- Opowiadanie: SolidGrecky - Zabij mnie, zabójco z igloo

Zabij mnie, zabójco z igloo

Możliwe, że w sposób totalnie przypadkowy do tekstu wkradło się przesłanie. Bez ładu i składu, opowieść o niczym. Klasyczne zabili go i uciekł, z tym, że nikt nie zginął i nie uciekł, a poleciał na odległą planetę. Hasło brzmiało: zabójca z igloo. 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Zabij mnie, zabójco z igloo

– Kochany, zasrany Saturn – powiedział mężczyzna wychylając głowę z igloo.

Temperatura dochodziła do minus dwustu stopni Celsjusza, ale z racji nieco cieplejszej niż zwykle nocy, pozwolił sobie na założenie ulubionych kąpielówek.

– Jak ja żałuję, że nie ma tu morza i plaży. Oddałbym cnotę za możliwość wytrzepania tych irytujących ziarenek piasku z gaci.  

– Proponuję zbudować wehikuł czasu, by zapobiec śmierci kucharza – rzucił Coś z wnętrza lodowego domku. – Wówczas nie zostaniesz zesłany karnie na tą cudownie niebezpieczną planetę.

– Przecież zabiłem go w pełni świadom i z premedytacją. Nie żałuję, ale już nawet nie pamiętam, dlaczego musiał zginąć…

– Jest pan zabójcą, a kucharz dodał śmietanę do carbonary.

– Jak ja nienawidzę carbonary ze śmietaną. Wszystko jasne.

– Włoska kuchnia nie wybacza eksperymentów. Nie wolno ingerować w klasykę.

Mężczyzna podciągnął spodenki niemal pod pachy, związał włosy w kucyk i ruszył przed siebie. Coś niechętnie postanowił mu towarzyszyć.

– Tak patrzę na ciebie Cosiu i kogoś mi przypominasz – zagaił zabójca.

– Nikogo – odparł radośnie.

– Właśnie!

Mężczyzna zaczął obracać się na pięcie z coraz większą prędkością. Po chwili stanął, by zaprezentować pozę Miss Wysp Sandwicha Południowego.

– Od początku wiedziałem, że wyglądasz jak bohater mojej ulubionej książki – I nie było już Nikogo.

– Nie wiem, czy dobrze interpretujesz tytuł. Rozmawiałem na WhatsAppie z Agathą Christie i zasugerowała, że powinniśmy raczej zwrócić uwagę na sędziego…

– Tak, on też. Wyglądasz jak oni wszyscy. Nasi chłopcy. Jak ja tęsknię za tymi patriotycznymi marszami na Ziemi.

Obaj wybuchli śmiechem, w głębi zastanawiając się, czy na pewno czytali tą samą książkę.

– Jak masz na imię? – zapytał Coś, drapiąc się po głowie, której nie miał.

– Nie potrzebuję imienia. Nazywaj mnie tak, jak pragniesz.

– Jako małe Nic interesowałem się mitologią państw afrykańskich. Studiując setki niepotrzebnych przedmiotów na Uniwersytecie jakimś tam, odkryłem silny pociąg seksualny do nazwy Onojemoobaoczu.

– Może jednak mam na imię Paweł.

– Chcę spędzić resztę życia z Onojemoobaoczu.

– Jest w tobie coś silnie przekonywającego. Dobrze. – Błysnął złotym zębem w szarmanckim uśmiechu.

Onojemoobaoczu oraz Coś wyglądające jak Nikogo eksplorowali powierzchnię Saturna, raz za razem odkrywając niesamowite rzeczy. Jedną z najwspanialszych chwil spędzili na gazowym pustkowiu, gdzie natrafili na piękne, lśniące igloo. Onojemoobaoczu podejrzewał, że mogło to być ich igloo, ponieważ tak naprawdę od rana stali w miejscu. Coś zaprotestowało i po burzliwej wymianie zdań uznali, że na planecie znajdują się dwa igloo.

– Robi się tłoczno – odparł mężczyzna – a ja nie lubię tłoku. To moja planeta i zabiję każdego, kto się do niej zbliży.

– Dlaczego?

– Bo jestem zabójcą z Narodowego Programu Zabijania.

– Teraz rozumiem.

– Powoli do mnie dociera, że moglibyśmy… – urwał.

Onojemoobaoczu gwałtownie odepchnął kompana, ciskając gigantyczną maczetą w stwora, który wyłonił się z gazowych obłoków. Potwór warknął, wprawiając Cosia w konsternację.

– Wygląda na to – stwierdził mężczyzna – że jest nas za dużo do tanga.

Rzucił się na pokrytą węglem i smogiem istotę, uderzając ją raz za razem w głowę stukilogramowym młotem atomowym. Coś z nieskrywanym podziwem przyglądał się szalonemu tańcowi ze śmiercią.

– Wybiję ci te głupie pomysły z głowy! – krzyczał Onojemoobaoczu.

– Ała, kurwa!

Rozszczepiane jądra wewnątrz główki młota wyzwalały niesamowite ilości energii. Zabójca bez litości, ignorując nasilający się ból ramienia uderzał prosto w głupią gębę stwora.

Mocniej, mocniej, coraz mocniej.

Łup, łup, łup!

Ostatni cios pozbawił potwora wszystkich zębów. Smutny i zrezygnowany otrzepał się ze smogu, spakował rozrzucone po okolicy plastikowe klocki i z płaczem wrócił pod ziemię.

– Jego czas bezpowrotnie minął – rzucił zabójca.

– Uważam, że należało na spokojnie porozmawiać, ale twoja metoda była dosyć pociągająca. Brutalna i bezkompromisowa. Lubię to.

– Jestem dumny z Saturna, który rodzi się na naszych oczach. Czuję, że niedługo odstawię na półkę z antykami rolę zabójcy.

– Mówisz tak pięknie. Och, ach.

Onojemoobaoczu schował młot oraz maczetę do plecaka i wyrzucił do odpowiednio oznaczonego kosza na śmieci. Wiedział, że najważniejsze jest dbanie o środowisko. Szczególnie tu, na szóstej planecie Układu Słonecznego.

Gdzie nie było, kurwa, niczego.

Coś spojrzał w gwieździste niebo i z przerażeniem odkrył lecący w ich stronę statek. Był ogromny. Tak ogromny, że mógł pomieścić obrzydliwie nieprzyzwoite ilości ludzi, którzy zajmą ich planetę. Onojemoobaoczu podzielał lęk towarzysza.

Pozwolił sobie ostatni raz na pozę Miss Wysp Sandwicha Południowego, po czym dał susa do wnętrza igloo. Coś drżał, podekscytowany zbliżającą się wojną o panowanie na Saturnie.

– Onojemoobaoczu! – ryknął, napinając do granic wytrzymałości pośladki.

Odpowiedziała mu jedynie cisza, a po chwili burza magnetyczna i przelatujące kule ognia.

Śnieżna kopuła eksplodowała, oślepiając Cosia oraz pilota gwiezdnego krążownika USS Upadły na Kolana. Statek wpadł w turbulencje, kołysząc się w rytmie Livin La Vida Loca Ricky’ego Martina. Wszyscy na pokładzie rozpalili ognisko i śpiewali wspólnie z latynoskim gwiazdorem. Onojemoobaoczu nie mógł uwierzyć, że jego misterny plan nie wypalił.

– Szlag, nie przewidziałem tego. Z moich informacji wynikało, że lecą bez zapałek. Przeklęty kontrwywiad. Jak ja ich nienawidzę.

– Nie wszystko stracone! – Coś wskazał na zbliżające się do statku tornado.

Rozpędzona do chorych prędkości trąba powietrzna porwała krążownik, roztrzaskując o pobliską skałę.

– To jeszcze nie koniec – dodał mężczyzna, nerwowo przeszukując kieszenie kąpielówek.

– Masz rację. Jesteśmy na kursie kolizyjnym z Jowiszem.

– Jestem nabuzowany testosteronem, więc nie będę płakał, aczkolwiek miałem na myśli fakt, że zrobiło mi się przykro z powodu ich niepotrzebnej śmierci… Ale Jowisz faktycznie stanowi nie lada wyzwanie.

Onojemoobaoczu odbudował igloo, stawiając przy okazji ster pozwalający na swobodne kontrolowanie lotu planety.

– Zapnij pasy, bezkształtna flegmo.

– Kocham cię – odpowiedział Coś.

Wykonując ostry skręt w lewo udało im się wyminąć Jowisza, który głośno klnąc odleciał w stronę zachodzącego słońca.

– To było… – Coś szukał odpowiedniego słowa.

– To był Jowisz.

– Nie. Znaczy tak, ale nie, bo myślałem o czymś innym.

– O niesamowitej skali talentu Ricky’ego Martina?

– Właśnie.

Onojemoobaoczu przytulił Coś wyglądające jak Nikogo i zaprosił do wspólnego oglądania Top of the Pops. Bezkształtna flegma z trudem powstrzymywała łzy.

– Muszę ci o czymś powiedzieć – odezwał się po chwili Coś.

– Tak, to dobry moment. Lepszego nie będzie.

– Zniszczyłem Ziemię. Zrzuciłem na nią tysiące bomb kobaltowych. Nikt nie przeżył. Uznałem, że to jedyny sposób, by znaleźć motywację i polecieć na Saturna.

– Ja również nie zabiłem kucharza tylko z powodu śmietany. Nic już nie mów.

Dołączył do nich ranny Ricky Martin, który z powodu urazu głowy zapomniał o wszystkich swoich największych przebojach. Machnął ręką, wyciągnął ukulele i zaśpiewał Dni, których nie znamy Marka Grechuty.

– Tak jest dobrze – dodał Onojemoobaoczu. 

Koniec

Komentarze

Cześć SolidGrecky:-) bardzo dziwny tekst:-) rzeczywiście trochę bez ładu i składu. Trudno mi było się odnaleźć w trakcie lektury, niestety. Ale turbulencje w rytm muzyki Rickiego Martina zabawne:-) pozdrawiam

Jednakowoż w tytule brakuje przecinka, a zaimek “ta” ma w bierniku liczby pojedynczej formę “tę”.

Siema

Ubawiłem się, czytając Twoje opowiadanie. Motywy są ze sobą luźno połączone, ale w jakiś sposób się ze sobą sklejają. Mamy tutaj “Coś” Carpentera, mamy Saturna, Ricky’ego Martina i nawet Grechutę. Ostatnie słowa odnoszą się do zbioru opowiadań Twardocha, czy tutaj już sobie to dointerpretowałem? 

Fajne, lekkie, nieźle napisane i mnie ubawiło kilkoma motywami.

Pytanie: dlaczego Paweł raz jest Onojemoobaoczu a raz Anojemoobaoczu?

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Cześć,

mam podobne odczucia co Olciatka. Nie mam bladego pojęcia, co myśleć o tym tekście. Zdecydowanie bardziej podobało mi się Twoje poprzednie opowiadanie. Znalazłem też jedną literówkę:

Anojemoobaoczu schował młot oraz maczetę do plecaka”

Olciatka: Cóż, przynajmniej Ricky zaplusował, zawsze coś ;) Uznałem, że chcę jak najdziwniejszy tekst, ale gdzieś w granicach możliwego ogarnięcia. Najwidoczniej nie wyszło tak, jak sobie wymyśliłem. 

 

cobold: Faktycznie, przecinek zjadło, dzięki. 

 

Outta Sewer: Szczepana umieściłem tu totalnie przypadkiem, ale uznajmy, że tak dokładnie miało być :D Co do imienia to w pewnym momencie miałem koncept, by za każdym razem nazywał się inaczej, ale uznałem, że to już za dużo i tylko ja to ogarnę, co będzie porażką. Jedno ominąłem, zaraz Paweł wróci do prawilnego Onojemoobaoczu. Dzięki :)

 

Aaron333: Dzięki za koment i wychwycenie nieścisłości :) 

 

Jednocześnie nikt nie zwrócił uwagi na “prawdziwe” przesłanie, więc ostatecznie dałem ciała :P 

Witaj SolidGrecky!

Opowiadanie jest doprawdy dziwne i szalone, czułem tutaj takie to bizarro, chaos i humor odnoszący się do naszego świata, choć nie zawsze do mnie trafił. Ciekawa, dobrze napisana lektura i fajny pomysł, jednak niestety to przesłanie również mi gdzieś umknęło. Postaram się przeczytać tekst jeszcze raz, może znajdę coś więcej ;)

Trzymam kciuki i powodzenia!

Pozdrawiam,

D.

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Być może jakiekolwiek przesłanie jest tylko w mojej głowie. Wypieram fakt, że to nie ma sensu :) Z drugiej strony takie miało być. Kłaniam się nisko, dziękuję i obiecuję, że wszystkie konkursowe opowiadania będę systematycznie komentował. 

Mam mętlik w głowie bo z jednej strony jest to tak absurdalne i zabawne jak lubię, z drugiej zaś gdzieś w tyle głowy pojawia mi się pytanie czy to bizarro fiction czy może bardziej komedia absurdu w stylu Monty Pythona. Choć w sumie w kategoriach dziwności spełnia swoje zadanie. Aha, też nie wyłapałem przesłania. :)

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Oficjalnie dementuję, że istnieje jakiekolwiek przesłanie. Są tylko halucynacje z niedożywienia i śmierć. 

 

@fanthomas, dzięki za koment. Pisząc szczerze, nie wiem, gdzie jest cienka granica między bizarro a totalnym absurdem. 

To jest bardzo cienka granica. Może zabrakło mi tu jakiegoś motywu przewodniego, a może po prostu muszę jeszcze raz przeczytać ten tekst ;)

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Jakbym miał szukać tutaj jakiegoś motywu przewodniego, tego przesłania, to na myśl przychodzi mi wyłącznie troska o środowisko naturalne. Masz tam w końcu odpowiednio oznaczone kosze na śmieci, ale też potworną bestyję pokrytą węglem i smogiem, która po przegranej wraca z powrotem pod ziemię. A później Paweł mówi, że czas potwora bezpowrotnie minął. Jakbym się uparł, to mógłbym to odczytać jako odejście od węgla, jako sposobu na ogrzewanie siedzib ludzkich.

Co ma z tym wspólnego powieść pani Christie nie wiem. To samo dotyczy się Cosia i latynowskiego piosenkarza, których obecność uznaję za sposób na udziwnienie opowiadania.

Known some call is air am

Nic nie rozumiem, za bardzo – dla mnie – skompresowane odniesienia. Brakuje mi bohaterów. Podejrzewam, ale to tylko słabo umotywowana hipoteza, że chciałeś za dużo upchnąć wistów i skojarzeń. Odniesienia muszą być zrozumiałe, chyba że szybka kalka, pastisz do czegoś. 

Onojemobaoczu? – nie rozumiem, podobnie jak Agatki. 

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Groteskowe to wszystko i rzeczywiście składa się raczej z serii pomysłów niż układa w jakąś fabułę ze śladem sensu, ale to chyba tak ma być, bo opowiadanie w swojej absurdalnej konwencji śmieszy. I IMHO do konkursu pasuje.

ninedin.home.blog

Groteska pełną gębą ;) Przesłania nie zauważyłam, choć może kosze na śmieci, na dodatek odpowiednio oznaczone mogłyby być jakimś tropem. A kogo zabił Coś?

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

hej :)

Chociaż nie wyłapałam tych wszystkich nawiązań, to mi się podobało. Jest bardzo absurdalnie, humor też się pojawił, ogólnie czytało się dobrze. Chociaż, chwilami mam wrażenie, że za dużo się działo i nie wszystko zrozumiałam, ale może to też sprawa tych wszystkich nawiązań i skojarzeń. 

Powodzenia!

Dziękuję wszystkim za komentarze. Jestem ostatnio trochę zabiegany, więc wybaczcie, że odpiszę bez szczegółów.

 

Uznałem, że to jedyna okazja na stworzenie czegoś absurdalnego, na możliwość puszczenia wodzów fantazji i jednocześnie z możliwością publikacji bez pukania się w czoło, że NO KOLEŚ ALE TY JESTEŚ PIERDZIELNIĘTY MATKA WIE ŻE ĆPIESZ?

 

Jeżeli u kogokolwiek pojawił się chociaż minimalny uśmiech, to ja jestem zadowolony i jest fajnie :)

Ten konkurs może być początkiem sławy bizarro, a nie jedynym momentem. Owszem, konkurs sprzyja klimatowi i wysypowi teksów, ale ja uważam, że sam gatunek daje tyle frajdy, że można stworzyć więcej opowiadań ;)

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Nie podobało mi się. Zbyt chaotyczne jak dla mnie.

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Witaj.

Tekst wywołał u mnie śmiech pomieszany z zaskoczeniem.

Cytat:

Onojemoobaoczu przytulił Coś wyglądające jak Nikogo

 

przy “Inwazji bizarro” jest dla mnie w sumie argumentem, jaki wystarczy, aby pojąć to, co nie pojęte. :)

Gratuluję oryginalności pomysłu, hasło było wszak niełatwe.

Pozdrawiam.

Pecunia non olet

Hmmm. Absurd mnie przerósł. Fajne jest to szaleństwo w tekście, ale jednak przydałaby mi się jakaś niteczka od Ariadny.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka