- Opowiadanie: Klaymen - Wieża siedmiorga

Wieża siedmiorga

Tekst ukazał się w NF 05/20.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Użytkownicy II, Użytkownicy IV

Oceny

Wieża siedmiorga

Wieża siedmiorga

 

 

Światło słoneczne wpadało do komnaty, zwiastując nowy dzień i nowe nadzieje. Corentin zwlókł się z łóżka nieśpiesznie, niemal opieszale, nabił dębową, inkrustowaną srebrem fajkę i podszedł do okna.

– Widziałaś, ilu ich jest? – spytał, dokładając wszelkich starań, aby ton jego głosu nie zdradzał niepokoju.

Odpowiedź wypłynęła spod kołdry głosem głębokim i nieco rozespanym:

– Liczebnością z nami nie wygrają.Corentin pokiwał głową w zamyśleniu, pykając przy tym z fajki. Jego uwagę przykuła opadająca na podłogę kołdra, spod której wyłoniła się naga Adelice. Mag lawirował wzrokiem pomiędzy niemrawymi manewrami rozłożonych pod Wieżą wojsk a równie gnuśnymi ruchami czarodziejki; ta oparła się o wezgłowie i zabrała za piłowanie paznokci, wprawiając tym ruchem piersi w fascynujące drżenie. Na chwilę wojsko przegrało batalię o uwagę Corentina.

– Chyba zapominasz, że to my władamy magią – dodała czarodziejka. Jej beztroska tylko go rozdrażniła. Ponownie wyjrzał za okno.

– Może i tak. Ale coś wisi w powietrzu.

Znudzona Adelice wywróciła oczami.

– Przecież nie będą szturmować Wieży. – Uśmiechnęła się tym swoim szelmowskim uśmiechem, który Corentin tak uwielbiał; jednak tym razem czarodziej nie zwrócił na niego specjalnej uwagi.

Myśli zaprzątały mu ostatnie wydarzenia. Jak na jego gust sytuacja zmieniała się zbyt dynamicznie: w połączeniu z parnym powietrzem napięcie stawało się nieznośne.

– Jeśli ich odeprzemy, cesarz i tak przyśle więcej wojsk. Nałoży embargo i nic nam po magii.

Adelice wyciągnęła przed siebie dłoń i poczęła podziwiać efekty swej pracy.

– Histeryzujesz. Nie odważy się.

– Jak to sobie wyobrażasz? Przegramy wojnę, nawet jeśli wygramy bitwę. On nie odpuści. Nie tu. Nie teraz.

– Póki co, żołnierzyki tylko polerują miecze i kręcą się w kółko pod Wieżą. To zwykła demonstracja. Nie odważą się zaatakować.Corentin wystawił głowę za okno i rozejrzał się w obie strony. Wyglądało, jakby u bram Uzel rozłożył się cały legion.

– Nie byłbym tego taki pewien – odparł.

Adelice odrzuciła pilnik i wygodnie wyciągnęła się na posłaniu.

– Och, zamknij się wreszcie i wracaj do łóżka.Mag spoglądał na przemian to na okno, to na Adelice, po czym odłożył fajkę na kamienny parapet i skierował się w objęcia kochanki.

 

***

 

Zgodnie z rozkazami pułkownik Virta rozstawił obóz i czekał na dalsze instrukcje. Od kilku dni nie otrzymywał żadnych wiadomości, obóz zamarł więc w atmosferze nerwowego oczekiwania. Pułkownik zdążył już dziś ostro przemusztrować żołnierzy, właściwie bardziej z nudów aniżeli z rzeczywistej potrzeby. Przechadzał się teraz wśród namiotów, obserwując bacznie, czy wszystko funkcjonuje jak należy.

Na to wyglądało – żołnierze trwali zwarci i gotowi. Po prawdzie nie mogło być inaczej: cesarskie wojsko zawsze słynęło z wysokiej dyscypliny. I może właśnie dlatego, jak uczyła historia, mało która armia była w stanie stawić mu opór. Tym razem żołnierze nie mieli jednak do czynienia ze zwykłym przeciwnikiem. Virta spojrzał na Wieżę i mimowolnie się wzdrygnął.

Nie był upoważniony do dalszych działań. Wykonał wszystko, co do niego należało – przybył, rozłożył obóz i teraz czekał z armią pod samą Wieżą. Żywił głęboką nadzieję, że nie dojdzie do żadnego incydentu, przynajmniej dopóki ktoś nie przejmie od niego dowodzenia. Wtedy nie będzie to już jego sprawa.

Jak na razie nikt do Wieży nie wchodził, ani też z niej nie wychodził. Było cicho. Jak na gust Virty nawet zbyt cicho. Czy dojdzie do oblężenia? Pułkownik brał już udział w wielu kampaniach, ale jeszcze nigdy nie stawiał czoła czarownikom. Uważał się za człowieka prostego, fachowca w swoim rzemiośle, i nie miał nic przeciwko walce z największymi nawet wojownikami, jednak magia pozostawała daleko poza jego kompetencjami. Nie miał pojęcia, do czego zdolni są czarownicy, dlatego też wizja szturmu na Wieżę go przerażała. Pułkownik wątpił, by ktokolwiek w historii się na to poważył.

Spojrzał na uwieńczoną iglicą cebulastą kopułę zdobiącą szczyt Wieży, błyszczącą w upalnych promieniach słońca. Sięgająca samych niebios konstrukcja nie robiła już na nim tak wielkiego wrażenia, jak w chwili gdy ujrzał ją po raz pierwszy, ale i tak wciąż wzbudzała prawie nabożny lęk. Wydawało się niemal niemożliwe, aby ludzkie ręce wybudowały coś tak ogromnego. Wieża była jak wyzwanie rzucone bogom, a Virta nie zamierzał mieszać się w ich sprawy.

Z zamyślenia wyrwał go rozgorączkowany krzyk.

– Pułkowniku!

Virta obrócił się w stronę zasapanego żołnierza.

– Słucham, kapitanie.

Ten podbiegł i zasalutował.

– Wiadomość od gońca.

Pułkownik jednym ruchem odebrał zalakowany rulonik, złamał pieczęć i zaczął czytać. Z każdym zdaniem oczy otwierały mu się coraz szerzej.

– Cały obóz w stan gotowości! – krzyknął. – Wszystko ma lśnić! Cesarz zjawi się tu osobiście!

 

***

 

– Spóźniliśmy się? – spytała Adelice, gdy razem z Corentinem weszła do komnaty obrad Wieży.

– Prawie – mruknęła w odpowiedzi Enora. Na twarzy pucułowatej czarodziejki Adelice z radością dostrzegła zazdrość i zażenowanie: uwielbiała irytować Enorę, dlatego w odpowiedzi jeszcze tylko się rozpromieniła.

Ponieważ byli już w komplecie, reszta stojących do tej pory i dyskutujących zawzięcie czarodziejów zaczęła zajmować miejsca. Siedem ustawionych w okrąg kamiennych siedzisk wyłożonych było aksamitnymi poduszkami w siedmiu jaskrawych kolorach, które zdecydowanie dodawały życia ponuroszarym barwom komnaty. Kunsztownie zdobiony kandelabr o sześciu ramionach uwieńczonych stalowymi kulami stał wtopiony w kamienny stół usytuowany na środku pomieszczenia.

Zamiast zwyczajowego krążenia wokół tematu, czarodzieje tym razem zaczęli od sedna sprawy.

– Cesarz stawi się osobiście – poinformowała Enora, gdy tylko wszyscy usiedli. – Przekroczył już Góry Danarskie.

– Że też ten głupek musiał dać się zabić – warknął Jodoc, przeczesując nerwowym ruchem swe długie, tłuste włosy. – Od początku mówiłem, że to kiepski pomysł, żeby przyjmować na naukę syna cesarza.

– Książę Reino miał silne magiczne predyspozycje i gdyby nie ten wypadek, mógłby stać się potężnym czarodziejem – oznajmił Corentin.

– Dość! – zagrzmiał arcymistrz Tanguy, na co wszyscy ucichli. Stary czarodziej miał w zwyczaju wysłuchać kilku opinii przed zabraniem głosu, w końcu jednak i jemu puściły nerwy.

– Nie zamierzam ponownie wałkować tej rozmowy. Zebraliśmy się tu, żeby ustalić wspólne stanowisko podczas negocjacji.

Pierwsza odezwała się Maëlle, czarodziejka o przenikliwym spojrzeniu i zaciętym wyrazie twarzy.

– Proponuję trochę ich powybijać, aby nasza pozycja do negocjacji była lepsza – zaproponowała z rozbrajającym wzruszeniem ramion. – Odechce im się grożenia Wieży.

– Dotychczas wydawało mi się, że w Radzie zasiadają wyłącznie mądrzy czarodzieje. Najwyraźniej się myliłam – oznajmiła Enora.

Maëlle już szykowała się do odpowiedzi, ale powstrzymało ją piorunujące spojrzenie Tanguya.

– Przypuśćmy, że ich pozabijamy… – zaczął Raimonds. Corentin z lekkim rozbawieniem zauważył, że odbijająca światło świecy łysina czarodzieja służy w komnacie za dodatkowe oświetlenie.

– …wtedy niechybnie pojawią się następni. Będzie z tego tylko więcej kłopotów.

Większość czarodziejów pokiwała głowami. Zachęcony Raimonds kontynuował:

– Przypominam, że cały Lannion należy do cesarza. W tym lasy, które dostarczają nam drewna, pola, które nas żywią, oraz pobliskie miasteczko, z którym handlujemy.

Rozległy się pomruki aprobaty.

– Co w takim razie? Chcesz się poddać? – zapytała Adelice.

– Będziemy musieli się poddać – odpowiedział. – Prędzej czy później.

– Wieży nikt nigdy nie zdobył – zakomunikowała Maëlle. – To przecież forteca. Zapasów też mamy dość. Nic, tylko się okopać.

– O czarodziejach krąży już wystarczająco dużo ponurych historii – odparł Raimonds. – Powinniśmy dbać o opinię. Dać się poznać jako ludzie światli i rozsądni.

– W końcu będziemy musieli wyjść. Poza tym, naszym obowiązkiem jest obrona nowicjuszy – odrzekł Corentin.

– Zastanówmy się, jakie implikacje miałoby poddanie się – rzucił Tanguy.

Przez salę przebiegł niespokojny szmer. Corentin rozejrzał się po zgromadzonych.

– Na pewno cesarz będzie chciał przeprowadzić własne śledztwo – oznajmił. – Do tego, jak przypuszczam, będzie chciał ustanowić namiestnika.

– Nie możemy dopuścić do ujawniania naszych praktyk! – zagrzmiał Jodoc. – Co dzieje się w Wieży, zostaje w Wieży!

– Chyba na serio nie rozważacie kapitulacji? – prychnęła Adelice.

– Najprościej byłoby wydać ciało cesarzowi – stwierdził Jodoc.

– W istocie, najprościej. Ale może powinniśmy skupić się na rozwiązaniach możliwych do zrealizowania. – Corentin popatrzył mu prosto w oczy. Jodoc pierwszy odwrócił wzrok.

– Wszelkie iluzje odpadają – przypomniała Enora. – Cesarz ma własnych zaklinaczy.

– Wygląda, jakby wszystko sprzysięgło się przeciwko nam! – wybuchnął Jodoc. – Nie dość, że zginął, to jeszcze w taki sposób…

– Nie zgadzam się na cesarskiego namiestnika w Wieży – oznajmiła Adelice, kręcąc głową. Jej gesty pełne były tego szczególnego majestatu, jaki charakteryzuje osoby niezmiernie pewne siebie. Ostro zarysowane kości policzkowe wraz ze spiętymi w kok włosami tylko potęgowały to wrażenie.

– Na jakieś ustępstwa trzeba będzie pójść – powiedziała Enora.

– Przecież to my dysponujemy potęgą, o jakiej ten staruch mógłby tylko pomarzyć – rzuciła Maëlle. – To my jesteśmy magami! To on ma się bać nas, nie na odwrót!

– Droga Maëlle, przypominasz mi siebie samego sprzed lat.… – Tanguy uśmiechnął się niewyraźnie. – Nie możemy jednak przestać liczyć się z resztą świata.

– Dlaczego nie? – Jej oczy zabłysły nieprzyjemnie.

Tanguy westchnął.

– Po to mamy moc, żeby z niej korzystać. Po słowach Maëlle rozległy się pomruki aprobaty.

– Dalej będziemy robić swoje – oznajmił Raimonds. – Większości z was i tak interesują tylko księgi, a tych nam nie zabiorą. Co najwyżej zabronią niektórych eksperymentów, żeby było tu, jak to zapewne określą, „bezpieczniej”.

– Takie eksperymenty i tak będzie można przeprowadzać w zamknięciu. Mamy przecież wiele tajemnych komnat – podpowiedziała Enora.

– Ci jego zaklinacze i tak nie mają pojęcia o prawdziwej magii. Pozwólmy cesarzowi myśleć, że wyjdzie na porozumieniu lepiej – oznajmił Raimonds.

– Jest jeszcze jedna opcja, o której dotychczas nie wspomnieliśmy… – rzucił Corentin.

Wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę.

 

***

 

Virta nie mógł dopuścić, by cesarz zjawił się w obozie bez należytego powitania, toteż zebrał kapitanów i wyjechał mu naprzeciw. Zaraz za obozem dostrzegł jaskrawą czerwień i żółć liści, zrywających się z gałęzi przy mocniejszych powiewach wiatru. Widok ten przypomniał mu rodzinne Paltamo; ostatnio coraz trudniej było mu ignorować takie myśli.

– Pułkowniku! Musi pan to zobaczyć!

Virta spojrzał na podwładnego, który zdążył już wjechać na niewielkie wzniesienie, skąd rozpościerał się widok na całą równinę. Gdy Virta dojechał na szczyt, serce zabiło mu szybciej.

Cesarski orszak wylewał się z lasu niczym wielka powódź. Pułkownik pomyślał, że tak licznej armii nie widziano w Lannionie od czasów podboju tego kraju przez Imperium. A przecież pod Wieżą obozował jeszcze cały pułk.

Sam cesarz Tapio V Pellonpää otoczony był gronem ważnych osobistości, po jego bokach jechali marszałek Sciacca i konsul Panula. Virta dostrzegł też kilku generałów. Uderzył go fakt, że cesarz wcale nie był ubrany szykowniej od pozostałych, czego można by się spodziewać po władcy. Tapio nosił się po żołniersku; na kolczugę zarzuconą miał jedynie białą opończą z centralnie umieszczonym na niej czerwonym słońcem o rozchodzących się promieniach. Symbol cesarstwa.

Gdy zbliżyli się na odległość umożliwiającą rozmowę, Virta zsiadł z konia i ukląkł przed najważniejszą osobą w państwie. Pułkownik skłonił się z czcią i szacunkiem, jeśli bowiem coś miało dla niego znaczenie, była to wiara w rangę i stopnie. Wiekowy cesarz spoglądał na wszystko jakby od niechcenia.

– Powstać – rzucił. – Raport, pułkowniku.

Gdy Virta wstał i spojrzał na cesarza, uświadomił sobie, że jest on mniejszy, niż go sobie wyobrażał. Mimo to ruchy i gesty Tapiona dobitnie świadczyły o jego majestacie – od razu znać było, że mężczyźni dużo od cesarza więksi nie śmieliby się mu sprzeciwić. Zaciętość i zdecydowanie na twarzy władcy sprawiły, że Virta od razu przypomniał sobie o przydomku cesarza: Nieugięty.

– Wróg oblężony i odcięty od dostaw i odwrotu.

– Stan armii?

– Żołnierze gotowi do uderzenia.

– Morale? – Pułkownik na moment się zawahał, co nie uszło uwadze cesarza. Virta zrozumiał, że nie ma sensu kłamać.

– Morale… Nikt nigdy nie walczył przeciwko czarownikom z Wieży, wasza wysokość..

– Mam rozumieć, że wolelibyście być gdzie indziej, pułkowniku?

Virta poczuł, jakby ktoś ścisnął mu żołądek. Zimny pot oblał go w jednej chwili.

– Oczywiście, że nie. Chwała cesarstwu!

– Chwała. Przejmuję dowodzenie.

Cesarz popędził konia, kierując się w stronę obozu. Za nim podążył marszałek z konsulem, który rzucił na odchodne niespokojne spojrzenie. Pułkownik odetchnął nerwowo, lecz z ulgą. Dosiadł wierzchowca i ruszył za pozostałymi.

 

***

 

– Odbiło ci, Corentin? Całkiem postradałeś zmysły? Zawsze wiedziałem, że jesteś szalony, ale że aż do tego stopnia? – Żyła na czole Jodoca pulsowała, jakby chciała wydostać się spod skóry.

– Całkiem, całkiem – rzekła Maëlle, kiwając z uznaniem głową. – Ale i tak uważam, że powinniśmy wrzucić im do obozu kilka piorunów kulistych.

– Ten plan jest na tyle szalony, że… może się udać – dodała Adelice, pełna niekłamanego podziwu dla kochanka.

– To chyba jedyny sposób, by zapobiec rozlewowi krwi – westchnął Corentin.

Enora wzruszyła ramionami.

– Jeśli ma to nam zapewnić spokój i niezależność, to jestem skłonna się zgodzić. Ale strasznie to ryzykowne.

– Zatem głosujmy – oznajmił Tanguy. – Kto za, a kto przeciw?

Stalowe kule kandelabrów po kolei otwierały się z cichym pyknięciem. W trzech z nich płonęły płomyki żółte, w trzech błękitne.

Spojrzenia wszystkich skierowały się na Tanguya. Zgodnie ze zwyczajem głos arcymistrza był jawny i oddawany ostatni. Wszystko ma swoją cenę, pomyślał Corentin, patrząc na pokrytą zmarszczkami twarz ich przywódcy.

– Powinienem przywyknąć, że nie ułatwiacie mi decyzji – westchnął arcymistrz. Przez chwilę wpatrywał się w kandelabr. – Skłaniam się ku pomysłowi Corentina. A skoro to postanowione, poproszę cię o asystę w negocjacjach, Mistrzu Słów. I ciebie, Mistrzyni Wzorów.

Raimonds i Enora podnieśli się z miejsc.

Gdy wezwani czarodzieje zaczęli wychodzić, Corentin podszedł do Adelice, prowadzącej rozmowę z Maëlle.

– O co chodzi? – spytał.

– To się jeszcze okaże – odparła i czarodziejki też opuściły komnatę, szepcąc coś do siebie. Płomyki kandelabru zgasły i kule zatrzasnęły się cicho.

 

***

 

Virta niespokojnie zbliżał się do umówionego punktu negocjacji: namiotu postawionego naprędce w połowie drogi między obozem wojsk a wejściem do Wieży. Jako dowódca pułku miał zaszczyt eskortować cesarza wraz z jednym z generałów, marszałkiem i konsulem. Zdawał sobie sprawę, że jego ochrona jest na pokaz. Virta wysoko cenił umiejętność walki swoją i swoich ludzi, ale czy byłby w stanie uratować cesarza, gdyby czarownicy zaczęli rzucać zaklęcia? W duchu liczył na to, że ludzie spędzający większość życia z księgami okażą się cywilizowani.

Zazwyczaj widywał raczej szamanów czy wioskowych uzdrowicieli, którzy przecież żadną miarą nie mogli równać się ze słynnymi czarownikami z Wieży. Ci, wysoko postawieni, z racji prestiżu pojawiali się poza Wieżą rzadko, a i to niemal wyłącznie w towarzystwie bardzo znaczących osobistości, a pułkownik przecież nie obracał się w tego typu kręgach. Wiedział jednak, jak wykonywać swoje obowiązki. Stopniowo piął się w wojskowej hierarchii tyleż długo, co uczciwie i wytrwale. Przypuszczał, że u czarowników wygląda to podobnie – pod warunkiem, że są ludźmi i targają nimi ludzkie namiętności, czego jednak nie był pewien.

Gdy cesarz przybył na miejsce, szczęknęły zawiasy i brama Wieży zaczęła się otwierać. Virta nabrał powietrza i zamarł w wyczekiwaniu. Za ciężkimi drzwiami pojawiła się delegacja czarowników.

W pierwszej kolejności rzuciła mu się w oczy jaskrawa kolorystyka ich strojów. Virta nie wiedział, czy to przejaw zwykłej ekstrawagancji, czy też oznaczenie hierarchii. Jeśli to drugie, to w żaden sposób nie odgadłby tego po kolorach; nie miały nic wspólnego z cesarskimi oznaczeniami stopni.

Kobieta po lewej ubrana była na granatowo, idący w środku starszy mężczyzna na żółto, natomiast nieco zgarbiony łysy, idący po prawej, na pomarańczowo.Pułkownik potrafił całkiem nieźle odczytywać subtelności ludzkich charakterów i nastrojów, do tego mylił się niezmiernie rzadko. W ruchach, twarzach i sposobie chodzenia czarowników dostrzegał siłę, pewność siebie, a także nieco arogancji. Pomimo podeszłego wieku żadne z nich nie sprawiało wrażenia słabości i zniedołężnienia. Vircie przyszła na myśl silna osobowość cesarza i dziękował w duchu, że sam będzie tylko stał na warcie pod namiotem, w którym miało dojść do negocjacji. Oczyma wyobraźni widział już latające tam iskry.

Gdy czarownicy podeszli bliżej, pułkownik zwrócił uwagę na zawieszone na ich szyjach kryształy, w kolorach odpowiadającym, jakżeby inaczej, reszcie ubioru. Od naszyjników bił hipnotyzujący blask i Virta zmusił się, by odwrócić wzrok. Mówiło się, że kumulują one magiczną moc. Pułkownik już wiedział, że czarowników będzie ciężko do czegokolwiek zmusić. Tymczasem cała szóstka delegatów weszła do skleconego naprędce namiotu i przystąpiła do rozmów.

 

***

 

Corentin leżał na łóżku w swej komnacie, wpatrując się w kamienny sufit. Próby skupienia się na jakimkolwiek zajęciu spełzały na niczym; rozmyślał więc o wojsku, możliwych implikacjach i swoim planie. Myślał o Adelice, która od czasu narady zaczęła go unikać. Na myśl, że jego kochanka spędza czas z Maëlle, poczuł ukłucie zazdrości. Miał nadzieję, że irracjonalne.

Myślał też o negocjacjach. Przypominał sobie cały ciąg wydarzeń, który doprowadził do tego miejsca. Niefortunna śmierć Reina zbiegła się w czasie ze śmiercią jego brata. Byłby to ogromny zbieg okoliczności? Zwyczajny przypadek? Jeśli magia nauczyła czegoś Corentina, to na pewno nie ślepej wiary w przypadki.

Ginie jeden syn cesarza. Następnie okazuje się, że w tym samym czasie ginie drugi. Cesarz dowiaduje się o śmierci jednego z bliźniaków i posyła po drugiego, który został zaprzysiężony Wieży. Do jakiegoś stopnia władca na pewno zdaje sobie sprawę, że młodszy syn jej nie opuści. Tak jednak jak Gildia uważa się za apolityczną, tak cesarz uważa się za najważniejszego. Nie jest ponad prawem. On jest prawem.

Cesarz pisze list, w którym domaga się przyjazdu syna – jedynego pozostałego przy życiu – który mógłby odziedziczyć po nim władzę i zachować ciągłość dynastii. I wtedy, przyciśnięty do muru brakiem spadkobiercy, dowiaduje się o śmierci drugiego potomka. Do polityki i gry wpływów wkradają się emocje.Corentinowi pozostawało liczyć na to, że jego plan zadziała.

 

***

 

Virta wraz z małym oddziałem straży czuwał niespokojnie przy wejściu do namiotu. Choć w powietrzu wyraźnie czuć było już chłodne zapowiedzi jesieni, i tak pocił się niemiłosiernie. Co chwila ze środka dochodziły podniesione głosy. Pułkownik wymieniał spojrzenia z pozostałymi zbrojnymi. Widział, że oni również mają nerwy napięte do granic wytrzymałości.Nastąpiło poruszenie i czarownicy wyszli z namiotu. Tym razem Virta nie był w stanie odczytać czegokolwiek z ich twarzy. Nieśli ze sobą zwinięty pergamin. Zatrzymali się w miejscu, w którym żołnierze blokowali drogę. Virta nagle znalazł się na wprost delegacji czarodziejów.

Na jego szczęście z namiotu wyłonił się także cesarz. Pułkownik spojrzał w jego kierunku i Tapio V Pellonpää kiwnął głową, a nawet, jak wydało się Vircie, na moment się uśmiechnął.

Pułkownik dał znak i żołnierze rozstąpili się, umożliwiając czarownikom przejście. Odetchnął z niekłamaną ulgą. Wyglądało na to, że sytuacja jest opanowana.

Powietrze było gorące i parne, lepkie i nieruchome. Gęstością przypominało miód, zapachem pot. Jakby samo niebo pociło się z gorąca. Po wcześniejszym chłodzie nie zostało ani śladu. Virta spojrzał w górę. Nie było widać choćby chmurki, a jedynie krystalicznie czysty błękit. Gdyby nie nieco pożółkłe już liście, można by pomyśleć, że to środek lata.

Ależ dobrze będzie znów ujrzeć rozluźnionych żołnierzy. Upomnieć ich za grę w karty, usłyszeć wybuchy śmiechu. Wyraźnie ich to wszystko przerastało. Prostych żołdaków nie interesuje wielka polityka. Ani tym bardziej magia. Chcą jedynie dobrze wykonać swą robotę i otrzymać zapłatę. Nie ma się co dziwić ani mieć do nich o to pretensji. To, co wynegocjowano, nie należało już do ich zmartwień. Liczył się fakt, iż w wyniku udanych rokowań opuszczą to przyprawiające o dreszcze miejsce.Pułkownik uśmiechnął się i rozluźnił. I wtedy zmroziły go słowa cesarza do marszałka Sciakki. Stali obaj przy namiocie, wodząc wzrokiem za magami, i najwyraźniej nic a nic nie robili sobie z obecności pułkownika.

– To nie jest mój syn.

Virta stał jak wryty. Czy czarownicy rzucili jakieś zaklęcie?

– Wydaje im się, że są tacy przebiegli… Że zamachają jakąś wizją ze szklanej kuli i dam się nabrać.

– Co chcesz zrobić? – spytał marszałek, postawny mężczyzna, choć młodszy od cesarza, to i tak doświadczony.

– Zgrywają się, udają wszechmocnych i wszechwiedzących, a w rzeczywistości to banda błaznów o przerośniętym ego.

– Właśnie podpisaliśmy traktat pokojowy.

– Tym bardziej nie będą się spodziewać.

Virta zadrżał.

– Tapio… Czy to aby na pewno rozsądne?

– Może jestem już stary, ale mam jeszcze w sobie ogień ojca Słońce. I nie dam sobą pomiatać.

Niech Uriko ma nas w swojej opiece, pomyślał pułkownik. Wiedział już, że nigdzie się nie wybierają.

 

***

 

Corentin wspinał się do komnaty arcymistrza, zachodząc w głowę, co też knuje Adelice – bo co do tego, że coś knuła, nie miał żadnych wątpliwości. Komnata Tanguya znajdowała się na szczycie Wieży. Gdy do niej dotarł, zapukał do solidnych, dębowych drzwi.

Oczywiście natychmiast same się otworzyły. Arcymistrz siedział za biurkiem w oddali, ze złączonymi w zamyśleniu końcówkami palców.

– Witam, Mistrzu Oglądu.Corentin skłonił się, nieco zakłopotany. Nie spodziewał się tak formalnego przyjęcia.

– Mocy czterech żywiołów, dodajcie nam sił.

– Chciałem ci osobiście podziękować za pomoc.

– Każdy w mojej sytuacji zrobiłby to samo.

Tanguy pokręcił głową.

– Pozostali byli zbyt zajęci kłóceniem się między sobą. Za to ty w trudnej sytuacji wykazałeś się opanowaniem i trzeźwością umysłu. Młodszy mag wzruszył ramionami.

Arcymistrz wstał i przeciągnął się. Kilka kości strzeliło donośnie. Coś w jego ruchach przywiodło Corentinowi na myśl kota. Arcymistrz zaczął przechadzać się wokół biurka.

– Czy znajomy jest ci rodowód panującej rodziny cesarskiej?

– Jeśli mam być szczery, to nie bardzo.

– Cesarz Tapio V miał czterech synów.

– Powinienem to wiedzieć?

Tanguy zignorował to pytanie.

– Pierworodny, Ilpo, zmarł jeszcze jako dziecko. Osmo dożył wieku młodzieńczego, ale dopadły go poty. Z pozostałej dwójki bliźniaków to Eino przymierzany był do roli cesarza. Dlatego też cesarz nie miał zbytnich oporów, by posłać Reina do Wieży. Wtedy wydawało się to rozsądnym rozwiązaniem.

Arcymistrz urwał i zapatrzył się na płynącą za oknem rzekę Tí Lae.

– Trochę się przeliczyłem – zakończył.

– Słucham?

– Spodziewałem się, że rozwinie się to trochę inaczej.

– Co też wasza dostojność ma na myśli?

– Nie podejrzewałem, że Reino będzie miał aż tak wielkie umiejętności magiczne.

– Wasza dostojność… o co właściwie chodzi?

Tanguy westchnął. Corentin pomyślał, że arcymistrz jest już bardzo stary.

– Śmierć Reinona Pellonpää nie była przypadkiem.

Serce Corentina zabiło szybciej.

– Słucham?

– Eino i Reino bardzo się od siebie różnili. Niemniej… byli bliźniakami. W przypadku silnych relacji pomiędzy rodzeństwem tak się niekiedy zdarza. Wszystko wskazuje na to, że Eino zginął w tym samym momencie co Reino. Prawdopodobnie na serce. Zresztą, teraz to i tak już bez znaczenia.

– Czyli…

– Od początku miało to znamiona prowokacji. Syn cesarza w Wieży? Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo o to zabiegałem. Cesarz z własnej inicjatywy w życiu by go tu nie wysłał.

– Dlaczego w takim razie się tutaj znalazł?

Arcymistrz sprawiał wrażenie lekko zakłopotanego.

– Cóż, nasze lobby działa prężnie, sięga nawet serca cesarstwa. Od początku liczyłem na to, że Reino przyczyni się do polepszenia kontaktów z Tapionem. Jego cesarstwo to najmocniejsza potęga w tej części świata i wszystko wskazuje na to, że jeszcze długo się to nie zmieni. Aby Gildia się rozwijała, potrzebna nam zarówno świeża krew, jak i odpowiednie zaplecze finansowe. Czy wiesz, jak bardzo by się nam przydało poparcie cesarza? Reino mógł być pomostem, mógł dać Wieży przyszłość. Gdyby tylko nie zginął…

Corentin nie dał zbić się z tropu.

– Czy Reino musiał zginąć?

– Wiem tylko, że tak naprawdę Wieży potrzebne jest cesarstwo, a cesarstwu Wieża. Jak to jednak osiągnąc, skoro i jedni, i drudzy są zbyt dumni, by jako pierwsi zaproponować rokowania? Nie, to trzeba było osiągnąć podstępem. Czy młody Pellonpää musiał zginąć? Cóż, może i nie. Ale jeśli było to niezbędne dla uzyskania sojuszu…

Corentin zadumał się. Coś w tej układance wciąż się nie zgadzało.

– Dlaczego wasza dostojność mówi mi to wszystko?

– Ponieważ dzięki twojemu pomysłowi z projekcją widma księcia w pozornie beznadziejnej sytucji mimo wszystko osiągnęliśmy porozumienie. I to osiągnęliśmy je nadspodziewanie szybko. Najmniej kontrowersji wzbudziły najistotniejsze sprawy, dłużej spieraliśmy się jedynie o detale. Długo się nad tym zastanawiałem i teraz już jestem pewny. Myślę, że już najwyższy czas, żebyś to ty…

Arcymistrz nie dokończył. Wszystko zagłuszył potworny rumor. Magowie zachwiali się od wstrząsów, z półek pospadały księgi i mikstury, z dachu posypał się pył.

 

***

 

Trzymanie nerwów na wodzy przychodziło Vircie z najwyższym trudem. Wszyscy wokół wykonywali rozkazy jedynie z pozornym opanowaniem.

Ostrzał trwał.

Katapulty miotały kolejne pociski. Pułkownik nie miał czasu zastanawiać się nad tym, jak do tego doszło. Konflikt wyglądał już na zażegnany, a teraz zamiast rozkazu do powrotu Virta wydawał komendy do kolejnych wystrzałów. Ognie bojowe oświetlały niepokojącą ciemność nocy, na tle której złowieszczo prezentowała się sylwetka Wieży. Bas bębnów nadawał rytm wielokrotnie ćwiczonym posunięciom, budząc w żołnierzach przyczajoną rutynę i zagrzewając ich do walki.

Virta próbował przyjrzeć się efektom ostrzału, ale oprócz całunu ciemności widoczność utrudniały mu płonące w obozie ognie.

 

***

 

Corentin z Tanguyem wpadli zdyszani do komnaty obrad Wieży. Wewnątrz wyczarowanej naprędce dźwiękoszczelnej bańki wrzało; wstrząsy odczuwało się co i rusz. Czarodzieje i czarodziejki gestykulowali zamaszyście i głośno sprzeczali się ze sobą. Corentin spojrzał na arcymistrza. Ten sprawiał wrażenie wyjątkowo starego i zmęczonego. Tanguy w końcu podniósł ręce i dopiero teraz pozostali zwrócili na niego uwagę. Na moment nawet trochę się uspokoili.

– Ponieśliśmy porażkę – powiedział wibrującym głosem. – I poczuwam się do wzięcia za to odpowiedzialności. Pozwólcie mi dociągnąć tę sprawę do końca.

– Z całym szacunkiem, arcymistrzu, ale miałeś swoją szansę i nic z tego nie wyszlo – odparła Adelice głosem tak zimnym i wyrachowanym, że Corentinowi aż odebrało mowę.

– Wynik rozejmu świadczy o sile negocjatora. Najwyraźniej nasza delegacja nie stanęła na wysokości zadania, skoro niemagiczny śmiertelnik nic sobie z tych ustaleń nie robi.Corentin wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany.

– Żyjemy w takich, nie innych czasach – kontynuowała Adelice. – Czy nam się to podoba, czy nie, wygląda na to, że stoimy u progu nowego. Szturm na Wieżę oznacza, że obraz czarodziejów przerażających pospólstwo najwyraźniej odszedł w niepamięć. – Powiodła wzrokiem po zgromadzonych. – Innymi słowy, czas na zmiany. Czas pokazać, kto tu powinien rządzić.

Przez komnatę przetoczył się szmer. W szeptach dał się wyczuć ów charakterystyczny rodzaj podniecenia, zwiastującego rewolucję i rozliczenie obecnej władzy. Corentin zadrżał.

– Jakie zmiany masz na myśli? – zapytał Adelice, zaskoczony tak jawnym buntem kochanki.

– Myślę, że najwyższy czas określić kierunek, w jakim zmierzać będzie Gildia w najbliższych latach. I moim zdaniem nie ma tam miejsca dla cesarstwa.

Na widok ognia w jej oczach mag mimowolnie się wzdrygnął.

– Ten… pies nie okazał szacunku należnego nam z racji naszej pozycji!

– Do tego złamał postanowienia ledwie podpisanego traktatu! – syknęła Maëlle. Oczy i nozdrza rozszerzyły się jej szeroko, jakby upajała się atmosferą przewrotu.

– Nie chciałem dopuścić do rozlewu krwi! – warknął Tanguy.

– Wygląda na to, że ta decyzja nie będzie zależała już od ciebie, arcymistrzu – rzekła zimno Adelice. – Najwyraźniej twoja rola w tej historii dobiegła końca.Corentin w końcu zrozumiał, że Adelice jest dla niego kompletnie obcą osobą, która nigdy nie dopuściła go do swych prawdziwych myśli. Pomimo czasu spędzonego razem nigdy nie odsłoniła się na tyle, by pozwolić się poznać.

Stanęła teraz naprzeciwko arcymistrza. Była od niego trochę niższa, jednak jej włosy i szata zdawały się płonąć żywym ogniem, w przewieństwie do Tanguya, który wydawał się matowy i wyblakły.

– Najwyższy czas, by rządy objął ktoś silny – oznajmiła. – Ktoś, kto ma pomysł na dalsze funkcjonowanie Wieży.

Tanguy patrzył na nią bez wyrazu.

– I uważasz, że to ty jesteś w stanie temu sprostać? – spytał w końcu.

Corentin z przerażeniem obserwował, jak pozostali gromadzą się wokół tej dwójki. Widział gniew na twarzy arcymistrza, który jednak szybko się ulotnił. W jednej chwili stary mag wyglądał, jakby miał zamiar wybuchnąć oburzeniem, w następnej jednak się zgarbił, a oczy mu zgasły.

– Masz rację. Ustąpię.

Jakby dla potwierdzenia tych słów Wieżą silnie zatrzęsło.

Corentin spodziewał się walki, przynajmniej oporu, a tu nic! Wieloletni przywódca Gildii ogłosił swą decyzję ot, tak, ustąpił w niekorzystnej sytuacji już po pierwszych głosach sprzeciwu. Albo jest tak honorowy, albo tak bardzo zmęczony tym wszystkim… Pomarszczona twarz Tanguya sugerowała to drugie.

– Rezygnuję z funkcji Przewodniczącego Rady. Jak również z miejsca w samej Radzie.

Na chwilę zaległa cisza. Tylko na chwilę.

– Nominuję siebie na stanowisko arcymistrza – zagrzmiała Adelice. Zdawała się bić od niej zimna aura.

Nikt się jej nie przeciwstawił. Nikt nie chciał stanąć naprzeciw Adelice, nawet bardziej niż cesarskiemu wojsku. Corentin przyjrzał się kochance. Uważał ją za zdolną czarodziejkę, może nie aż do tego stopnia, by została arcymistrzynią, ale przecież rzadko kiedy same umiejętności decydowały o wyborze na to stanowisko. Bez wątpienia była dość popularna, zdolna i ambitna, by poradzić sobie w tej roli. Jak się również okazało, nie brakowało jej charyzmy.Pozostawał jednak jeden problem. Choć Corentin wiedział, że Adelice bywa impulsywna i nieokiełznana, to jednak to, co przed chwilą zademonstrowała, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Zerkał na nieprzyjemny błysk w oku czarodziejki – i z każdą chwilą pojmował coraz wyraźniej, że nowa arcymistrzyni będzie chciała wymordować cesarskie wojska. Że nie odpuści. Kto mógłby się jej sprzeciwić?

Powiódł wzrokiem po pozostałych. Wyglądało na to, że nikt nie kwapił się do wyrażenia sprzeciwu. Enora wyglądała na zszokowaną bezczelnością Adelice, jednak nie miała w sobie wystarczającej siły, by otwarcie wystąpić przeciwko uzurpatorce. Corentin ujrzał w jej oczach strach i niepewność.

Również Raimonds nie spieszył się do protestowania. Był to człowiek, który lubił mówić, jednak najlepiej czuł się, powtarzając słowa innych, miast przemawiać własnym głosem.

O Jodocu można było powiedzieć wiele. Był specjalistą od metafizyki, filozofii i… narzekania. Corentin nie wątpił w jego kwalifikacje, dzięki którym został Mistrzem Tajemnic, jednak kompletnie nie widział go na stanowisku arcymistrza. I patrząc na łysiejącego, przygarbionego czarodzieja rozumiało się, że on sam także nie widzi siebie w tej roli.

Maëlle wyraźnie stanęła po stronie Adelice. Nawet jeśli nie ukartowały wspólnie tego zamachu stanu, widać było, że druga z czarodziejek od początku go popierała.

Tym sposobem mag dotarł wzrokiem do Tanguya. Ten uniósł brew. Uniosła się lekko i niemal swawolnie, w przeciwieństwie do ciężaru, jaki w tym momencie przygniótł Corentina. Mag przełknął ślinę.

Choć dalej niepewny, to jednak zachęcony zaufaniem Tanguya, Corentin podjął decyzję. Zamknął oczy, odetchnął głęboko i usłyszał swój własny głos:

– Nominuję siebie na stanowisko arcymistrza.

Gdy otworzył oczy, od razu napotkał wzrok Adelice. Jej spojrzenie zawierało mieszaninę pewności siebie, uciechy i pogardy. Ta ostatnia zabolała go najbardziej.Mag uśmiechnął się smutno pod nosem. Oboje byli doskonale świadomi, że dzisiejszy wybór Rady określi politykę Wieży na wiele następnych lat, a może nawet i pokoleń.

– W takim razie głosujmy – ogłosił Raimonds.

W komnacie ściemniło się i po chwili kule kandelabru odsłoniły rezultat.

Dwa żółte płomyki złączyły się i podwoiły objętość, jednak i tak były mniejsze od ognia błękitnego. Żółty płomyk zgasł. Nie było potrzeby dogrywki.Corentin poczuł, jak krew uderza mu do głowy. Na moment poczuł mdłości. Dźwięki dochodziły do niego, jakby uszy miał zatkane mokrą watą.

Przełknął ślinę i usłyszał, że Raimonds ogłasza:

– Na mocy danej mi przez kolegium czarodziejów ogłaszam, że nowym arcymistrzem została wybrana Adelice Aodrena ur Boruhel. Niech wiernie służy Wieży i magii, w zdrowiu i szacunku.

– Niech służy – odpowiedział chór pozostałych.

Wszyscy poczęli jej gratulować. Gdy reszta już opuściła komnatę, przyszła kolej na Corentina. Podszedł do czarodziejki jak zbity pies.

– Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumna.

– To był jedyny sposób na zapewnienie Radzie niezależności. Od początku nie podobały mi się warunki traktatu, ale przyjęłam je pokornie. Gdy ten bałwan ponownie zaatakował Wieżę, sam przyznał, że ma nas w głębokim poważaniu. Dlaczego mielibyśmy potraktować go inaczej? Dość uciskania czarodziejów! Ekstremalne sytuacje to ekstremalne rozwiązania.

– Jesteś szalona!

– Jak ci się nie podoba, zawsze możesz zrezygnować z członkostwa.

– Tak zrobię. Odchodzę.

Ściągnął kamień z szyi i rzucił go na stół.

A więc oprócz względów kochanki teraz stracił również miejsce w Radzie. Ruszył do wyjścia, jednak przed drzwiami zatrzymał się.

– Miałaś coś wspólnego ze śmiercią Reina?

– Reino był słaby.

– Miałaś?

Zmierzyli się wzrokiem. Nie odpowiedziała.

– Zabiłaś go, żeby doprowadzić do tego konfliktu i sprowokować cesarza? Adelice, jesteś szalona!

Magiczka wzruszyła ramionami.

– Nie mam teraz na to czasu.

– W takim razie żegnaj. Bo raczej się już nie zobaczymy.

 

***

 

To po świcie od północy nadciągnęły ciemne, prawie czarne chmury.

Pułkownik nie bał się burzy, jako zaprawiony w bojach żołnierz niejedną już przeżył, ale w tych konkretnych chmurach widział coś niepokojącego. Nie potrafił tego uzasadnić. Patrzył na nie, niezbyt zachwycony perspektywą zmierzenia się z żywiołem niebem szczerym polu. Wiatr zbliżał się, unosząc opadłe liście i obracając je w powietrzu. W końcu omiótł i Virtę i pułkownik poczuł, jakby uderzono go w twarz.

Zaczęło się.

Namiotami szarpało do tego stopnia, że chwilami wydawało się, że odlecą. Żołnierze musieli przytrzymywać hełmy i przyłbice, z trudem utrzymywali równowagę. Virta zrozumiał, że jeszcze nie miał do czynienia z burzą na tak ogromną skalę.

Rozległ się potężny huk, a błysnęło tak potwornie, że można by pomyśleć, że to eksplodowało samo słońce. Pułkownik poczuł, że unosi się w powietrze, a potem uderza mocno o ziemię. Poczuł ból głowy, zapiekła go lewa ręka. Wstał, rozejrzał się, opanował powidok i zrozumiał, że piorun trafił w sam środek wojska.

Płonęły machiny oblężnicze, wrzeszczeli dogorywający i ranni. Niektórzy biegali, inni kuleli, jeszcze inni pełzali, ale większość po prostu leżała na ziemi: poszarpane, popalone ciała. Słynącą z dyscypliny cesarską armią zawładnął chaos.Virta próbował zapanować nad wydarzeniami, przegrupować armię, jednak nie dawało to żadnego skutku. Dokuczały mu własne kontuzje, a poza tym w ogólnym zamieszaniu nikomu nie dało się przemówić do rozsądku. Próby zapanowania nad jakąkolwiek częścią oddziału spełzły na niczym.

Wśród ogólnego zgiełku pułkownik nie był w stanie rozpoznać poszczególnych słów, słyszał tylko, jak jękliwie zlewają się ze sobą. Usłyszał jeszcze jeden huk, ponownie oślepił go błysk, a zaraz po nim otoczyła go ciemność ciemniejsza niż jakakolwiek noc.

 

***

 

Corentin przemykał korytarzami, o których wiedziało niewielu. Cały czas oczyma wyobraźni widział obłęd we wzroku byłej już kochanki. Moje życie nie jest tego warte, powtarzał sobie w myślach. Niech Adelice rządzi, jeśli chce. Niech broni zasad, honoru czy jakichkolwiek wartości, jakie sobie ubzdurała. Wieżą wciąż wstrząsały uderzenia pocisków. Wymknął się, jeszcze nim wzeszło słońce. Orzeźwiający aromat rosy sprawił, że poczuł się trochę lepiej. Widoczność przesłaniała lekka mgiełka. Gdy wzniósł się na niewielkie wzniesienie, przystanął i spojrzał w górę.

Na jednym z tarasów ujrzał ją. Wpatrującą się w dal. Przez moment wydawało mu się, że go dostrzegła, choć oczywiście nie mógł być tego pewien.

Widział, jak magiczka odgarnia włosy, jak podnosi ręce i jak zbierają się chmury. Było w tym coś poetyckiego, coś, co zapragnął uwiecznić. Na innych tarasach dołączyły do niej sylwetki innych czarodziejów, którzy również unosili ręce. Corentin patrzył na dwie burze: burzę kręconych włosów Adelice, pieszczoną gwałtownie przez dziki wiatr, oraz prawdziwą nawałnicę gromadzącą się na niebie; zapowiedź zniszczenia. I na jakiś pokrętny sposób wydało mu się to piękne.

Zachwyt jednak szybko ustąpił miejsca strachowi. Przerażony mag obserwował, jak opuszczająca się z ciemnych chmur trąba powietrzna wciąga wszystko na swojej drodze: ludzi, konie, wojskowe namioty i machiny oblężnicze.

– Coście narobili? – wyszeptał. Grzmot sprawił, że nie usłyszał nawet swoich własnych słów.

Ciemne niebo rozświetlił oślepiający błysk pioruna, który uderzył idealnie w iglicę Wieży. Towarzyszył mu potworny hałas, od którego Corentin aż zacisnął oczy i chwycił się za głowę. Nie zdążył otworzyć oczu, gdy fala uderzeniowa zmiotła go z nóg.

Jeszcze przez chwilę leżał ogłuszony. Powidok wybuchu rozmywał się powoli i dopiero po chwili Corentin dostrzegł ogrom zniszczeń.Naruszona została cała struktura Wieży. Kopuła wyglądała, jakby wybuchła od środka, po iglicy nie było śladu. Nie dostrzegł jednak gruzu. Trąba powietrzna zdawała się pożerać wszystko, co nie zostało na trwałe przymocowane do gruntu.

I nagle grzmoty ustały, a z ogromnej chmury lunął deszcz. O twarz Corentina uderzyły pierwsze krople. Z przerażeniem i niedowierzaniem podniósł dłoń. Krople były czerwone. Po chwili nieopodal maga spadły pierwsze kawałeczki ludzkich ciał, zbroi i zmielonych w upiornym wirze szat.

Zrezygnowany czarodziej pokiwał ponuro głową. Tak potworna siła w pewnym momencie musi się wyrwać spod kontroli. Pomyślał rozgoryczony, że właśnie taki finał ma walka o honor i zasady. I jeszcze Adelice… Jakkolwiek próbowałby nazwać uczucie do niej, wiedział, że to już się skończyło. Nawet jeśli jakimś sposobem magiczka przeżyje, nic już nigdy nie będzie takie samo.

Aczkolwiek nie spodziewał się, żeby Adelice przeżyła. Żeby ktokolwiek przeżył.

Wyglądało na to, że tornado pochłonęło wszystko i wszystkich: cesarza, czarodziejów, żołnierzy, konie, katapulty, księgi i dowody wieloletnich eksperymentów. Nagle wszystko się skończyło.

Uderzyła go inna myśl. To, co miało tu miejsce, określi kształt i postrzeganie świata na wiele lat. Z pewnością Corentin przeżył tę katastrofę jako jeden z nielicznych. Być może jedyny. Pojął, że to on musi spisać tę historię. Może kiedyś ludzkość zmądrzeje i ta opowieść pomoże przestrzec przed kolejnym, bezsensownym rozlewem krwi?

Choć wiedział, że tak się nie stanie, stwierdził, że dla własnego spokoju sumienia i tak musi spróbować. Pokiwał głową i już miał zamiar ruszyć przed siebie, gdy zauważył wśród kamieni ruch. Niemrawy, ale jednak.

 

***

 

Virta starał się wygrzebać spomiędzy stert gruzu. Mocno potłuczony i pokrwawiony, ale nadal żywy, próbował odsunąć ciężkie kamulce i ogarnąć wzrokiem pole bitwy. Nigdy w życiu nie widział czegoś tak przejmującego.Gdyby nie ból i pieczenie w zranionej ręce, prawdopodobnie dałby sobie radę. Jednak w obecnej chwili było to dla niego zbyt dużo.

Zrezygnowany opadł i czuł, jak do oczu napływają mu łzy. Nie smutku, nie złości, a rozgoryczenia i strasznej rezygnacji.

Wówczas przygniatający go kamień uniósł się nieznacznie. Pułkownik ujrzał wysokiego człowieka w zielonej szacie. Czarownik. Zlękł się.

– Dasz radę wyjść? – głos maga był niski i melodyjny. Koił. Jakby przesłaniał katastrofę zasłoną. Takim głosem można leczyć.

Virta wycharczał coś w odpowiedzi i na wpół wypełzł, na wpół wyczołgał się spod sterty gruzu.

Potem obaj siedzieli przez chwilę, otępiali i wycieńczeni. Czerwona mżawka siekła ich po ciałach, zamieniając krajobraz w karmazynową krainę koszmaru.

Czarownik wyciągnął manierkę i pociągnął łyk. Podał napój Vircie.

Pułkownik spojrzał magowi w oczy i przyjął podarunek. A później pociągnął łyk, jakby nie pił od wieków.

Koniec

Komentarze

Cześć,

 

ciekawa historia. Inna niż typowe teksty o tej tematyce: ukazujące krwawe walki, tryskające z rąk iskry i siekące ciała miecze. Tutaj jest spokojniej, choć nie nudno, a końcowe rozwiązanie jest dość oryginalne i niesie ze sobą przesłanie.

Ciekawe jest swego rodzaju zawieszenie – pomysł Corentina nie od razu jest odsłonięty przed czytelnikiem, interesująca jest również intryga. Technicznie bardzo dobrze to zagrało budując napięcie i przyciągając uwagę czytelnika. Fabularnie, wg mnie można by te dwa elementy jeszcze podkręcić, choć z drugiej strony można popaść w przesadę, a to też niedobrze.

 

Zgłaszam tekst do biblioteki.

 

Co do potknięć i zgrzytów – entery i spacje sponsorują tę sekcję komentarza:

 

– Liczebnością z nami nie wygrają.Corentin pokiwał głową w zamyśleniu, pykając przy tym z fajki.

Enter się zgubił.

 

Mag lawirował wzrokiem pomiędzy niemrawymi manewrami rozłożonych pod Wieżą wojsk a równie gnuśnymi ruchami czarodziejki;

Sporo wyrazów o podobnych brzmieniu, mi to zgrzyta.

 

Nie odważą się zaatakować.Corentin wystawił głowę za okno i rozejrzał się w obie strony.

Kolejny zagubiony enter.

 

– Och, zamknij się wreszcie i wracaj do łóżka.Mag spoglądał na przemian to na okno, to na Adelice,

I kolejny. Tak to poszło do druku w NF?

 

– Po to mamy moc, żeby z niej korzystać. Po słowach Maëlle rozległy się pomruki aprobaty.

Enter, enter…

 

Do polityki i gry wpływów wkradają się emocje.Corentinowi pozostawało liczyć na to, że jego plan zadziała.

 

Brakująca spacja po kropce.

 

iż w wyniku udanych rokowań opuszczą to przyprawiające o dreszcze miejsce.Pułkownik uśmiechnął się i rozluźnił.

Brakująca spacja po kropce.

 

– Witam, Mistrzu Oglądu.Corentin skłonił się, nieco zakłopotany.

Brakujący enter, znów :(

 

 

Najwyraźniej nasza delegacja nie stanęła na wysokości zadania, skoro niemagiczny śmiertelnik nic sobie z tych ustaleń nie robi.Corentin wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany.

Jak wyżej.

 

Ta ostatnia zabolała go najbardziej.Mag uśmiechnął się smutno pod nosem.

Spacja!

 

Nie było potrzeby dogrywki.Corentin poczuł, jak krew uderza mu do głowy.

Spacja!

 

Słynącą z dyscypliny cesarską armią zawładnął chaos.Virta próbował zapanować nad wydarzeniami, przegrupować armię,

Aaaaaaa!

 

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Witaj!

Czytanie było niezwykłą przyjemnością. Tworzysz świetne opisy, bardzo dobrze prowadzisz narrację, niczym nie przytłaczasz, przekazujesz tylko to, co jest naprawdę potrzebne. Świetny klimat, czułem się, jakbym rozpoczął czytanie jakieś książki kupionej na regale z napisem Top 10. Nie dziwię się, że opowiadanie opublikowano w NF.

Skorzystałem z polecania Wilka Zimowego i nie żałuję.

Postacie chociażby Corentina, Adelice czy Virta bardzo wyraźne, łatwo sobie ich wyobrazić, są realistyczni i żywi.

Fabuła, choć przenosi czytelnika do dosyć typowego świata i idzie spokojnie i powoli, jest moim zdaniem i tak bardzo ciekawa, niebanalna.

Pojawia się tutaj kilka fragmentów, gdzie nie ma spacji po kropce, może to wina jakiegoś edytora, albo strony i kopiowania, chociażby na początku:

 

– Liczebnością z nami nie wygrają.Corentin

 

Szkoda, że jest tutaj tak mało komentarzy, ale też rozumiem, ponad 40k znaków może wydawać się przytłaczające.

Zgłaszam tekst do biblioteki.

Pozdrawiam i życzę kolejny tekstów na takim poziomie!

 

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Komentarze sie nazbierają :) Rozpiszę się nieco bardziej jutro, tymczasem stwierdzam tylko, ze bardzo dobre opowiadanie z jednym (słownym) minimalnym zgrzytem. Pzdr!

Cześć,

 

Bardzo ciekawe opowiadanie, którego lekturę psuł nieco brak odpowiedniego formatowania, o którym pisał wyżej BasementKey. To drobnostki, ale dla mnie, cholernego perfekcjonisty i maniakalnego estety, strasznie rzucające się w oczy. Za to fabularnie czuję się zaskoczony i usatysfakcjonowany. Gdyby Virta lub Corentin pojawili się w ramach kolejnych opowiadań, chętnie przeczytam.

 

Pozdrawiam.

Powracam po wymęczonych delegacjach.

A że padam – to nie będę się rozpisywać.

 

Bardzo dobre opowiadanie, z ciekawymi osóbkami.

Jeśli mam być szczery, to jak dla mnie nieco wręcz zbyt krótkie, z chęcią dowiedziałbym się więcej, zwłaszcza o magii, jej użytkowaniu.

 

Formatowanie do poprawki :)

 

PS. Kurde. Napisałem niewiele więcej, niż poprzednio ;(

Klaymen, ponieważ nie masz zwyczaju odpowiadać czytelnikom i do tej pory, mimo ponadtrzyletniej obecności na portalu, nie zhańbiłaś się choćby jednym komentarzem, nie widzę sensu pisania cokolwiek o wrażeniach odniesionych z lektury i ograniczę się do pogratulowania publikacji w Nowej Fantastyce.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Faktycznie, w takiej sytuacji nie ma się co rozpisywać. Odnotowuję tylko, że mi się podobało, choć pozostałam z niedosytem.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Wybaczcie mi proszę, ale nie rozumiem trochę tych zachwytów. Prawdę mówiąc mi to opowiadanie bardzo nie podobało się w wersji papierowej, a ponieważ wolę papier od czytania z ekranu, wątpię, by w czymkolwiek mógł mój osąd się polepszyć przez przeczytanie wersji elektronicznej. Niewiele lepsze od tego potworka Komudy, o którym napisałem, że szkoda na to było miejsca w NF bo mogło się tam znaleźć coś wartego przeczytania.

Teraz sprawdziłem tylko pierwszych parę zdań by się upewnić, że nadal to nie w moim guście. Ale to pewnie moja “choroba”, polegająca na tym, że ogólnie całe polskie fantasy oceniam nisko (w porywach) lub bardzo nisko (w przeważającej części). Po prostu nasze rodzime fantasy, jak to już gdzie indziej napisałem skoczyło się na Nienackim i pewnie już nikomu się tego zmienić nie uda.

Kiedyś liczyłem na Białołęcką, że przyniesie jakąś rewolucję, umiarkowanie podobał mi się Tkacz Iluzji… no ale na niej też się zawiodłem niestety, jak na każdym względem którego miałem jakieś nadzieje :/ 

No nic… przechodzić, przechodzić, nie zatrzymywać się, to tylko takie starcze narzekania Jima ;-)

Przepraszam autorkę, jeśli to zbyt ostro zabrzmiało, ja po prostu bardzo nie lubię jak się strony w NF marnują. Na pocieszenie – sam piszę fantasy jeszcze bardziej marne, więc łączę się w mym grafomańskim serduszku.

 

Natomiast co do ostatnich dwóch opinii – uważam, że autorka ma święte prawo nie odpowiadać na komentarze użyszkodników. Może po prostu nie lubi tej formy interakcji z gawiedzią? Kto wie. Można nie lubić konwentów, nie lubić zjazdów, nie lubić dyskusji w komentarzach, a mimo to znośnie pisać, prawda? Co prawda tak w tym przypadku nie jest, ale to się w przyszłości może zmienić.

Jak sami wiecie, ja sam musiałem się nauczyć (a właściwie Wy mnie nauczyliście) odpowiadania na Wasze komentarze, choć gdzieś wewnętrznie czuję się źle rozbierając na kawałki moje własne dzieci – te teksty kalekie, które tu włożę. Dziś akceptując tutaj portalowe zaproszenie do znajomych (które jak wyczytałem w poradniku drakainy nic w sumie nie daje) się czułem jakoś fatalnie na zasadzie “a więc to już? już się dałem złapać w tą spiralę społecznościówek? Tak szybko?”. Więc tym bardziej autorkę nie tylko rozumiem, ale wręcz podziwiam – nie za pisanie (które jest prawie tak kiepskie jak moje) ale za to milczenie. Bo w końcu mowa jest tylko srebrem.

 

entropia nigdy nie maleje

Pitolisz, Jimie.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Przyzwoita fantasy, nieźle napisana. Uczucie niedosytu mam jako i Irka.

 

Jak się dowiedziałam z komentarzy, autor (sądząc z papierowego płci męskiej; nawet nie zmienił defaultowej płci w profilu) nie odpowiada na komentarze ani nie poprawia błędów, więc rozpisywać się w komentarzu nie będę, no i całe szczęście, że nie przyszło mi do głowy robić łapanki, aczkolwiek nie daruję sobie jednego:

 

– Jakie zmiany masz na myśli? – zapytał Adelice,

Imiona nieodmienne są zdradliwe.

http://altronapoleone.home.blog

Jak się dowiedziałam z komentarzy, autorka nie odpowiada na komentarze ani nie poprawia błędów

Tak z ciekawości zerknąłem.

I owa “autorka” w NF 05/20 figuruje jako Piotr Zawada. Ech ten dżender…

I tytuł też z lekka zmieniony.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Właśnie wyedytowałam, to samo sprawdziwszy XD

http://altronapoleone.home.blog

Fanfary, rozwija się czerwony dywan, wbiegają opancerzeni spejsmarins oddzielający tłum od pijanej władzy

 

Wolałbym, by dyskusja o tym, czy autor może, czy wypada mu, czy może nie wypada (to nic wstydliwego, w dzisiejszych czasach każdemu wypada, możemy o tym rozmawiać) – no więc sugeruję, żeby ta dyskusja była prowadzona w Hyde park.

 

Sugeruję również, aby negatywne opinie o tekście uzasadniać, Jim, bo takie zostawienie wszystkiego na zdaniu "nie podoba się, a polska fantastyka ssie lepiej niż aktorzy w filmach przyrodniczych" niespecjalnie stanowi pomocną recenzję do tego konkretnego tekstu. Jeżeli krytyka, to konstruktywną na ciepło raz, poproszę, a nie jakieś ogólne wynurzenia dotyczące ogólnej opinii/Twojego poglądu na niektóre byty w świecie rzeczywistym. Pamiętaj, że nawet jeśli autor nie odpowiada, to inni autorzy, czytający taką merytoryczną krytykę, mogą coś z niej wynieść dla siebie. 

 

Generalne opinie o polskiej fantastyce, jej pionie i poziomie, o śmierci lasów deszczowych, o przydatności pewnych rodzajów papieru w pewnego rodzaju przybytkach i związane z nimi generalne dyskusje generalnie proszę inicjować w Hyde park. Generalizujcie tam sobie ile chcecie i potrzebujecie.

 

Widz schyla się gwałtownie, spejsmarins oddają kilkanaście ostrzegawczych strzałów w tył głowy. Pijana władza omija rosnącą szybko kałużę krwi. Rozwiązana sznurówka nasiąka czerwienią.

 

Życzę miłego dnia!

 

Fanfary, stukot mechazbroi, dywan zwija się automatycznie.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Zapowiada się ciekawie, tyle tylko, że tekst wymaga technicznej korekty. W co najmniej kilku miejscach pierwszego rozdziału trzeba byłoby wyodrębnić akapity, zwłaszcza pod dialogach, bo tekst się zlewa, a to utrudnia czytanie. Gwiazdki przydałoby się wypośrodkować…

A miecz na wojnie raczej się nie poleruje, tylko ostrzy… Szczegół, ale nieco śmieszny.

Pozdrówka.

Hmm, Jim nie uzasadnił swojej opinii, ale ja to z chęcią zrobię.

Opowiadanie wydaje mi się poprawne, oczywiście poza formatowaniem, ale nic ponadto.

Rozkładając na czynniki pierwsze: 

 

  1. Fabuła – typowa dworsko-magiczna intryga oparta na walce o władzę i to nawet bez jakiegoś szczególnego skomplikowania. Owszem, jest swoista zdrada, jest oszustwo, ale czy są one rzeczywiście zaskakujące? Niezbyt. Również w zakończeniu brak puenty. Ot dwóch niedobitków z przeciwnych stron barykady podaje sobie dłonie. Gdyby jeszcze się okazało, że np. Corentin ukartował rezultat bitwy, ale nie, po prostu czar wymknął się spod kontroli i wszyscy poszli wąchać kwiatki. Nie wiem czy to się kwalifikuje pod deus ex machina, ale niedosyt taki sam.
  2. Język – poprawny, ale nic więcej. Brak ciekawego słownictwa, brak jakiejkolwiek stylizacji. Zgoła nijaki.
  3. Świat przedstawiony – absolutnie odtwórczy: magowie żyją w wieży, magia to pioruny kuliste i burze, siedmiu mistrzów, cztery żywioły. Nawet herb cesarstwa to najzwyklejsze słońce. Ogółem – brak specyficznego klimatu.

Podsumowując: tekst solidny, ale najzupełniej przeciętny. W odpowiedzi na komentarz Jima (wiem, że to nie hyde park, dlatego tylko dwa zdania ad vocem): moim zdaniem ciekawa polska fantastyka jest, i to na tym portalu (chociażby opowiadania obecnego tu mr. marasa (innych zapewne też, ale jeszcze nie czytałem ;)). Natomiast moim zdaniem to opowiadanie rzeczywiście odbiega poziomem od innych publikowanych w NF (np. Świętych z Vukovaru). Może to tylko kwestia mojego gustu, ale mam nadzieję, że w miarę precyzyjnie opisałem moje zastrzeżenia.

 

Pozdrawiam!

 

Ciekawe. Inne niż ‘normalne’ opowieści o czarodziejach, zdecydowanie bardziej interesujące. Jako zwykły czytacz nie powinienem oceniać, ale w moim odczuciu złoto zasłużone

Czyli to z tego powodu nie ma magii na świecie? Polityka i przerośnięte ego?

Fantasy jak fantasy, solidne, ale nie rzuca na kolana.

Te błędy, o których wspomnieli przedpiścy, to jednak można usunąć…

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka