- Opowiadanie: maciekzolnowski - Mroczna strona Howarda

Mroczna strona Howarda

Opowiadanko brutalne, wulgarne, nawiązuje do stylu Bukowskiego...

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Mroczna strona Howarda

„Wczoraj mijały mnie dwie opalone nastolatki idące ze szkoły. Słoneczko były już wysoko i upał zaczynał dawać w kość. Dwa śniade, brązowe wręcz ciałka wydzielały charakterystyczną woń dziecka, która to woń przywodziła na myśl życiodajne mleko matki. W ten właśnie sposób pachną niekiedy starcy albo podlotki, częściej podlotki… w ten niewinny, choć i zarazem grzeszny sposób. Ech, te małolaty”.

“Z zapisków intymnych” Howarda L.

 

Przy ulicy Washingtona we Wroclove znajduje się bardzo stara, obszczana przez szczury i pijaków kamienica (zwana dumnie i na wyrost oficyną). Tegoroczne wiosenne słońce oświetliło wszystkie jej zatęchłe kąty i odsłoniło nieziemski wprost brud – skutek ustępującej z wolna zimy. Wszędzie na klatce schodowej znajdowało się tam jakieś niedopałki, resztki popiołu, piasek i sól, no i oczywiście butelki po tanim winie – te ostatnie były efektem nocnych libacji. Na szczęście prawie każdego dnia o stosownej porze na ulicy Washingtona pojawiał się sprzątacz o imieniu Howard i nazwisku na literę L.

Howard mieszkał z rodzicami, kochał muzykę oraz komputery i był dziwakiem. Nie to, żeby był maminsynkiem. Co to to nie. Miał co prawda swoje lata i ukończone liceum o profilu artystycznym, dorabiał sobie to tu, to tam, czasem jako dekarz, czasem jako serwisant czy – mówiąc prościej – sprzątacz. A jednak Howard L. różnił się od ogółu. Po pierwsze: nie usamodzielnił się, jak reszta jego rówieśników. Wciąż mieszkał ze swoimi starymi. Po drugie: lubił dziewczynki w rajtuzach. Dałby może wszystko, by móc ocierać się o ich wilgotne szparki, zgrabne nóżki, jędrne pośladki i krągłe brzusie, pod warunkiem, że te szparki, nóżki, pośladki… i tak dalej… przyozdabiały rajstopki, wszystko jedno zresztą, jakiego koloru. No cóż, trzeba sobie jasno powiedzieć, że ten niewyżyty akordeonista, który stał się wolnym najmitą i notorycznym bezrobotnym, był po prostu zboczeńcem, choć (nie)groźnym i niepozbawionym uroku osobistego.

Któregoś razu został sam w domu, nie musiał iść do pośredniaka ani jak zwykle pracować na czarno. Ojciec przez cały dzień gdzieś się szwendał, a matka wyjechała do sanatorium. Nie martwiło go to zbytnio. Wstał, polazł do kibelka i wypróżnił się. Wrócił do kuchni i otworzył lodówkę. Miał szczęście: od wczoraj czekały na niego dwie flachy porządnie schłodzonego piwska. Nalał sobie sporo do grubej szklanki, potem usiadł przed kompem w zagraconym pokoju, skąd miał doskonały widok na ulicę i podwórze. Wiosna zagościła na dobre, było ciepło i słonecznie, a promienie wpadające do mieszkania rozleniwiały go. Siedział przy oknie i zerkał na ulicę, czekając na to, aż w końcu uruchomi się jego przedpotopowy, zamulony wirusami pecet.

W pewnym momencie u dołu na placu zabaw zobaczył trzy dziewczynki bawiące się w berka. Znał je wszystkie z widzenia. Miały na oko po dziesięć, jedenaście lat. Kompletnie nie wiedział, ile miały naprawdę. I w gruncie rzeczy nie obchodziło go to. Zwrócił uwagę na najzgrabniejszą i – jak sądził – najdojrzalszą. Patrzył i patrzył i zauważył, że młoda ma na sobie rozpinaną sukienkę, a pod nią białe rajstopki, które tak bardzo ubóstwiał. Była zgrabna, wyglądała niewinnie i – jak na taką smarkulę – niezwykle kobieco. Zamyślił się i zaczął wyobrażać sobie jej nagie ciałko. Jezusie, co by dał, by móc choć przez chwilę oglądać te gibkie, obnażone po sam pępek nogi, co by, kurna, dał!

Nagle dwie młodsze dopadły starszą koleżankę – w końcu przecież bawiły się w berka – no i zaczęły rozpinać jej sukieneczkę. Najpierw ukazał się brzuszek dziewczynki, potem krocze, uda, aż wreszcie całe ciało od stóp aż po wyraźnie zarysowane pod stanikiem piersi. Napastowana opierała się co prawda i usiłowała walczyć, ale na próżno. Zawstydziła się, a na młodej twarzyczce zagościł śliczny rumieniec. Miała szczerą nadzieję, że nikt jej teraz nie widzi. Próbowała się zasłonić przed ewentualnymi gapiami, jednak do głowy jej nie przyszło, że tam na górze masturbuje się stary zbereźnik. Ach, jak bardzo się myliła!

Tymczasem w domowych pieleszach, w samych tylko gatkach i brudnym podkoszulku, stał Howard oparty o szybę, który widział to wszystko i wyjął ogromnego, malinowego, ohydnego kutasa, po czym zaczął się onanizować. Brandzlował się i brandzlował, a kobietka-pisklak poprawiała się i poprawiała, a nade wszystko starała się zapiąć sukienkę. Podciągała przy okazji śliczne bieluchne rajstopki, wygładzała je i naciągała, uwydatniając przy tym część majtkową, jakieś efekciarskie wzorki i koronkowe majteczki, które z takim wdziękiem nosiła.

Och, jak dobrze, jak zajebiście dobrze – myślał pochłonięty ruchaniem. Jeszcze żadna kobieta tak go nie podnieciła. Po trzech minutach ostatecznie spuścił się na wysłużony stary dywan, poszedł do klopa, urwał kawałek papieru toaletowego i powycierał podłogę. Chwała Bogu, już po wszystkim! Nie potrzeba więcej o tym myśleć, no nie?

Skoczył po kapkę alkoholu. Do kuchni nie miał daleko, a lodówka ze stosowną zawartością znajdowała się dosłownie na wyciągnięcie dłoni. Nalał do szklaneczki i wypił jednym haustem. U, wonne, zimne i co ważniejsze ciemne.

Kiedy wrócił do swego pokoju, małolaty nadal tam były, nadal miały wielką frajdę z tego, co robiły, a raczej z nic nierobienia. Z tym że teraz zabawa przeniosła się na huśtawki. O, nie! Tylko nie na huśtawki! Śniada pieguska w rajstopach, która tak bardzo mu się podobała i która w międzyczasie zdążyła pozapinać wszystkie guziczki, miała wprawę, miała wprawę i wiedziała, jak rozbujać się na maksa i go podniecić. Taaak. Przykucała i stawała, przykucała i znowu stawała, odsłaniając to tak zwane „ale kino”, jednocześnie też trzymała się oburącz za łańcuchy, a wszystko po to, by mocniej i jeszcze energiczniej się bujać; wszystko po to, by mocniej i szybciej można było poruszać się ruchem wahadłowym, o taaaak, w ten sposób: tył – przód, góra – dół, i tak wkoło Macieju.

L. miał widok no po prostu przedni. Nie dość, że ta nowa zabawa trwała o wiele dłużej, to jeszcze na dodatek nastolatki znajdowały się teraz zdecydowanie bliżej okna. Stał i obserwował cudowny spektakl jakby w zwolnionym tempie i nareszcie mógł przypatrzyć się pikantnym detalom: koronkom, klinom, wzorkom, fakturze rajstop, połyskowi… i tak dalej, i tak dalej. Po chwili znowu mu stanął i znowu musiał zrobić sobie dobrze ręką. A mała danserka przykucała i wstawała, przykucała i znowu wstawała, jakby chcąc się z nim zgrać pod względem rytmiki, dynamiki i agogiki w dziwnym, tanecznym tudzież parateatralnym akcie.

A kiedy było już po wszystkim, spuścił się na wyświechtany stary dywan i skoczył po papier toaletowy, po czym wytarł spermę. Jeszcze tylko dopił browca „dla fachowca” i poszedł się nieco przewietrzyć. W końcu należała mu się jakaś pauza regeneracyjna, czyż nie?

Na dworze spotkał bezczelnie roześmianą smarkulę w rajtuzach, której zaproponował, żeby udała się z nim do jego prywatnego studia fotograficznego. Zgodziła się. Co miała się nie zgodzić? Spytała, ile zapłaci i czy chodzi o sesję rozbieraną, gdyż marzyła o karierze modelki. Musiał przyznać, że była kumata. Młodsze kumpelki pozostały tymczasem na placu z otwartymi szeroko japami.

I tak po chwili siedzieli oboje przed komputerem i wpatrywali się w ekran. On jej pokazywał inspirujące go zdjęcia małolat, ona udawała zainteresowaną. Siedziała mu na kolanach, a on obejmował ją i tulił do piersi, potem podwinął seksowną sukieneczkę, położył prawą rękę na udach jedenastolatki i zaczął robić swoje. Nie była tym faktem jakoś szczególnie zachwycona, ale co miała począć. Był od niej starszy i silniejszy. Rżnął jak Cygan na pile, a rżnięta wyła z bólu, zarykiwała się z żalu i tęsknoty za utraconą na zawsze niewinnością. I tak po sekundzie było po zawodach. Hej, nie mów nikomu, nie mów matce, bo zabiję! – rzekł oschle na sam koniec już i odesłał pięknisię do domu. I znowu był sam, ha, i znowu napawał się samotnością, którą tak bardzo lubił.

Tymczasem długonoga poskarżyła się swojemu starszemu i bardzo silnemu bratu o typie urody macho. A ten wkurzył się niesamowicie – był przecież dobrym bratem – i postanowił złożyć Howardowi niezapowiedzianą wizytę. Przed wyjściem z domu zabrał ze specjalnego akwarium ogromną glizdę pochodzenia, jak twierdził, pozaziemskiego – efekt polowania na kosmitów. W końcu jego dziwne hobby miało się na coś przydać. Zamierzał wcisnąć obleśnemu pedofilowi stwora głęboko w dupę, dokładnie w ten sam sposób, w jaki ten włożył plugawego, za przeproszeniem, chuja w ciasny otworek byłej już dziewicy.

L. nie wiedział, co przyniesie przyszłość. Myślał, że mu się upiecze i że go tu właściwie nikt nie zna, a więc i nikt go nie rozpozna, bo przecież rzadko wychodził z domu. O, jak strasznie się mylił! Po godzinie z hakiem ktoś wtargnął do mieszkania, również z hakiem, ale… no cóż, spuśćmy kurtynę niewiedzy na to, co stało się w przeciągu kolejnych minut. Wystarczy jak napiszemy, że glizdowata spisała się na medal. Od tamtej pory trzydziestolatek nie jest tak do końca sobą: hasa po lasach, ma trwały wytrzeszcz, skacze po drzewach niczym małpa i gwałci wszystko, co się rusza, wliczając w to pożółkłe liście. Mieszkańcy boją się wchodzić do pobliskiego zagajnika, a nocami słychać upiorne zawodzenie – coś jakby melodię glissss… glissandową tego niespełnionego muzyka.

Wróćmy jednak do początku, do naszego arche, czyli ulicy Washingtona. Tam znajduje się bardzo stara, obszczana przez szczury i pijaków kamienica zwana na wyrost oficyną. Wiosenne słońce oświetliło wszystkie jej kąty i odsłoniło nieziemski wprost brud – skutek ustępującej z wolna zimy. Wszędzie na klatce schodowej walają się tam jakieś pety, resztki popiołu, piasek i butelki po tanim winie. Słowem: Sutrykowe szpetne miasto zawężone do rozmiarów jednej kamienicy. Na szczęście (na nieszczęście) od kiedy zaginął sprzątacz o imieniu Howard, nikt tam już niepotrzebnie nie sprząta i się nie eksploatuje. I to dobrze! Kij z całym tym zasyfionym i zasranym miastem Wroclove!

Koniec

Komentarze

Nie wiem, Maćku, czemu ma służyć publikacja tego tekstu. :(

 

na klat­ce scho­do­wej znaj­do­wa­ło się ja­kieś pety, nie­do­pał­ki, reszt­ki po­pio­łu… ―> Pet i niedopałek to synonimy, znaczą to samo.

Ten błąd powtarza się w zakończeniu tekstu.

 

plu­ga­we­go, za prze­pro­sze­niem, huja w cia­sny… ―> …plu­ga­we­go, za prze­pro­sze­niem, chuja w cia­sny

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję bardzo za Twą nieocenioną pomoc, Reg. Musisz mi wybaczyć. Ja już tak mam, że jak czytam coś, co mnie inspiruje, to zaraz chcę spróbować czegoś podobnego. Niestety zatrzymałem się teraz na Bukowskim, który – jak pewnie wiesz – bywa bardzo, bardzo dosadny, o wiele bardziej ode mnie. Nie wiem, czy to dobry wzorzec? Niektórzy twierdzą, że ten kultowy pisarz generacji bitników jest wyśmienitym nauczycielem oraz mistrzem warsztatu.

 

Napisałem “huja” zamiast “chuja”? Jak można było popełnić tak chu… chusteczkowy błąd, no jak!? Ojojoj!  ;)

Tak się składa, Maćku, że nie czytałam Bukowskiego, więc nie mam pojęcia o jego twórczości.

A o rajtuzkach, mam wrażenie, już kiedyś coś pisałeś.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmm, też nie czytałam Bukowskiego. Czy on też pisze dla samego pisania? Bo w Twoim tekście (tym konkretnym dla jasności) nie widzę nic poza brutalnością i dosadnością.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Może masz rację, Reg. Może jest faktycznie zbyt brutalnie. Bukowski był strasznie obleśny, wulgarny, prostacki, miał ograniczone słownictwo, a mimo wszystko znajdował i nadal znajduje rzeszę wiernych czytelników. Chciałem po prostu odpocząć od wyszukanych zwrotów, symboli, poetyki Schulza itp. No najwyżej pożegnam(y) się z tym tekstem i po sprawie.

 

O, fajnie, że zajrzałaś, Irka, niefajnie, że udało mi się Ciebie odstraszyć, a nawet zgorszyć. Wypacz! Wybaczysz? :) 

 

Nie lubię tego, co obleśne, wulgarne i prostackie. Jeśli dodać do tego ograniczone słownictwo, cieszę się, że nie znam twórczości tego pana. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie lubię tego, co obleśne, wulgarne i prostackie.

Ja też nie lubię, nie lubię naprawdę, zarówno w literaturze, jak i w życiu codzienny, w ogóle prawie nie klnę i mam ku temu stosowne powody, których naliczyłem nomen omen jedenaście (tyle lat ma nasza mała bohaterka). :) 

 

Gwoli uzupełnienia jeszcze: fantastyka fantastyką, ale na dobrą sprawę można potraktować "Brutalną sprawkę" jako do bólu naturalistyczny tekst, z samymi negatywnymi bohaterami, którzy są na swój sposób szaleni (Daniel cierpiący na pedofilię, brat dziewczynki, który wierzy w kosmitów, dwie jej koleżaneczki, które są dziwnie nadpobudliwe, wreszcie przekupna, łasa na pieniądze małolata). Obraz nędzy i rozpaczy jednym słowem.

Maćku, pozostaje mi więc mieć nadzieję, że – skoro już spróbowałeś z Bukowskim – teraz będą Cię inspirować twórcy mniej kontrowersyjni, a Twój warsztat i tak na tym nie ucierpi. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj.

Rzeczywiście Twoje ostrzeżenie ma w sobie siłę sprawczą, nie zdołałam doczytać nawet do połowy…

Wydaje mi się jednak, że pewne sytuacje i zachowania powinno się znać, choćby ze względu na możliwość ich przydarzenia się nam w życiu. Zwłaszcza, kiedy jesteśmy rodzicami, chroniącymi nasze dzieci. Świat ma także mroczną stronę, zło mimo wszystko istnieje. 

Nie wiem, jak kończy się ta opowieść, ale i tak mam na tyle silną wyobraźnię, że mogę się domyślić… Niestety.

I, jakkolwiek będąc typową humanistką, wyznaję życiową zasadę, że każdy człowiek jest ze swej natury dobry, zwyrodnialców/sadystów/zboczeńców nie potrafię mimo wszystko obronić i usprawiedliwić. 

 

Twój styl, jak zawsze, jest dla mnie bardzo ciekawy, wciągający, plastyczny; opowiadasz z wielkim przejęciem, opisywane zdarzenia mocna zapadają w pamięć, czego serdecznie Ci gratuluję. :)

 

Pozdrawiam. :)

 

Pecunia non olet

Witaj Bruce!

Swoją drogą, ciekawa ksywa dla kobiety. Dziękuję za dobre słowo. Myślę, że to było moje pierwsze i ostatnie spotkanie z kontrowersyjnym panem Bukowskim i jego stylem, zwłaszcza, że otarłem się o pastisz, nieomal plagiat. I to prawda: zboczeńcy są wśród nas. Miałem kiedyś kolegę pedofila, w sumie mało groźnego, który muchy by nie skrzywdził i który czasem zwierzał mi się ze swych mrocznych fascynacji. Stąd ten pomysł na napisanie opka. I tutaj mogę zdradzić, jak się kończy: zwyrodnialec dostaje kosmiczne baty. Pojawia się też czynnik fantastyczny, a całość zbacza – to dobre słowo – w stronę absurdu.

Pozdrawiam ciepło i raz jeszcze dziękuję!

MZ 

Maćku, dziękuję serdecznie. :)

Historia Twojego kolegi – ciekawa i przywracająca mi wiarę w ludzi oraz dająca nadzieję, że jednak są także niegroźni pedofile. :)

Ksywki używam od wielu lat (chyba ponad 20). To wspomnienie z dawnych lat absolutnej fascynacji Bruce’em Lee, kiedy to za jeden plakat nastoletni wówczas człowiek byłby gotów oddać setki zdjęć motocykli ze “Świata Młodych”. Z komiksami (w odcinkach z tej samej gazety) “Tytusa” czy “Kajka i Kokosza” było już nieco trudniej… :)

Pozdrawiam ciepło i raz jeszcze gratuluję poruszenia tej, jakże trudnej i mrocznej, choć przecież realnej tematyki.

Pecunia non olet

Hej Bruce,

ja już się z nim nie kumpluję, choć to się pewnie jeszcze zmieni, bo na powrót zamieszkałem we Wrocławiu. Facet, poza paroma dziwactwami, był zupełnie normalny i zaliczał się do grona dobrych, sprawdzonych, uczynnych kumpli. Takiego życzyłbym każdemu, szczerze! Ale na temat jego zboczeń wolałbym się nie wypowiadać. Ja rozumiem, że każdy ma jakiegoś bzika i nie jest tak zupełnie normalny, no ale… Ja np. mam słabość do kobiecych nóg przystrojonych w rajstopy, trochę tak jak w tym opowiadaniu, ale… i tu pojawia się pytanie: czy fetysz ważniejszy jest od piękna kobiecego ciała czy też ciało ważniejsze jest od fetyszu? Gdzieś ta granica normalności przebiega i przebiegać musi. To społeczeństwo każdorazowo ją określa i update’uje. :) 

Serdeczności!

MZ

Nowa Fantastyka