- Opowiadanie: Frezer19 - Uciekinier

Uciekinier

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Uciekinier

Trzasnąłem drzwiami i zbiegłem po klatce schodowej. Nienawidziłem tej kobiety!

Wyszedłem przed blok i zapiąłem kurtkę, gdy owiał mnie ziąb szarego, lutowego popołudnia. Bądź lwem. Zazgrzytałem zębami. Bądź lwem, Filip. Podszedłem do starego, niebieskiego forda focusa i otworzyłem drzwi kluczykiem – pilot zepsuł się cztery miesiące temu. Usiadłem za kierownicą, mocno zacisnąłem dłonie na obręczy i wziąłem głębszy oddech, próbując się uspokoić. Miałem jej dość. Miałem dość wszystkiego!

Bądź lwem.

Włożyłem kluczyk do stacyjki i przekręciłem go. Rozrusznik zakaszlał kilka razy, nie uruchamiając silnika. Przygryzłem wargę i spróbowałem raz jeszcze. Silnik ponownie nie zaskoczył.

– Ty złomie! – Huknąłem dłonią w deskę rozdzielczą. – Działaj, kurwa!

Spróbowałem trzeci raz. Rozrusznik zacharczał. Trzymałem dalej przekręcony kluczyk. Silnik nie zapalał.

Szarpnąłem się wściekły w fotelu i uderzyłem kierownicę. Przekląłem dwa razy, po czym ukryłem twarz w dłoniach. Miałem dość…

Jęknąłem i poprosiłem o pomoc Boga, który nie istniał.

Elektryczny zegarek w samochodzie pokazywał szesnastą trzydzieści trzy. Zostało już tylko niecałe półtorej godziny do przyjęcia urodzinowego córki szwagra. Miałem kupić prezent, ale zapomniałem o tym i dlatego pokłóciłem się z żoną. Najgorsze, że to nie mógł być zwykły prezent. O nie, rozpieszczony, sześcioletni bachor musiał dostać limitowaną wersję przytulanki „Malinki słodkiej Pysi”. Niedobrze mi się robiło za każdym razem, gdy widziałem w telewizji te różowe, przesłodzone reklamy z piskliwą melodyjką.

Ale żona obiecała szwagrowi, że kupimy Malinkę, więc nie mogłem pokazać się bez zabawki. Inaczej na pewno zostałoby wspomniane, że to ja zapomniałem kupić. A rodzina żony już i tak zbyt często patrzyła na mnie z góry. Szczególnie teść.

Telefon zadzwonił mi w kieszeni. Odrzuciłem połączenie i przekręciłem kluczyk w stacyjce. Rozrusznik zacharczał sześć raz i uruchomił silnik, wstrząsając autem. Westchnąłem lekko. Chociaż tyle… Dziękuję, Panie Boże, pomyślałem, wrzucając wsteczny. I tak wiem, że nie istniejesz.

Jadąc, sprawdziłem godzinę. Szesnasta trzydzieści dziewięć. Dobrze. Jeśli nie będzie korków, powinienem zdążyć na przyjęcie. Włączyłem radio i ustawiłem częstotliwość na stację, która grała starego, dobrego rocka. Prawdziwą muzykę, a nie ten dzisiejszy chłam. Z głośników zabrzmiały ostre dźwięki „Born to be wild”. Uśmiechnąłem się.

W lusterku wstecznym dostrzegłem szybko zbliżające się światła jakiegoś samochodu i dosłyszałem warkot potężnego silnika. Ściągnąłem brwi. Samochód zwolnił, dojeżdżając do mnie i zbliżył się do środka jezdni. Palant próbował wyprzedzać!

Nie zdołał, gdyż zaraz obaj utknęliśmy w korku. Przekląłem, wychylając się i próbując dojrzeć długość zatoru. Żadnej pomocy! Żadnej łaski! Wypuściłem powietrze ostro nosem. Nie miałem na to czasu! Jechać!

Samochody przede mną przesuwały się do przodu ślimaczym tempem. Minuty na zegarku zmieniały się szybko. Telefon zadzwonił. Odrzuciłem połączenie i zwiększyłem głośność radia, przygryzając wargę.

Dojechałem do palącej się na czerwono sygnalizacji świetlnej i zatrzymałem się. Ruch za skrzyżowaniem wyglądał na płynny. Dobrze. Bądź lwem. Palcem stukałem w kierownicę. Agresywnie prowadzony samochód stanął na pasie obok. Prychnąłem. Był to najnowszy model Mercedesa klasy G w najdroższej wersji wyposażenia. Paskudne auto. Ale przecież na świecie pełno było ludzi całkowicie pozbawionych gustu.

Podjechałem trochę do przodu, aby przyjrzeć się kierowcy szkaradnego samochodu. Ha! Nie rozczarowałem się. Za kierownicą siedział facet w tej modnej, idiotycznej fryzurze z wyciętymi bokami i podobnie idiotycznie wystylizowaną brodą. Ubrany był w skórzaną kurtkę i miał założone okrągłe Ray Bany, mimo że dzień był pochmurny. Typowy palant. Tacy nie potrafili myśleć, tylko bezrozumnie podążali za modą.

Facet wydawał się słuchać jakiejś muzyki. Wyłączyłem radio i otworzyłem okno, aby się przysłuchać. Oczywiście był to jakiś paskudny rap. Uśmiechnąłem się i pokręciłem z niedowierzaniem głową. Niesamowite, że ludzie potrafili być tak karykaturalni.

Facet nie obejrzał się na mnie, będąc całkowicie zabsorbowany muzyką. Że też ktoś taki, miał pieniądze… Marnotrawstwo środków!

Oczywistym było, jak on doszedł do pieniędzy. Miał bogatych rodziców. Jako dziecko mieszkał w willi, w szkole uczył się średnio, dostał się tylko na studia zaoczne, które ledwo ukończył, ale to nie miało znaczenia, bo zatrudnił się w firmie tatusia. Miał łatwo. Wszystko podano mu na srebrnej tacy i wystarczyło jedynie, że tego nie spieprzył. Ja miałem trudniej. Dużo trudniej.

Byłem jedynakiem. Ojca prawie nie znałem. Wychowała mnie samotna matka, która pracowała całymi dniami. Musiałem radzić sobie sam, ale dzieci nie powinny tak żyć. Istnienie oznacza dużo traum i każdy potrzebuje pomocy. Ja jej nie otrzymałem; byłem sam i popełniłem wiele błędów. Przede wszystkim zawaliłem szkołę. Mój talent nie został wykorzystany.

Gdybym miał warunki tego faceta, byłbym wspaniałym człowiekiem. Miałbym tuzin przyjaciół, wspaniałą rodzinę i inspirującą pracę. Każdego roku oddawałbym połowę zarobionych pieniędzy na cele dobroczynne. A on co robił? Kupował paskudne samochody. To niesprawiedliwość, że ktoś taki dostał od życia tak wiele!

Oczywiście była to też wina systemu politycznego. Nie powinno być tak, że jedni mają dużo, podczas gdy drugim brakuje podstawowych rzeczy. Takich ludzi, jak ten facet, trzeba odpowiednio opodatkować. Zabrać im bogactwo i dać potrzebującym. Szwedzi mają dobre podejście. Oni wiedzą, że tacy faceci pasożytują na reszcie społeczeństwa.

Sygnalizacja świetlna zaświeciła się na zielono i mercedes klasy G wystrzelił do przodu z rykiem silnika. Pokręciłem głową. Przed kim ten palant myślał, że się popisuje?

Kilkanaście minut później dojechałem przed supermarket. Zaparkowałem i wszedłem do środka. Z głośników grała bezpłciowa muzyka, powietrze śmierdziało płynem do czyszczenia podłóg, a po alejkach sklepowych krążyły zastępy ludzi. Nienawidziłem tłumów.

Bądź lwem.

Ruszyłem do sekcji z zabawkami i zacząłem szukać Malinki. Nie mogłem jej znaleźć. Zazgrzytałem zębami. Cofnąłem się i przejrzałem jeszcze raz sklepowe półki pełne kiczu. Gdzie był ten pierdolony pluszak?!

Wyciągnąłem smartfona i wszedłem na stronę sklepu. Noż kurwa mać! Jak byk pisało, że pluszak jest dostępny!

Podszedłem do sklepowej pracownicy i zapytałem, gdzie mogę znaleźć Malinkę. Odpowiedziała, że wszystkie już wyprzedano, lecz gdy pokazałem jej na smartfonie informację o dostępności, zgodziła się poszukać w magazynie. Wróciła z pustymi rękami. Powiedziała, że w innych sklepach sytuacja może być podobna, choć możliwe też, że mi się poszczęści.

Kurwa mać! Wróciłem do samochodu. Zegarek pokazywał siedemnastą zero jeden. Kurwa! Miałem po dziurki w nosie Malinki! Ale mimo wszystko, wciąż wolałem nie pokazywać się na przyjęciu bez pluszaka. Pojechałem do kolejnego supermarketu. Tam również nie było Malinki. Pojechałem do następnego supermarketu. To samo. Wiedząc, że i tak już się spóźnię, pojechałem do zawsze najbardziej zatłoczonego supermarketu, który znajdował się w wielopiętrowym centrum handlowym „Energia”.

Kilkadziesiąt Malinek siedziało na sklepowej półce, uśmiechając się szyderczo. Zazgrzytałem zębami, chwyciłem jedną i ruszyłem do kasy. Zignorowałem dzwoniący telefon. Zapłaciwszy horrendalną cenę za głupią zabawkę, pobiegłem do samochodu.

– Poczekać! – krzyknąłem w kierunku windy, która zjeżdżała na parking podziemny, gdzie zaparkowałem samochód.

Kobieca dłoń powstrzymała domknięcie drzwi. Wpadłem do windy i kilka razy wcisnąłem guzik zamykania drzwi.

Chwila. Zmarszczyłem czoło i obejrzałem się na kobietę. O nie… Serce mi przyspieszyło i poczułem ucisk w brzuchu.

Moja Dorota stała w windzie.

Ona także mnie rozpoznała.

– O mój boże, to ty?! Tyle czasu cię nie widziałam! – Rozstawiła szeroko ręce, aby się przytulić. Zrobiłem to niechętnie.

Pachniała różą i jaśminem.

Popatrzyła na mnie przez moment, uśmiechając się. Brzuch bolał coraz bardziej.

– Fajnie cię widzieć – powiedziała. – Co tam u ciebie? Opowiadaj! – Szturchnęła mnie palcem wskazujący w kurtkę.

Szturchnęła mnie palcem w kilkuletnią, znoszoną kurtkę z Tesco. Dorotka miała na sobie markowe ciuchy. Jej parka była od Canada Goose, czapka od Calvina Kleina, a torebka od Louis Vuitton.

Przełknąłem ślinę.

– U mnie wszystko w porządku – powiedziałem. – Nic ciekawego. To znaczy, ostatnio…

– Kupiłeś „Malinkę słodką Pysię”? – zawołała radośnie, dostrzegając pluszaka. – Masz dzieci?

– Nie, nie. – Szybko zaprzeczyłem. – To dla bratanicy żony.

– Aha. – Entuzjazm Dorotki lekko opadł.

– Ale żona jest w ciąży.

– Naprawdę? – Znów promiennie się uśmiechnęła. – Gratulacje!

– Dzięki.

– Chłopiec czy dziewczynka?

Dłonie mi się pociły.

– Chłopiec.

– Fajnie. Będziesz miał syna. Który miesiąc?

– Sió…

Windą szarpnęło i światło zgasło, lecz zaraz powróciło, tylko że w słabej, czerwonej barwie. Winda stała.

– O jej… – jęknęła Dorotka i nacisnęła przycisk parteru. – Zepsuło się?

O nie… Panicznie zacząłem wciskać przycisk.

Zaczęło mi się robić gorąco, a serce waliło jak młot. Utknąłem! Nie, nie, nie…

Dostrzegłem błysk na jej dłoni.

– Wyszłaś za mąż?!

Dorotka uśmiechnęła się.

– Tak. Trochę ponad miesiąc temu. Wiesz, że próbowałam wysłać ci zaproszenie? Ale nie znałam twojego adresu, a na Facebooku nie odpowiadałeś.

Nerwy w całym moim ciele zawyły przeraźliwie. Mimo tego, odparłem pozornie suchym tonem, że nie używałem Facebooka z przyczyn etycznych.

Dorotka pokiwała głową i spojrzała na naklejkę z numerem alarmowym. Wyciągnęła z torebki najnowszy model iPhona.

– Gratuluję zamążpójścia – bąknąłem cicho.

– Dzięki – odpowiedziała, wpatrując się w ekran smartfona. – Masz zasięg? Chyba musimy zadzwonić po pomoc.

Wyciągnąłem z kieszeni stary model budżetowego Samsunga. Miałem zasięg. Zgłosiłem awarię i odpowiedzieli, że natychmiast się tym zajmą. Dorotka zapytała, czy może gdzieś zadzwonić. Czerwieniejąc, wręczyłem jej smartfona.

Siedziałem na podłodze i plecy opierałem o ścianę. Oczy przymknąłem. Jedynie ją słyszałem.

– Stoisz przed drzwiami? – Nawet jej nie widząc, wiedziałem, że się uśmiechała. Dorotka niemal zawsze się uśmiechała. Uwielbiałem ją za to. – Tak, słyszę cię, głuptasie, nie krzycz. Ach, czyżby? To zobaczymy, jak stąd wyjdę. Co? Widzisz serwisantów? Dobrze, w takim razie kończę. Nie, nie. Nie jestem przecież na moim telefonie. Ok. Ja ciebie też. Pa.

Oddała mi smartfona.

– Podobno serwisanci już przyszli.

– To dobrze – mruknąłem.

– Ech, gorąco tutaj.

Otworzyłem oczy. Dorotka ściągnęła parkę i położyła ją przy ścianie, naprzeciwko mnie. Siadając, trzymała się za brzuch.

Moje serce znów przyspieszyło.

– Jesteś w ciąży?

Popatrzyła na mnie ze zdumieniem, lecz zaraz się uśmiechnęła.

– Już widać? – Dłonią pogładziła brzuch. – To dopiero trzeci miesiąc. Miałam ci powiedzieć, tuż przed tym jak winda się zepsuła.

Nie… To nie tak miało wyglądać… Łzy napłynęły mi do oczu. Spojrzałem szybko w bok, aby nie zauważyła mojej reakcji.

– Gratulacje – powiedziałem, aby zbić ją z tropu, gdyby dostrzegła. – Znasz już płeć?

– Nie. – Pokręciła głową. – Krzysiek chce, aby… Ty płaczesz?

Kurwa mać!

– Co? – Udałem zdziwienie i pomacałem oczy. – Nie płaczę. Oczy mi łzawią, bo powietrze jest tutaj suche. Dlatego wcześniej siedziałem z przymkniętymi powiekami.

– Aha – powiedziała, patrząc uważnie. Zapadła cisza. Zamknąłem oczy.

Serce biło mi nierówno. Mogłem w każdej chwili zwymiotować.

– Umówisz się ze mną na kawę?

– Co?

Dorotka uśmiechnęła się lekko.

– To znaczy nie teraz, bo jestem bardzo zajęta, ale kiedyś? Zawsze dobrze się dogadywaliśmy. Brakuje mi naszych rozmów i twojego spojrzenia na świat. Żałowałam, że przestaliśmy się kolegować.

– Mhm. Oczywiście.

– Ok. To wyślę ci kiedyś wiadomość, dobrze? Krzysiek ma teraz twój numer telefonu.

– Mhm. Oczy…

Winda szarpnęła, światło zamigotało i powróciło do normalnej barwy. Dorotka wstała, posyłając mi radosne spojrzenie. Upozorowałem uśmiech, również wstając.

Drzwi się otworzyły. Na zewnątrz stała dwójka serwisantów, ochroniarz, jakaś babcia i palant z Mercedesa.

Dorotka wpadła w jego objęcia.

*

Była trzecia trzydzieści siedem w nocy, gdy otworzyłem drzwi mieszkania. Klucze zostawiłem w zamku i skierowałem się do sypialni.

– Gdzieś ty by?! – syknęła żona, gdy zapaliłem światło. Wstała z łóżka.

Milcząc, otworzyłem szafę.

– Co ty sobie myślisz?! – Żona stanęła za mną. – Proszę cię, abyś kupił głupiego pluszaka, a ty znikasz gdzieś, telefon wyłączasz i wracasz dopiero w środku nocy?! Jak ty w ogóle… – przerwała, powąchała powietrze i pobladła. – Ty… Ty piłeś?

Przesunąłem karton z korkami do piłki nożnej i sięgnąłem w głąb szafy.

– Piłeś? – zapytała łamiącym się głosem. – Naprawdę piłeś? Zmarnowałeś siedem lat trzeźwości przez głupią zabawkę?

Sięgnąłem do kieszeni kurtki i rzuciłem w nią Malinką.

– Filip… – powiedziała żona z przerażeniem. – Co się stało? – Dotknęła moich pleców.

Gdzie to jest?!

– Gdzie jest skrzynka?

– Filip, powiedz mi, co się stało!

Wyrzuciłem z szafy stos swetrów. Gdzie to jest?! Przesunąłem bluzy i koszulki. Żona chwyciła mnie za kurtkę i pociągnęła do tyłu. Wyrwałem się.

Ha! Znalazłem! Metalowa skrzyneczka była w pudełku ze skarpetkami. Wyciągnąłem ją i położyłem na łóżku.

– Co to? – zapytała żona.

Znalazłem kluczyk w portfelu i otworzyłem skrzyneczkę. Chwyciłem zawartość w dłoń i wyszedłem z sypialni.

– Czekaj! Gdzie idziesz?! – Żona złapała mnie za rękaw.

– Zostaw – mruknąłem i ruszyłem do przodu. Żona wyrwała mi przedmiot z dłoni. Spojrzała na niego i ściągnęła brwi.

– Co to?

Trzymała w dłoniach szklanego lwa. Sięgnąłem po niego, lecz żona odsunęła się. Uniosła w górę dłoń, grożąc rozbiciem figurki.

– Co to jest?

Skoczyłem na żonę. Wyrwałem lwa i odepchnąłem ją. Wyszedłem z mieszkania.

*

Zatrzymałem samochód na ciemnej drodze i zgasiłem silnik. W pobliżu nie było nikogo. Jedynym słyszalnym dźwiękiem był szum pędzącego za linią drzew pociągu ekspresowego.

Sięgnąłem po butelkę Żubrówki i upiłem kilka łyków. Wyciągnąłem z kurtki szklanego lwa i spojrzałem na figurkę. Dostałem go od Doroty. Bądź lwem. Bądź lwem, Filip.

Łzy tragedii zaczęły ciec mi z oczu. Próbowałem się powstrzymać i skupić, lecz ledwie chwilę później pękłem i zaszlochałem.

Dorotka była szczęśliwa. Z facetem, który na nią zasługiwał. Ja nigdy nie byłem takim facetem.

Dawno temu zalecałem się do Dorotki. Spędziłem długie miesiące, starając się rozkochać ją w sobie, ale nie byłem w stanie. Dorotka chciała się tylko kolegować. Twierdziła, że między nami brakowało iskry i „tego czegoś”. Ale wiedziałem, że tak naprawdę odrzucała mnie przez moje wady. Wymieniła mi je kiedyś. Lenistwo, niedojrzałość, oderwanie od rzeczywistości. I najważniejsze, tchórzostwo. Powiedziała, że często uciekam przed życiem.

Twierdziła, że wymieniając mi wady, próbowała mi pomóc, ale wiedziałem, że tak naprawdę tłumaczyła, dlaczego nie chciała nawet spróbować ze mną być. Dorotka nie widziała we mnie mężczyzny. I miała rację. Napiłem się Żubrówki.

Dorotka była cudowna. Zasługiwała na prawdziwego faceta. Na zwycięzce. A ja czym byłem? Tchórzem, który przegrał w życiu. Nie zostałem profesjonalnym fotografem. Reszta moich marzeń także zawiodła. Pracowałem jako nocny stróż na budowach, żony nigdy nie kochałem, miałem trzydzieści siedem lat i zero nadziei na przyszłość. Bo nic się już nie mogło zmienić. Życie pozostanie takie samo.

I to była moja wina, a nie okoliczności. Miałem wszystko jako dzieciak, aby osiągnąć sukces. Nie głodowałem, nikt mnie nie bił ani molestował; mogłem się dobrze uczyć, a zamiast tego wolałem wagarować i zgarniać słabe oceny. Byłem leniem. Bo też zawsze kretyńsko wierzyłem, że mam talent i świat to doceni. Byłem oderwany od rzeczywistości. Wolałem marzyć niż wykonać prawdziwy progres.

Teraz było już za późno. Wszystko mnie bolało.

Wysiadłem z samochodu, zostawiając lwa na siedzeniu i zabierając butelkę. Odetchnąłem głęboko chłodnym nocnym powietrzem. Popatrzyłem w górę. Gwiazdy tysiącami błyszczały na firmamencie.

Czułem pustkę w sobie. Skierowałem się ku torom kolejowym.

Dorotka go kochała. Facet zasługiwał na nią. Dorotka zasługiwała na nie…

Pies zaszczekał z krzaków. Wrzasnąłem i odskoczyłem. Dookoła była tylko ciemność. Coś zaszeleściło.

– Leon, co jest?! – Ktoś krzyknął. – Do nogi!

Samotne światło szybko zbliżało się do mnie. W poświacie dostrzegłem szczerzącą kły, burą bestię. Warknęła.

– Ojej! – zabrzmiał głos zza światła. – Leon, do nogi! Bardzo pana przepraszam! Leon, natychmiast!

Pies obejrzał się w stronę światła. Właściciel krzyknął jeszcze raz i bestia w końcu się wycofała.

– Najmocniej pana przepraszam! Wszystko w porządku?

Światło latarki sprawiało, że nie widziałem jego postaci. Pokiwałem głową.

– Mhm. – Napiłem się Żubrówki.

Właściciel psa milczał. Latarka wciąż na mnie świeciła.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

Skrzywiłem się. Idiota! Ruszyłem w kierunku torów.

– Chwila, niech pan uważa! Tam pociągi pędzą!

Zignorowałem go. Napiłem się z butelki. Krzysiek… Tak, Krzysiek… On na nią zasługiwał. Facet miał to, czego mi brakowało. Ale dlaczego?

Dorotka była cudowna. Najlepsza. Tak bardzo chciałem być kimś, kto na nią zasługiwał.

Ale czy ktoś taki położyłby się na torach?

– Człowieku?! – Światło latarki było tuż obok. – Co ty robisz?!

Czułem drżenie szyn. Obróciłem głowę i ujrzałem trzy światła. Pociąg ekspresowy nadciągał.

Serce zabiło mi szybciej.

– Nie! Wstawaj, idioto! – Właściciel psa chwycił mnie i pociągnął. – Wstawaj!

Pociągnięcie było mocne. Krzyknąłem, szarpnąłem się i odepchnąłem natręta. Rzuciłem butelką. Chyba go trafiłem.

Popatrzyłem wzdłuż torów. Trzy światła nadciągały. Ponownie położyłem się na szynach i poczułem drżenie. Serce znów przyspieszyło. Zapragnąłem wstać i uciec.

Ale po co?

Zamknąłem oczy i pomyślałem o mojej Dorocie.

– Hej! Hej!!!

Otworzyłem oczy. Właściciel psa skakał, krzyczał i wymachiwał latarką w kierunku pociągu. Nie…

Może nie zauważą.

– Hej!!! Hej!!!

Usłyszałem pisk ostro hamującego pociągu. Nie! Przez ciemność nie byłem w stanie dokładnie określić odległości. Może nie zdołają się zatrzymać!

Trzy światła zatrzymały się kilkanaście metrów ode mnie. Zawory stalowej bestii syknęły. Nie… Cały zadrżałem. Nie…

– Człowieku, to nie jest rozwiązanie – powiedział właściciel psa.

Obróciłem się na brzuch i zwymiotowałem. Oddychałem płytko. Właściciel psa podbiegł do wysiadającego maszynisty i zaczął wyjaśniać sytuację.

To nie jest rozwiązanie?! To było jedyne rozwiązanie! Nie mogłem wrócić. Dowiedzieliby się! Dowiedziałaby się!

Syrena lokomotywy zabrzmiała w powietrzu. Obróciłem głowę. Właściciel psa i maszynista także się obejrzeli.

– Nie!

Tym razem nie był w stanie nic zrobić. Rzuciłem się na drugi tor, pod pędzący z naprzeciwka pociąg.

 

 

Koniec

Komentarze

Cześć,

 

Tragiczna historia z życia codziennego. Z pewnością można odnieść życie bohatera do milionów ludzi na świecie. Nieudane małżeństwo, niespełnione ambicje, powolne staczanie się w otchłań. Znam przynajmniej kilka podobnych przypadków, wliczając w to przykre rozstanie się z życiem, dlatego przesłanie ogólne rozumiem i trafia do mnie.

 

Dobrze oddajesz frustracje głównego bohatera. Tak dobrze, że w swoim narzekaniu na własną niedolę zaczął mnie irytować i gdyby potrwało to dłużej, raczej nie dałbym rady dobrnąć do końca. Winą za swoje nieszczęście też początkowo obarcza cały świat, tylko nie siebie. Refleksja przychodzi na koniec. Jak to bywa w takich wypadkach – za późno. Poza tym, widzę w protagoniście zapędy komunistyczne. Facebooka nie używa ze względów etycznych (bo, jak wnioskuje, kapitalistyczne korporacje to zło). Bogatych chce opodatkowywać. 

 

Całość oceniłbym na plus, jako taką obyczajową opowiastkę. Ale…

 

Sięgnąłem po butelkę Żubrówki i upiłem kilka łyków. Wyciągnąłem z kurtki plastikową torebkę i spojrzałem na dwie szare skarpetki, które kiedyś należały do Doroty. Ukradłem je. Otworzyłem torebkę i powąchałem środek. Skarpetki już dawno straciły zapach. Mimo tego, przytknąłem je do twarzy i zacząłem pocierać prącie.

Ten akapit rozłożył mnie na łopatki. Nie potrzebowałem go przeczytać. Ba, nie sądzę, żeby wnosił coś ciekawego do opowiadania, poza wskazaniem, że bohater jest srogo, przepraszam za wulgaryzm, jebnięty. Ale nawet w takiej formie nijak mnie to nie przekonuje. Może przesadzam, niech inni się wypowiedzą. Jednakże kradzież skarpetek niespełnionej miłości i próba zrobienia sobie dobrze przy ich zapachu jest dla mnie przesadnym i niepotrzebnym eksponowaniem nieszczęśliwego zakochania, pomieszanym z poważnymi problemami psychicznymi, które dało się opisać inaczej.

 

Poza tym jednym (ale jakim!) przytykiem, nie mam uwag. Przeczytam później drugi raz i zwrócę uwagę na techniczne aspekty. Jak coś mi się rzuci w oczy, napiszę (o ile ktoś mnie nie wyprzedzi).

 

Pozdrawiam.

Hej, Adek,

Cieszę się, że oceniasz na plus. I rozumiem, że ten akapit może zniesmaczyć ;)

Hej

 

W większości zgadzam się z Adek_W. Akapit (wcześniej wspomniany) był dziwny i wybija z treści. Rozumiem że mógł przez lata przechowywać jaką pierdułkę, nie wiem naszyjnik, drobny prezent, ozdóbkę ale skarpetki i jeszcze się do nich … no… Jest to dziwne, ohydne i całkowicie zbędne.

Żałuję że nie było fantastyki.

Ludzie niewierzący mogą się modlić ale raczej tylko w sytuacji zagrożenia życia a nie gdy auto nie odpala.

Żona się o niego nie martwiła? Że nie przyszedł na przyjęcie? Że nie wrócił do tej trzeciej? Że pojechał Bóg wie gdzie? On mógł jej nie kochać i ok, ale albo przedstawiasz że ona go też nie kocha i ma go w dupie albo się chociaż o niego martwi, szuka go itd.

Ja bym troszkę wydłużył fragment w windzie i użalania się nad sobą (ale to jest tylko moje zdanie)

 

Tekst fajny ale mam wrażenie że swojego nie odleżał i mógłby być jeszcze lepszy.

 

Pozdrawiam

Pisz to co chciałbyś czytać, czytaj to o czym chcesz pisać

Kuba, dzięki za opinię :)

 

Nie zgadzam się, że niewierzący “modlą się” tylko w sytuacji zagrożenia życia. Przede wszystkim to straszne uogólnienie. Ludzie nie wierzą z różnych powodów i różnie się to objawia. Czasem spotkasz zimnego empirystę, czasem przesądnego ateistę, a czasem pogubionego agnostyka. Bohater ma po prostu własny sposób niewierzenia.

 

Podobne odczucia mam do uwagi o żonie. Nie zgadzam się z czarno-białym: “albo kocha, albo w dupie”. Wspomniane było, że dzwoniła do niego. A jej dalsza reakcja pozostaje w granicach rozsądku. Kocha, jest zła, ma go trochę w dupie. Bycie w związku z kimś takim jak bohater jest skomplikowane. Ma on przecież szereg wad, w tym tendencję do uciekania. 

 

No, ale cieszę się, że pomimo ohydnego akapitu, tekst uznałeś za fajny :)

 

Pozdrawiam

Przyzwoicie napisane i czytało się dobrze, jakkolwiek zabrakło fantastyki. Przyznaję, że przedstawiona historia nie poruszyła mnie tak, jak by mogła, zważywszy na jej pesymistyczny wydźwięk. Myślę, że rozterki bohatera są zbyt prosto wyłożone, na dodatek dawna, niespełniona miłość męskiej postaci to już bardzo wyświechtana klisza… I jeszcze ta scena ze skarpetkami, w sprawie której zgodzę się z Adkiem i aKubą, że odstaje od tekstu.

Ogólnie historia nie jest jakoś bardzo odkrywcza. Brak tu charakterystycznego, indywidualnego rysu.

deviantart.com/sil-vah

Hej,

 

zasadniczo zgadzam się z komentarzami powyżej. Nie wiem, co ta historia ma przekazać?

Brak fantastyki boli mnie w tej historii – wg mnie pewien element fantastyczny dobrze by zrobił fabule.

 

Jeszcze mała uwaga:

 

Dziękuję, Panie Boże, pomyślałem, wrzucając wsteczny. I tak wiem, że nie istniejesz.

Złoto heart

 

Pozdrawiam!

 

Che mi sento di morir

Cześć.

Kurczę, główny problem poruszany w tej historii jest bardzo ważny i poruszający, ale są dwie rzeczy, które ten aspekt stłamsiły.

Jeden – brak fantastyki.

Jak już napisał BK element fantastyczny mógłby tutaj sporo dodać. Czy to jakieś dziwne przeskoki w podróży, czy też zrobienie z maskotki czegoś na kształt talizmanu albo złego omenu mógłby wiele dodać. Tutaj jednak tego nie ma. Tym bardziej boli, że jesteśmy na fantastycznym portalu, w wielu znaczeniach tego słowa.

Druga kwestia – całość przypomina streszczenie. Na początku jeszcze myślałem, że coś mnie zadziwi w tym opisie, ale im dalej, tym ciężej. Już wstęp mi się dłużył, przez to opisywanie akcji kawałek po kawałku. Wsiadł, odpalił, pojechał, wstał, usiadł, zadzwonił. To wszystko, to suche opisy.

Ja jakoś wielce zaawansowany w pisaniu nie jestem, ale rada: mózg jest super. Elementy, których nie ma w opisie wyobraźnia sobie dopasowuje. Dwa przykłady:

W Krwi Elfów Sapkowskiego jest scena, jak Geralt siedzi przy ognisku z krasnoludami. Sam opis otoczenia nie był długi, był wręcz skąpy, ale widziałem tych krasnoludów, jak wyglądali, co robili, jak rozmawiali i widziałem szczegóły otoczenia, choć takowych tam było niewiele, co na początku wspominałem.

Inny przykład, to główna postać z mojego opka na konkurs lovecraftowy. Nikt, ale to nikt, ani w becie, ani po publikacji, ku mojemu zdziwieniu, nie zgłosił problemu – „nie mogłem wyobrazić sobie postaci”. Główną postacią był Czarek z blokowiska, a jedyny element jego opisu to „wychudłe palce”. Jego żoną była Roksana, która miała czarne, kręcone włosy. I tyle. Działanie na zasadzie skojarzeń.

Nie mniej, fajnie, że piszesz, że podjąłeś próbę i wyszedłeś z tym do ludzi. Więc trzymam kciuki za pisarski rozwój i byś czerpał z tego frajdę, bo to najważniejsze.

Pozdro!

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Frezer19 – ja na początku myślałam, że główny bohater z jakiegoś powodu boi się tej kobiety w windzie, jego zachowanie na to wskazywało, dopiero po chwili okazało się, że to jego wielka miłość. Podobało mi się, jak zgrabnie “zagrałeś” facetem z mercedesa, fajnie, że nie pojawił się tylko przy okazji zmiany świateł. Ciekawie przedstawiłeś też mianę perspektywy z “to wszystko, co inni mają, zawdzięczają szczęściu, ja mam pecha” do “dlaczego nie starałem się bardziej, to wszystko moja wina”. Dobrze to wyszło.

AAAAle mi również bardzo nie pasowały te skarpetki. Naprawdę wybijają z rytmu. Ewentualnie mógłbyś gdzieś wcześniej zasugerować, że to jakiś fetysz dla głównego bohatera, ale czy ja wiem? Hmmm, nie, jednak wolałabym, gdybyś zmienił tę scenę. Moja sympatia do Filipa przez to siadła, a chyba nie o to chodziło.

Zgadzam się też z przepiścami, że jakiś element fantastyczny ubarwiłby akcję i dodał tego “czegoś” do opka.

 

Warsztatowo nienajgorzej :)

Witaj.

Bardzo plastycznie opowiedziałeś o tragicznym życiu głównego bohatera, czytałam Twoją opowieść z przejęciem i niekłamanym zainteresowaniem. Wszystko tak naturalnie, zwyczajnie, realnie zaprezentowane, że (w wielu sytuacjach) można utożsamiać się w pewnym stopniu z Filipem. I współczuć mu, bo w rzeczywistości jest nieszczęśliwy, zdołowany, niejako pogrzebany żywcem

Najbardziej chyba przejęłam się jego szokującym kontrastem w ocenie młodego kierowcy Mercedesa, który w jego oczach wiele zyskał tylko dzięki znajomości z Dorotą. Filip jakby sam nie do końca wierzył we własne możliwości, potencjał, szanse, talenty. Do tego uważał, że Dorotka dawniej tak wiele mu zarzucała, lecz ona przecież wyraźnie teraz podkreśliła, że brakuje jej jego spojrzenia na świat, że brakuje jego obecności, kto wie? – może nawet przyjaźni?

Bardzo gorzkie w swoim wyrazie przekazanie bolączek wielu młodych ludzi. Dzięki temu – wspaniale realistyczne, czego serdecznie Ci gratuluję. :)

Pozdrawiam.

Pecunia non olet

Sorry, że tak późno odpowiadam.

 

Bruce, cieszę się, że opowiadanie przypadło do gustu :)

Iluzja, SagittBasment, dzięki za opinie!

Wrzucam nową wersję opowiadania. Elementu fantastycznego nie dodałem, ale usunąłem skarpetki oraz podkręciłem końcówkę (mam nadzieję, że nie wyszło tanio). Usprawniłem też kilka mniejszych rzeczy.

Pozdrawiam.  

Nowa Fantastyka