- Opowiadanie: MagdalenaLando - Wampir

Wampir

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Wampir

Od kilku dni próbowała zrozumieć, jak znalazła się w tym miejscu. Czterdziestopięcioletnia rozwódka, bezdzietna, bez kariery, własnego życia. Całym jej życiem był mąż. Wspaniały, robiący przebojową karierę neurochirurga. Spotkali się na uczelni, gdzie oboje studiowali medycynę. Joanna radziła sobie nieźle i bardzo chciała pracować w zawodzie, ale Paweł był przeciwny. Pochodził z bardzo religijnej rodziny i nie wyobrażał sobie pracującej żony. Uważał, że dom to przede wszystkim kochająca kobieta czekająca na niego z obiadem. Z początku udawał, że toleruje samodzielność Joanny, ale liczył na to, że znudzi się jej robienie kariery i zajmie się nim. Mając już dość ciągłego marudzenia, nie tylko męża, ale i teściów, Joanna zdecydowała się na zostanie w domu. Po kilku latach zorientowała się, że jej życie kręci się wokół Pawła. Ich znajomi to byli jego koledzy z kliniki.

Przez pierwsze lata starali się o dziecko, ale po pięciu poronieniach mieli dość. Paweł nie chciał zgodzić się na in vitro, więc Joanna nie nalegała. Po dwudziestu latach jak gdyby nigdy nic oświadczył jej, że odchodzi. Dodał tylko, że jego nowa wybranka, piętnaście lat od niego młodsza, spodziewa się dziecka, więc lepiej będzie jak Joanna się wyprowadzi. Przecież nie potrzebny jej będzie tak duży dom, a jemu powiększy się rodzina. Zabolało ją bardzo to, jak bez żalu o tym mówił. Między rosołem a pieczenią. Więcej emocji wkładał w opowieści o kolejnych udanych operacjach.

Po rozwodzie kupił jej mieszkanie w jednym z bloków w centrum miasta, gdzie wprowadziła się od razu. Nie miała wyjścia, bo nowa dziewczyna Pawła już czekała z walizkami pod drzwiami. Joanna próbowała otrząsnąć się z szoku, jakiego doznała, ale jedyne, co odczuwała, to otępienie. Rankiem wstawała, w wyciągniętym dresie kręciła się po domu, oglądała telewizję, zjadała akurat to, co miała w lodówce i po kilku lampkach wina szła spać. Coraz częściej myślała o powrocie do pracy, ale medycyna poszła tak daleko, że nie byłaby w stanie dogonić postępu. Alimenty od Pawła starczały jej na w miarę wygodne życie, więc nie było pośpiechu.

Co wieczór miała swój ustalony rytuał. Piła wino i wyglądała przez okno. Mieszkała na ósmym piętrze, więc miała piękny widok na panoramę miasta. Ale coraz częściej jej uwagę przykuwał widok w bloku na przeciwko. Odległość powodowała, że nie widziała dokładnie, dlatego też korzystała z lornetki, prezentu od Pawła na ich ostatnią rocznicę. Miała naprawdę świetny zoom i Joanna mogła widzieć to, co działo się w budynku na przeciwko, tak jakby oglądała to w telewizji. Podglądactwo stało się jej ulubionym hobby.

Szczególnie upatrzyła sobie mężczyznę, którego okno było dokładnie vis-a-vis okna Joanny. Był niezwykle przystojny, miał około trzydziestu lat i był sam. Lubiła go obserwować, bo zaczynał aktywność życiową tuż po zmroku. Joanna pomyślała, że pewnie pracuje w nocy, bo prawie co wieczór wychodził i wracał nad ranem. Zanim wyszedł kręcił się po domu, czytał książki. Po prysznicu spacerował po mieszkaniu zupełnie nagi, co sprawiało, że Joannie szybciej biło serce. Był idealnie zbudowany. Jak młody bóg. Później wychodził i wracał dopiero nad ranem.

Pewnego wieczora, mężczyzna wrócił do domu jakąś godzinę po wyjściu. Nie był sam. Towarzyszyła mu młoda, wysoka i niezwykle zgrabna blondynka. Joannie zabiło szybciej serce. Więc młody bóg się zakochał. Była lekko zawiedziona, bo to ona fantazjowała na jego temat przez ostatnie tygodnie. Ale wiedziała, że żadnym cudem nie miała by szans. Mimo to, poczuła się zazdrosna i zdradzona. Popijając wino pomyślała, że to przez ostatnie wydarzenia w jej życiu jest przewrażliwiona i już miała odłożyć lornetkę, kiedy zobaczyła coś niepokojącego. Mężczyzna pochylił się nad swoją towarzyszką i ugryzł ją w kark. Joanna widziała, jak strużki krwi płyną po plecach kobiety, która próbowała się wyrywać. Jednak uścisk mężczyzny był dla niej zbyt silny. Powoli uchodziło z niej życie. W końcu, mężczyzna podniósł głowę i Joanna zobaczyła jak w księżycowej poświacie lśnią mu dwa ogromne kły. Joanna rzuciła lornetkę ze wstrętem, jakby ten martwy przedmiot był czemuś winien i pobiegła do łazienki. Ledwo zdążyła pochylić się nad muszlą, żeby zwymiotować. "To niemożliwe. Upiłam się i coś mi się pomyliło."

Znów podeszła do okna i próbowała coś zobaczyć, ale w mieszkaniu mężczyzny było ciemno. W pierwszym odruchu chciała tam iść, ale to nie byłby dobry pomysł. Przecież ją też mógłby zabić. Postanowiła, że zadzwoni na policję. Niech sprawdzą, przecież od tego są. Tak też zrobiła.

Po dwóch godzinach, usłyszała pukanie do drzwi. To byli policjanci. Wysoki, postawny mężczyzna i młoda, szczupła kobieta.

– Podkomisarz Orłoś. Możemy wejść?

Policjanci nie czekając na odpowiedź, weszli do mieszkania Joanny.

– Zgłaszał pani napaść? – w ustach policjantki brzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.

– Tak. Ale nie tutaj. W bloku na przeciwko.

Policjanci podeszli do okna i mrużąc oczy patrzyli przez okno. Joanna podała im lornetkę, z wyraźnym zakłopotaniem.

Policjant wziął ją do ręki i spojrzał.

– Które to mieszkanie?

– Te dokładnie na przeciwko. Teraz jest tam ciemno, ale wcześniej widziałam jak mężczyzna zabił kobietę.

– Co to za kobieta? Zna ją pani? – pytała policjantka.

– Nie. Ten człowiek mieszka sam. Pierwszy raz przyprowadził kobietę do mieszkania.

– Od dawna go pani obserwuje? – policjant popatrzył się na nią, jak na złodzieja złapanego na gorącym uczynku.

– Od kilku dni – Joanna była cała czerwona ze wstydu.

– Ciekawe hobby – podsumowała policjantka.

– Zwykle obserwuję panoramę miasta, a to zauważyłam przez przypadek.

"Coraz bardziej się pogrążam. Mam nadzieję, ze nie zamkną mnie za podglądactwo?"

– Pójdziemy to sprawdzić. Na przyszłość proszę uważać, bo ktoś może wnieść skargę. Podglądanie ludzi jest zabronione.

Policjant pouczył Joannę w taki sposób, jak poucza się krnąbrne dziecko. Mało brakowało, żeby pogroził jej palcem.

Jak tylko wyszli, Joanna znów rzuciła się do okna, gdzie zastygła z lornetką w rękach, czekając na dalszy bieg wydarzeń.

Po chwili, w mieszkaniu mężczyzny zapaliło się światło. Do mieszkania weszli policjanci i zaczęli się rozglądać. Niczego jednak nie znaleźli i po krótkiej rozmowie z domniemanym mordercą wyszli. Joanna była zawiedziona. Po pierwsze bardzo chciała usłyszeć tę rozmowę, a po drugie miała nadzieję, że go aresztują, albo przyślą techników, tak jak w serialach kryminalnych. Widocznie ukrył zwłoki na tyle dobrze, że policjanci nic nie znaleźli. Światło w mieszkaniu mężczyzny znów zgasło. Joanna też się położyła. Po kilku godzinach przewracania się z jednego boku na drugi, w końcu udało jej się zasnąć. Śnił się jej sąsiad, który wysysał z niej krew, a ona leżała jak sparaliżowana, nie mogąc nawet drgnąć.

Około piątej rano obudził ją dzwonek telefonu. Numer nieznany. Odebrała, ale w słuchawce była tylko cisza. Czuła jednak, że ktoś jest po drugiej stronie.

– Słucham? Kto mówi? – Joanna nie usłyszała odpowiedzi i rozłączyła się. Takich telefonów było jeszcze kilka, aż w końcu wyłączyła telefon.

Pół żywa zwlekła się z łóżka, kiedy było już po dwunastej. Nie miała ochoty na jedzenie. Zaparzyła mocną kawę i po kilku łykach, czuła się odrobinę lepiej. Nagle, poczuła ścisk w żołądku. Nie jadła nic od prawie doby i głód dał o sobie znać. Jej lodówka była pusta. Nie miała ochoty wychodzić z domu, ale musiała coś zjeść.

Na szczęście, niedaleko jej bloku był sklep osiedlowy. Marnie zaopatrzony, ale Joanna nie miała wygórowanych wymagań. Wzięła koszyk i zaczęła kręcić się po prawie pustym sklepie. Wkładała do koszyka to, co popadnie, nie przywiązując wagi do produktów, byle dało się to zjeść bez czasochłonnych przygotowań. To było hasło przewodnie wszystkich jej zakupów od czasu rozwodu. Pamiętała dobrze, jak robiła zakupy, oglądając dokładnie etykiety, tylko po to, żeby Paweł się czymś nie zatruł, albo nie zjadł czegoś niezdrowego. Teraz nie patrzyła nawet na datę przydatności do spożycia. Idąc tak przez sklep zauważyła, że w kolejce do kasy, stoi jej sąsiad – morderca. Joanna poczuła jak żołądek powędrował jej do gardła. Zapomniała o głodzie. Czuła tylko strach. Ręce zaczęły jej się trząść, tętno skoczyło do stu pięćdziesięciu, poczuła okropny ucisk jakby obręcz ściskała jej skroń. Schowała się za jeden z regałów. "Postoję tu trochę, a później pójdę do kasy". Po kilku minutach wychyliła się zza regału i zobaczyła jak mężczyzna rozmawia z młodą kasjerką, wyraźnie ją podrywając. "Szuka kolejnej ofiary." Joanna postanowiła, że pomimo strachu nie może pozwolić na to, żeby zginęła kolejna osoba. Podeszła do kasy i stanęła tuż za mężczyzną. Trzęsącymi rękoma wyłożyła towary na taśmę. Kasjerka zajęta flirtowaniem z mordercą, nic nie robiła sobie z obecności Joanny. Najpierw delikatnie chrząknęła, ale bez rezultatu. Młoda kobieta była jak w transie. Joanna wyjmując butelkę wina z koszyka specjalnie upuściła ją na ziemię. Rozległ się huk i wino rozlało się na podłogę. Kasjerka krzyknęła i wybiegła zza kasy, patrząc na Joannę groźnym wzrokiem.

– Najmocniej przepraszam.

– Musi pani za to zapłacić – oświadczyła jej kasjerka.

– Naturalnie, zapłacę.

Za chwilę, dziewczyna przybiegła z mopem i wytarła czerwony płyn z podłogi. W tym czasie mężczyzna wyszedł na zewnątrz.

Joanna zapłaciła, i dumna z tego, że udało jej się uchronić młoda kobietę przed śmiercią, ruszyła przed siebie. Idąc boczną uliczką, drogę zaszedł jej mężczyzna. Nie widziała jego twarzy, ale czuła, że to jej sąsiad z naprzeciwka.

– Zrobiłaś to specjalnie – oskarżył ją.

Joanna patrzyła na niego, przerażona.

– Nie chciałaś, żebym się z nią umówił.

– Nie chciałam, żebyś ją zabił.

Joanna pożałowała słów z chwilą gdy je wypowiedziała. Mężczyzna zbliżył się do niej, tak, że czuła jego ciało przywierające do niej. Była pewna, że ją zabije. Joanna była jak sparaliżowana, nie mogąc ruszyć się nawet o milimetr. Zamknęła oczy, oczekując najgorszego. Nagle, usłyszała głośne śmiechy. Otworzyła oczy i zobaczyła, że stoi sama w ciemnej uliczce, a obok niej przechodzi grupa nastolatków, śmiejąc się na cały głos. Joanna pobiegła do mieszkania, mijając kilka bloków po drodze i jak tylko znalazła się w mieszkaniu, zamknęła drzwi i zastawiła je komodą. Tak dla pewności.

Nie była w stanie nic zjeść, ani też spojrzeć przez okno. Zastanawiała się, co teraz. Przecież to morderca i zabije ją, jak tylko wyjdzie z domu. Pewnie już czai się gdzieś na klatce.

Przez kilka następnych dni, Joanna nie wychodziła z domu. Wyjadła wszystkie zapasy. Chciała coś zamówić, ale bała się, że morderca może podszyć się pod dostawcę.

Pewnego dnia coś w niej pękło. Postanowiła, że nie może spędzić reszty życia na zamartwianiu się. Po rozwodzie przysięgła sobie, że już nigdy żaden mężczyzna nie będzie rządził jej życiem. Nie chciała dzwonić na policję. Poprzednio jej nie uwierzyli to nie uwierzą jej też teraz. Musi wziąć sprawy w swoje ręce. Jeśli zagraża jej morderca, to musi się bronić. Broń. To było rozwiązanie, które z początku głupie, z każdym paranoicznym dniem, wydawało się Joannie bardziej sensowne. Zaczęła szperać w internecie. Dowiedziała się, ze kupienie broni palnej nie jest tak trudne, jak się wydawało. Z resztą za pieniądze można mieć wszystko, tak zawsze powtarzał jej Paweł. Dowiedziała się, że sprzedawcy nielegalnej broni ogłaszają się, oczywiście nie wprost. Skontaktowała się z jednym z nich.

Sprzedawca był młodym, najwyżej dwudziestoletnim mężczyzną. Miał na sobie czarną bluzę i naciągnięty na głowę kaptur, który zasłaniał mu też większą część twarzy. Młody, bo tak chciał, żeby się do niego zwracać, pokazał jej jak odbezpieczać broń, jak uzupełniać magazynek i jak strzelać. Zainkasował pieniądze, zostawił jej opakowanie naboi i wyszedł.

Joanna stała przy oknie. Po raz pierwszy od spotkania z mordercą twarzą w twarz, patrzyła na jego blok. Gładząc zimną stal broni, przyłożyła lornetkę do twarzy. Było ciemno. Najwyraźniej, sąsiad wyszedł na łowy, pomyślała. "Mnie nie dostanie." Popatrzyła na broń. Podobało jej się, jak pistolet zgrabnie leży, tak jakby od zawsze tam był. Było po dwudziestej trzeciej, kiedy wyszła z domu. Założyła dżinsy, bluzę i kurtkę. Na głowę naciągnęła kaptur i ruszyła przed siebie. "Znajdę cię, skurwysynu, a później zabiję." Szła tak kilka minut między blokami. Z obrzydzeniem myślała o tych, wszystkich rodzinach, siedzących nad pomidorową, mężach udających miłość, a potajemnie marzących o młodych stażystkach. Wzbierał w niej gniew. Nawet nie zauważyła jak znalazła się obok bloku mordercy. Stanęła tuż za blokiem, obok kontenera na śmieci. Nagle usłyszała męski, chrapowaty głos, tuż za plecami.

– Dawaj kasę!

Joanna odwróciła się twarzą do mężczyzny. Był młody, niewysoki, i trzymał w ręku nóż. Na głowie miał czapkę z daszkiem. Rozglądał się niespokojnie.

– Dawaj portfel, bo cię potnę!

– Spokojnie, nie rób nic głupiego. Mam portfel w tylnej kieszeni. Sięgnę po niego.

Joanna włożyła rękę za pasek dżinsów, gdzie schowała broń. Wyjęła ją i trzęsącymi się rękami wycelowała w chłopaka.

– Odłóż to, dziwko!

– Odejdź, bo strzelę! – zagroziła Joanna.

Roześmiał się i zbliżył do niej.

– Przecież to straszak. Nic mi nie zrobisz, dziwko.

Ostatnie, co pamiętała Joanna, to odgłos wystrzału, a później uderzająca ją woń miedzi, kiedy zemdlała i upadła, patrząc w oczy umierającego chłopaka. Później zemdlała.

 

Kiedy się obudziła, była w obcym, ale dobrze jej znanym miejscu. Zobaczyła sąsiada, który siedział nad nią i patrzył jej w oczy. Joanna natychmiast usiadła. Czuła rozrywający czaszkę ból. Rozejrzała się dookoła. Tak, to było mieszkanie mordercy, a ona jest tu razem z nim. Próbowała sobie przypomnieć ostatnie godziny, ale jej umysł był ciemną plamą. Na podłodze leżały zwłoki mężczyzny. Joanna zaczęła krzyczeć, ale sąsiad zakrył jej usta ręką.

– Bądź cicho, bo skończysz jak on – zagroził jej mężczyzna.

Kiwnęła głową na znak, że się zgadza i zabrał rękę z jej ust.

– Nazywam się Leonard.

– Joanna.

– Nie martw się. Nie ty go zabiłaś. Człowieka wcale nie jest tak łatwo zabić. Wyręczyłem cię.

– Ale dlaczego?

– Śledziłem cię, bo myślałem, że jesteś dla mnie zagrożeniem. Przyznaję, chciałem cię zabić.

– Ale już nie chcesz?

– Nie.

– Dlaczego?

– Wiesz kim jestem?

– Mordercą.

– Nie bądź trywialna. Nie zabijam dla zysku czy z prymitywnej chęci mordowania. Zabijam, żeby przeżyć. Ludzie mają coś, czego bardzo potrzebuję.

Leonard wzniósł do góry szklankę, wypełnioną czerwoną cieczą.

– To jest to, co myślisz. Życiodajna krew. Piję ją tak, jak wy ludzie zjadacie mięso zwierząt.

– To okropne.

– Moja przypadłość czy wasza hipokryzja?

– Człowiek to nie to samo, co zwierzę.

– Tak. A czym się różni to ścierwo – skinął głową w kierunku leżącego na podłodze ciała mężczyzny – od wściekłego psa?

– Dlaczego tu jestem?

– Chcę, żebyś mi pomogła.

– W jaki sposób?

– Widziałem wyraz twojej twarzy, kiedy do niego strzeliłaś. Satysfakcja połączona z ulgą. Możesz się wypierać, ale zabicie go sprawiło ci przyjemność. Chcę, żebyś dalej zabijała, dla mnie i dla siebie.

– Jeśli myślisz, że będę chodzić po ulicach i strzelać do ludzi, to jesteś nienormalny.

– Nie chcę, żebyś zabijała ludzi. Spójrz na niego. Co on ma w sobie z człowieka? Gdybyś go nie zastrzeliła, on zrobiłby ci krzywdę, bez żadnych skrupułów. Będziesz eliminować tych, którzy są zagrożeniem dla innych, dla bezbronnych kobiet, takich jak ty. Pomyśl o tych wszystkich, którzy biją żony, o pedofilach, gwałcicielach. Możemy się ich wszystkich pozbyć.

– A jeśli się nie zgodzę?

– To wrócisz do swojego pustego mieszkania i spędzisz resztę życia na patrzeniu w okno.

– Mogę pójść na policję.

– I co im powiesz, że zabiłaś człowieka.

– To była samoobrona.

– Widziałaś tych dwoje policjantów. Myślisz, że są na tyle kompetentni, żeby ci uwierzyć?

Joanna wstała z kanapy i ruszyła w stronę drzwi. Po kilku minutach, była u siebie w mieszkaniu. Przez dwa dni myślała o tym, co ją spotkało. Nie miała odwagi spojrzeć w okno. Siedziała na kanapie, trzymając pistolet w dłoni. Na wypadek, gdyby ktoś znów chciał jej zrobić krzywdę. W końcu przemogła się i wyjrzała przez okno. Przez lornetkę zobaczyła jak Leonard stoi w swoim oknie i patrzy w jej stronę, unosząc w górę kieliszek z czerwoną cieczą. Joanna uśmiechnęła się do niego i wzięła do ręki telefon. Wybrała numer Pawła.

– Cześć. To ja, Joanna. Chciałabym z tobą porozmawiać. Może się spotkamy…Tak, to ważne. Nawet, bardzo.

 

Koniec

Komentarze

Hej. Na pierwszy rzut oka nie wszystkie dialogi zapisujesz poprawnie. Druga rzecz – na portalu warto publikować (złote, a…) skromnie. W sensie warto dać wszystkim czas do zapoznania się z pierwszym opkiem. Dzięki temu, garść porad, ktorą dostaniesz, nie zmarnuje się, gdyż bedziesz mogla wykorzystać ją w drugiej publikacji. Wskazae tak kilka dni, tydzień. Pzdr – i "do przeczytania" :)

Silvan mnie ubiegł w tej kwestii, więc podrzucam poradnik jak tu (prze)żyć, jest tam również właśnie o wrzucaniu tekstów jeden po drugim. Powodzenia!

 

Portal dla żółtodziobów

http://altronapoleone.home.blog

Jako że poświęciłem już dziś czas na łapankę w poprzednim Twoim tekście, w tym skupiłem się wyłącznie na treści, więc błędów nie wypisuję. Tym bardziej, że w większości się powielają. Przede wszystkim nadmiar podmiotów i powtórzeń wszelakich oraz literówki. Dialog pod koniec jest też strasznie sucho napisany. Mam na myśli, że bardzo rzadko używasz w rozmowie jakichkolwiek dopowiedzeń narratorskich, co na dłuższą metę jest mało atrakcyjne czytelniczo.

Ok, co do treści. W zasadzie tekst jest bardzo podobny do drugiego. Również mamy super bohatera, a tym razem raczej super bohaterkę, która postanawia zmienić swoje życie. Dobra, ona przynajmniej (w porównaniu do Maksa) jakiś tam powód ma. Ale w jednej scenie okropnie się boi patrzeć w lornetkę i rzyga w łazience, a na następny dzień postanawia przeciwstawić się mordercy i naraża się dla kasjerki. Znowu, wiarygodność i motywacje dla mnie zbyt słabo nakreślone.

Tam była zmora (czyli jakby śmierć), tutaj wampir. Oba straszaki oklepane okrutnie. A to w połączeniu z wyżej wymienionymi aspektami sprawia, że nie poczułem żadnej radości po przeczytaniu Twoich tekstów. Ale może ktoś poczuje i tego Ci życzę, jeśli nie tym razem, to następnym.

Pozdrawiam

Niestety, Magdaleno, to opowiadanie także nie przypadło mi do gustu. Nie przekonuje mnie ani wątła fabuła, ani Twoja bohaterka – popadająca w alkoholizm kobieta, z nudów podglądająca sąsiadów i wplątująca się w osobliwy układ z sąsiadem-mordercą. Nie kupuję tego.

A horroru tu tyle, co kot napłakał.

Wykonanie, co stwierdzam z ogromną przykrością, pozostawia bardzo wiele do życzenia.

 

znu­dzi się jej ro­bie­nie ka­rie­ry i zaj­mie się nim. Mając już dość cią­głe­go ma­ru­dze­nia, nie tylko męża, ale i te­ściów, Jo­an­na zde­cy­do­wa­ła się na zo­sta­nie w domu. Po kilku la­tach zo­rien­to­wa­ła się, że jej życie kręci się wokół Pawła. Ich zna­jo­mi to byli jego ko­le­dzy z kli­ni­ki. Przez pierw­sze lata sta­ra­li się o dziec­ko, ale po pię­ciu po­ro­nie­niach mieli dość. Paweł nie chciał zgo­dzić się na in vitro, więc Jo­an­na nie na­le­ga­ła. Po dwu­dzie­stu la­tach jak gdyby nigdy nic oświad­czył jej, że od­cho­dzi. Dodał tylko, że jego nowa wy­bran­ka, pięt­na­ście lat od niego młod­sza, spo­dzie­wa się dziec­ka, więc le­piej bę­dzie jak Jo­an­na się wy­pro­wa­dzi. ―> Przykład siękozy.

 

Prze­cież nie po­trzeb­ny jej bę­dzie tak duży dom… ―> Prze­cież niepo­trzeb­ny jej bę­dzie tak duży dom

 

widok w bloku na prze­ciw­ko. ―> …widok w bloku naprze­ciw­ko.

 

co dzia­ło się w bu­dyn­ku na prze­ciw­ko… ―> …co dzia­ło się w bu­dyn­ku naprze­ciw­ko

 

okno było do­kład­nie vis-a-vis okna Jo­an­ny. Był nie­zwy­kle przy­stoj­ny, miał około trzy­dzie­stu lat i był sam. ―> Objaw byłozy.

 

żad­nym cudem nie miała by szans. ―> …żad­nym cudem nie miałaby szans.

 

Upi­łam się i coś mi się po­my­li­ło." ―> Upi­łam się i coś mi się po­my­li­ło”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

W bloku na prze­ciw­ko. ―> W bloku naprze­ciw­ko.

 

Te do­kład­nie na prze­ciw­ko. ―> To do­kład­nie naprze­ciw­ko.

 

– Od dawna go pani ob­ser­wu­je? – po­li­cjant po­pa­trzył się na nią… ―> – Od dawna go pani ob­ser­wu­je? – Po­li­cjant po­pa­trzył na nią

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Mam na­dzie­ję, ze nie za­mkną… ―> Literówka.

 

Pół żywa zwle­kła się z łóżka… ―> Półżywa zwle­kła się z łóżka

 

po kilku ły­kach, czuła się odro­bi­nę le­piej. Nagle, po­czu­ła ścisk… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Wzię­ła ko­szyk i za­czę­ła krę­cić się po pra­wie pu­stym skle­pie. Wkła­da­ła do ko­szy­ka to… ―> Jak wyżej.

 

za­uwa­ży­ła, że w ko­lej­ce do kasy, stoi jej są­siad… ―> Przed chwilą przeczytałam: Wzię­ła ko­szyk i za­czę­ła krę­cić się po pra­wie pu­stym skle­pie. ―> Skąd w prawie pustym sklepie kolejka do kasy?

 

Ręce za­czę­ły jej się trząść, tętno sko­czy­ło do stu pięć­dzie­się­ciu… ―> Zmierzyła?

 

po­czu­ła okrop­ny ucisk jakby ob­ręcz ści­ska­ła jej skroń. ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

"Szuka ko­lej­nej ofia­ry." ―> "Szuka ko­lej­nej ofia­ry”.

 

Ka­sjer­ka za­ję­ta flir­to­wa­niem z mor­der­cą, nic nie ro­bi­ła sobie z obec­no­ści Jo­an­ny. Naj­pierw de­li­kat­nie chrząk­nę­ła… ―> Dlaczego kasjerka chrząkała?

 

 Musi pani za to za­pła­cić – oświad­czy­ła jej ka­sjer­ka. ―> Zbędny zaimek.

 

Za chwi­lę, dziew­czy­na przy­bie­gła z mopem… ―> Po chwi­li dziew­czy­na przy­bie­gła z mopem

 

Idąc bocz­ną ulicz­ką, drogę za­szedł jej męż­czy­zna. ―> Raczej: Gdy szła boczną ulicz­ką, drogę zastąpił jej męż­czy­zna.

 

Do­wie­dzia­ła się, ze ku­pie­nie… ―> Literówka.

 

Z resz­tą za pie­nią­dze można mieć wszyst­ko… ―> Zresz­tą za pie­nią­dze można mieć wszyst­ko

 

"Mnie nie do­sta­nie." ―> "Mnie nie do­sta­nie”.

 

"Znaj­dę cię, skur­wy­sy­nu, a póź­niej za­bi­ję." ―> "Znaj­dę cię, skur­wy­sy­nu, a póź­niej za­bi­ję”.

 

Nagle usły­sza­ła męski, chra­po­wa­ty głos… ―> Raczej: Nagle usły­sza­ła męski chra­pliwy głos

 

a póź­niej ude­rza­ją­ca ją woń mie­dzi… ―> Jak odróżnić zapach miedzi od woni innych metali?

 

kiedy ze­mdla­ła i upa­dła, pa­trząc w oczy umie­ra­ją­ce­go chło­pa­ka. Póź­niej ze­mdla­ła. ―> Zemdlała dwa razy?

 

do­brze jej zna­nym miej­scu. Zo­ba­czy­ła są­sia­da, który sie­dział nad nią i pa­trzył jej w oczy. ―> Czy wszystkie zaimki są konieczne? Miejscami nadużywasz zaimków.

 

Na­zy­wam się Le­onard. ―> Mam na imię Leonard.

 

My­ślisz, że są na tyle kom­pe­tent­ni, żeby ci uwie­rzyć? ―> Co kompetencje policjantów mają do tego, czy komuś w coś uwierzą?

 

Może się spo­tka­my…Tak, to ważne. ―> Brak spacji po wielokropku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj.

Mocno przygnębiający tekst. Na pierwszy rzut oka czytelnik zaczyna współczuć serdecznie głównej bohaterce.

W sumie opowiadanie podobało mi się, zakończenie nieprzewidywalne, tekst w moim odczuciu aż się prosi o ciąg dalszy o przygodach morderczej pary. :)

Nie wiem, czemu, ale poznawszy historię bohaterki, po przeczytaniu zakończenia już potrafię przewidzieć kolejną ofiarę, zaraz po Pawle. :)

Pozdrawiam. 

 

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka