- Opowiadanie: Simeone - Koszmar

Koszmar

Wielkie dzięki dla oidrin za betę.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Finkla, NoWhereMan

Oceny

Koszmar

 Nie­któ­rzy twier­dzą, że nie od­czu­wa­ją żad­nych lęków. Zwy­kle są to kłam­cy albo lu­dzie nie­zwy­kle na­iw­ni. Na­iw­ni na tyle, aby wie­rzyć, że przed stra­chem można uciec, scho­wać się albo go prze­zwy­cię­żyć. We wszyst­kich istotach ist­nie­ją odległe lęki, ukry­te pod po­wierzch­nią świa­do­mo­ści, głę­bo­ko w cze­lu­ściach umy­słu, które tylko cze­ka­ją na oka­zję, aby się stam­tąd wy­do­stać.

 

***

 

Po śnia­da­niu Marek wy­szedł na spa­cer. Spa­ce­ro­wał – cza­sem go­dzi­nę, cza­sem cały dzień – gdy po­trze­bo­wał prze­my­śleć pewne spra­wy. Szcze­gól­nie zwią­za­ne z pi­sa­niem.

 Szedł roz­my­śla­jąc nad fa­bu­łą ko­lej­nej, szó­stej już po­wie­ści.

Kiedy myśli w gło­wie Marka po­wo­li za­czę­ły ukła­dać się w ca­łość, jego uwagę przy­ku­ło coś za­ska­ku­ją­co co­dzien­ne­go, pro­za­icz­ne­go. Książ­ka.

 Le­ża­ła przy koszu na śmie­ci, po­zo­sta­wio­na przez by­łe­go wła­ści­cie­la na nie­chyb­ne za­po­mnie­nie. Kiedy na nią spoj­rzał po­czuł żal, cho­ciaż wy­da­wa­ło mu się, że przed­miot nie byłby w sta­nie wzbu­dzić w nim ta­kich emo­cji. A gdyby ktoś po­rzu­cił w ten spo­sób moją książ­kę? – po­my­ślał.

 Okład­ka nie tylko nie za­wie­ra­ła in­for­ma­cji na temat au­to­ra po­rzu­co­ne­go dzie­ła, ale rów­nież po­zo­sta­wia­ła w sfe­rze do­my­słów tytuł. Nie znaj­do­wał się na niej żaden ob­ra­zek, był to po pro­stu kawał gru­be­go, bor­do­we­go pa­pie­ru.

 Marek po­czuł ko­lej­ną emo­cję. Cie­ka­wość. Co też kryje po­rzu­co­na książ­ka? Czy to gra­fo­ma­nia naj­wyż­szej próby, którą aż szko­da czy­tać? A może nie­tra­fio­ny pre­zent?

 Męż­czy­zna nie zo­rien­to­wał się, kiedy już trzy­mał książ­kę w dło­niach i prze­wra­cał okład­kę na lewą stro­nę. Nie po­wi­tał go tytuł, na­zwi­sko au­to­ra, re­dak­to­ra czy tłu­ma­cza. Ni­g­dzie nie znaj­do­wa­ło się logo wy­daw­nic­twa. Je­dy­nie cytat:

Do­sko­na­ły i prze­ra­ża­ją­cy hor­ror. Czu­łam, że ma­sa­kra przed­sta­wio­na przez au­to­ra roz­gry­wa się na moich oczach!

 Brak au­to­ra tych słów. Marek prze­rzu­cił ko­lej­ną stro­nę. Jego oczom uka­zał się napis:

Roz­dział 1

 A niżej:

Tego dnia przez miej­sco­wość po­ło­żo­ną na wzgó­rzu prze­szła po­tęż­na burza zwia­stu­ją­ca na­dej­ście coraz to gor­szych wy­da­rzeń.

 Frag­ment brzmiał ni­ja­ko, cho­ciaż bi­ją­ca od niego aura ta­jem­ni­czo­ści za­chę­ca­ła do za­głę­bie­nia się w lek­tu­rze. Warto, czy nie warto? – po­my­ślał. Warto, stwier­dził. Każdą dar­mo­wą książ­kę warto wziąć.

 

***

 

 Po po­wro­cie do miesz­ka­nia przy­go­to­wał i zjadł obiad, prze­czy­tał na ta­ble­cie nowy numer ulu­bio­nej ga­ze­ty, a na­stęp­nie za­siadł w gabinecie przy lap­to­pie.

 Utwo­rzył nowy do­ku­ment przy­stę­pu­jąc do pi­sa­nia.

 Szło mu do­brze. W gło­wie miał po­mysł, jed­nak po­zwa­lał sobie na im­pro­wi­za­cję, kiedy uwa­żał to za słusz­ne. Po dwóch go­dzi­nach pracy w jego gło­wie po­ja­wi­ła się myśl, aby wypić kawę, jed­nak zi­gno­ro­wał ją.

– Już piłem rano – po­wie­dział do sie­bie.

 Kilka go­dzin wstu­ki­wa­nia ty­się­cy zna­ków póź­niej wstał od kom­pu­te­ra koń­cząc pracę.

 Wszedł do kuch­ni i prze­go­nił kota, który wsko­czył na stół. Eks­pres kusił, ale po­wie­dział do sie­bie sta­now­czo: nie. Włą­czył płytę in­duk­cyj­ną, po­sta­wił na niej pa­tel­nię, a na­stęp­nie wyjął z za­mra­żar­ki pa­ko­wa­ne wa­rzy­wa. Za­mie­rzał je usma­żyć – nie miał po­my­słu, ani chęci na przy­go­to­wa­nie wy­myśl­niej­sze­go dania. Kiedy jadł za­dzwo­nił wy­daw­ca:

– Witaj! Mam na­dzie­ję, że mo­żesz teraz roz­ma­wiać. To dosyć pilna spra­wa. Oczy­wi­ście do­ty­czy two­jej nowej książ­ki!

– Tak… jasne, że mogę roz­ma­wiać. Ale wiesz… Nie po­wi­nie­neś za­dzwo­nić do mo­je­go agen­ta? Albo przy­naj­mniej tro­chę wcze­śniej? – Marek wy­rzu­cił to z sie­bie. Cie­szył się z eks­pre­so­we­go wy­da­nia po­wie­ści, ale jed­no­cze­śnie czuł fru­stra­cję z po­wo­du te­le­fo­nu o wieczornej porze.

– Po­wi­nie­nem, ro­zu­miem. Ale do­pie­ro przed chwi­lą zwol­nił mi się ter­min na spo­tka­nie. Znaj­dziesz dla mnie jutro czas mię­dzy dwu­na­stą, a pięt­na­stą? – Ton roz­mów­cy był przy­ja­zny i sztucz­ny.

Marek wziął głę­bo­ki od­dech. Bar­dziej od póź­nych te­le­fo­nów iry­to­wa­ło go tylko roz­wa­le­nie planu dnia przez wple­ce­nie w niego nie­spo­dzie­wa­ne­go spo­tka­nia.

– Jasne, będę do­kład­nie o dwu­na­stej – od­po­wie­dział. – Tylko gdzie?

– W re­stau­ra­cji na­prze­ciw ho­te­lu Bri­stol, na Kra­kow­skim Przed­mie­ściu. Bądź przy­go­to­wa­ny na długą roz­mo­wę!

 Wy­daw­ca roz­łą­czył się.

 Po ko­la­cji Marek roz­siadł się w fo­te­lu i za­czął czy­tać książ­kę zna­le­zio­ną przy koszu śmie­ci.

 

***

 

 Obu­dził go kot mosz­czą­cy się na ko­la­nach. Marek sie­dział w tym samym fo­te­lu, w tym samym po­ko­ju, w tym samym miesz­ka­niu. Tylko teraz był dzień, a nie noc.

 Spoj­rzał na zegar, aby upew­nić się czy ma rację i tak, miał rację! Jak bar­dzo chciał­bym się teraz mylić, po­my­ślał prze­cie­ra­jąc twarz oraz włosy. Za chwi­lę za­czy­na­ło się spo­tka­nie z wy­daw­cą.

Z tru­dem przy­po­mniał sobie, co wła­ści­wie czy­tał. Wspo­mnie­nia z nocy były nie­sa­mo­wi­cie roz­ma­za­ne. Za­kład­kę zo­sta­wił w oko­li­cach set­nej stro­ny, co było tym bar­dziej oso­bli­we – pa­mię­tał, że czy­tał długo.

 Wspo­mnie­nia zwią­za­ne z po­rzu­co­ną po­wie­ścią coraz bar­dziej za­cie­ra­ły się, ni­czym sen zaraz po prze­bu­dze­niu.

 Zmie­nił ubra­nie na bar­dziej od­po­wied­nie, cho­ciaż nie ga­lo­we, bo takim mia­nem z pew­no­ścią nie można na­zwać ko­szu­li w kratę, chi­no­sów oraz butów za kost­kę.

 Po­gła­skał kota na po­że­gna­nie i wy­szedł, przywołując na twarz gry­mas zmę­cze­nia.

 Klu­cze zo­sta­ły w miesz­ka­niu.

 

***

 

 Marek za­dzwo­nił po tak­sów­kę, gdy zo­rien­to­wał się, że na­stęp­ny au­to­bus przy­bę­dzie za go­dzi­nę.

 Kiedy sa­mo­chód przy­je­chał, pi­sarz po­da­ł kie­row­cy punkt do­ce­lo­wy. Przez resz­tę drogi obaj mil­cze­li – Marek prze­glą­dał wia­do­mo­ści na smart­fo­nie, a tak­sów­karz sku­pił się na tra­sie, nawet nie włą­czył radia.

 Na ekra­nie ma­ja­czy­ły li­te­ry, które ukła­da­ły się w słowa, słowa ukła­da­ły się w zda­nia, a zda­nia ukła­da­ły się… O czym był ten ar­ty­kuł, który przed chwi­lą prze­czy­ta­łem? – za­my­ślił się Marek.

 Czuł się, jak w obcym ciele, od­cię­ty od wszyst­kich wy­da­rzeń.

 Sku­pie­nie na czym­kol­wiek przy­cho­dzi­ło mu z tru­dem. Wszyst­ko dzia­ło się au­to­ma­tycz­nie, bez udzia­łu myśli, które jakby ucie­kły z głowy i zo­sta­ły w miesz­ka­niu.

Spró­bo­wał po­my­śleć o czymś nie wy­ma­ga­ją­cym tak dużej uwagi. Wró­cił wspo­mnie­nia­mi do nocy, gdy czy­tał książ­kę zna­le­zio­ną przy śmiet­ni­ku. Wy­da­rzy­ło się to chwi­lę temu, ale nie mógł sobie tego przy­po­mnieć. W gło­wie znaj­do­wa­ły się je­dy­nie strzęp­ki in­for­ma­cji – rol­nik o imie­niu Jack, jego żona o rów­nie ni­ja­kim imie­niu i ich syn. Tylko co tam się wy­da­rzy­ło?

 Wyj­rzał przez okno. Nie sku­pił się wcze­śniej na tra­sie i to był błąd – je­cha­li w złym kie­run­ku.

– Prze­pra­szam, chyba je­dzie pan w złą stro­nę – po­in­for­mo­wał kie­row­cę, który zda­wał się nie znać trasy pro­wa­dzą­cej na Kra­kow­skie Przed­mie­ście.

– Wiem – od­po­wie­dział tak­sów­karz nie od­wra­ca­jąc głowy od drogi.

 Męż­czyź­ni mil­cze­li. Do ich uszu do­cie­rał je­dy­nie war­czą­cy dźwięk sil­ni­ka kil­ku­let­nie­go mercedesa.

– Pro­szę za­wró­cić, mam za chwi­lę bar­dzo ważne spo­tka­nie – po­wie­dział Marek sta­ra­jąc się nie wy­buch­nąć, po­mi­mo zde­ner­wo­wa­nia.

– Niech bę­dzie – od­po­wie­dział kie­row­ca. Nie zmie­niał po­zy­cji, jakby był po­są­giem, a nie czło­wie­kiem. – Ale mu­sisz mi za to za­pła­cić.

– Czy ty ze mnie żar­tu­jesz? – Na twa­rzy pi­sa­rza po­ja­wił się iro­nicz­ny uśmiech.

– Nie, nie żar­tu­ję – od­po­wie­dział tak­sów­karz przy­spie­sza­jąc.

 Sa­mo­chód po­ru­szał się z pręd­ko­ścią stu dwudziestu ki­lo­me­trów na go­dzi­nę.

Wy­je­cha­li z mia­sta.

– Dokąd je­dzie­my? – za­py­tał Marek po kry­jo­mu od­blo­ko­wu­jąc te­le­fon.

– Za­płać mi to się nie do­wiesz na wła­snej skó­rze – od­po­wie­dział tak­sów­karz. – I nie dzwoń do ni­ko­go, wiem, że ko­rzy­stasz z te­le­fo­nu.

 Je­cha­li już ponad sto pięć­dzie­siąt ki­lo­me­trów na go­dzi­nę. Pędem mi­ja­li rzędy drzew – z lewej stro­ny to­po­le, z pra­wej lipy. Nikt nie zwra­cał na nich uwagi.

 Czy ten wa­riat chce się roz­bić razem ze mną? – po­my­ślał Marek.

 Myśl ta prze­ra­zi­ło go nie­zmier­nie. Spoj­rzał na pręd­ko­ścio­mierz jesz­cze raz, tym razem wska­zy­wał sto sie­dem­dzie­siąt ki­lo­me­trów na go­dzi­nę. Sa­mo­chód skrę­cił gwał­tow­nie wy­ko­nu­jąc obrót o dzie­więć­dzie­siąt stop­ni. Na­stęp­nie wró­cił do zwy­kłej jazdy.

Gdy tak­sów­karz za­uwa­żył, że pa­sa­żer nie za­mie­rza za­pła­cić przy­spie­szył znowu. Pi­sarz wy­krzy­wił twarz w nie­co­dzien­nym wy­ra­zie, a drze­wa zda­wa­ły się być coraz bli­żej, bli­żej i bli­żej… Za­sło­nił twarz i krzyk­nął, a sa­mo­chód wy­ko­nał nie­wia­ry­god­ny obrót cudem uni­ka­jąc zde­rze­nia z drze­wem.

– Do­brze, za­pła­cę! – ugiął się Marek.

 Zre­ali­zo­wał płat­ność kartą, dwa ty­sią­ce zło­tych.

 Kie­row­ca zo­sta­wił go na naj­bliż­szej sta­cji ben­zy­no­wej.

 

***

 

 Niebo było szare i ni­ja­kie – żad­nych chmur i ledwo wi­docz­ne słoń­ce, a to przez wszech­obec­ną mgłę. Mgła wy­róż­nia­ła ten dzień wśród in­nych, bo niebo zde­cy­do­wa­nie tego nie ro­bi­ło.

 Marek wy­szedł z au­to­bu­su. Do miesz­ka­nia zo­stał nie­ca­ły ki­lo­metr.

 Roz­my­ślał nad tym, co spo­tka­ło go dzi­siaj w tak­sów­ce. Jesz­cze nie do końca pojął, co się stało. Zo­sta­łem… na­pad­nię­ty, po­my­ślał. Chciał wró­cić do domu i jak naj­szyb­ciej po­in­for­mo­wać po­li­cję o zaj­ściu. Przez noc nie na­ła­do­wał ba­te­rii, więc nie za­dzwo­nił na numer alar­mo­wy od razu.

 Czuł się jak w dziw­nym, nie­po­ko­ją­cym śnie. Nic nie było nor­mal­ne. Wró­cił do bloku, w któ­rym miesz­kał. Za­czął szu­kać klu­czy w płasz­czu na­ło­żo­nym na ko­szu­lę i ze zdzi­wie­niem za­uwa­żył, że kie­sze­nie są puste. W spodniach rów­nież ich nie było.

 Za­klął pod nosem. Na­ci­snął klam­kę, a nuż się otwo­rzą?

 Otwo­rzy­ły się. A miesz­ka­nie było zde­mo­lo­wa­ne.

 

***

 

 Prze­wró­co­ne szaf­ki, opróż­nio­ne szu­fla­dy, po­roz­bi­ja­ne na­czy­nia, brak przed­mio­tów war­to­ścio­wych – taki obraz zo­ba­czył w miesz­ka­niu.

 Nic nie po­wie­dział, nie krzyk­nął, ni­czym nie rzu­cił.

 Był za­ła­ma­ny.

 Chciał coś zro­bić, ale nie wie­dział co. Za­dzwo­nić, ale do kogo? Aby za­dzwo­nić mu­siał na­ła­do­wać te­le­fon. Gdzie ła­do­war­ka? – po­my­ślał. Nie mógł jej zna­leźć, ani jed­nej z dwóch. Po­wol­nym kro­kiem pod­szedł do fo­te­la i usiadł zre­zy­gno­wa­ny. Nie chciał robić nic wię­cej, po­mi­mo, że sy­tu­acja wy­ma­ga­ła in­ter­wen­cji. Chwi­lę póź­niej już za­snął, a pro­ble­my znik­nę­ły.

 Przy­naj­mniej na chwi­lę.

 

***

 

 Marek otwo­rzył oczy po­wo­li, nie­chęt­nie. Sie­dział w fo­te­lu z książ­ką na ko­la­nach i myślą w gło­wie: co się wła­ści­wie stało?

 Przez mgłę czuł, że miał jakiś zły sen, ale po chwi­li o nim za­po­mniał.

 Wstał, za­uwa­ża­jąc, że do roz­po­czę­cia spo­tka­nia nie po­zo­sta­ło wiele czasu.

 Zjadł jajka na twar­do i wypił dwie kawy. Przy po­sił­ku roz­my­ślał nad zbli­ża­ją­cym się spo­tka­niem. Bar­dzo za­le­ża­ło mu na wy­da­niu książ­ki, kwe­stie fi­nan­so­we były dru­go­rzęd­ne. Nie­któ­rzy mogli to uwa­żać za wiel­kie ego, Marek uwa­żał, że ma po pro­stu inne prio­ry­te­ty.

Skoń­czył jeść i po­szedł umyć zęby. Wtedy przy­szła ta jedna myśl, ude­rza­jąc go w umysł, ni­czym spraw­ny bok­ser. “A co jeśli… on nie wyda two­jej książ­ki?”, po­wie­dział głos w gło­wie i od­szedł zo­sta­wia­jąc Marka sa­me­go. Cza­sem mie­wał takie myśli, po­ja­wia­ły się w lo­so­wych mo­men­tach, były nie­win­ny­mi prze­my­śle­nia­mi przy kawie czy go­le­niu. Zwy­kle prze­la­ty­wa­ły przez mózg i zni­ka­ły, jed­nak tym razem męż­czy­zna od­czuł pewną bez­rad­ność, cho­ciaż wie­dział, że to tylko umysł żar­tu­je z jego głu­pich, ir­ra­cjo­nal­nych lęków. Tak to, tylko myśl, nic wię­cej, po­wie­dział sobie.

Umył zęby nie tra­cąc tej dziw­nej nie­pew­no­ści i wy­szedł na ze­wnątrz. 

Nie spóź­nił się na au­to­bus, je­chał nie­zbyt długo, a ulice były puste. W po­wie­trzu uno­si­ła się wil­goć zwia­stu­ją­ca burzę. Zu­peł­nie, jak w tej… – po­my­ślał, ale po chwi­li za­po­mniał czego do­ty­czy­ła re­flek­sja.

 Wszedł do re­stau­ra­cji, za­mó­wił kawę (już trze­cią tego dnia) i cze­kał. Cze­kał na Mi­cha­ła, wy­daw­cę, z któ­rym robił in­te­re­sy książ­ko­we po­przed­nie cztery razy.

 Mi­chał zja­wił się w porę nie spóź­nia­jąc się ani o mi­nu­tę. Od razu prze­szedł do sedna:

– Nie mogę wydać two­jej książ­ki.

 Marek za­nie­mó­wił. Przy­po­mniał sobie o czym my­ślał przed chwi­lą, zanim wy­szedł z mieszkania.

– Chyba nie ro­zu­miem.

– Pro­szę, nie uda­waj idio­ty. Ro­zu­miesz do­sko­na­le o co mi cho­dzi. Nie mogę wydać two­jej książ­ki. Świet­nie się sprze­da­jesz, ale to nie po­mo­gło wy­daw­nic­twu. Zban­kru­to­wa­łem.

– Nie ma spra­wy. Pójdę do kogoś in­ne­go. – Pi­sarz uśmiech­nął się od­czu­wa­jąc ulgę.

– Nie dasz rady. Sprze­da­łeś mi prawa au­tor­skie do książ­ki, wzią­łeś pie­nią­dze z góry. Cho­le­ra, ale to było głu­pie z two­jej stro­ny.

“Cho­le­ra, ale to było głu­pie”, za­brzmia­ło w jego gło­wie nie uci­cha­jąc po chwi­li. 

 Do Marka do­tar­ło, co wła­ści­wie zro­bił. Jaką aro­gan­cją wy­ka­zał się pod­pi­su­jąc cy­ro­graf z nie­wiel­ką firmą spe­cja­li­zu­ją­cą się w wy­da­wa­niu ksią­żek tak ni­szo­wych, że naj­wy­raź­niej za­bra­kło na nie kup­ców.

 Pi­sarz za­pła­cił ra­chu­nek, wstał od sto­li­ka i po­śpiesz­nie opu­ścił re­stau­ra­cję. W jego umy­śle cały czas roz­brzmie­wa­ło zda­nie wy­po­wie­dzia­ne przez Mi­cha­ła.

“To było głu­pie z two­jej stro­ny”.

 

***

 

 Nie li­czy­ły się pie­nią­dze, li­czy­ło się, aby dzie­ło uj­rza­ło świa­tło dzien­ne, za­miast leżeć smęt­nie na dysku kom­pu­te­ro­wym. Za­dzwo­nił do agen­ta, aby za­py­tać czy ten zna ja­kie­goś praw­ni­ka, który mógł­by od­zy­skać prawa do po­wie­ści, ale agent nie od­bie­rał.

Marek wy­szedł na spa­cer.

 Po­go­da nie roz­piesz­cza­ła – pi­sarz chodził po mgli­stych, wil­got­nych ulicach wdy­cha­jąc nie­zbyt świe­że po­wie­trze. Nie czuł zło­ści, nie czuł nawet roz­pa­czy, cho­ciaż wy­da­wa­ło mu się, że od­czu­wa­ną emo­cją jest wła­śnie roz­pacz. To było coś in­ne­go. Roz­cza­ro­wa­nie.

 Roz­cza­ro­wa­nie samym sobą, bo kim innym? Prze­cież to ja, ja sam po­sze­dłem na umowę z nie­wiel­kim wy­daw­nic­twem utrzy­mu­ją­cym się tylko z in­we­sty­cji w moje książ­ki, roz­wa­żał.

 Nigdy wcze­śniej nie czuł, że za­wiódł kogoś bar­dziej niż teraz, gdy za­wiódł sie­bie. Nigdy wcze­śniej nie czuł, że jego skry­ty lęk może się zi­ścić, po­mi­mo na­dziei, że nigdy do tego nie doj­dzie. Być może książ­ka nie zo­sta­nie wy­da­na.

 Zaczęło padać, więc zre­zy­gno­wa­ny wró­cił do domu. Za­pa­rzył ko­lej­ną kawę, nie pa­mię­tał już którą, i wypił kil­ko­ma szyb­ki­mi ły­ka­mi. Każdy ma swoje używ­ki, po pro­stu nie­któ­rzy ko­rzy­sta­ją z nich czę­ściej od in­nych.

 Sie­dział w fo­te­lu trzy­dzie­ści minut, ale nie mógł już dłu­żej wy­trzy­mać. Po­trze­bo­wał ode­rwać myśli od pro­ble­mów wy­daw­ni­czych.

 Wziął te­le­fon i zaj­rzał do kon­tak­tów. Znaj­do­wa­ły się tam nu­me­ry dwóch osób, któ­rym fak­tycz­nie ufał. Wy­brał Tomka.

– Mógł­byś się dzi­siaj ze mną spo­tkać? A, nie, nie mo­żesz? Ok, ro­zu­miem. Może kiedy in­dziej. Bę­dzie­my w kon­tak­cie, cześć.

 Roz­łą­czył się. Za­dzwo­nił do Magdy, jed­nak przy­wi­ta­ła go pocz­ta gło­so­wa.

 Przez resz­tę dnia na zmia­nę jadł i prze­glą­dał wia­do­mo­ści na ta­ble­cie. Wie­czo­rem za­snął.

 Li­czył, że ko­lej­ny dzień bę­dzie lep­szy.

 

***

 

 Po prze­bu­dze­niu czuł dziw­ne déjà vu. Jakby ten sam po­ra­nek już się kie­dyś wy­da­rzył. Ale to prze­cież nie­moż­li­we…

 Wstał z fo­te­la za­uwa­ża­jąc, że przez noc prze­czy­tał sto pięć­dzie­siąt stron zna­le­zio­nej książ­ki. Mu­sia­łem nad nią za­snąć, po­my­ślał, naj­wy­raź­niej nie była zbyt dobra. Zresz­tą Marek nie pa­mię­tał co wła­ści­wie prze­czy­tał, poza mało zna­czą­cy­mi ogól­ni­ka­mi.

Głowa bo­la­ła go, jakby ktoś walił w nią ogrom­nym młot­kiem. Wyjął z do­mo­wej ap­tecz­ki le­kar­stwo prze­ciw­bó­lo­we, a na­stęp­nie po­łknął je. Po­wi­nien to zro­bić do­pie­ro po śnia­da­niu, ale nie miał ocho­ty nic jeść. Po­sta­no­wił, że za­pa­rzy je­dy­nie kawę, aby tro­chę się po­bu­dzić.

 Pod­niósł brwi ze zdzi­wie­nia, gdy nie zna­lazł zia­ren kawy w szaf­ce nad ku­chen­ką. Nie zna­lazł ich rów­nież ni­g­dzie in­dziej. Po­sta­no­wił, że napój wy­pi­je w re­stau­ra­cji, w któ­rej od­bę­dzie się spo­tka­nie z wy­daw­cą.

 

***

 

 Po nie­ca­łych dwu­dzie­stu mi­nu­tach jazdy au­to­bu­sem do­tarł na miej­sce li­cząc, że nie przy­był spóź­nio­ny. Ode­tchnął z ulgą, gdy po ob­ję­ciu wzro­kiem re­stau­ra­cji nie za­uwa­żył zna­jo­mej twa­rzy. Ura­do­wa­ny zajął sto­lik i po­pro­sił kel­ne­ra o fi­li­żan­kę kawy.

– Prze­pra­szam, ale nie mamy w menu kawy. Mo­że­my jed­nak za­pro­po­no­wać inne na­po­je – po­wie­dział kel­ner.

 Zdzi­wio­ny Marek od­po­wie­dział kel­ne­ro­wi, że na razie nic nie chce.

 Mi­chał, wy­daw­ca, zja­wił się tro­chę spóź­nio­ny, jed­nak nie wy­glą­dał, jakby się tym przej­mo­wał.

– Dzień dobry – za­czął ofi­cjal­nie. – Nie mam zbyt wiele czasu na roz­mo­wę. Chcia­łem ci dać jesz­cze jedną szan­sę, ale wiesz… Je­steś po pro­stu bez­ta­len­ciem.

 Marek za­nie­mó­wił wy­krzy­wia­jąc twarz w uśmie­chu.

– Co tam? – od­po­wie­dział pi­sarz. – Jak się po­do­ba­ła po­wieść?

– Mówię na serio. Nie za­mie­rzam tego wy­da­wać, nie je­steś wart mo­je­go czasu. Może twoje książ­ki do­brze się sprze­da­ją, ale nie po­sia­da­ją ani krzty war­to­ści ar­ty­stycz­nej.

– Je­steś ide­ali­stą? – Marek za­śmiał się, wie­dząc, że Mi­chał na­le­ży do osób in­te­re­su­ją­cych się tylko zy­ska­mi. – Wy­da­wa­ło mi się, że po pro­stu sprze­da­jesz książ­ki.

– Bo tak jest. Sprze­da­ję dobre, prze­my­śla­ne książ­ki. Takie, które sam bym chęt­nie prze­czy­tał. Nie chcia­łem cie­bie olać po tak dłu­gim cza­sie, więc po­sta­no­wi­łem spo­tkać się – po­wie­dział. – Mo­że­my nawet po­roz­ma­wiać, ale nie wiem czy masz ocho­tę.

– Nie… nie trze­ba – wy­du­kał pi­sarz.

***

 

 Je­chał au­to­bu­sem w stro­nę domu. Roz­my­ślał nad tym, co wy­da­rzy­ło się pod­czas spo­tka­nia, jak nie­spo­dzie­wa­nie za­cho­wał się Mi­chał. Przez tyle lat wy­da­wa­łem z nim książ­ki! – wy­krzyk­nął w gło­wie Marek. Emo­cje się w nim ko­tło­wa­ły, miał dość wszyst­kie­go, chciał tylko, aby dzień się skoń­czył. Nagle za­dzwo­nił te­le­fon, a kon­kret­nie Magda. Męż­czy­zna ode­brał:

– Tak?

– Dzwo­ni­łeś do mnie – od­po­wie­dzia­ła. – Wszyst­ko do­brze?

– Jasne. – Marek po­czuł w ustach słoną łzę. I wtedy wspo­mnie­nia wró­ci­ły. – Fak­tycz­nie chcia­łem z tobą po­roz­ma­wiać, ale już tego nie po­trze­bu­ję. Chyba.

 Wy­da­wa­ło mu się, jakby ktoś ma­glo­wał mu mózg ba­wiąc się nim, pod­rzu­ca­jąc do głowy nie­ist­nie­ją­ce wspo­mnie­nia. Prze­cież wcze­śniej tego dnia nie było… Praw­da?

– Przy­ja­dę do cie­bie, skoro “chyba” nie po­trze­bu­jesz po­roz­ma­wiać – oświad­czy­ła ak­cen­tu­jąc nie­pew­ność w sfor­mu­ło­wa­niu męż­czy­zny. – Będę o sie­dem­na­stej.

 Roz­łą­czył się. Nie umiał tego wy­ra­zić, ale w duchu dzię­ko­wał przy­ja­ciół­ce.

 

***

 

 Marek zwy­kle ucie­kał przed złymi my­śla­mi, jed­nak tym razem chciał sta­wić im czoła. Dla­te­go, że te myśli wy­da­wa­ły się mu nie­zwy­kle nie­po­ko­ją­ce. Nie­po­ko­ją­ce nie ze wzglę­du na treść, ale formę.

 Czuł, że są daw­ny­mi wspo­mnie­nia­mi – ta­ki­mi jak mgli­sta pa­mięć o daw­nym i od­le­głym dzie­ciń­stwie. Nie wi­dział ob­ra­zów, pa­mię­tał emo­cje. Pa­mię­tał… że coś było. Tylko co? – za­py­tał sam sie­bie nawet nie li­cząc na od­po­wiedź.

 Wie­dział, że nie od­czu­wał wtedy do­brych emo­cji, a je­dy­nie złe, rodem z naj­gor­szych kosz­ma­rów. Gdy myślał o tym, co się wy­da­rzy­ło, myśli od­da­la­ły się coraz bar­dziej i bar­dziej, po­wo­li zni­ka­jąc.

Nie wie­dział czy po­wie­dzieć o tym Mag­dzie, nie wie­rzył, że przy­ja­ciół­ka uzna za praw­dę hi­sto­rię o mgli­stych wspo­mnie­niach dnia, który już się odbył. Żyję w naj­gor­szym kosz­ma­rze, po­my­ślał, i nawet nie mam komu tego po­wie­dzieć.

 

***

 

Magda zja­wi­ła się kil­ka­dzie­siąt minut póź­niej, ubra­na w parkę oraz bluzę z kap­tu­rem. We­szła do środ­ka mó­wiąc:

– Dawno u cie­bie nie byłam.

 Uśmiech­nę­ła się wy­po­wia­da­jąc te słowa. Nie pró­bo­wa­ła być przy tym sztucz­na, na­praw­dę cie­szy­ła się na spo­tka­nie.

– Ja… też – od­po­wie­dział Marek. Rów­nież się uśmiech­nął, ale nie­szcze­rze. To nie był udany dzień i nic nie mogło tego zmie­nić.

Zdję­ła buty i kurt­kę. Oboje usie­dli na ka­na­pie, opie­ra­jąc się o nią. Nie przy­go­to­wa­łem nic do je­dze­nia! – po­my­ślał męż­czy­zna.

– Wiesz, ja może przy­go­tu­ję coś do…

– Je­dze­nia? Nie… Wiesz, nie po to tu przy­szłam – po­wie­dzia­ła. – Jak­bym chcia­ła coś zjeść to zo­sta­ła­bym w domu.

 Po­now­nie uśmiech­nę­ła się.

– Jak tam dzi­siaj? – za­py­ta­ła.

– Ktoś… chyba po­wie­dział mi coś bar­dzo przy­kre­go. Wiesz… Ja nawet nie czuję zło­ści. Tylko roz­pacz.

– A kim była ta osoba?

– Wy­daw­cą. Ma na imię Mi­chał.

– I co on ci po­wie­dział?

 Za­milkł. Było to dla niego wy­star­cza­ją­co upo­ka­rza­ją­ce do­świad­cze­nie za pierw­szym razem, nie chciał prze­ży­wać tego po raz drugi.

– Wiesz, to było okrop­ne prze­ży­cie… Ja… nie spo­dzie­wa­łem się cze­goś ta­kie­go! – wy­buch­nął. – On twier­dzi, że moje prace są nic nie warte.

– O gu­stach się nie dys­ku­tu­je, ale… Są po pro­stu lu­dzie bez gustu. I naj­wy­raź­niej taką osobą jest Mi­chał – za­żar­to­wa­ła Magda. – Nie wy­ślesz książ­ki do in­ne­go wy­daw­nic­twa?

– Wyślę – od­po­wie­dział. – Ale nie wiem, czy to coś po­mo­że.

– A dla­cze­go mia­ło­by nie pomóc?

– Pro­szę, nie śmiej się, ale… Ze mną dzie­je się coś dziw­ne­go. Albo z całym świa­tem, nie wiem – po­wie­dział Marek. – Za­sta­na­wia­łem się czy to tobie w ogóle mówić… Mam wra­że­nie, że ten dzień już kie­dyś był. Czuję to jak od­le­gły sen…

– Masz na myśli déjà vu? – za­py­ta­ła marsz­cząc brwi.

– Tak… Ale nie je­stem pewny – po­wie­dział nie ukry­wa­jąc stra­chu. – Boję się po­ło­żyć spać. Mam wra­że­nie, że kie­dyś spo­tka­ło mnie po tym coś złego. I było jesz­cze coś. Jakiś przed­miot, który to wy­wo­łał.

– Jaki?

 Marek sięgnął do pamięci, brnął przez mi­lio­ny męt­nych myśli, ni­czym sta­tek przez mie­li­znę. I zna­lazł.

– Książ­ka!

– Jaka książ­ka?

– Nie znam jej ty­tu­łu. Zna­la­złem nią przy śmiet­ni­ku i tego sa­me­go dnia zacząłem czytać. Potem po­ło­ży­łem się spać, ale nie wiem co wy­da­rzy­ło się dalej.

– Połóż się.

– Słu­cham?

– Połóż się obok mnie. I za­śnij. Będę cię pil­no­wać. Obie­cu­ję, że nic złego się nie sta­nie – za­pew­ni­ła.

– Skoro tak mó­wisz… – od­po­wie­dział z nie­pew­no­ścią.

 Oparł głowę o udo Magdy. My­ślał, że nie bę­dzie mógł za­snąć o tak wcze­snej go­dzi­nie, ale szyb­ko zdał sobie spra­wę, że tak na­praw­dę cze­kał na od­po­czy­nek. Chwi­lę póź­niej już spał.

 

***

 

 Marek obu­dził się nagle, jakby ktoś ude­rzył go w po­li­czek, cho­ciaż miesz­kał sam. Znaj­do­wał się w sa­lo­nie wła­sne­go miesz­ka­nia, sie­dział na fo­te­lu z książ­ką w ręku. Co ja ro­bi­łem? – po­my­ślał. Wstał. Zer­k­nął na te­le­fon przy­po­mi­na­jąc sobie o spo­tka­niu z wy­daw­cą.

 W po­śpie­chu opu­ścił miesz­ka­nie, wsiadł do au­to­bu­su i od­je­chał. Dzie­sięć minut póź­niej był już na miej­scu. Wy­siadł z po­jaz­du i wszedł do lo­ka­lu, nie­zgrab­nie po­pra­wia­jąc burzę wło­sów na gło­wie. Pod­szedł do sto­li­ka, aż nagle ude­rzy­ło w niego dziw­ne uczu­cie wy­ob­co­wa­nia, jakby je­dy­nie oglą­dał film, na któ­rym się znaj­du­je nie mając żad­ne­go wpły­wu na jego prze­bieg.

 Za­krę­ci­ło się mu w gło­wie. My­ślał, że upada, ale wcale tak nie było. Usiadł i po­pro­sił kel­ne­ra o czte­ry kawy. Czar­ne, bez mleka i cukru. “Nie po­wi­nie­neś pić tyle kawy”, po­wie­dział do Marka głos w gło­wie. Zi­gno­ro­wał myśl.

– I co z wy­da­niem tej książ­ki? – za­py­tał Marek.

– Ja­kiej książ­ki? – Mi­chał uniósł jedną z brwi.

– No, mojej. „Uciecz­ka”, taki ma tytuł. Umó­wi­li­śmy się wczo­raj na spo­tka­nie, za­dzwo­ni­łeś do mnie wie­czo­rem.

Pi­sarz ner­wo­wo po­pra­wił włosy li­cząc, że wy­daw­ca roz­po­zna go.

– Nie ko­ja­rzę.

 Marek wziął głę­bo­ki od­dech.

– Mi­chał, pro­szę nie żar­tuj.

– Skąd ty do cho­le­ry znasz moje imię?!

– Prze­cież wy­da­łeś moje cztery ksią­żki!

– Odejdź od mo­je­go sto­li­ka, za chwi­lę mam spo­tka­nie. Nie wiem kim je­steś, ani skąd się wzią­łeś, ale do­brze ci radzę, odejdź stąd.

 Marek wstał i po­wo­li wy­co­fał się z re­stau­ra­cji. Przed wyj­ściem uiścił ra­chu­nek.

Nie wierzył w to, co się wy­da­rzy­ło.

 

***

 

 W domu za­dzwo­nił do Magdy:

– Chcia­ła­byś się ze mną spo­tkać? Do­szło do… nie­cie­ka­we­go in­cy­den­tu.

– Cze­kaj…? Kto dzwo­ni? Skąd masz mój numer? – po­wie­dzia­ła agre­syw­nie. – Aaa… pew­nie znowu gdzieś był wy­ciek da­nych… Spraw­dzę za chwi­lę w in­ter­ne­cie…

– Nie, to ja, Marek. – męż­czy­zna sta­rał się wy­ma­wiać swoje imię jak naj­do­kład­niej. – Do­dzwo­ni­łem się do Magdy, praw­da?

– Tak, do­dzwo­ni­łeś się do Magdy. Ale to musi być jakaś po­mył­ka. Zwy­kły zbieg oko­licz­no­ści…

– Cze­kaj, za­dzwo­nię jesz­cze raz!

 Roz­łą­czył się.

 Po­now­nie wy­brał z listy kon­tak­tów numer ozna­czo­ny na­pi­sem MAGDA PRZY­JA­CIÓŁ­KA. Wszyst­ko się zga­dza­ło, pod­pis, numer… Tak, to to, po­my­ślał. Za­dzwo­nił.

– Cześć Magda.

– Ro­bisz sobie jaja? – żach­nę­ła się roz­mów­czy­ni.

 Marek mógł­by przy­siąc, że to ten je­dy­ny, praw­dzi­wy głos jego przy­ja­ciół­ki, ale teraz sam w to wąt­pił.

 Ko­bie­ta roz­łą­czy­ła się i już wię­cej nie ode­bra­ła te­le­fo­nu.

 

***

 

 Męż­czy­zna pró­bo­wał po­łą­czyć się z kil­ko­ma zna­ny­mi mu oso­ba­mi, nie­ste­ty na marne. Nikt nie od­bie­rał, a jeśli już to od razu roz­łą­czał się mó­wiąc, że mu­sia­ła zajść po­mył­ka.

 Pi­sarz nie wie­dział, co wła­ści­wie się stało. Ro­zu­miał, że jedna czy dwie osoby mogły nie zro­zu­mieć jego głosu, ale nawet naj­lep­si przy­ja­cie­le od­wró­ci­li się od niego.

 Dla­cze­go? – zadał sobie to py­ta­nie przy­naj­mniej kilka razy.

Po obie­dzie za­siadł do pi­sa­nia, jed­nak zda­nia nie ukła­da­ły się w nic kon­kret­ne­go, a z każ­dym ko­lej­nym wstu­ki­wa­nym zna­kiem rosła tylko fru­stra­cja. Od dawna nie tra­fił na blo­ka­dę twór­czą czy zu­peł­ny brak weny. Aż do dzi­siaj.

 Wie­czo­rem po­ło­żył się do łóżka, ale sen nie nad­szedł. Leżał je­dy­nie, roz­my­śla­jąc o tym, co się wy­da­rzy­ło. “Zo­sta­wi­li cię”, mó­wi­ła jedna myśl. “Je­steś nikim”, druga. Ata­ko­wa­ły go ze­wsząd, za­tru­wa­ły umysł, do­ty­ka­ły nie­zna­nych mu dotąd miejsc w mózgu, łap­czy­wie zrzu­ca­ły ze scho­dów pro­wa­dzą­cych do upra­gnio­ne­go snu i odej­ścia od na­tręt­nych myśli.

 Po­szedł napić się wody, a potem do ła­zien­ki. Po­wta­rzał ten marsz kil­ku­krot­nie, aż wresz­cie za­uwa­żył słoń­ce za za­sło­na­mi. Te­le­fon po­ka­zy­wał go­dzi­nę szó­stą rano.

 Udał się do kuch­ni i zjadł tosty. Nie miał żad­nej pracy poza pi­sa­niem, więc mógł rów­nie do­brze spać przez cały dzień. Jed­nak nie czuł się zmę­czo­ny na tyle, aby wró­cić do łóżka. Przy­naj­mniej na­stęp­nym razem szyb­ko zasnę, po­cie­szył się w my­ślach.

 

***

 

 Na­stęp­nej nocy po­ło­żył się w łóżku o go­dzi­nie dwu­dzie­stej dru­giej, co było, jak na niego, wy­jąt­ko­wo wcze­snym cza­sem. Rano nie był zmę­czo­ny, jed­nak już w oko­li­cach po­łu­dnia po­czuł sen­ność, a póź­nym po­po­łu­dniem ledwo po­wstrzy­my­wał się przed pad­nię­ciem na twarz.

 Po­mi­mo zmę­cze­nia sen nie nad­szedł o dwu­dzie­stej dru­gie, ani o dwu­dzie­stej trze­ciej, ani o dwu­dzie­stej czwar­tej. Nie nad­szedł nawet dwie go­dzi­ny po pół­no­cy, a cho­ciaż o trze­ciej męż­czy­zna czuł się już wy­koń­czo­ny, nie spał.

 Czas mijał. Go­dzi­na wy­da­wa­ła się trwać dwie mi­nu­ty, a dwie mi­nu­ty go­dzi­nę. Pró­bo­wał czy­tać książ­kę zna­le­zio­ną za­le­d­wie kilka dni temu przy śmiet­ni­ku, aby tylko nie my­śleć o braku snu i o mi­lio­nie in­nych rze­czy, jed­nak zmę­cze­nie nie po­zwa­la­ło mu na sku­pie­nie się.

 Po­now­nie po­wi­ta­ło go wscho­dzą­ce słoń­ce. Wstał, zjadł ka­nap­ki. Wypił kawę, aby nie upaść z wy­cień­cze­nia. Przez cały dzień pró­bo­wał pisać, ale zmę­cze­nie nie po­zwa­la­ło mu na to. Po­wo­li odchodził od zmy­słów, a wszyst­kie chwi­le zle­wa­ły mu się w jedno wiel­kie wspo­mnie­nie.

Gdzieś tam w gło­wie po­ja­wia­ły się strzęp­ki wspo­mnień, o któ­rych nie wie­dział – jakaś książ­ka, jakaś tak­sów­ka, jakaś roz­mo­wa. Wszyst­ko było ja­kieś, nie­zbyt kon­kret­ne, mgli­ste i ukry­te w naj­dal­szych za­ka­mar­kach umy­słu.

 Pił dużo kawy, mimo oczy­wi­stych sy­gna­łów wy­da­wa­nych przez or­ga­nizm ozna­cza­ją­cych, że na dziś już dość ko­fe­iny – bólów głowy, brzu­cha i drga­wek. “Nie mo­żesz tyle pić”, za­wtó­ro­wał głos w gło­wie. Coraz trud­niej mu było igno­ro­wać myśli, a cią­gle ich przy­by­wa­ło. “Nie umiesz pisać”, mó­wi­ły, “nikt ci nie po­mógł”, po­wta­rza­ły.

Wy­da­wa­ły się wy­jąt­ko­wo celne, ata­ko­wa­ły naj­wraż­liw­sze punk­ty umy­słu Marka.

 Po ­po­łu­dniu po pro­stu po­ło­żył się w łóżku, jed­nak nie za­snął. Spę­dził w ten spo­sób kil­ka­na­ście go­dzin, aż do rana. Wtedy głosy zmie­ni­ły się na jesz­cze bar­dziej do­nio­słe.

 Nie wstał z łóżka. Czuł się zbyt zmę­czo­ny. Żył w naj­gor­szym kosz­ma­rze.

 

***

 

 Wstał około dwu­na­stej, nie mogąc dłu­żej wy­trzy­mać krzy­ków nio­są­cych się po gło­wie.

„Wszy­scy się od cie­bie od­wró­ci­li”, mówił głos. „Wszy­scy”. Za­pa­rzył kawę (”nie po­wi­nie­neś pić tyle kawy”), aby uci­szyć wy­po­wie­dzi. Wypił napój dusz­kiem, ale nie po­czuł się le­piej, jakby ko­fe­ina prze­sta­ła dzia­łać.

 Co się ze mną stało? – po­my­ślał. Pró­bo­wał chwy­cić się tej re­flek­sji, jed­nak nie umiał.

 Po­cze­kam do nocy, może zasnę, wma­wiał sobie.

 W końcu ba­da­cze twier­dzą, że brak snu za­bi­ja.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Mocny. mroczny horror, trochę przypomina mi “Pokój 1408”. Całkiem luźno przypomniałam sobie jeszcze książkę, nie mającą żadnego tytułu ani autora czy okładki i wpływającą na każdego czytającego inaczej, a wspomnianą w "Siódmym wtajemniczeniu” Niziurskiego, gdzie odgrywała ważną rolę. :)

Czytelnik utożsamia się dość szybko z głównym bohaterem i za wszelką cenę chce poznać, co się z nim dalej stanie. 

Zakończenie jeszcze bardziej intryguje. 

Bardzo mi się podobało, ja takie horrory uwielbiam.

Pozdrawiam. 

 

 

Pecunia non olet

Wielkie dzięki za komentarz, Bruce, cieszę się, że opowiadanie spodobało się Tobie.

All in all, it was all just bricks in the wall

Dziękuję, pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Czytałam z pewnym zaciekawieniem, bo intrygowała mnie znaleziona książka i miałam wrażenie, że to za jej sprawą bohater w tak szczególny sposób przeżywa kolejne dni, ale cóż, skończyłam lekturę i muszę wyznać, że nic z tej historii nie zrozumiałam – nic mi się tu kupy nie trzyma, nie wiem, jaka była rola książki, nie wiem, co było jawą, a co snem i siedzę teraz z szeroko rozwartym otworem gębowym, i nie mam pojęcia, co miałeś nadzieję opowiedzieć. :(

Wykonanie, co stwierdzam z ogromną przykrością, pozostawia bardzo wiele do życzenia.

 

Książ­ka. Le­ża­ła przy koszu na śmie­ci, po­zo­sta­wio­na przez by­łe­go wła­ści­cie­la… ―> Skąd wiadomo, że położył ją tam były właściciel, a nie ktoś całkiem przypadkowy?

 

A gdyby ktoś po­rzu­cił w ten spo­sób moją książ­kę? – po­my­ślał. ―> Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: Zapis myśli bohaterów

 

i prze­wra­cał okład­kę na lewą stro­nę. ―> Czy okładka ma lewą stronę?

 

a na­stęp­nie za­siadł w biu­rze przy lap­to­pie. ―> Skoro rzecz dzieje się w mieszkaniu, to raczej: …a na­stęp­nie za­siadł w gabinecie  przy lap­to­pie.

 

Już piłem rano, po­wie­dział do sie­bie. ―> Skoro powiedział, to należałoby to zapisać:

– Już piłem rano – po­wie­dział do sie­bie.

 

czuł fru­stra­cję z po­wo­du te­le­fo­nu o wie­czo­ro­wej porze. ―> …czuł fru­stra­cję z po­wo­du te­le­fo­nu o wieczornej porze. Lub: …czuł fru­stra­cję z po­wo­du te­le­fo­nu o tak późnej porze.

Za SJP PWN: wieczorowy 1. «o stroju: stosowany na przyjęcie, bal odbywające się wieczorem» 2. «dotyczący systemu nauczania przeznaczonego dla osób pracujących, polegającego na tym, że zajęcia odbywają się wieczorem»

 

wy­szedł wy­gi­na­jąc twarz w gry­mas zmę­cze­nia. ―> A może: …wy­szedł, przywołując na twarz wyraz/ gry­mas zmę­cze­nia.

 

Klu­cze zo­sta­ły we­wnątrz miesz­ka­nia. ―> Raczej: Klu­cze zo­sta­ły w miesz­ka­niu.

 

Przez resz­tę drogi oboje mil­cze­li… ―> Piszesz o dwóch mężczyznach, więc: Przez resz­tę drogi obaj mil­cze­li

Oboje to mężczyzna i kobieta.

 

dźwięk sil­ni­ka kil­ku­let­nie­go Mer­ce­de­sa. ―> …dźwięk sil­ni­ka kil­ku­let­nie­go mer­ce­de­sa.

Nazwy samochodów piszemy małą literą. http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

Sa­mo­chód po­ru­szał się z pręd­ko­ścią sto dwa­dzie­ścia ki­lo­me­trów na go­dzi­nę. ―> Sa­mo­chód po­ru­szał się z pręd­ko­ścią stu dwudziestu ki­lo­me­trów na go­dzi­nę.

 

Gdzie je­dzie­my? ―> Dokąd je­dzie­my?

 

Bar­dzo za­le­ża­ło mu nad wy­da­niem książ­ki… ―> Bar­dzo za­le­ża­ło mu na wy­da­niu książ­ki

 

kwe­stie fi­nan­so­we były dru­go­rzęd­ne. Nie­któ­rzy mogli to uwa­żać za wiel­kie ego… ―> Jaki jest związek między finansami, a wielkim ego?

 

Wtedy przy­szła ta jedna myśl, ude­rza­jąc go w umysł… ―> Co to znaczy, że myśl uderzyła go w umysł?

 

Zu­peł­nie, jak w tej…, ―> Po wielokropku nie stawia się przecinka.

 

pi­sarz prze­cho­dził przez mgli­ste, wil­got­ne ulice… ―> Raczej: …pi­sarz ­cho­dził po mglistych, wilgotnych ulicach

 

Z nieba spadł deszcz, więc zre­zy­gno­wa­ny wró­cił do domu. ―> Czy deszcz mógł spaść inaczej, nie z nieba?

Może wystarczy: Zaczęło padać, więc zre­zy­gno­wa­ny wró­cił do domu.

 

Gdy za­sta­na­wiał się, co się wy­da­rzy­ło, myśli od­da­la­ły się coraz bar­dziej… ―> Lekka siękoza.

 

o mgli­stych wspo­mnie­niach dnia, który już się odbył. ―> Czy dzień się odbywa, czy może raczej: …o mgli­stych wspo­mnie­niach dnia, który już minął.

 

– Ktoś… chyba po­wie­dział do mnie coś bar­dzo przy­kre­go. ―> – Ktoś… chyba po­wie­dział mi coś bar­dzo przy­kre­go.

 

– Wy­daw­cą. Na­zy­wa się Mi­chał. ―> – Wy­daw­cą. Na imię ma Mi­chał.

 

Marek wró­cił do pa­mię­ci… ―> Można wrócić pamięcią do jakiegoś wydarzenia, ale nie można wrócić do pamięci.

 

i tego sa­me­go dnia przy­stą­pi­łem do czy­ta­nia. ―> Raczej: …i tego sa­me­go dnia zacząłem czytać.

 

Nie do­wie­rzał w to, co się wy­da­rzy­ło. ―> Nie wierzył w to, co się wy­da­rzy­ło.

 

Po­wo­li od­bie­gał od zmy­słów… ―> Po­wo­li odchodził od zmy­słów

 

Po­po­łu­dniu po pro­stu po­ło­żył się w łóżku… ―> Po ­po­łu­dniu po pro­stu po­ło­żył się w łóżku

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za komentarz, Regulatorzy.

skończyłam lekturę i muszę wyznać, że nic z tej historii nie zrozumiałam – nic mi się tu kupy nie trzyma, nie wiem, jaka była rola książki, nie wiem, co było jawą, a co snem i siedzę teraz z szeroko rozwartym otworem gębowym, i nie mam pojęcia, co miałeś nadzieję opowiedzieć. :(

Obawiałem się, że nie zdołam dobrze wytłumaczyć, co mam na myśli. Mogę więc tylko podać wytłumaczenie fabuły, które napisałem na potrzeby bety:

Książka to zwykły przedmiot paranormalny, który sprowadził na Marka niekończący się koszmar, gdy ten zaczął ją czytać. Nie ma w tym głębszego sensu, jedynie luźne powiązanie pomiędzy głównym bohaterem (pisarzem), a przedmiotem (książką).

Jak działa koszmar? To wbrew pozorom proste, chociaż prawdopodobnie nie zdołałem tego dobrze wytłumaczyć. Za każdym razem, gdy Marek zasypia przechodzi do następnego “poziomu” snu. Kolejne poziomy są nie tyle straszniejsze, co bardziej “osobiste”. Za pierwszym razem doświadcza dwóch strasznych wydarzeń – napadu i zniszczenia/okradzenia mieszkania. Zasypia i przechodzi na kolejny “level”, który jest już bardziej osobisty niż pierwszy – Michał nie wyda jego książki. Jest to lęk, który może mieć tylko on i inni pisarze, a nie każdy człowiek.

Następnie zasypia i budzi się znowu. Na trzecim poziomie pierwszym niepokojącym wydarzeniem jest brak kawy. We wcześniejszych i późniejszych fazach tekstu mogłaś zauważyć, że Marek zażywa ten napój bardzo chętnie i bardzo często, jest wręcz od niego uzależniony. To jeszcze bardziej osobisty lęk, który nie dotyczy wszystkich. Gdy Marek spotyka się z wydawcą ten mówi mu, że nie wyda jego książki ze względu na jego nikłe wartości artystyczne – aby mieć taki lęk trzeba nie tylko być pisarzem, ale również być wrażliwym na krytykę. Po spotkaniu Marek spotyka się z przyjaciółką, zasypia i przechodzi na czwarty poziom snu.

Pierwszy lęk w czwartym śnie – bycie zapomnianym przez znajomych. Lęk nierozerwalnie związany z głównym bohaterem. Potem pojawia się brak weny, głosy w głowie, natrętne myśli i, ostatecznie, bezsenność.

Nie wiem jak interpretujesz bezsenność. W założeniu ma być to strach Marka przed nieobudzeniem się z koszmaru, bo do przejścia na następny “poziom” koszmaru niezbędny jest sen. Pytanie, co się stanie, gdy zasnąć nie można. Śmierć? Utknięcie na ZAWSZE w koszmarze? A jeśli to pierwsze, to co się dzieje potem? Umiera się naprawdę, czy budzi ze snu? Jestem ciekawy jak to interpretujesz.

Dzięki za dużo uwag technicznych, jednak nie mogę zgodzić się z nimi wszystkimi.

Książka. Leżała przy koszu na śmieci, pozostawiona przez byłego właściciela… ―> Skąd wiadomo, że położył ją tam były właściciel, a nie ktoś całkiem przypadkowy?

Jeśli ta osoba pozostawiła książkę, musiała mieć do niej dostęp, czyli formalnie była właścicielem.

i przewracał okładkę na lewą stronę. ―> Czy okładka ma lewą stronę?

Tak. Właściwie czemu miałaby nie mieć?

kwestie finansowe były drugorzędne. Niektórzy mogli to uważać za wielkie ego… ―> Jaki jest związek między finansami, a wielkim ego?

Jeśli bardziej tobie zależy na samym wydaniu książki, niż kwestiach finansowych to jak najbardziej możesz (ale NIE MUSISZ) mieć wielkie ego.

Nie dowierzał w to, co się wydarzyło. ―> Nie wierzył w to, co się wydarzyło.

Co jest nie tak z tym zdaniem?

Pozdrawiam

All in all, it was all just bricks in the wall

Oba­wia­łem się, że nie zdo­łam do­brze wy­tłu­ma­czyć, co mam na myśli.

No cóż, Simeone, Twoje obawy okazały się uzasadnione. Jakkolwiek objaśnienia rzuciły nieco światła na to, czego doświadczał Marek, to nie mogę powiedzieć, że zdołałeś mnie przekonać do swojego pomysłu. Mam wrażenie, że błędnie założyłeś, iż czytelnik domyśli się tego, co miałeś w głowie, kiedy pisałeś opowiadanie. Ja się nie domyśliłam. Wolałabym, aby to, co znalazło się w wyjaśnieniach, dało się przeczytać w opowiadaniu. Jednakowoż dziękuję za wyjaśnienie.

 

Jeśli ta osoba po­zo­sta­wi­ła książ­kę, mu­sia­ła mieć do niej do­stęp, czyli for­mal­nie była wła­ści­cie­lem.

Niekoniecznie. Ktoś mógł zgubić książkę, a całkiem ktoś inny ją znaleźć i położyć przy koszu.

 

Tak. Wła­ści­wie czemu mia­ła­by nie mieć?

Zapytałam, bo nigdy nie przyszło mi do głowy, aby drugą, wewnętrzną stronę okładki nazywać lewą stroną.

 

Jeśli bar­dziej tobie za­le­ży na samym wy­da­niu książ­ki, niż kwe­stiach fi­nan­so­wych to jak naj­bar­dziej mo­żesz (ale NIE MU­SISZ) mieć wiel­kie ego.

To także nie była uwaga, a tylko pytanie o rzeczoną zależność.

 

Co jest nie tak z tym zdaniem?

Nie dowierzać to nie mieć zaufania, a nie wydaje mi się, by można nie mieć zaufania do tego, co się wydarzyło.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Interesujący horror.

Fajnie narasta koszmar, chociaż nie wszystkie rzeczy do mnie przemawiają. OK, facet lubi kawę. Ale naprawdę jej brak to taka straszna rzecz? Wydaje mi się, że bywają gorsze nieszczęścia.

Dlaczego nikt mu nie umarł? Taki egoista?

Zgodzę się z Reg, że sporo zostało w Twojej głowie. IMO, warto by podkreślić związek między książką a strachami. I lepiej pokazać, że każdy kolejny etap jest gorszy.

Babska logika rządzi!

Wielkie dzięki za komentarz, Finklo.

All in all, it was all just bricks in the wall

Cześć, Simeone,

intrygujące opowiadanie, pomysł świetny, szkoda jednak, że niewykorzystany :( Jakby zabrakło mu trochę znaków. Czytelnik powinien poznać trochę bardziej tę tajemniczą książkę, bo w końcu przez nią bohater miał problemy. Od niej się zaczęło, sama w sobie intrygowała, ale bohater nawet nie kapnął się, że to przez nią. Przez to poczułam zawód. Fajnie, jakby próbował się jej pozbyć, ale i tak nic by to nie pomogło. Mogło się okazać, że to, co czytał, było spisem katastrof poprzedniego posiadacza. Tak przynajmniej myślałam, że poprowadzisz fabułę :)

 

 

– Czy ty ze mnie żartujesz? – Na twarzy pisarza pojawił się ironiczny uśmiech. Nie dowierzał w absurd doświadczanej sytuacji.

Zaznaczone zdanie wydaje się kompletnie niepotrzebne, wręcz źle wygląda. Już samo “Czy ty ze mnie żartujesz?” nakreśla to, że bohater nie dowierza. Osobiście skreśliłabym całe to didaskalia i napisała po prostu: “Nie dowierzał” albo” żachnął się”.

 

 

Chciałem tobie dać jeszcze jedną szansę, ale wiesz… Jesteś po prostu beztalenciem.

“ci”

 

“Nie umiesz pisać”, mówiły, “nikt tobie nie pomógł”, powtarzały.

To samo.

 

 

Więc ogólnie mi się podobało, nie powiem, żebym źle spędziła czas. Byłam cały czas zaintrygowana, ale koniec po prostu rozbił je w mak. Powodzenia w dalszym pisaniu! :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Dzięki za komentarz, LanaVallen. Już wprowadziłem zaproponowane przez Ciebie zmiany.

Pozdrawiam :)

All in all, it was all just bricks in the wall

Pomysł fajny, ale chyba za dużo zostało w Twojej głowie. Rozumiem, że czytanie znalezionej książki rozpoczęło koszmar bohatera, rozumiem, że bohater przeżywał wszystkie sytuacji, których jakoś podświadomie się obawiał. Nie rozumiem jednak, co takiego było w książce, albo czym była książka, że spowodowała takie konsekwencje.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dzięki za komentarz, Irka_Luz!

All in all, it was all just bricks in the wall

Horror osobliwy. Fajnie budujesz napięcie i wkręcasz bohatera w coraz gorsze zachowania. Kolejne koszmary narastają miarowo, dając mi czas na przetrawienie treści.

Jednak w tej historii jest trochę rzeczy, które nie wiem, po co były. Naczelna z nich – książka. Bardzo mocno ją naświetliłeś, czyniąc ją tym samym istotnym wydarzeniem fabularnym. Tymczasem nic z tego nie wynikło. Nie wiem, czy to był fałszywy trop czy może związek był dużo bardziej subtelny, ale jeśli tak – nie odgadłem tego.

Technicznie tekst dobry, czytałem płynnie, choć czasem coś zachrzęściło.

Podsumowując: dobry horror, jednak pewne kwestie wymagałyby dogrania od strony wykonawczej lub fabularnej.

 

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki za komentarz, NoWhereMan!

Jednak w tej historii jest trochę rzeczy, które nie wiem, po co były. Naczelna z nich – książka.

Książka miała mieć początkowo trochę większą rolę, ale niezbyt wiedziałem jak to rozwinąć, więc uczyniłem ją zwykłym przedmiotem paranormalnym. Chyba trochę zabrakło mi zdecydowania, co zrobić z tym elementem.

All in all, it was all just bricks in the wall

Mam problem, aby wyrazić zdanie na temat tego opowiadania. Mamy tutaj horror, całkiem przyzwoicie napisany i zaczynający się dość interesująco. W miarę czytania jednak, kiedy jasnym już było, że to książka wprowadziła Marka w tę przerażającą pętlę czasową, całość zaczęła się nieco dłużyć. Scenki niespecjalnie różniły się od siebie i choć rozumiem, że to zabieg fabularny, to jednak zrobiły na mnie wrażenie po prostu dość nudnych.

Z uwag technicznych, nazwa kontaktu “MAGDA PRZYJACIÓŁKA” nieco mnie rozbawiła, co na moment zepsuło całkiem nieźle trzymany klimat. Zapisywanie w ten sposób kontaktu do przyjaciół wydało mi się dość dziwne. :p

Podoba mi się za to zakończenie – mroczne, gęste, niby otwarte, ale jednak w jakiś sposób wskazujące na to, jak historia się zakończy.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Dzięki za przeczytanie i komentarz, Verus!

All in all, it was all just bricks in the wall

Nowa Fantastyka