Dwudziestego ósmego kwietnia dwa tysiące sto pięćdziesiątego pierwszego roku niemiecki naukowiec Otto Wonbracht opublikował niezwykłą pracę, która opisywała jedno z największych odkryć ludzkości. Podobnie, jak w przypadku prac Einsteina, dzieło życia Wonbrahta trudno było zrozumieć, a co dopiero do niego dojść. Ciekawe jest to, że bez odkrycia teorii względności ono by nie powstało. Einsteinowi zapewne nie śniło się nawet, że jego cegiełka będzie podwaliną do stworzenia tak niesamowitego wynalazku.
Sprawa dotyczyła możliwości podróży w przeszłość, a także bezpiecznego powrotu. Początkowo uznano odkrywcę za głupca, jednak nie każdy podchodził do takich nowinek naukowych sceptycznie. Tak więc po kilkunastu dniach, gdy teorię poparł jeden z bardziej poważanych badaczy, zaczęto brać pod lupę teorię i wyliczenia Wonbrachta.
Po pewnym czasie badacze odkrycia zgodnie stwierdzili, że to, co odkrył Otto jest jak najbardziej logiczne i że taka podróż ma szansę się powieść. Tak więc teoretycznie istniała możliwość podróży w czasie i powrotu, jednak wykonanie tego w praktyce było na razie tylko marzeniem. Zaczęto badania na ogromną skalę. Wielu inwestorów zaczęło wykładać olbrzymie kwoty na te projekty. Od tej pory zespoły naukowców z całego świata prześcigały się w coraz to nowszych odkryciach. Technologia była ulepszana niemal z dnia na dzień.
***
Cztery lata później zbudowano pierwszy prototyp wehikułu. Dało się podróżować w przeszłość i z powrotem, ale nie o dowolną ilość czasu według własnego uznania. Te „skoki” w przeszłość możliwe były, jak to wynikało z niezwykle trudnych i skomplikowanych wyliczeń Wonbrachta, nie bliżej jak do około czterdziestu milionów lat wstecz. To była minimalna granica. Potem „na oko” ustawiano przyrządy w wehikule, by trafić w konkretny czas z odchyleniem mniej więcej o dziesięć milionów bliżej albo dalej.
Do tej pory, w grupach trzy i czteroosobowych, łącznie dwadzieścia osiem osób podjęło tę próbę i nie wróciło. Dopiero rok od zbudowania wehikułu czasu pierwszej osobie udało się bezpiecznie odbyć tę podróż. Dokonał tego Rosjanin – Fiodor Smotrij. Owocem jego misji były niezwykłe zdjęcia i filmy. Samego Smotrija poddano badaniom, ale nie wykazały one żadnych negatywnych skutków podróży. To oznaczało, że rozpoczęła się nowa era.
Era podróży poprzez czas.
***
Minął kolejny rok. Jak grzyby po deszczu, w wielu krajach zaczęły powstawać firmy oferujące niezwykłą podróż. Nie należała ona do najtańszych, ponieważ wytworzenie paliwa, którego potrzebowano naprawdę dużo, kosztowało bajońskie sumy. Mimo to biznes był dochodowy, ponieważ każdy chciał zobaczyć dinozaury, albo po prostu prehistoryczny krajobraz na własne oczy.
***
Pewnego razu właściciel bogatej firmy, wraz z żoną i dziećmi, zaplanowali taką podróż.
Miał on na imię Mariusz, wraz z żoną Marią i dwójką dzieci Pawłem i Robertem przyjechał do wsi Kruszyniany blisko Warszawy, gdzie znajdowała się siedziba firmy JUMPING, oferującej podróż w czasie. Gdy wysiedli z samochodu, ich oczom ukazały się imponujące zabudowania, pomiędzy którymi stał odgrodzony wysokim na dwadzieścia metrów półprzejrzystym polem siłowym wehikuł. Miał kształt koła, którego średnica wynosiła około pięćdziesięciu metrów.
Kompleks otoczony był pięknymi ogrodami, w których znajdowały się połączone strumykami sadzawki i oczka wodne. Będąc w dobrych humorach, członkowie rodziny szli alejką w cieniu drzew, aż dotarli do głównych drzwi budynku. Weszli, a po przejściu krótkim korytarzem znaleźli się w recepcji, gdzie siedziała młoda, bardzo elegancka kobieta.
– Dzień dobry, moje nazwisko Szrama, dzwoniłem wczoraj. Umówiliśmy się na piętnastą trzydzieści – oznajmił Mariusz.
– Tak oczywiście, rozmawiał pan ze mną. – Kobieta uśmiechnęła się. Następnie sprawdziła coś na komputerze i stwierdziła. – Nie dokonano jeszcze wpłaty, pewnie nie są państwo do końca zdecydowani.
– Owszem, dzieci chciałyby ujrzeć dinozaury, ale ta podróż jest najdroższa, dlatego chcieliśmy się zapytać, może coś tańszego?
– Powiem tak – kobieta popatrzyła na chłopców – naprawdę warto wybrać właśnie tę najdroższą opcję, wrażenia są niesamowite. Ale jeśli chcą państwo taniej to możecie lecieć z grupą.
– Oj nie nie, odpada – wtrąciła się żona Mariusza Maria. – Chcemy, żeby było ekskluzywnie, Mariusz, przecież nas stać!
Dłużej się nie zastanawiali i Mariusz wyciągnął ze swojej torby niewielki płaski komputer i dokonał elektronicznej płatności.
– Wylatują państwo za pół godziny. Zapraszamy na obiad do naszego lobby – poinformowała recepcjonistka.
Po posiłku poszli na spacer po należącym do firmy parku. Dzieci rozmawiały tylko o przygodzie, która ich czekała, nawet sami rodzice nie mogli się doczekać.
W końcu nadeszła godzina odlotu. Wrócili do budynku firmy JUMPING. Tam czekał już na nich młody, elegancki mężczyzna, który zaprowadził ich schodami jedno piętro w dół, pod ziemię. Szli korytarzem ozdobionym kolorowymi rysunkami różnych gatunków dinozaurów i dawno nieistniejącymi roślinami.
Na końcu korytarza były drzwi, które same się otworzyły. Mężczyzna zaprosił rodzinę do środka wehikułu i grzecznie ją pożegnał.
Pomieszczenie, w którym się znaleźli było w kształcie okręgu o średnicy czterech metrów. Ściany pomalowano na ciemne odcienie niebieskiego, zielonego, żółtego. Panował tu półmrok. Wszystko, było po to, by wytworzyć przyjemny, niepowtarzalny klimat.
W środku czekały cztery osoby. Jedna z nich, kobieta w wieku czterdziestu lat, przywitała ich słowami:
– Witajcie. Mam na imię Ela. – Uśmiechnęła się, a następnie wskazała na resztę załogi. – To jest Adam, to Krystian, a to Michał. Czy to pierwsza wasza podróż w czasie?
– Tak – odpowiedzieli małżonkowie równocześnie.
– W takim razie mam kilka informacji, które na pewno was zaciekawią. Cofniemy się w czasie o sto osiemdziesiąt milionów lat. Na miejscu wsiądziecie z Adamem do małego statku, którym odbędziecie kurs trwający cztery godziny. Zobaczycie wspaniały prehistoryczny świat. Ujrzycie wielkiego tyranozaura a także latające pterozaury i oczywiście wiele innych gatunków. Sama podróż wehikułem trwa, od dwudziestu minut, do pół godziny. Zapewniam, że będziecie zadowoleni, a wydanych pieniędzy nie pożałujecie. Mało tego, jestem pewna, że będziecie chcieli to powtórzyć. Czy macie jakieś pytania?
– Czy można robić zdjęcia? – Pierwszy wyrwał się Pawełek.
– Oczywiście, jak najbardziej. – Kobieta uśmiechnęła się do malca.
– A ja mam takie pytanie – odezwał się jego brat Robert – czy jest jakieś ryzyko, że coś się zepsuje i nie wrócimy?
– Nie ma się czym przejmować, takie ryzyko jest minimalne. Podróże w czasie są dużo bardziej bezpieczne niż jazda samochodem autostradą.
Nie padło więcej pytań. Rodzice z dziećmi usiedli w fotelach umieszczonych przy ścianie, a kobieta opuściła pomieszczenie.
Włączono silniki, zaczęło trząść, i mimo zamontowanych urządzeń tłumiących hałas pomieszczenie wypełniły głośne, ostre dźwięki dochodzące spod podłogi. Odgłos po chwili przestał być słyszalny, a ludzie znajdujący się w maszynie odczuli siłę bezwładności wciskającą ich w fotele. Działo się tak dlatego, że przeskok w czasie odbywał się dopiero w momencie wyjścia wehikułu poza orbitę Ziemi.
Po chwili coś zaczęło rzęzić niczym spalinowa piła łańcuchowa. Zatrzęsło mocniej niż przed chwilą. Potem przestało ale tylko na chwilę. Pasażerowie poczuli jakby ktoś zanurzał ich w galarecie. Na końcu w pomieszczeniu doszło do wyładowań elektrycznych, które sprawiły, że turyści stracili przytomność.
***
Pierwsze obudziły się dzieci, Paweł i Robert. Chłopcy z zatroskaniem zbliżyli się do rodziców nie wiedząc, czy śpią, czy nie żyją. Po chwili do pomieszczenia weszła Ela, a z nią Adam, Krystian i Michał.
– Nie martwcie się – kobieta zwróciła się do maluchów – rodzice zaraz się obudzą.
– Ale co się stało? – spytał Robert. – Czy tak miało być?
Ela lekko się zakłopotała, jednak dzieci tego nie zauważyły. Skłamała:
– Doszło do niewielkiej awarii. Ale nie martwcie się, wszystko jest pod kontrolą. Coś takiego już się zdarzało.
Krystian, pokładowy lekarz, wiedział, co należy teraz zrobić. Podszedł do nieprzytomnych Mariusza i Marii. Badał ich przez chwilę, następnie wyciągnął z torby, którą miał na ramieniu, dwie niewielkie strzykawki i zaaplikował obojgu ich zawartość.
Ci momentalnie odzyskali przytomność i otwarli oczy. Przez chwilę walczyli z sennością.
Gdy całkiem wróciła im świadomość, zaczęli domagać się wyjaśnień:
– Co się właściwie stało?! – zapytał Mariusz gniewnym głosem.
Michał, który był odpowiedzialny za sprawy techniczne oznajmił:
– Doszło do awarii, ponieważ napotkaliśmy anomalię. Proszę się jednak nie obawiać, gdyż jesteśmy w odpowiednim miejscu i czasie. Prawie całe paliwo zostało zużyte, ale my na taki wypadek byliśmy przygotowani. Przed rozpoczęciem działalności firmy JUMPING wybraliśmy się daleko w przeszłość i umieściliśmy tam zapasowe pojemniki wytworzone z najtrwalszej nam znanej substancji, w których było paliwo do wehikułu. Do skrzyń dołączony jest nadajnik, dzięki któremu je znajdziemy. Tak więc oprócz tego wypadku do którego doszło w czasie podróży, wszystko dla was odbędzie się zgodnie z planem. Szykujcie się więc do przygody.
***
Gdy rodzina opuściła wnętrze wehikułu, niesamowity widok zaparł im dech w piersiach. Byli bowiem na wzgórzu, z którego roztaczał się rozległy, niezwykły widok. Na porośniętym paprociami wielkim terenie pasły się olbrzymie gady. Wyciągając długie szyje skubały liście z wysokich drzew. Były to patagotitany, największe roślinożerne dinozaury. W pobliżu niektórych osobników biegało potomstwo.
– Jesteście zadowoleni? – spytała Ela pewna odpowiedzi.
– Jasne, że tak – odpowiedziały dzieciaki.
– To dopiero początek. Wsiadajcie do „Minigada”, my w czasie waszej wycieczki odnajdziemy i zabierzemy pojemniki z paliwem.
Malutka winda, znajdująca się obok wejścia do wehikułu czasu, zawiozła ich na platformę, gdzie już z pracującym silnikiem czekał specjalnie zaprojektowany przez firmę JUMPING samolocik „Minigad” a w nim będący skarbnicą wiedzy o faunie i florze tego historycznego okresu Adam.
Stateczek mogący pomieścić dwudziestu czterech pasażerów, posiadający autopilota wzniósł się w górę i po chwili rozsunął klapy w oknach i podłodze. Dla lecących ludzi było to niezwykłe przeżycie, poczuli się jak szybujący ptak.
***
W tym czasie reszta załogi wehikułu podjęła się niełatwego zadania. Michał otworzył schowek pod konsolą. Jego oczom ukazały się różne przedmioty, ułożone w idealnym porządku. Po prawej stronie było to, czego szukał. Płaski przedmiot wielkości dwadzieścia na trzydzieści centymetrów. Odetchnął z ulgą.
Razem z Elą weszli do kabiny pojazdu, którego od dawna nie musieli używać. Znajdowali się w łaziku zwanym żartobliwie „elektrycznym mordercą”. Mogące pomieścić pięć osób pomieszczenie uniosło się, gdy maszyna wysunęła swoje sześć nóg. Robot miał dziesięć metrów wysokości.
Michał przy pomocy dżojstika skierował maszynę w stronę punktu, który pulsował na wyświetlaczu. Jak wskazywało urządzenie, był on oddalony o sześć kilometrów.
Omijając z daleka grupy wielkich gadów, powoli zbliżali się do celu. Po kilkudziesięciu minutach ujrzeli przez przednią szybę kokpitu coś dziwnego. Zrozumieli co to jest, gdy dostrzegli poruszające się sylwetki ludzi. Był to zbudowany z elementów rozmontowanego wehikułu obóz. Składał się z siedmiu chatek otoczonych metalowym ogrodzeniem, które jak można się domyślić, było pod napięciem.
– Widać ktoś miał podobny kłopot co my – powiedział Michał do Eli.
– Udało im się, zabierzemy ich do domu.
Gdy zbliżyli się robotem na odległość kilkunastu metrów, Michał „położył” go i mogli wyjść na zewnątrz. Byli trochę zaskoczeni bo powitali ich starzy ludzie.
– Czyli jednak tu nie umrzemy – powiedział po angielsku mężczyzna o siwych włosach i pomarszczonej twarzy. Płakał.
– Mieliście szczęście, bo straciliśmy paliwo. Czy są tu pozostawione zapasy? – spytał Michał
– Tak, są. – Mężczyzna wskazał je trzęsącym się palcem, były niedaleko.
– Ile czasu tu jesteście? – zapytała Ela.
– Czterdzieści dwa lata. Było nas dziewiętnastu. Sześć osób zmarło.
– Jak udało wam się przeżyć? Zresztą opowiecie wszystko jak wrócimy, teraz bierzemy pojemniki z paliwem, połowa z was może wsiąść z nami do robota. Zrobimy dwa kursy.
Obóz znajdował się niedaleko poustawianych obok siebie skrzyń. Ela podeszła sprawdzić, czy pojemniki nie są naruszone. Jednak wyglądały solidnie, choć były zaprószone ziemią i gdzieniegdzie porastały je mchy i porosty.
Nic nie stało na przeszkodzie, by zrobić to, co zaplanowali. Przyczepiono więc skrzynie do łazika i razem z grupą nie kryjących wzruszenia i radości starców wrócili nim do wehikułu.
***
W tym samym czasie, bez żadnych problemów pięć podekscytowanych osób leciało „Minigadem” oglądając niezwykły, fascynujący świat dinozaurów i roślinności sprzed stu osiemdziesięciu milionów lat. Dzieci były wniebowzięte. Cztery godziny minęły im jak z bicza strzelił. Zanim się obejrzeli, trzeba było wracać. „Musimy tu wrócić” – powtarzali ciągle chłopcy.
Automatyczny pilot zawrócił i skierował się w stronę wehikułu czasu.
Po kilkunastu minutach „Minigad” usiadł na małym lądowisku wehikułu czasu. Na pasażerów czekała w środku niespodzianka. Trzynaście osób rozmawiających z Elą, Krystianem i Michałem. Wszyscy byli starcami.
– Czas wracać – powiedziała do wszystkich Ela.
Następnie, razem z trójką pracowników firmy JUMPING bez słowa opuściła pomieszczenie.
Załączono silniki, które pracując wywoływały znajomy już wszystkim hałas i drżenie. Potem, gdy wehikuł z wielką szybkością leciał w górę, wcisnęło pasażerów w fotele. Podróży w czasie towarzyszyły różne cielesne odczucia, ale już po chwili mieli być z powrotem w swoim czasie.
***
– Silniki powinny już się wyłączyć! – powiedział zdenerwowany Michał. – Lecimy już ponad pół godziny.
Adam próbował zachować spokój, choć był nie mniej zdenerwowany. Równania Otto Wonbrachta nie przewidywały skoków w przyszłość. Powrót do teraźniejszości teoretycznie miał być dużo prostszy. I nigdy żadna z firm umożliwiających podróże w przeszłość nie miała z tym najmniejszego problemu.
Nikt jednak nie przewidział, że w paliwie leżakującym miliony lat, dojdzie do niezbadanych reakcji chemicznych. Doszło przez to do uwolnienia tak dużej energii, że wehikuł czasu firmy JUMPING wystrzelił daleko w przyszłość. Gdyby tylko ludzie mogli zbadać zmieniony przez długi czas leżenia skład chemiczny paliwa, to może udało by się też podróżować w przyszłość. Sytuacja była jednak inna.
***
Po krótkim namyśle wyłączono ręcznie silnik maszyny. Wszelkie hałasy i wstrząsy ucichły.
Ela opuściła kabinę pilotów i weszła do pomieszczenia, gdzie spokojnie siedziało siedemnaście osób nieświadomych nowych problemów.
Ktoś spytał:
– Czy to już koniec podróży? Czy wszystko poszło dobrze?
Ela nie chciała kłamać i odparła:
– Niestety nie. Wyjdę na zewnątrz i sprawdzę gdzie jesteśmy. Proszę się nie denerwować.
I opuściła statek. Pełna obaw, ale też podekscytowana.
***
Już wiedziała, że nie jest dobrze. Ciężko było oddychać. W powietrzu musiało być mało tlenu. Słońce paliło niemiłosiernie. Wylądowali na pustyni, która otaczała wszystko aż po horyzont. Aby lepiej wszystko zobaczyć, kobieta pojechała windą na górę wehikułu.
Westchnęła, jak okiem sięgnąć, prawie w ogóle nie było tu życia. Jedynie w kilkudziesięciometrowych odstępach rosły suche drzewa bez liści. Po prawej stronie w odległości jakichś trzystu metrów zauważyła duży krater.
Dołączyli do niej Adama, Michał i Krystian.
– I co teraz? – spytał Adam
– Popatrzcie tam! – Krystian wskazał palcem miejsce gdzie znajdowało się jakieś dziwne zwierzę.
Duży, wysoki na dwa i pół metra osobnik nieznanego im gatunku, stał na czterech nogach i patrzył na nich swoimi przymrużonymi oczami. Jego skóra była czerwonego koloru. Przypominał kotowatego. Na grzbiecie miał brązowy, ciągnący się od głowy do zadu pióropusz. Szczerzył zęby.
Po chwili odchylił głowę do góry i wydał z siebie gwiżdżący odgłos. Po jego lewej stronie, jakieś trzydzieści metrów, jakby spod ziemi wyskoczył drugi podobny osobnik, ten jednak nie miał pióropusza. Za to posiadał duży nabrzmiały brzuch. Otrzepał się z kurzu. Następnie pierwszy z drapieżników rzucił się szybko w stronę ludzi.
– I co teraz zrobimy? – powtórzył pytanie Adam.
– Umrzemy – odparła Ela.