- Opowiadanie: Toluca - Gorzkie Echa

Gorzkie Echa

Jedno z moich prequlowych opowiadań. Wstęp do dłuższej opowieści. Właściwie połączenie wszystkiego co sama lubię czytać.  Mam nadzieję, że znajdzie tu choć jednego amatora takich "historyjek " :) 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Gorzkie Echa

Talavar wstrzymał konia. Był zmęczony. Nie tyle długą i dość wyczerpującą jazdą, co faktem, że powrót w te strony kosztował go niemało nerwów. Całą drogę starał się to maskować i udawać sam przed sobą, że jest inaczej. Zdawało mu się, że przez te wszystkie lata, tłumienie wyrzutów sumienia opanował do perfekcji. Mylił się.

Rżenie za jego plecami wyrwało go z zamyślenia i przypomniało, że nie jest sam. Westchnął. Był raczej typem samotnika, nie lubił gdy podczas misji ktoś plątał mu się pod nogami, zwłaszcza jeśli wymagał przy tym opieki i prowadzenia. To rozpraszało, nie pozwalało w pełni skupić się na zadaniu. Niestety, każdy z członków Zakonu dostawał czasami młodzika na przeszkolenie. Tym razem padło na niego.

– Zaczekaj tu – powiedział do towarzysza, po czym sam wjechał na most prowadzący do głównej bramy miasta.

Zatrzymał się tuż przed nią i zamienił kilka słów ze strażnikami. Gdy po chwili brama szczęknęła głośno, odwrócił się i dał znać podopiecznemu by udał się za nim.

Młody jeździec usłuchał i nie spuszczając wzroku ze straży ściskających w dłoniach halabardy, wjechał za Talavarem do miasta.

Bramę zamknięto z trzaskiem.

– Nie byli zadowoleni, że muszą nas wpuścić.

– Na szczęście bycie rycerzem Żywej Energii otwiera wiele drzwi – powiedział Talavar tonem mędrca.

Chłopak spojrzał na towarzysza spod opadających mu na twarz, jasnych włosów i przez dłuższą chwilę przypatrywał mu się badawczo.

– Pokazałem im list od króla – wyjaśnił rycerz.

Młodzieniec uśmiechnął się pod nosem, po czym rozejrzał z zaintetesowaniem. Jechali brukowaną uliczką, skąpaną w bladym świetle przydrożnych latarni, mijając piętrowe kamienice, których mieszkańcy zapewne powoli szykowali się do snu. Sam również chętnie by to uczynił, zwłaszcza że ostatnie noce spędził na twardej ziemi i zaczynał tęsknić za odrobiną luksusu w postaci łóżka.

Najwyraźniej jednak rycerz miał inne plany, bo odbił nagle z czystej uliczki, prosto na upaćkaną błotem drogę i bez słowa jechał na przód. Odgłosy mało porywającej muzyki i ożywionych rozmów, wytyczały cel podróży. Na końcu niezbyt pięknej dzielnicy ukazała się równie szpetna gospoda.

Chłopak wzdrygnął się. Czuł na sobie spojrzenia zarówno skąpo odzianych kobiet, stojących przy drodze, jak i skrytych w półmroku, oprychów.

Talavar zsiadł z konia i polecił młodzikowi by zrobił to samo, a następnie sam zaprowadził zwierzęta na tyły budynku. Gdy wrócił koło jego podopiecznego kręciło się już kilka rozchichotanych panienek. Uśmiechnął się na widok miny chłopaka, który usilnie starał się ignorować zalotne zaczepki. Cóż, miał pokazać mu to i owo, a przecież nic tak nie uczy życia jak miejska ulica. Wystarczyło tego jednak jak na pierwszą lekcję i rycerz pociągnął go za sobą w kierunku drzwi.

– Co z końmi?

– Spokojnie, Mik. Są w dobrych rękach.

Określenie "dobre ręce" jakoś nie pasowało chłopakowi do tutejszych widoków.

– Czemu nie pojechaliśmy prosto do pałacu?

– Mogliśmy – odparł Talavar – ale król chciał nas widzieć jutro, więc jest to dobra okazja aby poznać tutejsze zwyczaje, problemy, a także jadło. A gdzie jest ku temu lepsza okazja niż w miejscowej karczmie?

Nie odpowiedział. Zastanawiał się co ciągnęło jego opiekuna do takich miejsc. Wszedł za nim do środka i pobieżnie przebiegł wzrokiem po zebranym w nim towarzystwie, pomiędzy którym zwinnie przemykała kelnerka. Raz po raz ktoś klepnął ją w tyłek, co najwyraźniej niezbyt jej przeszkadzało. Co więcej, odpowiadała na to uśmieszkiem.

Mik spojrzał na rycerza nieco zmieszany, a ten w odpowiedzi wskazał mu wolne miejsce pod ścianą. Usiadł, choć nie miał co do tego przekonania. Był młody, nie miał doświadczenia w bywaniu w takich miejscach. Początkowo cieszył się, że będzie mógł towarzyszyć rycerzowi w misji, nigdy wcześniej nie miał okazji bywać w terenie. Teraz nie był pewny czy nie wolałby wrócić za zakonne mury. Tam wszystko wydawało się prostsze.

Z zamyślenia wyrwał go Talavar, który wyłonił się nagle z tłumu i przysiadł do stolika.

– Załatwiłem nocleg – oznajmił – jednak zanim udamy się na spoczynek, zjemy sutą kolację. Sprawdzimy czy jedzenie tu smakuje równie dobrze jak pachnie.

– Stać nas? – Mik spojrzał podejrzliwie na rycerza.

– Zakon stawia. Poza tym z pustym żołądkiem bardzo źle się śpi, a jeszcze gorzej myśli, dlatego jutro postawi nam również porządne śniadanie.

Chłopak ze zdziwienia aż otworzył usta. Zamknął je dopiero gdy kelnerka postawiła przed nim nieduży kubek, a przed Talavarem pokaźny kufel.

– Myślałem, że rycerzom nie wolno pić – powiedział, patrząc jak mężczyzna bierze spory łyk.

– Owszem – odpowiedział Talavar i starł pianę z zarostu – ale na służbie, a ta jakoby zaczyna się dopiero jutro.

 

***

 

Niesławną dzielnicę opuścili z rana.

Mimo łóżka, była to jedna z gorszych nocy jakie Mik miał okazję przespać w ostatnim czasie. Ciągłe hałasy dochodzące z karczmy, a nierzadko i z ulicy. Świadomość, że ludzie, od których pochodziły, nie należeli do najuczciwszych. To wszystko składało się na atmosferę nie sprzyjającą szybkiemu zasnięciu. Chyba, że było się Talavarem. On nie miał z tym najmniejszego problemu, spał jak zabity przez całą noc, nawet nie nastawiwszy się na czuwanie. Mik nie był tym aż tak zaskoczony, rycerz dostatecznie znieczulił się przed udaniem na spoczynek, choć podejrzewał, że i bez tego spokojnie dałby radę zmrużyć oko.

Na szczęście ten epizod był już za nimi. A przynajmniej w duchu na to liczył. Rozkoszował się teraz o wiele przyjemniejszym widokiem. Czyste, brukowane uliczki. Zadbane kamienice. Zdecydowanie czuł się w tej części miasta o wiele lepiej.

A mimo to coś mu w niej nie pasowało.

Przystanął na chwilę i rozejrzał. Nigdy wcześniej nie był w tak dużym mieście. Pavitra, w której znajdował się Zakon i gdzie obecnie mieszkał, była przy Bothom miasteczkiem i miała zupełnie inny, górsko-morski klimat. Jednak różnica, którą nagle zauważył nie wynikała z wielkości.

– Idziesz? – spytał Talavar, widząc że chłopak stoi niezdecydowany.

– Gdzie są wszyscy?

W dzielnicy, w której przyszło im spędzić noc, było może i okropnie, ale przynajmniej tętniło tam jakieś życie. Centrum, choć ładne i estetyczne, wyglądało na wymarłe.

Talavar wzruszył ramionami.

– Dowiemy się gdy dojdziemy na miejsce. Chodź.

Mik nie oponował. Ruszył za rycerzem, zerkając ukradkiem na budynki. Nawet w oknach nie było życia. Zaczynał ogarniać go niepokój oraz dziwne przeczucie, że ktoś ich obserwuje. W pobliżu nie widział jednak nikogo. Ciarki przeszły mu po plecach. Rozluźnił się nieco dopiero, gdy minął ich patrol straży miejskiej, który nagle wyłonił się z zaułka.

Jednak ktoś tu żyje, pomyślał.

Przejęty własnym spostrzeżeniem, nie zauważył nawet kiedy znaleźli się w pałacu. Wrócił myślami na ziemię dopiero gdy dotarł do niego głos Talavara. Rycerz rozmawiał z niskim, nad wyraz odżywionym i kolorowo odzianym mężczyzną. Mik nie znał się na strukturze pałacowej, ale na oko był w stanie stwierdzić, że to jakiś wysoko postawiony urzędnik królewski.

Nie chcąc przeszkadzać, stanął nieco z boku, prostując się przy tym jak świeca. Starał się nie odstawać, a widząc porozstawianych w różnych częściach korytarza gwardzistów, uznał że taka postawa będzie najwłaściwsza. Wyobraził sobie nawet, że jest jednym z nich.

– Muszę porozmawiać z królem – oznajmił Talavar, stając przed chłopcem.

– Chyba musimy? – poprawił go zdziwiony Mik.

Rycerz popatrzył na niego. Trochę jak na natrętnego owada, którego odgania się ręką, a ten wciąż lata koło ucha.

– Oficjalnie nie jesteś rycerzem – powiedział spokojnie – w oczach króla będziesz jedynie chłopcem, a wierz mi, nie zwrócił się do Zakonu, bo naszła go ochota na pogawędki. Wolę pójść sam. Przynajmniej tym razem.

Mik naburmuszył się, ale nie zamierzał sprzeciwiać.

– Nie znaczy to oczywiście, że ty będziesz miał w tym czasie wolne. Znasz historię Bothom?

Chłopak przecząco pokręcił głową.

– Wybornie – powiedział Talavar, uśmiechając się – ktoś ze służby zaprowadzi cię więc do biblioteki. Twoim zadaniem będzie zebranie jak najwięcej informacji na temat miasta.

– Ciągnąłeś mnie tu przez dwa kraje, żebym czytał książki? – Mik nie mógł uwierzyć w to co właśnie usłyszał.

Rycerz wzruszył ramionami.

– Na tym polega nauka, czyż nie? Zresztą, spójrz na to z innej strony, nie każdy ma dostęp do takiego księgozbioru. Czuj się wyróżniony.

Nie był przekonany. Nie pozostawało mu jednak nic innego jak wykonać powierzone zadanie. Wlepił wzrok w podłogę i skinął głową.

– Dołączę do ciebie po audiencji – oznajmił rycerz i odwrócił się.

Mik patrzył zawiedziony jak Talavar, wraz z otyłym mężczyzną, oddalają się w kierunku dużych, zdobionych wrót.

– Zapraszam za mną.

Chłopak drgnął zaskoczony. Szybko jednak na powrót się wyprostował, po czym ruszył za człowiekiem, który miał wskazać mu drzwi do krainy nudy.

 

***

 

Talavar wszedł do sali audiencyjnej tuż po tym jak został zapowiedziany. Stanąwszy przed obliczem władcy Sonnod, skłonił się nisko. Rzadko miał okazję bywać na dworach, ale wiedział doskonale jak należy się na nich zachowywać, kiedy mówić, a tymbardziej kiedy zachować milczenie.

Król Ghadius był postawnym mężczyzną, prawie dorównującym mu wzrostem i niewiele starszym. Miał w sobie coś takiego, że budził szacunek już samym wyglądem.

Rycerz wziął bezgłośny wdech gdy król lustrował go wzrokiem.

– Vox Talavar – powiedział Ghadius. Głos miał mocny i niski – jeden ze słynniejszych mistrzów Zakonu Żywej Energii. Doszły mnie słuchy, że to właśnie ciebie wysyłają tam, gdzie inni zawiedli, że masz smykałkę do nietypowych spraw. Cieszę się, że i tym razem Zakon wybrał odpowiedniego przedstawiciela.

Talavar skłonił się ponownie.

– Ale dość uprzejmości. Domyślasz się zapewne, że sprawa jest niebłaha – zaczął król, powoli przechadzając się po sali.

Zdawał się być spokojny, jednak rycerz widział, że to jedynie pozory. W królestwie najwyraźniej nie działo się za dobrze.

– Przejdę do rzeczy. Od dłuższego czasu ludziom żyje się źle. Boją się. Zwłaszcza młodzi. Pary, małżeństwa. W Bothom zaczęły rodzić się upośledzone dzieci. Zaczekaj Talavarze, jeszcze nie skończyłem. Ja wiem, że narodziny takiego dziecka to nic nadzwyczajnego, że to się zdarza wszędzie. Wiem, miejscowa szeptucha wszystko mi wyjaśniła. Ale pojmij, od dobrego roku, w moim mieście, nie urodziło się ani jedno zdrowe dziecko. Ani jedno! Wszystkie są niedorozwinięte, z czego znaczna część umiera zaraz po porodzie. Ludzie są przerażeni, już zaczęli wyjeżdżać. Pary uciekają z miasta. Jak tak dalej pójdzie, Bothom opustoszeje. Zostaną w nim jedynie starcy i miasto naturalnie wymrze. A ja nie zamierzam do tego dopuścić!

Mówiąc to, opadł na swój tron i starł dłonią pot, który skroplił się na jego czole. Widać było, że sytuacja kosztuje go niemało nerwów.

– Czy ktoś próbował już coś zaradzić? – spytał Talavar gdy upewnił się, że król nie ma chwilowo nic do dodania.

– A jakże, próbowali – mruknął władca – Magowie, druidzi, szarlatani. Co jeden to lepszy. Zaszczycił mnie również miejscowy wielebny. Ten to dopiero wymyślił! Orzekł, że Bothom jest przeklęte i że tylko ogień jest w stanie je oczyścić. Że jedyne wyjście to spalić napiętnowane dzielnice, wraz z ciałami opętanych dzieci. Wyobrażasz sobie? Chciał żebym podpalił własne miasto!

– Domyślam się, że żałuje już swoich słów – powiedział rycerz, starając się nie okazywać emocji.

– Istotnie, rozmyśla nad sobą i swoimi bredniami w najgłębszym z lochów. I to samo czeka każdego kto wyskoczy mi z takim pomysłem! Żądam ocalenia miasta, nie niszczenia go.

Talavar milczał. Sprawa była bardziej skomplikowana niż początkowo zakładał. Co gorsza chwilowo nie miał nic, co mogło by uspokoić króla, prócz zapewnienia, że zrobi wszystko co w jego mocy. A to wydawało mu się cholernie mało.

 

***

 

Na widok regałów sięgających po sam sufit ogromnego pomieszczenia, początkowo oniemiał. Nie podziękował nawet mężczyźnie, który go tu przyprowadził. Stał z otwartymi ustami, próbując ogarnąć umysłem ilość książek, jaka znajdowała się w bibliotece. Jak u licha miał znaleźć cokolwiek w tak bogatym zbiorze? Musiałby spędzić tu conajmniej kilka lat, a podejrzewał, że Talavar życzył sobie efektów jeszcze tego samego dnia.

Nie pozostało mu nic innego jak zacząć przeglądać grzbiety, znajdujących się na półkach, ksiąg. Powoli spacerował wzdłuż regałów, szukając odpowiedniego działu. Niestety, znaczna większość tytułów nic mu nie mówiła. Powinien był poprosić kogoś o pomoc, jednak wstyd było mu przyznać, że nie potrafił znaleźć interesującej go pozycji.

Nagły szelest w dalszej części pomieszczenia, odwrócił jego uwagę. Wyjrzał na utworzony z mebli korytarz i nasłuchiwał. Dźwięk powtórzył się, jakby coś buszowało wśród najdalszych regałów. Być może był to tylko zwykły gryzoń, wiedział, że w miastach potrafiło roić się od szczurów. Jednak coś w głębi duszy mówiło mu, że tak nie jest.

Rzucił szybkie spojrzenie na ludzi krzątających się przy wejściu. Byli zajęci i najprawdopodobniej niczego nie słyszeli. Zaciekawiony ruszył w stronę źródła dźwięku. Powoli zaglądał w każdą alejkę, starając się zachować przy tym absolutną ciszę. Nie chciał by jego kroki spłoszyły intruza, czymkolwiek był. Niczego jednak nie znalazł, a sam zaczynał mieć wrażenie, że zgubił się w tym labiryncie książek. Już miał zawrócić gdy coś mignęło mu między regałami.

Mik wstrzymał oddech.

Ostrożnie podszedł do krawędzi mebla, a następnie wyskoczył zza niego, do następnej alejki. Jakie było jego zdziwienie gdy ujrzał zakapturzoną postać, przycupnietą przy najniższej półce.

Postać spojrzała na niego równie zaskoczona.

– Przepraszam – powiedział zmieszany Mik – nie chciałem cię przestraszyć. Myślałem…

– Widzisz mnie?

Pytanie kompletnie wybiło go z pantałyku. Podobnie jak fakt, że wypowiedział je dziewczęcy głos.

Niepewnie skinął głową.

– Ciekawe… Jesteś magiem?

– Ja? Nie – odpowiedział wciąż zdziwiony.

– Ale jesteś inny – stwierdziła, wstając.

– Jestem rycerzem Żywej Energii – powiedział, choć tak naprawdę był zaledwie uczniakiem.

Dziewczyna uśmiechnęła się. Spod kaptura wypadło jej kilka rudych loków.

– Jestem Mik – powiedział, prostując się przy tym jak świeca.

– Everharter – przedstawiła się – ale mów mi Eva. Nie znoszę tamtego imienia.

Chłopak przełknął ślinę. Zupełnie nie wiedział czemu tak nagle zrobiło mu się gorąco.

– Pra… pracujesz tu? – wybełkotał.

– Tak, tak pracuję. Szukasz jakiejś konkretnej książki? Chętnie ci pomogę.

– Szukam czegoś o historii Bothom.

– Świetnie – powiedziała, po czym złapała go za rękę i pociągnęła wzdłuż regału – chodź za mną.

 

***

 

Siedzieli przy jednym ze stołów już dobrą godzinę, wertując kartki. Przed nimi leżał pokaźny stos ksiąg. Eva z zapałem pokazywała Mikowi co ciekawsze rozdziały, traktujące o historii i legendach związanych zarówno z samym miastem, jak i całym regionem. Młody rycerz był pod nie małym wrażeniem, nie tylko tego z jaką łatwością dziewczyna odnajdywała w książkach wszystko co ją interesowało, ale i faktu, że większość opowiedziała mu nie patrząc nawet na tekst.

– To mówisz, że jesteś rycerzem – zmieniła nagle temat, zamykając jedną z ksiąg.

– No… niezupełnie – przyznał – wciąż się uczę. Właściwie przyjechałem do Bothom wraz z moim nowym nauczycielem. Niby go obserwować, ale mam wrażenie, że bardziej jako balast.

– Balast?

– Widzisz, on jest dość… specyficzny. W murach Zakonu uchodzi wręcz za dziwaka. Lubi sprawiać kłopoty mistrzom. Myślę, że właśnie dlatego mnie z nim wysłali, żeby nie mógł czuć się zbyt swobodnie.

– To coś kiepsko go pilnujesz – zachichotała.

– Jest na audiencji u króla – powiedział nieco zawstydzony.

Eva uniosła głowę i spojrzała na Mika szeroko otwartymi oczami.

– A więc to was wezwał na pomoc. Rycerzy Żywej Energii. Nie wspomniałeś, że przybyliście tu by ratować miasto.

– Ratować miasto?

Był szczerze zdziwiony. Nawet nie przyszło mu do głowy, że Bothom może coś zagrażać. Wyglądało zupełnie normalnie.

– No tak. Uleczyć je, powstrzymać exodus.

Pięknie, pomyślał. Wyglądało, że tylko on jeden nie wiedział po co właściwie przybył do Bothom. Czuł się z tym naprawdę źle.

Dziewczyna musiała zauważyć zmianę w jego nastroju. Uśmiechnęła się i położyła dłoń na jego ramieniu.

Poczuł przyjemne ciepło.

– Nie martw się – powiedziała – twój mentor na pewno wprowadzi cię w szczegóły.

– Wątpię – mruknął – najchętniej pozbyłby się mnie przy pierwszej lepszej okazji.

– Daj spokój, nie może być taki zły.

– Jest okropny! Traktuje mnie jak dziecko.

– No tak, to poważna sprawa – odrzekła, starając się nie wybuchnąć śmiechem.

Uśmiechnął się mimo woli. Czuł się przy dziewczynie naprawdę dobrze. To niespodziewane spotkanie było niczym promyczek światła w jego szaroburej rzeczywistości. W końcu pozbył się wrażenia samotności, które towarzyszyło mu przez ostatnie dni. Zaczynał nawet dziękować losowi, że na tą jedną misję złączył go z Talavarem.

– No dobrze – powiedziała nagle Eva, kładąc książki jedna na drugiej – odłóż je na miejsce, dzięki temu zapamiętasz gdzie ich szukać, tak na przyszłość.

Puściła do niego oko.

Mik zarumienił się. Wziął książki ze stołu i oddalił się.

– Widzę, że sobie radzisz.

Zaskoczony chłopak zachwiał się na drabinie, na którą wdrapał się chwilę wcześniej by odłożyć jedną z pozycji. Rycerz skradał się cicho jak kot, a on był zbyt pogrążony we własnych myślach by go zauważyć.

– Znalazłeś coś ciekawego?

– Całkiem sporo – odrzekł Mik, zsuwając się na podłogę – pomogła mi pewna dziewczyna. Świetnie zna historię miasta.

Mówiąc to wyprowadził Talavara z alejki i wskazał na stolik, przy którym przed chwilą pobierał lekcje. Nikogo tam jednak nie było.

Rycerz popatrzył na niego pytająco.

– Dziwne… – powiedział chłopak sam do siebie, po czym odwrócił się i podszedł do mężczyzny przy pulpicie, na początku pomieszczenia – Pan wybaczy, gdzie znajdę Evę?

Mężczyzna spojrzał na niego znad okularów.

– Kogo?

– Evę – powtórzył Mik – dziewczynę, która tu pracuje.

– Nie pracuje tu nikt taki – odparł zdziwiony, a następnie wrócił do przerwanej czynności.

Mik zaniemówił. Przez chwilę stał nie wiedząc jak zareagować, a potem odwrócił się i spojrzał na Talavara.

– Była tu… Pomagała mi. Tam się poznaliśmy – wskazał drugi koniec biblioteki i ruszył w jego kierunku.

Rycerz bez słowa podążył za nim.

– O tutaj – pokazał alejkę, która kończyła się ślepo – siedziała przy tamtym regale, przeglądała najniższe półki.

Talavar podszedł we wskazane miejsce, kucnął i rzucił okiem na znajdujące się tam księgi. Trwał tak przez chwilę, aż w końcu sięgnął po jeden z tytułów i wstał.

– PraMagia – przeczytał – właściwie cała ta półka traktuje o magii i czarnoksięstwie.

– Ja… ja nic nie rozumiem – wybełkotał Mik.

– Nie ty jeden – przyznał rycerz.

 

***

 

– Myślałem, że zaczniemy śledztwo od razu – powiedział Mik, stukając widelcem o talerz.

– Zaczęliśmy – odpowiedział Talavar, przeżuwając pieczeń.

Chłopak patrzył na niego zdegustowany. Najwyraźniej inaczej wyobrażał sobie czynności związane z ich misją.

– Powinniśmy raczej rozejrzeć się po mieście – podjął w końcu.

Talavar uniósł brew, po czym wychylił z kufla spory łyk.

– Król liczy na naszą pomoc, a siedząc tu i jedząc, nic nie zdziałamy.

– A jak nie zjemy, to sprawa się rozwiąże? – spytał rycerz nieco poirytowany. Zaraz jednak uspokoił się – Podziwiam twój zapał, ale biegając na ślepo po mieście też niewiele zdziałamy. Potrzebujemy jakiegoś punktu zaczepienia. A najłatwiej o taki w miejscu uczęszczanym przez ludzi, a jak słusznie wcześniej zauważyłeś, na ulicach niewiele się dzieje. Poza tym – nabił na widelec pieczonego ziemniaka – głodnemu człowiekowi gorzej się myśli.

Mik nie skomentował. Od niechcenia ugryzł kawałek mięsa.

– Jedzenie jednak nie wyklucza konwersacji. Powiedziałem ci to czego dowiedziałem się od króla. Twoja kolej. Co wiesz o mieście? W skrócie, tylko istotne rzeczy.

– Założone około pięćset lat temu przez potomków Wyspiarzy. Początkowo był to niewielki gród. Pierwszym władcą był Sonndus.

Talavar pokiwał głową.

– Jakieś ważniejsze wydarzenia? Ciekawostki?

– Żadnej wzmianki by Sonnodczycy posiadali jakąś własną mitologię, wszelkie religie przyszły do Bothom później, z zewnątrz.

– Coś jeszcze?

Chłopak zastanowił się, widać było, że usilnie szuka czegoś w pamięci. Czegoś co zdaniem rycerza mogłoby być istotne.

– Był jakiś władca… Nie pamiętam imienia, jedynie przydomek. Krwawy. Tak, zdaje się, że za jego panowania gród zaczął się powiększać i przeradzać w miasto.

Talavar milczał. Zdawał sobie sprawę, że w tak krótkim czasie chłopak nie był w stanie przyswoić zbyt wielu informacji. Zwłaszcza cennych. Musiał go jednak przepytać. Sam nie był pewny od czego powinni zacząć. Zwykle jego misje dotyczyły konkretnego zdarzenia, w konkretnym miejscu. Ta z kolei tyczyła się całego miasta.

– Ten Krwawy władca zakazywał magii – powiedział nagle Mik.

Może jednak zbyt duże nadzieje pokładał w wysłaniu chłopaka do biblioteki. Jedynie nieco odświeżył mu jego własną wiedzę. W sumie dzieciak miał dopiero trzynaście lat, nie mógł się po nim spodziewać cudów.

Widząc, że Mik wciąż jeszcze się głowi, pociągnął kolejny łyk z kufla i rozejrzał się po oberży. Właściciel nie mógł narzekać na brak ruchu. Najwyraźniej zapijanie problemów zakorzeniło się tu dość głęboko. Talavar widział to w oczach obecnych tam ludzi, w końcu sam nie raz robił dokładnie to samo.

Drzwi otworzyły się z hukiem. Do gospody wszedł ubrudzony błotem mężczyzna i klnąc głośno, przysiadł się do jednego z bardziej licznie zajętych stołów, wołając przy tym o gorzałę.

Talavar obserwował go ukradkiem. Nie było mu jednak dane usłyszeć o czym mówi.

– Te ziemie były kiedyś przepełnione magią – kontynuował Mik – jeszcze zanim powstał gród.

– Jak większość miejsc, zanim człowiek postawił na nich swoją stopę – skwitował rycerz, wciąż obserwując kątem oka stolik po drugiej stronie sali.

Chłopak westchnął.

– Strata czasu…

– Niekoniecznie – odpowiedział rycerz, dyskretnie wskazując na ożywioną dyskusję. Ze zdania na zdanie robiła się co raz głośniejsza.

– Pieprzyć to, niech się dzieje co chce, ja na roboty nie wracam – warknął mężczyzna – król jak ma ochotę, sam może robić.

– To budowa nie wstsymana? – zdziwił się bezzębny starzec, popijający z kufla.

– Już dawno powinna – wtrącił niski, barczysty jegomość, który samymi dłońmi mógłby miażdżyć kości.

– Ale nie, w końcu to ta… iwenstycja.

– Inwestycja, barania łąko – poprawił barczysty, szturchając chudego i nieco już podpitego kolegę – tylko dla kogo? Jeszcze trochę i wszyscy wyjadą.

– Ta budowa to przekleństwo – powiedział ubłocony – tak jak mówi ten klecha. Od początku wszystko się tam waliło. Powinno się to spalić w diabły, zasypać i byłby spokój.

– Wielebny to nie tylko budowę by spalił – zauważył barczysty.

– Nivara… – powiedział cicho starzec.

– O tak, na szeptuchę to on ma chrapkę od początku. Że niby to jaki demon, tylko się podszywa…

Talavar przysłuchiwał się rozmowie z uwagą, nie odrywając wzroku od własnego kufla. W końcu spojrzał na Mika, który zdawał się odlecieć myślami gdzieś daleko. Widząc wyraz jego twarzy, nawet domyślał się gdzie.

– Jednak miałeś rację, pora chyba obejrzeć miasto – powiedział, wstając od stołu – myślę, że sporo zmieniło się tu od mojej ostatniej wizyty.

 

***

 

– Ciekawe. Bardzo ciekawe – mówił Talavar, chodząc wzdłuż placu budowy.

– Co oni tu budują? Nowe miasto? – dziwił się Mik, patrząc na ogrom terenu, na którym straszyły ponure szkielety rozpoczętych budowli.

– Trudno powiedzieć, tablica jest dosyć skąpo obdarzona informacjami. Samo hasło "dla rozwoju" niewiele wyjaśnia.

– Ale dlaczego? To jakaś tajemnica?

Rycerz skinął głową.

– Tak to wygląda – odpowiedział – najwyraźniej król chce zabłysnąć innowacyjnością, a konkurencja nie śpi. Trzeba będzie kogoś, kto uchyli nam rąbka tajemnicy.

– Myślisz, że ma to coś wspólnego z problemami miasta?

– Nie można tego wykluczyć, zwłaszcza że prace raczej leżą odłogiem – odparł Talavar, wskazując na opustoszały plac.

Mik rozejrzał się. Rzeczywiście, budowa nie wyglądała kwitnąco. Wręcz przeciwnie, przypominała raczej rozbiórkę. Popękane fundamenty. Pozapadane szkielety ścian. Nie znał się na tym, ale nie tak wyobrażał sobie "rozwój".

– Może ich spytajmy?

Talavar przeniósł wzrok na wskazanych przez Mika strażników, pilnujących budowy.

– Nie, oni raczej nic nie wiedzą. W takich przypadkach im mniej ludzi posiada daną wiedzę, tym lepiej. Nie martw się, wszystkiego dowiemy się w swoim czasie.

Splótł dłonie za plecami i powoli ruszył przed siebie.

Mik poszedł za nim. Miał szczerą ochotę zapytać czy nie powinno im raczej zależeć na nieco szybszym dowiedzeniu się czegokolwiek, ale zdążył się już przekonać, że jego opiekun wolał raczej zostawiać takie rzeczy przypadkowi, czego zresztą nadal nie rozumiał. Jak można było w taki sposób rozwiązać jakąkolwiek sprawę?

Szli przez miasto niespiesznie. Poprzednie wrażenie opustoszenia, zmył nieco widok mijanych co jakiś czas przechodniów. Nieliczni straganiarze również starali się sprawiać pozory normalnego handlu, choć powodzeniem cieszyły się jedynie stoiska oferujące żywność.

– Więc to prawda!

Chrapliwy i mało przyjemny głos przedarł się przez panującą na ulicy ciszę.

Mik spojrzał na idącego w ich kierunku niskiego, odzianego w habit mężczyznę. Nie wyglądał staro, co mylnie zasugerowało brzmienie jego głosu.

– Król, miast usłuchać rady przeora, wolał sprowadzić do miasta bluźnierców!

– Mnie również miło wielebnego widzieć – odpowiedział chłodno Talavar.

Mężczyzna spojrzał na niego z pogardą, po czym przeniósł wzrok na chłopaka.

– Nie wstyd wam? Mieszacie w głowach młodym pokoleniom i uczycie tych swoich piekielnych sztuczek.

– Życiu w zgodzie ze swoją wewnętrzną Energią, raczej daleko do jakiejkolwiek piekielności – zauważył spokojnie rycerz.

– Wszelkie Energie, czary, wszystko co nie pochodzi od Stwórcy, jest diabelskie!

– Na szczęście król jest nieco bardziej otwarty od was…

– Bez wątpienia to zły wpływ tej wiedźmy – warknął i splunął – za szeptuchę się podaje, a ja wiem, że to zwykła czarownica, z piekielnego ognia zrodzona. I jej żywot również w ogniu zakończyć się powinien!

– Jak widzę, ogień u was receptą na wszelkie niedogodności – powiedział Talavar jeszcze chłodniej – zresztą, żadna to nowość.

Spojrzał na Mika, który trwał w milczeniu, blady niczym ściana. Dostrzegał szok malujący się na jego twarzy.

– No nic, na nas pora, nie będziemy wielebnego zatrzymywać – powiedział i pchnął lekko chłopaka, zmuszając do ruszenia się z miejsca.

Mężczyzna wykrzykiwał jeszcze za nimi, ale rycerz nie słuchał. Wiedział już komu powinnni złożyć teraz wizytę i wolał zejść kaznodziei z oczu, by nie dolewać niepotrzebnie oliwy do ognia.

– Ludzie palą ludzi… – wyszeptał wciąż zszokowany Mik.

– Na szczęście co raz rzadziej – odparł rycerz. Nie dziwił się reakcji chłopca, dopiero uczył się jak okrutny bywa świat. Do tego znał jego przeszłość, z którą chcąc niechcąc, musiał się zapoznać oraz powód, dla którego w ogóle znalazł się w Zakonie. Czuł, że już samo wspomnienie ognia mogło wywoływać w nim negatywne emocje.

Twarz Mika rozchmurzyła się nieco gdy znaleźli się na głównym placu. Trochę większa ilość ludzi skupiła jego uwagę na tyle, by nagromadzone myśli powędrowały w zupełnie innym kierunku. I to dosłownie, bo nagle chłopak przestał zwracać uwagę na cokolwiek i z uporem wpatrywał się w jeden punkt, do tego stopnia, że rycerz musiał go odciągnąć by ten nie wszedł prosto w jedną z rozstawionych wokół, latarni.

– Co z tobą? – spytał Talavar, próbując dostrzec to samo co chłopak.

– Muszę coś sprawdzić – powiedział i ruszył przed siebie – dołączę do ciebie później.

Zdumiony rycerz patrzył na niego przez chwilę.

– Dołączysz gdzie? – spytał w końcu.

– Zapytam o drogę – odpowiedział chłopak – w końcu ile szeptuch może być w tym mieście?

 

***

 

– Zaczekaj – powiedział Mik, łapiąc dziewczynę za ramię. Nie myślał, że uda mu się jeszcze ją ujrzeć, tymbardziej dziwił się, że tak po prostu wypatrzył ją wśród ludzi na ulicy.

– O, witaj Mik – odpowiedziała, uśmiechając się jak gdyby nigdy nic.

To trochę zbiło go z tropu. Spodziewał się raczej, że będzie chciała zniknąć mu z oczu. Tymczasem ona zatrzymała się i obróciła w jego stronę, ściskając w rękach duży, pleciony kosz. Patrzyła na niego przyjaźnie, co dodatkowo go onieśmielało.

– Okłamałaś mnie… – wydukał w końcu.

– Wybacz – powiedziała i ponownie się uśmiechnęła. Nie wyglądała na zawstydzoną – nie miałam wyjścia.

– Dlaczego?

Musiała domyślić się, że nie ustąpi, bo skinęła na niego, zachęcając by poszedł za nią. Zgodził się, sam nie wiedząc czy bardziej z chęci uzyskania odpowiedzi, czy też dlatego, że z jakiegoś powodu w jej towarzystwie czuł się po prostu dobrze.

– Nie można tak po prostu wejść do zamkowej biblioteki – tłumaczyła – a tylko tam znajdują się księgi, które pomagają mi w nauce.

– Włamałaś się tam? – w jego głosie słychać było autentyczne wzburzenie – I kradłaś?

– Pożyczyłam – uściśliła i sięgnęła do zakrytego materiałem, kosza. Po chwili wyciągnęła z niego niedużą książkę – oddam gdy tylko przeczytam.

Podała ją Mikowi, który przyjrzał się okładce. Polne Rośliny Lecznicze, głosił tytuł. Nie wiedząc co na to powiedzieć, oddał dziewczynie książkę.

– Dokąd idziemy? – spytał nieśmiało, zmieniając temat.

– Do szpitala – odparła, odgarniając z twarzy niesforne, rude loki – raz w tygodniu dostarczam tam lekarstwa.

Nim zdążył zadać kolejne pytanie, jego oczom ukazał się spory budynek, na pierwszy rzut przypominający jakąś świątynię.

– Pierwotnie miała to być bazylika – wyjaśniła Eva, jakby czytając mu w myślach – ale po tym jak wybuchła zaraza, budynek przemianowano na szpital. I tak zostało.

Mik skinął głową na znak, że rozumie i wszedł za dziewczyną do środka. Już po przekroczeniu progu uderzyła go specyficzna woń mieszanki medykamentów, chorych ludzi i… śmierci. Zatrzymał się, nie chciał wchodzić dalej. Spojrzał wymownie na Evę, a ona jedynie uśmiechnęła się i ruszyła przez wąski korytarz, który zapewne kiedyś był ogromną nawą główną. Chłopak słyszał dochodzące zza prowizorycznych ścian, postękiwania i kaszlnięcia.

Po niedługim czasie dziewczyna wróciła i obdarowując go kolejnym, ładnym uśmiechem, wzięła pod rękę i wyprowadziła na zewnątrz. Nie oponował, jakoś nie potrafił się jej oprzeć. Niemniej jednak dręczyła go jedna sprawa, nie wiedział tylko jak taktownie zacząć ten temat.

– Wyduś to z siebie, bo mi tu eksplodujesz – zachichotała.

Spojrzał na nią zaskoczony. Czytała z niego równie dobrze jak z książek.

– Nasze spotkanie w bibliotece – zaczął nieśmiało – tam w alejce… Na regale były książki o magii, nie o zielarstwie…

– Widzę, że nic nie ujdzie twojej uwadze. Mam propozycję, odprowadź mnie do domu, a ja po drodze wszystko ci opowiem.

Zgodził się.

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Ulice znów zaczynały świecić pustkami i miasto ponownie przybrało swój niepokojący wyraz.

– Chodzi o to co się tu dzieje – zaczęła – bo widzisz, ja myślę że to sprawa jakiegoś czaru. Bardzo złego czaru. A że z natury jestem ciekawska, wręcz wścibska – ponownie zachichotała – próbuję znaleźć jakieś logiczne wyjaśnienie całej tej sytuacji. A najłatwiej o takie w książkach.

– I jak ci idzie? – spytał bez namysłu.

– Żadnych wzmianek o tego typu zaklęciach – odpowiedziała ponuro – w ogóle o takich przypadkach.

Mik zamyślił się. Jeśli wierzyć dziewczynie, magię mogli wykluczyć z podejrzeń. Jak na razie była to najcenniejsza informacja jaką udało się zdobyć.

– A wy? – spytała nagle – Wpadliście na jakiś trop?

Chłopak pokręcił głową.

– Niestety, okazało się, że Talavar jest specyficzny pod każdym możliwym względem – powiedział kwaśno.

Całą dalszą drogę przegadali. Mik był tak zaaferowany nową znajomością, że nie zauważył nawet kiedy stanęli przed drzwiami niedużego, za to bardzo staro wyglądającego domu, który aż prosił się o remont.

Eva nacisnęła klamkę i drzwi ustąpiły z głośnym, przeciągłym jękiem, który poniósł się po całym wnętrzu.

Dobry system przeciwwłamaniowy, pomyślał Mik.

– Już jestem – zawołała dziewczyna gdy przechodzili przez sień.

Kiedy weszli do izby, chłopak ze zdumienia aż otworzył usta. W lekko zadymionym i pachnącym ziołami pomieszczeniu, zastali kobietę w średnim wieku, ubraną, niby skromnie, w długą, prostą spódnicę i koszulę z dość odważnym dekoltem. Włosy w większości miała skryte pod chustą. Przy stole zaś siedział Talavar i przyglądając się im, najspokojniej w świecie pykał fajkę.

– Co cię tak dziwi młody człowieku? – spytała kobieta, widząc minę chłopca.

Mik otrzasnął się i szybko przeleciał wzrokiem po kociołkach i podwieszonych pod sufitem roślinach.

– Myślałem, że szeptuchy leczą jedynie słowem – wypalił.

– Owszem – odpowiedziała, uśmiechając się zawadiacko – ale ja jestem nietypowa. Nie ograniczam się. Lubię rozwijać umiejętności.

– Moja mistrzyni, Nivara – powiedziała Eva – a to jest Mik, mój…

– Mój uczeń – wtrącił Talavar, unosząc brew i biorąc fajkę do ust.

Chłopak spuścił wzrok i poczerwieniał.

– Już zaczynałem się zastanawiać czy rzeczywiście istniejesz – powiedział rycerz, patrząc na Evę. Następnie wrócił do przerwanej rozmowy z Nivarą.

– Wyobrażałam go sobie starszego – zachichotała cicho dziewczyna, patrząc na twarz Talavara, częściowo skrytą pod kilkudniowym zarostem oraz na jego długie włosy, związane w estetyczny kucyk.

– Wiekiem może jest młody – odszepnął Mik – ale mentalnie to skamielina.

Dziewczyna parsknęła.

– Na nas już czas – rzekł po chwili rycerz, chowając fajkę i dopijając zawartość stojącego przed nim kieliszka – dziękuję Nivaro za cenne informacje.

Wstał od stołu, skłonił się i ruszył w kierunku wyjścia. Skinął dziewczynie na pożegnanie i pociągnął za sobą Mika.

– Bardzo ryzykowne z twojej strony – rzekła Nivara gdy tylko wyszli – nie powinnaś była przyprowadzać tu tego chłopca. Ani w ogóle z nim rozmawiać.

– Niczego mu nie powiedziałam. To naprawdę miły chłopak. I dobry. Wiem to.

– To rycerze Żywej Energii – upomniała ją – czują więcej niż zwykli ludzie, dojdą do prawdy szybciej niż ci się wydaje. A znasz prawo, wiesz czym to grozi. I jak to się może dla nas skończyć.

Dziewczyna zamilkła i skinęła głową. Następnie westchnęła i smutno spojrzała w kierunku drzwi.

 

***

 

– Cenne informacje? – spytał Mik by przerwać przedłużającą się ciszę.

Rycerz spojrzał na niego, nie zwalniając kroku, po czym znów zapatrzył się przed siebie.

– Co poczułeś gdy znalazłeś się w środku?

– Prócz ziół i chwilowego zażenowania? – odburknął chłopak.

Talavar nie skomentował.

Mik zastanowił się.

– Atmosfera zdawała się być… – szukał odpowiedniego słowa – tak jakby naelektryzowana…

– Magia – powiedział Talavar – cały dom aż od niej kipiał.

– Chcesz powiedzieć, że…

Mik zatrzymał się. Usilnie próbował poukładać sobie to wszystko w głowie.

– Znaczy, że wielebny… Że ona nie jest szeptuchą?

– Noo, jakieś zaklęcia na pewno tam szepcze – odrzekł rycerz – wygląda, że jest dość szanowaną uzdrowicielką, ale jej dar z pewnością nie pochodzi od żadnego "Stwórcy".

– Czyli, że Eva również… Znowu mnie okłamała…

– Nie oceniałbym jej pochopnie – powiedział, widząc że chłopak wyraźnie spochmurniał – dawniej ludzie, mający ku temu wrodzone predyspozycje, normalnie parali się czarami. Później zakazano tych praktyk niemal w każdym kraju, a na czas uśpienia magii, w ogóle o niej zapomniano.

– A po jej przebudzeniu? Minęło już prawie siedem lat, czy coś się zmieniło?

Talavar drgnął niezauważalnie. Wspomnienie tamtego wydarzenia nigdy nie działało na niego dobrze. Unikał tego tematu jak ognia. Tym razem jednak sam był sobie winien.

– Niewiele – odpowiedział po chwili – ludzie nadal boją się tego czego nie rozumieją, sam zresztą byłeś świadkiem. Król Ghadius również nie ufa zbytnio czarodziejom, dlatego też tacy jak Nivara muszą działać pod przykrywką, mimo że tak naprawdę nie robią nic złego.

Chłopak spojrzał na rycerza. Chyba po raz pierwszy odkąd wyjechali z Pavitry, poczuł do niego coś w rodzaju szacunku.

– A wracając do sprawy – ciągnął Talavar – tak się składa, że nasza szeptucha udziela się również jako akuszerka. Wiemy zatem, że co najmniej dwie kobiety spodziewają się na dniach rozwiązania. A to znaczy…

– To znaczy? – zaciekawił się Mik.

– Że przez kilka najbliższych nocy, raczej nie pośpimy – dokończył rycerz.

Wrzawa jaka rozległa się nagle przy jednej z uliczek, odwróciła ich uwagę. Bez zastanowienia podążyli w tamtym kierunku. Ich oczom ukazała się grupka mężczyzn, skupiona wokół czegoś znajdującego się po środku. Dopiero gdy podeszli bliżej, dojrzeli kulącą się postać.

– Zachciało się dziwolągowi do miasta wchodzić – powiedział jeden z agresorów.

– Czego szukałaś na budowie?

– To sabotażystka! Jak całe jej plemię!

– Na stos z nią!

– Szkoda zachodu – powiedział ten pierwszy, podnosząc cegłę z ukruszonego obok muru – załatwmy to na miejscu.

Uniósł rękę wysoko, szykując się do zadania ciosu. Nie zdążył jednak jej opuścić. Zamiast tego kwiknął głośno, niczym schwytane prosię, gdy nagle jego ręka znalazła się za plecami, wykręcona nienaturalnie.

Pozostali mężczyźni cofnęli się, patrząc na przewyższającego ich wzrostem rycerza, trzymającego ich kompana w żelaznym uścisku.

– A teraz grzecznie puścisz cegłę i dołączysz do kolegów – syknął Talavar.

Mężczyzna jęknął, ale usłuchał.

Rycerz rozluźnił chwyt i oprych pobiegł do swoich.

– W porządku? – spytał Mik, nachylając się nad zgarbioną postacią. Gdy obróciła się w jego stronę, ujrzał dwoje oczu pokrytych bielmem, osadzonych na starej, zasuszonej twarzy. Jego szczególną uwagę przykuły spiczaste uszy, wystające spomiędzy długich, siwych włosów.

Choć wiedział, że to niemożliwe, czuł że uważnie mu się przygląda. Ciarki przeszły mu po plecach.

– Takiś hardy? – rzucił jeden z mężczyzn w kierunku Talavara – Nie wtrącaj się w nieswoje sprawy!

Rycerz popatrzył na nich nieprzyjemnie, a następnie odgarnął poły płaszcza i lekko wysunął z pochwy, tkwiący przy pasie, miecz.

Mężczyźni na widok broni stracili pewność siebie. Powoli wycofali się w ciemność ulicy.

Talavar schował miecz i podszedł do staruszki.

– Może lepiej odprowadzimy was babciu do domu – zaproponował i wyciągnął rękę w jej kierunku.

Staruszka pochwyciła jego nadgarstek w takim tempie, że ledwo zauważył ruch. Jej usta otworzyły się szeroko, oczy niemal wyszły z orbit. Wyglądała jakby nie mogła złapać oddechu. Z jej gardła zaczęły wydobywać się charczące odgłosy.

Nagle kobieta wyprostowała się i skierowała swoje białe oczy prosto w Talavara.

– Coś ty uczynił? – spytała z przestrachem w głosie.

Rycerz odruchowo chciał cofnąć rękę, ale kobieta ścisnęła ją z niewyobrażalną siłą.

– Ściągnąłeś na ten świat nieszczęście – ciągnęła staruszka mało przyjemnym tonem – pozwoliłeś złu się uwolnić!

Po tych słowach puściła go tak niespodziewanie, że prawie stracił równowagę. Spojrzał na nią przerażony, nerwowo rozmasowując nadgarstek.

Mik również stał oszołomiony. Kompletnie nie wiedział co się dzieje, a tymbardziej co miała na myśli dziwna kobieta. Za to patrząc na Talavara, widział autentyczny strach w jego błękitnych oczach.

Trzymając się jedną ręką za głowę, staruszka odwróciła się i bez słowa odeszła.

Chłopak patrzył za nią, nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć, po czym przeniósł pytające spojrzenie na rycerza. Ten jednak nie zaszczycił go nawet szczyptą uwagi i wciąż trzymając się za nadgarstek, wykonał identyczny zwrot jak kobieta i również zniknął w mroku ulicy, pozostawiając zdezorientowanego Mika samego sobie.

 

***

 

– Kurwa mać!

Talavar chwycił butelkę, z której chwilę wcześniej pociągnął kilka sporych łyków i cisnął nią o ścianę. Szkło rozbiło się w drobiazgi, pozostawiając na boazerii mokry ślad.

Czuł, że nie powinien był wracać w te strony. Przez sześć ostatnich lat skutecznie unikał zarówno Bothom, jak i jego najbliższych rejonów. Jeździł po świecie i robił swoje. A jak nie robił, to włóczył się jako wolny duch, od czasu do czasu trudniąc się opowiadaniem różnych historii. Gdzie jednak by się nie skrył, powołanie w końcu i tak go dopadało, kierując jego kroki z powrotem do Pavitry. Ale nie tutaj. Od tej części Sonnod trzymał się z daleka.

Oparł łokcie o blat stołu i ukrył twarz w dłoniach. Wszystko wróciło. Wspomnienie tamtej nocy. Tego co postanowił następnego dnia. I to prześladujące go poczucie winy, choć przecież nie zrobił nic złego.

Jednak czy aby na pewno?

Zrobił jedno. Nieopatrznie ściągnął na siebie brzemię odpowiedzialności. Jednym jedynym słowem jakie wypowiedział wtedy na odchodne. Od tamtej pory czuł coś bardzo dziwnego, coś czego nawet nie potrafił określić. I to sprawiało mu wewnętrzny ból, który jednak słabł w miarę jak oddalał się od tego miejsca. W końcu nawet przestał go odczuwać. Wtedy to postanowił odciąć się od tego całkowicie. Żeby już nigdy nie musieć cierpieć. Postanowił, że tu nie wróci. I że przestanie o tym myśleć.

Co ciekawe mimo przyjazdu do Bothom, prócz dyskomfortu psychicznego, nie odczuł niczego nadzwyczajnego. Na wszelki wypadek zapił to już pierwszego dnia, ale jak się okazało, całkiem niepotrzebnie. Nie wiedział, co było tego przyczyną i szczerze niezbyt go to obchodziło. Czuł się świetnie aż do tej feralnej chwili.

– Mistrzu…

Talavar uniósł głowę i odwrócił ją. Spojrzał na chłopca, który stanął przed nim ze zbyt poważnym, jak na jego wiek, wyrazem twarzy.

– Noc już otuliła miasto – mówił Mik – ktoś musi stanąć na straży.

Rycerz był wykończony, ale wiedział, że chłopak ma rację. Na szczęście wykazał się niezwykłym wręcz taktem i skupił wyłącznie na ich sprawie, o nic nie wypytując. Może jednak źle go ocenił? Może miał w sobie tą iskrę, której jemu osobiście brakowało? To poczucie obowiązku. Miał zaledwie trzynaście lat, a już zdawał się być mądrzejszy niż wtedy on sam, choć był niedużo przed trzydziestką.

– Daj mi chwilę, zaraz do ciebie zejdę – poprosił.

Mik skinął głową i wyszedł z pomieszczenia.

Talavar ostrożnie wstał od stołu. Czuł, że alkohol powoli zaczyna uderzać mu do głowy. Miał tylko nadzieję, że w tym nagłym przypływie słabości, nie wypił za dużo. Zwłaszcza, że to naprawdę nie był dobry moment.

Sięgnął po leżący obok na krześle pas z mieczem i przywdział go niespiesznie. Następnie narzucił na siebie swój ciemnoszary płaszcz i ruszył w kierunku wyjścia. Świat wokół zaczynał już lekko wirować.

– O Energio, dopomóż… – wymamrotał – Obym tylko nie stracił władzy w nogach…

 

***

 

Miasto nocą wydawało się jeszcze bardziej upiorne. Gdyby nie to, że wyczuwali delikatną aurę śpiących mieszkańców, z pewnością odnieśli by wrażenie, że nikt tu nie mieszka. Okna były zamknięte na głucho, w żadnym nie widać było choćby bladego światła. W niektórych latarniach również pogasły płomienie i nikt nie spieszył się by temu zaradzić. Jedynie w dzielnicy nędzy jak zwykle tętniło życie, jakby mieszkającym tam ludziom było wszystko jedno.

Patrolowali już kolejną ulicę z rzędu, próbując wychwycić choćby najmniejszy sygnał, świadczący o jakichś nieprawidłowościach.

Talavar z najwyższym skupieniem mijał ciąg kamienic. Mimo początkowych trudności, w końcu udało mu się dostroić do panującej wokół Energii. Teraz czuł się z nią w pełni złączony. Przenikała przez niego, prowadziła. Czuł niemal każdą żywą istotę znajdującą się w pobliżu. I brak jakiegokolwiek zagrożenia.

Zatrzymali się przy kolejnym rozwidleniu.

– Wiemy, że jedna z kobiet mieszka przy głównym placu, druga zaś w tej mniej przyjemnej części miasta, co niestety nie daje nam możliwości bycia w dwóch miejscach na raz. Będziemy musieli się rozdzielić – orzekł rycerz z wahaniem. Nie miał na tyle wiary w umiejętności chłopca by zostawiać go samego.

– Dam sobie radę – zapewnił Mik, próbując brzmieć wiarygodnie.

– Zostań w tej części – rozkazał Talavar – ja zejdę do slumsów. Mam większą wprawę w poruszaniu się po takich miejscach.

Mik skinął głową. Nie wątpił w to ani trochę.

– W razie czego natychmiast mnie wezwij – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu – absolutnie w nic nie pchaj się sam. Zrozumiałeś?

Wiedział, że przełożeni łeb by mu urwali, gdyby coś stało się chłopcu. On sam zapewne by sobie tego nie wybaczył.

Obrócił się na pięcie i odszedł z nie do końca czystym sumieniem. Nie miał jednak wyjścia, musiał zaryzykować rozdzielenie się. Jeśli nic nie będzie się działo, wróci po niego i oboje udadzą się na spoczynek.

Odegnał rozpraszające go myśli i ponownie skupił na Żywej Energii. Musiał być gotowy wyczuć choćby najsłabsze drgania tych niewidocznych dla oka cząsteczek. Nie sądził jednak by coś wydarzyło się akurat tej nocy. To byłoby zbyt proste.

Po godzinie chodzenia w kółko, w końcu zaczął odczuwać znużenie. Więź z Energią słabła, a w głowie na powrót usłyszał szumy. Przystanął i oparł się plecami o ścianę jednego z budynków. Potrzebował złapać oddech, jak również przymusić swój błędnik do poprawnego funkcjonowania. Świat znów zdawał się lekko wirować.

Szum nasilił się. Talavar położył palce na skroniach, próbując je rozmasować. Czuł na sobie wzrok ukrytych w cieniu oprychów. Zapewne zastanawiali się dlaczego kręci się bez celu po ich terenie. Na całe szczęście nie byli w nastroju do zaczepek. Lub po prostu znajdowali się w gorszym stanie od niego.

W pewnym momencie aż zadzwoniło mu w uszach. Zdało mu się również, że w tym całym hałasie mającym źródło w jego głowie, usłyszał krzyk. Wysoki, kobiecy krzyk. Rozejrzał się nieco oszołomiony, ale nikogo nie zobaczył. Zmusił się do jeszcze jednego wysiłku i ponownie przyzwał Energię. Pozwolił by przepłynęła przez niego, przywróciła ciało do normalnego stanu i wyostrzyła zmysły.

Krzyk powtórzył się, tym razem nie zagłuszony żadnym innym dźwiękiem.

Talavar otworzył oczy i puścił się biegiem w kierunku domu, w którym wyczuł coś niepokojącego. Zatrzymał się przed drzwiami budynku, znajdującego się na samym pograniczu dzielnic. Miał nadzieję, że Mik również to poczuł i że wkrótce się tu zjawi. Nie czekając jednak, pchnął drzwi, które o dziwo od razu ustąpiły.

Wewnątrz dopadło go uczucie głębokiego niepokoju. Nie był tu sam i wcale nie miał na myśli domowników. Miecz automatycznie znalazł się w jego dłoni.

Bezszelestnie niczym kot, zaczął posuwać się naprzód. Ponownie usłyszał krzyk. Był stłumiony, jakby dochodził spod ziemi. W domu było kompletnie ciemno, co mocno utrudniało mu poruszanie się.

W pewnym momencie poczuł jakby coś się z nim zderzyło. Jakiś rodzaj energii, bardzo nieprzyjemnej.

Rozejrzał się niespokojnie. Ciemność wciąż ograniczała mu widoczność, ale drgania w otaczającej go Energii, wyraźnie świadczyły o czyjejś obecności.

Gdzieś z domu wciąż dochodziły go pojękiwania kobiety. Jakimś cudem udało mu się dojść do prowadzących na piętro schodów, nie zabijając się przy tym o nic po drodze. Nastawił uszu, ale na górze nie usłyszał nic. Nie wyczuwał tam też niczego żywego. Zawrócił, przemierzył korytarz na pamięć, starając się by stare deski jak najmniej skrzypiały pod jego ciężarem.

Odczucie Energii w panującej tu atmosferze zmieniło się, dzięki czemu wiedział, że znalazł się w większej izbie. Skupił się by "zobaczyć" jej poszczególne elementy. W tym samym momencie do jego głowy wdarł się wysoki, świdrujący mózg, dźwięk. Talavar przycisnął dłoń do skroni i otworzył usta by wyrównać ciśnienie.

Głośniejszy niż do tej pory krzyk dobiegł spod podłogi.

Piwnica, pomyślał rycerz.

Nie zdążył jednak odszukać żadnych drzwi, gdy jego wzrok przykuła delikatna łuna. Dochodziła z korytarza, z którego dopiero co przyszedł. Poczuł na skórze zimny, nieprzyjemny powiew. Odruchowo ścisnął miecz, choć wiedział już, że do niczego mu się nie przyda.

Zjawa stała obok schodów. Długa, chuda, na wpół przejrzysta. Bez wątpienia za życia była kobietą. Strzępki jej sukni okrywały trupio chude "ciało". Nie widział żeby miała twarz, ale był pewien, że na niego patrzy. Samo to uczucie sprawiało, że włosy stawały dęba.

Spojrzał na jej ręce skrzyżowane na piersi. Dopiero teraz spostrzegł, że coś w nich trzyma. Zamknął oczy, próbując uporać się z własnymi demonami, które znów nawiedziły go w najmniej dogodnym momencie. Gdy ponownie je otworzył, zobaczył zjawę tuż przed swoim nosem. Wrzasnęła mu prosto w twarz, rozdziawiając przy tym nienaturalnie szeroki otwór gębowy. Dźwięk był tak mocny, że powybijał szyby we wszystkich oknach.

Rycerz drgnął gwałtownie, potknął się i upadł. Gdy ponownie spojrzał przed siebie, zjawy już nie było. Za to wyraźnie czuł za sobą jakiś ruch. Odwrócił się, ale jedynie usłyszał jak coś przebiega obok niego, tuż przy samej podłodze, wydając przy tym ciche dźwięki, przypominające kwilenie.

Poczuł jak jego serce gwałtownie zmieniło rytm. Dzwignął się z podłogi i chwiejnym krokiem podążył za przeraźliwym szlochem jaki dochodził z dołu. Odnalazł drzwi do piwnicy i nacisnął klamkę. Natychmiast oślepiło go mocne światło. Mrużąc oczy, schodził powoli po schodkach, do momentu aż ukazała mu się sceneria niczym z horroru.

 

***

 

Mik włóczył się bez celu po ulicach miasta. Starał się trzymać blisko głównego placu, jednak kilkugodzinne przebywanie w tym samym miejscu, w końcu zaczęło go nużyć. Zwłaszcza, że tej nocy prawie nie zmrużył oka.

Nie do końca rozumiał co takiego wydarzyło się w slumsach. Gdy dotarł na miejsce, przed domem ustawiło się już sporo gapiów, w tym zaalarmowana wrzaskami straż miejska, która nie chciała wpuścić go do środka. Nie wyczuwał niczego nadzwyczajnego, choć wiedział, że stało się coś złego. Świadczyły o tym powybijane okna oraz przeraźliwe krzyki, dochodzące ze środka. Wiedział również, że Talavar jest w budynku.

Gdy rycerz w końcu wyszedł na zewnątrz w towarzystwie jednego ze strażników, ku zdumieniu chłopaka, nie zaszczycił go nawet słowem.

Tak, ten człowiek zdecydowanie był dla Mika jedną, wielką zagadką. Ciężko było się z nim porozumieć. Raz wprowadzał go w szczegóły, innym razem milczał jak grób. To było naprawdę męczące.

Znużony przysiadł na drewnianej ławce i spojrzał w kierunku straganu. Ssanie w żołądku przypomniało mu, że praktycznie nic dzisiaj nie jadł.

Westchnął. Przebywanie w towarzystwie Talavara miało jedną zaletę. Przy nim nigdy nie chodziło się głodnym. Rycerz lubił zjeść i nie przepuszczał ku temu żadnej okazji.

Podniesione głosy w dalszej części placu, wyrwały go z zamyślenia. Spojrzał w tamtym kierunku i mimo odległości od razu rozpoznał wielebnego, z którym przyszło im mieć do czynienia poprzedniego dnia. Musiał stać na jakimś podwyższeniu, bo nagle wyraźnie urósł. Wokół niego zebrała się już grupka ludzi. 

Mik nie miał co do tego dobrych przeczuć. Mniej więcej zaznajomił się już z poglądami chrypliwego kaznodziei i czuł, że mogą mieć przez niego kłopoty.

– Tacy podżegacze są szczególnie niebezpieczni.

Mik odwrócił się zaskoczony. Nie wiedział czy to zmęczenie czy brak skupienia, czy też jedno i drugie, ale kompletnie dziewczyny nie wyczuł.

– Co gorsza ma wielu zwolenników – ciągnęła Eva, przysiadając się do niego – gdyby nie władza króla, boję się pomyśleć jak bardzo zaszkodził by miastu jego fanatyzm.

Wyraźnie niepokoiły ją poczynania klechy, bo uśmiech, który zwykle gościł na jej piegowatej twarzy, w tamtym momencie był nieobecny.

– Gdzie twój mistrz? – spytała, nagle zmieniając temat.

– Chwilowo jest jakby… niedysponowany.

– Słyszałam o nocnym zajściu – powiedziała poważnie – Też tam byłeś?

Pokręcił głową.

– Talavar był sam. Ale cokolwiek tam zobaczył, musiało mocno nim wstrząsnąć.

– Nie pytałeś go? – zdziwiła się.

– Równie dobrze mógłbym wypytać ścianę, dowiedziałbym się tyle samo.

Ludzie zgromadzeni wokół wielebnego zaczęli coś wykrzykiwać.

– Lepiej stąd chodźmy – powiedziała Eva – podburzone pospólstwo bywa skore do zaczepek.

Zeszli z głównego placu na mniej uczęszczane uliczki. Spacerowali długo, ale pochłonięty rozmową Mik kompletnie nie odczuwał upływu czasu.

– Mieszkańcy chyba przestają ufać mojej mistrzyni – zwierzyła się dziewczyna – boję się, że to przez działania wielebnego. Wykorzystuje zaistniałą sytuację.

– Niby jak? – zainteresował się Mik.

– Myśli, że Nivara jest wiedźmą i że to przez zły urok w mieście źle się dzieje.

– A kim naprawdę jest Nivara?

Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona.

– Wasz dom jest pełen magii – Mik postanowił zagrać w otwarte karty. Miał dość kłamstw.

Eva milczała.

– Nie ufasz mi? Nie jestem twoim wrogiem.

– To… to skomplikowane…

– Bardziej od wszystkiego co się tu dzieje już chyba nie może być.

Dziewczyna wzięła głęboki wdech, nim jednak zdążyła się odezwać, Mik zatrzymał się nagle i łapiąc ją za ramię, wskazał postać na końcu ulicy.

– Ta kobieta – powiedział – spotkaliśmy ją wczoraj. Od chwili gdy dotknęła Talavara, przestał zachowywać się normalnie. Znaczy, normalnie jak na niego.

Eva przyjrzała się zgarbionej postaci.

– To Adima – powiedziała – najstarsza z ludu Mhalâ.

– Mhalâ? Tych tubylców?

Skinęła głową.

– Została ich już tylko garstka, mieszkają w rezerwacie, nieopodal miasta. Zwykle nie zapuszczają się do Bothom.

– Wyraźnie czegoś tu szuka – stwierdził Mik, obserwując jak staruszka krąży wokół terenu budowy.

Powoli zaczęli iść w jej kierunku.

– Zdawało mi się, że była niewidoma. Jakim cudem dociera tu i porusza z taką łatwością?

– Jest tak zwaną Widzącą, używa czegoś w rodzaju wewnętrznego oka – wyjaśniła Eva.

– Znaczy, że mogła zobaczyć coś w Talavarze, gdy złapała go za rękę? – spytał, obserwując jak kobieta znika za rogiem budynku.

– Prawdopodobnie.

Wyszli z uliczki i stanęli tuż przed ogrodzonym placem. Zobaczyli strażników, leniwie kroczących wzdłuż terenu. Ale staruszki nigdzie nie było.

– Gdzie się podziała? – zdziwił się Mik.

Rozglądali się przez chwilę, ale po kobiecie nie było śladu.

– Czego tu szukacie? – zawołał jeden ze strażników – Wynoście się!

Mik posłał mu mało przyjazne spojrzenie, po czym wziął dziewczynę pod ramię.

– Odprowadzę cię – zaproponował.

Liczył, że to będzie spokojny spacer, ale nagła zmiana w aurze miasta, nie pozostawiła mu złudzeń. Coś złego się wydarzyło. Im bliżej byli celu, tymbardziej było to wyczuwalne. Ostatni odcinek drogi wręcz przebiegli.

Pierwszym co ukazało się ich oczom, były wyłamane drzwi wejściowe. Eva wpadła do środka, nawołując. Chłopak wiedział jednak, że Nivara jej nie odpowie. Widział to po śladach jakie znajdowały się przed domem.

Głośno przełknął ślinę. Miał bardzo złe przeczucia.

 

***

 

Gdy kładł się nad ranem, był przekonany, że w jego stanie nie zdoła go zbudzić nawet uderzenie meteorytu. Pomylił się. Mik wpadł do izby z takim impetem, że nawet nieboszczyka wyrwałoby to z wiecznego snu.

– Błagam, pomóż! – zawołał od progu.

– Co się stało? – zapytał rycerz, podnosząc się i przecierając dłońmi wciąż opadające powieki.

– Mieszkańcy… – wysapał Mik, nie mogąc złapać oddechu po wyczerpującym biegu – oni… oni zaraz dokonają samosądu!

– Co ty mówisz? – wciąż był zbyt otumaniony, by zrozumieć co chłopak miał na myśli – Gdzie? Na kim?

– Za miastem… na Nivarze!

To nieco ocuciło rycerza i natychmiast postawiło na nogi. Przy okazji dotarło do niego, że kładąc się, nie zdjął nawet butów. Do tego pęcherz cisnął go niemiłosiernie.

– Czekaj na mnie przy wejściu – polecił i minął go w drzwiach.

Po błyskawicznej wizycie w wychodku, udał się do małej stajni za oberżą. Sytuacja wymagała pośpiechu, a on sam nieszczególnie czuł się na siłach, by bić tego dnia rekordy w biegach. Na twarzy chłopaka również dostrzegł ulgę, gdy zjawił się w umówionym miejscu i wręczał mu wodze.

Popędzili konie zaraz za bramami miasta.

– Zawiadomiłeś kogoś nim przyszedłeś do gospody?

– Straż – odpowiedział Mik – nie uwierzyli mi.

– Jakim cudem nikt tego nie zauważył?

– Musieli wywlec ją z domu nieprzytomną i ukryć na jakimś wozie. Widziałem przed domem ślady kół.

Rycerz zaklął pod nosem i o nic już nie pytając, przylgnął do karku zwierzęcia, zmuszając go wcześniej do szybszego biegu.

Krzyki dziewczyny usłyszeli, nim jeszcze niemały tłum z pochodniami, wyłonił się zza ściany drzew. Widać każdy chciał dołożyć własny "płomyczek" do wspólnego przedsięwzięcia, jakim był pokaźny stos, ustawiony na polanie.

Rycerz z przerażeniem dostrzegł trawiący już drwa, ogień. Nie zwlekając popędził konia i skupiając się z całych sił, pochwycił tyle Energii z zewnątrz, ile tylko był w stanie, a następnie pchnął nią w rozpalony stos. Płonące drewno wystrzeliło w przód, prosto w niczego nie spodziewający się tłum. To skutecznie rozgoniło towarzystwo, które w popłochu zaczęło umykać przed palącymi pociskami.

– Diabelskie sztuczki! Pomocnicy wiedźmy! – darł się wielebny, widząc jak Talavar odcina nieprzytomną Nivarę od drewnianego pala – Wy…

Urwał gdy usłyszał za sobą uderzenie, a za raz po nim, jęknięcie. Odwrócił się i ujrzał Mika, który zeskoczył z konia i pomagał Evie dźwignąć się z ziemi. Tuż obok leżał drab, który jeszcze przed chwilą przytrzymywał wyrywającą się dziewczynę.

– Zapłacicie za to! – krzyczał mężczyzna.

– Nie – odrzekł gniewnie Talavar, niosąc kobietę – ty za to zapłacisz.

Wielebny rozłożył ręce i zarechotał złowieszczo.

– Ja? Jam tylko spełnił wolę udręcznego ludu. Zgodnie doszliśmy do wniosku, że przebudzoną magię należy zdusić w zalążku, póki jeszcze raczkuje.

– Namawiając ich do łamania prawa? Do mordu? – warknął rycerz, rzucając pobieżne spojrzenia na niebezpiecznie przybliżający się tłum. Obawiał się, że słowa kaznodziei miały w tej potyczce większą moc.

– Nivara niczemu nie jest winna! – wtrącił nagle Mik, stając z Evą u boku rycerza.

Wielebny ponownie się zaśmiał.

– Głupi, zaślepiony chłopcze! A co ty możesz wiedzieć? Zło potrafi przybrać niejedną maskę. Sam posłuchaj.

Mówiąc to stanął za młodym, chudym mężczyzną, na którego twarzy malował się prawdziwy ból. Położył mu dłonie na ramionach, zachęcając do mówienia.

– Szeptucha obiecała ochronę… – wybełkotał – kazała kreślić na drzwiach znaki, palić świece i zioła. Wypić przed porodem jakieś świństwo. To miało pomóc… – ukrył twarz w dłoniach.

– Spytaj swojego mistrza, co zastał tej nocy w ich piwnicy – powiedział chłodno wielebny.

Chłopaka zatkało. Przeniósł wzrok na rycerza.

Talavar zbladł. Dopiero teraz rozpoznał mężczyznę. Wcześniej widział go niezbyt dokładnie, na kolanach, obejmującego zanoszącą się płaczem i mocno krwawiącą, kobietę. Przypomniał sobie szkarłatną kałużę na kamiennej posadzce i znajdujące się w niej fragmenty ciała noworodka…

– To nie tak… – załkała Eva, widząc zmianę w wyrazie twarzy rycerza.

Przerażony Mik nie wiedział co powiedzieć. Milczenie Talavara mogło świadczyć tylko o jednym. Rycerz nie był pewny niewinności kobiety.

Ogień z rozrzuconego wokół drewna, powoli zaczynał lizać trawę. Mimo to ludzie wciąż się przybliżali, tworząc co raz ciaśniejszy krąg. Nie zamierzali odpuścić. Chęć ukarania kobiety była w nich silniejsza niż zdrowy rozsądek, co wyraźnie cieszyło ich przewodnika.

Dotknięty nagłą zmianą aury, Talavar odwrócił głowę i spojrzał za siebie. Ku swojemu zdziwieniu, zobaczył wychodzących z lasu ludzi, uzbrojonych w gotowe do strzału łuki.

Tłum powiódł za jego wzrokiem i na ten widok naraz zaczął się wycofywać. Wielebny widząc wycelowany w siebie grot również przestał czuć się pewnie i czym prędzej schował się za swoje owieczki.

– To nie koniec! – zawołał – Wszystkich was spotka zasłużona kara!

Talavar patrzył jak tłum oddala się, po czym przeniósł nieco zaniepokojony wzrok na niespodziewanych przybyszów. Ich broń nadal była w gotowości.

– Mhalâ, pomóżcie! – zawołała nagle Eva i zaczęła iść w ich stronę.

Na jej widok, jeden z tubylców nakazał gestem by reszta opuściła broń.

Talavar dopiero teraz dostrzegł, że była to wysoka kobieta o długich, czarnych włosach, splecionych w dwa warkocze. W jej oczach było coś dzikiego. Widząc, że najwyraźniej znają się z Evą, odetchnął z ulgą.

Dziewczyna wymieniła z nią kilka zdań, wskazując na wciąż nieprzytomną Nivarę, spoczywającą w ramionach rycerza.

– Pomożemy wam – rzekła po chwili kobieta, po czym w niezrozumiałym dla nich języku, zakomunikowała coś swoim towarzyszom.

 

***

 

– Nie idziecie z nami? – zdziwiła się czarnowłosa, patrząc na niezdecydowanie rycerza – Po tym co widziałam, w mieście raczej nie będziecie mile widziani.

Sam również to przeczuwał. Mimo to nie zamierzał kryć się w wiosce rdzennych mieszkańców Sonnod. Zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach. Nie czułby się dobrze w ich towarzystwie. Patrząc na czerń włosów kobiety, spiczaste uszy, na te przenikliwe, błękitne oczy… One przywoływały obraz sprzed lat…

– Muszę zgłosić sprawę królowi – powiedział w końcu Talavar i skłonił się lekko – jeszcze raz dziękujemy za pomoc.

– A jednak myślę, że nie to jest głównym powodem.

Ponownie świdrowała go spojrzeniem tych oczu. Jakby zamierzała wejrzeć w jego umysł. Ciarki go przeszły.

– Talavar miał bliższe spotkanie z Adimą – wtrąciła nagle Eva, patrząc jak Mhalâ zabierają Nivarę na prowizorycznych noszach – zdaje się, że coś mu wywieszczyła.

Rycerz spojrzał na nią zaskoczony, po czym przeniósł rozgniewane spojrzenie na Mika.

– Wywieszczyła? – prychnęła kobieta – Niby skąd by o tym wiedział? Nie mówi ich językiem.

Złość rycerza ponownie ustąpiła miejsca zaskoczeniu. Cała sytuacja co raz mniej mu się podobała i jeszcze bardziej drażniła. Przybył tu by rozwiązać problem, który nawiedził miasto, nie by wywlekać na wierzch jego prywatną przeszłość.

Pożegnał się dosyć chłodno i chwytając Mika za ramię, pociągnął go za sobą. Milczeli do momentu aż odnaleźli pasące się nieopodal konie. Gdy znaleźli się w siodłach, spojrzał na chłopaka marszcząc brwi.

– Co ci przyszło do głowy, żeby o wszystkim opowiadać tej dziewczynie? – warknął gniewnie – Tak naprawdę nic o niej nie wiesz. Nie przerywaj mi! Nie życzę sobie byś opowiadał obcym ludziom o naszej sprawie, ani tymbardziej o mnie!

– Nie jest obca, to moja przyjaciółka! – żachnął się chłopak.

Rycerz prychnął i pokręcił głową.

To rozłościło Mika.

– Może gdybyś nie był takim gburem, sam też miałbyś przyjaciół! – wypalił.

– Posłuchaj no smarku – powiedział rycerz z irytacją – zapominasz się. Wiedz, że twoje dalsze losy zależą w dużej mierze od relacji, jakie zdam Radzie po powrocie. Znasz zasady Zakonu. Chcesz zostać rycerzem, to zapanuj nad hormonami i przestań uganiać się za tą dziewczyną.

Mik nagle poczuł się tak rozdarty jak nigdy. Gdy w końcu myślał, że znalazł już swoje miejsce w świecie, nagle znów przestał być tego taki pewien.

– Nie uganiam się – odrzekł po chwili – pomaga mi i chce też pomóc miastu.

– I niby w czym ci pomogła? – spytał Talavar już nieco spokojniej.

– No… choćby ten… – zająknął się – opowiedziała o historii miasta. O królach. Ich początkach. O Mhalà…

Mik wstrzymał nagle konia i zapatrzył się na zachodzące słońce.

– Mhalâ… – powtórzył i spojrzał na rycerza, który również się zatrzymał i patrzył na niego wyczekująco – już pamiętam czym wsławił się krwawy król. On, on rozgromił lud Mhalâ, który przez dziesięciolecia blokował rozwój miasta. Nie chcieli opuścić swoich ziem, więc usunął ich siłą, by móc poszerzać granice stolicy.

Talavar spojrzał w kierunku murów Bothom, jakby nagle go olśniło.

Wszystko powoli zaczynało składać się w jedną całość. Myślał intensywnie, ale wciąż czegoś mu brakowało. Jakiegoś ważnego elementu.

– Dlaczego wspomniałeś Evie o tamtym zdarzeniu? – spytał nagle, choć nie był rad, że znów musi do tego wracać.

Chłopaka zdziwiło to pytanie, ale odpowiedział na nie od razu.

– Dzisiaj również natknęliśmy się na tą Adimę. Kręciła się przy placu budowy.

Rycerz pstryknął palcami.

– Budowa, no jasne – powiedział do siebie i popędził konia.

Mik ruszył za nim, wciąż nic nie rozumiejąc.

– Powiesz mi o co chodzi, mistrzu?

– Muszę sprawdzić jedną teorię – odkrzyknął – jeśli mam rację, być może uda się uratować dziecko, które niebawem przyjdzie na świat.

 

***

 

Teren budowy po zmroku przypominał istne, upiorne cmentarzysko. Nie pomagały nawet pochodnie, które strażnicy wręczyli im przy wejściu.

Początkowo mieli problem by w ogóle dostać się na plac. Wpuszczono ich dopiero gdy Talavar pomachał przed nosem strażnika, listem z królewską pieczęcią, który na szczęście wciąż tkwił w wewnętrznej kieszeni jego płaszcza. Potem jeszcze tylko błagano ich by się opamiętali i wrócili za dnia, gdy będzie jasno. Nie mogli jednak czekać tak długo i zrezygnowani stróże w końcu ich przepuścili.

Szli ostrożnie, mijając co wymyślniejsze machiny budowlane.

– Szukamy czegoś konkretnego? – wyszeptał Mik, rozglądając się nerwowo.

Szkielety budowli przyprawiały go o gęsią skórę. Miał nieodparte wrażenie, że coś czai się wśród nich, ukryte w ciemnościach. Zdawało mu się nawet, że wiejący raz po raz wiatr, przynosił ze sobą czyjeś szepty.

– Szukamy źródła – odparł Talavar.

– Czego? – zdziwił się chłopak.

– Niepokój, który właśnie odczuwasz, nie jest przypadkowy. Jest wręcz uzasadniony. To złe emocje, których nie wolno nam teraz wytłumić. One pomogą odnaleźć źródło, a gdy tak się stanie, dowiemy się czy moje przypuszczenia były słuszne.

Z jakiegoś powodu słowa rycerza w ogóle nie dodały mu otuchy. Z tym miejscem zdecydowanie było coś nie tak i najchętniej opuścił by je jak najprędzej. Przestał dziwić się ludziom, którzy nie chcieli tu pracować. Samo dłuższe przebywanie w tej atmosferze, groziło obłędem.

Minęli kolejny wykop i przeszli wgłąb wielkiej konstrukcji.

– Początkowo myślałem, że wypadki na budowie, to jedynie fatalny zbieg okoliczności – ciągnął rycerz gdy mijali jedną z zapadniętych ścian – teraz jestem niemal pewien, że od tego wszystko się zaczęło.

– Chcesz powiedzieć, że śmierć tych dzieci ma jakiś związek z trwającymi tu pracami? – spytał, nie widząc w tym sensu.

Talavar skinął głową.

– Skup się – powiedział – daj się prowadzić.

Niepokój chłopaka narastał. Czuł, że co raz mniej chce znaleźć rozwiązanie tej zagadki. Ostrożnie stąpał między połamanymi belkami, które z jakiegoś powodu znalazły się na ziemi. Cała konstrukcja w tym miejscu była popękana i dosłownie wisiała na włosku.

Poczuł jak lodowaty podmuch wiatru dostał mu się pod rękaw, wywołując ciarki, które przeszły przez całe jego ciało. To nieco go rozkojarzyło, przez co nie zastanowił się nad kolejnym krokiem, patrząc w zupełnie innym kierunku. Miejsce, w którym postawił stopę nagle zapadło się pod jego ciężarem i chłopak z krzykiem zniknął pod ziemią.

Upadek był bolesny, a na domiar złego wypuścił z rąk pochodnię, przez co znajdował się w kompletnych ciemnościach. Zszokowany, usiadł niemal natychmiast, oddychając nerwowo. Nigdy nie miał klaustrofobii, ale miejsce, w którym się znalazł zdawało się właśnie dać jej początek.

Oparł się plecami o ścianę i zamarł kiedy nagle namacał coś pod palcami. Było twarde i wypukłe. Przesuwając dłoń czuł gładkość przedmiotu, a po chwili znalazł w nim sporą dziurę.

Serce zabiło mu mocniej, a oddech uwiązł gdzieś w tchawicy.

– Mik!

Głos Talavara doszedł go z góry.

– Odezwij się, Mik!

Nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Niepokój zawładnął nim całkowicie i przerodził w strach. Czuł się pogrzebany żywcem, choć nie miał pojęcia czemu. Miał wrażenie, że przygniatają go zwały ziemi, odbierając oddech.

Nagle w panującą wokół ciemność wdarł się niewielki blask. Płomień pojawił się znikąd, początkowo mały, zaraz jednak powiększył się na tyle by Mik mógł dostrzec to czego do tej pory jedynie się domyślał. Wokół niego walały się szczątki. Niektóre całe, inne częściowo skryte pod ziemią.

Kolejny płomień dorzucił nieco światła.

Mik wodził oczami od czaszki do czaszki, aż w końcu jego wzrok zatrzymał się na tej znajdującej się po przeciwległej stronie. Widok zmroził go całkowicie. Zobaczył przed sobą zwinięty w kłębek szkielet, wewnątrz którego znajdował się drugi, o wiele mniejszy.

To odkrycie sprawiło, że płomienie nagle wystrzeliły w górę.

– Mik! – krzyknął ponownie rycerz, gdy nagle jedna z belek konstrukcji zajęła się ogniem. Wlepił wzrok w niezwykłe zjawisko, a po chwili dostrzegł kolejne. I kolejne – Cholera, Mik!

Czuł, że chłopak jest na dole i wiedział, że pojawiające się wszędzie płomienie to jego sprawka. Czytał o pożarze, jaki wzniecił w swojej rodzinnej wiosce gdy na jego oczach zaatakowano mu rodzinę. Wiedział, że Energia w młodych organizmach bywa nieokiełznana i często wymyka się spod kontroli pod wpływem silnych emocji.

– Mik, musisz się uspokoić! – wołał, mając nadzieję, że go usłyszy – To wszystko siedzi w tobie, chłopcze. Zapanuj nad tym! Jesteś rycerzem Żywej Energii. Energia daje życie, nie odbiera go. Nie musisz się jej bać. Chodź tu i chwyć mnie za rękę!

Głos Talavara wdarł się do jego umysłu. Otrząsnął się i spojrzał w górę.

– Tak jest – powiedział rycerz – widzę cię. Dasz radę.

Chłopak wstał. Namacał rękami miejsce, którego mógł się pochwycić i zaczął się wspinać. Wydostał się z grobu, a obsuwająca się spod jego butów ziemia, zasypała szalejące w środku płomienie. W końcu dosięgnął dłoni Talavara i rycerz jednym silnym ruchem wyciągnął go na powierzchnię.

Mik przylgnął do niego mocno, oddychając głośno.

– Całe rodziny… – powiedział łamiącym głosem – kobiety i dzieci…

– Wiem – odrzekł Talavar, wpatrzony w rozprzestrzeniający się ogień.

 

***

 

– Co ja zrobiłem… 

Mik z przerażeniem rozglądał się wokół. Płomienie były już niemal wszędzie i powoli trawiły szkielet budowli. Lada moment mogły odciąć im również drogę ucieczki, a mimo to nie miał w sobie dość siły by ruszyć się z miejsca.

– Wielebny będzie wniebowzięty – skomentował sucho Talavar – za to król się wścieknie. Szybko, musimy się stąd wydostać i zawiadomić straż.

Mówiąc to pociągnął za sobą chłopaka, który wciąż trwał zszokowany. Jeśli chcieli ujść z życiem i dodatkowo zapobiec rozprzestrzenieniu się pożaru, nie mogli stać i go podziwiać.

Już w połowie drogi rycerz poczuł, że coś jest nie w porządku i że ogień nie będzie ich jedynym zmartwieniem. Miał nadzieję, że nagłe zgromadzenie o jakim informowała go Energia, było jedynie zwykłym zbiorowiskiem gapiów. Mylił się. Pierwszego strażnika dostrzegł z daleka. Leżał częściowo na placu. Nad nim stała wysoka kobieta.

Talavar zatrzymał się i nakazał Mikowi by uczynił to samo. Szybko ocenił sytuację. Reszta plemienia trzymała się z tyłu, zagradzając przejście. Ale na zewnątrz był ktoś jeszcze. Swiadczył o tym między innymi dobiegający stamtąd rumor. Głosy nawoływały do poddania się, inne wielbiły Stwórcę.

Pięknie, pomyślał rycerz.

– W tym jednym muszę przyznać kaznodziei rację – powiedziała kobieta – to miejsce musi spłonąć.

– To niczego nie zmieni – odpowiedział rycerz, zerkając z niepokojem na zbliżający się ogień.

– To miejsce, całe to miasto powinno zniknąć. Tak jak zniknęła pamięć o tamtym zdarzeniu!

– Zaostrzysz jedynie konflikt, który trwa od wieków. Tego właśnie chcesz? Tego chcesz dla swojego ludu? Powtórki z historii?

– Ktoś musi w końcu je pomścić! – podjęła po chwili wahania.

– Ktoś musi pomóc im spocząć w spokoju. A to – wskazał na szalejący pożar – to im go nie zapewni.

Powoli zaczął kroczyć w jej kierunku. Błysnęły groty, wymierzonych w niego strzał.

– Pozwól nam wyjść – powiedział spokojnie – pomogę wam, tylko pozwól nam stąd wyjść. Nie skazuj chłopca na los jaki spotkał waszych przodków.

Kobieta spojrzała na przerażonego Mika. Jej błękitne oczy zaszkliły się od łez.

– Już za późno…

– Nie – Talavar pokręcił głową – zaufaj mi. Wiemy gdzie są. Wszystko załatwię, tylko wycofajcie się i pozwólcie nam wyjść.

– Król nie pozwoli…

– Królowi tak samo jak wam, zależy na odzyskaniu spokoju. Zgodzi się na wszystko, byleby to się skończyło.

Zaczynał już czuć żar na własnej skórze. Słyszał jak elementy konstrukcji zawalają się. Bał się, że ogień lada moment wyjdzie z placu i niesiony wiatrem zacznie trawić domostwa.

Ledwo o tym pomyślał, a w tym samym momencie nagły podmuch rozwiał mu włosy. Był bardzo dziwny. Wręcz mroźny.

Talavar rozejrzał się. Próbował sięgnąć wzrokiem daleko poza plac, ale było zbyt ciemno. Niczego nie zobaczył, ale wyraźnie poczuł.

Błyskawica, która przecięła niebo tuż nad ich głowami sprawiła, że zapadła prawie całkowita cisza. Chwilę później zerwała się prawdziwa śnieżyca. Była tak gwałtowna, że w mgnieniu oka przykryła niemal wszystko co napotkała na swojej drodze.

Rycerz bez namysłu rzucił Mika na ziemię i przywarł do niego, zakrywając płaszczem. Nim znaleźli się pod grubą, białą warstwą, zdążył jeszcze usłyszeć uciekających w popłochu ludzi.

 

***

 

Na szczęście pomoc przybyła szybko. Powątpiewał by sam był w stanie przekopać się na powierzchnię, nim skończy im się powietrze. Z ulgą powitał ciemność nocy. Po pożarze nie było śladu.

– Wybaczcie!

Znajomy głos krzyknął mu niemal do ucha.

– Chciałam jedynie ugasić… Nie sądziłam, że tak się to wymknie spod kontroli.

– Dobra robota – powiedział uspokajająco – naprawdę, masz talent dziewczyno.

– Eva? – Mik zdawał się dopiero teraz odzyskać przytomność umysłu.

Dziewczyna nie bacząc na towarzystwo rycerza, rzuciła się chłopakowi na szyję, a on odwzajemnił uścisk.

Talavar udał, że nie widzi. Przeszli wystarczająco wiele by taka drobna chwila słabości mogła jakkolwiek zaszkodzić. Zresztą, młodej czarodziejce należała się wdzięczność, w każdej możliwej formie. Ocaliła nie tylko ich, ale i całe miasto.

Zostawił młodzież, a sam wstał i udał się w miejsce gdzie na powrót zaczynały gromadzić się światła pochodni. Królewska gwardia zbiegła się dość licznie i rozganiała właśnie niemały tłum wyznawców Jedynego Stwórcy, z wielebnym na czele. Mhalâ zniknęli.

– W imię króla! Czy ktoś mi do cholery wyjaśni co tu się wydarzyło? – grzmiał komendant gwardii.

Talavar podszedł do niego, próbując nakreślić sytuację. Nie było łatwo, ale po dłuższych staraniach dopiął swego. Następnie przysiadł wykończony, obserwując jak część oddziału próbuje zabezpieczyć teren, a część przegania wciąż pokrzykującą publiczkę.

Mik i Eva zjawili się po chwili.

– Czy teraz w końcu powiesz nam co tu się dzieje? – chłopak stanął przed nim wyczekująco.

– Dawno temu słyszałem pewną historię – zaczął rycerz – o królu, który za wszelką cenę próbował wysiedlić starszy lud z ziem, które miały stać się podwalinami dla najwspanialszego z miast. Lud jednak stanął do walki, ale bitwę niestety przegrał. Król, nie chcąc by sytuacja się powtórzyła, ku przestrodze dopuścił się mordu na rodzinach wojowników. Chciał by wiedzieli, że nie cofnie się przed niczym by osiągnąć cel. Po tej masakrze, plemię ustąpiło i dało się zepchnąć do rezerwatu, a król rozbudował swoje wspaniałe miasto.

– Ronan Krwawy… – powiedziała Eva.

Talavar skinął głową.

– To był lud Mhalâ – wyszeptał Mik – to ich szczątki spoczywają pod tym placem.

– Zgadza się. Budowlańcy przez przypadek naruszyli tą zbiorową mogiłę, uwalniając w ten sposób skumulowane wewnątrz zło.

– Zło? – zdziwił się chłopak.

– Widzisz, czasem w momencie śmierci, gdy towarzyszy jej gniew, rozpacz czy strach, w miejscu gdzie wydarzyła się zbrodnia, może pozostać rodzaj złej energii. Klątwa, upiór, demon. Różnie się to nazywa.

– Z mogiły wyszedł upiór?

– Podejrzewam, że conajmniej jedna z zamordowanych kobiet była ciężarna. Możliwe, że zakopano ją gdy jeszcze żyła. Tak powstała Mamuna. Zjawa, która szukała ukojenia, zabierając zdrowe, nowo narodzone dzieci.

– Ale te dzieci rodziły się chore – powiedziała Eva.

– To podmieńcy – wyjaśnił rycerz – mamuna podmieniała dzieci.

– To potworne! – zawołał Mik – Ta cała zbrodnia, nie było o tym najmniejszej wzmianki w tych wszystkich książkach. Zbudowano to miasto na krwi niewinnych i nikt o tym nie wie!

– Nic w tym dziwnego – powiedział Talavar – nie są to rzeczy, którymi władca mógłby się chwalić. To wydarzenie przetrwało jedynie dzięki przekazom słownym, choć zapewne i te były zakazane. Ale takich wydarzeń nigdy nie da się zatuszować do końca. Mroczna przeszłość zawsze znajdzie sposób by powrócić i odbić się gorzkim echem na teraźniejszości.

 

***

 

Wiatr zakołysał drzewami, porywając część wyschniętych liści. Szare chmury coraz liczniej gromadziły się na niebie, zwiastując radykalną zmianę pogody.

Mik szczelniej nakrył się płaszczem, osłaniając przed przejmującym zimnem. Nie przypuszczał, że gdy przyjdzie mu opuszczać miasto, będzie to robił z takim żalem. Już tęsknił za swoją nową przyjaciółką, miał jednak nadzieję, że kiedyś jeszcze przyjdzie im spotkać się ponownie.

Ostatnie dni minęły im dość intensywnie. W Talavara jakby coś wstąpiło, jakaś nowa moc. Nagle zdawał się być dosłownie wszędzie. Kończył załatwiać jedną sprawę, naraz pędził załatwiać drugą.

Mik wprost nie poznawał rycerza. To nie był ten sam człowiek, zamknięty w sobie, zaniedbujący obowiązki, czy też wiecznie zapity. Tym razem postarał się pokazać z jak najlepszej strony i zademonstrować swoje umiejętności negocjacyjne. Chłopak musiał przyznać, że rycerz miał gadane, potrafił tak prowadzić rozmowę by osiągnąć założony cel. W całym tym zabieganiu zdarzało mu się nawet zapomnieć o jakichkolwiek posiłkach, co było do niego kompletnie wręcz niepodobne i sprawiło, że chłopak zaczynał się nawet o niego martwić.

Jednak największą niespodziankę sprawił Mikowi w momencie, gdy poprosił by ten towarzyszył mu w audiencji u króla. Dla chłopaka było to nie lada przeżycie. Nigdy nie sądził, że przyjdzie mu stanąć przed królewskim majestatem, a już tym bardziej, że król będzie mu za coś dziękował.

Kolejnym zaskoczeniem było wstawiennictwo Talavara za Nivarą oraz jej młodą podopieczną, której zasług przy ocaleniu miasta nie zamierzał umniejszać. Zdawało się, że nawet udało mu się ugrać coś dla samej magii. Na myśl o usługach świadczonych przez czarodziejów, w oczach króla dało się dostrzec pewien błysk.

Poza bieganiem między pałacem, a Strażą Miejską, czy też dogadywaniem spraw z zarządcą miejskiego cmentarza, resztę czasu spędzali na patrolowaniu ulic miasta. Po dopięciu wszystkiego na ostatni guzik, Talavar chciał mieć pewność, że jego teoria nie była błędna i problem został zażegnany. Osobiście doglądał ekshumacji szczątków, jak i wydania ich w ręce plemienia Mhalâ. A gdy ostatniej nocy na świat przyszło długo wyczekiwane i w pełni zdrowe dziecko, całe miasto mogło w końcu odetchnąć z ulgą.

I tak o to znaleźli się w siodłach, poza murami Bothom, ku widocznemu zadowoleniu Talavara. Jechali stępa, obserwując z daleka, również szykujących się do drogi, Mhalâ.

– Co teraz z nimi będzie? – spytał Mik.

– Prawdopodobnie dołączą do jednego z górskich plemion, z dala od ludzkich siedlisk. Tam też pochowają doczesne szczątki swoich przodków i miejmy nadzieję, że zbłąkane dusze w końcu zaznają spokoju.

– Skąd Adima wiedziała gdzie powinna szukać? – zapytał po chwili chłopak.

– Podejrzewam, że uczestniczyła w tamtych wydarzeniach – odpowiedział rycerz, a gdy dostrzegł zdziwienie na twarzy Mika, dodał – pierwotne ludy, w tym Mhalâ, są długowieczne. Zakładam, że nasza staruszka spokojnie może mieć nawet pięćset lat.

– Myślisz, że była…

– Z całą pewnością mogła być matką naszej Mamuny. Wyczuwała ją i próbowała odszukać. Możliwe, że czekała na dzień kiedy będzie mogła zabrać ją do "domu".

Mik milczał. Cała ta historia mocno nim wstrząsnęła. Talavar również wydawał się być poruszony, ale chłopak nie mógł oprzeć się wrażeniu, że powód tego jest zupełnie inny.

– Wyczuwam wszechobecny spokój – powiedział po dłuższym milczeniu – jednak nie w tobie. Ciebie wciąż coś dręczy.

– Ja odzyskam spokój gdy w końcu znajdę się z dala od tego miejsca – skwitował Talavar.

– Dlaczego?

Czuł, że zachował się mało taktownie, pytanie właściwie mu się wymsknęło.

– Każdy w życiu zrobił choć jedną rzecz, z której nie jest do końca dumny – podjął w końcu rycerz.

– Wiele rzeczy da się naprawić – stwierdził Mik.

Talavar uśmiechnął się smutno.

– Jeśli potrafisz cofnąć czas – powiedział i skierował wzrok na ścianę lasu, majaczącą w oddali.

– Co tam jest? – zapytał chłopak, widząc że rycerz raz po raz zerka w tamtym kierunku. I ponownie poczuł, że nie powinien.

– Świątynia Matki Natury – odparł bez cienia irytacji – nie byłem tam od lat.

– Myślisz by tam zajechać?

– Nie – rycerz pokręcił głową – czasami lepiej nie ruszać przeszłości. I nie budzić starych demonów…

Chłopak nie pytał o nic więcej. Może rycerz miał rację. Może należało przestać obracać się za siebie i skupić na tym co przed nimi? A przed nimi była Pavitra i kolejne lata nauki, które miały zrobić z Mika rycerza. Nie wiedział jak potoczą się ich losy po powrocie do Zakonu, ale coś w głębi serca mówiło mu, że drogi jego i Talavara, nie raz jeszcze się skrzyżują.

Koniec

Komentarze

Toluca, jeśli skrócisz swoje opowiadanie do 80k portalowych znaków, to załapie się do obowiązkowego dyżuru czytelników, a także nominacji do piórka.  

Pozdrawiam, sam postaram się skomentować w najbliższej przyszłości ;)

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Da­niel­Ku­row­ski1, dziękuję, postaram się skrócić :)

Toluco, przeczytałem; choć uczucia mam trochę mieszane, przede wszystkim dziękuję za możliwość lektury. Niby dosyć stereotypowy szkic fantasy, a przecież jest w tym pewien Twój własny błysk. Duży plus za zagubienie, jakie chłopiec przejawił w bibliotece, chyba najmocniejszy punkt opowiadania.

Kwestie redakcyjne. Tutaj niezbyt różowo. Przynajmniej jeden naprawdę rażący błąd ortograficzny (pospólstwo – od pospołu, wspólnie – co pochodzi z dzielenia jakiejś czynności czy doznania na pół, na połowy – ó wymienia się na o). Notorycznie błędne “tą” w bierniku, zamiast poprawnego “tę”. Wielkie kłopoty z niedoborem przecinków, nie wydzielasz zdań podrzędnych, wtrąceń, trzeba nad tym popracować. Pisownia razem i osobno często szwankuje: “wgłąb” zamiast poprawnego “w głąb”, “w dwóch miejscach na raz” zamiast poprawnego “naraz”, “opuścił by” zamiast “opuściłby”, zresztą wiele innych. Nie używa się słowa “jegomość”, jeżeli nie umie się go poprawnie odmienić, taki wyraz to ozdobnik językowy, a błąd przy próbie zastosowania ozdobnika wywiera skrajnie niekorzystne wrażenie na odbiorcy. Zaintrygował mnie wreszcie strażnik, który “leżał częściowo na placu” (a częściowo zapewne w paru przyległych uliczkach i na dnie studni miejskiej? – makabryczny obrazek).

Konstrukcja tekstu. Przybywa burkliwy mistrz z niedojrzałym uczniem, rozwiązują problem, zwijają manatki. Bezpieczna linia fabularna, ale trochę chyba brakuje powiewu świeżości. Wprawdzie to nie podstawa do krytyki, na świecie powstaje tyle literatury, że trudno popełnić coś naprawdę oryginalnego. Zawahałbym się przed wypuszczeniem trzynastolatka na samotne zwiedzanie nieprzyjaznego miasta nocną porą (pamiętajmy, że parę dni wcześniej potrzebny był służący, aby odprowadzić go do biblioteki). Niektóre rozwiązania przewidywalne, budowa nie została wprowadzona mimochodem, z góry było wiadomo, że po coś tam się znalazła. Co do budowy…

– Ciężko powiedzieć, tatablica informacyjna jest dosyć skąpo nimi obdarzona.

“Ciężko powiedzieć” mnie osobiście razi, wolę klasyczne “trudno powiedzieć”. Literówka w tablicy. I oczywiście nie wiadomo, czym jest obdarzona, zaimek “nimi” do niczego się nie odnosi.

Przy okazji, jako wyjaśnienia ogólnego pomoru niemowląt spodziewałem się jednak czegoś bardziej spektakularnego od mamuny. Mamuna, co do zasady, porywa (podmienia) jedno dziecko i mamy spokój, dopóki go nie wychowa. Ta Twoja jakoś dziwnie wydajna. Weszła w spółkę z dużym gospodarstwem rolnym i przerabia bobasy na paszę treściwą, czy jak? Po cichu, bez większej nadziei, liczyłem nawet na wyjaśnienie całkowicie pozbawione cech nadprzyrodzonych (przykładowo: nóż rytualny do przecinania pępowiny mógłby być skażony zarodnikami tężca).

Głównie napisałem krytykę, ale podkreślam – czytało się przyjemnie, akcja płynęła wartko, oboje młodych bohaterów przypadło mi do gustu, wierzę w duży potencjał (kto wie, czy nie większy od mojego – w końcu kręcić nosem jest łatwo, pisać trudniej). Mam nadzieję, że poczynione przeze mnie uwagi pomogą Ci się dalej rozwinąć twórczo!

Śli­mak Za­gła­dy, super! Dziękuję, błędy zaraz poprawię. Serio, tyle razy przeglądałam i poprawiałam ten tekst, że już mnie oczy bolą, a tyle ominęłam. W szoku jestem. Co prawda piszę na telefonie i część kwiatków to (o dziwo) psikusy słownika, ale nie będę się oszukiwać, moje też tam są :) Co do mamun, przyznaję bez bicia, zapożyczyłam i przerobiłam na swoją modłę. Co do służącego, musiał być, bo jednak był to teren prywatny. Miasto jest już miejscem publicznym, a Talavar nie pierwszy raz zrobił coś nieodpowiedzialnego ;) Jeszcze raz dziękuję za uwagi.

Pomysł, niestety, nie powala oryginalnością, albowiem było już mnóstwo opowiadań o różnych „specjalistach” przybywających do miasta, aby je ratować przed upadkiem, a sprawa wznoszenia budowli na miejscu pochówku dawnych mieszkańców i wynikające z tego konsekwencje, też była przerabiana.

Mimo tych wtórności opowiadanie jest w jakiś sposób zajmujące i choć długie, dałoby się czytać bez znużenia, gdyby nie fatalne wykonanie – zbyt wiele tu błędów, usterek i literówek. Trafiają się niezbyt czytelnie złożone zdania i nie zawsze poprawnie zapisane dialogi, że o nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę. Przeszkadzają i wtrącają z rytmu słowa użyte niezgodnie z ich znaczeniem, a także słowa, które w ogóle nie powinny znaleźć się w tym opowiadaniu.

Dodam jeszcze, że Mik, jako trzynastoletni dzieciak, wydaje mi się mało wiarygodny. Zupełnie inaczej miałyby się sprawy, gdyby był jakie trzy lata starszy.

Mam nadzieję, że Twoje kolejne opowiadania będą ciekawe i znacznie lepiej napisane.

 

opa­da­ją­cych mu na twarz, ja­snych wło­sów i przez dłuż­szą chwi­lę przy­pa­try­wał mu się ba­daw­czo. ―> Czy oba zaimki są konieczne?

 

po czym ro­zej­rzał z za­in­te­te­so­wa­niem. ―> Literówka.

 

i bez słowa je­chał na przód. ―> …i bez słowa je­chał naprzód.

Sprawdź co znaczy na przód i naprzód.

 

krę­ci­ło się już kilka roz­chi­cho­ta­nych pa­nie­nek. ―>…krę­ci­ło się już kilka roz­chi­cho­ta­nych dziewek.

Panienki to były dziewczęta z dobrych domów.

 

po­mię­dzy któ­rym zwin­nie prze­my­ka­ła kel­ner­ka. ―> W czasach kiedy dzieje się ta historia, w karczmach nie było kelnerek.

Proponuję: …po­mię­dzy któ­rym zwin­nie prze­my­ka­ła służka/ dziewka.

 

wy­ło­nił się nagle z tłumu i przy­siadł do sto­li­ka. ―> W dawnych karczmach nie było stolików, były tam duże i ciężkie stoły. Stoliki rozwalono by w drobny mak przy pierwszej lepszej bójce.

 

Za­mknął je do­pie­ro gdy kel­ner­ka po­sta­wi­ła… ―> Za­mknął je do­pie­ro gdy dziewka po­sta­wi­ła

 

pa­trząc jak męż­czy­zna bie­rze spory łyk. ―> …pa­trząc jak męż­czy­zna wypija spory łyk.

Łyku nie można wziąć.

 

ale na służ­bie, a ta ja­ko­by za­czy­na się do­pie­ro jutro. ―> …ale na służ­bie, a ta za­czy­na się jakby do­pie­ro jutro.

Poznaj znaczenie słów jakbyjakoby.

 

at­mos­fe­rę nie sprzy­ja­ją­cą szyb­kie­mu za­snię­ciu. ―> …at­mos­fe­rę niesprzy­ja­ją­cą szyb­kie­mu za­śnię­ciu.

 

Zde­cy­do­wa­nie czuł się w tej czę­ści mia­sta o wiele le­piej. ―> Raczej: W tej czę­ści mia­sta czuł się o wiele le­piej.

 

Przy­sta­nął na chwi­lę i ro­zej­rzał. ―> Chyba miało być: Przy­sta­nął na chwi­lę i ro­zej­rzał się.

 

Mik na­bur­mu­szył się, ale nie za­mie­rzał sprze­ci­wiać. ―> Raczej: Mik nie był zadowolony, ale nie za­mie­rzał się sprze­ci­wiać.

 

Za­pra­szam za mną. ―> Raczej: Proszę za mną.

 

tym­bar­dziej kiedy za­cho­wać mil­cze­nie. ―> …tym ­bar­dziej kiedy za­cho­wać mil­cze­nie.

 

starł dło­nią pot, który skro­plił się na jego czole. ―> Zbędny zaimek – czy ścierałby pot z cudzego czoła?

A może wystarczy: …starł dło­nią pot z czoła.

 

– A jakże, pró­bo­wa­li – mruk­nął wład­ca – Ma­go­wie, dru­idzi, szar­la­ta­ni. ―> Dlaczego wielka litera?

 

pró­bu­jąc ogar­nąć umy­słem ilość ksią­żek… ―> …pró­bu­jąc ogar­nąć umy­słem liczbę ksią­żek

 

Mu­siał­by spę­dzić tu co­najm­niej kilka lat… ―> Mu­siał­by spę­dzić tu co­ najm­niej kilka lat

 

Nie chciał by jego kroki spło­szy­ły in­tru­za… ―> Skąd wiedział, że to intruz?

 

Py­ta­nie kom­plet­nie wy­bi­ło go z pan­ta­ły­ku. ―> Py­ta­nie kom­plet­nie zbi­ło go z pan­ta­ły­ku.

Zbić z pantałyku to związek frazeologiczny, czyli forma ustabilizowana, utrwalona zwyczajowo, której nie korygujemy, nie dostosowujemy do współczesnych norm językowych ani nie adaptujemy do aktualnych potrzeb piszącego/ mówiącego.

 

Spod kap­tu­ra wy­pa­dło jej kilka ru­dych loków. ―> Czy dziewczynie wypadały włosy?

Proponuję: Spod kap­tu­ra wysunęło się kilka ru­dych loków.

 

Młody ry­cerz był pod nie małym wra­że­niem… ―> Młody ry­cerz był pod niemałym wra­że­niem

Czy Mik na pewno był młodym rycerzem, czy raczej uczniem, który miał zostać rycerzem?

 

Wi­dzisz, on jest dość spe­cy­ficz­ny. ―> To słowo niespecjalnie pasuje do tego opowiadania, zwłaszcza w ustach młodziutkiego Mika.

 

Pięk­nie, po­my­ślał. ―> Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: Zapis myśli bohaterów

Zwróć też uwagę na zapis myśli w dalszej części opowiadania.

 

jego na­stro­ju. Uśmiech­nę­ła się i po­ło­ży­ła dłoń na jego ra­mie­niu. ―> Czy oba zaimki są konieczne?

 

że na jedną misję… ―> …że na jedną misję

 

Ta­la­var uniósł brew, po czym wy­chy­lił z kufla spory łyk. ―> Ta­la­var uniósł brew, po czym pociągnął z kufla spory łyk.

Można wychylić kufel, ale nie wychyla się z kufla.

 

– A jak nie zjemy, to spra­wa się roz­wią­że? – spy­tał ry­cerz nieco po­iry­to­wa­ny. Zaraz jed­nak uspo­ko­ił się – Po­dzi­wiam twój zapał… ―> Brak kropki po didaskaliach. Ten błąd pojawia się kilkakrotnie w dalszej części opowiadania.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

nabił na wi­de­lec pie­czo­ne­go ziem­nia­ka… ―> Skąd w tym opowiadaniu wzięły się ziemniaki?

 

Zwy­kle jego misje do­ty­czy­ły kon­kret­ne­go zda­rze­nia, w kon­kret­nym miej­scu. Ta z kolei ty­czy­ła się ca­łe­go mia­sta. ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Naj­wy­raź­niej za­pi­ja­nie pro­ble­mów za­ko­rze­ni­ło się tu dość głę­bo­ko. ―> Termin zbyt współczesny, aby dobrze wyglądał w tym opowiadaniu.

 

w końcu sam nie raz robił do­kład­nie to samo. ―> …w końcu sam nieraz robił do­kład­nie to samo.

 

ob­ser­wu­jąc kątem oka sto­lik po dru­giej stro­nie sali. ―> …ob­ser­wu­jąc kątem oka stół po dru­giej stro­nie sali.

 

dys­kret­nie wska­zu­jąc na oży­wio­ną dys­ku­sję. ―> Nie wydaje mi się, aby na dyskusję można wskazać.

Proponuję: …dys­kret­nie wska­zu­jąc ożywionych dyskutantów.

 

– Ale nie, w końcu to ta… iwen­sty­cja.

In­we­sty­cja, ba­ra­nia łąko… ―> Kolejne słowo niepasujące do opowiadania.

 

– naj­wy­raź­niej król chce za­bły­snąć in­no­wa­cyj­no­ścią… ―> I jeszcze jedno słowo nie z tej bajki.

 

Chra­pli­wy i mało przy­jem­ny głos przedarł się przez pa­nu­ją­cą na ulicy ciszę. ―> Skoro panowała cisza, to czy głos musiał się przez nią przedzierać?

 

komu po­winn­ni zło­żyć teraz wi­zy­tę… ―> Literówka.

 

– Na szczę­ście co raz rza­dziej… ―> – Na szczę­ście coraz rza­dziej

 

prze­szłość, z którą chcąc nie­chcąc… ―> …prze­szłość, z którą chcąc nie­ chcąc

 

tym­bar­dziej dzi­wił się… ―> …tym ­bar­dziej dzi­wił się

 

Polne Ro­śli­ny Lecz­ni­cze, gło­sił tytuł. ―> Polne ro­śli­ny lecz­ni­cze, gło­sił tytuł.

 

mia­sto po­now­nie przy­bra­ło swój nie­po­ko­ją­cy wyraz. ―> Zbędny zaimek.

 

drzwi ustą­pi­ły z gło­śnym, prze­cią­głym ję­kiem, który po­niósł się po całym wnę­trzu. ―>> Skoro stali na progu, to skąd wiadomo, że dźwięk rozszedł się po całym wnętrzu?

 

Dobry sys­tem prze­ciw­wła­ma­nio­wy, po­my­ślał Mik. ―> Obawiam się, że Mik nie mógł tak pomyśleć, nie w tym opowiadaniu.

 

Mik otrza­snął się i szyb­ko prze­le­ciał wzro­kiem… ―> Literówka.

 

prze­le­ciał wzro­kiem po ko­cioł­kach i pod­wie­szo­nych pod su­fi­tem ro­śli­nach. ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …prze­le­ciał wzro­kiem po ko­cioł­kach i ­wiszących u su­fi­tu ro­śli­nach.

 

– Moja mi­strzy­ni, Ni­va­ra – po­wie­dzia­ła Eva – a to jest Mik, mój… ―> Najpierw kobiecie przedstawia się mężczyznę, w tym przypadku chłopca, a dopiero potem chłopcu kobietę.

 

wokół cze­goś znaj­du­ją­ce­go się po środ­ku. ―> …wokół cze­goś znaj­du­ją­ce­go się pośrod­ku.

 

– To sa­bo­ta­żyst­ka! ―> To nie jest najlepsze określenie.

 

i skie­ro­wa­ła swoje białe oczy pro­sto w Ta­la­va­ra. ―> Zbędny zaimek.

 

tym­bar­dziej co miała na myśli… ―> …tym ­bar­dziej, co miała na myśli

 

Jed­nym je­dy­nym sło­wem jakie wy­po­wie­dział wtedy na od­chod­ne. ―> Jed­nym je­dy­nym sło­wem, które wy­po­wie­dział wtedy na od­chod­ne.

 

Może miał w sobie iskrę… ―> Może miał w sobie iskrę

 

na­rzu­cił na sie­bie swój ciem­no­sza­ry płaszcz… ―> Zbędny zaimek.

 

z pew­no­ścią od­nie­śli by wra­że­nie… ―> …z pew­no­ścią od­nie­śliby wra­że­nie

 

i nikt nie spie­szył się by temu za­ra­dzić. ―> …i nikt nie spie­szył by temu za­ra­dzić.

 

bycia w dwóch miej­scach na raz. ―> …bycia w dwóch miej­scach naraz.

 

ja zejdę do slum­sów. ―> To słowo nie m racji bytu w tym opowiadaniu.

Proponuję: …ja zejdę do dzielnicy ubogich/ biedoty.

 

wróci po niego i oboje uda­dzą się… ―> Piszesz o mężczyźnie i chłopcu, wiec: …wróci po niego i obaj uda­dzą się

Oboje to mężczyzna i kobieta.

 

jak rów­nież przy­mu­sić swój błęd­nik do po­praw­ne­go funk­cjo­no­wa­nia. ―> Skąd Talavar wiedział, że ma błędnik?

 

Był stłu­mio­ny, jakby do­cho­dził spod ziemi. W domu było kom­plet­nie ciem­no, co mocno utrud­niło mu po­ru­szanie­ się. W pew­nym mo­men­cie po­czuł jakby coś… ―> Powtórzenia.

 

zmie­ni­ło się, dzię­ki czemu wie­dział, że zna­lazł się w więk­szej izbie. Sku­pił się by "zo­ba­czyć" jej po­szcze­gól­ne ele­men­ty. W tym samym mo­men­cie do jego głowy wdarł się wy­so­ki… ―> Siękoza.

 

Po­czuł na skó­rze zimny, nie­przy­jem­ny po­wiew. ―> Czy on był goły, czy poczuł powiew przez ubranie?

 

Dzwi­gnął się z pod­ło­gi… ―> Literówka.

 

ro­zu­miał co ta­kie­go wy­da­rzy­ło się w slum­sach. ―> Tam nie było slumsów.

 

Cięż­ko było się z nim po­ro­zu­mieć. ―> Trudno było się z nim po­ro­zu­mieć.

 

Znu­żo­ny przy­siadł na drew­nia­nej ławce… ―> Zbędne dookreślenie – czy istniała możliwość, aby była tam inna ławka, nie drewniana?

 

…jak bar­dzo za­szko­dził by mia­stu… ―> …jak bar­dzo za­szko­dziłby mia­stu

 

Zo­sta­ła ich już tylko garst­ka, miesz­ka­ją w re­zer­wa­cie… ―> Skąd Eva zna słowo rezerwat?

 

Im bli­żej byli celu, tym­bar­dziej było to wy­czu­wal­ne. ―> Im bli­żej byli celu, tym­ bar­dziej było to wy­czu­wal­ne.

 

Jam tylko speł­nił wolę udręcz­ne­go ludu. ―> Literówka.

 

two­rząc co raz cia­śniej­szy krąg. ―> …two­rząc coraz cia­śniej­szy krąg.

 

Tłum po­wiódł za jego wzro­kiem… ―> Co/ kogo powiódł tłum?

 

Cała sy­tu­acja co raz mniej… ―> Cała sy­tu­acja coraz mniej

 

od­na­leź­li pa­są­ce się nie­opo­dal konie. Gdy zna­leź­li się w sio­dłach… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

ani tym­bar­dziej o mnie! ―> …ani tym ­bar­dziej o mnie!

 

To roz­ło­ści­ło Mika. ―> To rozz­ło­ści­ło Mika.

 

to za­pa­nuj nad hor­mo­na­mi… ―> Skąd Ta­la­var wie, co to są hormony?

 

prze­szli wgłąb wiel­kiej kon­struk­cji. ―> …prze­szli w głąb wiel­kiej kon­struk­cji.

 

Czuł, że co raz mniej… ―> Czuł, że coraz mniej

 

Nigdy nie miał klau­stro­fo­bii… ―> A skąd miałby mieć pojęcie o klaustrofobii?

 

Nie­po­kój za­wład­nął nim cał­ko­wi­cie i prze­ro­dził w strach. ―> Nie­po­kój za­wład­nął nim cał­ko­wi­cie i prze­ro­dził się w strach.

 

Wokół niego wa­la­ły się szcząt­ki. ―> Szczątki czego? A może miało być: Wokół niego wa­la­ły się ludzkie szcząt­ki.

 

Głos Ta­la­va­ra wdarł się do jego umy­słu. Otrzą­snął się i spoj­rzał w górę. ―> Czy dobrze rozumiem, że głos Talavara, wdarłszy się do umysłu, otrząsnął się i spojrzał w górę?

 

wy­ma­cał rę­ka­mi miej­sce, któ­re­go mógł się po­chwy­cić… ―> W jaki sposób można pochwycić się miejsca?

 

Całe ro­dzi­ny… – po­wie­dział ła­mią­cym gło­sem… ―> Co łamał głos?

Proponuję: Całe ro­dzi­ny… – po­wie­dział ła­mią­cym się gło­sem

 

Swiad­czył o tym… ―> Literówka.

 

a część prze­ga­nia wciąż po­krzy­ku­ją­cą pu­blicz­kę. ―> Publiczka nie jest tu najszczęśliwszym określeniem.

Może: …a część prze­ga­nia wciąż po­krzy­ku­ją­cą gawiedź/ pokrzykujące pospólstwo.

 

ple­mię ustą­pi­ło i dało się ze­pchnąć do re­zer­wa­tu… ―> To nie był rezerwat.

 

Bu­dow­lań­cy przez przy­pa­dek… ―> To zbyt współczesne określenie.

 

na­ru­szy­li zbio­ro­wą mo­gi­łę… ―> …na­ru­szy­li zbio­ro­wą mo­gi­łę

 

– Po­dej­rze­wam, że co­najm­niej jedna… ―> – Po­dej­rze­wam, że co ­najm­niej jedna

 

Tak po­wsta­ła Ma­mu­na. ―> Dlaczego wielka litera?

 

…drogi jego i Ta­la­va­ra, nie raz jesz­cze się skrzy­żu­ją. ―> …drogi jego i Ta­la­va­ra, nieraz jesz­cze się skrzy­żu­ją.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Opowiadanie całkiem-całkiem. Temat nienowy, bohater jakoś niezbyt zapada w pamięć, a rozwoju wydarzeń domyśliłem się niemal od razu po odkryciu cmentarza. Jednak sam tekst ma coś w sobie, co przykuwa uwagę – głównie tempem oraz dobrze rozłożonymi akcentami w treści.

Są jednak jeszcze rzeczy do przeróbki – głównie techniczne, te które wskazała Reg. Część z tych błędów jest zaskakująca, bo autokorekta Worda z marszu by je wykryła. Dlatego przed wrzuceniem na stronę postaraj się tam też przeorać tekst pod względem błędów.

A na koniec lista linków z fajnymi treściami, które mam nadzieję, że Ci się przydadzą :)

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Opis funkcjonowania portalu i tutejszych obyczajów autorstwa Drakainy:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Przede wszystkim dziękuję za pokaźną listę. O błędy sprzeczać się nie będę, tylko je poprawię. Jednakowoż ;) trochę dziwi mnie, że wystarczy dać klimat miecza i królów, a każdy z góry myśli o średniowieczu. Fakt, nie wspomniałam tu o tym, ale zazwyczaj nie wybiegam poza wiedzę danych postaci, a w tym opowiadaniu akurat nie zdają sobie sprawy, że żyją długo po 21 wieku. To moja specjalna furtka dla niepasujących wyrazów ;) Niestety tak się składa, że word nie podkreśla moich błędów. Korzystam z sjp. Ale jak widzę dość kiepsko mi to idzie :/ Jeszcze raz dziękuję :)

…trochę dziwi mnie, że wystarczy dać klimat miecza i królów, a każdy z góry myśli o średniowieczu.

Mylisz się, że z góry zakładam czas, w którym dzieje się opowiadanie. Jednak kiedy czytam o rycerzu, który pod płaszczem nosi miecz, a straż przy miejskiej bramie jest uzbrojona w halabardy, to chyba mam prawo przyjąć, że rzecz ma miejsce dobrych kilka wieków temu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oczywiście, każdy czytając ma prawo przyjąć co chce :) Ale o ile tekst nie jest historyczny, a świat w nim przedstawiony został wymyślony, to można spodziewać się wszystkiego. A przynajmniej ja tak mam. Czytając o mieczach nie wykluczam pojawienia się kolei linowej, choćby na pedały ;)

Czytając o mieczach nie wykluczam pojawienia się kolei linowej, choćby na pedały ;)

Świat, nawet wymyślony, aby był wiarygodny, powinien mieć ręce i nogi. Jeśli w dobie wojowania mieczami należycie uzasadnisz istnienie i funkcjonowanie rzeczonej kolei, pisz o niej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Z tym zgadzam się w stu procentach. A ta kolej to przykład już istniejący ;)

Nowa Fantastyka