- Opowiadanie: Lupus90Gno - Dwie drogi

Dwie drogi

Amir postanawia zemścić się na swoim byłym kamracie, razem z którym pobierał nauki u wielkiego mistrza magii. Aby zrealizować swój cel, czarodziej będzie musiał wybrać jedną z dwóch możliwych dróg. Jego decyzja zaważy na powodzeniu misji.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Dwie drogi

Skrzypienie kół stawało się coraz głośniejsze, mimo to sfinks dalej leżała z zamkniętymi oczami. Popołudniowe gorące słońce powoli chyliło się ku krawędzi wąwozu, lecz nadal prażyło niemiłosiernie. Prastara istota schowała się przed skwarem w cieniu jedynej w promieniu wielu mil akacji. Spoczywała na wtopionej w zbocze płaskiej skale, która górowała nad wyschniętym korytem rzeki niczym strażnica.

Hałas trwał jeszcze przez moment, lecz nagle ucichł. Sfinks otworzyła oczy. W migotliwym od gorąca powietrzu ujrzała dwa czterokołowe wozy bez zaprzęgów, a także młodego mężczyznę, który stał kilka kroków przed nimi. Na jednym pojeździe znajdowało się ścierwo mantikory, natomiast na drugim – martwe cielsko ognistej hieny. Każda z tych bestii musiała mieć dobrze ponad siedem stóp w kłębie.

Sfinks od razu rozpoznała, kim jest ów tajemniczy przybysz. Jego jedwabna biała koszula, barwione na błękit szarawary, kefija oraz kaftan świadczyły o zamożności. Szeroki, oblamowany złotym haftem, czerwony pas zdradzał przynależność do elitarnej gildii magów. Natomiast dzierżona w prawej ręce, charakterystyczna szabla o czarnej głowni pozwalała domyślić się imienia jej właściciela.

– Zgrabnie sobie poradziłeś, mistrzu Amirze – rzekła magiczna istota. – Przeszedłeś już dwie próby. Widzę, że nawet zabrałeś ze sobą trofea. Hm… A gdzież są twoje wielbłądy? Chyba nie ciągnąłeś sam tych wozów przez całą drogę?

Czarodziej podniósł wzrok i zlustrował szybko sfinksa. Zwierzęco-ludzka hybryda miała korpus i kończyny lwa, skrzydła gryfa, a głowę i piersi kobiety. Na szyi stworzenia wisiał, przyczepiony do łańcuszka, pokaźny srebrny medalion, w środku którego błyszczał szafir.

– Ramiona mam silne, ale wolę jeszcze mocniejszą – odpowiedział Amir. – Znam potęgę słów. Wiem także, na czym polega kolejne wyzwanie. Jestem gotowy na twoją zagadkę, przedwieczna sfinksie.

Skrzydlata istota odgarnęła niesforny czarny lok, który zachodził jej na oczy, po czym uśmiechnęła się tajemniczo do przybysza.

– Od razu do rzeczy, tak? Prędki jesteś młodzieńcze… Pozwól, że zanim przejdę do sedna, zapytam jeszcze o taką błahostkę… Dlaczego tak bardzo pragniesz dostać się do lampy dżinna?

Amir zamyślił się chwilę nad pytaniem. Wyczuwał podstęp, ale mocno wierzył w swoje moce, więc postanowił odpowiedzieć szczerze.

– Chcę się zemścić na Narinsinie.

Sfinks zmrużyła oczy jak kot.

– Narinsin? Hm… Czy to nie uczeń Salwadora?

Kamienna twarz maga nie zdradzała żadnych emocji.

– Tak jak i ja.

– Aha…– Sfinks sprawiała wrażenie, jakby bardzo wolno trawiła zasłyszane informacje – Chcesz go zabić, tak?

Żadna zmarszczka emocji nie pojawiła się na obliczu czarodzieja.

– Wystarczy mi wygrany pojedynek, choć życie bywa, oczywiście, nieprzewidywalne.

– Rozumiem… Wobec tego moje pytanie brzmi następująco, kto jest najsilniejszym uczniem mistrza Salwadora?

Przez chwilę, ale nie dłuższą niż mrugnięcie oka, ręka Amira zadrżała. Sfinks zdołała to jednak dostrzec. Uśmiechnęła się usatysfakcjonowana.

– Sądzę, że wystarczy już tych dociekań. Czas na zagadkę – stwierdził czarodziej.

Magiczne stworzenie poderwało zad i pochyliło głowę w stronę rozmówcy.

– Mistrzu Amirze, to jest właśnie moja zagadka. Powtórzę ją raz jeszcze… Kto jest najsilniejszym uczniem mistrza Salwadora?

Cisza, która zapadła po tym pytaniu, była gęstsza niż otaczające ich gorące powietrze. Amir trwał chwilę w milczeniu, lecz w końcu się przemógł i odpowiedział.

– To nie jest żadna zagadka, pustynny psie. – Spokojny ton jego głosu kontrastował z ostrością wypowiedzianych słów.

Delikatny uśmieszek nie schodził z ust sfinksa.

– A cóż to się takiego stało, mistrzu? Czyżbym zadała pytanie nieznane uczonym księgom? Ach! Co ja na to poradzę, jestem strażniczką lampy, wolno mi pytać, o co tylko…

– Narinsin – przerwał jej obcesowo Amir.

– Nie. – Uśmiech magicznego stworzenia stał się jeszcze szerszy.

Czarodziej wybałuszył oczy ze zdumienia, maska obojętności zniknęła bez śladu.

– A zatem kto? Ja?

Sfinks pokręciła przecząco głową.

– Miałeś tylko jedną szansę, mistrzu Amirze. Chociaż, gdybyś miał i dwie, to i tak byś nie trafił. Odejdź już stąd. Nie zdradzę ci drogi do lampy.

Amir niespiesznie zatoczył koło sztychem szabli, postąpił przy tym dwa kroki do przodu. Kąciki jego ust uniosły się lekko. W oczach pojawił się błysk.

– Nic mi nie powiesz, o przedwieczna? No trudno. Poradzę sobie. Pozwolisz tylko, że wezmę twój medalion, dobrze?

Sfinks momentalnie odgadła jego intencje. Wbiła pazury mocno w kamień i ryknęła niczym prawdziwy lew.

A potem, niemal w tej samej chwili, bez ostrzeżenia skoczyła na czarodzieja. Zapikowała wprost na wroga, wysunęła pazury, łapy skierowała przed siebie, czyli tam, gdzie powinna znajdować się głowa Amira.

Mag był jednak szybszy. Uderzenie sfinksa trafiło w pustkę. W przeciwieństwie do cięcia szabli czarodzieja, które spadło wprost na szyję magicznej istoty. Czarna klinga weszła w ciało jak nóż w masło. Piekielnie ostra broń oddzieliła głowę od tułowia. Bezwładny korpus stworzenia zarył w kamienistą ziemię i znieruchomiał.

Amir podszedł do zwłok. Wyciągnął rękę i błyskawicznie pociągnął do siebie zakrwawiony medalion. Wbił wzrok w mieniący się jasnym światłem szafir, po czym wyszeptał dwa słowa zaklęcia.

Na wystającej ze zbocza skale pojawił się migotliwy, niebieski kontur drzwi. Amir podszedł do niego, a następnie dotknął miejsca, w którym powstał świetlisty zarys klamki.

Usłyszał chrobotanie, kamienne drzwi rozwarły się, ukazując ciemną przestrzeń. Czarodziej wyciągnął przed siebie jarzący się błękitnym światłem medalion i postąpił śmiało naprzód – ku wnętrzu góry. Gdy tylko wszedł do jaskini, drzwi natychmiast zamknęły się za nim.

***

Wypowiedzenie kolejnego zaklęcia wzmocniło rzucaną przez medalion poświatę. Amir szybko pokonał kamienny tunel i znalazł się w większym pomieszczeniu. Nie potrafiłby określić jego rozmiarów, gdyby w komnacie nie zapaliło się nagle kilkadziesiąt pochodni, umocowanych w naściennych uchwytach.

Czarodziej uniósł szablę nieco wyżej. Niespiesznie rozejrzał się wokół siebie. Ściany, wysokie sklepienie oraz posadzka były wyłożone gładkimi jasnymi kamieniami. Pomieszczenie zostało zaprojektowane na planie koła. Mężczyzna ogarnął spojrzeniem ogromną przestrzeń, a następnie skierował wzrok na jedyną rzecz, która się w tej komnacie znajdowała. Cynowa oliwna lampa stała na czerwonej sześciennej bryle, umieszczonej dokładnie pośrodku sali.

Amir w myślach już dotykał lampy. Trzymał ją w dłoniach i wypowiadał słowa przywołania. Tak niewiele dzieliło go od spełnienia marzeń. Już miał wyciągnąć przed siebie rękę, ale coś sobie przypomniał. Jeszcze raz rozejrzał się po pomieszczeniu. Otoczenie, pozornie, wcale się nie zmieniło, ale czarodziej wiedział, że to jeszcze nie koniec.

– Ostatni strażniku lampy! Pokaż się! – krzyknął Amir.

Rozległy się oklaski. Tuż za plecami maga. Amir uchwycił pewniej broń i odwrócił się powoli. Ujrzał mężczyznę w średnim wieku, ubranego na czarodziejską modłę. Jego strój był niemal identyczny jak Amira, jedyny wyjątek stanowił fioletowy pas. Strażnik lampy teatralnie wolno uderzał dłonią w dłoń. Uśmiechał się przy tym szeroko, sprawiał wrażenie zadowolonego. Amirowi nie było jednak do śmiechu. Młody czarodziej cofnął lewą nogę do tyłu, szablę wyciągnął przed siebie. Mocno napiął mięśnie, aż do bólu.

– Witaj, mistrzu Salwadorze – wycedził przez niemal zaciśnięte zęby.

– Witaj, Amirze. – Arcymag przestał klaskać. – Gratuluję, doszedłeś już prawie do końca. Pozostało ci tylko ostatnie wyzwanie.

Mag bitewny wpatrywał się intensywnie w swojego mistrza.

– Mogłem się domyśleć, że zagadka sfinksa, to twoja sprawka. – Amir odzyskał panowanie nad głosem i poskromił wzburzone emocje. – Bawisz się cudzym życiem, wprowadzasz zamęt, mamisz. Wiedziałeś, że nie odpowiem poprawnie na pytanie i w konsekwencji będę musiał zabić sfinksa… Ale, cóż to dla ciebie życie jednej istoty, dobre widowisko przecież żąda ofiary.

Uśmiech zszedł z twarzy Salwadora. Czarodziej spoważniał.

– Wypominasz mi życie tego nieszczęsnego stworzenia? A czy ty płakałeś nad losem mantikory i ognistej hieny? Żałowałeś, że musisz je zabić?

Amir zaprzeczył ruchem głowy.

– Nie żałowałem. Twojej śmierci również nie będę żałował.

Salwador uniósł pojednawczo ręce.

– Nie chcę z tobą walczyć, mój drogi uczniu. Przybyłem tu tylko po to, aby udzielić ci ostatniej lekcji. Zanim sięgniesz po lampę, wysłuchaj mnie, proszę.

Amir skupił wzrok na swym preceptorze, lecz mocą umysłu penetrował już komnatę w poszukiwaniu magicznej pułapki.

– Mistrzu Salwadorze, w iluzji i w zaklęciach umysłu nie ma z tobą równych. Oszustwo mogłoby być jednym z twoich imion… Nie powinienem cię więcej słuchać, ale wrodzona ciekawość nie pozwala mi odrzucić twojej propozycji. Mów zatem.

Amir w czasie swej wypowiedzi przesunął się nieznacznie w bok. Kątem oka złowił zarys czerwonej bryły, na której znajdowała się lampa.

Salwador nie rozglądał się wcale, cały czas patrzył tylko na ucznia. Powoli, jakby z namaszczeniem uniósł przed siebie prawą rękę i wyciągnął w górę dwa palce – wskazujący oraz środkowy.

– Masz do wyboru dwie drogi, Amirze… Pierwsza, to droga pod górę. Powolna, kręta, wymagająca cierpliwości. Droga ta zazwyczaj się sprawdza, daje wyborne owoce…

Młody czarodziej przestąpił z nogi na nogę, cofając się przy tym o krok. Dystans dzielący go od lampy skrócił się jeszcze bardziej. Salwador nie zwracał na to uwagi.

– Amirze, znajdź słaby punkt twierdzy i wślizgnij się do niej niepostrzeżenie. Kogo trzeba przekup albo zastrasz. A jeśli nie jesteś w stanie pokonać Narinsina, to… przyłącz się do niego.

Brwi Amira powędrowały w górę, mag bojowy pokiwał głową w zamyśleniu.

– Dostojny mistrzu Salwadorze… Gratuluję domyślności. I tupetu. Tak, pragnę wejść do Perge, aby się zemścić na Narinsinie… i na tobie. To ty podarowałeś mu twierdzę, upokarzając mnie przy tym. A teraz bawisz się w te swoje gierki. Twierdzisz, jakobyś chciał mi pomóc w walce ze swoim faworytem. Doprawdy, paradne.

Salwador milczał przez pewien czas. Z jego kamiennego oblicza nie dało się wyczytać zbyt wiele. Po pewnym czasie mag umysłu ponownie zabrał głos.

– Druga droga wiedzie przez lampę do dżinna, a kończy się na wypowiedzeniu życzenia. Droga ta jest łajdacko prosta, ordynarna, bezczelna. Pamiętaj jednak, że ścieżka na skróty bywa zawodna.

Amir pokiwał w zadumie głową. Uśmiechnął się pod nosem.

– Pięknie to wszystko wyłożyłeś, mistrzu. Doskonale zrozumiałem twoją lekcję. Dlatego też skorzystam z możliwości… drugiej. Tak, tej ordynarnej.

Salwador westchnął głośno.

– Zawsze respektowałem wolność uczniów. Dzięki temu wzrastali. Jeżeli chcesz lampy, to po nią sięgnij.

– Tak po prostu?

– Dokładnie tak.

Amir wykonał pół obrotu i zatrzymał się w miejscu.

– Kto jest twoim najpotężniejszym uczniem, mistrzu Salwadorze?

Doświadczony czarodziej przymknął oczy.

– Miszael. Jeszcze go nie poznałeś.

Amir zerknął na nauczyciela z ukosa.

– Kiedy rozprawię się z Narinsinem, odnajdę tego Miszaela. Jego również pokonam.

Salwador skrzywił się niespodziewanie, jakby zjadł coś kwaśnego.

– Spotkanie z Miszelem nie przyniesie ci niczego dobrego. Jest potężny, ale najniebezpieczniejsza jest jego nieprzewidywalność. Nie do końca panuje nad swoimi mocami.

Amir zerknął na lampę, a potem znów na swego mistrza.

– Kiedyś myślałem, że ci na nas zależy.

Salwador zmarszczył czoło.

– Przecież przyszedłem tutaj, aby cię ostrzec.

Amir posłał nauczycielowi ostre spojrzenie.

– Nie przyszedłeś.

Salwador w zdziwieniu otworzył usta, lecz nie zdołał nic więcej powiedzieć. Amir skoczył gwałtownie do przodu i ciął swego mistrza w pierś szybkim ciosem, niemal bez zamachu. Ostrze szabli rozcięło postać czarodzieja. Ciało zamieniło się w dym, który zaraz potem się rozwiał. Kilka uderzeń serca i w pomieszczeniu nie było po nim najmniejszego śladu. Amir podniósł się z przyklęku, obrócił w stronę czerwonej bryły i jeszcze raz otaksował oliwną lampę.

– Na nic się zdały twoje kłamstwa, mistrzu.

Schował szablę do pochwy, a następnie wziął lampę w ręce. Poczuł na palcach elektryzujący chłód. Uśmiechnął się i wypowiedział zaklęcie.

Światło w pomieszczeniu nieco przygasło. Płomienie wszystkich pochodni zmieniły kolor z pomarańczowego na błękitny. Z wylotu szyjki lampy wystrzelił gęsty kłąb mgły, lecz zamiast unieść się w powietrze, zszedł szybko na posadzkę. Z oparów zaczęła formować się ludzka sylwetka. Młody czarodziej nie czekał długo. Gdy odłożył lampę na bryłę i obrócił się, ujrzał już w pełni ukształtowaną postać.

Dżinn wyglądał tak jak na rycinach baśni. Nosił wielki biały turban, białą kamizelę i szarawary oraz szeroki, zielony, oblamowany złotą nicią pas. Bransolety również miał pozłacane. Kiedy Amir przyjrzał się jego gładkiemu obliczu, pomyślał, iż mieszkaniec lampy mógłby być jego rówieśnikiem. Różniła ich jednak karnacja, choć Amir nie wiedział, czy niebieska cera jest tylko złudzeniem, spowodowanym przez światło pochodni, czy też wrodzoną cechą dżinna.

– Witaj, wędrowcze – powiedział tubalnym głosem. – Przywołałeś mnie, więc się zjawiłem, gotów spełnić twoje jedno życzenie.

Serce Amira zabiło mocniej.

– Pragnę otrzymać od ciebie broń, dzięki której pokonam Narinsina, ucznia mistrza Salwadora, pana na zamku Perge. Potrafisz to uczynić, najdostojniejszy dżinnie?

Duch pustyni podniósł ręce na wysokość piersi. Dłonie złożył ze sobą tak, że stykały się tylko czubkami palców.

– Wyciągnij szablę przed siebie.

Amir spełnił prośbę rozmówcy. Czarna klinga leżała teraz na uniesionych przedramionach bitewnego maga. Dżinn zaczął głośno inkantować słowa zaklęcia. Amir poczuł mrowienie na całym ciele. Nadnaturalnym zmysłem ujrzał, jak srebrne cząsteczki magii ciągną z całego wszechświata ku ukrytemu wewnątrz góry pomieszczeniu. Widział, jak przechodzą przez posadzkę oraz ściany, by następnie przylgnąć do głowni szabli, która chłonęła magię niczym pustynna roślina wodę.

Przez klingę broni zaczęły przechodzić drobne wyładowania, niby małe odpryski błyskawic. Dżinn opuścił dłonie i uśmiechnął się, spoglądając z satysfakcją na swoje dzieło.

– Gotowe. Nasyciłem twoją broń taką ilością mocy, iż żaden mur ani brama nie będą w stanie jej zatrzymać. Wystarczy, że podejdziesz na pięćdziesiąt kroków i wykonasz zamach, jakbyś się składał do ciosu. Kamień, stal, czy też słynny pergański obsilon nie wytrzymają twego uderzenia.

Amir uniósł nieco czarną klingę. Broń nie zmieniła koloru, lecz wokół niej pojawiła się widoczna gołym okiem srebrna poświata.

– Ogromnie ci dziękuję, dżinnie. Spełniłeś moje życzenie, wobec tego jesteś wolny. Możesz opuścić lampę na zawsze.

Amir nie doczekał się odpowiedzi, więc zerknął ponownie na ducha pustyni. W pomieszczeniu go już jednak nie było. Pochodnie znów zajęły się pomarańczowymi płomieniami. Mag bitewny spojrzał na czerwoną bryłę. Oliwna lampa również zniknęła.

Młody czarodziej, niezrażony niespodziewanym zniknięciem dżinna, schował szablę do pochwy, podniósł upuszczony na ziemię medalion sfinksa, a następnie udał się w stronę tunelu.

***

Następnego dnia, zanim jeszcze słońce zaczęło wyłaniać się zza widnokręgu, Amir postawił pierwszy krok na ścieżce wiodącej pod górę. Ścieżce wąskiej, ciasno przytulonej do stromego zbocza, kończącej się z drugiej strony przepaścią. Droga ta prowadziła maga do nieuchronnej konfrontacji. Wiodła wprost do zamku Perge.

Amir zbliżał się ku zewnętrznej bramie rozległej twierdzy. W prawej ręce dzierżył czarną, otoczoną srebrną poświatą szablę. Szedł powoli, niespiesznie, dostojnie. Był spokojny, choć jego duszę wypełniała żądza zemsty. Nie rzucił nawet okiem na piętrzącą się po lewej stronie górę ani na piaszczystą plażę w dole, ani też na szumiące morze. Wzrok utkwił w najwyższej wieży zamku, szedł prosto na nią, najkrótszą możliwą ścieżką.

Usłyszał pierwsze okrzyki, dochodzące zza blanków obronnego muru, a także z wież przy bramie. Nie zareagował. Trzy strzały wylądowały kilka kroków przed jego nogami. Nie wywarły na nim żadnego wrażenia.

Chmura pocisków wzbiła się w powietrze, Amir dostrzegł, że teraz mierzą prosto w niego. Ruchem niedbałym, jakby odganiał się od natrętnej muchy, machnął szablą ponad głową. Szeroka linia błyskawicy wystrzeliła ze sztychu broni i rozdzieliła się na kilka odnóg, przecinając powietrze wzdłuż i wszerz. Huknęło mocno, jak piorun, gdy trafi w drzewo. Na ziemię opadły spopielone resztki po strzałach.

Minęło kilkanaście uderzeń serca, gdy na zamku zaczęły bić dzwony. Amir nie zwalniał kroku. Uśmiechnął się tylko szeroko, jego oczy zapłonęły niepokojącym, gorączkowym blaskiem.

– Za późno pacholęta, za późno.

Kiedy znalazł się w odpowiedniej odległości, przystanął. Spojrzał na wyrastającą przed nim, wysoką na trzydzieści stóp bramę z obsilonu. Uderzył szablą w powietrze, cięciem zamachowym z łokcia. Kolejna błyskawica wyszła z klingi. Piorun trzasnął w odrzwia niczym gigantyczny, oślepiający bicz. Łomot był ogromny. W chwilę po nim nastąpił kolejny, gdy szczątki wrót spadły na ziemię.

Amir przeszedł nad rumowiskiem, nie niepokojony przez nikogo. Natychmiast ruszył do kolejnej bramy. Zastanawiał się tylko, kiedy Narinsin wyjdzie mu na spotkanie. Jego rywal na razie się nie pojawiał.

Stanął przed następną bramą i znów uderzył. Wrota, podobnie jak poprzednie, rozpadły się na kawałki.

– Gdzie jesteś, Narinsinie? No, pokaż się, ptaszyno – mówił sam do siebie, gdy przestępował nad gruzami.

W końcu stanął przed ostatnią, wiodącą na główny dziedziniec bramą, za którą znajdował się donżon. Jego wzrok zatrzymał się przez moment na każdym oknie najwyższej zamkowej wieży. Amir liczył, że być może dostrzeże w nich sylwetkę dawnego kompana. Nikogo jednak nie wypatrzył. I wtedy ogarnęły go wątpliwości.

– A może Narinsina nie ma w twierdzy? Czy Salwador zdążył go ostrzec? Czy pan na Perge uciekł? Zaszył się gdzieś na końcu świata? A może jest w zamku, tylko się nie pojawia, ponieważ szykuje jakąś wredną pułapkę?

Natrętne myśli przerwały emocjonalną tamę spokoju, uwalniając falę gniewu, która zalała serce bojowego maga. Amir wziął większy zamach niż zazwyczaj i uderzył szablą z ramienia, mocno, ze złością.

Błyskawica przecięła powietrze, ogromny grzmot przewalił się nad zamkiem. Równocześnie z hukiem rozległ się też przeraźliwy ludzki wrzask.

Po bramie została tylko chmura popiołu. Kurz opadał powoli na ziemię. Zadźwięczało. Odgłos ten dobył się jednak nie od osiadających na ziemi resztek po wrotach, ale od czarnej szabli otoczonej srebrną poświatą. Po chwili na ziemię runęło również zwęglone ciało jej właściciela. Amir leżał na plecach, cała jego twarz była czarna jak smoła, usta otwarte, a oczy wybałuszone w wyrazie bezbrzeżnego zdumienia.

Minął dobry kwadrans, zanim na placu pojawił się Narinsin, otoczony wianuszkiem gwardzistów. Władca Perge przepchnął się między podkomendnymi, aby samemu podejść do spalonych zwłok. Pochylił się nad nimi, pomilczał przez chwilę, po czym głośno westchnął i zamknął martwemu czarodziejowi powieki.

***

Dwóch mężczyzn w zadumie spoglądało na Perge ze szczytu góry. Pierwszy był już w średnim wieku, natomiast drugi widział w swoim życiu o połowę wiosen mniej. Obaj nosili jedwabne szaty i szerokie oblamowane złotą nicią pasy. Zdecydowanie wyróżnialiby się w tłumie, choć młodszy mężczyzna z pewnością bardziej, głównie ze względu na niebieską karnację.

– Ech, znowu włożyłem w to zbyt wiele mocy. Z ognistym tornadem też mi nie wyszło – stwierdził dżinn. – Może następnym razem spróbuję z żywiołem wody?

– Miałeś do wyboru dwie drogi, Miszaelu… – zaczął Salwador. – Mogłeś wprowadzić Amira ukrytym przejściem albo po prostu odmienić jego wygląd, aby mógł niepostrzeżenie wślizgnąć się za mury. Ty jednak wybrałeś drugą ścieżkę. Obdarowałeś go mocą, nad którą nie był w stanie zapanować.

Dżin założył ręce na piersi. Nie był zachwycony tyradą nauczyciela.

– Zrobiłem dokładnie to, o co prosił – odrzekł z przekąsem.

Salwador pokręcił głową z dezaprobatą.

– Wiele się jeszcze musisz nauczyć.

Milczeli przez dłuższy czas. W końcu Miszael spojrzał na preceptora z niepokojem. Wahał się, lecz po chwili wyciągnął ręce w jego stronę.

– Ściągnij mi bransolety, mistrzu. Obiecałeś.

Salwador popatrzył na Miszaela z politowaniem. Splótł ze sobą dłonie, robiąc z nich koszyczek. Cynowa lampa oliwna zmaterializowała się w jego rękach.

– Zadanie nie zostało wykonane poprawnie. Amir zginął. Dlatego wrócisz do swojej celi i będziesz czekał na kolejną szansę. Przypuszczam, że okazja nadarzy się niebawem. Zapewne Narinsin również zapragnie ciebie odnaleźć.

Grymas wściekłości wykrzywił twarz Miszaela. Dżinn otworzył usta, aby dać swemu mistrzowi odpowiedni respons, lecz żadne słowo nie zdążyło opuścić jego krtani. Ciało pustynnego ducha zmieniło się w gęsty kłąb mgły, który natychmiast został wessany przez wąską szyjkę do środka lampy.

Salwador uśmiechnął się zagadkowo, po czym schował cynowy przedmiot za pazuchą i ruszył w przeciwną do Perge stronę.

Koniec

Komentarze

Cześć,

Twoje opowiadanie bardzo mi się podobało. Ciekawy pomysł i świetne wykonanie. Chociaż przyznam, że spodziewałem się innego zakończenia, ale może to i lepiej. Udało Ci się mnie zaskoczyć. W oczy rzucił mi się jeden błąd, w zasadzie to tylko literówka:

 

“Strażnik lamy teatralnie wolno uderzał dłonią w dłoń”

Dziękuję bardzo za komentarz. Cieszę się, że opowiadanie przypadło do gustu. Dzięki też za pokazanie błędu. Zabawna literówka. ;)

Hej,

 

ciekawa historia i niezłe wykonanie. Interesująca wariacja na temat opowieści o lampie i jej mieszkańcu. Kilka kwestii pewnie można by rozwinąć, np. motyw nienawiści uczniów, nie do konca też było dla mnie zrozumiałe, dlaczego Amir zginął, co zrobił źle. Mimo wszystko historia mi się podobała i zgłaszam ją do biblioteki.

 

Jeszcze kilka uwag do tekstu:

 

Na szyi stworzenia wisiał, przyczepiony do łańcuszka, pokaźny srebrny medalion, w środku którego został wprawiony szafir.

Dałbym tutaj coś bardziej “opisowego” – “lśnił”, “mrugał”.

 

Mag był jednak szybszy. Uderzenie Sfinksa trafiło w pustkę. W przeciwieństwie do cięcia szabli czarodzieja, które spadło wprost na szyję magicznej istoty.

Szybko mu poszło.

 

Usłyszał chrobotanie, kamienne drzwi odsunęły się do środka, ukazując ciemną przestrzeń.

“Odsunęły się do środka”? Może: “rozsunęły”, “rozwarły” lub po prostu “otworzyły się”?

 

Czarodziej bez zbędnych nerwowych ruchów uniósł szablę nieco wyżej. Niespiesznie rozejrzał się wokół siebie.

Propozycja: Czarodziej spokojnie uniósł szablę nieco wyżej i rozejrzał się wokół siebie.

 

Uśmiechnął się tylko szeroko, jego oczy błysnęły niepokojącym, gorączkowym blaskiem.

“Błysnęły blaskiem”? Sam rozumiesz ;)

 

Amir przeszedł nad rumowiskiem, niepokojony przez nikogo.

“Nie niepokojony” (PWN wskazuje na pewną swobodę w wyborze pisowni nie + niepokojony))

 

Dwóch mężczyzn w zadumie spoglądało na Perge ze szczytu góry. Pierwszy był mężczyzną w średnim wieku, natomiast drugi widział w swoim życiu o połowę wiosen mniej. Obaj nosili jedwabne szaty i szerokie oblamowane złotą nicią pasy. Zdecydowanie wyróżnialiby się w tłumie, choć młodszy mężczyzna z pewnością bardziej, głównie ze względu na niebieską karnację.

Powtórzenia.

 

Pozdrawiam!

 

Che mi sento di morir

BasementKey, bardzo dziękuję za komentarz, uwagi, no i za nominację do biblioteki. :) Wprowadziłem już poprawki zgodnie z Twoimi sugestiami. 

Jaki błąd popełnił Amir? On tylko częściowo ponosi winę. Większość zawalił dżinn, który przegiął z siłą zaklęcia. Natomiast mag bitewny zbyt łatwo mu zaufał. Być może powinien wybrać inną drogę.

Nieżle się czytało, ale brakło mi jasnego wyłożenia powodu, dlaczego Amir pragnął zemścić się na Narinsinie. Nie wiem też, dlaczego Amir spłonął. A może coś przeoczyłam?

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

Ude­rze­nie Sfink­sa tra­fi­ło w pust­kę. ―> Dlaczego nagle wielka litera, skoro wcześniej pisałaś małą?

 

– Nie chcę z Tobą wal­czyć… ―> – Nie chcę z tobą wal­czyć

Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Twier­dzisz, ja­ko­by chcesz mi pomóc… ―> Twier­dzisz, ja­ko­byś chciał mi pomóc

 

– Witaj, wę­drow­cze – po­wie­dział ni­skim, tu­bal­nym gło­sem. ―> Zbędne dookreślenie – głos tubalny  jest niski z definicji.

Wystarczy: – Witaj, wę­drow­cze – po­wie­dział tu­bal­nym gło­sem.

 

Amir pod­niósł czar­ną klin­gę w górę. ―> Masło maślane – czy można coś podnieść w dół?

 

do­cho­dzą­ce zza bla­nek obron­ne­go muru… ―> Blanki są rodzaju męskiego, więc: …do­cho­dzą­ce zza blanków obron­ne­go muru

 

Dżin za­ło­żył ręce na pier­siach. ―> Dżin za­ło­żył ręce na pier­si.

Dżin, jak każdy mężczyzna, ma jedną pierś.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, dziękuję za komentarz i uwagi do tekstu. 

Jeżeli chodzi o motyw zemsty o Narinsinie to zarysowałem go tylko delikatnie. Nie chciałem tego wątku rozwijać, nie był on najistotniejszy w opowiadaniu:

– Dostojny mistrzu Salwadorze… Gratuluję domyślności. I tupetu. Tak, pragnę wejść do Perge, aby się zemścić na Narinsinie… i na tobie. To ty podarowałeś mu twierdzę, upokarzając mnie przy tym. A teraz bawisz się w te swoje gierki. Twierdzisz, jakobyś chciał mi pomóc w walce ze swoim faworytem. Doprawdy, paradne.

A dlaczego Amir spłonął? Podam dwa fragmenty, które prowadzą do odpowiedzi. Ponadto, przemyślałem sprawę i postanowiłem dodać jedno zdanie do opowiadania, zaznaczam je pogrubieniem:

Natrętne myśli przerwały emocjonalną tamę spokoju, uwalniając falę gniewu, która zalała serce bojowego maga. Amir wziął większy zamach niż zazwyczaj i uderzył szablą z ramienia, mocno, ze złością.

A potem:

– Ech, znowu włożyłem w to zbyt wiele mocy. Z ognistym tornadem też mi nie wyszło – stwierdził dżinn. – Może następnym razem spróbuję z żywiołem wody?

– Miałeś do wyboru dwie drogi, Miszaelu… – zaczął Salwador. – Mogłeś wprowadzić Amira ukrytym przejściem albo po prostu odmienić jego wygląd, aby mógł niepostrzeżenie wślizgnąć się za mury. Ty jednak wybrałeś drugą ścieżkę. Obdarowałeś go mocą, nad którą nie był w stanie zapanować.

Rozumiem, że nie wszystkich czytelników może to satysfakcjonować, przyjmuję z pokorą każdą uwagę. :)

Bardzo proszę. Miło mi, że mogłam się przydać. ;)

 

Lupusie, nie przeoczyłam zacytowanego przez Ciebie fragmentu i rozumiem, że Amir chciał zemścić się na Salwadorze, bo nie podarował mu twierdzy, ale dlaczego pałał taką nienawiścią do Narinsina? Może gdybym wiedziała, czym była twierdza i dlaczego Amirowi tak nie niej zależało, łatwiej pojęłabym całą intrygę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pewne wskazówki co do przyczyn zawiści Amira można już odnaleźć w zagadce sfinksa. Zgadzam się natomiast ze stwierdzeniem, że ten wątek jest mało rozwinięty w opowiadaniu. Teraz już tego nie zmienię, ale w kolejnych tekstach będę miał takie rzeczy na uwadze. 

No to poczekam na kolejne teksty, mam nadzieję, że nie mniej ciekawe. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję. :)

 

Hmm, a właściwie dlaczego Ci panowie się tak nienawidzili? I to właściwie wszyscy. Rozumiem, że nauczyciel poddaje swoich uczniów próbom, a jeśli ich nie przejdą, konsekwencje są bardzo przykre. Jednak:

– Miałeś do wyboru dwie drogi, Miszaelu… – zaczął Salwador. – Mogłeś wprowadzić Amira ukrytym przejściem albo po prostu odmienić jego wygląd, aby mógł niepostrzeżenie wślizgnąć się za mury. Ty jednak wybrałeś drugą ścieżkę. Obdarowałeś go mocą, nad którą nie był w stanie zapanować.

No, nie do końca. Amir miał bardzo sprecyzowane życzenie, chciał broni, która pokona Narinsina, a nie bezpiecznego wejścia do twierdzy.

Żeby nie było, że tylko marudzę, Twoje opko czytało się bardzo przyjemnie, pomysł jest dobry. Tylko trochę by się przydało go doszlifować.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka, dziękuję za komentarz i uwagi. Mam materiał do przemyśleń. Pozdrawiam!

Cześć,

 

Ciekawa historia. Z potencjałem. Gdyby nad nią popracować, byłoby naprawdę nieźle. :) Błędy językowe już wypisano wyżej. Powtórzę też, że motywacja głównego bohatera jest co najmniej niejasna, podobnie jak jego śmierć, którą można było opisać nieco jaśniej. Choć zrozumiałem od początku, że zabiła go moc broni, to jednak dało się to wyjaśnić w bardziej klarowny sposób. Podłość mistrza Salwadora pasuje mi do kreacji wielkiego maga i poczytałbym więcej o jego intrygach.

 

Czekam na kolejne teksty, bo na te spod znaku fantasy zawsze chętnie zerkam. 

 

Pozdrawiam. :)

Adek, dziękuję za komentarz i uwagi do opowiadania.

Również pozdrawiam. :)

To jest kawałek dobrego opowiadania. Podoba mi się ogólny zarys historii, stworzony świat. Czytało się przyjemnie. Technicznie też nie ma się za bardzo do czego czepiać.

Coś, co jednak mogłoby zostać rozszerzone, to motywacje postaci. Nie bardzo załapałem, dlaczego Amir miał się zemścić na innym uczniu Salwadora, nie rozumiem, dlaczego Miszael znów musiał trafić do lampy. Postąpił wedle tego, co miał zrobić po słowach Amira, więc reakcja Salwadora mi się tutaj lekko kłóci. Ostatnią rzeczą, którą bym podrasował jest to, aby nie postacie nie miały tak prosto. Przez większość opowiadania Amirowi idzie zbyt gładko, a do tego wydaje się on niesłychanie opanowany w wielu sytuacjach.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Sagitt, dziękuję bardzo za komentarz. W opowiadaniu faktycznie kilka rzeczy pominąłem (większość celowo), aby utrzymać wartką akcję. Następnym razem postaram się wyważyć odpowiednie proporcje.

Nowa Fantastyka