- Opowiadanie: bruce - Wycinanka

Wycinanka

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Wycinanka

Anna wybiegła z domu i ze szlochem gnała przed siebie, byle dalej, byle jak najdalej stąd! Przez ściśnięte gardło, łkając, wykrzykiwała niewyraźne słowa:

– Chcę wreszcie odejść, odejść z tego miejsca! Boże, dopomóż mi odejść! Nie mam już siły znosić tego tyrana!

Lodowaty deszcz siąpił nieprzyjemnie, ale dziewczyna nie zważała na to. Okryta tylko cienkim swetrem, biegła dalej, ociężale, obijając nogi, potykając się o kamienie. Przebiegła ścieżkę, pędziła przed siebie, zamroczona płaczem, nie mogąc wydobyć ani jednego zwykłego słowa, powoli tracąc oddech i łykając pospiesznie łzy, strumieniem płynące z oczu.

– Wynoś się, wieśniaczko! – Przypomniała sobie dzisiejsze, złowrogie oczy Wiktora i jego szyderczą twarz. – Nie jesteś godna, aby żyć ze mną pod jednym dachem i nosić moje nazwisko! Jak to dobrze, że nie możemy mieć dzieci!

Zacisnęła pięści i gnała dalej, na oślep, słysząc ciągle zapamiętany, złośliwy śmiech teściowej i złowrogie pogróżki męża.

Skręciła w ciemną, skrytą w wieczornym mroku uliczkę za domem sąsiadów, pobiegła ku pobliskim polom. Przystanęła i podniosła twarz, zamykając oczy. Zaczęła krzyczeć przez łzy, swobodna i pewna, że tu nikt jej nie usłyszy.

Po kilku minutach ucichła nieco i otwarła oczy. Wokół panowała typowa, jak na tę porę roku, listopadowa cisza, tylko deszcz nadal padał coraz gęściej, mocząc Annie ubranie i czarne pukle włosów. Kobieta jęczała cicho i odruchowo ocierała dłońmi mokrą twarz. Rozejrzała się dookoła, na chwilę zapominając o siniakach i obolałych nogach. Przed nią w mroku niewyraźnie zarysowały się fragmenty jakiejś starej, pochylonej chaty z kamienia, pokrytej czarną papą. Podeszła bliżej.

„Nie wiedziałam, że tu jest jakimś dom – pomyślała zdumiona. – Nigdy wcześniej tu niczego nie było”.

Zauważyła niewyraźnie zarysowane drzwi. Podeszła mimowolnie do nich i złapała za klamkę.

– Klucz powinien być schowany pod wycieraczką. – Usłyszała nagle za sobą kobiecy, zdecydowany głos.

Odwróciła się przestraszona i odskoczyła na bok. Zza drzew wyłoniła się niewyraźna postać w czarnej pelerynie.

– Ależ mnie pani wystraszyła! – Anna próbowała udawać uspokojoną i pewną siebie, ale równocześnie zaczęła szybko myśleć o tym, że nie ma ze sobą telefonu i nie zdąży uciec, gdyby ta dziwna postać rzuciła się teraz na nią.

– Nie jestem złodziejką, spokojnie. – Nieznajoma, jakby odczytując jej myśli, zdjęła kaptur, podeszła bliżej i podała rękę. – Mam na imię Dorota. Może wejdziemy do środka? – Wskazała głową dom. – Strasznie leje.

Anna niepewnie odpowiedziała na uścisk dłoni.

– Dobrze, ale tam nikogo nie ma.

– Mówiłam ci, klucz jest pod wycieraczką.

– Jednak ja nie mogę tak po prostu otworzyć i wejść… – Anna cofnęła się.

– Czemu? Przecież tu mieszkasz! – Nieznajoma uśmiechnęła się dobrotliwie.

Anna na chwilę zaniemówiła.

– Pani mnie chyba z kimś pomyliła – wykrztusiła. – Mieszkam nieopodal, kilkaset metrów stąd, w takim dużym domu z balkonami.

– Nie, ty tam mieszkałaś – podkreśliła z wyrozumiałością Dorota. – Teraz twój dom jest tu.

Po chwili westchnęła, sama schyliła się, podniosła klucz i otworzyła spróchniałe, stare drzwi.

Buchnął na nie smród stęchlizny i przestarzałego bimbru.

– Ale to paskudna melina! – Anna z obrzydzeniem zatkała nos. – Co to za miejsce?

– Twoja chata, Anno. – Dorota zamknęła drzwi i w pokoju zapanowała złowroga cisza.

„Ona jest nienormalna, rzuci się teraz na mnie i zabije!” – wyobraźnia Anny zaczęła pędzić przed siebie, wymyślając sceny niczym z kryminału i horroru w jednym. Nagle pokój rozświetliła jasna, zapalona przez Dorotę świeca.

– Może od razu sobie wyjaśnijmy, że ja czytam w myślach. – Dorota z pobłażaniem spojrzała na struchlałą dziewczynę. – I nie mam zamiaru cię zabijać. Zostało nam mało czasu, siadaj i słuchaj uważnie.

Anna rozejrzała się, ale wśród porozrzucanych gratów i rupieci trudno było znaleźć jakiekolwiek meble, zatem przysiadła na brzegu starej, do połowy rozbitej kanapy.

– Jestem Łącznikiem, a ty Skoczkiem. To takie tutejsze określania dotyczące skoków w czasie. Mam ci pomóc przystosować się do tej rzeczywistości i nowego świata, w którym teraz będziesz żyła. Wyraziłaś chęć odejścia z tamtego życia do nowego w momencie, gdy inna kobieta zrobiła to samo i zostałyście obie przeniesione do swoich czasoprzestrzeni: ona do twojej, a ty – do jej, choć miasto nie uległo zmianie. Odtąd jesteś na jej miejscu, nazywasz się Maria Buczek, masz pięcioro dzieci i jesteś w ciąży z szóstym.

Anka słuchała tej wypowiedzi z coraz szerzej otwartymi źrenicami, wręcz wpijając się w kanapę, a przy ostatnich słowach odruchowo dotknęła swego ciała i ze zdumieniem stwierdziła wyraźnie zarysowany, spory brzuch.

„Ona jest faktycznie nienormalna” – pomyślała z przerażeniem, próbując rozejrzeć się uważniej po pokoju i rozeznać, w której jego części są drzwi, aby stąd uciec.

– Słuchaj, Anno, nie mam czasu na pogaduchy, sporo roboty na mnie czeka, mam jeszcze na dziś czworo Skoczków, których muszę oprowadzić, zatem im szybciej przyjmiesz do wiadomości to, co ci powiedziałam, tym lepiej.

– Może po prostu daj jej lustro. – Anka nagle usłyszała za sobą inny, mocniejszy głos. – Witaj, jestem Edyta, twoja druga Łączniczka. – Kobieta z czarnym, wielkim kokiem, która wyłoniła się niespodziewanie z sąsiedniego pomieszczenia, podała jej sztywną, zimną rękę.

– Panie mnie z kimś pomyliły, miło mi było, ale ja naprawdę już muszę wracać do domu. – Anna z wymuszoną uprzejmością przestraszyła się nie na żarty.

– Musisz wracać? Po co? Do czego? Do kogo? – wycedziła Edyta z szyderczym uśmiechem, po czym bezceremonialnie podała jej lustro.

Dorota próbowała jej to uniemożliwić, ale było już za późno. Anna spojrzała. W nikłym świetle, pochodzącym ze świecy, zobaczyła pomarszczoną twarz na oko pięćdziesięcioletniej kobiety, posiwiałej i posiniaczonej od ciągłego bicia. Twarz napuchniętą od picia i razów. Dotknęła jej odruchowo poplamioną, brudną ręką. Opadła zdruzgotana na kanapę i próbowała sobie na spokojnie wytłumaczyć, że to po prostu dziwaczny sen, jakich tak wiele ma każdej nocy. Zaniepokojona Dorota przysiadła obok niej i próbowała objąć.

– Tak bywa, człowiek wyraża chęć zmiany życia i przeskakuje w czasoprzestrzeni. To właśnie stało się z tobą. Musisz być silna. Żyjesz tu z sadystą, który jest ojcem nienarodzonego dziecka, inne twoje dzieci boją się i jego, i ciebie, bo są stale bite. Musisz im tu pomóc, zaopiekować się nimi, otoczyć opieką. Musisz wytrwać… – głos Doroty stał się nieznacznie aksamitny i słodki.

– Gdzie one są? – zapytała Anna, jakby sama nie dowierzając, że zadaje to nonsensowne pytanie.

– Na tak zwanej arenie – po prostu kradną na ulicach, w sklepach i na targowiskach, a całodzienny dobytek przynoszą wam codziennie pod wieczór.

– Czemu tu jestem?

– Bo tego przecież chciałaś!

– Nie, to nieprawda! Dlaczego akurat to jedno życzenie się spełniło?! Nie chcę tu być! Chcę wrócić! – Anna zerwała się nagle i w szale zaczęła pędzić w stronę drzwi, szarpać je, uderzać pięściami o ścianę.

– To niemożliwe. Nie ma powrotu! Nie mamy żadnego związku z tamtym życiem, zresztą takich czasoprzestrzeni są miliardy. Z czasem zapominamy o swojej przeszłości całkowicie, nie mamy żadnych możliwości powrotu – lodowato stwierdziła Dorota.

My? Ty też skoczyłaś?

– Tak. Każdy Łącznik to dawny Skoczek. Dlatego jest nam łatwiej was zaznajomić z nową sytuacją. Za wieloletnią pomoc innym Skoczkom można stać się Łącznikiem.

– A zatem ty też przeskoczyłaś w czasoprzestrzeni? I nigdy nie chciałaś wrócić? – Anna złapała dłoń Doroty i spojrzała uważnie w jej oczy.

Dorota zawahała się, zamilkła, a do oczu błyskawicznie napłynęły jej łzy.

Edyta przerwała tę ciszę:

– Nie i nie ma o czym mówić! Obie nie chciałyśmy do niczego wracać! Ty też nie masz powodów! To na razie tyle. – Po tych słowach obie zniknęły.

Anna położyła się i postanowiła przespać, aby odgonić zdumiewające koszmary, jednakże kolejne godziny udowodniły, że obie nieznajome kobiety mówiły prawdę. Wkrótce zjawiły się umorusane, nieco zmęczone dzieci, potem dał się słyszeć pomruk pijanego mężczyzny, który spał w drugiej części domu, za ścianą.

 

***

Dorota odwiedzała Ankę dość często, słuchała opowieści o jej życiu, czasami opowiadała o swoim, jednak zawsze robiła to zdawkowo i niechętnie. Z wypowiedzi Doroty dziewczyna zrozumiała, że za dobre wykonywanie swych zadań Łącznicy dostają nagrody. Jak się okazało, są to ślady z poprzedniego życia, o które mogą poprosić i których nigdy nie wolno zagubić. Przeważnie Dorota pokazywała Annie zdjęcia – siebie z maleńkim chłopczykiem na kolanach. Kiedyś Dorocie przy pożegnaniu wypadł przypadkowo z kieszeni podejrzany kawałek poskładanego starannie papieru, który po rozwinięciu okazał się niedokładnie wykonaną, dziecinną wycinanką. Anna chciała go oddać, ale od tej pory Łączniczka już się u niej nie pojawiła.

Mijały lata. Anna powoli zaczęła przystosowywać się do nowego życia, codziennie jednak miała nadzieję, że jest to jakiś koszmar, który wkrótce się skończy. Modliła się żarliwie. Noce pełne były bolesnych wspomnień o tamtym życiu, okrutnym mężu i jego matce.

I tu nie czuła się bezpiecznie, konkubent pił i groził jej stale, musiała ciągle uciekać, ochraniać przed nim przestraszone dzieci, powoli starała się załatwiać im opiekę lekarską i społeczną, w końcu szukać również nowego domu oraz szkoły. Nieznane dzielnice stały się jej drugim domem. Zaczęła zarabiać szyjąc, okazało się, że Maria była niezłą krawcową. Urodziła z trudem szóste dziecko i zaraz oddała je do domu opieki. Mężczyzna, z którym przyszło jej mieszkać, wyjechał z innymi za granicę do pracy i tam podobno został aresztowany podczas kradzieży w zakładzie. Dostała w tej sprawie krótkie, zdawkowe pismo z urzędu.

Cały dom zatem był odtąd na jej głowie. Dzieci powoli zaczynały się przyzwyczajać do nowej sytuacji i przekonywać do “odmienionej” rodzicielki, jednak Anna uparcie powtarzała im, że to nie ona jest ich prawdziwą matką, a łudzące podobieństwo to jedyna łącząca je cecha, że ich mama wyjechała, a teraz ona szuka im nowego, dobrego domu i kochających rodziców. Znalazła ich wreszcie w osobach kierowników pobliskiego domu dziecka. Uspokojona tym postanowiła wyjaśnić Jadwidze, szefowej owego ośrodka, którą wybrała jako matkę dla dzieci, że jej pogarszające się samopoczucie nie daje nadziei na zajmowanie się maluchami w przyszłości. Jadwiga okazała się być dobrą, serdeczną kobietą, obiecała, że dzieci przygarnie i będzie je kochała, jak swoje, których mieć nie może.

Anna ostatni raz spojrzała na te urocze maluchy i pożegnała je w dniu urodzin Marii. Znowu był listopad, lał ulewny deszcz i było zimno na dworze. W osamotnionym teraz i opustoszałym domu panowała cisza i spokój. Anna od połogu była słaba i schorowana, a utrata krwi okazała się zbyt duża. Blizny po operacji trudno się goiły, wdało się zakażenie. Tego dnia wiedziała, że jej czas tu się skończył. Po powrocie z ośrodka dzieci, położyła się na kanapie i zamknęła oczy. Świat zaczął wokół niej wirować, pędził na oślep, gnał, widziała twarze, ludzi, słyszała jakieś głosy i płacz. Zobaczyła siebie na dole, jak leży, a nad nią pochylają się lekarze i stwierdzają zgon.

Uśmiechnęła się i pomodliła. Poczuła przenikające zimno. Otwarła oczy. Deszcz znowu siąpił na jej ubranie, twarz i włosy, a ona stała na swoim dawnym podwórku, jeszcze łkając, zmoczona, zmarznięta, spłakana. Odwróciła się i ujrzała otwarte drzwi, przez które wybiegła tyle lat temu z domu.

Uśmiechnęła się znowu z ulgą, otarła zalaną łzami twarz i skierowała odważnie w stronę swojego olbrzymiego domu z balkonami. W zaciśniętej dłoni ze zdumieniem wyczuła twarde zawiniątko, spojrzała nań i zobaczyła zmiętą wycinankę synka Doroty.

– To moje życie, mój dom i moja wola! – krzyknęła odważnie z uśmiechem. – Tylko ja decyduję o tym, jak dalej potoczy się moja opowieść. Ja! Nikt inny!

Otwarła drzwi i spojrzała przenikliwie na zaskoczonego Wiktora. Już wiedziała, co ma zrobić dalej.

Koniec

Komentarze

Cześć Anonimie!

 

Nie moje klimaty, ale czytało się całkiem przyjemnie. Poznajemy historie kilku kobiet, i każda z nich jest niełatwa. Każda wzbudza współczucie. Choć widzimy jednak tylko ich obecne położenie, nie znamy drogi, która je tam zaprowadziła.

Główna bohaterka, trafia do “Tajemniczego domu”, w którym doświadcza innego życia. Przyjmuje to i znosi całkiem dobrze, a nawet wyciąga jakieś tam wnioski i stara się pomóc ludziom z najbliższego otoczenia.

Nie do końca rozumiem końcówkę, kiedy Anna stoi przed “swoim domem” z wycinanka w ręce. Już ponoć wie, co ma zrobić ze swoim życiem. Ja niestety nie wiem do końca, o co chodzi? Czy wcześniej widziała swoją przyszłość? Czy też tajemniczy dom zbudował w niej motywacje do działania?

Napisane dobrze, nic mi się w oczy nie rzuciło (choć ja zbyt uważny nie jestem). Czytało się płynnie. Zastanawiam się jedynie, kim jest Maria, bo tego nie złapałem. Czy to imię matki sześciorga dzieci?

Pozdrawiam!

 

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć, Krar85, dziękuję za komentarz i za to, że tu wpadłeś. 

Moim zamiarem było przekazanie, iż Anna dzięki życiu w innej czasoprzestrzeni zrozumiała, że nie powinna uciekać, lecz stawić czoła problemom. 

Tak, Maria to matka dzieci. Potem stała się nią Anna. 

Pozdrawiam, miłego dnia. :)

Pecunia non olet

Fajne opowiadanie. Tylko moim zdaniem skoro dzieci nie zauważyły zmiany, nie musiały się przyzwyczajać. Co do losu Anny, to wpadła z deszczu pod rynnę.

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Witaj, Ambush, dziękuję, że wpadłaś. ;)

Ja tak sobie to wyobrażałam, że dzieci niepokoiło ciągłe powtarzanie Anny jako Marii, że nie jest ich matką, a tylko tak samo wygląda. Poza tym, jako “nowa mama”, broniła ich. 

Rzeczywiście, los Anny nie zmienił się zbytnio, wręcz przeciwnie. Dlatego tak ważne było, że udało jej się mimo wszystko wrócić i nie uciekać dłużej. 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Cześć, bruce,

ciekawe opowiadanie, czytało się w zasadzie jednym tchem. Biedna Anna, że chciała być byle dalej od swojego tyrana i trafiła do innego. Na szczęście w prawdziwym życiu nikt nie spełnia naszych życzeń rzucanych w przestworza, bo jak to mówią “uważaj, czego sobie życzysz”.

 

Powodzenia w dalszym pisaniu! :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Hmmm. Końcówka mnie nie przekonała. Ja też nie wiedziałam, do jakich wniosków doszła Anna.

Wbrew pozorom, wszystko tu się zbyt dobrze układa. Jak w bajce. Pierwsze życzenie – spełnione. Niekoniecznie w oczekiwany sposób, ale zawsze. Niby nie można wrócić, ale jej akurat się udało. Zapewne dzięki wycinance, ale trochę to naciągane. No, ma kobieta nadmiar farta, chociaż nie ma szczęścia do facetów.

Babska logika rządzi!

@LanaVallen, miło mi bardzo, dziękuję za takie Twoje odczucia i pozdrawiam. :)

 

@Finkla, Tobie również dziękuję za odwiedziny. Chciałam, aby część rzeczy pozostała niedopowiedziana. W moim zamyśle było, aby Anna udowodniła (poprzez swój powrót), że Łączniczki nie znały całej prawdy, twierdząc o niemożliwości przeniesienia się z powrotem do swojej dawnej czasoprzestrzeni. Poza tym, jedna z nich niechcący przekazała Annie ślad ze swojego poprzedniego życia, zatem Anna miała rzecz nieosiągalną. Co do wniosków, jakie Anna wyciągnęła – każdy Czytelnik w moim zamierzeniu mógłby sam wymyśleć, jak dalej potoczyłoby się jej życie, kiedy jednak (mimo pozornego zakazu) udało jej się powrócić, w dodatku – z przedmiotem należącym do Łączniczki. Cóż, najwidoczniej nie udało mi się tego przekazać w należyty sposób. :)

Pozdrawiam, miłego dnia. :)

Pecunia non olet

Całkiem interesujący pomysł. Jednak całość wydawała się zbyt pospieszna i skrótowa. Zwłaszcza nowe życie bohaterki – zasadniczo jest streszczone, problemy rozwiązują się podejrzanie łatwo – np. wystarczyła rozmowa z kierowniczką domu dziecka, by znaleźć rodzinę zastępczą. Na dodatek nie wierzę, że bohaterka w ogóle powiedziała komukolwiek o skokach w czasie – przecież wspomniana kierowniczka powinna ją uznać za osobę, która straciła kontakt z rzeczywistością, i podjąć jakieś dalsze kroki.

Natknęłam się na jeszcze dwa takie kwiatki: “(…) biegła dalej, niemrawo (…)” i “(…) niemrawo wykonaną, dziecinną wycinanką z papieru (…)”. Niemrawy: “powolny, ślamazarny, ospały”. Nie wydaje mi się, aby można było “niemrawo” biec, ani żeby po zobaczeniu wycinanki stwierdzić, że została powolnie wykonana. Dodatkowo te pogrubienia w tekście – raczej stosuje się w takich przypadkach kursywę.

deviantart.com/sil-vah

Witaj, Silva, dziękuję za odwiedziny, postaram się poprawić to dokładniej, bardzo jestem wdzięczna za rady i wskazówki.

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Hmmm, Twoja bohaterka ucieka od męża, który najwyraźniej jest sprawcą przemocy, trafia w jeszcze gorsze miejsce i chce z niego uciec. Wraca z powrotem do męża tyrana i jest zadowolona, bo nie powinna była uciekać. To co, przepraszam, powinna była zrobić? I co ma dalej zrobić ze swoim życiem po powrocie? Próbować dogadać się z chłopem? No, to życzę szczęścia. Gdyby w zakończeniu pomyślała, że jutro idzie do adwokata, składa pozew rozwodowy i zrobi wszystko, żeby oskubać sukinkota, to byłaby przemiana. Natomiast tu wygląda to tak, jakby po prostu postanowiła więcej nie narzekać, bo przekonała się, że może być gorzej. Czyli dalej będzie żyła poniżana i trzymana za mordę.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Masz rację, Irka_Luz, rozumiem, nadal zakończenie jest niedopracowane i wątpliwe.

Dziękuję Ci bardzo za wskazówkę, podumam i dopowiem Annie. :)

Pozdrawiam. ;) 

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka