- Opowiadanie: Sarmant - Remedium na życie

Remedium na życie

Ból głowy? Problemy z żołądkiem? Na wszystko znajdzie się odpowiedni lek. Przemysł farmaceutyczny rozwija się w szalonym tempie, a my nie próżnujemy w wyborze nowych tabletek i suplementów. Co, jeśli kiedyś uzależnimy się od nich do tego stopnia, że nie będziemy już w stanie bez nich żyć, i to w dosłownym tego słowa znaczeniu? 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Remedium na życie

Panie Tadeuszu, tabletki już na ciebie czekają.

Ted przewrócił oczami, jak co ranek pół minuty po obudzeniu słysząc w uchu miękki głos elektronicznej lekarki Zośki. To był jeden z najdurniejszych pomysłów i przy okazji żarcików jego rodziców – zaktualizować w mieszkaniu Zośkę tak, by zwracała się do niego w ten sposób. A on nie miał uprawnień, aby to zmienić!

Rodzice nazwali go niemodnym imieniem wybitnego farmaceuty, Tadeusza Pankiewicza, poza tym wspomnieli też coś o Kościuszce i jakiejś polskiej epopei; to miało na co dzień przypominać Tedowi, że musi wywalczyć sobie własny sukces, najlepiej poprzez wymyślenie jakiegoś innowacyjnego leku. Na szczęście poza rodzicami wszyscy wokół nazywali go Tedem. I tak już zostało.

Żeby tylko nie usłyszeć ponownie swojego pełnego imienia, Ted szybko wstał z łóżka i podszedł do wysokiej na półtora metra białej, medycznej kapsuły, która wysunęła dla niego dziesięć maleńkich, kolorowych tabletek oraz kubek bogatego w składniki odżywcze płynu.

Czy masz dziś ochotę na dodatkową tabletkę emocji, panie Tadeuszu?

– Na razie nie – powiedział na głos Ted do wszechobecnej, nieustannie skanującej jego ciało Zośki, połykając przy okazji pigułki. – Wiesz, czasem już nawet nie myślę, co zażywam – dodał z uśmiechem, którego Zośka i tak nie była w stanie dostrzec. Poza skanem mogła jedynie analizować ton głosu, aby zlecić kapsule kolejną dawkę na negatywne emocje.

Wykaz tabletek dla pana Tadeusza: prozacinum max, ritalinum novus, benzodiazepinum, acetylocholinum supro…

– Dobra, dobra, nie popisuj się – machnął ręką Ted. – Tak tylko mówię. Założę się, że większość ludzi w ogóle nie zwraca uwagi na leki.

Owszem, panie Tadeuszu.

Ted zaśmiał się pod nosem. Chociaż Zośka trochę go denerwowała, to jednak nijak wpływało to na jego wspaniały humor. A dzisiaj jego humor był jeszcze wspanialszy niż na co dzień – już za dwa dni czekała go innowacyjna inicjacja na skalę przynajmniej europejską, która wyryła się w jego głowie jako „Szansa na sławę dla genialnych królików doświadczalnych”. Czwarta Fala Neurofarmakologii miała bowiem przynieść zwieńczenie marzeń Teda, czyli zwane nieoficjalnie supertabletki, o których wiedział tyle, że mają ulepszyć człowieka, pozwolić mu przekroczyć granicę. A Ted, głównie dzięki znanym rodzicom, ale też przez swoje osiągnięcia, dostał się do Podprogramu IV, w którym jako przedstawiciel Polski miał przyjąć nowoczesną pigułkę. Więcej miał dowiedzieć się podczas jutrzejszego spotkania z przewodniczącą UNE, czyli Unii Neurofarmakologicznej Europy – Viviene Le Bon, która obiecała uchylić rąbka tajemnicy i przekazać odpowiednie informacje przed inicjacją.

A to wszystko oznaczało dodatkowo, że Ted miał dziś dzień wolny od nauki, praktyk medycznych i pracy w laboratorium.

Życie jest piękne!

Rodzice pracowali od rana, dlatego po raz pierwszy od dawna mógł sobie zrobić przerwę od surowej dyscypliny każdego neurofarmakologa i pozwolić na odrobinę lenistwa. Nie zdejmując piżamy, poszedł w stronę kuchni. Miał ochotę wlec się i garbić, ale energia jak zwykle tak bardzo go rozpierała, że ostatecznie i tak trafił do celu w podskokach. Kuchnia była stosunkowo niewielka, a wszystko dzięki robo-dietetykowi, który drukował jedzenie według potrzeb domownika. Większość rodzin na świecie posiadała takiego robota, jednak mało którą stać było na tak zaawansowanego. Wystarczyło, że Ted, witając się grzecznie z robotem, stanął naprzeciwko niego, a on, po wykonaniu skanu jego ciała, podał mu kilka propozycji śniadania, oczywiście z takimi składnikami odżywczymi, których akurat potrzebował jego organizm.

Ted wybrał owsiankę na beztłuszczowym mleku z owocami, gotową kilka sekund później. Miał czasem ochotę na coś tłustego i niezdrowego, ale takie danie przysługiwało mu tylko kilka razy w miesiącu, od razu neutralizowane przez odpowiednią tabletkę. Dla ludzi nie było to dziwne, dla niego zresztą też, ale z racji swojego fachu wiedział, co poza odpowiednimi składnikami daje dieta niskokaloryczna. Chodziło oczywiście o gen SIR2, który zwiększał aktywność przy ograniczaniu kalorycznej żywności, dzięki czemu hamował procesy starzenia się. I faktycznie – jeszcze niedawno pobito rekord długości zupełnie zdrowego życia do stu dziesięciu lat.

Mimo wszystko Ted wolałby żyć kilka lat krócej i móc sobie pozwolić na…

Panie Tadeuszu, wyczuwam tendencję do niezadowolenia. Czy podać tabletkę?

Zaprzeczył, by po chwili już cieszyć się swoją owsianką na kanapie przed dużym na niemal całą białą ścianę telewizorze, włączając swój ulubiony kanał o wiadomościach medycznych ze świata. Serce zabiło mu szybciej z ekscytacji, gdy tylko zobaczył na pasku informacyjnym przypomnienie o zbliżającym się eksperymencie Podprogramu IV.

– Choć eksperyment jest owiany tajemnicą – mówiła po francusku ubrana na biało reporterka – to Europejski Zarząd Neurofarmakologii ma nadzieję, iż jego efekty ostatecznie przekonają pozostałe 11% Europejczyków do nadchodzącej Czwartej Fali, która udoskonali nasze życie i zredukuje wszelkie nieprawidłowości, a także zachęci 2% tych, którzy wciąż nie skorzystali z darmowych, indywidualnych kapsuł medycznych i programów kontrolujących zdrowie oraz niedrogich robo-dietetyków.

Kamerę przełączono na ogromne Centrum Europejskiego Zarządu Neurofarmakologii, przed którym wywiadu udzielała ubrana w prostą, białą suknię czarnowłosa Viviene Le Bon.

– Eksperyment Podprogramu IV zwieńczy najskrytsze pragnienia ludzkie – mówiła podniosłym tonem. – Choć badania potrwają co najmniej miesiąc, to już kilka dni po inicjacji otrzymamy pierwsze wyniki. Już teraz mogę obiecać, że świat będzie zachwycony nowymi możliwościami. Szykujemy coś specjalnego. W końcu wyeliminowanie chorób nie oznacza, że nasza jakość życia nie może być lepsza!

Kilka minut później pełen ekscytacji Ted wyłączył telewizor. Choć trochę tęsknił za spokojnym życiem w Polsce, to jednak przeprowadzka sprzed trzech lat w okolice siedziby zarządu, gdzie aktualnie pracowali jego rodzice, była doskonałym pomysłem – życie było tu na bardzo wysokim poziomie, Uniwersytet Neurofarmakologiczny dawał mu wiele możliwości rozwoju kariery, poza tym poznał tu świetnych przyjaciół. No i miał blisko do eksperymentu.

Panie Tadeuszu, to dobra pora do ćwiczeń.

Ted poćwiczył więc w swojej nowoczesnej siłowni, gdzie Zośka cały czas kontrolowała jego tętno, a gdy skończył, podała mu w kapsule odżywczego szejka. Później pograł pierwszy raz od kilku miesięcy na najnowszym modelu przestrzennego PlayStation w Retrodoktorków w akcji, aż wreszcie uznał, że czas wyjść na miasto i trochę się rozerwać.

Umówiony z dwójką przyjaciół – Nicolasem i Emilie – dzięki swojemu zegarkowemu Virtualowi, czyli zaawansowanej wersji starodawnego telefonu komórkowego, założył na siebie oldschoolową jeansową kurtkę, przyczesał krótkie włosy i wyszedł.

Stary, to fajowy moment, żeby się trochę przewietrzyć!

Pokiwał z zadowoleniem głową na słowa lekarza Phila w uchu, czyli Zośki, tyle że zaktualizowanej na jego sposób i uruchamiającej się, gdy centralna medyczka traciła zasięg. Poza domem, nie licząc większości miejsc publicznych, gdzie znajdowały się porozmieszczane skanery ciał, „przenośny lekarz” zadowalał się wszczepionymi w ciało kontrolkami, które na bieżąco sprawdzały stan organizmu, choć nie mogły panować nad drobniejszymi usterkami.

Pogwizdując, Ted ruszył zatłoczoną ulicą paryską, mijając uśmiechniętych, żartujących ze sobą ludzi, którzy wręcz musieli czuć się znakomicie – nie dolegała im żadna choroba, czy to psychiczna, czy fizyczna. Bo choć ludzkich zmartwień nie dało się uniknąć, zawsze można było wspomóc się odpowiednią tabletką, by poczuć się lepiej.

Tymczasem mijał porozstawiane co około dziesięć metrów ogólnodostępne kapsuły medyczne, które wymagały jedynie przyłożenia swojego Virtualu, by dostać wymaganą tabletkę. Z roztargnieniem patrzył na nowoczesne wieżowce z ogromnymi holo-transparentami reklamującymi przede wszystkim cudowne tabletki: od wyszczuplających sylwetkę w trzy dni, przez kapsułki medytacyjnego wyciszenia, po takie, które zmieniają próg bólu lub rozkoszy.

W oczy rzuciła mu się po chwili pełna wyrazistych kolorów, migocząca reklama, na której skupił się na dłużej. „NOWOŚĆ! Starodawne MDMA z XX wieku? Ecstasy, które uzależnia? Nie te czasy! Wypróbuj udoskonalony, nieszkodzący zdrowiu, a dający poczucie zdrowego błogostanu OPIUM MED! Cena warta wymarzonych chwil! Spróbuj już DZIŚ!”.

Cena warta raczej porządnej tygodniowej pensji, pomyślał Ted. Jak dobrze, że za podstawowe leki płaci się grosze! W każdym razie skądś już kojarzył tę nazwę…

Odlot! I to dosłownie, stary! Skład nie taki zły. Tak tylko mówię. Jako twój lekarz nie polecam oczywiście.

Ted z niewinną miną skierował się prosto do najbliższej apteki.

*

– Taki z ciebie doktorek, a skusiła cię na to świństwo głupia reklama – kiwała z uśmiechem głową niebieskooka, krętowłosa Emilie, przyglądając się ulotce.

– Jakie tam świństwo – wzruszył ramionami podekscytowany Nicolas, zdmuchując z twarzy kosmyki blond włosów i dotykając palcem ucha. – Jacob mówi mi, że skład jest jak najbardziej bezpieczny. Przecież inaczej by tego nie reklamowali. Nie ma złych tabletek. Zresztą wszystko można uregulować!

– Choć raz dajcie mi nie myśleć o cholernym składzie tabletki – westchnął Ted. – Mam zamiar trochę się przed jutrem rozluźnić. Z wami.

– Skoro stawiasz takie drogie rarytasy, to jak tu odmówić – potwierdził Nicolas, po czym uśmiechnął się z zadowoleniem. – Myślałem nad wzięciem zwykłej tabletki zabawy, a tu taka niespodzianka…

Emilie tylko przewróciła oczami z lekkim rozbawieniem, choć odłożyła ulotkę ze składem.

Właśnie skończyli jeść w samoobsługowej (jak większość na świecie) restauracji, w której wystarczyło przyłożyć swój Virtual do robo-kucharza i wybrać jakieś danie z propozycji; pieniądze były pobierane automatycznie. Phil w ramach wyjątku przed ważnym dniem zgodził się na steka z dość niezdrowymi dodatkami, mimo że poziom toksykantów w jego ciele trochę wzrósł. Emilie jak zwykle zadowoliła się sałatką warzywną, zaś Nicolas namówił swojego Jacoba na niebezpieczne frytki z sosem serowym, co skończyło się dwiema pigułkami z ogólnodostępnej kapsuły medycznej.

– Mam nadzieję, że nacieszyłeś się tymi frytkami – powiedział Ted, prowadzony przez przyjaciół do najlepszego klubu w mieście. – Z tajnych źródeł wiem, że Czwarta Fala ma na dobre wprowadzić dietę niskokaloryczną.

– Taa, jasne, nie żartuj sobie – zdenerwował się Nicolas. – A na moich studiach zamiast nowoczesnego budownictwa będę uczyć się, jak stawiać betonowe bloki.

– On mówi prawdę – odezwała się Emilie, zasuwając do szyi swoją sztywną, błękitną kurtkę. – No i zero alkoholu. Nie, żeby teraz można go było pić zbyt wiele.

– Zamknijcie się, bo zaraz Jacob zechce mnie uraczyć czymś na uspokojenie!

– Serio się denerwujesz? – Dla Teda było to dość rzadkie uczucie.

– Nie, chyba nie – przyznał po chwili zastanowienia. – Trochę to przykre z tym alkoholem, ale bez przesady.

Emilie milczała, co nie uszło uwadze Teda.

Pół godziny później siedzieli już w środku przy barze, gdzie prawdziwa kobieta szykowała im właśnie drinka z odżywczymi składnikami. W uszach dudniła im żywa muzyka o przyjemnych, nieco hipnotyzujących dźwiękach; tłumy szalały na parkiecie, zaś przy suficie i na scenie wiły się różnokolorowe holo-wstęgi, które zmieniały kształty w rytm muzyki.

– Za Teda i jego cholerną, życiową szansę – uniósł wysoko Opium Med Nicolas.

– Coby się zbytnio potem nie napuszył – dodała znacząco Emilie.

Połknęli duże, niebieskie tabletki. I nic się nie stało.

– Najpierw musi nastąpić uwolnienie substancji czynnej – zaczął automatycznie wyjaśniać Ted – potem wchłonięcie przez błony biologiczne i…

Zamilknął, widząc ich miny. Gdy dopili drinki i wciąż nic się nie działo, Nicolas uznał, że czas się faktycznie rozerwać, po czym ruszył na parkiet. Emilie też chciała wstać, ale Ted ją zatrzymał.

– Coś się stało? – spytał. – Wyglądasz, jakbyś była…

– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że smutna – zaśmiała się Emilie, ale gdy wciąż na nią patrzył, westchnęła. – Wiesz, nie żebym narzekała czy coś, bo naprawdę jestem szczęśliwa, ale po prostu… Nie widzi mi się ta Czwarta Fala. Tak jak jest, jest dobrze. Jak jeszcze może być lepiej?

– Nie marzy ci się udoskonalone ciało? – Zabrzmiało to dziwne, dlatego Ted dodał szybko: – Wiesz, jak ci herosi w książkach, które ciągle czytasz. Sam od kilku miesięcy pracuję w laboratorium nad różnymi usprawnieniami. Nie wiem, co dokładnie szykuje Podprogram IV, ale nie chciałabyś zyskać jakiejś… supermocy?

– Po co mi to? – wzruszyła ramionami Emilie.

– Jak to: po co? – Ted niczego nie rozumiał. – Może chodzi o mocniejsze ciało, żeby uniknąć uszkodzeń przy upadku? Albo o tak świetną pamięć, że wystarczy spojrzeć na stronę z podręcznika i już wszystko wiesz? Albo o…

– Dobra, rozumiem, o co chodzi – przerwała mu Emilie. – Ale to nie dla mnie. W sensie życzę ci szczęścia i w ogóle, ale…

– Ale co? – mruknął Ted. Zauważył że jej źrenice powiększają się, a ona sama wpatruje się w jakiś punkt ponad nim.

– Czy ty to widzisz…? Tę… no wiesz… latającą…

Spojrzał za siebie na wielokolorowy barek. Początkowo niczego nie dostrzegł, ale już po chwili zza podświetlonej butelki wynurzyła się piękna, złota rybka, która zaczęła sunąć wesoło w powietrzu, wierzgając ogonem.

– Rybę? – podsunął zahipnotyzowany tym widokiem Ted.

– Tak, rybę, latającą rybę! – zawołała podekscytowana Emilie i nagle zaczęła się tak głośno i serdecznie śmiać, że chłopak automatycznie również zaczął chichotać najpierw pod nosem, a potem coraz głośniej. Śmiali się i śmiali, patrząc to na siebie, to na zmieniającą kolory wesołą rybę.

Hej, poziom meskaliny zaczyna wzrastać, stary, nie wspominając już o serotoninie i dopaminie. Dopamina do godziny wzrośnie do 300%, a… Czy mam się zamknąć?

– Nie, wyłącz się, wiesz? – odparł płaczący ze śmiechu Ted, wiedząc, że to niemożliwe. Emilie podłapała żart i zaczęła śmiać się jeszcze głośniej, mówiąc to samo swojej Louise, dodając przy okazji, że ją uwielbia, i to samo mówiąc później Tedowi, który oczywiście odpowiedział jej tym samym.

Uznali, że muszą to też oznajmić Nicolasowi, dlatego trzymając się za rękę „popłynęli” radośnie w środek tłumu, by w takt zalewającej ich muzyki znaleźć swojego przyjaciela. Jak się okazało, on również ich szukał, by oznajmić im dokładnie to samo.

Ted miał ochotę przytulić każdego, kto na niego spojrzał. Czuł ogromną przyjemność. Wszystko wokół mieniło się różnorodnymi kolorami, wokół płynęły motyle i fruwały koniki morskie, Emilie kołysała się kusząco raz w lewo, raz w prawo, Nicolas chyba unosił się w powietrzu, tańcząc z dziewczynami… Świat był cudowny, wspaniały, doskonale ułożony! Ted zaczął płakać ze szczęścia.

Gdy usiedli na chwilę, by trochę odetchnąć, przypomniała mu się rozmowa z Emilie, którą przerwała wciąż towarzysząca im złota rybka. Gdy dopytał przyjaciółkę o jej wątpliwości, ona, zarumieniona od tańca, spojrzała na niego z szerokim uśmiechem i machnęła ręką.

– Głupoty, chyba coś o tym, że chcemy robić z siebie bogów, a tak naprawdę nie potrafimy przeżyć jednego dnia bez tabletki. – Zamilkła na sekundę, by dodać ze śmiechem: – Niedawno spróbowałam nie brać dawek przez dobę. Nigdy więcej, ha, ha! Louise omal się nie popłakała. Jak ludzie mogli kiedyś tak żyć?

– Co? Nie wzięłaś tabletek? – wtrącił się zszokowany Nicolas. – Niby okej, ale po co to sobie robić? Kurde, jeszcze by ci zdążył za kilka godzin rak wyskoczyć.

– Jestem szczęśliwa, jestem najszczęśliwsza! – powtarzała bez przerwy rozanielona Emilie. – Bierz sobie jakieś supermoce, Ted, mnie już nic nie jest potrzebne!

Ted objął ją i Nicolasa, chwaląc w kolejnym przypływie euforii Opium Med i jednocześnie starając się zapomnieć o dziwnym ukłuciu w sercu na słowa przyjaciółki.

Ted miał ochotę zaszaleć tego wieczoru trochę ostrzej, ale mimo podniecenia wiedział, że musi wyspać się przed następnym dniem. Dlatego dwie godziny później, wciąż w błogostanie, wrócił do domu, gdzie czekali na niego niezadowoleni z jego hulanek rodzice. Jednak gdy usłyszeli, a raczej zauważyli, że zażył Opium Med, spojrzeli na siebie dziwnym wzrokiem, ni to podekscytowanym, ni niepewnym, dopytując, czy jest zadowolony z działania. Był, i to jeszcze jak!

– Nie mówiliśmy ci o tym, Tadziu, ale pracujemy nad nim od dwóch lat pod okiem przewodniczącej zarządu – przyznała mama, a Ted zrozumiał już, skąd kojarzył nazwę tabletek: rzuciła mu się kiedyś w oczy w dokumentach rodziców.

– To produkt Czwartej Fali – wyjaśnił z dumą ojciec. – Pierwsze wstępne próbki wprowadziliśmy na rynek jakieś dwa tygodnie temu, by przeprowadzić badania. Swoją drogą jesteś pierwszym, który się o tym dowiaduje, także ani słowa! Nie możemy mówić zbyt wiele, ale jak na razie rezultaty są co najmniej zadowalające.

– Wy to jesteście cudowni! Kocham was! – oznajmił w przypływie miłości Ted.

Przytulił ich, a oni odpowiedzieli mu tym samym. Cóż za chwila!

Panie Tadeuszu, to dobra pora do spania. Tabletki już na ciebie czekają.

Jak trzeba to trzeba, pomyślał zgodnie Ted. Zanim ruszył w podskokach, by umyć zęby, rodzice powiedzieli mu na dobranoc, że mają nadzieję, iż z rana będzie czuć się dobrze. Nie rozumiał, dlaczego miałoby tak nie być. W końcu to nie starożytne MDMA! Jak to się nazywało… kac? Spadek nastroju?

I faktycznie – choć otwierając oczy nie czuł już żadnych skutków zażycia Opium Med, samopoczucie miał świetnie jak co dzień. No, może był bardziej podekscytowany tym, co go czekało. Rodzice zaś byli zachwyceni chyba jeszcze bardziej od niego.

*

– Już jutro wasze życie ulegnie ulepszeniu.

Tak Viviene Le Bon rozpoczęła swoją przemowę do przedstawicieli trzydziestu ośmiu państw należących do UNE. Ubrana w obcisłą, kredową suknię sięgającą niemal do brody, przemawiała z wysoko uniesioną głową, a jej cienkie usta, upiększone białą szminką, od czasu do czasu pozwalały sobie na lekką krzywiznę uśmiechu, co było doskonale widoczne na ogromnych holo-emiterach w wielkiej sali obrad zarządu. Ted był zachwycony tak bliską obecnością najsławniejszej neurofarmakolożki w Europie, dlatego słuchał jej uważnie.

– Zanim uchylę wam rąbka tajemnicy, prześledźmy wspólnie, jak udało się nam, wspaniałej ludzkości, dojść do takiego właśnie punktu. Choć w 2024 roku ostatecznie pokonaliśmy koronawirusa dzięki odpowiedniemu lekowi, straty były ogromne, a miliony ludzi poniosło bezsensowną śmierć. Fala depresji i lęku przed nawrotem uderzyła ze zdwojoną siłą, świat jawił się jako niebezpieczny i obcy, a ludzie nie wiedzieli już, co to radość. Prymitywne wspomagacze w tamtych czasach, drogie i słabe, miały tak wiele skutków ubocznych i tak niszczyły wątrobę, że nie mogły stanowić wyczekiwanego antidotum dla świata. Przełom nastąpił dwa lata później, gdy neurofarmakolog molekularny, George Newman, odkrył recepturę na doskonały lek, który w żaden sposób nie szkodził organizmowi, zaś jego działanie było natychmiastowe. Wystarczył rok, by połowa ludzi na świecie zaczęła wreszcie czuć się dobrze, ba!, lęki i czarne myśli zniknęły jak za pstryknięciem palca. Tak zaczęła się Pierwsza Fala Neurofarmakologii.

Kobieta zrobiła efektowną pauzę, spoglądając na zgromadzonych, natomiast Ted jak na zawołanie zobaczył przed oczami skomplikowany, jednak genialny skład chemiczny pierwszego prawdziwego lekarstwa.

– Po dwudziestu latach – kontynuowała – już niemal wszystkie stare wspomagacze zamieniły się na leki o udoskonalonej strukturze, powstały też nowe na liczne schorzenia oraz takie, które sprawiały, że nasze życie stawało się wreszcie takie, jakie być powinno – dalekie od bólu i ciągłych problemów zdrowotnych. Ludzie bowiem zrozumieli, że bez chorób świat staje się po prostu lepszy. Że skoro życie przysparza nam jedynie cierpienia, to czas mu wreszcie wyjść na przekór. Wciąż jednak pozostawał problem chorób takich jak rak czy Alzheimer; poziom życia starszych ludzi wciąż nie był zadowalający. Choć trwało to długo, dzięki tysiącom badań oraz przy pomocy rozwijającej się nowoczesnej technologii, w roku 2112, czyli Drugiej Fali, wynaleziono lek na każde możliwe schorzenie, a co za tym idzie, przedłużył się wiek śmiertelności, zaś kult młodego ciała zamienił się w kult ciała zdrowego, niezależnie od wieku. Śmierci pokonać nie potrafiliśmy i nie potrafimy do dziś – limit Hayflicka, choć naginany, wciąż nas obowiązuje. Najprostszym rozwiązaniem jest wszakże eutanazja.

Viviene uśmiechnęła się dobrotliwie, popijając zdrowotny płyn.

– Trzecia Fala nastąpiła blisko dwieście lat później, gdy zrozumiano, że choć leki są uniwersalne, to jednak różnorodność organizmów wymaga indywidualnie dobranej dawki, zaś stan zdrowia w razie jakiegokolwiek wychylenia powinien być stale monitorowany. Bo choć czasy bólu i cierpienia dzięki dziennym dawkom mieliśmy już za sobą, to wciąż pozostawała kwestia uszkodzeń ciała w wyniku wypadków. Tak właśnie, dzięki nowoczesnej technologii, powstali indywidualni elektroniczni lekarze, którzy mogą pomóc nam zwalczać negatywne emocje, a później skanery, kapsuły, aż wreszcie robo-dietetycy. Osiągnęliśmy to my, ludzie, którzy tysiące lat niszczyliśmy sobie życie, pozwalając światu odbierać nam chęci do egzystowania. Chwała Newmanowi!

Wszyscy chórem odpowiedzieli jej tym samym. Po kilku kolejnych minutach kontemplowania nad jakością życia kiedyś i dziś, kobieta wreszcie przeszła do sedna sprawy.

– Choć osiągnęliśmy już wiele, świat nauczył nas, że stać nas na jeszcze więcej; że postęp jest nieunikniony i konieczny. Czwarta Fala ma przynieść człowiekowi to, co należy się nam za wszelkie nieszczęścia. To trzy hasła, które staną się zbawieniem ludzkości: nieskończona radość, modyfikacja psychiczno-fizyczna i coś, co interesuje nas dziś – pierwiastek nadludzki. – Po sali rozniosły się pełne ekscytacji szepty. – Z każdego kraju wybraliśmy jednego reprezentanta, który będzie miał zaszczyt jako pierwszy wypróbować tak zwane supertabletki. Ogromna siła w poniedziałek? Sokoli wzrok we wtorek? A może ulepszona pamięć w środę? To może się udać właśnie dzięki wam. Przejdziecie do historii jako ci, którzy wzięli udział w badaniach i przyczynili się do poprawy jakości życia ludzkiego. Już teraz zostaniecie podzieleni na kilkuosobowe grupy, które sprawdzać będą poszczególne tabletki. Ale jakie – dowiecie się jutro.

Ted miał ochotę ucałować pełną pasji Viviene za te wszystkie wspaniałe słowa. Do jakiej grupy trafi? Jaką dodatkową umiejętność zyska?

Zmartwił się dopiero wtedy, gdy nie został przydzielony do żadnej grupy. Wątpliwości jednak szybko się rozwiały, gdy podeszła do niego sama przewodnicząca zarządu, wyprostowana i podniosła. Ted aż zachwiał się na nogach.

– Tadeuszu Skowroński – zaczęła. Ukłonił się automatycznie. – Ostatnimi miesiącami często pracowałam z twoimi rodzicami nad pewną strukturą dającą nieograniczone szczęście i zadowolenie. – Ted kiwnął głową. – Zdecydowałam, że w ramach… nagrody to ciebie powinien spotkać ten zaszczyt.

– Owszem, jestem zaszczycony, pani Le Bon – oznajmił z powagą – choć jeszcze nie wiem, z czego.

– Już jutro – odparła spokojnie kobieta. – Tabletka, którą przyjmiesz, jest jedyna w swoim rodzaju. To najważniejszy z eksperymentów. Zupełnie odmienny. Chcemy… – zniżyła głos do szeptu – chcemy przekroczyć granicę poznania. – Jej białe usta drgnęły, jakby powstrzymywała się od ekscytującego uśmiechu. – Bądź zdrów, Tadeuszu.

Po tych słowach wróciła na podium, zostawiając Teda w stanie osłupienia.

Przez następną godzinę przedstawiano im dokładny plan następnego dnia, który właściwie nie wniósł nic interesującego, gdyż najważniejsze kwestie wciąż pozostawały tajemnicą. Aż w końcu spotkanie się skończyło.

Ted wychodził sam, wśród grupek obcokrajowców, którzy zaznajamiali się ze sobą i spekulowali, jaką tabletkę otrzymają. Chłopakowi jednak nie doskwierała samotność – był tak pogrążony w myślach na temat ostatnich słów przewodniczącej, że nawet nie zauważył, kiedy znalazł się na ulicy.

Stary, może potrzebujesz tabletki koncentracji, co?

– A może – mruknął pod nosem, automatycznie kierując się w stronę schowanej nieco w głębi uliczki kapsuły medycznej.

Zanim jednak zdążył przystawić do niej Virtual, stały się dwie rzeczy, których jeszcze nigdy w życiu nie doświadczył.

Wielki ból, gdy dostał czymś metalowym w tył głowy.

I uczucie osuwania się w ciemność. Coś, co chyba kiedyś nazywano omdleniem.

*

Pierwszym, co zdumiało Teda tuż po ocknięciu się, nie był okropny ból głowy ani dezorientacja. Chłopak dopiero po chwili zrozumiał, czym jest owo dziwne i nieprzyjemne uczucie, zupełnie mu nieznane.

Wybrakowanie.

– Phil? Phil! Dlaczego nadal nie wiem, co dokładnie mi dolega? Potrzebuję tabletek. Phil, stary, błagam… Powiedz coś.

Dotknął ucha i poczuł, że serce zaczyna bić mu szybciej. Nie przestraszył go sam opatrunek, a raczej to, co oznaczał. Ktoś wyciął mu z ucha chip! Ktoś odebrał mu jego osobistego lekarza! Jego Phila! Virtual też zniknął!

Ledwie tłumiona fala paniki trwała może parę sekund i była dla Teda czymś zupełnie nie do zniesienia, ale szybko zamieniła się w opanowanie. Na pewno da się jakoś wytłumaczyć, myślał. Nic mi nie będzie. Wyjdę z tego.

Chłopak zaczął rozglądać się wokół w poszukiwaniu kapsuły medycznej. Znajdował się w niewielkim, szarym, aczkolwiek dobrze wyposażonym pokoju, pełnym czytników do holo-książek i artykułów, z łóżkiem, ubraniami, krzesłem, a nawet drzwiami do toalety. To wszystko tylko utwierdziło go w przekonaniu, że wszystko będzie dobrze. Jedynie drzwi wyjściowe, zamknięte na cztery spusty, wydały mu się aż nadto pancerne, ale tym się nie przejmował.

Pewny, że kapsuła znajduje się w toalecie, wstał powoli, jęknąwszy przy okazji na silniejsze uderzenie bólu. Jeszcze chwilka, pomyślał, i przestanie boleć.

Tyle że kapsuły tam nie było.

Znów poczuł ostre jak brzytwa ukłucie paniki i znów zalała go fala spokoju. Trzeba myśleć racjonalnie. Wszystko wskazywało na to, że ktoś go porwał. Kto byłby zdolny do takiej agresji? Wystarczyło użyć choćby nitrobenzenu w odpowiedniej dawce lub… Nieistotne, po prostu dało się to rozwiązać w łagodniejszy sposób. A to oznaczało, że ktoś musiał być naprawdę wściekły. Ktoś, kto odmówił wzięcia tabletki uspokajającej. Może dorwała go grupa tych, którzy nie zażywają leków, w ramach buntu przed Czwartą Falą? Jeśli tak, to rodzice na pewno go uratują. Będzie dobrze.

Ted usiadł ze spokojem na łóżku. Ile mógł być nieprzytomny? Kiedy dostanie wieczorną dawkę leków, nie wspomniawszy nawet o tabletce przeciwbólowej?

Nie musiał długo czekać na odzew – po chwili małe okienko w drzwiach uchyliło się i ktoś wsunął mu do środka tacę z jedzeniem. Ted natychmiast podbiegł bliżej, wołając głośno swojego porywacza, ale tego już nie było. Spojrzał zatem na tacę, na której czekał na niego hamburger i frytki, których robo-dietetyk by mu zakazał, ale przeciwbólowej nie dostał. Sam już nie wiedział, czy ma do czynienia z brutalem, czy kimś, kto chce mu dogodzić.

Może to dalej Opium Med? – pomyślał nagle.

Po chwili wahania zabrał się za posiłek, czując wyrzuty sumienia, że tak szybko pochłonął coś tak niezdrowego.

Moment później poczuł też mdłości. Mdłości, jak to durnie brzmi!

– Halo, panie porywaczu, jeśli łaska – zawołał, rozglądając się po pokoju za mikrokamerami, które z pewnością były tu gdzieś ukryte. – Poproszę coś na problemy żołądkowe. Nie mam zamiaru męczyć się z czymś tak prymitywnym. To nie drugie tysiąclecie. Od tego są tabletki. Halo!

Nikt mu nie odpowiadał. Phil od razu by temu zaradził! Zniechęcony i walczący z nieprzyjemnym uczuciem, Ted zaczął krążyć po pokoju, badając szczegóły swojej celi. Przeglądając czytniki, zauważył, że wszystkie książki dotyczyły szeroko rozumianego zdrowia, technologii i fantastyki naukowej. Wszystkie, poza jedną – Panem Tadeuszem. Ted zaśmiał się; ktoś miał bardzo dobre poczucie humoru.

Lub też go znał.

Następne kilka godzin chłopak spędził leżąc na niezbyt wygodnym łóżku i oswajając się z nową sytuacją. A przy okazji snując liczne teorie na temat tego, kto jeszcze mógł go porwać. Kilkakrotnie czuł jakiś dziwny lęk, a tym częściej, im bliżej było wieczoru. A przynajmniej myślał, że wieczoru – w pokoju nie znajdowało się ani okna, ani zegar. Zdjął też opatrunek z ucha, dotkliwie odczuwając brak Phila.

Marzył już o wieczornej dawce leków.

I doczekał się. Ale razem z kolacją dostał w pojemniczku nie dwanaście tabletek, a dziesięć, i to po połowie. To za mało!

Zaczął wołać swojego oprawcę, tłumaczyć, że chyba zaszła jakaś pomyłka, ale ten nie miał zamiaru odpowiadać. Ted połknął więc, co dostał, orientując się, że lekki niepokój nie minął nawet po pół godzinie. I coś podpowiadało mu, że nie minie jeszcze długo. W głębi duszy zaczął bowiem rozumieć, jakie tortury dla niego przygotowano.

Te tortury zwały się odstawieniem.

*

Zaczęło się łagodnie. Tak jak przypuszczał, z rana znów dostał pomniejszoną dawkę. Cały jego dzień kręcił się więc wokół problemów żołądkowych, silniejszego niepokoju, trzęsących się dłoni i słabnącej chęci do życia. Były to dla niego zupełnie nowe odczucia, które znał jedynie ze studiów.

Ted wiedział co nieco o tym, jak może wyglądać odstawienie jednego leku, ale nie tylu naraz. Nie rozumiał, w jakim celu ktoś mógłby mu to robić. Mimo wszystko trzymał się nieźle. Chcąc nie myśleć o tym, co go czeka, próbował nawet czytać przez chwilę pierwszą lepszą książkę, coś o sztucznej inteligencji, która przejęła kontrolę nad człowiekiem. Szybko jednak zrezygnował, myśląc o Philu. Chyba nawet uronił łzę lub dwie.

Następny dzień był jednak gorszy. Nie dość, że wyjątkowo źle spał, to jeszcze zwymiotował obficie z samego rana. Nachodziły go drgawki, drętwiały mu kończyny, niepokój powoli przemieniał się w lęk, a apetyt malał z każdą chwilą.

W trzeci dzień pojawiło się silne uczucie, którego jeszcze nigdy nie doświadczył tak mocno – wściekłość. Walił w drzwi, wzywając swojego oprawcę, tego psychola, by wreszcie mu się pokazał. Dlaczego mu to robił? Dlaczego nikt jeszcze go nie uratował? Gdzie są jego rodzice, przyjaciele? Co na to Viviene Le Bon? Jak można nie brać lekarstw? Dlaczego ten świat jest taki do dupy?! Zrzucił kilka czytników, krzyknął kilka razy, ale nie miał odwagi zrobić niczego więcej.

Wieczorna, jeszcze mniejsza dawka leków minimalnie go uspokoiła, ale zaczęło tworzyć się w nim coś, czego jeszcze nazwać nie potrafił. Coś, co kojarzyło mu się z bezsilnością i beznadzieją. Co nie pozwoliło mu długo zasnąć. Przyzwyczajony do natychmiastowego snu i pobudki zawsze o tej samej porze, teraz miał ochotę wręcz wstrzyknąć sobie wielką dawkę lormetazepamu prosto do żyły.

Cały ranek błagał niewidzialnego oprawcę, aby mu darował. Obiecał mu wszystko – pieniądze, udział w Podprogramie IV, jego innowacyjne badania studyjne czy fuchę w zarządzie. Byleby dostał odpowiednią dawkę leków, o wolności bowiem nawet nie marzył. Brak odpowiedzi doprowadzał go do szału. Co, jeśli zwariuje przez tę samotność?

Wymioty, biegunka, drgawki, wybuchy gniewu, bóle mięśni, osłabienie, kołatanie serca i wiele innych – to stało się jego codziennością. Jednak gwoździem do trumny okazał się nagły atak paniki, który pojawił się dnia piątego. I który dołączył do jego codzienności.

Serce waliło mu jak oszalałe, co najmniej jakby miał dostać zawału. Czuł lęk przed czymś nieokreślonym tak wielki, a gardło ściśnięte miał tak mocno, że był już niemal pewien, iż się udusi. Nie chciał umierać! Nie teraz! Nie tak!

Kilka dni później żałował tych słów. Depresja, tak to się zwało. Marzył o śmierci. Godzinami leżał w łóżku pod pościelą, ruszając się jedyne wtedy, gdy otrzymywał resztkę swoich leków; jedzenia nie chciał nawet tknąć. Brakowało mu też świeżego powietrza. Po prostu nic już nie miało sensu. Nikt go nie uratuje. Życie to koszmar. Leki to zbawienie od tego koszmaru. Ale mu je odebrano. I nigdy już ich nie dostanie. Płakał i zawodził tak długo, dopóki starczyło mu sił. A później już tylko oddychał.

Zdawało mu się niekiedy, że widzi Emilie, która powtarza wciąż: „Jestem najszczęśliwsza!”, łykając Opium Med. Czasem rodzice karcili go za tak niegodne zachowanie. Niekiedy Nicolas próbował poderwać go do tańca. Ale najwyraźniej dostrzegał Viviene Le Bon, która szeptała mu na ucho coś o przekroczeniu granicy poznania. W takich chwilach Ted był pewien, że to ona za tym wszystkim stoi. Ale później dochodził do wniosku, że ma to gdzieś. Chciał po prostu poczuć wreszcie choć minimalną ulgę, zwłaszcza psychiczną.

Nie wiedział, ile trwała ta męka. Przyszedł jednak moment, w którym jego dolegliwości zaczęły maleć, apetyt nieznacznie zaczął wzrastać (zwłaszcza że wciąż dostawał naprawdę smaczne i dość niezdrowe jedzenie), a stany lękowe powoli zanikały. Choć miał problemy z koncentracją, zaczął czytać więcej książek, byleby jakoś przetrwać niekończące się godziny bezsensu.

I wtedy właśnie coś się zmieniło. Prócz porannego śniadania, do którego oprawca już od dawna nie dołączał żadnych tabletek, pojawił się również niewielki pilot do holo-emitera. Ted był w szoku. Tak nagłe wyrwanie się z monotonii sprawiło, że poczuł silny lęk. Mimo wszystko ciekawość przezwyciężyła.

Trzęsącymi się dłońmi nacisnął przycisk startu. Pojawił się przed nim spory ekran, na którym znajdowały się, jak zrozumiał po chwili Ted, nagrania. Aż przysiadł na krześle, widząc tytuł pierwszego.

Rodzice.

Kliknął natychmiast, wstrzymując oddech. Wzruszenie na widok siedzących przy stole rodziców – wedle daty dwa dni po jego porwaniu – zaraz zamieniło się w złość: ktoś musiał zamontować mikrokamery w jego domu! Ted jednak przestał o tym myśleć, patrząc ze łzami na pogrążonych w smutku, chyba nawet popłakujących rodziców. Po chwili zgodnie podeszli do kapsuły medycznej, która wydała im jakieś tabletki. To wystarczyło, by na ich napiętych twarzach pojawiła się ulga. A nawet lekki uśmiech.

Następne nagranie datowane było na tydzień później. Rodzice siedzieli przy stole i śmiali się w najlepsze, oglądając na holo-emiterze coś związanego z Czwartą Falą. Obok nich leżało opakowanie Opium Med. Czegoś tam brakowało i Ted dopiero po chwili zrozumiał, czego: jego zdjęcia, tej staroświeckiej pamiątki, która zawsze wisiała w salonie.

Rozpacz, jaka ogarnęła go po wyłączeniu filmu, była jeszcze gorsza od wszystkiego, co już przeżył. Jak mogli tak szybko o nim zapomnieć? Jak mogli być tak szczęśliwi, mimo że ich syn zniknął bez śladu? Powoli coś do niego dochodziło. Coś, czego jeszcze nie chciał dopuścić do swojej głowy.

Łkając jak dziecko i oddychając ciężko, postanowił od razu puścić następny film. Otworzył szeroko usta, widząc poruszoną Emilie, która siedziała u siebie w mieszkaniu razem z Nicolasem i ze złością pokazywała mu coś na holo-emiterze, chyba wiadomości. Choć Ted nie słyszał, co mówi, mógł się tylko domyślać. Nicolas co chwilę wskazywał jej na kapsułę, ta natomiast kręciła głową. Jednak w końcu dała za wygraną i wzięła tabletkę, natychmiast się uspokajając.

Następne nagranie pokazywało obraz z dwóch tygodni później. Emilie oglądała wiadomości. Była… smutna. Gdy Ted ją sobie przybliżył, zauważył, że trzęsą się jej ręce. Coś w nich trzymała. Opium Med. Chłopak dopiero po chwili zrozumiał, że dziewczyna zastanawia się, czy go połknąć. Nie trwało to długo – po chwili wstała i ze złością wyrzuciła pigułkę do kosza. A później zwymiotowała do zlewu. Na tym film się skończył.

Ted poczuł że robi mu się słabo. Czy Emilie zaczęła odstawiać tabletki sama z siebie? Przypomniał sobie, że raz już spróbowała. Czyżby robiła to dla niego…? Ale co miało jej to dać? Trzeźwe myślenie…?

Po chwili włączył ostatni film. Którym okazał się fragment wiadomości datowanych na miesiąc po jego zniknięciu.

– Tajemniczy Podprogram IV dobiega końcowi – mówiła reporterka – a wyniki są, jak zapewnia przewodnicząca UNE, profesor Viviene Le Bon, bardzo pozytywne. Czy zdradzi nam pani może coś więcej?

Obraz przeniósł się siedzącą obok Viviene, ubraną w biel i tryskającą dumą.

– Ogłoszenie rezultatów nastąpi już wkrótce, jednak mogę zdradzić, że niemal wszystkie badania się udały. – Słowo „niemal”, wypowiedziane aż za szybko, zwróciło szczególną uwagę Teda. – Czeka nas wspaniała przyszłość. A to dopiero jedno z wielu udogodnień nadchodzącej Czwartej Fali.

– O tak, chyba wszyscy słyszeliśmy już o wspaniałym Opium Med!

– To jak na razie pierwsze próbki, wciąż dość drogie, ale obiecujemy, że z przypływem Czwartej Fali Opium Med stanie się dostępne dla wszystkich. Pamiętajmy jednak, że największą zasługę mają w tym państwo Skowrońscy…

– Rodzice zaginionego Tadeusza? – wtrąciła taktownie reporterka.

– Tak. Dzielni ludzie. Opium Med szybko pomogło im przebrnąć przez trudne chwile po tym, jak syn ich zostawił. Zrozumieli, że smutek to zbędna emocja. Że świat wciąż nie jest doskonały, ale Czwarta Fala sprawi, że takim właśnie się stanie. Zasługujemy na prawdziwe, niekończące się szczęście.

– Tego akurat możemy być pewni. Wracając do Podprogramu IV…

Nagranie się urwało.

Ted pogrążył się w czarnej rozpaczy. Chciał zniknąć z tego świata pozorów, kłamstw i sztuczności. Nikt już po niego nie przyjdzie. Świat już o nim zapomniał. A on i tak nie ma po co do niego wracać. Jedynie dla Emilie… Ale nie jemu było o tym decydować.

Po godzinie rwania sobie włosów i rozmyślania nad samobójstwem uznał, że jest jeszcze coś, co powinien zrobić. Ostatkiem sił psychicznych sięgnął po Pana Tadeusza i zaczął czytać.

Skończył na następny dzień, pełen sprzecznych emocji. Z jednej strony barwne opisy przyrody, z którą miał tak mało styczności w życiu, swojskość i lekkość oraz nieznany mu świat bez technologii sprawiły mu dużą przyjemność, jednak śmierć, wojna, a zwłaszcza opis Paryża tylko go dobiły. Paryż i Polska, obcość i szczerość, ułuda i prawda, świat dzisiejszy i świat niegdysiejszy… Tak się nie da żyć!

Nagle coś go jakby tchnęło. Nie myśląc zbyt długo, wstał i załamującym się głosem wydusił z siebie wszystko do niewidzialnych kamer:

– Czy tego właśnie chciałeś? Żebym otworzył oczy? Udało ci się! Żyjemy w kurewsko idiotycznym świecie lekomanów, którzy nie wiedzą nawet, co to znaczy prawdziwy ból czy tęsknota. Liczy się tylko szczęście i zadowolenie, do cholery. Co tam, że ktoś umarł, wezmę tabletkę i zaraz zapomnę! Ba, może raczej dołączę ten zasrany Opium Med do kolekcji codziennych leków, żeby euforia się nie kończyła? Jak najbardziej! Udało ci się, psycholu, zniszczyłeś mi życie. Jeśli masz zamiar trzymać mnie tu do samej śmierci i patrzeć na mój ból, to chociaż przynieś mi jakąś żyletkę, a zrobię ci taki pokaz cierpienia, że dupą ci wyjdzie!

Oszołomiony własnymi słowami, chwycił czytnik Pana Tadeusza i w przypływie furii cisnął nim o ziemię, depcząc go z całej siły butem, po czym po raz chyba setny w ciągu tego miesiąca padł na łóżko i ryknął bezsilnym płaczem.

I nagle stało się coś, co sprawiło, że niemal zemdlał. Usłyszał charakterystyczny dźwięk przystawiania Virtualu do drzwi. Zerwał się na równe nogi, prędko chwytając w dłonie krzesło i czekając z przerażeniem, ale i gotowością na tego, który zniszczył mu życie.

Spodziewałby się każdego. Przez chwilę był nawet pewien, że zobaczy własnych rodziców. Ale na ten widok nic nie mogło go przygotować.

Zobaczył siebie samego. Starszego o kilka lat, ubranego w szary kostium i jakoś dziwnie migającego, co najmniej tak, jakby był wyświetlony na psującym się holo-emiterze, ale siebie.

– To kolejna halucynacja, tak? – wychrypiał, a jego sobowtór westchnął z ogromnym smutkiem.

– Nie, Ted – powiedział dziwnie odległym głosem. – To będzie trudno wyjaśnić, ale jestem tobą. Na twoim miejscu zapewne rzuciłbym w siebie tym krzesłem. Ale wiem też, że jesteśmy racjonalni i że ostatecznie tego nie zrobisz, zanim nie wysłuchasz wyjaśnień. Zwłaszcza po tym, co ci, a raczej samemu sobie zaserwowałem. Chyba zbliża się atak paniki. Tak mi przykro… Do cholery jasnej. Oddychaj. Spokojnie…

*

Ted uspokoił się dopiero po kilku minutach, z pomocą swojego zestresowanego sobowtóra. Czuł się jak wrak człowieka, którego postanowiono zatopić na dnie morza. Chciał zadać tak wiele pytań, ale jednocześnie nie miał nawet siły ich zadać. Ostatecznie opadł na łóżko i zaczął słuchać siedzącego na krześle, wciąż nie dowierzając w to, co się dzieje.

– Pewnie zastanawiasz się, czy pochodzę z przyszłości. Poniekąd tak. Ale może od początku. Wiesz, Ted, przyszłość już raz się wydarzyła. Nikt mnie nie złapał po spotkaniu z przewodniczącą, wróciłem spokojnie do mieszkania, a na następny dzień przyszedłem na inicjację eksperymentu. Miałem przekroczyć granicę poznania… Wiesz, co to jest nirwana? Wiesz. Wyzwolenie od cierpienia, szczęście, spokój i tak dalej. A wiesz, co to jest eksterioryzacja? Nie wiesz. To, w skrócie powiedziawszy, oddzielenie się duszy od ciała. A zatem Viviene uznała, że jeśli się to połączy, to człowiek osiągnie swój szczyt. W Czwartej Fali chciała zaoferować ludziom coś niemożliwego, nad czym pracowała od lat, ale najpierw musiała to oczywiście wypróbować. Padło na nas, zasranych kozłów ofiarnych. Wtedy czułem się taki wyjątkowy… Truła mnie tabletkami w przeciwnych warunkach przez tydzień, bez rezultatów. Potem zwiększyła dawkę trzykrotnie. No i stało się. Wyparowałem w przestrzeń. Było genialnie, naprawdę – tak sobie latać jak jakiś wolny ptak. Ale gdy chciałem wrócić do ciała, to okazało się, że już za późno. Stałem się, że tak to ujmę, warzywem. Wróciłem w momencie, gdy dokonywano na mnie eutanazji. Bo wiesz, czas poza ciałem płynie zupełnie inaczej. Godzina hulanek zamieniła się w kilka dni. Nie potrafię ci tego nawet wytłumaczyć naukowo, bo sam tego nie rozumiem. To dla mnie bardziej fiction niż science.

Sobowtór jeszcze bardziej posmutniał, Ted zaś czuł paraliżujący niepokój.

– Przeżywałem odstawienie leków na własny, duchowy sposób. To był trwający tygodniami koszmar psychiczny, dryfowanie w półrealistycznym świecie. Nie mogłem się z nikim porozumieć ani niczego dotknąć, co tym bardziej doprowadzało mnie do szału. Ale dzięki temu powoli zaczynałem dostrzegać więcej. Historia lubi się powtarzać, Ted. Widziałem, jak rodzice pochłaniają Opium Med i zagłuszają smutek po stracie. Wiesz, to nie takie trudne, jak i tak na co dzień jest się faszerowanym silnymi tabletkami uszczęśliwiającymi. Nicolas łykał to świństwo jeszcze częściej niż oni, a Emilie… – Tu jego głos załamał się. – Ona popadła w paranoję. Naprawdę jej na nas zależy, zdawałeś sobie z tego sprawę? Próbowała pozwać samą Viviene Le Bon za zabójstwo, odstawiała też leki. Nie miej nadziei – nie dała rady. Z niczym. Tak jak połowa ludzkości kilka lat później, uzależniła się od Opium Med. A to babsko wznowiło badania nad tą morderczą tabletką, zamiatając wszystko pod dywan.

– Kurwa mać – nie wytrzymał Ted, orientując się, że kiedyś nigdy nie przeklinał.

– Ano właśnie – przytaknął sobowtór, nieustannie zanikając i pojawiając się z powrotem. – Później przez długi okres obserwowałem w tej dziwnej przestrzeni czasowej, co dzieje się ze światem. Na światło dzienne wyszły nowe tabletki, które czyniły z nas nadludzi. Ech, te nadzwyczajne zdolności były naprawdę świetne. Każdy miał dostęp do jednej supertabletki na miesiąc. Pojawiły się też pigułki modyfikujące wygląd i charakter przy dłuższym stosowaniu, ale to nic w porównaniu z Opium Med. Wytworem naszych kochanych rodziców. Powstały wersje na co dzień, bez halucynacji, i takie na imprezy. Opium niby nie uzależniał, ale przecież lepiej przeżyć dzień w chorym błogostanie, niż tylko być zadowolonym. Wszystko szło łatwiej. Ktoś zginął w wypadku podczas szybkiego biegu – co tam, to nic takiego. Stary człowiek, który uznał, że musi umrzeć, bo zaczęły boleć go stawy – nieważne, przyjdą nowi. Wielu zaczęło wykorzystywać tę sytuację dla własnych interesów. Ci, którzy wciąż odmawiali leków, zrozumieli, że człowiekowi, któremu jest już wszystko jedno, bo i tak jest najszczęśliwszy na planecie, można zrobić dosłownie wszystko. Zaczęły się niemałe konflikty. Chłopie, gdybyś to widział…

Sobowtór zakrył twarz dłońmi. Ted miał ochotę zrobić to samo, ale powstrzymał się.

– Wtedy właśnie zrozumiałem, że w takim świecie nie da się już żyć. Przesadziliśmy. Tyle że faszerowany lekami człowiek wszystko widzi w pozytywach, nawet to złe.

– Tyle sam się zdołałem domyślić – mruknął Ted. – Jak się tu w ogóle znalazłeś?

– No więc tak się złożyło, że moja dusza zaczęła się… ucieleśniać. – Sobowtór spojrzał na siebie niepewnie. – Oczywiście minimalnie. Mogłem dotykać poszczególnych przedmiotów, zacząłem raz na jakiś czas odczuwać głód i takie tam. I wtedy właśnie coś sobie uświadomiłem – skoro i tak żyję poza czasem, to może mógłbym się jakoś w nim cofnąć i wszystko naprawić? Fizyka to nie nasza mocna strona, ale warto było spróbować. Próbowałem miesiącami, szukając jakiejś luki w czasoprzestrzeni. No i wreszcie się udało, ale nie tak, jak chciałem. Nie wróciłem do swojego ciała, tylko niedaleko niego, i to na trzy dni przed rozpoczęciem eksperymentu. Miałem więc chwilę, żeby pomyśleć, co dalej.

– I uznałeś, że dobrze będzie palnąć mnie w łeb i zamknąć w celi? – prychnął Ted.

– Cholera, ty idioto, a co sobie myślisz? – zdenerwował się sobowtór. – Co by to dało, gdybyś jakimś cudem mnie zobaczył, takiego zanikającego i gadającego bzdury o złym Opium Med? Chciałem dla nas dobrze. A po tym, co zobaczyłem, odstawienie tych trucizn było jedyną opcją na zrozumienie, w jakim świecie żyjemy. Wiedziałem, że potrzeba dawnemu mnie mocnego kopa w dupę. No to korzystając z chwilowych cielesności ogarnąłem odosobnione mieszkanie, zorganizowałem ci na szybko trochę książek, a w prezencie samego Pana Tadeusza, którego, co na pewno cię zdziwi, przeżywałem tak samo jak ty, aż wreszcie dorwałem cię po spotkaniu. Zapytasz, czemu cię uderzyłem. A po to, żebyś, cieniasie, wreszcie poczuł ból i zrozumiał, że nie trzeba od razu brać tabletki. Pokazałem ci też, jak wrażliwy mamy przez te leki i dietę żołądek i że nie możemy nawet spokojnie zjeść fast fooda, nie musząc zażyć potem czegoś regulującego.

– Prawdziwy geniusz z ciebie, ty psycholu.

– Z nas. Cóż, a potem zacząłem odstawienie. Nie myśl sobie, że tkwiłeś w tym sam. Tak się składa, że też czułem większość twoich dolegliwości. Jesteśmy siłą rzeczy połączeni. Zamontowałem też kamery u rodziców i Emilie w chwilach niewidzialności, tak żebyś zrozumiał, co tak naprawdę się dzieje. Sam przeżywałem to wszystko po raz drugi. I uwierz, że nie sprawiało mi radości patrzeć na cierpienia samego siebie. Nie, Ted, nie zniszczyłem ci tym życia. Uratowałem je. Poznałeś, czym są prawdziwe uczucia. Zobaczyłeś świat taki, jakim jest.

– Nie lepiej było powiedzieć o tym wszystkim Viviene? – warknął Ted. – Albo rodzicom? Może zaprzestaliby…

– Serio? – prychnął sobowtór. – Myślisz, że do ich uszczęśliwionych móżdżków coś by dotarło? Że by uwierzyli? Gdy zniknąłeś, ta baba szybko znalazła kogoś na zastępstwo. Historia się powtórzyła. Kto wie, może kolejna dusza lata sobie teraz w międzyczasie? W każdym razie zawsze możesz próbować przemówić im do rozsądku.

– Jak to: mogę próbować?

– A co ty myślisz, że będę cię tu trzymał? Ted, ja zanikam. Nie możemy istnieć jednocześnie. Nie należę do tego czasu. Już od dawna czułem, że to się dzieje.

Teda ścięło.

– Co mam niby zrobić?

– Masz szansę wyboru. Możesz albo podciąć sobie żyły, albo wyjść na zewnątrz, wszczepić sobie Phila, bo kontrolki ci zostawiłem, zacząć znów brać tabletki i stać się chorobliwie szczęśliwym, albo próbować coś zmienić. Widziałeś Emilie. Ona… – Sobowtór westchnął. – Ona jeszcze próbuje. Może jest szansa, by jakoś jej pomóc.

– Nie zmienię przecież świata, w którym żyjemy! – zawołał oburzony nagle tym wszystkim Ted. – Przecież to jest totalna kontrola władzy nad zachowaniem jednostki. Nie wytrzymamy na trzeźwo w tych realiach ani jednego dnia!

– Po pierwsze, nie nazwałbym tego kontrolą. Sama Viviene faszeruje się tym świństwem. Ona naprawdę sądzi, że ratuje świat. A po drugie – nie potrzebujesz tylu leków, by móc normalnie funkcjonować. Dalej tego nie rozumiesz? Poza tym wciąż istnieją grupy tych ludzi, którzy leków w ogóle nie zażywają.

– Sam do nich nie dołączę, a nie mam zamiaru torturować Emilie tak jak ty mnie.

– Skoro ja mogłem, to ty też.

– Jakie to wszystko jest nienormalne!

Ted miał dość. To było dla niego za dużo po tym, co przeszedł. Wstał z łóżka, minął ostentacyjnie sobowtóra, który najwyraźniej doskonale go rozumiał, bo tylko wzruszył ramionami, po czym przeszedł przez drzwi. Po minięciu dwóch kolejnych przejść wreszcie wydostał się na zewnątrz. Biel światła słonecznego całkowicie go oślepiła. Dopiero po jakiejś minucie jego wzrok przyzwyczaił się na tyle, by mógł zorientować się, że znajduje się na obrzeżach Paryża, czyli w jedynym spokojnym, choć niewielkim obszarze w okolicy, gdzie nie mieszkało zbyt wielu ludzi.

Nie oglądając się nawet za siebie na koszmar, który przeżył, ruszył przed siebie prosto na niewielki, obrośnięty trawą pagórek, na którym rosło kilka drzew. Świeże powietrze, powiew wiatru na skórze, ciepło słońca, zapach zieleni i dotyk liści sprawiły, że po raz pierwszy od odstawienia tabletek poczuł prawdziwą przyjemność. A gdy usiadł na trawie w cieniu dębu, omijając wzrokiem wznoszące się niedaleko wieżowce i skupiając wzrok na naturze, wspomniał sobie Pana Tadeusza. Ku własnemu zdziwieniu zdobył się nawet na pełen wzruszenia uśmiech.

Zasnął z myślą o tym, że nie wszystko w tym świecie jest sztuczne.

 

Koniec

Komentarze

Hej,

 

fajna historia, trochę o pandemii, trochę o suplementach, a trochę o naszym życiu, któremu pewnie przydałoby się nieco upiększenia rodem z Twojej historii. A może nie? Suplementy zostały tutaj przyrównane do narkotyków, jak wiadomo Polska ma jeden z najbardziej rozwiniętych rynków związanych z suplementami, warto pewnie trochę przystopować ;)

 

Generalnie podobało mi się :)

 

Trochę brakuje mi kontekstu społeczno-obywatelskiego, struktury państwowe pewnie wałczyłyby z hegemonią leków i suplementów, być może coś przydałoby się coś w stylu: koncerny farmaceutyczne przejęły władze nad światem, WHO wchłonęła w siebie Unię Europejską, Nato oraz ONZ ;)

 

Dodatkowo: machlojki z czasem są zawsze kontrowersyjne – czy jeżeli Ted z przyszłości wrócić i nie pozwolił Tedowi z przeszłości wziąć udział w eksperymencie, to czy Ted z przyszłości nie powinien także się zmienić? No i samo spotkanie dwóch Tedów, kłóci się z zasadą: nie możesz spotkać siebie samego z przeszłości :)

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

BasementKey – dziękuję, cieszę się, że się podobało :) A co do uwag – zgadzam się, zwłaszcza z kwestią czasu, która faktycznie zawsze jest kontrowersyjna. Trzeba by to może bardziej przemyśleć.

Również pozdrawiam!

Cześć, Sarmant.

Całkiem ciekawe opowiadanie, historia przyszłości świata wiarygodna i pewnie w tę stronę się rozwiniemy. Może nie aż tak, bo jednak dystopie zazwyczaj wyolbrzymiają i popadają w przesadę dla większego szoku. Ale wciąż.

Niestety część, w której bohater rozmawia z samym sobą dosyć średnia, bo jest za dużo gadania, czy też wyjaśnień (zresztą w całym tekście jest ich za dużo) – w prawdziwym życiu “złoczyńca” raczej nie wyjawia całego swojego planu i w prozie też kiepsko to wygląda. Jeśli nagle jedna postać staje i wygłasza całą prawdę czy też wyjaśnia tło świata (Viviene w pewnym momencie bardzo długo gada o lekach), to pójście przez autora na łatwiznę. Lepiej dawkować informacje, przemycać je ;) Ostatnią rozmowę można było spokojnie skrócić. Czasem dobrze jest pozwolić czytelnikowi samemu dojść do pewnych rzeczy.

Tak czy siak, całkiem mi się podobało ;)

 

Tymczasem mijał porozstawiane co około 10 metrów ogólnodostępne kapsuły medyczne, które wymagały jedynie przyłożenia swojego Virtualu, by dostać wymaganą tabletkę.

Po pierwsze: “dziesięć metrów”.

Po drugie: czy to trochę nie za blisko? Dziesięć metrów to dosyć mało. Całe miasto dosłownie roiłoby się od tych budek. Taki był zamiar, ale wydaje się to niemożliwe. No chyba że były wielkości kasownika w komunikacji? Ale wciąż…

 

 

Powodzenia w dalszym pisaniu! :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

LanaVallen – bardzo dziękuję za opinię. Ta uwaga o dawkowaniu informacji i niepotrzebnym gadaniu dała mi do myślenia. I oczywiście cieszę się, że się podobało!

Temat niezły, ale opko trochę przegadane.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka_Luz rozumiem, dzięki za komentarz :) 

Witaj.

Opowiadanie bardzo przypadło mi do gustu, jest plastycznie zaprezentowane, sporo tu zwrotów akcji, dylematów moralnych, przerażających wizji przyszłości świata.

Miejscami zawierasz bardzo dowcipne opisywanie uzależnienia, lekomanii, choć to oczywiście przysłowiowy śmiech przez łzy. 

Zakończenie jest dla mnie nieco zaskakujące. Zdecydowanie wyczuwam, że masz zamiar dopisać ciąg dalszy. :)

 

Z technicznych dostrzegłam:

które (których) akurat potrzebował

cos (coś)

dwoma (dwiema) pigułkami

powtórzenia: takle…. takie….; następną… następnego

“Po chwili włączył ostatni film. Którym…” – chyba przecinek zamiast kropki

staremu (samemu) sobie

 

Osobne podziękowania za wspomnienie Kościuszki, bohatera tytułowego mojej magisterki z 1994 r. :)

Pozdrawiam. :)

 

 

Pecunia non olet

Bruce, bardzo dziękuję za wyłapane literówki i błędy! I dziękuję również za opinię, bardzo mi miło! I tak, jest to pomysł, który planuję kiedyś wykorzystać :) 

Witaj.

Jestem ostatnią osobą, która tu powinna pisać o jakichkolwiek drobnostkach technicznych w Waszych tekstach, traktuję to raczej jako naukę dla siebie, ponieważ popełniam mnóstwo dużo poważniejszych gaf (:wstyd:). 

 

Sarmant:

tak, jest to pomysł, który planuję kiedyś wykorzystać :) 

 

Ogromnie się cieszę, powodzenia, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Ciekawy tekst. Spodobał mi się pomysł pociągnięcia lekomanii do absurdu.

Trochę ten świat przesadzony, IMO, ale to niewielki problem. Wydaje się, że wszystkim rządzą farmaceuci. No, nie, jeszcze inne dobra muszą być – samochody, budynki, ubrania. To drogie rzeczy są i firmy je produkujące obracają za dużą forsą, żeby tak bez walki ustąpić pola aptekarzom. W końcu ktoś te kapsuły co dziesięć kroków produkuje. Do tego jeszcze prawdziwi potentaci: wojsko, różne ZUS-y, inne urzędy…

Skróciłabym przemówienie głównej złolki. Sztucznie wypada, a chyba wcale nie są to informacje niezbędne odbiorcy.

efekty ostatecznie przekonają pozostałe 11% Europejczyków

Liczby i procenty w literaturze na ogół piszemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka