- Opowiadanie: matprz99 - W obliczu mroku

W obliczu mroku

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

W obliczu mroku

Teodor Bell nie należał do ludzi, którzy bali się życia, zaniepokojeni tym, co przyniesie następny dzień. Identyfikował się raczej z grupą przerażoną mroczną rzeczywistością na co dzień ukrytą, a wypełzającą dopiero późną porą na żer.

 

Po raz pierwszy Bell zetknął się z mrocznym światem, mając zaledwie sześć lat, gdy jego ojciec dostał awans razem przydziałem na nowe mieszkanie. Wtedy właśnie mały Teodor dostał swój pierwszy własny pokój. 

Na początku cieszył się jak nigdy. W poprzednim mieszkaniu, malutkim w porównaniu z nowym, chłopiec dzielił pokój razem z rodzicami, co nie było komfortowe dla obu stron.

Radość z posiadania własnego miejsca zgasła już drugiego wieczoru, kiedy to matka, wychodząc z jego pokoju, zgasiła za sobą światło. Teodor leżał wygodnie w swoim łóżku, dokładnie opatulony kołdrą z każdej strony, rozmyślając nad zakończeniem dopiero co usłyszanej bajki, gdy nagle coś cicho zaskrzypiało. Pokój chłopca jeszcze prawie nie do końca umeblowany zawierał jedynie łóżko i starą, wysoką szafę. Biurko zamówione z katalogu dwa dni wcześniej, jeszcze nie dotarło.

Odkąd chłopiec wprowadził się do pokoju, podłoga ani razu nie zaskrzypiała, więc teraz miał pewność, że jedynym źródłem dźwięku musiała być stara, stojąca w kącie szafa. Dzień wcześniej sam chciał rozpakować kartonowe pudła ze swoimi rzeczami, jednak matka ostrzegła go przed otwieraniem szafy, stwierdziła, że zaraz po tym, jak tylko z ojcem uporają się z resztą mieszkania, zajmą się i jego pokojem. Długą chwilę panowała cisza, malec już prawie zasnął, kiedy skrzypienie znów się powtórzyło i tym razem było o wiele głośniejsze.

Podniósł się na łokciach i spojrzał w stronę kąta gdzie stała szafa. Przez okno nad łóżkiem malca wpadał księżycowy blask, na tyle jasny by mógł dojrzeć kontury przedmiotów. Jego wzrok padł na wyłaniające się powoli z mroku drewniane drzwi. Włochatą rękę dostrzegł gdy były już w połowie swojej drogi do ściany. To wystarczyło sześciolatkowi, by jego dziecięcy krzyk mógł rozejść się niemal po całym mieszkaniu.

Tak wszystko się zaczęło. Już przez ponad trzydzieści lat wiedział o istnieniu mrocznego świata i od tamtej pamiętnej nocy, nigdy więcej nie zasnął w całkowitych ciemnościach.

 

Mężczyzna nie zwierzył się dotąd nikomu ze swojego problemu, ponieważ wierzył, że żaden dorosły człowiek nie uwierzy istnienie mrocznego świata. Według niego ludzie na ogół nie dostrzegali rzeczy bezpośrednio ich niedotyczących.

Był przekonany, że to, co widać na co dzień, jest tylko jedną z wielu rzeczywistości i jeżeli posiadał jakiś problem, to na pewno nie znajdował się on w jego psychice.

Pomimo lęku przed ciemnością, Bell nie zawsze mógł się przed nią ustrzec. Zdarzały się momenty, kiedy światło gasło samo, a każde urządzenie typu smartfon, pomimo pełnego naładowania stawało się martwe. 

 

Zdarzenie w metrze, które wydarzyło się podczas jego pierwszych dni w mieście, zapamiętał najlepiej. Wracał właśnie z wieczorku zapoznawczego, który urządzili mu znajomi z nowej pracy, gdzie – jak utrzymywała męska część załogi – panował zwyczaj „opijania nowego”. Wieczorek okazał się niestety tylko pretekstem do upicia się w barze, czego Bell się właściwie spodziewał, nowi kumple jednak nie pozwolili mu wyjść przed północą.

– Daj spokój Teo, nie możesz teraz wyjść, jesteś naszą nową wschodzącą gwiazdą – stwierdził facet, którego Bell znał jako Davida. – Jeżeli wyjdziesz, to już nikt nie będzie cię w firmie szanował, kapujesz? – dokończył tamten z wyraźnym trudem, po czym przeciągle czknął. 

Bell został więc do momentu, gdy cała ekipa, zbyt pijana, by zauważyć jego zniknięcie, radośnie wznosiła kolejny toast.

Było już późno, więc metro wydawało mu się najszybszą metodą na dotarcie do domu. Schodząc po schodach i dalej, pokonując pusty plac stacji, poczuł, że podnoszą mu się włoski na rękach i karku, zlekceważył to. Przyjemnie szumiało mu w głowie od wypitego wcześniej alkoholu i nie chciał tego psuć. Nie zwrócił nawet większej uwagi na migotanie świetlówek nad głową ani na zupełny brak osób wokoło. Gdyby nie furkotanie świetlówek, cisza byłaby niemal bolesna dla uszu. 

Tak więc dalej zmierzał beztroskim krokiem w kierunku podziemnego pociągu, nieświadomy obserwujących go z cienia mijanego dopiero co filaru, jarzących się na złoto ślepi.

Z zadowoleniem dostrzegł informację o odjeździe metra za dwie minuty, kiedy wchodził przez rozsunięte drzwi, alkoholowy nastrój znikł bez śladu. Uświadomił sobie, że od dobrej chwili nie widział żywego ducha i nagle dotarło do niego, że jest zupełnie sam, zamknięty w metalowym potrzasku. 

Spróbował jeszcze się wycofać, lecz drzwi zamknęły mu się ze szczękiem przed samym nosem, odcinając drogę ucieczki. Przycisnął panel na metalowym drążku. Nic z tego. Po chwili w całym pociągu zgasło światło. Jedynym jego źródłem była teraz wyłącznie stacja za szybą. Bell, wiedząc, że pozostałe drzwi również będą zamknięte, nawet ich nie sprawdzał. 

Jeśli mroczny świat zamierzał wypuścić teraz kilku swoich obywateli, to on nie zamierzał wyciągać im na powitanie białej flagi. Z książek wiedział, że strach jest dla nich najlepszą pożywką, więc postarał się – na ile to było możliwe – opanować. Miał cały przedział dla siebie, więc postanowił to wykorzystać wybierając miejsce przy oknie wychodzącym na stację, przy blasku świateł.

Pociąg ruszył, powoli wślizgiwał się do ciemnego tunelu, zatrzymując w swoim metalowym ciele, wszystkich, którzy odważyli się doń wsiąść. 

Gdzieś dookoła Bella niczym echo rozlegał się cichy charkot, który stopniowo przybierał na sile. Początkowo myślał, że to dźwięk maszyny, po chwili stwierdził, że zbliżający się powoli odgłos gardłowego śmiechu. 

– Witaj Teddy, dawno się nie widzieliśmy – wybrzmiał szeleszczący w uszach głos. – Poznajesz swojego starego przyjaciela? Pozwolili mi się przywitać, wiesz? Tęskniłem.

Nagle wszystko do niego wróciło. Znów miał sześć lat, siedział skulony w kącie swojego łóżka, z kolanami podciągniętymi pod brodę. Ponownie paraliżował go dziecięcy strach, przed tym, co kryła w sobie szafa.

Kiedy ojciec dowiedział się, co przeżywa jego syn, był zmartwiony na tyle, że pozwolił mu spać w sypialni rodziców. Jednak po kilku dniach, jego cierpliwość w końcu granice. Stwierdził, że chłopak musi sam poradzić sobie ze strachem, bo jeżeli teraz tego nie zrobi, już na zawsze będzie bał się własnego cienia, do czego on jako ojciec nie może dopuścić. Matka wspominała o wymianie szafy, ale ojciec tylko kręcił głową, stwierdzając, że ona jako kobieta nie rozumie podstawowych kwestii związanych z wychowaniem mężczyzny.

Chwilowy błysk wyrwał Bella ze wspomnień. „Nie mogę stracić zimnej krwi” pomyślał, po czym głośno wciągnął powietrze w płuca.

– Nie boje się – wyrzucił z siebie, wpatrując się w mrok przed sobą.

– Czyżby? Mnie wydaje się inaczej chłopczyku. – Usłyszał odpowiedź i poczuł na policzku lekkie muśnięcie owłosionego palca, po którym gwałtownie odrzucił głowę w bok.

– Nie! – wykrzyczał gdy jego świadomość znów zaczęła dryfować w czasy dzieciństwa. – Nie możesz mnie skrzywdzić, nie jestem już chłopcem. Jestem teraz dużo silniejszy niż wtedy!

– Skoro tak twierdzisz – upiorny śmiech zadzwonił o szyby, wprawiając je w wibrowanie. – Chciałem się tylko przywitać, chłopczyku. Po mnie przyjdą tacy, których zaczniesz się naprawdę bać, a wtedy ja wydam ci się tylko opowieścią na dobranoc, mały Teddy

– Dlaczego ja? 

– Musimy jakoś zdobywać pokarm, to nic osobistego. – Charkot zamienił się w syczenie. – Żegnaj chłopczyku, od teraz nie jesteś już dla mnie.

Ostre światło zakłuło go dotkliwie. Mrugając, spojrzał na swoje odbicie w szybie i ze zdziwieniem stwierdził, że ma podkrążone oczy. Gdy na stacji dostrzegał zirytowane spojrzenia ludzi, czuł się podobny do narkomana po zastrzyku. Jedyne czego w tamtej chwili pragnął to znaleźć się we własnym mieszkaniu.

Bell nazwał to, co się wtedy wydarzyło incydentem w metrze.

 

Późnego jesiennego wieczoru siedział przed ciemnym ekranem telewizora, obejmując palcami stygnący kubek z resztką niedopitej gorącej czekolady na dnie. Było mu tak wygodnie, że nie potrafił wstać z fotela, w którym spędził ostatnie dwie godziny, oglądając film. Gdyby nie obawa przed zaśnięciem, w ogóle by się nie ruszał.

Przed snem musiał jednak odbyć swój codzienny rytuał. Jedną z jego ostatnich czynności było otworzenie plastikowego pudełeczka i wysypanie na dłoń kilku podłużnych tabletek.

Mnóstwo środków nasennych musiało przejść mu przez żołądek, nim znalazł te odpowiednie dla siebie, wyłączające na osiem godzin każdej nocy. Budził się po nich doskonale wypoczęty i gotowy do działania na cały dzień.

Raz zapomniał je zażyć, przez co budził się kilka razy w środku nocy zlany zimnym potem, czasem pamiętając sen, czasem nie. Po takich pobudkach siadał zwykle w rogu łóżka z kolanami podciągniętymi pod samą brodę i wpatrywał się w kąt sypialni, w wyobraźni przenosząc się do swojego dziecinnego pokoju sprzed lat. 

Już kierował się w stronę łóżka, kiedy odezwała się jego komórka. Podniósł ją ze stolika, na którym się ładowała i nie odłączając kabla, uruchomił wyświetlacz. Powiadomienie z Facebooka, ktoś ze znajomych dodał materiał do swojej relacji. Pomimo braku zainteresowania, wybrał palcem ikonkę i wyświetlił powiadomienie.

Z przyzwyczajenia zaczął przeglądać pozostałe posty. Przesuwał palcem po ekranie dobrą chwilę, kiedy mignęła mu reklama strony internetowej. Ominął ją i zaraz wrócił. Zaskoczył go obrazek przedstawiający kosmatą istotę z krwisto czerwonymi rogami, siedzącą na skraju otwartej trumny, w której spoczywał mężczyzna i zaglądającej nieboszczykowi w twarz.

Pod reklamą znajdował się napis: Wejdź jeśli masz stracha

Bell zaintrygowany stuknął w ekran i strona się załadowała. Nie była zbyt rozbudowana, a właściwie zawierała tylko kilka linijek pogrubionego tekstu:

Czy masz problemy ze światem, w którym żyjesz? Zdarza ci się doświadczać dziwnych zjawisk? Boisz się zdradzić komuś swój sekret, by nie uznano cię za świra? Mamy rozwiązanie! Przyjdź do nas i dowiedz się co jest z tobą nie tak, oraz jak możesz to naprawić. Pomożemy ci odzyskać spokój duszy. Sprawdź tu gdzie możesz nas znaleźć w swoim mieście.

Po stuknięciu w odnośnik pojawiła się mapa z wyborem własnej lokalizacji. Osadziwszy ikonkę czerwonej flagi mniej więcej w swojej okolicy, dostał dokładny adres miejsca.

Leżąc już w łóżku, na moment przed zaśnięciem Bell podjął decyzję.

 

***

 

Adres wskazywał na budynek leżący mniej więcej w połowie długiej, zaniedbanej ulicy. W odróżnieniu od innych tamtejszych domostw otoczony był wysokimi, dziwnymi roślinami, które pomimo zbliżającej się zimy nie straciły swoich liści, a ich zieleń wydawała się tak nienaturalna, jakby zostały niedawno napromieniowane.

Starając się nie stracić resztek odwagi, Bell podszedł do bramy wpuszczonej w żywopłot i kierując wzrok w kierunku domofonu, wcisnął mały szary guziczek umieszczony nad klamką.

 – Słucham? – odezwał się zniekształcony przez mechanizm męski głos.

 – Ja… – Bell nie wiedział, co ma odpowiedzieć, nie zastanawiał się nad tym wcześniej. Postanowił powiedzieć prawdę. – Ja przyszedłem, bo zobaczyłem reklamę, waszej e… strony internetowej i…

Przerwało mu szczęknięcie otwieranego zamka, po czym furtka się uchyliła. Czekał przez chwilę, nasłuchując głosu z domofonu, jednak na próżno, więc ruszył naprzód.

Drzwi frontowe były uchylone. Pchnął je, przestępując przez próg.

 – Witam. – Usłyszał nagle i o mały włos nie wpadł zaskoczony na wieszak z parasolami stojący po prawej stronie od wejścia. Głos, który nim wstrząsnął, należał do kościstego mężczyzny siedzącego za masywnym biurkiem, a którego nie dostrzegł od razu, ponieważ jego stanowisko znajdowało się głębiej przy tej samej ścianie co drzwi.

 – A więc dobrze wybrała – mruknął mężczyzna, wstając i kierując się w stronę gościa.

Bell odsunął się na bezpieczną odległość od parasoli, po czym zapytał:

– To pan ma pomagać e… klientom?

Ubrany w aksamitny garnitur mężczyzna kojarzył mu się w dziwny sposób z grabarzem oddającym ostatnią posługę umarłemu. Skóra jego twarzy była tak bardzo cienka, że niemal prześwitywała przez nią czaszka.

– Nie, ja jestem tu by wskazywać im drogę – odpowiedział chudzielec. – I nie mam tu na myśli zawiłych metafor – dodał, widząc minę Bella. – Proszę po prostu iść za mną.

– Dokąd? 

– Do gabinetu, w którym obecnie przyjmuje madame Soluc.

Ruszyli na piętro po mocno nadgryzionych zębem czasu schodach. Bell cieszył się z faktu, że przynajmniej nie skrzypiały. Na górze, weszli w wąski korytarz, w którym ze ścian odrywała się płatami pomarszczona tapeta.

– Temu miejscu przydałby się chyba mały remont – odezwał się po chwili Bell.

– W rzeczy samej, proszę pana. Madame Soluc i ja nie zostajemy tu na długo – odpowiedział tamten, nie zachwycając gościa nawet spojrzeniem. 

Bell nie wrócił do tematu. W końcu doszli do drzwi ze zardzewiałą klamką.

– To tu. Musi pan wejść sam. Proszę zapukać – powiedział mężczyzna i udał się w drogę powrotną.

– Jasne – rzucił Bell w plecy tamtego i odwrócił się do drzwi.

Ukłuło go poczucie niepokoju. Pocieszał się, że przynajmniej porę dnia wybrał normalną. Był środek dnia, ale pomimo to cały dom, co właśnie sobie uświadomił, tonął może nie w całkowitym mroku, jednak do pełnej jasności też wiele mu brakowało.

Nagle zza drzwi usłyszał ciche skrzypnięcie i to dopiero go orzeźwiło. Zastukał donośnie w drzwi, które były tak spróchniałe, że pozostawił w nich dosyć pokaźne wgłębienie.

– Zapraszam – rozległ się kobiecy głos.

Przekręcił gałkę klamki, pchnął lekko i wszedł. Od razu uderzył go ostry zapach dymu. Nie był nieprzyjemny i był pewien że gdyby jego natężenie było mniejsze, rozpoznałby go od razu.

– Wejdź.

Starsza kobieta kołysała ręką z łańcuchem, na którym wisiał dymiący pojemnik.

Oczy Bella mimowolnie zaczęły łzawić, rozmazując wszystko, co widział. Próbował przetrzeć je palcami, co tylko pogarszało sytuację.

– Daj upust swojej duszy, mężczyzno – rzekła kobieta.

– Nie rozumiem, przepraszam, ja przyszedłem, bo przeczytałem na stronie intern…

– Ach tak?– przerwała mu staruszka. – Wiedz, że nie wiem, o czym mówisz i nie mam pojęcia, czym jest ta twoja strona. Mylisz się, jeżeli uważasz, że przyszedłeś tu z własnej woli.

Bell teraz naprawdę poczuł panikę wdzierającą się do jego serca. Powoli zaczął się osuwać na podłogę. Ręką wyczuł pod sobą miękką tkaninę. 

– Co mi pani robi?– zapytał, nie mogąc powstrzymać drżenia ust.

– Oczyszczam twoją duszę, czy nie wiesz, że oczy są jej zwierciadłem?

Już miał zadać kolejne pytanie, kiedy staruszka go ubiegła.

– Nic się nie martw, na twoje szczęście lub nieszczęście jak wolisz, jestem po stronie dobra – stwierdziła rzeczowo.

– O czym pani mówi?

– Dam ci małą radę. Nie walcz z tym, po prostu daj się ponieść, a nie pożałujesz.

Zdążył jeszcze usłyszeć jej słowa, po czym myśli zaczęły podążać własnym torem, zabierając ze sobą świadomość.

Madame Soluc odłożyła kadzidło na niski stolik, usadowiła się wygodnie w bujanym fotelu i przeniosła wzrok na pochrapującego mężczyznę.

– Wytrwaj Teodorze – rzuciła cicho w przestrzeń, odpychając się nogami od podłogi.

 

Obudził się, natychmiast szeroko otwierając oczy. Pamiętał wszystko, nawet moment, w którym stracił przytomność. Rozejrzał się i stwierdził, że nadal znajduje się w pomieszczeniu, do którego wszedł, ale nie spowijał go już gęsty, wonny dym, chociaż zapach ziół był nadal odczuwalny.

– Witaj ponowie, mężczyzno – dobiegło go zza pleców. Odwrócił się i dostrzegł kobietę bujającą się na skrzypiącym fotelu.

– Długo byłem niep… – Zawahał się. 

– Długo spałem? – spytał wreszcie, patrząc w zamglone oczy staruszki.

– Mam nadzieje, że wystarczająco długo – odpowiedziała.

– Co to właściwie miało być, mówiła pani, że nie pisała ogłoszenia o swoich usługach na stronie. Należy pani do jakiejś agencji?

 – Och nie, mój drogi. Ja pomagam sama i tylko tym których wybieram. 

 – Jak to pani wybiera? Sam tu przyszedłem i zanim mogłem cokolwiek wytłumaczyć, zostałem odurzony i…

 – Nie czujesz się lepiej?– weszła mu w słowo staruszka. – Zamiast tyle gadać, zastanów się, co czujesz.

Bell już miał odpowiedzieć coś zjadliwego, kiedy zdał sobie sprawę, że coś rzeczywiście się w nim zmieniło. Nie potrafił wskazać co dokładnie, jednak odczuwał zdumiewającą lekkość, pozytywne uczucie niczym prąd przechodziło przez całe jego ciało. Ponadto zwykle po przebudzeniu, pojawiał się jakiegoś rodzaju dyskomfort, coś jak na przykład lekki ból pleców czy barku. Teraz pomimo tego, że leżał na gołej podłodze, nie licząc dywanu, nie czuł żadnych nieprzyjemności ze strony własnego ciała, wręcz przeciwnie, było tak, jakby znów miał dwadzieścia lat.

 – Przyznaję, czuje się znakomicie. Co mi pani zrobiła?

 – Jak już mówiłam, oczyściłam twoją duszę, ale nie tylko to. Widzisz kiedy dusza nie jest w najlepszym stanie to i ciało solidarnie daje o sobie znać. Rozumiesz?

– Chyba tak – odpowiedział Bell. – Pomimo to nie do końca wierzę w takie rzeczy.

 – Nie musisz, mężczyzno. Teraz przejdziemy do rzeczy właściwych – stwierdziła, zamykając oczy, lecz nie przestając się kołysać. – Znam twój problem. Widzisz, od pewnego czasu cię obserwowałam i doszłam do wniosku, że nie obejdzie się bez mojej interwencji. Między innymi z tego powodu cię tutaj sprowadziłam. – Uniosła rękę w jego stronę, tłumiąc protest. – Nie próbuj zaprzeczać. Zdajesz sobie sprawę z niejednorodności świata, zauważyłam to.

Niewielu dochodzi to takich wniosków. Większość z ludzi, którym pomagałam była na to zbyt… powiedzmy – mało rozgarniętych. Strach paraliżował ich umysły na tyle, że nie mogli tworzyć takich teorii jak ty. Myślisz logicznie i potrafisz kontrolować własny strach, chociaż może nie do końca zdajesz sobie z tego sprawę.

Tak więc istnieje ciemna, mroczna strona, która karmi się wszelkimi niegodziwościami oraz samym strachem jak już zauważyłeś. Nie wiesz, choć może coś takiego przeczuwasz, że istnieje również strona dobra, walcząca z narastającą ciemnością i ja właśnie jestem jedną z jej strażniczek. 

Dostrzeganie i neutralizowanie sił mroku było moją powinnością, przez prawie tysiąc lat, na szczęście zbliżam się już do kresu swoich możliwości, a to ciało, które widzisz, umiera.

 – Żyłaś sobie tysiąc lat i nagle umierasz?– wyrzucił szybko Bell, zanim zdążyła go uciszyć. – Niewiarygodne – dodał sarkastycznie. 

 – Okres naszej służby to właśnie tysiąc lat. Proszę cię, mężczyzno nie bądź ignorantem i pozwól mi skończyć. Dam ci czas na pytania, nie martw się. Jeszcze tylko chwila.

Bell poczuł się lekko zmieszany uwagą staruszki.

 – Przepraszam, proszę kontynuować, madame – powiedział. 

 – Tak więc… – podjęła opowieść kobieta. – Jak mówiłam, to ciało umiera. Nie oznacza to, że sama również umieram. Świat, z którego pochodzę, nie zna śmierci w waszym rozumieniu tego słowa, ale nie będę ci tego teraz tłumaczyć. Być może przyjdzie na to czas później. 

Ty Teodorze jesteś ostatnią osobą, której pomagam, ale to nie wszystko. Pewnie się już domyślasz, co chce powiedzieć, jednak – westchnęła – pozwól mi na to.

Kończąc swoją służbę, każdy strażnik musi wybrać swojego następcę. Zazwyczaj jest to istota taka jak ja, ponieważ jesteśmy do tej roli przyuczani od samych… urodzin to nie będzie odpowiednie słowo, ponieważ się nie rodzimy, pomimo to w tej chwili chyba mogę go użyć. Tak więc odkąd się rodzimy, jesteśmy stopniowo przyuczani do walki z mrokiem. 

Tym razem wybór człowieka do tej roli wydaje mi się uzasadniony. Nie pytaj teraz dlaczego. Oczywiście nie można nikogo zmusić do tej roli, to byłoby wbrew wolnej woli, która jest świętością dla każdego z nas.

Tak więc ja ze swojej strony mogę ci tylko złożyć propozycję, którą ty, młodzieńcze będziesz mógł odrzucić lub przyjąć. A teraz możesz już mówić. – Zwróciła na niego wzrok.

Bell, który podczas przemowy staruszki usiadł przed nią na dywanie, nie wiedział, co ma powiedzieć.

 – No, śmiało Teodorze – ponagliła kobieta.

 – Mówiłaś, że jestem ostatnim, komu pomagasz, ale czy zrobisz to nawet jeśli moja odpowiedź na twoją e… propozycję będzie brzmiała: nie?

Staruszka roześmiała się, pokazując braki w uzębieniu, po czym odparła:

 – Zawsze dbasz o swoje interesy, co?

– To nie tak – zaczął się bronić. – Chcę mieć tylko pewność, wiedzieć, na czym stoję.

– A więc wiedz, że już ci pomogłam – powiedziała. – Twój problem został rozwiązany. Powiedzmy, że zostałeś tymczasowo ukryty przed mrokiem.

 – Co to znaczy, tymczasowo? Czyli jak długo?

 – Starczy na wszystkie twoje dni i jeszcze sporo zostanie – wyjaśniła. – Widzisz, każda cielesna istota ma własną aurę. Rodzisz się z tym. To coś jak niewidzialna mgiełka unosząca się dookoła twojego ciała.

 – No i co to ma wspólnego ze mną? – spytał mężczyzna.

 – Niecierpliwy jesteś, Teodorze, a to niezbyt użyteczna cecha. Twoja aura zawiera coś, co przyciąga mrok, jesteś dla nich jak chodzące zaproszenie na ucztę. Można powiedzieć, że zmieniłam cię z chodzącego hamburgera, na zepsutą sałatkę z indyka.

Bellowi nie do końca podobały się te mięsne porównania, ale pamiętając niedawną uwagę, postanowił zmilczeć.

 – Stałeś się odpychający tylko dla ciemności, normalni ludzie nie dostrzegają takich rzeczy. Omijaj tylko wróżki. – Uśmiechnęła się.

 – A więc co teraz? Mam dać odpowiedź od razu?

 – Nie, oczywiście, że nie. Prześpij się z tym, że tak powiem. Aha i nie bierz dzisiaj proszków nasennych. 

 – Dlaczego? – spytał Bell zaniepokojony.

 – By się przekonać czy mówiłam prawdę. Jeśli nie, będzie to co zwykle.

 – W porządku. Jak mam się z panią ponownie skontaktować? Ma pani telefon? – Rozejrzał się po pokoju.

 – Kiedy będziesz pewny, po prostu powiedz, że się zgadzasz lub nie. Będę cię uważnie obserwowała Teodorze. 

 – To nie jest zbyt uprzejme.

 – Daj spokój – odpowiedziała staruszka, po czym znów się uśmiechnęła. – Jestem tylko biedną starszą panią.

 – Raczej istotą z innego wymiaru, z tego co usłyszałem, ale w porządku, nie robi mi to większej różnicy.

 – To dobrze. Teraz powinieneś już odejść, jestem wyczerpana – wyszeptała, po czym odchyliła głowę na oparcie fotela.

Kiedy wychodził, popatrzył na nią jeszcze raz. Wyglądała, jakby nie żyła, efekt psuło jednak bezustanne kołysanie fotela, na którym spoczywała.

 

Bell odłożył laptop na stolik obok ulubionego fotela, po czym zabrał się do codziennego rytuału. Zamierzał zastosować się do słów staruszki i zasnąć bez wspomagania proszkami.

By lepiej zasnąć, postanowił o zmierzchu pobiegać, dopóki starczy mu sił. Udał się więc do parku, gdzie zrobił kilka kółek, nim poczuł ostre kłucie w boku, przez co do domu wracał już autobusem. Mimo wszystko udało mu się wykonać podstawowe założenie – zmęczył się.

Po prysznicu trochę odpuściło, więc rozsiadł się wygodnie w fotelu i zaczął przeglądać sprawozdania na firmowym laptopie.

Wypłukując pastę z ust w łazience, zastanawiał się nad słowami staruszki. Początkowo nie potrafił wyobrazić sobie siebie w roli rycerza światłości pilnującego porządku na świecie. 

Według kobiety nie była jedyna, byli też inni tacy jak ona. A więc sam też będzie tylko jednym z wielu. Świadomość tego faktu trochę o uspokoiła. 

Starał się przypomnieć sobie ciężkie sytuacje, z którymi sobie radził. Wszystkie te szepty, pomruki, chwilowe braki prądu, strach przed śmiercią z ręki czegoś okropnego ukrytego być może pod łóżkiem. Słowa kobiety o tym, że potrafi kontrolować strach, trochę go dziwiły. Kontrolą nie można przecież nazwać paniki, rodzącej się w nim za każdym razem kiedy gasło światło, ani kołysania się na kolanach z zamkniętymi oczami, powtarzając jak mantrę słowa: Będzie dobrze.

Wyszedłszy z łazienki, skierował się w stronę sypialni, orientując się nagle, że trzyma coś w lewej dłoni. Proszki nasenne. Mężczyzna wrócił do łazienki, podniósł deskę i wrzucił trzymane tabletki do muszli klozetowej.

 – Nie dzisiaj – odezwał się, patrząc, jak znikają wśród wzburzonej wody.

W sypialni wsunął się pod cienką kołdrę i odwrócił na bok.

 

Budził się powoli i nawet promienie słońca nie mogły sprawić, by od razu otworzył oczy. Dopiero budzik nastawiony na godzinę ósmą spowodował, że podniósł się ospale i usiadł na brzegu łóżka. 

Ziewnął przeciągle i uświadomił sobie, że do tej pory zawsze budził się pół godziny przed alarmem. Coś mu nie pasowało, kiedy wreszcie umysł wysłał odpowiednią informację do świadomości.

 – Udało się! – Poderwał się gwałtownie, próbując przypomnieć sobie czy budził się w nocy, jednak bez skutku.

– Staruszka mnie uleczyła – powiedział cicho, ponownie siadając.

 

Była niedziela i Bell miał wolne. Normalnie o tej porze włączyłby telewizor i wysłuchał wiadomości, ale przepełniało go tak niesamowite poczucie radości, że postanowił zrobić sobie mały spacer. Sam nie wiedział, jak to się stało, ale wyrywając się na chwilę z rozmyślań, zobaczył, że stoi przed tym samym budynkiem, do którego zaledwie wczoraj obawiał się wejść. 

Rośliny otaczające dom, wydawały mu się teraz niemal piękne. Zadzwonił domofonem. Czekał chwilę i już miał wcisnąć guzik ponownie, gdy usłyszał za sobą pytanie:

 – Czego pan tu chce?

Bell odwrócił się i zobaczył niskiego, otyłego facecika ubranego w puchową kurtkę.

 – Ja przyszedłem do pani… – Nie potrafił przypomnieć sobie nazwiska. – Staruszki, która tu mieszka – odpowiedział.

 – Nie wiem skąd żeś się pan urwał, ale tu nikt nie mieszka. – Facecik patrzył zaczepnie na Bella, jakby tylko czekał na okazję do bójki.

 Nagle Bellowi przypomniało się, co mówił chudy facet.

 – Przepraszam, chyba faktycznie się pomyliłem – wybąkał, po czym szybko ruszył z powrotem, nawet nie patrząc na tamtego.

 – Jak jeszcze raz tu pana zobaczę, to wzywam gliny – doszło do niego zza pleców.

Ruszył w stronę parku, w którym biegał. Podczas spaceru myślał o zdarzeniach z poprzedniego dnia i o tym co mówiła strażniczka.

Teraz kiedy na spokojnie zastanowił się nad tym, z czym wiązała się zgoda na jej propozycję, był już blisko podjęcia decyzji. Im dłużej myślał nad swoją sytuacją, tym wyraźniej rysowała się przed nim własna przyszłość.

Czy teraz kiedy zna prawdę o tym co go otacza, będzie w stanie przejść nad tym do porządku dziennego? Oczywiście wiedział, o istnieniu mroku już wcześniej, ale jasność? Dlaczego do tej pory nie odczuł jej działania na sobie? Z drugiej jednak strony, może jej po prostu nie dostrzegał?

Gdyby przystał na propozycję staruszki, mógłby wreszcie odpłacić się za wszystko, czego do tej pory doświadczył. Mimowolnie wykrzywił usta w grymasie zadowolenia.

To przeważyło. Zdecydował, że skoro nie będzie mógł pozbyć się świadomości o trwającej pod podszewką świata walce, to stanie się jej częścią.

 – Czuję, że już podjąłeś decyzję Teodorze – wyrwał go z zamyślenia znajomy głos. 

Podniósł wzrok i ujrzał siedzącą na ławce rozbawioną czymś starszą kobietę, w towarzystwie kościstego mężczyzny.

 – W rzeczy samej.

Koniec

Komentarze

Tak na początek wpada w oczy sporo błędów “po korekcie”.

gdy jego ojciec dostał awans razem przydziałem na nowe mieszkanie

Włochatą rękę dostrzegł gdy były już w połowie swojej drogi do ściany

Jest tego trochę więcej. Wygląda jakby autor poprawiał i tekst i kawałek został ze starego, a kawałek z nowego zdania. :)

Język jest dość prosty i raczej poprawny, ale przydałoby się jeszcze nad nim popracować. Spróbuj kiedyś dla zabawy przeczytać kawałek i usunąć z niego wszystkie słowa, bez których tekst nie straci czytelności i zachowa informację. To nie zrobi go automatycznie literaturą przez duże “l”, ale mimo wszystko jest to pouczające ćwiczenie. :) Możesz też podejrzeć jak buduje zdania któryś z ulubionych autorów. Twoje mają jeszcze trochę “kanciastości” miejscami. Z każdym tysiącem znaków będzie lepiej.

Fabuła… co kto lubi. Powiedziałbym, że raczej ćwiczeniowa, ale to nic złego.

Powodzenia.

Witaj.

Opowiadanie wydaje się być bliskie chyba każdemu, ponieważ przypuszczam, że każdy w dzieciństwie miewał takie lęki, jakie nawiedzały Teodora. 

Mimowolnie czasem nasuwały mi się sceny z animacji “Potwory i spółka”, czasem znowu urywki horroru “W mroku pod schodami”. :)

Szczerze współczuję temu, co przeżywał główny bohater. 

I jednocześnie szczerze gratuluję mu tego, co go spotkało. 

 

Fajny tekst, choć pewne sprawy techniczne należałoby jeszcze dopracować. 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Hej,

 

dobra wprawka. Jest trochę błędów, choć raczej nic szczególnie rażącego.Mimo wszystko pewnie warto byłoby na przyszłość przećwiczyć tekst w becie ;)

 

Polecam ćwiczenie z usunięciem zbędnych słów, które zaproponował wyżej Seener, rzekłbym, że jest tutaj trochę takiego słownego puchu, np. takie zdanie:

 

Adres wskazywał na budynek leżący mniej więcej w połowie długiej, zaniedbanej ulicy.

Można by prościej, ekstremalnie prosto byłoby: “Budynek leżał przy zaniedbanej ulicy.” Warto szukać złotego środka :) A może zaoszczędzone słowa wykorzystać na opis samego budynku?

 

Fabuła niesie wiele skojarzeń z innymi historiami – mi bardzo przypomina Constantinea. Dodatkowo potwory z szafy i strach przed ciemnością to dość oklepane tematy – warto byłoby je jakoś ubarwić, dodać coś od siebie. Na wprawę przed czymś większym i poważniejszym – dobrze się nadaje taki temat, ale gdybyś chciał udać się do wydawcy ze swoją historią, pewnie nie spotkałaby się z akceptacją ;)

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w dalszym pisaniu!

 

 

 

 

Che mi sento di morir

Nowa Fantastyka