo chciałam być dobrą i łagodną żoną – taką jak powinna być żona króla. Czyniłam tak, mimo, że to właśnie w jego objęciach odnalazłam nieznaną rozkosz i niecierpliwie wyglądałam jego wizyt.

Byłam cierpliwa i słodka, mimo, że kobiety szeptały, że Agamemnon parę razy posiadł też moja siostrę Helenę i że ona nie broniła się przed nim zbytnio, bo jej Menelaos wolał od niej wojnę i młodzieńców.

Po ślubie zaczął się dla mnie zwyczajny czas kolejnych brzemienności, porodów i poronień.

Nie miałam jeszcze nawet trzydziestu gdy na świecie pojawiły się trzy córki i syn. Córki wychowywałam tak jak kiedyś królowa mnie i Helenę. Zachęcałam je by rozwijały w sobie uległość, posłuszeństwo i słodycz. Najgrzeczniejsza i najposłuszniejsza była zawsze najmłodsza Ifigenia. Dwie starsze dokuczały jej, przezywając ją owcą, jak kiedyś mnie Helena.

Moja siostra urodziła w tym czasie tylko jedną słabowitą dziewczynkę i więcej nie zaszła w ciążę.

Jednak nie przejmowała się tym wcale. Ją również cieszył nasz pałac, ogrody, które miałyśmy do dyspozycji i strumień nad którym mogłyśmy odpoczywać. Helena straciła gdzieś swą dawną wojowniczość i niespokojnego ducha. Dużo spała, lubiła się objadać i mimo licznych ciąż byłam znacznie szczuplejsza od niej.

Nie starała się już współzawodniczyć ze mną. Przyjmowała, że jako starsza siostra i żona starszego króla – jestem pierwszą królową. Wiedziała też, że to mój syn będzie kiedyś dziedzicem królestwa. Przyjmowała to spokojnie i stałyśmy sobie bliskie jak nigdy wcześniej.

Dlatego nie potrafię do teraz wytłumaczyć, co się stało, że gdy odwiedził nas – jako poseł swego ojca, młody książę z zamorskiego królestwa moja siostra oszalała. Najpierw można ich było zastać w miłosnych uściskach niemal w każdej części pałacu. Spleceni jak węże leżeli w ogrodach, całowali się na schodach, czy pojękiwali z rozkoszy pod stołem w głównej komnacie. Mąż–król powiedział jej publicznie podczas uczt, żeby pamiętała, iż dziecko które urodzi latem nasi słudzy wyniosą w góry.

Może właśnie dlatego na koniec głupia Helena uciekła wraz ze swoim kochankiem za morze.

Wtedy rozpętało się piekło. Mąż–król kazał swemu bratu porzucić wiotkich młodzieńców i ogłosić całemu światu, że czuje się zdradzony i oszukany. Potem zaczął zwoływać królów na wojnę.

To nie miała być mała, zwyczajna lokalna wojenka, którą królowie rozpoczynali zwykle jesienią, by zakończyć ją najpóźniej na początku lata. Troja, na którą planowali ruszyć, była mocarstwem jakiego nie było w całym znanym nam świecie. Troja miała klejnoty i skarby o jakich oni, króliki posiadające po kilka miast i kilkanaście wiosek mogli jedynie pomarzyć.

Zrozumiałam co się święci kiedy z całego świata zwlekli się do nas sławni herosi, zbiedniali królowie i żądni skarbów awanturnicy. Szeptali o złocie, o jedwabiu, o bursztynowych tronach, o ścianach wysadzanych srebrem, o klejnotach leżących na ulicy , a ich oczy lśniły z pożądania.

Potem zaczęli się kłócić o podział jeszcze nie zdobytych łupów, o władzę, o statki, o koszty i o całą resztę.

Wtedy mój mąż zabrał naszą pięcioletnią Ifigenię daleko na północ.

Nie protestowałam, bo myślałam, że szuka jej męża. Dziwiłam się tylko, czemu nie zabrał najstarszej Chryzostemis, która lada dzień mogła być już gotowa do zamążpójścia albo średniej Elektry, która była z nich trzech najładniejsza. Miałam nadzieję, że może chce zrobić z niej kapłankę w jakiejś świątyni.

Dopiero potem okazało się, że złożył ją w ofierze jak owcę, podrzynając jej gardło na ołtarzu Artemidy. Od tamtej pory nie złożyłam Łowczyni ani jednej ofiary i nie wysłałam darów do żadnej z jej świątyń.

Od tamtej pory nie pozwoliłam tknąć się Agamemnonowi.

Coś we mnie pękło, bo zrozumiałam że zabił mi dziecko, bo było posłuszne i słodkie – takie jak ja je ukształtowałam i jak wcześniej ukształtowano mnie.

Mój mąż, wtedy już nie mąż nie dostrzegł chyba wcale mego odtrącenia. Zbyt był zajęty przygotowaniami do największej wojny naszego świata. Zbyt pochłaniało go całe to planowanie i knucie.  

Agamemnon popłynął za morze na wojnę wraz z bratem i setką awanturników a ja wychowywałam dzieci, dopilnowywałam zbiorów, troszczyłam się o poddanych i służbę i nienawidziłam go z całego serca.

Tak jak mi przykazał, gościłam na dworze jego krewnych i krewnych jego towarzyszy broni. Był wśród nich kuzyn mego męża Ajgitos – syn Tiestesa, tego który przed laty wygnał Agamemnona i Menelaosa. Ajgitos wyznał mi, że kocha mnie odkąd mnie zobaczył. Jednak nie próbował mnie zdobywać i nie starał się w żaden sposób wtargnąć w moje życie. Mimo, że wiedziałam że jego ojciec zabił swego brata i że on sam pochodzi z przeklętego przez bogów i ludzi rodu, jego uczucie, troskliwość, okazywana pomoc, a także delikatność urzekły mnie i zauroczyły.

Wreszcie nie decydował o mnie żaden mężczyzna. Wreszcie mogłam być samodzielna.

Gdy pewnego dnia podarował mi miód i młode wino, kiedy przyniósł moim dzieciom konika z drewna, położyłam rękę na jego brzuchu, a potem bezwstydnie zjechałam nią niżej. Oddałam mu się w wannie, którą podarował mi mój pierwszy mąż–król, a potem pozwoliłam mu żyć ze mną jak z żoną.

Gdy urodziłam mu syna Ajgitos zaczął zachowywać się jak inni mężczyźni w moim życiu i straciłam wolność, którą uzyskałam. Jednak bez żalu wróciłam do strumienia, dzieci i kobiecej części pałacu.

Największa wojna trwała za morzem, a my wiedzieliśmy o niej tyle ile wyśpiewali nam ślepcy. Ludzie i bogowie walczyli, Śmiertelni przysięgali, zdradzali, modlili się i czynili świętokradztwa. Wreszcie najbogatsze, najsławniejsze i najpotężniejsze miasto padło, a zdobywcy powrócili do swoich domów.

Gdy Agamemnon wrócił do pałacu przygotowałam mu kąpiel w mojej wannie. Gdy rozkoszował się ciepłem kąpieli zarzuciłam na niego rybacką sieć a mój kochanek roztrzaskał mu głowę toporem. Zaraz potem rozkazałam zabić jego wrzaskliwą trojańską niewolnicę, która cały czas krzyczała, że w tym miejscu widzi tylko krew.

Żołdacy zbili też ich dzieci, które ja chętnie oszczędziłabym, bo były śliczne.

Dla tej nieszczęsnej branki wszystko faktycznie utonęło we krwi. Chociaż przecież każda kobieta wie, że w normalnym życiu wciąż miesza się woda, krew i miód.

Baranim mięsem i miodem nakarmiłam Orestesa, który miał już dziesięć lat i który w głos groził memu kochankowi. Zaraz potem odesłałam go do siostry Agamemnona, dość daleko, żeby zapewnić mu bezpieczeństwo. Nie mogłam już stracić kolejnych dzieci, bo wciąż nie opuszczał mnie ból po stracie małej Ifigenii.

Zmieniłam się. Nie pozwoliłam na wydanie za mąż córek, mimo, że już dorosły. Czekałam, aż zjawi się mężczyzna, który poruszy ich serca.

Gdy nadszedł czas, zamiast kandydata do ręki córek zjawił się mój syn-mściciel. Nadszedł z bandą zabijaków i z gniewem w sercu.

Był to akurat czas zbioru oliwek.

 

X

Leżę w wannie wsłuchując się w szept cykad i zbliżające się kroki. Ktoś wpuścił ich do pałacu, pewnie była to jedna z moich córek, którym pozwoliłam kochać i nienawidzić według własnego uznania.

Prosiłam je tylko by pamiętały, że młodsze dzieci, te które dał mi Ajgitos, są ich bratem i siostrą i, że powinny chronić je przed wszelkim złem.

Jestem zmęczona i zmęczony jest również mój kochanek, który opiera głowę na moim brzuchu. Zjedliśmy ostatnie miodowe ciasteczka. Wciąż czuję na języku słodycz placków i pocałunków.

Mężczyzna który stanął nad wanną jest wysoki i bardzo smukły.

Nic nie szkodzi, nabierze ciała, gdy trochę podrośnie. Ma przecież dopiero siedemnaście lat.

Jestem dumna, z jego jasnych włosów, silnych rąk i zaciętych oczu.

Żal mi tylko, że – kiedy nas zabije, jak nakazuje mu honor – będą dręczyć go złe sny i Erynie, które nie znają żadnych wymówek. Ja najlepiej wiem, że są one bezlitosne, bo dręczyły i mnie po zabójstwie nie męża – króla.

Gładzę Ajgitosa po włosach i zamykam oczy. Nie muszę widzieć błysku topora, żeby wiedzieć, ze to koniec.

Woda spływa po mnie jak po skale. Jest gorąca i tętni w niej życie.

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Widać tu jakiś pomysł na własną wersję dziejów Klitajmestry i wydarzeń, które były jej udziałem, jednak nie będę ukrywać, że dzieje bohaterów i bóstw sprzed wieków wolę poznawać czytając mitologię.

Wielka szkoda, Ambush, że nie zadbałaś, aby w opowiadaniu znalazło się choć trochę fantastyki.

Wykonanie, co stwierdzam z ogromną przykrością pozostawia bardzo wiele do życzenia – najbardziej przeszkadzają źle zapisane dialogi, nadmiar zaimków, powtórzenia, różne błędy i usterki, że o nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę.

Mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą ciekawsze i zdecydowanie lepiej napisane.

 

Woda spły­wa po mnie jak po skale. Tam gdzie pierś koń­czy się ró­żo­wym wznie­sie­niem perli się mi­nia­tu­ro­wa ka­ska­da. Woda ob­my­wa le­ni­wie mój brzuch i ra­mio­na.

Bez wzglę­du na wszyst­kie tro­ski i obawy chłod­na piesz­czo­ta, któ­rej do­star­cza mi woda za­wsze mnie uspo­ka­ja.

Koi mnie bar­dziej niż dotyk ja­kie­go­kol­wiek męż­czy­zny.

Sie­dzę wy­god­nie w mar­mu­ro­wej wan­nie, którą kazał wy­ko­nać dla mnie mój mąż – król.

Woda, która spły­wa po mnie jest roz­kosz­nie chłod­na i już ani tro­chę nie do­skwie­ra mi upał… ―> Nadmiar zaimków.

wy­ko­nać dla mnie mój mąż-król. ―> W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy, bez myślników. Ten błąd pojawia się w opowiadaniu wielokrotnie.

 

Sze­ro­ką na pięść szcze­li­nę, która ma już sie­dem lat. ―> Szczelina jest wąska z definicji, więc nie może być szeroka.

 

nie­wiel­ki stru­mień, który na­zy­wa­li­śmy szum­nie Zie­lo­ną rzeką. ―> …nie­wiel­ki stru­mień, który na­zy­wa­li­śmy szum­nie Zie­lo­ną Rzeką.

Rzeka jest częścią nazwy strumienia.

 

Macie być za­wsze pięk­ne! – po­wta­rza­ła mi i mojej młod­szej sio­strze He­le­nie. – Ko­bie­ta nie po­trze­bu­je ro­zu­mu, od­wa­gi, czy hartu ducha. Ma być pięk­na, po­słusz­na i słod­ka wtedy ma szan­sę ująć i za­trzy­mać na za­wsze serce męż­czy­zny. ―> Dlaczego dialogu nie rozpoczyna półpauza? Unikaj dodatkowych półpauz w dialogach, bo sprawiają, że zapis staje się mniej czytelny. Winno być:

Macie być za­wsze pięk­ne! – po­wta­rza­ła mnie i mojej młod­szej sio­strze He­le­nie. – Ko­bie­ta nie po­trze­bu­je ro­zu­mu, od­wa­gi, czy hartu ducha. Ma być pięk­na, po­słusz­na i słod­ka, wtedy ma szan­sę ująć i za­trzy­mać na za­wsze serce męż­czy­zny.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Je­sie­nią i zimą (kiedy cia­sno­ta i smród pa­ła­cu do­ku­czał naj­bar­dziej) kró­lo­wa lu­bi­ła… ―> Czemu w tym zdaniu służy nawias?

Nadużywasz nawiasów, umieszczając je w całkiem zbędnych miejscach.  

Proponuję: Je­sie­nią i zimą, kiedy cia­sno­ta i smród pa­ła­cu do­ku­czał naj­bar­dziej, kró­lo­wa lu­bi­ła

 

Każdy mógł tam robić coś co spra­wia­ło mu przy­jem­ność. ―> Raczej: Każdy mógł tam robić coś, co spra­wia­ło mu przy­jem­ność.

Miejscami nadużywasz półpauz.

 

wy­cią­ga­li ręce do ich brzo­skwi­nio­wych, śmie­tan­ko­wych, lub cze­ko­la­do­wych kształt­nych ciał… ―> Skąd w tamtych czasach wiedziano, co to czekolada?

 

Za­szczy­tu objęć „pięk­nych dziew­cząt kró­lo­wej” do­stę­po­wa­li też naj­śmiel­si… ―> Czemu w tym zdaniu służy cudzysłów?

 

Chloe – mó­wi­ła nie raz. ―> Chloe – mó­wi­ła nieraz.

 

Byli jak my wszy­scy chu­dzi i spa­le­ni słoń­cem. Mieli po­si­nia­czo­ne nogi i ręce z pełne bąbli po ko­ma­rach ale byli też nie­zwy­kle pięk­ni, ich włosy były nie­mal białe, a oczy miały barwę tur­ku­sów. ―> Miałoza i lekka byłoza.

 

He­le­na po­cie­sza­ła mnie potem długo. Ca­ło­wa­ła moje po­licz­ki i gła­dzi­ła włosy.

Po­wie­dzia­ła mi, że nie je­stem owcą i że nie spo­dzie­wa­ła się po mnie ta­kiej od­wa­gi.

Nia­nia na­sma­ro­wa­ła mi nogi… ―> Kolejny przykład nadmiaru zaimków.

 

Bra­cia zrzu­ca­li wtedy swoje skó­rza­ne ka­fta­ny… ―> Zbędny zaimek – czy zrzucaliby cudze kaftany?

 

czy­jeś ręce pod­su­wa­ją w górę mój przy­krót­ki pe­plos… ―> Peplos to szata długa do ziemi, na czy polegała krótkość tego, który miała na sobie Klia?

 

mój przy­krót­ki pe­plos, że jakiś męż­czy­zna przy­wie­ra do moich ple­ców i po­ślad­ków – po­chy­la moje plecy i sapie mi coś w kark. ―> Nadmiar zaimków i powtórzenie.

 

To kró­lew­ska córka! Puść ją na­tych­miast! – Krzyk­nę­ła jedna z nie­wol­nic kró­lo­wej. ―> To kró­lew­ska córka! Puść ją na­tych­miast! – krzyk­nę­ła jedna z nie­wol­nic kró­lo­wej.

 

Jakby w pod­czas gry w kości… ―> Jakby pod­czas gry w kości

 

„ męż­czyzn swę­dzą ich mie­cze, gdy za długo ich nie uży­wa­ją”. ―> Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu.

 

my z kró­lo­wą wy­stro­jo­ne w pa­rad­ne suk­nie skła­da­ją­ce się z cięż­kich i kosz­mar­nie cie­płych spód­nic oraz gor­se­tów od­sła­nia­ją­cych… ―> Czy w starożytnej Grecji znano spódnice i gorsety?

 

uszczyp­nął mnie czu­bek pier­si. ―> Chyba miało być: …uszczyp­nął mnie w czu­bek pier­si.

 

Dziew­czyn­ka jesz­cze nie skoń­czy­ła 13 lat – wtrą­ci­ła nie­śmia­ło kró­lo­wa. ―> Dziew­czyn­ka jesz­cze nie skoń­czy­ła trzynastu lat – wtrą­ci­ła nie­śmia­ło kró­lo­wa.

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

 

miał już pew­nie z 50 lat… ―> …miał już pew­nie z pięćdziesiąt lat

 

W staj­niach be­cza­ły i ry­cza­ły zdo­by­te na wrogu owce, kozy i krowy. ―> Stajnie, o ile się nie mylę, są dla koni, nie dla owiec, kóz i krów.

 

oka­zał się kró­lem nie­da­le­kich My­ke­nów. ―> …oka­zał się kró­lem nie­da­le­kich My­ke­n.

Sprawdź, jak odmieniamy Mykeny.

 

miał ra­mio­na mu­sku­lar­ne jak kowal i rudą brodę za­ple­cio­ną w war­ko­czy­ki. ―> Czy jesteś pewna, że starożytni Grecy zaplatali brody w warkoczyki?

 

Może to wła­śnie przez ofia­rę… ―> Może to wła­śnie przez ofia­rę

 

my­keń­czy­cy wy­po­wie­dzie­li nam so­jusz… ―> …My­keń­czy­cy wy­po­wie­dzie­li nam so­jusz

 

tylko siadł zaraz sto­łem. ―> Chyba miało być: …tylko siadł zaraz za sto­łem.

 

służ­ba przez wiele dni zbie­ra­ła po oko­li­cy reszt­ki roz­pro­szo­nych stad, oliwę z po­roz­bi­ja­nych amfor… ―> W jaki sposób zbierano oliwę wyciekłą z rozbitych amfor?

 

Jako kró­lo­wa My­ke­nów… ―> Jako kró­lo­wa My­ke­n

 

bo chcia­łam być dobrą i ła­god­na żoną… ―> Literówka.

 

Nie mia­łam jesz­cze 30 lat… ―> Nie mia­łam jesz­cze trzydziestu lat

 

Jed­nak nie przej­mo­wa­ła się tym w cale. ―> Jed­nak nie przej­mo­wa­ła się tym wcale.

 

Mój mąż – król kazał swemu bratu po­rzu­cić swo­ich wiot­kich mło­dzień­ców… ―> Mój mąż-król kazał swemu bratu po­rzu­cić jego wiot­kich mło­dzień­ców

 

skar­by o ja­kich oni kró­li­ki po­sia­da­ją­ce po kilka miast… ―> …skar­by o ja­kich oni, kró­li­ki, po­sia­da­ją­cy po kilka miast…

 

Mój mąż, wtedy już nie­mąż… ―> Mój mąż, wtedy już nie­ mąż

 

Był wśród nich kuzyn mego męża Aj­gi­tos – syn Tie­ste­sa, tego który wy­grał Aga­mem­no­na i Me­ne­la­osa. ―> Co to znaczy, że Tiestes wygrał Agamemnona i Menelaosa?

 

po za­bój­stwie mego nie­mę­ża – króla. ―> …po za­bój­stwie mego nie ­mę­ża-króla.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O Mamo! Ja się muszę chyba poddać psychoterapii! No ale dzięki. Biorę się za poprawki.

Lożanka bezprenumeratowa

Ambush, jeśli uważasz, że właśnie psychoterapia pomoże Ci lepiej pisać, to może masz i dobry pomysł. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj.

Opowiadanie bardzo klimatyczne, oddałaś ducha epoki, wspaniale odtworzyłaś tamte wydarzenia z punktu widzenia głównej bohaterki. Mitologia to jednak bezgraniczne pole do popisu dla Twórców!

Przebija oczywiście bolesna prawda i czytelnik mimowolnie współczuje serdecznie każdej przedstawicielce tzw. “płaci pięknej”, wówczas żyjącej (w tym, nad wszystko, Klii). Niestety, akurat przyszło mi przeczytać to w Dzień Kobiet i z przykrością stwierdzam, że przez tyle lat w przypadku wielu z nas nic się nie zmieniło i nadal traktują nas, jak śmieci. 

Jako historyk zawsze głęboko ubolewałam nad pewnymi wydarzeniami w dziejach, świadczącymi o potwornym, wręcz nieludzkim okrucieństwie i bestialstwie; mitologie również nie są ich pozbawione. Czasem zniewagą dla zwierząt jest straszne powiedzenie: “Człowiek człowiekowi wilkiem”. 

Opowiadanie ma trochę usterek językowych, lecz i tak czyta się je z zainteresowaniem.

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Bruce, dziękuję serdecznie.

Ja również uwielbiam mitologię.

Nad usterkami będę pracować, korzystając z bezcennych i bezlitosnych uwag regulatorów;)

Lożanka bezprenumeratowa

Z kwestii technicznych: system sam wpisuje tytuł, nie musisz go umieszczać ponownie razem z tekstem. W tej chwili tytuł masz podwójnie.

Opko cierpi na megazaimkozę, albo Klitajmestra cierpi na megalomanię, bo zaimki mój, moja, moje wciskają się dosłownie wszędzie. Nie musi stale mówić mój mąż, moja siostra, moja matka, moja wanna itd, bo czytelnik się tego sam domyśli.

Zapis dialogów leży i kwiczy, wygląda to tak, jakby w opku w ogóle nie było dialogów.

A szkoda, bo gdyby opko trochę wypolerować, błyszczałoby całkiem ładnie. Pomysł może nie nowy, mam wrażenie, że inspiracją była Kirke Madeline Miller, ale klimacik Ci wyszedł. Przesłanie chyba mniej, bo Twoja Klitajmestra wydaje mi się trochę pusta. Zaznaczam od razu, że znawcą greckiej mitologii nie jestem i nie wiem na ile odeszłaś od oryginału.

Niestety, z takim natężeniem baboli polecajki do Biblio nie będzie :(

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

@Ambush, i ja bardzo dziękuję za wrażenia i przypomnienie mi doskonałych filmów o wojnie trojańskiej. :)

Pozdrawiam ciepło. :)

Pecunia non olet

Dzięki Irka_Luz. Postaram się aby kolejne były staranniejsze.

Z tymi dialogami, to nie zauważyłam, że się zapodziały. W wordzie były.

Lożanka bezprenumeratowa

Nowa Fantastyka