- Opowiadanie: Wicked G - Jinzō ningen

Jinzō ningen

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Jinzō ningen

Kłęby dymu z pa­pie­ro­sa wzla­ty­wa­ły po­wo­li ku su­fi­to­wi, by zaraz znik­nąć w otwo­rach wen­ty­la­cyj­nych. Louis Se­ma­the­ry upił łyk go­rą­cej kawy sło­dzo­nej sy­ro­pem klo­no­wym, roz­ko­szu­jąc się wi­do­kiem przed sobą. Śnieg na stro­mych sto­kach skrzył w świe­tle słoń­ca, a nar­cia­rze i snow­bo­ar­dzi­ści zo­sta­wia­li na nim wi­ją­ce się ni­czym węże ślady. Ko­lej­ny zna­ko­mi­ty po­ra­nek. Za chwi­lę mieli podać je­dze­nie, potem czas na lek­tu­rę książ­ki… Tym razem He­min­gway czy Pro­ust? Albo jakaś now­sza po­zy­cja?

Louis nie mógł się zde­cy­do­wać. Stwier­dził, że po­pro­si któ­re­goś z an­dro­idów, żeby za niego wy­brał. Wła­śnie nad­cho­dził jeden z nich, nio­sąc omlet z kre­wet­ka­mi i całą górę świe­żo upie­czo­nych cia­stek z na­dzie­niem z su­szo­nych mo­re­li. Aro­mat curry mie­szał się ze słod­ką, owo­co­wą wonią, nęcąc zmysł węchu w in­try­gu­ją­cy spo­sób.

– Oto pań­skie śnia­da­nie. – Robot po­sta­wił obie tace na he­ba­no­wym sto­li­ku. – Życzę smacz­ne­go.

– Ni­cho­la­sie, czy ku­charz dodał wię­cej sosu so­jo­we­go do omle­tu, tak jak pro­si­łem? – Louis rzu­cił mu groź­ne spoj­rze­nie.

– Tak, panie – od­parł spo­koj­nym gło­sem Ni­cho­las. De­li­kat­ny uśmiech nie zni­kał z jego twa­rzy. – Za­dba­li­śmy o to, by wszyst­ko zo­sta­ło przy­rzą­dzo­ne zgod­nie z pań­ski­mi wy­ma­ga­nia­mi.

– Sprawdź­my zatem, czy spro­sta­li­ście wy­zwa­niu…

Wy­pa­lo­ny pa­pie­ros wy­lą­do­wał w po­piel­nicz­ce, złote sztuć­ce za­brzę­cza­ły cicho, ka­wa­łek omle­tu po­wę­dro­wał do ust. Louis prze­żu­wał przez chwi­lę, wle­pia­jąc wzrok w nar­cia­rzy szu­su­ją­cych na al­pej­skich sto­kach. Nagle zmarsz­czył brwi. Coś mu nie pa­so­wa­ło. W daniu istot­nie na pierw­szy plan prze­bi­ja­ła się sło­ność sosu, jed­nak ca­łość wciąż nie od­zwier­cie­dla­ła ide­al­ne­go smaku, który Louis pa­mię­tał z dzie­ciń­stwa.

Pan Se­ma­the­ry od­wró­cił głowę w kie­run­ku Ni­cho­la­sa. An­dro­id miał bar­dzo szczu­płą kon­struk­cję – bia­ło-czar­ny mun­du­rek odzie­dzi­czo­ny po po­przed­nim eg­zem­pla­rzu był na niego nieco za luźny – a dłu­gie włosy błysz­cza­ły jakoś dzi­wacz­nie w świe­tle LED-ów. Z pew­no­ścią można było za­ła­twić ład­niej­szy model, ale ten przy­naj­mniej był wolny od wad kon­struk­cyj­nych.

Louis wie­dział, że za po­zor­nym opa­no­wa­niem ro­bo­ta kryje się nie­pew­ność. Ana­li­zo­wa­nie, czy wła­ści­ciel jest za­do­wo­lo­ny, czy jego ocze­ki­wa­nia zo­sta­ły za­spo­ko­jo­ne, czy zaraz nie wy­buch­nie gnie­wem…

– Sma­ku­je jak za­wsze w po­rząd­ku – stwier­dził pan Se­ma­the­ry, upi­ja­jąc łyk kawy. – Nie per­fek­cyj­nie, ale nie wszyst­ko może być ide­al­ne.

Ma­szy­ny z pew­no­ścią nie były. Nie­rzad­ko się psuły i trze­ba było wy­mie­niać je na nowe. Który to już był kel­ner od po­cząt­ku po­by­tu w tej za­cnej re­zy­den­cji? Trze­ci, jeśli Louis do­brze li­czył.

– Ni­cho­la­sie, waham się nad wy­bo­rem po­wie­ści. – Pan Se­ma­the­ry od­chrząk­nął i za­brał się do od­kra­ja­nia ko­lej­ne­go ka­wał­ka omle­tu. – Co mam dzi­siaj prze­czy­tać? Komu bije dzwon czy W po­szu­ki­wa­niu stra­co­ne­go czasu?

– Nie wiem, panie – od­parł Ni­cho­las. – Nie znam tych ksią­żek. Może ta druga?

– W po­rząd­ku. A zatem Mar­cel Pro­ust. Mo­żesz już odejść, Ni­cho­la­sie. Wezwę cię, kiedy skoń­czę jeść, żebyś za­brał na­czy­nia. Albo jeśli ciast­ka będą wy­jąt­ko­wo nie­uda­ne – uśmiech­nął się krzy­wo.

An­dro­id opu­ścił sa­lo­nik szyb­kim kro­kiem, au­to­ma­tycz­ne drzwi za­mknę­ły się za nim z ci­chym szu­mem. Pan Se­ma­the­ry ob­ser­wo­wał przez chwi­lę na swoim AR-mo­no­klu, jak mała krop­ka syb­mo­li­zu­ją­ca Ni­cho­la­sa zmie­rza w kie­run­ku kuch­ni. Na całym pla­nie re­zy­den­cji mi­ga­ło jesz­cze kil­ka­na­ście ta­kich ko­lo­ro­wych kro­pe­czek, a przy każ­dej z nich wid­nia­ła ety­kiet­ka z imie­niem i obec­nym sta­tu­sem. Louis nawet lubił swoją służ­bę. Dzię­ki niej życie na eme­ry­tu­rze było znacz­nie bar­dziej przy­jem­ne.

Al­pej­skie stoki nagle znik­nę­ły. Całą ścia­nę, w którą wcze­śniej wpa­try­wał się go­spo­darz, za­czę­ła spo­wi­jać czerń.

– Ma­jor­do­mu­sie, zmień kra­jo­braz na ama­zoń­ską dżun­glę – roz­ka­zał Louis.

Zero re­ak­cji. Pan Se­ma­the­ry za­czął przy­glą­dać się swo­je­mu od­bi­ciu w zga­szo­nym wy­świe­tla­czu. Zda­wa­ło mu się, że gdzieś na skro­ni widzi pa­sem­ko od­ra­sta­ją­cej si­wi­zny. Ale może to tylko jakiś re­fleks. Bę­dzie mu­siał przej­rzeć się do­kład­niej w lu­strze i ewen­tu­al­nie zle­cić Beth far­bo­wa­nie wło­sów.

– Ma­jor­do­mu­sie!

– Sys­tem sztucz­ne­go kra­jo­bra­zu uległ awa­rii, panie – roz­legł się nieco me­ta­licz­ny dźwięk z gło­śni­ków za­mo­co­wa­nych w su­fi­cie.

– Ech, jak zwy­kle – żach­nął się Louis. – Przy­ślij mi tutaj Ellen, żeby na­pra­wi­ła ekran. I puść jakąś mu­zy­kę kla­sycz­ną.

– Tak, panie.

Sa­lo­nik wy­peł­ni­ły dźwię­ki kon­cer­tu skrzyp­co­we­go D-dur Czaj­kow­skie­go. Louis skoń­czył jeść omlet i za­brał się do ciast­ek. Były słod­kie jak ule­pek, prze­bi­ja­ły pod tym wzglę­dem nawet kawę z sy­ro­pem klo­no­wym. I nie­ziem­sko pysz­ne. Nie przy­no­si­ły jed­nak pełni sa­tys­fak­cji, nie po­tra­fił cie­szyć się z każ­de­go kęsa, za­po­mi­na­jąc o całym świe­cie. Wła­śnie, może to dla­te­go, że świat…

Nie, nie wolno było mu o tym my­śleć. Louis nie chciał prze­cież czuć się źle, to od­bie­ra­ło smak życia.

Po­chło­nął ostat­nie ciast­ko i wstał od sto­li­ka, strze­pu­jąc okrusz­ki z gar­ni­tu­ru od Ar­ma­nie­go. Po­sta­no­wił, że po­czy­ta w sy­pial­ni. Nie bę­dzie prze­cież sie­dział tutaj w ha­ła­sie, przy Ellen na­pra­wia­ją­cej wy­świe­tlacz. I nie bę­dzie czy­tał Pro­usta. Jakoś nie ufał wy­bo­ro­wi Ni­cho­la­sa.

 

***

 

Prze­stron­ny hall roz­świe­tlał zło­ci­sty blask lamp na kin­kie­tach. Ja­ni­ce, ubra­na w długą czar­ną su­kien­kę i bie­lut­ki far­tuch, koń­czy­ła od­ku­rzać dywan. Tę pracę mógł­by wy­ko­ny­wać znacz­nie prost­szy robot, lecz pan domu, Louis Se­ma­the­ry, za­rzą­dził ina­czej. Miał wiel­kie upodo­ba­nie do bar­dziej skom­pli­ko­wa­nych ma­szyn, ta­kich jak an­dro­idy.

Ni­cho­las aku­rat tam­tę­dy prze­cho­dził, nio­sąc tacę z fi­li­żan­ka­mi po her­ba­cie. Pan Se­ma­the­ry go­ścił swoją są­siad­kę, panią Elise Moore, per­so­nę rów­nie zna­mie­ni­tą, co on. Była wy­jąt­ko­wo ka­pry­śna w kwestii ser­wo­wa­nych na­po­jów i prze­ką­sek, toteż Ni­cho­las mu­siał wy­ko­nać kilka kur­sów po­mię­dzy kuch­nią a oran­że­rią. Na szczę­ście wi­zy­ta już do­bie­gła końca.

– Jak mija ci dzień? – ode­zwa­ła się Ja­ni­ce, wy­łą­czyw­szy od­ku­rzacz. – Ja do­sta­łam dzi­siaj dużo zadań. Ale uda mi się je szyb­ko wy­ko­nać. Potem muszę jesz­cze tylko po­sprzą­tać bi­blio­tecz­kę.

– Jakoś leci. – Ni­cho­las przy­sta­nął obok scho­dów i oparł się o ba­rier­kę. – Ale spo­dzie­wa­łem się, że bę­dzie tutaj… le­piej.

– Po­wi­nie­neś być wdzięcz­ny, że w ogóle mo­żesz słu­żyć panu – ob­ru­szy­ła się Ja­ni­ce. – Inni mają znacz­nie cięż­szą dolę, tam, na ze­wnątrz. W re­zy­den­cjach przy­naj­mniej jest bez­piecz­nie.

– Ale czy bez­pie­czeń­stwo jest tego warte? – za­py­tał Ni­cho­las, uno­sząc brwi. – Dużo nas tutaj, a pan jest sam. Nigdy nie my­śle­li­ście o tym, żeby… – za­sta­no­wił się nad do­bo­rem od­po­wied­nich słów – zo­stać kró­lem tego zamku?

Na twa­rzy Ja­ni­ce od­ma­lo­wał się strach.

– Ciii. – Przy­tknę­ła palec do ust. – Nie mów tak. Pan sły­szy. Mogą dziać się nie­do­bre rze­czy. A ja mam już dosyć nie­do­brych rze­czy. – Prze­su­nę­ła ra­miącz­ko su­kien­ki, od­sła­nia­jąc sze­ro­ką bli­znę w oko­li­cach oboj­czy­ka.

– Prze­pra­szam. Może nie po­wi­nie­nem…

– Idź już le­piej – po­wie­dzia­ła bez­na­mięt­nie Ja­ni­ce. – Pan zaraz się zdzi­wi, dla­cze­go tak tu sto­isz, za­miast od­no­sić na­czy­nia.

Ni­cho­las ski­nął tylko głową i ru­szył w górę scho­dów. W oku za­krę­ci­ła mu się łza. Ża­ło­wał, że w ogóle się tutaj zna­lazł. Tak być nie mogło. Nikt nie po­wi­nien za­zna­wać ta­kie­go upo­ko­rze­nia. Co stało się z tym świa­tem, że do­szło do tego wszyst­kie­go?

 

***

 

Pan Se­ma­the­ry spo­czął na sze­ro­kim, wy­ście­lo­nym sa­ty­ną łożu ze zdo­bio­nym wez­gło­wiem. Czuł się bar­dzo zmę­czo­ny, choć nie wy­ni­ka­ło to z dłuż­sze­go niż zwy­kle tre­nin­gu w si­łow­ni. Cią­żył mu ra­czej… ko­lej­ny dzień spę­dzo­ny tutaj. W tym pięk­nym, ale jed­nak ogra­ni­czo­nym czte­re­ma ścia­na­mi domu.

Ow­szem, mógł wyjść na wy­ciecz­kę na ze­wnątrz w asy­ście swo­ich an­dro­idów. Mógł nawet za­pro­sić na nią są­sia­dów, żeby było we­se­lej. Ale i tak nie mogli się zbyt­nio od­da­lać od swo­ich re­zy­den­cji. Tam było zbyt nie­bez­piecz­nie. Tam cza­iły się za­ra­zy i nie­do­brzy lu­dzie sie­ją­cy chaos.

Poza tym świat nie wy­glą­dał już tak pięk­nie jak na wy­świe­tla­czu w sa­lo­ni­ku. Oglą­da­nie go na żywo przy­pra­wia­ło o to dziw­ne po­czu­cie…

Nie, prze­cież to nie była jego wina. On chciał tylko żyć na pew­nym po­zio­mie, który za­gwa­ran­to­wa­li mu ro­dzi­ce. To wy­ma­ga­ło po­świę­ceń. Nie chciał o nich my­śleć. Po co przej­mo­wać się prze­szło­ścią, skoro do dys­po­zy­cji jest tyle przy­jem­no­ści.

Wstał z łóżka i pod­szedł do barku. Nalał do kie­lisz­ka hine an­ti­que, dawno już nie­pro­du­ko­wa­ne­go fran­cu­skie­go ko­nia­ku, i upił spory łyk.

– Ma­jor­do­mu­sie, przy­ślij do mnie Beth – roz­ka­zał. – I puść Fran­ka Si­na­trę.

– Oczy­wi­ście, panie.

Mu­zy­ka wy­peł­ni­ła po­miesz­cze­nie. Louis krę­cił się wokół łóżka, są­cząc tru­nek i pod­śpie­wu­jąc we­so­ło. W końcu drzwi roz­su­nę­ły się z cichy sze­le­stem. An­dro­id wszedł do sy­pial­ni drob­nym kro­kiem.

– Wzy­wa­łeś mnie, panie. – Głos Beth był słod­ki, szcze­bio­tli­wy. – Czego dzi­siaj pra­gniesz? Ma­sa­żu? A może cze­goś wię­cej…

– Jak ty mnie do­brze znasz. – Na twa­rzy Lo­uisa po­ja­wił się gry­mas za­do­wo­le­nia. – Roz­bierz się, ko­cha­nie.

Pan Se­ma­the­ry usiadł na kra­wę­dzi łóżka i za­czął trzeć dło­nią o kro­cze. Pa­trzył, jak ko­lej­ne czę­ści mun­dur­ka zni­ka­ją z Beth. Wiódł wzro­kiem od jej pięk­nych stóp z pa­znok­cia­mi po­la­kie­ro­wa­ny­mi na czer­wo­no, przez smu­kłe nogi, mocno wcię­tą talię i okrą­głe pier­si, aż do ru­dych loków spły­wa­ją­cych na ra­mio­na. Ten widok był tak przy­jem­ny, tak eks­cy­tu­ją­cy…

Nie pa­so­wał tylko biały koł­nierz wokół karku. Był jak plama z atra­men­tu na per­fek­cyj­nie wy­ka­li­gra­fo­wa­nym li­ście. Albo jak ły­żecz­ka soli wsy­pa­na do kawy. Psuł wszyst­ko.

Ten koł­nierz od­róż­niał czło­wie­ka od an­dro­ida. Ten koł­nierz jaw­nie wska­zy­wał, że Beth na­praw­dę by tutaj nie było, gdyby nie zo­sta­ła do tego zmu­szo­na.

Za­zwy­czaj to nie­przy­jem­ne wra­że­nie sztucz­no­ści po chwi­li zni­ka­ło, tłam­szo­ne przez coraz bar­dziej in­ten­syw­ne po­żą­da­nie. Tym razem jed­nak było ina­czej, jakiś detal spra­wił, że Louis nie mógł się prze­ła­mać.

Pan Se­ma­the­ry zdjął dłoń z kro­cza, za­lot­ny uśmiech znik­nął z jego twa­rzy.

– Coś jest nie tak? – za­py­ta­ła Beth nie­spo­koj­nym tonem. – Może…

– Nie, nic… Po pro­stu nagle po­czu­łem się zmę­czo­ny. – Louis za­śmiał się ner­wo­wo. – Za dużo dzi­siaj ćwi­czy­łem, to już nie ten wiek, hehe. Za­ba­wi­my się innym razem, moja droga. Mo­żesz wra­cać już do sie­bie.

Beth szyb­ko się ubra­ła i ru­szy­ła w kie­run­ku drzwi.

– Do­bra­noc, panie Se­ma­the­ry – po­wie­dzia­ła na od­chod­nym. – Życzę słod­kich snów.

– Do­bra­noc.

Choć Beth nie da­wa­ła po sobie tego po­znać, Louis wie­dział, że opusz­cza sy­pial­nię z ogrom­ną ulgą. On też jakoś mu­siał sobie ulżyć. Od­blo­ko­wał i otwo­rzył szu­fla­dę w sto­li­ku noc­nym, po czym wy­cią­gnął z niej al­pra­zo­lam. Nalał sobie pełen kie­li­szek hine an­ti­que i popił nimi ta­blet­ki. Potem dolał jesz­cze ko­lej­ny i opróż­nił go nie­mal jed­nym hau­stem. Wsu­nął się pod po­ściel, nie my­śląc już o ni­czym.

 

***

 

Ni­cho­las pa­trzył, jak Ted, od­po­wie­dzial­ny za utrzy­ma­nie ro­ślin w oran­że­rii, krzą­tał się po wspól­nym po­ko­ju dla an­dro­idów – z wręcz prze­sad­ną do­kład­no­ścią skła­dał swój strój ro­bo­czy i ście­lił łóżko. To wszyst­ko wy­da­wa­ło się takie sztucz­ne, wy­mu­szo­ne…

Przy­by­cie na służ­bę do en­kla­wy bo­ga­czy osta­tecz­nie chyba nie było do­brym po­my­słem. A po­świę­cił prze­cież tak wiele, żeby się tutaj do­stać… Długo wę­dro­wał przez kilka tar­ga­nych cha­osem sta­nów. Okla­ho­ma, Ko­lo­ra­do, Wy­oming, Mon­ta­na. Póź­niej prze­dzie­rał się przez te­re­ny ka­na­dyj­skiej pro­win­cji Al­ber­ty, aż w końcu do­tarł w pół­noc­ne Góry Ska­li­ste, gdzie grup­ka daw­nych mi­liar­de­rów urzą­dzi­ła sobie pod­ziem­ny azyl w świe­cie znisz­czo­nym przez zmia­ny kli­ma­tycz­ne.

– Wszyst­ko przyj­dzie z cza­sem – ode­zwał się nagle bez­na­mięt­nym tonem Ted. – Każ­de­mu na po­cząt­ku jest trud­no. Póź­niej za­czy­nasz do­ce­niać fakt, że się tutaj zna­la­złeś.

 – Ale czy nie ro­bisz tych rze­czy – Ni­cho­las urwał na chwi­lę, do­bie­ra­jąc słowa – jakby wbrew swo­jej na­tu­rze?

– Je­stem an­dro­idem. Moją na­tu­rą jest słu­że­nie – od­parł Ted. – Po­przed­nie życie ode­szło w nie­pa­mięć. Osoba, którą byłem, stra­ci­ła wszyst­ko. Teraz je­stem nową isto­tą i mam nowe, spo­koj­ne życie. Nie muszę przej­mo­wać się tym, co było kie­dyś.

– Na­praw­dę wie­rzysz w to, że je­steś… ma­szy­ną? – Ni­cho­las uniósł brwi ze zdzi­wie­nia.

– Nie wie­rzę – po­wie­dział Ted, sia­da­jąc na łóżku. – Ja to wiem. To obiek­tyw­ny fakt. Le­piej też go za­ak­cep­tuj. Do­bra­noc.

Ted przy­krył się kocem i od­wró­cił ple­ca­mi do Ni­cho­la­sa. Ten otwo­rzył lekko usta, zszo­ko­wa­ny tym, co przed chwi­lą usły­szał.

Bo­ga­cze wy­ma­ga­li od słu­żą­cych bez­względ­nej wier­no­ści. Była ona eg­ze­kwo­wa­na przez koł­nierz z pa­ra­li­za­to­rem, który przy­twier­dza­no na stałe do ciała – Ni­cho­la­sa nadal cza­sa­mi prze­cho­dzi­ły dziw­ne ciar­ki w oko­li­cach karku, takie same, jakie czuł zaraz po wy­bu­dze­niu z ope­ra­cji. Kto wy­ka­zy­wał nie­po­słu­szeń­stwo w ja­ki­kol­wiek spo­sób – koń­czył ra­żo­ny prą­dem. W razie po­trze­by mógł zo­stać nawet za­bi­ty.

Wszyst­ko to okre­śla­ły wa­run­ki umowy. Wy­jąt­ko­wo za­wi­łej i skom­pli­ko­wa­nej. Wedle za­war­tych w niej za­pi­sów nie można było choć­by uży­wać pew­nych słów, które uzna­no za „ne­ga­tyw­ne”. Pan domu, Louis Se­ma­the­ry, miał zaś prawo od­no­sić się do każ­de­go słu­żą­ce­go mia­nem „an­dro­ida” i trak­to­wać go jako ro­bo­tycz­ne­go czło­wie­ka.

Gdy Ni­cho­las tkwił w obo­zie dla uchodź­ców tuż pod gra­ni­ca­mi en­kla­wy, wy­da­wa­ło mu się to nie­wiel­ką ceną za moż­li­wość bez­piecz­ne­go życia w kli­ma­ty­zo­wa­nym schro­nie peł­nym za­pa­sów, które po­win­ny wy­star­czyć na de­ka­dy. Jak wspo­mi­na­li Ja­ni­ce i Ted, rze­czy­wi­ście miał dużo szczę­ścia, że w ogóle do­stał się do służ­by. Na­le­ża­ło speł­niać od­po­wied­nie wy­ma­ga­nia zdro­wot­ne i spraw­no­ścio­we, by zwró­cić na sie­bie uwagę re­kru­te­rów. Pech chciał, że wolne miej­sce było aku­rat tylko u pana Se­ma­the­ry’ego.

Ni­cho­las przy­pusz­czał jed­nak, że inni bo­ga­cze wcale nie byli lepsi. Ale to, co wi­dział tutaj… Nie przy­pusz­czał, że wszy­scy lu­dzie de­cy­du­ją­cy się na służ­bę będą pod­cho­dzi­li do tego w aż tak po­waż­ny spo­sób. Są­dził, że będą uda­wać an­dro­idów tylko przed szur­nię­tym mi­liar­de­rem, mię­dzy sobą zaś po­zo­sta­ną tacy sami.

A prak­tycz­nie wszy­scy za­cho­wy­wa­li się jak ro­bo­ty. Jakby lęk przed gnie­wem pana wy­wo­ły­wał u nich zmia­nę toż­sa­mo­ści. Wy­par­cie się sa­me­go sie­bie i przy­ję­cie nowej roli za­pew­ne sta­no­wi­ło me­cha­nizm obron­ny. Może słu­żą­cy z dłuż­szym sta­żem już parę razy zo­sta­li po­trak­to­wa­ni pa­ra­li­za­to­rem i to stop­nio­wo wa­run­ko­wa­ło u nich zmia­nę…

Jak cho­rym czło­wie­kiem trze­ba było być, żeby ze­zwo­lić na coś ta­kie­go. Więk­szość z prac w re­zy­den­cji mogły wy­ko­ny­wać pro­ste, nie­świa­do­me ma­szy­ny, a nie lu­dzie.

Ni­cho­las po­czuł dreszcz prze­bie­ga­ją­cy po krę­go­słu­pie. Sys­te­mo­wi nad­zo­ru prze­cież nie umy­ka­ją jego py­ta­nia, jego za­cho­wa­nia re­je­stro­wa­ne na ka­me­rach… Je­że­li­by dalej brnął w tę stro­nę, wkrót­ce pew­nie zo­stał­by uka­ra­ny. Chyba nie po­wi­nien był w ogóle o tym my­śleć. Skóra w oko­li­cach koł­nie­rza nagle za­czę­ła go mro­wić…

– Hej, ty, Ni­cho­las! – usły­szał nagle za sobą ko­bie­cy głos. To była Ellen, tech­nicz­ka. – Jesz­cze nie idziesz spać. Mamy ro­bo­tę do za­ła­twie­nia.

– Co się stało? – Za­sko­czo­ny Ni­cho­las od­wró­cił głowę.

– Skoń­czy­łam in­sta­lo­wać zmy­war­kę do na­czyń w kuch­ni. Le­piej, żebyś dzi­siaj na­uczył się ją ob­słu­gi­wać, bo jutro nie bę­dziesz miał na to czasu. Pan Se­ma­the­ry roz­wa­ża zor­ga­ni­zo­wa­nie przy­ję­cia dla są­sia­dów.

– Do­brze, chodź­my.

Ni­cho­las wstał ze swo­je­go łóżka i razem z Ellen wy­szli ze wspól­ne­go po­miesz­cze­nia. Jej gra­na­to­we ogrod­nicz­ki były całe umo­ru­sa­ne sma­rem, z kie­sze­ni wy­sta­wa­ły klu­cze i śru­bo­krę­ty. Po kilku chwi­lach szyb­kie­go mar­szu przez sieć ko­ry­ta­rzy do­tar­li wresz­cie do kuch­ni, oświe­tlo­nej zim­nym świa­tłem i nie­mal ste­ryl­nie czy­stej. Tech­nicz­ka nie mó­wi­ła nic przez całą drogę, co wpra­wia­ło Ni­cho­la­sa w kon­ster­na­cję. Ode­zwa­ła się do­pie­ro, gdy sta­nę­li przy zmy­war­ce:

– Oto nowy sprzęt – po­kle­pa­ła po spo­rej chro­mo­wa­nej sza­fie. – Cho­ciaż „nowy” to nieco za dużo po­wie­dzia­ne. Stary, ale nigdy nie­uży­wa­ny model, który ucho­wał się gdzieś w za­so­bach en­kla­wy. Wszyst­ko trze­ba pro­gra­mo­wać ręcz­nie, nie ma ob­słu­gi gło­so­wej. Ta ma­szy­na nie kuli się jak pies, gdy się na nią na­krzy­czy. W od­róż­nie­niu od in­nych pra­cu­ją­cych tutaj ustrojstw.

Mo­gło­by się wy­da­wać, że na twa­rzy Ellen po­ja­wił się le­d­wie wi­docz­ny uśmiech.

– Co masz na myśli? – za­py­tał Ni­cho­las.

– Już do­brze wiesz co. – Tech­nicz­ka za­czę­ła maj­stro­wać przy pa­ne­lu ste­ro­wa­nia zmy­war­ki i wes­tchnę­ła głę­bo­ko. – Coś jest nie tak z pro­gra­ma­to­rem i pro­wad­ni­ca­mi od szu­flad, muszę jesz­cze sko­czyć do kan­cia­py po kilka rze­czy. Idziesz ze mną.

– W po­rząd­ku.

Skła­dzik z na­rzę­dzia­mi znaj­do­wał się nie­opo­dal kuch­ni. Stały w nim dwa rzędy re­ga­łów pełne róż­nych na­rzę­dzi i czę­ści, któ­rych Ni­cho­las nawet nie roz­po­zna­wał. Pana Se­ma­the­ry’ego pew­nie nie bar­dzo in­te­re­so­wa­ło to po­miesz­cze­nie, ina­czej wściekł­by się z po­wo­du ba­ła­ga­nu.

Ni­cho­las przy­glą­dał się Ellen, kiedy ta grze­ba­ła w ster­tach ustrojstw. Za­cho­wy­wa­ła się naj­zu­peł­niej na­tu­ral­nie, mi­mi­ką zdra­dza­ła to za­my­śle­nie, to fru­stra­cję, gdy nie mogła cze­goś zna­leźć. Co chwi­lę po­pra­wia­ła też włosy zwią­za­ne w kucyk.

– Ty nie uwa­żasz się za an­dro­ida, praw­da? – wy­pa­lił nagle.

Ellen prych­nę­ła gło­śno.

– Oczy­wi­ście, że nie. Nie po­zwa­lam, by strach uczy­nił ze mnie nie­wol­ni­ka. Ci lu­dzie tutaj… oni dali się opa­no­wać lę­ko­wi. Sądzą, że pan Se­ma­the­ry może czy­tać ich myśli i przy nim boją się nawet gło­śniej ode­tchnąć. Nic z tych rze­czy. Roz­wój wcale nie po­szedł tak bar­dzo do przo­du, odkąd na­tu­ra za­czy­na­ła zrzu­cać czło­wie­ka z jego tronu. Obiet­ni­ce tech­no­ra­ju były tylko baj­ka­mi opo­wia­da­ny­mi dla roz­pa­da­ją­ce­go się spo­łe­czeń­stwa.

– Nie boisz się…?

– Kogo? Głosu mó­wią­ce­go z su­fi­tów? Jest nie­wie­le bar­dziej in­te­li­gent­ny od daw­nych smart­fo­no­wych asy­sten­tów. Nie mają tu su­per­kom­pu­te­rów, to sys­tem mon­to­wa­ny na szyb­ko przez szczu­ry ucie­ka­ją­ce z to­ną­ce­go stat­ku. Na­słu­chu­je nas, ow­szem, ale nie ana­li­zu­je wszyst­kie­go, żeby oszczę­dzać za­so­by. Jego dzia­ła­nie opie­ra się na wy­ła­py­wa­niu słów klu­czo­wych, które zdra­dza­ją nie­do­bre za­mia­ry lub są po­wią­za­ne z nie­wy­god­ny­mi te­ma­ta­mi. Ba­nal­nie pro­ste do omi­nię­cia. Nikt nie zdą­żył roz­szy­fro­wać ta­jem­ni­cy mózgu, zanim z cy­wi­li­za­cją za­czę­ły dziać się nie­przyjemne rze­czy. Ob­ręcz z pio­ru­na­mi re­agu­je na zmia­ny w fi­zjo­lo­gii or­ga­ni­zmu, a nie na nasze myśli. Wy­star­czy­ło­by tylko opa­no­wać emo­cje, ale pio­ru­ny mogą być też mio­ta­ne ręcz­nie przez wład­cę…

– Chcesz zo­stać kró­lem na zamku? – szep­nął Ni­cho­las, spo­glą­da­jąc Ellen pro­sto w oczy.

– Chcę tylko spra­wie­dli­wo­ści – od­par­ła ostro Ellen. – Wiesz, kim byli ci lu­dzie. Wiesz, co ro­bio­no na te­re­nach na po­łu­dnio­wy wschód stąd.

Al­ber­ta. Ropa. Ci bo­ga­cze za­pew­ne byli daw­ny­mi po­ten­ta­ta­mi naf­to­wy­mi. Do­brze wie­dzie­li, że ich dzia­łal­ność pro­wa­dzi do znisz­cze­nia śro­do­wi­ska, a mimo to jej nie za­prze­sta­li.

– Nie dbam o to, co bę­dzie dalej – cią­gnę­ła Ellen. – I tak stra­ci­łam już wszyst­ko. Wie­rzę, że masz za­miar mi pomóc. Nie chcesz stać się ro­bo­tem tak jak oni.

Ostat­nie zda­nie po­ru­szy­ło Ni­cho­la­sa do głębi. Mil­czał przez chwi­lę, aż wresz­cie po­wie­dział cicho:

– Spró­bu­ję – zgo­dził się, choć nie był do końca prze­ko­na­ny. – Może razem jakoś się nam uda.

– Na pewno to zaj­mie tro­chę czasu. Teraz mu­si­my zająć się zmy­war­ką, mam już wszyst­kie rze­czy.

Ellen pod­nio­sła skrzyn­kę z na­rzę­dzia­mi i razem wy­szli ze skła­dzi­ku. Gdy za­mknę­li za sobą drzwi, Ni­cho­las po­czuł, jakby w oto­cze­niu za­szła dziw­na, nie­wy­tłu­ma­czal­na zmia­na. Jakby re­zy­den­cja stała się zu­peł­nie innym miej­scem, odar­tym z tego pom­pa­tycz­ne­go prze­py­chu.

 

***

 

Przy­ję­cie dla są­sia­dów osta­tecz­nie nie do­szło do skut­ku. Po­dob­nie jak parę in­nych wy­da­rzeń za­pla­no­wa­nych przez pana Se­ma­the­ry’ego. Od kilku dni rzad­ko opusz­czał sy­pial­nię. Nie miał ocho­ty na czy­ta­nie ksią­żek, ćwi­cze­nie na si­łow­ni czy gry VR. Sie­dział na łożu za­wi­nię­ty w koł­drę, spo­glą­da­jąc w stro­nę pu­stych bu­te­lek po ko­nia­ku. Jego też miał już dość.

Wie­dział, że w głębi duszy wszy­scy go nie­na­wi­dzą. Że knują prze­ciw­ko niemu i tylko cze­ka­ją na do­god­ny mo­ment, na jakąś uster­kę sys­te­mu bez­pie­czeń­stwa, by wbić mu nóż w plecy.

An­dro­idy. Od­czło­wie­cze­ni pod­da­ni z elek­trycz­nym ka­gań­cem. Wszy­scy są­sie­dzi z en­kla­wy my­śle­li, że to wy­łącz­nie dzi­wacz­ny, nie­szko­dli­wy ka­prys, ja­kich bo­ga­ci zresz­tą mają wiele. Praw­da była jed­nak zu­peł­nie inna.

Louis Se­ma­the­ry nie chciał wi­dzieć w nich ludzi. Chciał wie­rzyć, że na­praw­dę są ślepo po­słusz­ny­mi ma­szy­na­mi, które wier­nie imi­tu­ją emo­cje, ale w rze­czy­wi­sto­ści ich nie od­czu­wa­ją. Chciał czer­pać ko­rzy­ści wy­ni­ka­ją­ce z ich po­mo­cy, lecz jed­no­cze­śnie nie mu­sieć wal­czyć z cię­ża­rem spo­czy­wa­ją­cym na su­mie­niu.

Po­stę­po­wał więc tak samo, jak kie­dyś, gdy wi­dział wszyst­kie te in­for­ma­cje o wy­pad­kach na plat­for­mach wiert­ni­czych czy ob­ra­zy nędzy ko­lej­nych osób do­tknię­tych nad­zwy­czaj­nie sil­nym hu­ra­ga­nem. To były tylko zbio­ry liczb, słup­ki w sta­ty­sty­kach. Sto­so­wał de­hu­ma­ni­za­cję jako tar­czę ochron­ną.

Mógł żyć tutaj je­dy­nie z pro­sty­mi ro­bo­ta­mi-słu­ga­mi o cia­łach z pla­sti­ku. Ale bał się, że to mu nie wy­star­czy, że to nie za­spo­koi wszyst­kich jego po­trzeb. Że bę­dzie czuł się tutaj sam, za­mknię­ty w be­to­no­wym schro­nie, skry­ty przed świa­tem, do któ­re­go znisz­cze­nia prze­cież sam się w pew­nym stop­niu przy­czy­nił. Prze­klę­ty, skrzy­wio­ny pa­ra­doks jeża. Pra­gnie­nie bli­sko­ści sple­cio­ne z pra­gnie­niem unik­nię­cia krzyw­dy.

Louis nie przy­pusz­czał, że tam­ten stary, pięk­ny świat odej­dzie tak szyb­ko. My­ślał, że może zo­sta­ło jesz­cze kilka dekad, że praw­dzi­wy­mi kon­se­kwen­cja­mi będą mu­sia­ły przej­mo­wać się do­pie­ro ko­lej­ne po­ko­le­nia. Kiedy jed­nak pierw­sza kost­ka do­mi­na ru­nę­ła… Naj­pierw pan­de­mia, za­ła­ma­nie na ryn­kach go­spo­dar­czych i na­pię­cia spo­łecz­ne. Potem coraz wię­cej lo­kal­nych wo­je­nek. Coraz cie­plej­sze lata i coraz wię­cej ludzi umie­ra­ją­cych z po­wo­du głodu czy upa­łów. Blue Ocean Event. Metan uwal­nia­ją­cy się z kla­tra­tów w wiecz­nej zmar­z­li­nie. Tego do­mi­na nie spo­sób było już za­sto­po­wać. Kto mógł wie­dzieć, ile to jesz­cze wszyst­ko wy­trzy­ma…

Nie, nie, nie, Louis nie chciał sobie tego wszyst­kie­go przy­po­mi­nać. To tak bar­dzo bo­la­ło.

Na AR-mo­no­klu po­ja­wi­ło się po­wia­do­mie­nie. To Ni­cho­las przy­niósł po­si­łek pod drzwi. Co zro­bić z tymi wszyst­ki­mi ludź… z tymi wszyst­ki­mi an­dro­ida­mi? Nie chciał już ich wię­cej wi­dzieć. Nie chciał już wię­cej o nich my­śleć. Stwier­dził, że trze­ba się ich jakoś po­zbyć, zna­leźć nową służ­bę, za­grze­bać wspo­mnie­nia pod górą środ­ków uspo­ka­ja­ją­cych. A może…

 

***

 

Tego ranka Ni­cho­las obu­dził się wcze­śniej niż po­zo­sta­li słu­żą­cy. Z dnia na dzień czuł się coraz dziw­niej. Mo­men­ta­mi od­no­sił wra­że­nie, że tak na­praw­dę cały czas śni, że wszyst­ko to, czego do­świad­cza, nie ma miej­sca w rze­czy­wi­sto­ści. Coraz czę­ściej czuł też mro­wie­nie w oko­li­cach koł­nie­rza. Ellen ra­dzi­ła mu jed­nak, by po pro­stu je igno­ro­wał.

Razem opra­co­wy­wa­li plan po­ko­na­nia pana Se­ma­the­ry’ego. Pró­bo­wa­li zna­leźć jakiś sen­sow­ny i nie­za­wod­ny spo­sób, ale żaden nie przy­cho­dził im do głowy. Otru­cie od­pa­da­ło – wszyst­kie leki po­cho­dzi­ły z ogól­nych za­so­bów en­kla­wy, a do mo­du­łu me­dycz­ne­go nie mieli do­stę­pu. Poza tym każda z po­traw mu­sia­ła być wcze­śniej pró­bo­wa­na przez Ni­cho­la­sa. Atak w nocy rów­nież nie wcho­dził w ra­chu­bę – do kwa­te­ry Lo­uisa można było wejść tylko, jeśli zo­sta­ło się o to po­pro­szo­nym. Żadna ze słu­żą­cych nie zo­sta­wa­ła też z nim na noc, od­sy­łał je do wspól­ne­go po­ko­ju, gdy już z nimi skoń­czył. Nigdy nie we­zwał do sie­bie Ellen.

Ni­cho­las wi­dział też inne wyj­ście, bar­dziej ko­rzyst­ne dla niego. Mógł po pro­stu zdra­dzić tech­nicz­kę i po­wie­dzieć o wszyst­kim panu. Wtedy zy­skał­by jego przy­chyl­ność… Ale czy na pewno?

Pan Se­ma­the­ry mógł­by prze­cież dalej trak­to­wać go jak ma­szy­nę. Jeśli po­su­nął się do od­czło­wie­cze­nia wła­snych słu­żą­cych, dla­cze­go miał­by oka­zy­wać im wdzięcz­ność za co­kol­wiek? Nawet za po­ten­cjal­ne ura­to­wa­nie życia?

Czy oni mieli prawo o tym życiu de­cy­do­wać? Czy śmierć sta­no­wi­ła wy­star­cza­ją­cą karę dla Lo­uisa Se­ma­the­ry’ego? Prze­cież jego do­kład­ny ży­cio­rys nie był im znany. To nawet nie było jego praw­dzi­we imię. Ellen mogła kła­mać od­no­śnie tego, kim był w prze­szło­ści, wie­dzio­na ślepą furią skie­ro­wa­ną prze­ciw­ko daw­nym wład­com tego świa­ta.

Ni­cho­las od­wró­cił głowę i spoj­rzał na smar­twat­cha le­żą­ce­go na szaf­ce. Szó­sta czter­dzie­ści trzy. Żeby przy­go­to­wać śnia­da­nie, wsta­wa­li razem z Mat­theu­sem, sze­fem kuch­ni, o wpół do ósmej. Pan Se­ma­the­ry za­zwy­czaj bu­dził się do­pie­ro o dzie­wią­tej. Czas mijał tutaj w bar­dzo nie­ty­po­wy spo­sób. Taki… sztucz­ny.

Ma­te­rac lekko za­skrzy­piał, smar­twatch znik­nął z szaf­ki i zaraz po­ja­wił się na nad­garst­ku Ni­cho­la­sa. Słu­żą­cy pręd­ko ubrał się w mun­du­rek, sta­ra­jąc się przy tym nie ha­ła­so­wać. Wy­szedł ze wspól­ne­go po­miesz­cze­nia i ru­szył w kie­run­ku kuch­ni.

Ko­ry­ta­rze zda­wa­ły się bar­dzo zimne i po­nu­re, nawet po­sta­ci ze sta­rych por­tre­tów za­wie­szo­nych na ścia­nach pa­trzy­ły jesz­cze smut­niej­szym wzro­kiem niż za­zwy­czaj. Ni­cho­la­sa ude­rzy­ło po­czu­cie, że cała ta sy­tu­acja jest dla niego kom­plet­nie nie­re­al­na. Nie żyło mu się ko­lo­ro­wo nawet wtedy, kiedy był jesz­cze dziec­kiem, ale nigdy nie przy­pusz­czał, że znaj­dzie się w tak dziw­nym miej­scu i w tak dziw­nych oko­licz­no­ściach.

Pod­szedł do drzwi pro­wa­dzą­cych do kuch­ni, te jed­nak nie roz­su­nę­ły się au­to­ma­tycz­nie. Naj­wy­raź­niej sys­tem nie au­to­ry­zo­wał do­stę­pu za wzglę­du na wcze­śniej­szą go­dzi­nę.

– Ma­jor­do­mu­sie, pro­szę, otwórz drzwi – po­wie­dział gło­śno Ni­cho­las. – Chcę dzi­siaj za­cząć pracę wcze­śniej.

Cisza.

– Ma­jor­do­mu­sie…?

Coś było nie tak. Ni­cho­las nagle po­czuł na dło­niach de­li­kat­ny ruch po­wie­trza. Ru­szył w kie­run­ku końca ko­ry­ta­rza. Za za­krę­tem znaj­do­wa­ły się drzwi pro­wa­dzą­ce do drogi ewa­ku­acyj­nej. Były uchy­lo­ne. Otwo­rzyć je mógł tylko Ma­jor­do­mus. Lub osoba po­sia­da­ją­ca klucz, jeśli sys­tem za­rzą­dza­nia re­zy­den­cją uległ­by awa­rii.

Ni­cho­las wszedł przez nie i za­czął piąć się po scho­dach. Za­le­wa­ły go fale cie­płe­go po­wie­trza; przy­po­mniał sobie ulgę, jaką po­czuł, gdy po mie­sią­cach tu­łacz­ki i ko­czo­wa­nia w obo­zo­wi­skach wresz­cie spę­dził cały dzień w chłod­nych ścia­nach re­zy­den­cji.

Kiedy wresz­cie do­tarł na po­wierzch­nię, zdał sobie spra­wę, że odkąd tutaj przy­był, nie wi­dział słoń­ca. Czy wszyst­kie wy­go­dy życia w en­kla­wie były war­te­go tego po­świę­ce­nia? Przy­mu­so­wej ste­ry­li­za­cji? Wsz­cze­pie­nia sobie koł­nie­rza z pa­ra­li­za­to­rem? Ko­niecz­no­ści uda­wa­nia ro­bo­ta?

Jego brat zgi­nął w za­miesz­kach. Ro­dzi­ce zmar­li z po­wo­du lo­kal­nej epi­de­mii no­we­go, nie­zna­ne­go wi­ru­sa. Ni­cho­las stra­cił wszyst­ko. Do­tar­cie do en­kla­wy było jego celem, wiarą, która pod­trzy­my­wa­ła go przy życiu. Nie za­sta­na­wiał się nad tym, jak to wszyst­ko bę­dzie wy­glą­da­ło po tym, gdy ten cel zo­sta­nie zre­ali­zo­wa­ny.

– Panie Se­ma­the­ry! – krzy­czał Ni­cho­las, idąc w dół sze­ro­kie­go szla­ku. – Panie Se­ma­the­ry?!

Od­po­wie­dzia­ło mu je­dy­nie echo. Za­czął roz­glą­dać się po oko­li­cy. Nie był to naj­przy­jem­niej­szy widok. Nie­gdyś te zbo­cza po­ra­sta­ły pięk­ne igla­ste lasy, teraz tylko nie­wiel­kie krza­ki i chwa­sty, które ja­kimś cudem przy­sto­so­wa­ły się do zmian kli­ma­tu. Nie­wiel­kie je­zio­ro po­ło­żo­ne w do­lin­ce miało ciem­ny, błot­ni­sty od­cień.

Ni­cho­las do­tarł do miej­sca, w któ­rym droga pro­wa­dzi­ła tuż nad urwi­skiem, od­gro­dzo­na niską sta­lo­wą ba­rier­ką. Przy jed­nym ze słup­ków leżał jakiś pro­sto­pa­dło­ścien­ny przed­miot. Książ­ka o czer­wo­no-żół­tej okład­ce, do­strzegł Ni­cho­las, pod­cho­dząc bli­żej. Pod­niósł ją. Au­to­rem był Karel Čapek, a ty­tu­łem akro­nim R.U.R. Ni­cho­las nigdy o niej nie sły­szał. Nie prze­pa­dał za czy­ta­niem. Pan Se­ma­the­ry za to je ko­chał.

Na pierw­szej stro­nie wid­nia­ła spo­rzą­dzo­na od­ręcz­nie no­tat­ka.

Kiedy byłem dziec­kiem, ma­rzy­łem o świe­cie, w któ­rym wszy­scy by­li­by pod moją ab­so­lut­ną kon­tro­lą. Świe­cie, w któ­rym nie mu­siał­bym słu­chać już ani mamy, ani taty, ani na­uczy­cie­li, tylko oni mnie. Świe­cie peł­nym ro­bo­tów go­to­wych speł­niać wszyst­kie moje roz­ka­zy. I to dzie­cię­ce ma­rze­nie osta­tecz­nie się speł­ni­ło, sta­jąc się moim kosz­ma­rem.

Ni­cho­las spoj­rzał w dół. Nie wi­dział ciała w ru­mo­wi­sku na dole. Prze­wer­to­wał jesz­cze książ­kę, ale nie zna­lazł żad­nych in­nych no­ta­tek.

Za­la­ła go fala sprzecz­nych myśli. Nie wie­dział, co ma zro­bić. Od­wró­cił się i spoj­rzał w górę drogi. Nie chciał wra­cać do re­zy­den­cji, jakiś in­stynkt blo­ko­wał go przed pod­ję­ciem tej de­cy­zji. Ellen pew­nie ura­do­wa­ła­by się na wieść o znik­nię­ciu pana Se­ma­the­ry’ego. Inni praw­do­po­dob­nie też. Ale co im było po tym? Nawet jeśli panu Se­ma­the­ry’emu stało się coś zł… coś nie­do­bre­go, to prze­cież byli jesz­cze inni bo­ga­cze z en­kla­wy, re­kru­te­rzy, an­dro­idy bo­jo­we pa­tro­lu­ją­ce teren. Nie wia­do­mo, co chcie­li­by zro­bić z tam­ty­mi słu­żą­cy­mi. Mo­gli­by prze­cież uznać, że znik­nię­cie pana Se­ma­the­ry’ego jest ich winą…

Ni­cho­las czuł się za­gu­bio­ny. Fala lęku po­wo­li za­le­wa­ła jego ciało. Nie bał się tak nawet wtedy, kiedy mu­siał wę­dro­wać przez umie­ra­ją­ce Stany i Ka­na­dę. Wtedy miał jasno okre­ślo­ny cel, coś, czego trzy­mał się w naj­mrocz­niej­szych chwi­lach.

Cel. Wła­śnie. Mu­siał zna­leźć sobie nowy cel. Ła­twiej jest funk­cjo­no­wać, gdy ma się świa­do­mość tego, że twoje ist­nie­nie cze­muś służy.

Ni­cho­las po­sta­no­wił, że od­naj­dzie pana Se­ma­the­ry’ego. Pew­nie gro­zi­ło mu nie­bez­pie­czeń­stwo. A prze­cież nie można przez brak dzia­ła­nia do­pu­ścić, aby czło­wiek do­znał ja­kiejś krzyw­dy.

Słu­żą­cy ru­szył w dół drogi, czu­jąc de­li­kat­ne mro­wie­nie wokół koł­nie­rza.

 

___

 

Jinzō nin­gen – z ja­poń­skie­go „an­dro­id” (do­słow­nie „sztucz­ny czło­wiek”).

Koniec

Komentarze

Cześć,

 

bardzo dobre opowiadanie. Akcji w nim nie było dużo, więc pewnie niektórzy mogą na to narzekać, ale czytało się przyjemnie. Nie wiem czy dobrze zinterpretowałem, ale te mrowienia jednak nie były niczym? To, że je odczuwali (chyba w szczególności bardziej świadome androidy), wynikało właśnie z faktu, że kontestowali istniejącą rzeczywistość oraz podział na “panów” i “sługi”? Taki przynajmniej wysnułem wniosek po końcówce, w której Nicholas choć sam planował pozbycie się Semathery’ego, to jednak ostatecznie, nie wiedząc co się z tamtym stało, ruszył na poszukiwania.

Widzę też, że starałeś się poruszyć istotne bieżące problemy takiej jak zanieczyszczanie środowiska. Za co dałbym dodatkowego plusa. I jeszcze jedno pytanie, tak z ciekawości. Kiedy pisałeś o pandemii, to było nawiązanie do naszej obecnej sytuacji, czy to tylko przypadkowa zbieżność?

Na koniec mam jeszcze uwagę do jednego zdania:

„Niegdyś te zbocza porastały je piękne iglaste lasy…” – zbędne „je” i zmieniłbym dalej szyk na „lasy iglaste”, wtedy będzie lepiej brzmiało. 

@Aaron333

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, błąd poprawiłem :)

 

Nie wiem czy dobrze zinterpretowałem, ale te mrowienia jednak nie były niczym? To, że je odczuwali (chyba w szczególności bardziej świadome androidy), wynikało właśnie z faktu, że kontestowali istniejącą rzeczywistość oraz podział na “panów” i “sługi”?

W zamyśle miały być to wrażenie fantomowe – podobne do odczucia wibracji telefonu w kieszeni, chociaż w rzeczywistości nikt do nas nie dzwoni. Strach przed karą był na tyle silny, że zniewoleni słudzy zaczęli mimowolnie antycypować porażenie prądem, gdy myśleli o czymś, za co mogliby zostać ukarani… Nie prezentuje jednak tej interpretacji jako definitywnej – równie dobrze kołnierz mógł wysyłać “sygnały ostrzegawcze” o niskiej intensywności. Brak możliwości jednoznaczej oceny sytuacji był jednym z elementów męki “sztucznych ludzi”, bogaci zniewalali ich także właśnie fasadą niewiedzy. To także komentarz do rzeczywistej sytuacji – ile to rzeczy było dotychczas ukrywanych lub tuszowanych przez korporacje/bogaczy/rządy (choćby ostatnia afera z fałszowaniem testów emisji spalin przez Volkswagena)?

 

I jeszcze jedno pytanie, tak z ciekawości. Kiedy pisałeś o pandemii, to było nawiązanie do naszej obecnej sytuacji, czy to tylko przypadkowa zbieżność?

Tak, to nawiązanie do obecnej pandemii, tekst pisałem latem 2020 roku.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Bardzo mi się podobało. Bardzo.

Szalenie efektowne ogrywasz główny twist tekstu, którym jest fakt, że “androidy” nie są androidami, maszynami, tylko zniewolonymi ludźmi, którzy nie mieli innego wyjścia. W świetle tej rewelacji takie sceny, jak seksualne wykorzystywanie Beth, nagle nabierają nowego znaczenia, a tekst staje się znacznie bardziej gorzki. Pomysłowy jest też sposób, w jaki wprowadzasz do tekstu współczesne problemy – grożącą katastrofę klimatyczną, pandemię, skutki globalnego ocieplenia. Tekst jest niby wyciszony, spokojny, niewiele się w nim dzieje, ale pod powierzchnią aż kipi. 

No i dodatkowy punkt za Asimova w ostatnich zdaniach.

No, nieźle nam się ten luty na forum zaczyna, to kolejny dziś przeczytany dziś przeze mnie bardzo udany tekst.

ninedin.home.blog

@Ninedin

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, fajnie, że się spodobało :)

 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Dobry tekst, bogaty w nawiązania literackie.

Zgadzam się z Ninedin, że twist androidowy jest dobrze ograny.

I jeszcze fajna jest niepewność co do działania kołnierza.

Bogacz wydaje mi się zbyt stereotypowo zły, głupi i bogaty. Prawie jak nowy ruski z dowcipów o nowych ruskich.

Dość statyczna akcja – nie tyle dzieje się, co przedstawiasz swój świat.

złote sztućce zabrzęczały cicho,

Zastanawiam się, czy złote sztućce byłyby wygodne w użyciu. Czy noże nie byłby za miękkie, żeby kroić? Czy widelce nie byłyby ciężkie albo nie wyginały się podczas jedzenia?

Babska logika rządzi!

Nie wiem dlaczego, ale widząc japoński tytuł spodziewałem się dosyć rozbudowanej pozycji, a tymczasem tekst jest bardzo kameralny, co oczywiście nie znaczy, że zły. Bardzo lubię wszelkie zagadnienia dotyczące człowieczeństwa i tutaj to otrzymałem. 

Akcji nie stwierdzono, jest spokojne, klimatycznie, ale jednocześnie do samego końca czuć napięcie. Czytelnik czeka na bunt “maszyn” i krwawe rozliczenie z panem. No i w sumie ten spokój jest swoistym zaskoczeniem. 

Fajnie, gdyby kiedyś jeszcze coś powstało w tym kołnierzowym świecie. 

Pamiętne R.U.R Ćapka i "jinzō ningen" – tworzenie sztucznego człowieka i japońskie szukanie odpowiedzi na pytanie, co to znaczy być człowiekiem. :DDD

Bardzo przyjemne opowiadanie, fabularnie krystalicznie poprowadzone. Porównując z innymi Twoimi opowiadaniami, które miałam przyjemność przeczytać, wyjaśniasz wszystko niejako do cna i zapinasz koszulę pod samą szyję. Trochę to duszące dla mnie. Powiedziałabym, że rodzaj eksperymentu i etapu rozwoju, który Ci wyszedł.

W kwestii samej treści uroczo staroświeckie, bo raczej nie roponośni magnaci będą "tłoczyli" się w enklawach. Chociaż może i dla nich znajdą się tam ostatnie miejsca. Dla mnie jest opowieścią z zagłady starego, dobrego świata, w którym nie było jeszcze walki o nadwyżkę behawioralną, powszechnych ciasteczek i predykcji zachowań. W tamtym świecie mieliśmy jeszcze prawo do czasu przyszłego, dzisiaj zdaje się, że padają ostatnie okopy. 

Opowiadanie misię! więc zgłaszam do biblio. :-)

PS. Uważałabym z jedną rzeczą, a mianowicie z zamiennikami postaci. Zwłaszcza w jednym miejscu "przystanęłam", aby to rozkminić.

pozdrawiam, a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dziękuję za kolejne komentarze :)

 

@Finkla

złote sztućce zabrzęczały cicho,

Zastanawiam się, czy złote sztućce byłyby wygodne w użyciu. Czy noże nie byłby za miękkie, żeby kroić? Czy widelce nie byłyby ciężkie albo nie wyginały się podczas jedzenia?

 

Wygodne raczej nie były, dlatego większość współczesnej zastawy stołowej określanej jako “złota” jest w rzeczywistości wykonywana ze stali nierdzewnej pokrytej warstwą złota. Drzewiej natomiast wykonywano sztućce z czystego złota, więc przypuszczam, że ktoś bardzo bogaty mógłby kupić takie zabytkowe sztućce do swojego schronu jako ekskluzywny dodatek. Tym bardziej, że omlet raczej nie wymaga dużej siły krojenia ;)

 

https://www.delightedcooking.com/what-are-the-pros-and-cons-of-using-gold-cutlery.htm 

 

. Since gold is such a soft, malleable metal, it is also true the cutlery is not as durable as silverware or stainless steel. This is in large part due to the fact that most gold cutlery is in actuality made from zinc or copper with a thin plating of pure gold on its surface, which can easily be abraded, scratched, and marred over time.

Modern gold electroplating processes have made gold cutlery very affordable.

Modern gold electroplating processes have made gold cutlery very affordable.

The relative fragility of this cutlery compared to that of other types of silverware is its major drawback in repeated use. Plated cutlery has a layer of surface gold that is only several microns thick. By comparison, a human hair is usually between 50-120 microns in thickness. Antique gold cutlery that is solid gold may present even more difficulties, as the soft quality of gold makes it likely that harm will occur. For example, the tines in forks will break with repeated use and the cutlery will sustain bending and warping damage with regular use that is difficult to repair.

 

@SolidGrecky

 

Fajnie, gdyby kiedyś jeszcze coś powstało w tym kołnierzowym świecie. 

Mam jeszcze kilka innych opowiadań postapo osadzonym w nieco zbliżonym świecie przedstawionym (w zasadzie to nawet mogłoby być to samo uniwersum, nie ma w nich nic wzajemnie wykluczającego), tym razem w Polsce:

 

Czerwień

Prāṇa-345

Rozpad theta

Cienka zielona linia

 

@Asylum

 

W kwestii samej treści uroczo staroświeckie, bo raczej nie roponośni magnaci będą "tłoczyli" się w enklawach. Chociaż może i dla nich znajdą się tam ostatnie miejsca.

Opowiadanie było zainspirowane między innymi raportami o miliarderach wykupujących bunkry w Nowej Zelandii, temat ostatnio jest dość modny i pojawił się na kilku portalach informacyjnych:

 

https://www.dailymail.co.uk/news/article-8235565/Billionaires-fled-doomsday-bunkers-New-Zealand-coronavirus-crisis-escalated.html

https://www.bloomberg.com/features/2018-rich-new-zealand-doomsday-preppers/

https://edition.cnn.com/2020/07/15/business/bunkers-new-zealand-intl-hnk/index.html 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Wiem, @Wickedzie, że drenują ten temat i bunkry są tam, w Stanach, Alpach, ale nie wiem, kto w nich zamieszka, bo “siedzę” w ciasteczkowych śmieciach, kupnie i sprzedaży, rozlaniu się tego tatałajstwa na cały świat i wszystkie usługo-produkty. Jestem przerażona, tęsknię za widocznością i “oswojonym” starym kapitalizmem.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Bardzo dobry tekst, który bardzo dobrze mi się czytało. Przede wszystkim duży plus za twist z Androidami, to że tak naprawdę są to ludzie, zupełnie zmienił wymowę opowiadania. Bardzo pozytywnie też odbieram poruszenie w tekście kwestii ochrony środowiska, pandemii i ogólnie pytanie o sens człowieczeństwa. Brak szybkiej akcji zupełnie mi nie przeszkadzał.

Oczywiście klikam bibliotekę i dziękuję za udaną lekturę :)

@Katia72

 

Dziękuję za komentarz i bibliotekę :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Wrócę z komentarzem klikowym niedługo, obiecuję :)

http://altronapoleone.home.blog

 

Cześć,

 

ciekawa historia, zgrabnie opowiedziana. Dużo już wspomniano wyżej, fajny twist androidowy, Asimov :)

Jeżeli chodzi o końcówkę, spodziewałem się, że w jakiś sposób Nicholas przedierzgnie się w nowego pana. To by mi świetnie pasowało do tych obaw o kontynuację androidowego azylu :)

 

Tak czy inaczej, naprawdę dobra historia :)

 

Jeszcze trochę marudzenia:

 

– Nie wiem, panie – odparł Nicholas. – Nie znam tych książek. Może ta druga?

Hmmm… Na jakiej podstawie “robot “zaproponował drugą książkę? Trochę to dla mnie niejasne i nierobotyczne ;)

Na cały planie rezydencji migało jeszcze kilkanaście takich kolorowych kropeczek

“Całym”.

 

Ale to może tylko jakiś refleks.

Coś nie tak z szykiem, ja bym ułożył tak: “Ale może to tylko jakiś refleks.”

 

Ale to może tylko jakiś refleks. Będzie musiał przejrzeć się dokładniej w lustrze i ewentualnie zlecić Beth farbowanie włosów.

– Majordomusie!

– System sztucznego krajobrazu uległ awarii, panie – rozległ się nieco metaliczny dźwięk z głośników zamocowanych w suficie.

– Ech, jak zwykle – żachnął się Louis. – Przyślij mi tutaj Ellen, żeby to naprawiła. I puść jakąś muzykę klasyczną.

– Tak, panie.

Salonik wypełniły dźwięki koncertu skrzypcowego D-dur Czajkowskiego. Louis skończył jeść omlet i zabrał się za ciastka. Były słodkie jak ulepek, przebijały pod tym względem nawet kawę z syropem klonowym. I nieziemsko pyszne. Nie przynosiły jednak pełni satysfakcji, nie potrafił cieszyć się z każdego kęsa, zapominając o całym świecie. Właśnie, może to przez to, że świat…

Nie, nie wolno było mu o tym myśleć. Louis nie chciał przecież czuć się źle, to odbierało smak życia.

Sporo “tego”.

 

Żałował, że w ogóle się tutaj znalazł. Tak być nie mogło. Nikt nie powinien zaznawać takiego upokorzenia. Co stało się z tym światem, że doszło do tego wszystkiego?

Może: “ Nie powinno tak być”. Bo mogło i było.

 

Jak wspominali Janice i Ted, rzeczywiście miał duże szczęście, że w ogóle dostał się do służby.

“Dużo szczęścia”.

 

Wiedział, że w głębi duszy wszyscy go nienawidzą. Że knują przeciwko niemu i tylko czekają na dogodny moment, na jakąś usterkę systemu bezpieczeństwa, by wbić mu nóż w plecy.

Mam pewien problem z tym fragmentem i dalszymi zdaniami też, coś mi tutaj nie gra. Raczej wyobrażałem sobie, że Semathery wierzy w te brednie, bez wiary w ten sztuczny świat, wg mnie, traci on sens, zamienia się w teatr w którym Semathery odgrywa rolę człowieka a słudzy role robotów. Być może taki właśnie jest cel…

 

Kiedy jednak pierwsza kostka domina poszła w ruch…

Propozycja: “runęła”.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

@Drakaina

Dziękuję za klika, czekam na komentarz :)

 

@BasementKey

Dziękuję za obszerny komentarz :) 

 

Jeżeli chodzi o końcówkę, spodziewałem się, że w jakiś sposób Nicholas przedierzgnie się w nowego pana. To by mi świetnie pasowało do tych obaw o kontynuację androidowego azylu :)

Lubię zakończenia w stylu “taking the mantle”, ale tutaj jakoś mi nie pasowało, wolałem zostawić cliffhanger z niepewnością Nicholasa co do swojego statusu “jinzō ningen”.

 

– Nie wiem, panie – odparł Nicholas. – Nie znam tych książek. Może ta druga?

Hmmm… Na jakiej podstawie “robot “zaproponował drugą książkę? Trochę to dla mnie niejasne i nierobotyczne ;)

Random Number Generator ;)

 

Żałował, że w ogóle się tutaj znalazł. Tak być nie mogło. Nikt nie powinien zaznawać takiego upokorzenia. Co stało się z tym światem, że doszło do tego wszystkiego?

Może: “ Nie powinno tak być”. Bo mogło i było.

To wyrażenie niezadowolenia i sprzeciwu, a nie stwierdzenie stanu rzeczy. “Powinno” powtarzałoby się z następnym zdaniem.

 

Wiedział, że w głębi duszy wszyscy go nienawidzą. Że knują przeciwko niemu i tylko czekają na dogodny moment, na jakąś usterkę systemu bezpieczeństwa, by wbić mu nóż w plecy.

Mam pewien problem z tym fragmentem i dalszymi zdaniami też, coś mi tutaj nie gra. Raczej wyobrażałem sobie, że Semathery wierzy w te brednie, bez wiary w ten sztuczny świat, wg mnie, traci on sens, zamienia się w teatr w którym Semathery odgrywa rolę człowieka a słudzy role robotów. Być może taki właśnie jest cel…

Louis Semathery cierpiał na zaburzenia emocjonalne – nie miał jednak typowo psychopatycznej osobowości, stosował raczej mechanizm wyparcia, by przytłumić negatywną reakcję sumienia na koszty, jakich wymagała realizacja jego wizji życia. Można powiedzieć, że nosił cechy osób określanych jako “control freak” i nieustannie gdzieś w głębi duszy obawiał się, że stabilne życie nagle wymknie się spod kontroli.

 

 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Panie, a dlaczego to jeszcze nie w bibliotece? Zgłosiłem :)

Che mi sento di morir

Nie do końca mnie przekonało, choć ma wszystko, czego trzeba. Biblioteka tak, ale mam wrażenie, że z bardzo dobrego pomysłu nie wycisnąłeś tego, co w wielu Twoich opowiadaniach wydaje się wręcz Twoją specjalizacją.

Jest tu sporo przemyśleń na temat ludzkości i cywilizacji, choć jakoś tak mniej dostanie, niż w przypadku terrapercepcji. Jest staczanie się nawet tych, którzy są świadomi problemu, co nadaje tu realizmu. ale problemem jest chyba to, że początek za mało zaakcentował “zrobocenie”, a z kolei pod koniec brakło możliwości “poczucia” przełamania myślenia Nicholasa. Tzn. przeskok mógłby być, ale tu jest wrażenie, jakby to nie był przeskok, rewolucja, szok, zderzenie z właściwą sytuacją. Nie, tu nie ma ani kontrastu, ani przeskoku, tylko jakby wrażenie, jakby tam pierwotnie były jakieś ze dwa zdania, może nawet jedno, które jakby dopełniały scenę z uchylonymi drzwiami, właśnie przeskokiem ją czyniąc.

Swoją drogą początek mocno kojarzył mi się z Akta Manniskor (True Humans), musze w końcu pomyśleć o obejrzeniu tego serialu. Tu w każdym razie dobrze wyszło, że jest skojarzenie w tym kierunku, a jednocześnie treść jest zupełnie inna.

 

" Na twarzy Janice odmalował się strach."

" – Ale czy nie robisz tych rzeczy"

Nadmiarowe spacje na początku akapitu.

 

"rzeczywiście miał dużo szczęścia, że w ogóle dostał się do służby. Należało spełniać odpowiednie wymagania zdrowotne i sprawnościowe, by w ogóle zwrócić na siebie uwagę"

Nie jestem zbyt mocno przeczulony na powtórzenia, ale tu rzuciło się w oczy "w ogóle".

 

Cześć, Wicked.

Bardzo dobry tekst, szalenie mi się spodobał. Poczułam taki powiew świeżości, że właśnie czegoś takiego szukałam od dłuższego czasu. Przeczytałam jednym tchem, co nie zdarza mi się często. Opowiadanie w takim, domyślam się, że specjalnie, japońskim stylu. Czyli minimalistyczne, subtelne, bez akcji, a jednak powodujące szybsze bicie serca.

Pomysł na fałszywych androidów świetny, można by go bardziej rozwinąć. Tak, że naprawdę nieliczna grupa wie, że androidy to prawdziwi ludzie z krwi i kości, a cała reszta wierzy, że jednak roboty. Z początku myślałam, że tylko Nicholas jest człowiekiem, co też wydałoby mi się ciekawe. Tak czy siak, twój pomysł jest bardzo zacny.

Doceniam tu wszystko, nic nie sprawiło mi nieprzyjemności, nie mam żadnych uwag. Po prostu porządna robota, autorze ;) Na pewno tekst ten pozostanie ze mną na dłużej.

 

Powodzenia w dalszym pisaniu! :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Dziękuję za kolejne komentarze :)

 

@Wilk-zimowy

 

Błędy poprawiłem :)

 

Biblioteka tak, ale mam wrażenie, że z bardzo dobrego pomysłu nie wycisnąłeś tego, co w wielu Twoich opowiadaniach wydaje się wręcz Twoją specjalizacją. Jest tu sporo przemyśleń na temat ludzkości i cywilizacji, choć jakoś tak mniej dostanie, niż w przypadku terrapercepcji.

 

Konkurs był raczej zorientowany na SF, więc postanowiłem odejść tutaj od zwyczajowych oniryzmu i psychodeliki na rzecz bardziej przyziemnej narracji.

 

 Swoją drogą początek mocno kojarzył mi się z Akta Manniskor (True Humans), musze w końcu pomyśleć o obejrzeniu tego serialu. Tu w każdym razie dobrze wyszło, że jest skojarzenie w tym kierunku, a jednocześnie treść jest zupełnie inna.

Nie słyszałem jeszcze o tym serialu, ale ogółem jestem raczej mało serialowym typem ;)

 

@LanaVallen

Cieszę się, że tekst się spodobał :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

No ale właśnie na tej przyziemnej narracji mam tu niedosyt na poziomie samych bohaterów i ich percepcji. W czym również jesteś dobry – a jednak tego tu brakło.

Co do Akta Manniskor – to historia świata, w którym androidy uzyskały samoświadomość, ale wielu ludzi nie przyjmuje do wiadomości ich podmiotowości. Nie wiem jak “zachodni” remake, ale podobno w skandynawskim oryginale skupiono się na wątku socjologicznym.

Zresztą w ogóle Skandynawowie mają własne podejście do seriali… Jak robili serial o zombie, to skupili się na ludziach wyleczonych z bycia zombiemi.

Wracam, zgodnie z obietnicą.

 

Bardzo mi się ten tekst podobał, a mimo to pozostałam z jakimś uczuciem niedosytu. Niby wszystko jest na miejscu, nie mam się czego czepić, ale nie wiem, co myśleć o zakończeniu. Nie to, że jest złe. Może minimalnie za bardzo przyspieszone, taka relacja jak kiedy człowiek ma referat na konferencji i zagapi się, że czas się kończy, więc ostatnie slajdy tylko streszcza. Nie wiem, jakie były limity w tym konkursie, ale za jedyną wadę tego tekstu uznałabym zbyt dużą streszczeniowość.

Dość szybko domyśliłam się, kim są służący, ale ponieważ nie robisz z tego twistu, a to nie jest treścią opowiadania, nie uważam tego za błąd. Momentami za dużo było sformułowań ocierających się o infodump albo takich (te o bogaczach), które lepiej by wyglądały w mocniej spersonalizowanej narracji. I jak nie przepadam za nadmiarem emocji w literaturze, tak tu trochę mi ich zabrakło.

Troszkę mi się też nie klei z tymi rekruterami – oni też wiedzą o oszustwach? Skoro prawdziwe androidy są “plastikowe”?

To całe marudzenie nie unieważnia tego, że uważam, że to dobre opowiadanie, nawet bardzo dobre, aczkolwiek jak dla mnie raczej nie Twoje najlepsze. Mimo że pomysł znakomity. Napisałam, że nie robisz twistu z natury służących, ale może trzeba było to troszkę dłużej wytrzymać? Bardziej wejść w psychikę Nicholasa, który opiera się zniewoleniu?

 

Garść drobiazgów:

 

Przestronny hal

Hall albo hol.

 

wyścielonym satynowymą pościelą

 

Mógł nawet zaprosić na nią swoich sąsiadów,

 

Ale bał się tego, że to mu nie wystarczy

 

Razem z nią opracowywali plan

Oraz trochę za dużo wielokropków ;)

http://altronapoleone.home.blog

Byłem cie­kaw tego tek­stu. Z tego, co pa­mię­tam, to osią­gną­łeś chyba naj­lep­szy wynik spo­śród wszyst­kich por­ta­lo­wi­czów star­tu­ją­cych w kon­kur­sie PFFN (chyba że coś mi umknę­ło).

 

Opo­wia­da­nie jest przede wszyst­kim bar­dzo do­piesz­czo­ne ję­zy­ko­wo i sty­li­stycz­nie. Czyta się płyn­nie, bez po­tknięć, można się w pełni sku­pić na tre­ści i przed­sta­wio­nej hi­sto­rii. Ta zaś in­try­gu­je od sa­me­go po­cząt­ku.

Po­ka­zu­jesz dość smut­ny obraz post apo­ka­lip­tycz­ne­go świa­ta. W przy­czy­nach apo­ka­lip­sy nie­wie­le jest od­kryw­cze­go, ot, coś, co wszy­scy ob­ser­wu­je­my, tylko bar­dziej, moc­niej, spek­ta­ku­lar­niej:

zmia­ny kli­ma­tu, za­nie­czysz­cze­nie, susze, uwol­nie­nie me­ta­nu z kla­tra­tów w wiecz­nej zmar­z­li­nie (nie wiem, czy wiesz, ale za­mar­z­nię­tych hy­dra­tów me­ta­no­wych na dnie oce­anów jest chyba nawet wię­cej niż pod wiecz­ną zmar­z­li­ną), ale nie to jest tutaj istot­ne.

Istot­ne jest to, co się stało z ludź­mi. Mamy człe­ko-an­dro­idaln­hych słu­żą­cych. Nie­wol­ni­ków wręcz. Na usłu­gach nie­licz­nych bo­ga­czy, któ­rzy prze­trwa­li. Nie­mal przez całe opo­wia­da­nie trzy­masz czy­tel­ni­ka w nie­pew­no­ści co do na­tu­ry an­dro­idów. Czy są to ro­bo­ty, które chcia­ły być ludź­mi, czy może lu­dzie, uda­ją­cy an­dro­idy. Stop­nio­wo od­kry­wasz coraz wię­cej, wzbu­dza­jąc w czy­tel­ni­ku współ­czu­cie do tych istot, bez wzglę­du na to kim są.

I przy­znam się, że po za­koń­cze­niu sam nie wiem, kim ten Ni­cho­las w końcu był. Czy praw­dzi­wym an­dro­idem, za­pro­gra­mo­wa­nym, by słu­żyć lu­dziom i za­cho­wy­wać się jak isto­ta ludz­ka, czy może czło­wie­kiem, który osta­tecz­nie zo­stał zła­ma­ny i nie po­tra­fił się już po­zbyć pięt­na nie­wol­ni­ka.

 

Wła­ści­wie to za­koń­cze­nie jest je­dy­nym frag­men­tem, na który mogę tro­chę po­na­rze­kać. Bo hi­sto­ria wy­da­je się urwa­na. Wątek Se­ma­the­ry po­zo­sta­je otwar­ty, nie­do­koń­czo­ny. Nie wiemy do­kład­nie, co się stało. Czy po­peł­nił sa­mo­bój­stwo, po prze­czy­ta­niu R.U.R.? A może zbun­to­wa­ne człe­ko-an­dro­idy go za­bi­ły? A może od­szedł? Tylko gdzie? Po co?

 

Trosz­kę tych pytań tutaj po­zo­sta­je bez od­po­wie­dzi.

 

Moja ocena: 5.25/6

Cóż, kie­dyś musi być ten pierw­szy raz.

Zatem TAK

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Dziękuję za kolejne komentarze :)

 

@Drakaina

 

Błędy poprawione (za wyjątkiem wielokropków, bo jednak czasem lubię użyć ich w większej ilości).

Racja, opowiadanie jest dość mocno oszczędne, ale chciałem je takie uczynić – limit w konkursie wynosił 40k.

 

Troszkę mi się też nie klei z tymi rekruterami – oni też wiedzą o oszustwach? Skoro prawdziwe androidy są “plastikowe”?

Rekruterzy wybierali służących spośród ludzi dla tych mieszkańców enklawy, którym nie wystarczała podstawowa automatyzacja smart-home i nieświadome roboty-asystenci:

 

Jak wspominali Janice i Ted, rzeczywiście miał dużo szczęścia, że w ogóle dostał się do służby. Należało spełniać odpowiednie wymagania zdrowotne i sprawnościowe, by zwrócić na siebie uwagę rekruterów. Pech chciał, że wolne miejsce było akurat tylko u pana Semathery’ego.

Za granicą enklawy zacierała się granica pomiędzy człowiekiem a “rzeczą mówiącą”, chociaż tylko u pana Semathery’ego odgrywano ten specyficzny teatr dla uspokojenia sumienia miliardera. Teatr, który z czasem niektórym wszedł w krew na tyle, że zamiast aktora rzeczywiście stawali się odgrywaną postacią androida:

 

Pech chciał, że wolne miejsce było akurat tylko u pana Semathery’ego.

Nicholas przypuszczał jednak, że inni bogacze wcale nie byli lepsi. Ale to, co widział tutaj… Nie przypuszczał, że wszyscy ludzie decydujący się na służbę będą podchodzili do tego w aż tak poważny sposób. Sądził, że będą udawać androidów tylko przed szurniętym miliarderem, między sobą zaś pozostaną tacy sami.

 

@Chrościsko

 

I przyznam się, że po zakończeniu sam nie wiem, kim ten Nicholas w końcu był. Czy prawdziwym androidem, zaprogramowanym, by służyć ludziom i zachowywać się jak istota ludzka, czy może człowiekiem, który ostatecznie został złamany i nie potrafił się już pozbyć piętna niewolnika.

 

W zamyśle Nicholas był człowiekiem, który przeistoczył się w jinzō ningen:

 

Jego brat zginął w zamieszkach. Rodzice zmarli z powodu lokalnej epidemii nowego, nieznanego wirusa. Nicholas stracił wszystko. Dotarcie do enklawy było jego celem, wiarą, która podtrzymywała go przy życiu. […] Czy wszystkie wygody życia w enklawie były wartego tego poświęcenia? Przymusowej sterylizacji? Wszczepienia sobie kołnierza z paralizatorem? Konieczności udawania robota?

Ale oczywiście można interpretować to jako fałszywe, sztucznie wygenerowane wspomnienia androida, który zaczął uważać siebie za człowieka.

 

A może odszedł? Tylko gdzie? Po co?

Louis znajdował się w niestablinym stanie. Ucieczka mogła nie mieć czysto racjonalnego powodu i celu (fuga dysocjacyjna). Jak wspominałem wcześniej, odpowiadając BasementKey, zdecydowałem się tutaj na zakończenie cliffhangerem (i to w zasadzie dosłownie, bo opowiadanie kończy się, gdy bohater znajduje się przy urwisku), w moim odczuciu to najbardziej pasowało, gdy pisałem ten tekst.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Okej, ja to zrozumiałam tak, że jeśli miało się odpowiednią sprawność, to człowiek był w stanie udawać androida. Bo z początku zakładałam, że one są nieodróżnialne na wygląd i nawet dla jakichś skanów. Dlatego trochę zdziwiłam się nawet tym plastikiem.

http://altronapoleone.home.blog

Prawdę mówiąc, jak BasementKey podejrzewałem, że Nicholas w jakiś sposób “przejmie władzę”, stanie się Semathery’m, albo po prostu ucieknie, jedno i drugie wydawało mi się rozwiązaniem słabym, więc końcówka (Asimov) mnie pozytywnie zaskoczyła. Ciekawe, spokojne, nienachalne. Resztę wypowiedzieli już pięknie moi przedmówcy.

entropia nigdy nie maleje

@Jim

Dziękuję za przeczytanie i komentarz :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Jeszcze zapomniałem napisać, że scena z Beth przypomniała mi opowiadanie, które napisałem kiedyś, będąc bardzo, bardzo młodym Jimem. Opowiadanie było straaaasznie naiwnym potworkiem o buncie androidów kierowanym przez BOA* o imieniu Helga. Cieszę się, że Twoje opowiadanie nie poszło w tym kierunku i miałeś tu samych tylko ludzi (choć na koniec, jak niektórzy z poprzednich komentatorów, się zastanawiałem czy czasem jednak nie byli androidami ze wszczepionymi sztucznymi wspomnieniami, jak w Blade Runnerze).

 

*BOA = Bardzo Osobisty Android lub Bliski Osobisty Android – taki eufemizm na sex-doll ze sztuczną inteligencją, uwarunkowany na bezgraniczną miłość do pana.

entropia nigdy nie maleje

@Jim

 

BOA = Bardzo Osobisty Android lub Bliski Osobisty Android – taki eufemizm na sex-doll ze sztuczną inteligencją, uwarunkowany na bezgraniczną miłość do pana.

Motyw bytów tworzonych sztucznie celem zaspokojenia potrzeb romantyczno-erotycznych podjąłem też w szorcie “Funt kłaków”.

 

Edit: Polecam jeszcze artykuł Douglasa Rushkoffa, profesora City University of New York, właśnie na temat przygotowań bogaczy do przyszłości. Pomysł na paraliżujące kołnierze niestety nie wziął się czysto z mojej wyobraźni.

 

https://onezero.medium.com/survival-of-the-richest-9ef6cddd0cc1 

 

Finally, the CEO of a brokerage house explained that he had nearly completed building his own underground bunker system and asked, “How do I maintain authority over my security force after the event?”

The Event. That was their euphemism for the environmental collapse, social unrest, nuclear explosion, unstoppable virus, or Mr. Robot hack that takes everything down.

This single question occupied us for the rest of the hour. They knew armed guards would be required to protect their compounds from the angry mobs. But how would they pay the guards once money was worthless? What would stop the guards from choosing their own leader? The billionaires considered using special combination locks on the food supply that only they knew. Or making guards wear disciplinary collars of some kind in return for their survival. Or maybe building robots to serve as guards and workers – if that technology could be developed in time.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Całkiem dobre opowiadanie. Najstraszniejsze w nim jest to, że faktycznie możemy być od krok od przedstawionego świata, zniszczonego przez katastrofę klimatyczną – oczywiście z tą smutną różnicą, że obecnie bliżej nam do samozagłady ludzkości związanej z emisjami CO2 niż do opracowania jakichkolwiek wartych uwagi androidów.

Przyznam jednak, że nie bardzo rozumiem to rozchwianie głównego bohatera. Taki jakiś niezdecydowany (źle zaprogramowany?). Sam nie wie, czego chce. Przyznam też, że nie rozumiem, jak androidy mogą być dziećmi i rosnąć.

Przedstawienie emocji człowieka też mimo wszystko jakoś do mnie nie trafiło – dajesz do zrozumienia, że był złym “potentatem” i wcześniej mu to jakoś nie przeszkadzało, a nagle ma wyrzuty sumienia, jest sam/samotny i to, co ma, mu nie wystarcza. Znaczy oczywiście, to może i wiarygodne, ale do mnie jakoś nie trafia, że po prostu wyszedł sobie ze schronu.

 

„Właśnie nadchodził jeden z nich, niosąc w jednej ręce omlet…”

 

„– Dobranoc, Panie Semathery” – panie małą literą.

 

„Kto wykazywał nieposłuszeństwo w jakikolwiek sposób – kończył rażony prądem. W razie konieczności mógł zostać nawet zabity.”

 

„…które zdradzają niedobre zamiary lub są powiązane z niewygodnymi tematami. Banalnie proste do ominięcia. Nikt nie zdążył rozszyfrować tajemnicy mózgu, zanim z cywilizacją zaczęły dziać się niedobre rzeczy.”

 

„Nicholas przyglądał się Ellen, kiedy ta grzebała w stertach szpargałów.” – Niezbyt dobrze dobrane słowo. Raz, że szpargały przede wszystkim kojarzą się z papierami. A nawet jeśli spojrzymy na to słowo szerzej jako na „niepotrzebne rzeczy”, to też nie bardzo pasuje, skoro wśród nich było coś potrzebnego do naprawy.

 

Myślą, że pan Semathery może czytać ich myśli…”

 

„Wierzę, że chcesz mi pomóc. Nie chcesz stać się robotem tak jak oni.”

 

„Podobnie jak kilka innych wydarzeń zaplanowanych przez pana Semathery’ego. Od kilku dni…”

 

„Że knują przeciwko niemu i tylko czekają na dogodny moment, na jakąś usterkę systemu bezpieczeństwa, by wbić mu nóż w plecy.

Androidy. Odczłowieczeni poddani z elektrycznym kagańcem. Wszyscy sąsiedzi z enklawy myśleli, że to tylko dziwaczny…”

 

„To były tylko zbiory liczb, słupki w statystykach. Stosował dehumanizację jako tarczę ochronną.

Mógł żyć tutaj tylko z prostymi robotami-sługami o ciałach z plastiku.”

 

„…odgrodzona niską stalową barierka.” – barierką

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

@Joseheim

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz :) Błędy poprawiłem.

 

Przyznam też, że nie rozumiem, jak androidy mogą być dziećmi i rosnąć.

 

Androidy były w rzeczywistości ludźmi (w odróżnieniu od plastikowych, nieświadomych robotów domowych, które też są wspomniane w tekście). Opisałem to w komentarzu wyżej:

 

Troszkę mi się też nie klei z tymi rekruterami – oni też wiedzą o oszustwach? Skoro prawdziwe androidy są “plastikowe”?

Rekruterzy wybierali służących spośród ludzi dla tych mieszkańców enklawy, którym nie wystarczała podstawowa automatyzacja smart-home i nieświadome roboty-asystenci:

 

Jak wspominali Janice i Ted, rzeczywiście miał dużo szczęścia, że w ogóle dostał się do służby. Należało spełniać odpowiednie wymagania zdrowotne i sprawnościowe, by zwrócić na siebie uwagę rekruterów. Pech chciał, że wolne miejsce było akurat tylko u pana Semathery’ego.

Za granicą enklawy zacierała się granica pomiędzy człowiekiem a “rzeczą mówiącą”, chociaż tylko u pana Semathery’ego odgrywano ten specyficzny teatr dla uspokojenia sumienia miliardera. Teatr, który z czasem niektórym wszedł w krew na tyle, że zamiast aktora rzeczywiście stawali się odgrywaną postacią androida:

 

Pech chciał, że wolne miejsce było akurat tylko u pana Semathery’ego.

Nicholas przypuszczał jednak, że inni bogacze wcale nie byli lepsi. Ale to, co widział tutaj… Nie przypuszczał, że wszyscy ludzie decydujący się na służbę będą podchodzili do tego w aż tak poważny sposób. Sądził, że będą udawać androidów tylko przed szurniętym miliarderem, między sobą zaś pozostaną tacy sami.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Widzisz, jak to jest, jak się nie umie czytać… ;p

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Witaj, Wicked G!

Bardzo ciekawa lektura, a przede wszystkim niezwykle dobrze napisana. Warsztatu można tylko pogratulować i pozazdrościć. :)

Fabuła jest również bardzo dobrze skonstruowana, wspomniany przez poprzednich komentujących twist pozwala spojrzeć na tekst z innej perspektywy, zwłaszcza, że ja czytałem go dwa razy. Podoba mi się pole do interpretacji, które zostawiłeś czytelnikowi. Ja osobiście kieruje się właśnie takim celem – zostawić jakieś drugie dno, dać czytelnikowi szansę na interpretację, pozwolić spojrzeć na jakiś problem trochę z innej strony. Wtedy czytelnik wyniesie coś z lektury, zastanowi się nad paroma sprawami. Takie opowiadanie jest dla mnie najlepsze.

Ty poruszasz tutaj problem androidów-niewolników, katastrofy klimatycznej oraz ukrytych pod ziemią bogaczy – jednych z głównych winowajców, którzy oczywiście nie odczuwają tak boleśnie konsekwencji. Poza tym wątek zatarcia granicy między człowiekiem a androidem. Louis jest niczym lalkarz, którego kukły nie do końca grały ku jego uciesze.

Bardzo mi się to spodobało.

Jedynym minusem jest dla mnie początkowe przedstawienie Louis’a – ot taki typowy bogacz, co lubi wykwintną kuchnię, dobry trunek, czy ’’staromodną’’ już w ich czasach kulturę i sztukę – Hemingway, Sinatra. Być może to moje odczucie, gdyż na swojej drodze spotkałem kilku takowych pozerów, jeśli można to tak nazwać.

Ogólne moje wrażanie są bardzo pozytywne, niezwykle dobrze napisana, fabułą spokojna, lecz z dobrym przesłaniem, dająca do myślenia. Zgłosić do klika już nie mogę, jednak mam teraz dwa dni na zastanowienie się nad nominacją do piórka.

Pozdrawiam i gratuluję bardzo udanego dzieła! ;)

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

@DanielKurowski1

 

Dziękuję za wpadnięcie i skomentowanie :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

W dość zwięzły sposób przedstawiłeś sytuację bogacza, żyjącego w niezbyt odległej przyszłości, w odpowiednio spreparowanym świecie, obsługiwanego przez zastęp androidów.

Czy na pewno androidów? Zasiewasz w czytelniku uzasadnione wątpliwości, które z czasem przeradzają się w pewność.

Smutne to, że w czasach kiedy życie na naszej planecie okazało się mało możliwe, marzeniem ludzi stało się bycie niewolnikami-androidami, którzy, by przeżyć, muszą sprostać oczekiwaniom panów. Ale w pewien sposób jest dla mnie zrozumiałe także to, że Nicholas, mimo rodzącego się buntu i zawiązanego spisku, w finale wytycza sobie cel i rusza na poszukiwanie pana Louisa.

Opowiadanie znalazłam jako bardzo zajmujące i przeczytałam je z prawdziwą przyjemnością.

 

i za­brał się za od­kra­ja­nie ko­lej­ne­go ka­wał­ka omle­tu. ―> …i za­brał się do odkrojenia ko­lej­ne­go ka­wał­ka omle­tu.

http://portalwiedzy.onet.pl/140056,,,,brac_sie_wziac_sie_do_czegos_brac_sie_wziac_sie_za_cos,haslo.html

 

Louis skoń­czył jeść omlet i za­brał się za ciast­ka. ―> …i za­brał się do ciastek.

 

Nalał do kie­lisz­ka Hine An­ti­que… ―> Nalał do kie­lisz­ka hine an­ti­que

Nazwy trunków piszemy małymi literami: http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

Beth szyb­ko za­rzu­ci­ła z po­wro­tem swoje ubra­nie i ru­szy­ła w kie­run­ku drzwi. ―> Czy Beth przyszła w zarzuconym ubraniu? A może miało być: Beth szyb­ko się ubrała i ru­szy­ła w kie­run­ku drzwi.

Za SJP PWN: zarzucić 4. «nałożyć ubranie na ramiona, nie wkładając rąk w rękawy»

 

Nalał sobie pełen kie­li­szek Hine An­ti­que… ―> Nalał sobie pełen kie­li­szek hine an­ti­que

 

i za­czął piąć się w górę scho­dów. ―> Masło maślane – czy mógł piąć się w dół?

Proponuje: …i za­czął piąć się po scho­dach.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@Regulatorzy

Dziękuję za przeczytanie i komentarz :) Błędy poprawiłem.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Bardzo się cieszę, Wickedzie, bo kiedy miną wymagane dwa dni, będę mogła udać się do nominowalni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dopiszę kilka słów, ponieważ chcę nominować. Opowiadanie cały czas pamiętam, co więcej, gdy czytam o silnikach renderujących, tym całym pod-dawaniu, klauzulach abuzywnych i IoT, tym ostrzej staje mi przed oczami widok człowieka z obrożą na szyi z Twojego opowiadania. W gruncie rzeczy nie ma znaczenia, jakie powody uznamy za przesądzające (konieczne) i kim była kiedyś osoba, co doprowadziło ją do tego miejsca (posiadłości), w którym trzyma w ręku telefon, ekran, tabliczkę z dostępem do interfejsu. 

Bardzo podobało mi się rozmycie granic Anroid-Człowiek, które utrzymałeś do końca opowiadania, przy czym "podobało" używam tutaj w znaczeniu bardzo dobrze to zrobiłeś, umiejętnie.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

@Asylum

Dziękuję za ponowne wpadnięcie i dalsze słowa refleksji nad opowiadaniem :) 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Witaj.

Świetny tekst. 

Chwilami, czytając o złym i niebezpiecznym świecie na zewnątrz, do którego nie należy wychodzić, miałam bardzo luźne skojarzenia z “Ucieczką z Nowego Jorku”. :)

Gratuluję kunsztu oraz doskonałego pomysłu.

Pozdrawiam. 

Pecunia non olet

@Bruce

Dziękuję za przeczytanie i komentarz :) 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Szczególnie mocno zapamiętałam dylematy moralne bohaterów. Doskonale je ukazałeś. Świetne nawiązania do przeszłości, tu i ówdzie prezentujące ważne wycinki z życia, wskazujące na konsekwencje. Do tego owa “sztuczność”, przygniatająca/uwierająca i jednocześnie nakazana, przymusowa. Wracam do lektury z przyjemnością i niekłamanym podziwem. :)

Pecunia non olet

Cześć!

Przyjemne opowiadanie – twist z androidami faktycznie, jak przedmówcy pisali, robi robotę. Fakt, że różnią się od siebie, świadczy o ich człowieczeństwie. Wszystko ładnie się domyka, chociaż osobiście chętnie bym przeczytał jeszcze coś o rzeczywistości poza enklawą. ;) Krótko mówiąc: dobra robota!

Początek i środek bardzo dobre. Uwielbiam opowiadania o człowieczeństwie androidów. Trochę potknąłem się na zmianie narratora w drugim fragmencie, pewnie dlatego, że pan Semathery (to celowa gra brzmieniem?) pojawia się w jego pierwszych zdaniach tak samo często, jak Nicholas. Potem jednak ładnie utrzymałeś naprzemienny rytm dwóch narratorów i nie było już problemu. Skrzywiłem się przy sztywnych monologach Ellen – ludzie (a już wiemy, że to ludzie) tak nie mówią; poskracałbym te oracje, pociąłbym na mniejsze kawałki. Końcówka niestety nie satysfakcjonująca – o ile kryzys pana jest wcześniej budowany, to sama ucieczka trochę z kapelusza. Z kolei przemiana Nicholasa, choć przecież spodziewałem się drugiego, odwrotnego twistu, zupełnie nie przygotowana psychologicznie.

To jest bardzo dobry pomysł i dobrze zbudowani bohaterowie, a przy tym tekst, w porównaniu z Twoimi wcześniejszymi, niehermetyczny, mogący trafić do bardzo wielu czytelników. Odnoszę jednak wrażenie, że zakończenie jest pisane bez przekonania, przez zmęczonego autora, chcącego zbyt łatwo domknąć już swoją opowieść. To nie jest łatwe, grzebać w zamkniętym tekście, ale myślę, że jest on wart zaciśnięcia zębów i napisania od nowa trzech ostatnich scen.

Była wyjątkowo kapryśna odnośnie serwowanych napojów i przekąsek

“odnośnie” zawsze “do”, ale to i tak nieładnie brzmi, może lepiej “w kwestii” albo po prostu “jeśli chodzi o”.

@Bruce

Dziękuję za wrażenia z ponownej lektury :)

 

@Crucis

Również dziękuję za komentarz. fajnie, że się podobało :)

 

@Cobold

Dziękuję za przeczytanie i komentarz :)

 

Odnoszę jednak wrażenie, że zakończenie jest pisane bez przekonania, przez zmęczonego autora, chcącego zbyt łatwo domknąć już swoją opowieść.

 

Cytując Kevina Gatesa:

 

Get it, get fly, I got six jobs, I don't get tired

 

;)

 

Była wyjątkowo kapryśna odnośnie serwowanych napojów i przekąsek

“odnośnie” zawsze “do”, ale to i tak nieładnie brzmi, może lepiej “w kwestii” albo po prostu “jeśli chodzi o”.

Poprawiłem na “w kwestii”.

 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Wicked G

 

@Bruce

Dziękuję za wrażenia z ponownej lektury :)

Cała przyjemność po mojej stronie. :)

Wszystko u Ciebie jest podane tak kulturalnie, wysublimowanie, bardzo estetycznie. A to, w sposób oczywisty zachęca, przyciąga czytelnika. :)

Moim zdaniem opowiadanie zasługuje na sporo laurów. 

Film według Twojego opowiadania byłby naprawdę wspaniałym obrazem. 

Pozdrawiam.

Pecunia non olet

Doskonale napisane. Na pierwszy rzut oka mniej hermetyczne, niż Twoje opka, które do tej pory czytałam. Pierwsze wrażenie po przeczytaniu: spłycasz.

Budujesz opowieść o wrednym bogaczu i biednych niewinnych ludziach, których to monstrum, odpowiedzialne przecież za katastrofę, dehumanizuje. A ci zwykli ludzie to nie są równie odpowiedzialni? On mógł sprzedawać i bogacić się, bo zwykli ludzie kupowali. Gdyby coca-cola w ciągu miesiąca odnotowała spadek sprzedaży o 50 procent, bo ludzie mają rzeczywiście dość plastiku, zaczęłaby się poważnie zastanawiać nad wprowadzeniem szklanych butelek, gdyby to potrwało dłużej – wprowadziłaby. Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni.

Paradoksalnie, chyba największe wyrzuty sumienia w zwązku z katastrofą ekologiczną ma pan Semathery. Na tyle duże, że nie chce w swoim otoczeniu widzieć ludzi, zmienia ich w roboty. Tak mu łatwiej. Tak mi to przynajmniej gdzieś przez moment w Twoim opku wybrzmało.

Postać bogacza budujesz pieczołowicie, IMO jest spójna. Z kolei Nicholas wypada przy panu Semathery bardzo blado, a jego końcowa przemiana wydaje się niczym nieuzasadniona. To nasunęło mi pewną myśl. Może po prostu nie było przemiany, może on jest rzeczywiście androidem, ludzkim androidem, albo jak kto woli koniem z klapkami na oczach. Potrzebuje jakiegoś kierunku, w którym ma się przemieszczać, jakiegoś celu. I jest ślepy na wszystko, co dążeniu do tego celu towarzyszy. Jeśli celem współczesnego człowieka jest dążenie do wygodnego życia, to przecież nie będzie sobie zawracał głowy protestem konsumenckim. Celem Nicholasa było bezpieczeństwo, więc szedł do miejsca, które mogło mu je zapewnić, pozwolił sobie wszczepić kołnierz. I dopiero, gdy cel osiągnął, zaczął się rozglądać za następnym. A czemu by nie przejąć posiadłości. Zniknięcie pana Semathery pokazało mu nagle, że właściwie to już nie ma żadnych celów, a że potrzebował, to ruszył na poszukiwania swojego pana.

Jeśli mam rację, to oczywiście zmienia zupełnie przesłanie tekstu i to, co napisałam w pierwszym akapicie traci rację bytu. Jeśli… Bo wcale nie jestem pewna, czy to tam rzeczywiście jest, czy tylko ja chcę, żeby było. Rzecz w tym, że ta moja interpretacja wynika z rozbierania tekstu na czynniki pierwsze i szukania czegoś, co by mi go wyjaśniło. Wynika z niewiary w to, że napisałeś tylko to, co się rzuca w oczy podczas pierwszego czytania. Mówiąc krótko, ukryłeś za głęboko. Jeśli w ogóle.

Do tego mam wątpliwości co do świata jako takiego. Z jednej strony to fantastyka krótkiego zasięgu – pandemia, kryzys, załamanie się klimatu wymienione praktycznie jednym tchem. Więc jak oni, niewierzący w zmiany klimatyczne – zdołali wybudować to osiedle. Dalej, mam wrażenie, że państwa jako takie już nie funkcjonują, ludzie zdani są sami na siebie, a w takiej sytuacji wartość pieniądza leci na łeb na szyję. Cała fortuna pana Semathery jest psu na budę. Takie osiedle mogłoby funkcjonować jedynie, gdyby miało zaplecze, bo przecież rzeczy się psują, ileż można jeść żarcie z puszek, które też się przecież kiedyś skończy. Zaplecza i silnego przywództwa, kogoś, kto chwyci wszystkich za mordę. Bo inaczej co stoi na przeszkodzie, aby cały ten personel się zbuntował. I nie mówię tylko o sługach z kołnierzem. Nie wspominając już o tym, że dziwne to, że Ci ludzie żyjący w pobliżu jeszcze nie spróbowali szturmować kompleksu.

Podsumowując: będę na NIE.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

@Irka_Luz

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz :)

 

Budujesz opowieść o wrednym bogaczu i biednych niewinnych ludziach, których to monstrum, odpowiedzialne przecież za katastrofę, dehumanizuje. A ci zwykli ludzie to nie są równie odpowiedzialni? On mógł sprzedawać i bogacić się, bo zwykli ludzie kupowali. Gdyby coca-cola w ciągu miesiąca odnotowała spadek sprzedaży o 50 procent, bo ludzie mają rzeczywiście dość plastiku, zaczęłaby się poważnie zastanawiać nad wprowadzeniem szklanych butelek, gdyby to potrwało dłużej – wprowadziłaby. Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni.

 

Szacuje się, że w latach 1990-2015 1% najbogatszych wyemitowała dwa razy tyle dwutlenku węgla co biedniejsza połowa ludzkości.

 

 

 

Dla porównania roczny ślad przeciętnego człowieka na ziemi to ok. 4 tony CO2eq. To diagram amerykański, więc przecinek nie oznacza tu miejsca dziesiętnego, tylko rozdziela tysiące.

 

Inna sprawa – wielkie jednostki mają znacznie większe możliwości kształtowania społeczeństwa poprzez lobbowanie, kampanie reklamowe, et cetera. Jako przykład:

 

“And Exxon Mobil allegedly knew about climate change in 1977, back when it was still just Exxon and about 11 years before climate change became widely talked about. Instead of acting on it, they started a decades-long misinformation campaign. According to Scientific American, Exxon helped create the Global Climate Coalition, which questioned the scientific basis for concern over climate change from the late '80s until 2002, and successfully worked to keep the U.S. from signing the Kyoto Protocol, a move that helped cause India and China, two other massive sources of greenhouse gas, to avoid signing.”

 

Wycinek z artykułu: https://www.gq.com/story/billionaires-climate-change 

 

Dobrym podsumowaniem są tutaj słowa George’a Monbiota:

 

“We are guided by an ideology so familiar and pervasive that we do not even recognise it as an ideology. It is called consumerism. It has been crafted with the help of skilful advertisers and marketers, by corporate celebrity culture, and by a media that casts us as the recipients of goods and services rather than the creators of political reality. It is locked in by transport, town planning and energy systems that make good choices all but impossible. It spreads like a stain through political systems, which have been systematically captured by lobbying and campaign finance, until political leaders cease to represent us, and work instead for the pollutocrats who fund them.

In such a system, individual choices are lost in the noise. Attempts to organise boycotts are notoriously difficult, and tend to work only when there is a narrow and immediate aim. The ideology of consumerism is highly effective at shifting blame: witness the current ranting in the billionaire press about the alleged hypocrisy of environmental activists. Everywhere I see rich westerners blaming planetary destruction on the birth rates of much poorer people, or on “the Chinese”. This individuation of responsibility, intrinsic to consumerism, blinds us to the real drivers of destruction.”

 

https://www.theguardian.com/commentisfree/2019/oct/09/polluters-climate-crisis-fossil-fuel 

 

 

Z jednej strony to fantastyka krótkiego zasięgu – pandemia, kryzys, załamanie się klimatu wymienione praktycznie jednym tchem. Więc jak oni, niewierzący w zmiany klimatyczne – zdołali wybudować to osiedle.

Przytoczę fragment mojego wcześniejszego komentarza:

 

“Polecam jeszcze artykuł Douglasa Rushkoffa, profesora City University of New York, właśnie na temat przygotowań bogaczy do przyszłości. Pomysł na paraliżujące kołnierze niestety nie wziął się czysto z mojej wyobraźni.

 

https://onezero.medium.com/survival-of-the-richest-9ef6cddd0cc1 

 

Finally, the CEO of a brokerage house explained that he had nearly completed building his own underground bunker system and asked, “How do I maintain authority over my security force after the event?”

The Event. That was their euphemism for the environmental collapse, social unrest, nuclear explosion, unstoppable virus, or Mr. Robot hack that takes everything down.

This single question occupied us for the rest of the hour. They knew armed guards would be required to protect their compounds from the angry mobs. But how would they pay the guards once money was worthless? What would stop the guards from choosing their own leader? The billionaires considered using special combination locks on the food supply that only they knew. Or making guards wear disciplinary collars of some kind in return for their survival. Or maybe building robots to serve as guards and workers – if that technology could be developed in time.

Wyżej są też linki o bogaczach wykupujących bunkry w Nowej Zelandii. Wiele osób z najwyższych warstw społecznych jest świadoma potencjalnie katastrofalnych konsekwencji kierunku, w którym zmierza cywilizacja, ale łatwiej jest utrzymać tak zwany “business as usual” i zabezpieczyć się na poziomie personalnym, o czym pisał Rushkoff.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Taka trochę letnia woda ten tekst. Jest dobry na wielu płaszczyznach, ale jednocześnie niczym nie chwycił mnie za gardło. Duży plus za nawiązania do różnych form kultury, lekkość przekazu, twist z tożsamością androidów. Przy czym naczytałem się ostatnio, że komputery choć robią się coraz bardziej inteligentne, to nie są ani trochę bardziej świadome, niż ich prototypy z XX-wieku, stąd tutaj lampeczka świeciła mi się od początku, że coś tutaj jest nie halo. W sumie nie wyjaśniasz, jak konwersja ludzi w ludzi uważające się za androidy miałaby zachodzić, a to interesująca kwestia, np. maszyny mają wymienne części, są odporne na różne czynniki, a ludzie jednak chorują, deformują się, po prostu starzeją.

Struktura opowiadania zasugerowała mi, że to mogłaby być bardzo ciekawa dłuższa forma. Niektóre wątki zostały potraktowane skrótowo, a szkoda. Gdy zacząłem się wkręcać, historia się skończyła. :<

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, MrBrightside!

 

W sumie nie wyjaśniasz, jak konwersja ludzi w ludzi uważające się za androidy miałaby zachodzić, a to interesująca kwestia, np. maszyny mają wymienne części, są odporne na różne czynniki, a ludzie jednak chorują, deformują się, po prostu starzeją.

U człowieka na dobrą sprawę też można wymieniać organy :) Konwersja zachodziła wyłącznie na warstwie mentalnej, była przykładem tego, jak strach może wpłynąć na postrzeganie samego siebie i otoczenia. Wystraszeni groźbą kary i wszędobylskim okiem systemu słudzy ze strachu kształtowali swą świadomość na wzór maszyn, i z czasem to zaczęło określać ich byt.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

No tak, tylko nie wszystko jest kwestią woli. Wspaniały lokaj może doznać udaru i nie wymieni się mu uszkodzonego fragmentu mózgu, żeby nie prezentował deficytów neurologicznych. A lokaj niedoskonały, tak myślę, burzyłby w bogaczach poczucie, że nie obcują z ludźmi.

Chyba że to przyszłość aż tak odległa, że takie cuda wianki są na porządku dziennym, tylko że wtedy dobrze byłoby to zasugerować.

Żądania pana Semathery’ego miały raczej charakter reakcyjny; były jego tarczą przed wyrzutami sumienia: chciał mieć bezwzględnie posłusznych sługów, ale nie zadowalały go zwyczajne roboty (w świecie przedstawionym technologia nie została znacząco rozwinięta względem obecnego stanu). On w głębi duszy czuł to, że obcuje ze zniewolonym człowiekiem, po prostu starał się ten fakt wyprzeć:

 

Louis Semathery nie chciał widzieć w nich ludzi. Chciał wierzyć, że naprawdę są ślepo posłusznymi maszynami, które wiernie imitują emocje, ale w rzeczywistości ich nie odczuwają. Chciał czerpać korzyści wynikające z ich pomocy, lecz jednocześnie nie musieć walczyć z ciężarem spoczywającym na sumieniu.

Postępował więc tak samo, jak kiedyś, gdy widział wszystkie te informacje o wypadkach na platformach wiertniczych czy obrazy nędzy kolejnych osób dotkniętych nadzwyczajnie silnym huraganem. To były tylko zbiory liczb, słupki w statystykach. Stosował dehumanizację jako tarczę ochronną.

Mógł żyć tutaj jedynie z prostymi robotami-sługami o ciałach z plastiku. Ale bał się, że to mu nie wystarczy, że to nie zaspokoi wszystkich jego potrzeb. Że będzie czuł się tutaj sam, zamknięty w betonowym schronie, skryty przed światem, do którego zniszczenia przecież sam się w pewnym stopniu przyczynił. Przeklęty, skrzywiony paradoks jeża. Pragnienie bliskości splecione z pragnieniem uniknięcia krzywdy.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Hej, Wickedzie.

Najpierw przywołam kilka fragmentów, może z jednym wyjątkiem i wtedy dalej się do nich odniosę. Łatwiej mi będzie zbudować sensowną opinię.

 

Louis nie mógł się zdecydować. Stwierdził, że poprosi któregoś z androidów, żeby za niego wybrał.

 

– Nicholasie, czy kucharz dodał więcej sosu sojowego do omletu, tak jak prosiłem? – Louis rzucił mu groźne spojrzenie.

– Tak, panie – odparł spokojnym głosem Nicholas. Delikatny uśmiech nie znikał z jego twarzy. – Zadbaliśmy o to, by wszystko zostało przyrządzone zgodnie z pańskimi wymaganiami.

Sprawdźmy zatem, czy sprostaliście wyzwaniu…

 

Louis wiedział, że za pozornym opanowaniem robota kryje się niepewność. Analizowanie, czy właściciel jest zadowolony, czy jego oczekiwania zostały zaspokojone, czy zaraz nie wybuchnie gniewem…

 

– Nie wiem, panie – odparł Nicholas. – Nie znam tych książek. Może ta druga?

 

Wezwę cię, kiedy skończę jeść, żebyś zabrał naczynia. Albo jeśli ciastka będą wyjątkowo nieudane – uśmiechnął się krzywo.

 

Jaki to jest krzywy, a jaki prosty uśmiech? Masz jeszcze kilka takich kwiatków. Unoszące się co jakiś czas brwi, lekko otwarte usta czy groźne spojrzenia. Na Twoim poziomie pisarskim nie powinny już pojawiać się błędy początkujących. To wpychanie czytelnikowi zachowań i reakcji bohaterów, które powinny bezpośrednio wynikać z narracji, a nie być narzucone autorsko. Do tego w groteskowy, mimiczny sposób.

 

 

– Ale czy bezpieczeństwo jest tego warte? – zapytał Nicholas, unosząc brwi. – Dużo nas tutaj, a pan jest sam. Nigdy nie myśleliście o tym, żeby… – zastanowił się nad doborem odpowiednich słów – zostać królem tego zamku?

 

 

Owszem, mógł wyjść na wycieczkę na zewnątrz w asyście swoich androidów. Mógł nawet zaprosić na nią sąsiadów, żeby było weselej. Ale i tak nie mogli się zbytnio oddalać od swoich rezydencji. Tam było zbyt niebezpiecznie. Tam czaiły się zarazy i niedobrzy ludzie siejący chaos.

 

 

– Naprawdę wierzysz w to, że jesteś… maszyną? – Nicholas uniósł brwi ze zdziwienia.

 

Ted przykrył się kocem i odwrócił plecami do Nicholasa. Ten otworzył lekko usta, zszokowany tym, co przed chwilą usłyszał.

 

Bogacze wymagali od służących bezwzględnej wierności.

 

Wszystko to określały warunki umowy. Wyjątkowo zawiłej i skomplikowanej. Wedle zawartych w niej zapisów nie można było choćby używać pewnych słów, które uznano za „negatywne”. Pan domu, Louis Semathery, miał zaś prawo odnosić się do każdego służącego mianem „androida” i traktować go jako robotycznego człowieka.

 

Nicholas wstał ze swojego łóżka i razem z Ellen wyszli ze wspólnego pomieszczenia. Jej granatowe ogrodniczki były całe umorusane smarem, z kieszeni wystawały klucze i śrubokręty.

 

Po kilku chwilach szybkiego marszu przez sieć korytarzy dotarli wreszcie do kuchni, oświetlonej zimnym światłem i niemal sterylnie czystej.

 

– Na pewno to zajmie trochę czasu. Teraz musimy zająć się zmywarką, mam już wszystkie rzeczy.

 

 

Louis Semathery nie chciał widzieć w nich ludzi. Chciał wierzyć, że naprawdę są ślepo posłusznymi maszynami, które wiernie imitują emocje, ale w rzeczywistości ich nie odczuwają. Chciał czerpać korzyści wynikające z ich pomocy, lecz jednocześnie nie musieć walczyć z ciężarem spoczywającym na sumieniu.

 

Kiedy byłem dzieckiem, marzyłem o świecie, w którym wszyscy byliby pod moją absolutną kontrolą. Świecie, w którym nie musiałbym słuchać już ani mamy, ani taty, ani nauczycieli, tylko oni mnie. Świecie pełnym robotów gotowych spełniać wszystkie moje rozkazy. I to dziecięce marzenie ostatecznie się spełniło, stając się moim koszmarem.

 

Nicholas postanowił, że odnajdzie pana Semathery’ego. Pewnie groziło mu niebezpieczeństwo. A przecież nie można przez brak działania dopuścić, aby człowiek doznał jakiejś krzywdy.

Służący ruszył w dół drogi, czując delikatne mrowienie wokół kołnierza.

 

Ok. A teraz już o samym tekście. Jest tu pomysł na katastrofę, może nie oryginalny, ale nie musi być. Wręcz zgadzam się z Tobą, że jeśli nastąpi zagłada, to zacznie się prozaicznie. Choć sama przyczyna katastrofy nie ma tu większego znaczenia i nie jest istotą tekstu. Istotą są skutki, które niestety są nieprzekonujące, pełne sprzeczności i stereotypów, a wszystko to okraszasz jednowymiarowymi bohaterami.

Na początek kilka słów o sprzecznościach.

Louis prosi androida o coś tak istotnego, jak wybranie książki, gdzie równocześnie zachowuje się autorytarnie „groźnie spoglądając” przy byle błędzie.

Nicholas wydaje się mieć bardzo logiczne przemyślenia, a jednocześnie trudności z prostymi sformułowaniami, patrz „zostać królem tego zamku”, które brzmi groteskowo i niewiarygodnie. Z jakiej racji miałby w przyszłości przyjść mu do głowy akurat król i zamek zamiast bieżących określeń? Nie jest przecież wieśniakiem z gór żyjącym w czasach średniowiecza.

No i buntownicza Ellen, która akurat podczas naprawiania zmywarki, postanowiła wprowadzić Nicholasa w swój sekretny plan. To sobie wybrała moment. Pomijam fakt sterylnej kuchni, tyrana Louisa i jej umazanych smarem spodni w tejże kuchni. Choć nie, nie pomijam. Mam bowiem wrażenie, że widziałeś wszystkie części Transformersów i zbudowałeś bohaterkę podobną do pięknej brunetki, która paraduje tam w obcisłych spodenkach, umazana smarem i której co druga scena na ekranie zawiera jakieś ukryte, albo i nie, seksistowskie podteksty. Widziałem tylko jedną część, ale to zapamiętałem. :) Tylko wracając do powagi, na Boga, to film. To weekendowa rozrywka, nastawiona na zysk, a która niewiele ma wspólnego z rzeczywistością, i mówię tu o zachowaniach, a nie robotach. Bo czy przyjdzie tu ktokolwiek, kto powie, że w serwisie wyszła do niego z warsztatu piękna pani (jakakolwiek pani) umorusana smarem i opowiadała mu, jak to naprawiła sprzęgło i skrzynię biegów? Nie chcę tu słuchać, że ktoś widział na blogu, YT, czy customych garażach, bo to promil z procenta. Wickedzie, pisząc poważny tekst, opisuj poważne, REALNE sytuacje. Bo Twoje opowiadanie to jak scenariusz właśnie a'la Transformers.

Nie wiem też, skąd bierze się pogląd, że miliarderzy to tacy jednowymiarowi, tępi tyrani. Przecież żeby zarobić miliony, nie mówiąc o miliardach, trzeba mieć łeb na karku. Nawet gdy dzieje się to niezgodnie z prawem itd., to wymaga złożonego, silnego charakteru, osobowości, pomysłowości, determinacji, talentu i wielu innych cech. A co robi Twój bohater? Przytacza na końcu marzenie z dzieciństwa. Naprawdę? Ja też marzyłem, jak byłem dzieckiem. Chciałem być kierowcą Tira, a moja kuzynka od małego wołała, że zostanie księżniczką. Jednak w końcu każdy dorasta i nasze dziecięca marzenia się zmieniają. Na pewno takie. Mamy już bowiem doświadczenie życiowe, wiedzę i własne postrzeganie świata, które skutecznie nas z nich leczy. I Twój Louis w pewnym wieku też przestałby marzyć o słuchaniu mamy czy taty oraz o robotach, które spełniają wszystkie jego rozkazy. Przynajmniej w formie, jaką nam przedstawiasz. Całe jego zachowanie przestawiłeś tak, że znacznie bliżej mu do nastolatka, niż dorosłego mężczyzny, wpakowując mu w usta dziwne zwroty, na przykład o „niedobrych ludziach siejących chaos”. Rany, Wickedzie, czy kiedykolwiek użyłeś w życiu takiego sformułowania? Słyszałeś je od kogoś? Niedobrzy ludzie zagłosowali w sejmie, niedobrzy ludzi napadli na sąsiada? Może gdzieś u księdza czy Amiszów…

Podobnie nierealnie zachowują się wszystkie androidy/ludzie. Skąd pomysł by wtłaczać w nich mentalność rodem z niewolnictwa wojny secesyjnej? Też z filmów? Bo naprawdę wiele rzeczy pachnie mi tu kinem klasy B. Albo ta nieszczęsna, „wyjątkowo zawiła i skomplikowana” umowa. Po co taka umowa z ludźmi, którzy wręcz słabo formułują myśli i w zasadzie nic nie mają, a co za tym idzie, nic nie będzie można od nich wyegzekwować?

 

Niestety w tym opowiadaniu jest dobry tylko krótki, ostatni akapit. Reakcja Nicholasa, aby odnaleźć pana Semathery’ego. Nie spodziewałem się takiego zakończenia, ale brzmi to bardzo wiarygodnie i logicznie. Dlatego małe brawa za finał.

 

Rozczarowany jestem Wickedzie, chociaż ludzkie emocje i zachowania to nie jest Twoja mocna strona. W odróżnieniu od światotwórstwa, którego nieraz dałeś niezłą próbkę. Pamiętaj też, że zawsze wypowiadam się o tekstach, nie Autorach.

 

Pojawiłem się po roku z myślą o ciekawych opowiadaniach. Zacząłem więc od zeszłorocznych piórek, a tu taki zonk na starcie… Przypomniał mi się mój ostatni komentarz sprzed roku pod opowiadaniem Drakainy i coś widzę, że trzeba jeszcze z rok pobyć w niebycie. Chyba, że trafi tu przypadkiem jakiś z nielicznych starych użytkowników, którzy jeszcze mnie pamiętają i przywołają bardzo dobre, zeszłoroczne opowiadania. Z naciskiem na bardzo.

 

Pozdrawiam.

@Darcon

 

Dziękuję za przeczytanie :)

 

 

Jaki to jest krzywy, a jaki prosty uśmiech? Masz jeszcze kilka takich kwiatków. Unoszące się co jakiś czas brwi, lekko otwarte usta czy groźne spojrzenia. Na Twoim poziomie pisarskim nie powinny już pojawiać się błędy początkujących.

 

 

Tych kilka przykładów powinno w zasadzie wystarczyć jako odpowiedź na Twój komentarz.

Dla wyjaśnienia dodam jeszcze, że postaci czasami wypowiadały się w dziwny, zawoalowany sposób nie dlatego, że miały taki styl mówienia, tylko dlatego, że starały się omijać system detekcji słów kluczowych zdradzających agresywne zamiary.

 

– Nie boisz się…?

– Kogo? Głosu mówiącego z sufitów? Jest niewiele bardziej inteligentny od dawnych smartfonowych asystentów. Nie mają tu superkomputerów, to system montowany na szybko przez szczury uciekające z tonącego statku. Nasłuchuje nas, owszem, ale nie analizuje wszystkiego, żeby oszczędzać zasoby. Jego działanie opiera się na wyłapywaniu słów kluczowych, które zdradzają niedobre zamiary lub są powiązane z niewygodnymi tematami. Banalnie proste do ominięcia.

 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nie czytałem żadnej z wymienionych pozycji, więc nie mogę się na ich temat wypowiedzieć. I rzeczywiście, unoszenie brwi często się spotyka i nie brzmi tak groteskowo, jak krzywy uśmiech, który jak widać, nie zdarza się tylko początkującym. Co nie zmienia faktu, że takie ustne czynności uważam za błąd i wyjaśniłem dlaczego. Z wypowiedziami rozumiem, ale nie widzę tego tak wyraźnie w tekście.

Mój poprzedni komentarz mógł wybrzmieć czepialsko, choć staram się zachować granicę między krytyką, a zwykłym przyp… się. Mogło tak się stać dlatego, że czytałem przynajmniej kilka bardzo dobrych Twoich opowiadań i ich kontrast z powyższym trochę mnie ruszył.

Pozdrawiam.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

@Darcon

Rozumiem. Też nie uważam tego tekstu za swój najlepszy, na liście “zadowolenia z własnego dzieła” znalazłby się gdzieś na dalszej pozycji.

 

@Anet

Dziękuję za przeczytanie :) 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nowa Fantastyka