- Opowiadanie: Krustis - Drugie spojrzenie na planetę Ksi (fragment tekstu konkursowego z 2011 r.)

Drugie spojrzenie na planetę Ksi (fragment tekstu konkursowego z 2011 r.)

Niniejsze dwa rozdziały są moją próbą zaistnienia w konkursie na dokończenie “Drugiego spojrzenia na planetę Ksi” Janusza Zajdla, który ogłoszono około 10 lat temu. Można się zapoznać ze sprawą chociażby tu: https://pl.wikipedia.org/wiki/Drugie_spojrzenie_na_planet%C4%99_Ksi

Aby czytanie mojego fragmentu miało jakikolwiek sens, trzeba najpierw zapoznać się przynajmniej z trzema pierwszymi rozdziałami powieści, które pozostawił sam Zajdel (są dostępne w sekcji “Linki zewnętrzne” na wikipedii), ponieważ ja dopisałem rozdział 4 i 5. Można oczywiście przeczytać też powieść “Cała prawda o planecie Ksi” (polecam!), ale nie jest to bezwzględnie konieczne dla oceny mojego tekstu.

Gdyby się komuś chciało i jeszcze krytycznie skomentował mój fragment, to byłoby mi bardzo miło. Zastanawiam się bowiem, czy powinienem wrócić do pisania prozy.

Oceny

Drugie spojrzenie na planetę Ksi (fragment tekstu konkursowego z 2011 r.)

4.  

Napisanie raportu zajęło Slothowi całe popołudnie i część nocy. Chciał mieć to już za sobą. Obudził się następnego dnia, około południa. Postanowił rozejrzeć się po kurorcie. Gdy wyszedł z budynku ośrodka wypoczynkowego, od razu poczuł się lepiej. Rześkie powietrze zawsze ma zbawienny wpływ na nastrój. Perspektywa trzech miesięcy wakacji w urokliwej scenerii znacznie wzmacnia ten efekt.

Do pełni szczęścia, oczywiście poza szklaneczką whisky z lodem, brakowało Slothowi jedynie pięknej kobiety u boku. Uznał, że najwłaściwszym miejscem do rozpoczęcia poszukiwań dziewczyny będzie tutejsza plaża, toteż udał się w jej kierunku. Gdy przeszedł już dobrze ponad połowę drogi przypomniał sobie swój pobyt na Filipinach i recepcjonistkę z tamtejszego hotelu – Estrellę. „Estrella, Estar dla przyjaciół” – Sloth z wolna odtwarzał to ostatnie popołudnie na Ziemi, które poprzedziło wylot w kierunku Ksi. Ścisnął mocniej uchwyt przenośnej lodówki, którą wziął z hotelu i ruszył wzdłuż głównego deptaka na brzeg.

Na plaży roiło się od pięknych kobiet; jeszcze więcej było tam adorujących je mężczyzn. Sloth zaczął rozglądać się za wolnym miejscem.

– Ładny dziś dzień, prawda – powiedziała dwudziestokilkuletnia dziewczyna o płowych włosach – chyba szuka pan wolnego miejsca.

– Daruj sobie tego „pana” – uśmiechnął się – mów mi Sloth. A jak ty masz na imię?

– Selena, ale mów mi Sela – odwzajemniła uśmiech. – Chodź za mną. Tam w tej małej zatoczce jest trochę miejsca.

– Nie myśl sobie, że pomagam tak każdemu facetowi po czterdziestce – powiedziała dziewczyna, kiedy przeszli wspólnie kilka kroków. – Pracuję jako recepcjonistka w hotelu i wczoraj meldowałam z polecenia Wydziału Bezpieczeństwa Lotów jakiegoś tajemniczego lokatora. Wieczorem obejrzałam wiadomości, a w nich wszyscy zastanawiali się, czego dowiedział się pilot, który powrócił z Ksi i nie chciał poświęcić dziennikarzom nawet pięciu pełnych minut ani dać sobie zrobić kilku zdjęć. Połączyłam fakty i oto jestem – zatrzepotała rzęsami.

– Sela, ja nie mogę o tym rozmawiać, a ty też nie powinnaś chwalić się swoimi domysłami. Dla własnego dobra.

– Wiem, nic nie musisz mówić. Mnie nie interesują żadne gwiezdne historie. Szukam tylko ciekawych mężczyzn, bo rozmowy z tymi wyrostkami po szkołach oficerskich mnie nudzą. Non-stop gadają o tym samym. I prawią identyczne komplementy.

Po kilku minutach marszu dotarli do zatoczki. Sloth rozłożył koc i wyciągnął dwie puszki gazowanych napojów z przenośnej lodówki. Gdy się odwrócił Sela spoczywała na przygotowanym miejscu. Spojrzał na nią i rozmarzył się nieco. „Chyba tęsknię do świętego spokoju” – pomyślał.

– No, na co czekasz? – dziewczyna wyrwała go z rozmyślań. – Przecież sama sobie pleców nie nasmaruję.

Podobnie upłynęło Slothowi kilka następnych dni. Najchętniej wychodził z Selą na spacery po plaży, zdążyła mu pokazać najpiękniejsze zakątki i opowiedzieć trochę o dzisiejszym świecie.

Kiedy Sela pracowała Sloth snuł się po kurorcie w poszukiwaniu dobrych trunków, które, rzecz jasna, nigdy nie znajdowały miejsca w przydziałach dla pilotów wachtowych, ani dla dowódców.

Po kilku dniach sielanki, urlop Slotha został zakłócony przez Bernta. Generał przybył wieczorem. Najpierw przeczytał raport, następnie wyjaśnił pewne wątpliwości, jakie nasuwał charakter pisma komandora, by w końcu zapakować dokument do metalowej walizki.

– Wytypowaliśmy twoją załogę – powiedział generał. – Przechodzą przyśpieszone szkolenie. Niedługo będą gotowi.

– Przypominam, że należy mi się jeszcze jedenaście tygodni urlopu.

– Oczywiście, nie zamierzam ci niczego odbierać.

– Przepraszam za te podejrzenia, ale jeszcze nigdy nie udało mi się spędzić pełnych trzech miesięcy na urlopie.

– Pamiętam, mówiłeś już o tym. Zanim wyjdę mam jeszcze kilka spraw. Jeśli chodzi o tego staruszka z „Alfy” to nic nie da się z niego wyciągnąć. Całkiem stracił kontakt z rzeczywistością. Nie jest w stanie uwierzyć, że znajduje się na Ziemi. Nasi psychiatrzy mówią, że już z tego nie wyjdzie. Pięćdziesiąt lat samotności zrobiło mu z mózgu sieczkę.

– Spodziewałem się, że tak będzie. A co z pozostałymi wyprawami osadniczymi?

– W czasie twojej podróży na Ksi wystartowały dwie wyprawy na planety innych układów. Komunikat nadany przed czterema laty z pokładu „Fotona” spowodował zawieszenie lotów osadniczych do czasu twojego powrotu. Muszę lecieć z tym – Bernt potrząsnął walizką – do kwatery głównej. Tam zadecydujemy, jakie działania powinniśmy teraz podjąć… Byłbym zapomniał. Sprawdziliśmy tę twoją dziewczynę.

– Możesz odpuścić sobie podawanie jej metryki.

– Nie miałem takiego zamiaru. Chciałem tylko powiedzieć, że dziewczyna jest w porządku. Co więcej, moi chłopcy, którzy zapewniają ci dyskretną ochronę też chcieliby się z nią umawiać – Bernt mrugnął. – Wpadnę znowu za jakiś tydzień. Może do tego czasu będę wiedział coś w sprawie tej mafii.

Wizyta generała zepsuła Slothowi humor. Przypomniał sobie, że i te wakacje nie będą trwały wiecznie. „Jak ich znam – pomyślał – to pewnie nawet miesiąca nie spędzę na Ziemi”. Najbardziej było mu żal dziewczyny, z którą całkiem dobrze mu się układało. Niewiele mógł jednak zrobić, a zwłaszcza o tej porze. Wypił kieliszek koniaku i położył się spać.

Następnego dnia obudził się wcześnie rano i postanowił zadbać o swoją formę. Ubrał strój sportowy, zszedł po schodach, mrugnął do Seli stojącej w recepcji i wybiegł na zewnątrz. Rozleniwieni urlopowicze spoglądali na niego wymownie, gdy wymijał ich, pędząc w sobie tylko znanym kierunku. Miał swoje powody, aby tak kluczyć. Chciał zobaczyć, jacy to „chłopcy” są łasi na jego dziewczynę, a przy okazji sprawdzić czy faktycznie pilnują go profesjonaliści. Wybiegł na pobliskie wzgórze i obejrzał się. Jeden agent biegł zanim i nawet się z tym nie krył, drugi był daleko przed Slothem i komunikował się z kimś przez krótkofalówkę, co pozwalało sądzić, że niektórzy ochroniarze pozostają niewidoczni. „Nieźli są” – skonstatował Sloth i pędem ruszył w dół zbocza.

Godzina marszobiegu doprowadziła jego odwykły od długotrwałego wysiłku organizm do stanu krańcowego zmęczenia. Mimo wszystko był zadowolony z efektu ćwiczeń. Na dzisiaj miał jednak dość. Truchcikiem powrócił do hotelu, odświeżył się, nastawił budzik na piętnastą i zdrzemnął się kilka godzin.

Po przebudzeniu poszedł do łazienki, ogolił się i spryskał wypróbowanymi, męskimi perfumami, które były obecne na rynku od czasów jego studiów. Chwilę przed szesnastą był już w holu. Sela zaraz miała kończyć zmianę. Po kilku minutach dziewczyna wyszła z zaplecza i skierowała się w kierunku drzwi wyjściowych. Sloth dołączył do niej.

– Dokąd dziś pójdziemy, mój komandorze? – Sela zapytała filuternie.

– Nie mów tak do mnie, bo jeszcze ktoś zacznie się bawić w detektywa i przypadkiem odkryje, kim jestem – Sloth powiedział jej na ucho zdenerwowanym głosem.

– Dobrze już, dobrze. No – pogładziła go po twarzy – nie złość się tak.

– Chodźmy wypić jakieś piwo, suszy mnie dzisiaj.

– Nic dziwnego, skoro tyle biegałeś.

Wyszli z ośrodka i wstąpili do pierwszego napotkanego baru na wolnym powietrzu. Nad stolikami górowały parasolki z reklamą tutejszego browaru.

– Macie tylko lane? Jeden rodzaj? No, trudno, mam nadzieję, że chociaż dobrze schłodzone – Sloth nie potrafił sobie odmówić odrobiny ponarzekania.

– Zapewniam pana, że… – powiedział barman.

– Poproszę dwa.

– Oczywiście.

Sloth zaprowadził Selę do stolika, przy którym oboje usiedli. Kawałek dalej siedział młody mężczyzna. Pił sok jabłkowy. Po chwili kelnerka przyniosła dwa zamówione piwa. Sloth zanurzył usta w pienistej cieczy i skrzywił się.

– Teraz nie robią już takich piw jak dawniej.

– Robią, tylko trzeba dobrze poszukać – Sela wyszczerzyła zęby.

Sloth nic nie powiedział. Przyzwyczaił się, że jego towarzyszka od czasu do czasu go zaskakuje. Spojrzał na siedzącego w pobliżu młodzieńca, którego wzrok wyraźnie skupiał się na położonym naprzeciw kasynie.

– Oho! – szturchnął Selę ramieniem. – Patrz na tego młodego. Pewnie zaraz pójdzie przepuścić całą wypłatę w kasynie.

Istotnie, młodzieniec powstał, przeszedł przez ulicę i zniknął w głębi budynku. Sloth, krzywiąc się, pił piwo, a Sela śmiała się z jego min.

– Skoro ci tak nie smakuje, to nie pij – mówiła.

– Jak już zacząłem, to skończę. Mężczyzna musi być konsekwentny.

Sela zamyśliła się. Patrzyła na odległe jezioro nieobecnymi oczami.

– Ty znowu polecisz, prawda? Z powrotem na Ksi? – bardziej stwierdziła, niż zapytała.

– Tak. Mam jeszcze parę tygodni urlopu, ale potem muszę wracać.

– Dokąd chcesz wrócić? Może nie jestem astronautką, ale wiem, że w przestrzeni międzygwiezdnej nie ma życia. Tam właściwie nic nie ma. Tylko nieskończone odległości do pokonania. Do tego cię ciągnie?

– Zadaję sobie to pytanie od lat i uwierz mi, że niełatwo na nie odpowiedzieć. Ktoś jednak powiedział mi, że przyjdzie lepszy czas na takie rozważania. Tego się trzymam – głos mu zadrżał. – Na Ksi muszę wrócić, bo jestem jedynym człowiekiem na Ziemi, który widział na własne oczy, co się tam dzieje.

– Jesteś szlachetny, to rzadkość. Ale czy nie oddałeś już wystarczająco dużo swego życia celom, których realizacji nie doczekasz?

Sloth milczał. Sela wstała i odwróciła się plecami. Podszedł do niej i objął ją ramieniem. Nie miał jej nic więcej do powiedzenia.

Zajęci sobą nie zauważyli dwóch ludzi, którzy wynosili z kasyna całkiem bezwładnego, młodego mężczyznę, którego po chwili zapakowali do podstawionej furgonetki.

 

5.

Rozpoczęło się polowanie. Pablo w krótkich spodniach, sandałach i modnej koszulce przechadzał się po kurorcie. Pistolet do zadań specjalnych trzymał kurczowo w prawej dłoni. Zdążył „strzelić” już do pięciu napotkanych mężczyzn, którzy wydawali mu się godni miana superludzi. Bez efektu. Powoli domyślał się, że członkowie superbrygad nie mają nic wspólnego z XX-wiecznymi wyobrażeniami o herosach, które zdominowały kulturę masową następnych wieków.

Zmęczony bezustannym wytężaniem wzroku i słuchu, Pablo postanowił wstąpić do przydrożnego baru. Przezornie nie zamówił żadnego z napojów wyskokowych, a jedynie sok z lodem. Usiadł na zewnątrz, pod jedną z wielu parasolek, na których widniały reklamy tutejszej marki piwa. Pił powoli i zastanawiał się, w jakim miejscu podjąć dalsze poszukiwania. W końcu spojrzał na drugą stronę ulicy. „Ruletka, Black Jack, Poker” – głosił napis. „Do cholery! Przecież oni muszą mieć jakieś słabości” – pomyślał Pablo i poszedł do świątyni hazardu.

Od samego progu kasyna buchał gwar. Zwycięzcy głośno zgarniali żetony, a przegrani, zależnie od stanu opróżnienia portfela, lamentowali lub tylko uśmiechali się gorzko. Pablo obszedł powoli cały lokal, przypatrując się wszystkim stołom do gry, automatom i samym graczom. Na pierwszy rzut oka nie działo się tu nic podejrzanego. Aby nie przyciągać uwagi agent postanowił zagrać na jednym z jednorękich bandytów. Kiedy kierował się w ich stronę spostrzegł dwóch mężczyzn, którzy rozmawiali ze sobą po cichu i mrugali porozumiewawczo. Do jego uszu docierały tylko pojedyncze słowa:

– … uważać.

– Tak…

– Nie możemy…

– …się złapać.

Pablo postanowił ich sprawdzić. Nic go to przecież nie kosztowało. Wycelował, strzelił. Nic. „Pospolici, mali oszuści – pomyślał i ulżyło mu znacznie”. Kiedy odwrócił wzrok zobaczył zgarbionego, niewielkiego człowieka w rogu sali, który patrzył na jego dłoń z ukrytym pistoletem.

„Niemożliwe, by był jednym z nich – stwierdził. – Ale cóż mi szkodzi spróbować”.

W kasynie był spory ruch. Pablo musiał zbliżyć się do mężczyzny. Ten, jakby właśnie chciał mu to uniemożliwić, powstał i skierował się ku wyjściu. Pablo ścigając go brawurowo skrócił sobie drogę, przechodząc między stołem pokerzystów a krupierem, który właśnie przyjmował zakłady w ruletce. Już unosił dłoń do strzału, kiedy poczuł inną na plecach. To było jego ostatnie wspomnienie, nie licząc nagłego paraliżu, który pojawił się wkrótce potem.

Wychodzenie z bezwładu spowodowanego ogłuszeniem przez porażacz nie należy do przyjemności. Pablo odczuwał to teraz boleśnie całym swoim ciałem. Kiedy przestało mu się kręcić w głowie, otworzył oczy. Leżał na łóżku wciśniętym w kąt pokoju. Dwa metry od łóżka, pod oknem stał stół. Obok niego był człowiek.

– Widzę, że już się obudziłeś – powiedział młody mężczyzna.– Mów mi Franz, przyjacielu. Po tym, co znalazłem w twojej kurczowo zaciśniętej dłoni, wnioskuję, że jedziemy na jednym wózku, kolego agencie.

Franz wskazał dłonią na stół pod oknem. Pablo wytężył wzrok. Na szklanym blacie spoczywały dwa pistolety.

– Jak to się stało? Kto mi to zrobił? – zajęczał. – I jak?

– Powoli. Wszystko wyjaśnię – uspokajającym tonem powiedział Franz. – Podobnie jak ty, postanowiłem szukać superludzi w kasynie. Stanąłem przy jednym z jednorękich bandytów, wrzuciłem parę drobnych i czekałem, aż coś się stanie. Niedługo potem pojawiłeś się ty. Wybacz, ale od razu zdałem sobie sprawę, że czegoś szukasz. Za bardzo się rozglądałeś i byłeś zbyt spięty.

– Dzięki za wykład, ale przejdź do rzeczy.

– Proszę bardzo. Kiedy ruszyłeś za tym człowiekiem, który wcześniej siedział w rogu sali, ja zauważyłem, kto poszedł za tobą. Byłem jednak za daleko, aby móc uprzedzić atak tego supermena. On cię poraził, a ja go obezwładniłem tym małym urządzeniem – Franz wskazał na pistolet leżący na stole. – Niestety, ten zgarbiony, którego próbowałeś dorwać, uciekł.

– A jak się tutaj znalazłem? – Pablo z wysiłkiem usiadł na łóżku.

– W kasynie udałem, że dzwonię na pogotowie, a następnie wyniosłem cię na zewnątrz, żebyś mógł zaczerpnąć świeżego powietrza. Na szczęście ci wszyscy hazardziści nie interesują się mdlejącymi ludźmi. Sam wiesz, że taki rozgłos byłby niepożądany dla dobra akcji – Franz rzucił poważne spojrzenie.

Pablo z wolna odzyskiwał pełną sprawność. Z pomocą kolegi udało mu się powstać i pochodzić chwilę po pokoju.

– Jeszcze pół godziny i będziesz mógł biegać – pocieszał go Franz.

Pablo usiadł ponownie i włożył rękę do kieszeni. Nie było w niej mapy. Przesunął się po łóżku w kierunku okna, aby odsłonić rolety. Nie wiedział, z jakiego powodu Franz zapalił sztuczne światło. Po chwili pojął wszystko. Olśniły go promienie zachodzącego słońca, które ginęło w tafli podłużnego jeziora. Pablo pamiętał dobrze, że odprawa odbyła się przy d r u g i m końcu tego akwenu. Musiał pozostawać nieprzytomny znacznie dłużej, niż powinien po ataku zwykłym porażaczem. Zasunął roletę i udał zawroty głowy.

– Może powinieneś się położyć – proponował Franz. – Czekaj chwilę, dam ci jakieś proszki od bólu głowy.

Franz odszedł w kierunku barku, a Pablo zwinnie podbiegł do stołu, wziął do ręki jeden z pistoletów i obrócił się plecami do drugiego agenta. Gdy usłyszał kroki, zbliżające się w jego stronę, zachwiał się nieco i podparł lewą ręką o blat stołu. Prawa ręka z pistoletem przylegała ściśle do jego klatki piersiowej.

– Mówiłem ci, chłopie, że powinieneś się położyć – Franz przyjacielsko poklepał go po plecach.

Ten dotyk upewnił Pabla w podejrzeniach. „Mam cię!” – pomyślał. Przystawił pistolet wylotem lufy do swojego mostka i pociągnął za spust. Porucznik Francis „Franz” Monte, członek superbrygady „Pięść” osunął się na podłogę.

Koniec

Komentarze

  Aby czytanie mojego fragmentu miało jakikolwiek sens, trzeba najpierw zapoznać się przynajmniej z trzema pierwszymi rozdziałami powieści, które pozostawił sam Zajdel…

Obawiam się, Krustisie, że zbyt wiele wymagasz od potencjalnych czytelników, warunkując zrozumienie zaprezentowanego fragmentu koniecznością przeczytania innego dzieła.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pamiętam ten konkurs i jego założenia. Obawiam się, Reg, że Autor ma rację, inaczej się nie da. Tam chodziło o dokończenie dzieła Zajdla (konkurs wygrał Marcin Kowalczyk) i ocenić możemy właśnie owe rozdziały konkursowe (inna sprawa, szkoda, że tylko dwa, ale chyba tyle trzeba było przedstawić aby “zdobyć” prawo do dokończenia powieści). Wolałbym jakiś samodzielny tekst oczywiście, ale powyższy fragment to i tak dosyć ciekawy materiał. Znam “Całą prawdę…”, nie sięgnąłem nigdy po jej ukończoną pośmiertnie kontynuację, ale wgląd (nawet częściowy) w czyjąś wizję dokończenia powieści Zajdla może być nawet interesujący. 

Może zachęci mnie do sięgnięcia po powieść Zajdla/Kowalczyka?

Po przeczytaniu spalić monitor.

Marasie, rozumiem dlaczego Krustis zachęca do lektury powieści Zajdla, ale mam wrażenie, że wymaga chyba zbyt wiele. Przypuszczam, że ktoś, kto nie czytał Drugiego spojrzenia na planetę Ksi, raczej nie sięgnie po tę powieść tylko po to, by móc zrozumieć zamieszczony tu fragment. Jednakowoż nie wykluczam możliwości, że moje podejście do sprawy jest błędne.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hold on, czyli muszę znać “Całą prawdę o planecie Ksi” (akurat znam), czy “Drugie spojrzenie na planetę Ksi” (nie znam)?

Known some call is air am

Myślę, Outta, że wystarczy znać te pierwsze trzy rozdziały autorstwa Zajdla “Drugiego…”, ale znajomość pierwszej powieści na pewno nie zaszkodzi :). W sumie nie pamiętam, czy te trzy rozdziały to było wszystko, z czego mogli korzystać “kontynuatorzy”, czy np. zwycięzca konkursu dostał potem jakieś notatki, konspekty samego Zajdla…

Po przeczytaniu spalić monitor.

Nowa Fantastyka