- Opowiadanie: Timon - To, co wypada

To, co wypada

Minęło 6 lat od mojej ostatniej publikacji na Portalu, ale jakoś nie potrafię o tym miejscu zapomnieć. Va banque, można by rzec - od razu na konkurs. Wrzucam (w terminie), więc dla mnie to już sukces.

Zapraszam :)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

To, co wypada

– W tym tygodniu ani razu pod poduszką! Jeszcze raz i przysięgam, rzucam tę robotę!

W niewielkiej łazience jednorodzinnego domku na przedmieściach, młodsza wróżka Elizabeth Slipper garbiła się nad umywalką, gmerając w odpływie fiszbinem wydartym z własnego stanika. Bezskutecznie próbowała wyciągnąć zaklinowany w rurze mleczny ząb, zlokalizowany za pomocą magicznego wykrywacza, który zawsze mówił prawdę, nawet jeśli śmierdziała i powodowała ból pleców. 

– W dupę niech sobie wsadzą ten nowy regulamin!

Według znowelizowanych przepisów firmy Magic Unlimited, każdy ząb mleczny znajdujący się w obrębie domu należało uznać za podłożony celowo. Pracownikom tłumaczono, że reforma jest odpowiedzią na drastyczny spadek wiary w Magię wśród najmłodszych, niemagicznych ludzi.

Mimo szczerych chęci napędzanych minimalną krajową, Betty musiała dać za wygraną. Ze złością wyszarpnęła zbyt krótki drut i rzuciła go w kąt łazienki. Dysząc ciężko przywołała w głowie obraz wymarzonych butów, czekających na mijanej w drodze do pracy wystawie i już nieco spokojniejsza wyciągnęła służbowy telefon. W pamięci zapisane były tylko dwa kontakty: Magicznej Jednostki Specjalnej oraz Magicznego Wsparcia Technicznego. Wróżka wybrała mniejsze zło.

– Halo, tu Harry, em-wu-te. W czym mogę pomóc? – zapytał mężczyzna po drugiej stronie linii.

– Hej, Harry, z tej strony Beth. Mam problem ze zleceniem. Ząb zaklinował się w odpływie umywalki, nie jestem w stanie go wyciągnąć, a już prawie rano. Przyślij mi tu Ekipę!

– Betty, od razu Ekipę? Nie mogę… – odparł pracownik Wsparcia. – A próbowałaś jakimś drutem?

– Tak, nic z tego.

– A z magnesem? – kombinował dalej Harry.

– Z czym?!

– No z magnesem. Na końcu drutu.

– Co?! Harry, to jest ząb! – wysyczała Betty do słuchawki. – Magnes nie zadziała!

– Może ma koronkę…

– MLECZAK SZEŚCIOLATKA?! – Wróżka straciła resztki cierpliwości. – Słuchaj, Harry, niedługo świt, a ja nie mam nawet cholernego zęba! Zawalę zlecenie i to na twoim dyżurze! Jak jeszcze do jutra woda spłucze tego mleczaka poza dom, to obydwoje będziemy mieli prze… przesrane!

– Ok, ok, dobra, spokojnie – powiedział Harry. – To może syfon odkręć?

– Że co?

– Syfon. Zajrzyj pod umywalkę. Widzisz taką grubszą rurę na dole, która kończy się ślepo? Powinnaś dać radę ją odkręcić. W lewo.

– WIEM, że w lewo – wycedziła Betty. – Nie rozłączaj się.

Parę stęknięć i brzydkich słów później, wróżka trzymała w ręce umorusany w nieczystościach, śmierdzący ząb. Cuchnęły też jej ręce i przemoczona tiulowa sukienka w kolorze spranego różu. Betty wstała z kolan, zdmuchnęła czarne włosy z oczu i podniosła telefon z umywalki.

– Ok, mam go – wysapała Betty.

– Dobra robota! Masz dla mnie coś jeszcze? – zapytał Harry.

– Oby nie.

– Ok, w takim razie zamykam zgłoszenie.

Wróżka pospiesznie opłukała twarz oraz ręce i wytarła się ręcznikiem, który następnie posłużył jako mop. Po chwili wahania dziewczyna podniosła brudną tkaninę z podłogi i odwiesiła ją na haczyk podpisany imieniem Timmy. Rozejrzała się po łazience, oceniając stan pomieszczenia jako “nie wzbudzający podejrzeń” (kalka z poprzedniego raportu) i z lekkim uśmiechem satysfakcji wyszła na korytarz.

Przez okno przy schodach na piętro zaczynało sączyć się blade światło nadchodzącego poranka. Wróżce zostało niewiele czasu, ale na szczęście pokój chłopca był łatwy do znalezienia. Białe drzwi na końcu korytarza zdobiła przyklejona taśmą kartka z koślawym rysunkiem znaku zakazu i napisem: “NIE WHOCIĆ!!!!”

Betty delikatnie otworzyła drzwi i wślizgnęła się do środka. W pokoju chłopca panował półmrok, a wystrój był równie przewidywalny, co reszta domu należącego do rodziny z klasy średniej. Wszystkie elementy zestawu z meblowej sieciówki pchnięto pod ściany tak, aby środek pokoju mógł codziennie zmieniać się w najeżony pułapkami tor przeszkód, czyhający na krwawe ofiary z bosych stóp. Po lewej stały szafa, komoda i regał, wszystkie oklejone wizerunkami piłkarzy. Miejsce przy oknie zajmowało biurko w stanie oblężenia bałaganem, bohatersko broniące resztek wolnego blatu. Wreszcie, bardzo zła i jeszcze gorzej pachnąca wróżka dostrzegła po prawej krótkie, jednoosobowe łóżko, z unoszącą się i opadającą rytmicznie mięciutką kołderką w gwiazdki, skrywającą pogrążony w smacznym śnie szczerbaty powód jej wizyty.

Betty kucnęła przy łóżku. Przy okazji łatwego zlecenia ząb czekałby pod poduszką, a w najlepszym przypadku gdzieś w pokoju leżałby także list do wróżki, zawierający dziecięce życzenie. Tym razem nie było co liczyć na takie ułatwienia. Betty musiała obudzić malca, ale nie mogła powstrzymać się, żeby chwilkę nie popatrzeć – mimo całej żywionej do maluchów niechęci, uważała jedno: kiedy śpią, małe dzieci są jak kominek – niby nic wielkiego się nie dzieje, ale można gapić się godzinami.

– Hej, obudź się, ty mały… słodki Timmy – wyszeptała Betty, delikatnie potrząsając ramionami malca. – Już prawie ranek, a ja bardzo chciałabym wreszcie skończyć swoją zmianę i uniknąć czyszczenia pamięci twoim rodzicom przez Magiczną Jednostkę Specjalną oraz zachować swoją pracę, chociaż tak bardzo jej nie znoszę.

Chłopiec wymamrotał coś niezrozumiałego, ale otworzył zaspane oczy. Potrzebował chwili, aby zarejestrować obecność Elizabeth w pokoju.

– Mama? – mruknął chłopiec.

– Nie, Timmy, to nie mama, ale spokojnie, nic ci nie grozi. Mam na imię Beth i jestem wróżką zębuszką. Przyszłam spełnić twoje życzenie w zamian za ząb, który niedawno ci wypadł.

– Czy pani mi się śni? – spytał Timmy.

– Chciałabym, ale nie – odparła Elizabeth. – Jestem równie prawdziwa, jak ty. Jeśli się nie boisz, możesz mnie dotknąć, na przykład mojego nosa. Śmiało, nie gryzę.

Chociaż czasami bym chciała – pomyślała wróżka. 

Chłopiec wyciągnął rękę spod kołdry i nieśmiało dotknął nosa wróżki.

– Widzisz? – kontynuowała Beth. – Jestem tu specjalnie dla ciebie, ale mamy mało czasu. Mogę spełnić twoje jedno życzenie, ale musisz mi je szybko powiedzieć.

Chłopiec patrzył przez chwilę w zielone oczy Beth, na wpół śpiąco próbując zrozumieć, czego ta nie-będąca-mamą kobieta od niego chce.

– Chcę, żeby mama wróciła – mruknął Timmy.

– Wróciła? A gdzie jest teraz? – zdziwiła się wróżka.

– Wyprowadziła się.

Beth przygryzła dolną wargę. Czas się kończył, a ona jak zwykle miała braki w informacjach na temat zlecenia. Skarciła się w myślach i złożyła przed sobą solenną obietnicę, że dokumentację kolejnej sprawy przeczyta od deski do deski. Sięgnęła do wiszącej na ramieniu torby khaki i wyciągnęła z niej chudą papierową teczkę z magicznymi, zawsze aktualnymi danymi.

 

Timothy Carter

data urodzenia…

Miejsce zamieszkania…

Imiona rodziców…

Uwagi na temat rodziny: rodzice po rozwodzie.

 

Betty westchnęła i przysiadła na piętach. Poczuła się nagle bardzo głupio z powodu ręcznika i wpadła w lekką panikę. Sprawy się skomplikowały, Timmy z powrotem zasnął, a nie było czasu, żeby namawiać go na szczeniaka, albo nowy rower. Wszystkie pracujące wróżki wiedziały, że spełnienie prostego, nieefektywnego życzenia, po którym w głowie malca nie zostanie żadne wspomnienie o Magii, równało się służbowej naganie, a na to Betty nie mogła sobie kolejny raz pozwolić. Przez okno wdzierało się do pokoju coraz silniejszego światło. Zrobiło się ryzykownie – akcje z udziałem rodziców nigdy nie kończyły się dobrze. Wróżka po raz drugi wybrała numer Magicznego Wsparcia Technicznego.

– Halo, z tej strony…

– Harry, to znowu Beth – przerwała mężczyźnie wróżka – mam mało czasu, musisz ratować mi tyłek!

– Aha… – mruknął Harry.

– Słuchaj, rodzice chłopca są po rozwodzie, on tęskni za matką, chce, żeby wróciła.

– Betty…

– Poczekaj, wiem, co chcesz powiedzieć, wolna wola i te sprawy – wróżka wypluwała słowa jak karabin, byle tylko nie usłyszeć odmowy – ale nie chodzi o coś wielkiego, lekkie pchnięcie we właściwym kierunku, jakieś częstsze zbiegi okoliczności, może ktoś nowy na horyzoncie…

– Betty, to jest najkrótsza droga na bruk dla nas obojga. Nawet nie wiesz, jak skomplikowany i nieprzewidywalny jest Kodeks. Magicy pisali go przez setki lat! – powiedział Harry.

– Nie chcę, żebyś mieszał w Kodeksie, nadpisz tylko moje najbliższe życzenie.

– Jeszcze gorzej! – obruszył się technik. – Każdy, kto zerknie w zapisy, będzie mógł to znaleźć!

Jeśli zerknie – zripostowała Elizabeth. – Biorę to na siebie, Harry. Zapisz tam, że to mój pomysł. Poza tym masz nagranie naszej rozmowy, jak ktoś podkabluje, to wylecę ja. Jeżeli moje wskaźniki wiary nie pójdą w górę, to zwolnią mnie na pewno, a tak przynajmniej mam jakąś szansę.

– Nie rozłączaj się.

Harry zamilkł, słychać było tylko jego miarowy oddech i rytmiczne stukanie w klawisze. Magiczne Wsparcie Techniczne miało zadecydować w sprawie o wadze zupełnie nieadekwatnej do wysokości otrzymywanej wypłaty. Wróżka ściskała telefon spoconą dłonią, a na drugiej zaczęła obgryźć paznokcie. Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Ile ich minęło? Dwie? Dwadzieścia? Nie było odwrotu, poranek i tak ją przyłapie.

Niedługo po tym jak wróżka skróciła wszystkie paznokcie, w słuchawce ponownie rozległ się głos Harry’ego.

– Gotowe, ale…

– Ratujesz mi życie – przerwała mu Elizabeth, hałaśliwie wypuszczając wstrzymywane w płucach powietrze.

– Beth, posłuchaj mnie, nigdy więcej nie wolno ci spełnić życzenia tego chłopca. Nigdy, przenigdy, pośrednio, bezpośrednio, w ogóle, kapujesz? Nie mam pojęcia, co się wtedy wydarzy. Możemy nawet wpaść w Złe Zakończenie.

– Rozumiem.

– Liczę na to.

– Harry, wiszę ci coś ekstra.

– Najpierw nie daj się wyrzucić. Widzimy się w biurze.

– Koniecznie.

Wróżka oparła się plecami o łóżko, przyciskając telefon do piersi. Zamknęła oczy i wykonała parę głębszych oddechów. Była uratowana. Przynajmniej na razie. Nadeszła pora na magiczną formułę.

– Timmy, oto twoje życzenie.

Dziewczyna pstryknęła palcami. Poczuła, jak wszystkie jej mięśnie w ułamku sekundy spinają się i rozluźniają, jakby miały przygotować ciało na nagły wybuch elektryzującej euforii, zakończony dreszczem i przyjemnym, gasnącym powoli mrowieniem skóry. Jeśli istniało cokolwiek, co Betty lubiła w tej robocie poza wypłatą, był to właśnie ten moment – chwila, kiedy jej ciało stawało się przewodnikiem dla najpotężniejszej energii świata – Magii.

Wróżka wyszła na zewnątrz frontowymi drzwiami, bez skradania się, wyskakiwania przez okno, czy używania wytrychów. Po rzuceniu uroku nikt nie miał prawa się obudzić. Choć młodsze wróżki mogły używać czarów jedynie do spełniania życzeń – fakt, który niezmiernie Elizabeth irytował – to zaprojektowanej na potrzeby zębuszek magii nie można było odmówić elegancji. Wystarczyło pomyśleć, czego się potrzebuje, a reszta historii dopowiadała się sama tak, aby zapewnić Szczęśliwe Zakończenie.

Dniało. Ptasie radio rozpoczynało swoją poranną audycję, pierwsi dostawcy ruszali w drogę. Lada moment pojawi się jakiś biegacz, albo zaspany właściciel psa. Miasto budziło się do życia, a pracownicy nocnej zmiany kończyli swoją wartę.

Wróżka usiadła na schodach ganku i zapaliła papierosa. Zaciągnęła się dymem czując ulgę i falę zmęczenia, zalewającą pustkę po wyparowującym stresie.

 

***

 

Po trzech spełnionych życzeniach w grafiku każdej młodszej wróżki zębuszki wypadał dzień pracy w biurze, czego Betty nie znosiła jeszcze bardziej, niż trudnych przypadków w terenie. Należało złożyć szczegółowe raporty z wykonanych zleceń, pobrać nowe, odbyć obowiązkowe szkolenia, zdać niestandardowy sprzęt, jeśli robota takowego wymagała. Do tego dochodziły wszystkie stadne, sztuczne do porzygu biurowe rytuały: kawa w kuchni, plotkowanie, wspólny lunch. Wisienkę na torcie biurowych aktywności Elizabeth stanowiły częste wezwania do gabinetu szefa – Księcia prosto, kurwa, z bajki.

– Przejrzałem twoje raporty z ostatnich dwóch tygodni, Slipper i nie mam dobrych wieści – zaczął pogadankę w swoim biurze Książę. – Wskaźniki Wiary z wykonywanych przez ciebie zleceń są na beznadziejnie niskim poziomie.

Betty siedziała na krawędzi niewygodnego fotela dla gości, prosta jak struna. Starała się nie słuchać wybiórczych informacji, które ten łajdak przerabiał w złośliwe komentarze, sprowadzając jej ciężką pracę do poziomu ledwie akceptowalnego minimum. Gabinet urządzony był staromodnie i bez pomysłu, a znany już oczom układ mebli i sprzętów nie prezentował myślom zbyt wielu dróg ucieczki. Najgorszym obrazkiem w pokoju była jednak gadająca po drugiej stronie biurka idealna twarzyczka – aż mdliło na samą myśl, co się pod nią skrywa. 

– Biorąc to wszystko pod uwagę, jesteś pod kreską, Slipper – kontynuował Książę. – Wspaniałomyślnie postanowiłem jednak dać ci jeszcze jedną szansę i mam dla ciebie zadanie specjalne.

Ostatnie dwa słowa wyrwały Elizabeth z chroniącego psychikę transu. Nowości w repertuarze kar tego potwora zdarzały się rzadko, ale Betty wiedziała jedno – albo wykona to zlecenie, albo wyleci z roboty. Najpewniej chodziło mu o to drugie.

– Przy okazji sprzątania archiwum nasi pracownicy natrafili na zaskakujące znalezisko. Okazało się, że w przeszłości pracowała tu wróżka równie nieefektywna co ty, ale nieco sprytniejsza, bo udało jej się zaliczyć zlecenie bez jego wykonania. Nie wiemy, jak to możliwe, teraz to nieistotne, zło zostało wyrządzone – idealną twarz Księcia wykrzywił grymas niezadowolenia. – Co ciekawe, chłopiec, którego to zlecenie dotyczyło stracił na raz trzy mleczaki i tylko te kiedykolwiek zostawił pod poduszką. Firma działała w tamtych czasach bardzo konserwatywnie, liczyły się jedynie zęby podłożone celowo – Książę cmoknął z niesmakiem. – Nie oczekuję, że dostrzegasz wagę tej sprawy, Slipper, ale 20 lat temu, pewien chłopiec wierzył, że w jego życiu wydarzy się coś wyjątkowego, ale jakaś leniwa oszustka dopuściła się zbrodni wobec samej Magii! Nasza firma ma obowiązek za to wykroczenie zadośćuczynić. Jesteśmy komuś dłużni trzy życzenia i dostarczysz je ty, Slipper. Jakieś pytania? – Książę zakończył monolog uśmieszkiem satysfakcji, który Betty najchętniej zdrapałaby mu z twarzy, gdyby nie szalejące na magicznym rynku pracy bezrobocie.

– Co… co z zębami? – zapytała wróżka zachrypniętym od dłuższego milczenia głosem.

– Slipper… – powiedział Książę i westchnął – właśnie dlatego siedzisz po tamtej stronie biurka. Zęby to tylko symbol, martwy totem, obrzydliwa konieczność, którą tolerujemy, bo do tej pory nie wymyślono nic lepszego. – Mężczyzna cedził słowa z zaciśniętą szczęką, przechylając się powoli w stronę wróżki. – Nie obchodzą mnie jego zęby, wybij mu trzy albo i wszystkie jeśli będziesz musiała, ON MA UWIERZYĆ W MAGIĘ! – Ostatnie zdanie wypowiedział już na stojąco, oparty o biurko, z twarzą przy nosie Elizabeth. – Zaczynasz natychmiast, żegnam – skwitował i pstryknął palcami.

 

***

 

Betty wylądowała niezgrabnie w jakimś zaśmieconym zaułku, boleśnie obcierając łokieć. Mości dupek Książę przeniósł ją bez ostrzeżenia gdzieś do miasta, a ostateczny cios upokorzenia zadała jej teczka z dokumentacją zlecenia, która zmaterializowała się nad jej głową. Betty wzięła głęboki wdech, zasysając ostatnie opary cierpliwości i podniosła z ziemi dossier, leżący tuż obok resztek jej poczucia własnej wartości.

– Buty. Pamiętaj, chcesz te buty. Rachunki oczywiście też czekają, ale chcesz mieć te przepiękne czółenka – mruczała pod nosem Betty, walcząc z pokusą, aby wyrzucić teczkę do stojącego obok śmietnika.

Na początek musiała znaleźć rzeczonego jegomościa, co nie wymagało zbyt dokładnego czytania.

 

Marc Carter

Miejsce zamieszkania…

Praca: sprzedawca w sklepie obuwniczym “Charm”, Magpie Avenue 27…

 

W teczce było też zdjęcie, a raczej magiczna podobizna zmieniająca się w czasie, zawsze ukazująca aktualny wygląd danej osoby. Spoglądający z kartonika mężczyzna szeroko się uśmiechał, może nawet trochę za bardzo, bo czar zapisano tak, aby wzbudzał sympatię wróżek do dzieci. Uśmiech, choć stworzony przez Magię, wydawał się jednak być szczery – poza ustami śmiały się też ciemnoszare oczy, a uroku dodawała mężczyźnie lekko pucołowata twarz i najeżone włosy – czarne, jak jej.

Po wyjściu z zaułka, rzut oka na tabliczkę z nazwą ulicy uświadomił Betty, że choć z Księcia był kawał drania, to potrafił też błysnąć pragmatyzmem – witryna właściwego sklepu znajdowała się na wprost niej, po drugiej stronie ulicy. Co zaskakujące, znała to miejsce. To był ten sklep, z jej butami na wystawie.

Betty przeszła przez jezdnię i zajrzała do środka przez szybę – nie dostrzegła nikogo, co uznała za okoliczności sprzyjające, zważywszy na fakt, że próba wykonania tego zlecenia stanowiła czyste szaleństwo. Według zawieszki sklep był otwarty. Klamka poddała się pod naciskiem jej dłoni, a ciszę wypełnionego obuwiem pomieszczenia przerwał wiszący nad drzwiami dzwonek. Nie było już odwrotu – z zaplecza wyszedł on.

– Dzień dobry, czy mogę jakoś pomóc? – zapytał. Uśmiechał się jednak o wiele słabiej, niż na podobiźnie. Niemal wcale. Włosy rzeczywiście sterczały mu do góry i na lewo, jak wygięte od wiatru źdźbła trawy, ale podkrążone, szare oczy zgubiły gdzieś swój blask.

– Dzień dobry, ja tego… Ee… Przyszłam tu bo… – jąkała się Betty rozglądając nerwowo po pomieszczeniu – Buty! Tak, przyszłam przymierzyć buty! Te z wystawy! – Pomysł wpadł jej do głowy tak niespodziewanie, że prawie wykrzyczała ostatnie zdanie. – Chodzi o beżowe czółenka, z wiśniami na czubkach – dokończyła spokojniej. 

Mężczyzna wydawał się lekko zaskoczony jej zachowaniem, ale szybko odzyskał rezon.

– Oczywiście, usiądź proszę. Jaki nosisz rozmiar?

– Trzydzieści osiem.

– W porządku, zaraz wracam.

Betty usiadła na skraju najbliższej pufy. Palce ponownie powędrowały w okolicę ust, ale z paznokci niż już nie zostało, a nerwy i gonitwa myśli przybierała na sile. Ostatecznie ofiarą kompulsywnego miętolenia padła teczka, choć trzymanie jej na widoku pewnie nie było najlepszym pomysłem.

Marc wrócił z magazynku niosąc w rękach białe pudełko.

– Proszę – powiedział, podając jej opakowanie i parę jednorazowych stopek.

– Dzięki – odparła Betty, niezdarnie się uśmiechając.

Wróżka przymierzała buty tak powoli, że zawstydziłaby nawet zawodników piłki nożnej, zmieniających się w doliczonym czasie gry niemal rozstrzygniętego meczu finałowego. Sprzedawca obserwował całą pantomimę z zaciekawieniem, ale nie odezwał się ani słowem do samego końca. Nasz klient – nasz pan, nawet jeśli jest lekko świrnięty.

– I jak, pasują? Może przejdziesz się po sklepie? – zaproponował.

Elizabeth skinęła głową i podniosła się z siedziska w tempie skazańca wyprowadzanego z celi śmierci. Przeszła parę kroków wzdłuż półek, buty leżały jak ulał, czuła się w nich zaskakująco dobrze, jak na pierwszą parę z wysokim obcasem…

ŁUP!

Wróżka niespodziewanie wylądowała na podłodze, obijając prawe biodro i rękę. Marc był przy niej w trzech długich skokach.

– Hej, wszystko w porządku? Nic ci się nie stało?

– Nic mi nie jest, po prostu się do tego nie nadaję – prychnęła Betty. Z pomocą mężczyzny podniosła się do pozycji siedzącej, oparła plecami o najbliższą półkę i zaczęła rozmasowywać obolałe miejsca. Mężczyzna przykucnął tuż obok niej.

– Nabierzesz wprawy, albo znajdziemy jakieś inne…

– Nie chodzi o buty – przerwała mu Beth zrezygnowanym tonem. – Nie po to tu przyszłam.

– W takim razie po co?

Wróżka spojrzała mężczyźnie w oczy. Wydawał się być szczerze zatroskany jej upadkiem i zainteresowany celem wizyty, a Elizabeth zdała sobie sprawę, że właściwy moment nigdy nie nastąpi, nie było na to szans. Budzone w nocy, półprzytomne dzieci stanowiły dość łatwy cel dla napędzanej przez wiarę korporacyjnej machiny magicznego świata, ale z dorosłymi zapewne nikt nawet tego nie próbował. Jej zadanie od początku było tylko pretekstem, żeby ją zwolnić, może nawet historia tego zlecenia była wyssana z palca. Równie dobrze mogła to po prostu powiedzieć.

– Przyszłam tu, żeby spełnić twoje trzy życzenia. Jestem wróżką zębuszką.

– Aha… – wymruczał mężczyzna marszcząc brwi.

– Nie jesteś… Nie powiesz mi, że zwariowałam? – Betty była wyraźnie zaskoczona spokojem sprzedawcy. Ten wzruszył jedynie ramionami.

– Jestem ciekawy, jaką historię masz do opowiedzenia.

– To nie żadna historia – odparła. – Chodzę nocą po domach, zbieram zęby, które wypadły dzieciom i w zamian spełniam życzenia. Płacą marnie, mój szef to kawał chuja, który chce mnie zwolnić, najlepiej pod pretekstem. Dlatego dostałam zadanie specjalne, że niby straciłeś w dzieciństwie trzy zęby, ale nikt do ciebie nie przyszedł i nie spełnił twoich życzeń, co brzmi jak jakaś bujda, albo to wszystko zmowa przeciwko mnie. Tak czy siak wylecę z pracy, a o nowej mogę tylko pomarzyć.

Oczy Beth zaszkliły się, a po policzku spłynęła pojedyncza łza, którą szybko otarła.

– Hej, to całkiem niezła historia – powiedział Marc. – Nie pamiętam czegoś takiego z dzieciństwa, ale to nie znaczy, że się nie wydarzyło. Może po prostu spełnisz moje trzy życzenia i będziemy kwita…

– Nic nie rozumiesz – przerwała mu Beth, siąkając nosem. – Samo spełnianie życzeń nie wystarcza, musisz jeszcze uwierzyć w Magię. W sumie to równie absurdalne, jak mówienie tego na głos.

– Ludzie wierzą w różne rzeczy. Spróbujmy.

– Co?

– Spróbujmy. Ja wypowiem życzenie, ty je spełnisz i zobaczymy, co dalej.

– Nie mówisz poważnie – żachnęła się Elizabeth.

– Dlaczego nie? – odparł. – Jeśli kłamiesz, to nic się nie stanie. Jeśli mówisz prawdę, to moje życzenie się spełni i będę miał podstawy, żeby uwierzyć w magię, a ty szansę na zachowanie pracy. Wszyscy wygrywają. Tak przy okazji, jestem Marc.

– Beth.

Betty uścisnęła wyciągniętą dłoń mężczyzny, patrząc w jego oczy i próbując odgadnąć, czy jego słowa to tylko okrutny żart. Do tej pory nie dał po sobie poznać, że bawi się jej kosztem. Może po prostu sądził, że chora psychicznie dziewczyna potrzebuje uwagi kogoś cierpliwego, kto jej wysłucha, bez oceniania. Trudno. Nie miała nic do stracenia. Jeśli zlecenie zostało zatwierdzone, Magia powinna zadziałać. Przynajmniej tego uczyli na szkoleniu.

– Ok, w takim razie czego sobie życzysz? – zapytała Betty.

Marc uśmiechnął się szeroko, zupełnie jak na podobiźnie. Oparł głowę o półkę z butami i przymknął oczy.

– Pomyślmy… To mogłoby być coś niesamowitego, jak supermoc albo podróż w czasie, albo odjechanego, jak… jak jazda na smoku. Tak, smok byłby zdecydowanie kozacki. Zauważyłaś jak w ci zwyczajni goście w filmach zawsze marnują pierwsze życzenie na coś banalnego, tylko po to, żeby się przekonać, że ta moc działa? To zupełnie jak ja. Chcę dwa bilety na finał tegorocznych mistrzostw świata w piłce nożnej.

Przez chwilę milczeli oboje.

– I tyle? – zapytała Beth.

– Wszystkie są już dawno wyprzedane. Wolisz użerać się ze smokiem? – zripostował mężczyzna.

– Nie, zdecydowanie nie! Ok, w takim razie, oto twoje życzenie, Marc.

Wróżka wstrzymała oddech i pstryknęła palcami spodziewając się najgorszego – że nic się nie wydarzy, a ona przeprosi i ucieknie ze sklepu, czując się jak ostatnia idiotka. Obawy okazały się jednak nieuzasadnione. Przez jej ciało przetoczyły się dobrze znane i przyjemne odczucia. Magia zadziałała.

– I już? – zapytał sprzedawca. – Wyglądasz na dość… zadowoloną.

– Tak, udało się, poczułam to, ale nie mam bezpośredniego wpływu na to, jak to się stanie – tłumaczyła Betty. – Możesz je znaleźć za chwilę, albo dostać za parę dni, ale na pewno się uda, tak to działa dla nas wróżek. Myślisz o tym, czego potrzebujesz, a Magia zapewnia Szczęśliwe Zakończenie.

– Sprytne.

– Widzisz, wiedziałam, że mi nie uwierzysz – zaperzyła się Betty.

– Nie w tym rzecz, po prostu mogłem jednak brać tego smoka – odpowiedział, uśmiechając się. – Prawdę mówiąc, ten mecz to marzenie mojego syna, Timmy’ego, ale wszystko, co sprawi mu radość, ucieszy też mnie. Przechodzi ostatnio trudny okres, w sumie to obaj przechodzimy.

Elizabeth poczuła nagłe ukłucie w brzuchu, a zamieszkujące jej hipokamp neurony zaczęły bić na alarm. Spojrzała na Marca ze strachem w oczach.

– Beth, co się stało?

Wróżka nie odpowiedziała. Zerwała się na równe nogi, zapominając o niewygodnych butach. Zaklęła szpetnie, zrzuciła czółenka i stopki na stojąco, opierając się o jedną z półek. Boso pobiegła w stronę teczki z dokumentacją zlecenia. Sprzedawca ruszył za nią.

 

Marc Carter

Miejsce zamieszkania…

Żona: Stephanie Carter – rozwód.

Dzieci: Timothy Carter, lat 6…

 

– Marc, czy twój syn… Czy Timmy ma na drzwiach kartkę z napisem “nie wchodzić” napisaną z błędami?!

– Tak. Czekaj, skąd wiesz?

Beth rzuciła się do drzwi i wybiegła na ulicę boso. Marc wołał za nią, wykrzykiwał pytania, ale żadne nie miało znaczenia. Musiała czym prędzej dotrzeć do biura i zgłosić, co się stało, do diabła z pracą, byle tylko nie więzienie dla magików, byle tylko nie Złe Zakończenie…

Wróżka dotarła do najbliższego skrzyżowania. Zatrzymało ją zderzenie z samochodem, którego nie zauważyła wystarczająco szybko.

 

***

 

Elizabeth ocknęła się w wygodnym i ciepłym łóżku. Przez chwilę wydawało jej się, że zaspała do pracy i chciała zerwać się szybko z wyra, ale nagły ból w żebrach poinformował ją, że coś jest nie tak. Zamiast budzika usłyszała męski głos.

– Spokojnie Betty, leż, jesteś już bezpieczna.

Beth rozejrzała się po niewielkim pomieszczeniu. Musiało być jeszcze przed południem. Wpadające przez trzyskrzydłowe okno światło drażniło lekko oczy, pomimo długich białych rolet. Bladoniebieskie ściany były prawie gołe, jeśli nie liczyć przymocowanych do nich lampek oraz samotnego kwietnika z paprotką. Miejsce na lewo od łóżka zajmowała wysoka szafka i stojak z kroplówką, której rurka biegła wprost do jej ramienia. Widok wenflonu wystarczył, aby puściły ostatnie zawory bezpieczeństwa blokujące przykre wspomnienia. Minione wydarzenia zalały umysł Betty błyskawicznie jak gwałtowna powódź.

– Zlecenie… Muszę… – wybełkotała przez zaschnięte usta wróżka.

– Nic nie mów – przerwał jej nieznajomy. – Wszystko jest już załatwione.

Betty patrzyła na rozmówcę, mobilizując lekko przyćmiony umysł do przeglądania pamięciowej kartoteki. Ubrany w szary garnitur mężczyzna był już podstarzały, ale nadal przystojny – typ, który po pięćdziesiątce zatrzymuje się w czasie i nie sposób stwierdzić, w której jest dekadzie, dopóki nie odejdzie na dobre. Owalną twarz wydłużało wysokie poznaczone zmarszczkami czoło oraz rzadkie, zaczesane do tyłu włosy w kolorze spłowiałego brązu, poprzetykane gdzieniegdzie siwizną. Lekko zadarty nos i wąskie usta niczym się nie wyróżniały, za to oczy – małe ciemnoniebieskie punkty – przeszywały Betty na wskroś. Wróżka czuła się tak, jakby mężczyzna mógł dostrzec kim była, czego chce oraz co powinna robić dalej, a jego wzrok wcale się na tym nie zatrzymywał. Nieznajomy patrzył w głąb niej, a jednocześnie w nieodgadnioną dal.

– Kim jesteś? – zapytała w końcu wróżka.

– Nazywają mnie Bajarzem. Jestem ojcem wszystkich opowieści, także twojej. Swojej w zasadzie też. Jakby się nad tym zastanowić, to sam jestem Opowieścią.

Bajarz – Betty znała to imię jedynie z legend starych niemal tak bardzo, jak sama Magia, a w jego istnienie wierzyli już tylko najstarsi przedstawiciele czarodziejskiej społeczności. Wróżka spojrzała ponownie na kroplówkę i wymacała na czole niewielki opatrunek. Nawiedziło ją niepokojące uczucie, że to nadzwyczajne spotkanie odbywa się jedynie w jej głowie.

– Dlaczego tu jesteś? – Elizabeth zadała kolejne pytanie.

– Lubię alternatywne wersje tych samych historii – takie skrzywienie zawodowe. Poza tym, parę spraw wymagało mojej interwencji, za czym nie przepadam, ale czasami to konieczne. Na przykład wtedy, kiedy jakaś wróżka postanowi działać nieszablonowo, a opowieść robi się za długa.

– Co się ze mną stanie?

– Krótka wizyta w Magicznym Centrum Opieki, szybki powrót do zdrowia i do pracy, jeśli zechcesz. Czekają na ciebie papiery do podpisania: służbowe upomnienie – czysta formalność, zaufaj mi, a potem nowy kontrakt. Gratuluję awansu, starsza wróżko Elizabeth Slipper. Aha, byłbym zapomniał – zmieni się także twój przełożony.

Betty odebrało mowę. Ostatnie słowa Bajarza przeszły przez uszy wróżki bez strat w wyrazach, ale szturm na przytłumiony umysł zmienił się w krwawą jatkę. Dzielne szwadrony prawdy rozbiły się o mury wrogiej twierdzy o niesławnej nazwie “To Niemożliwe”.

– Wszyscy o tobie mówią, a szefostwo jest zachwycone – ciągnął dalej Bajarz. – Nie wykonałaś jeszcze całego zlecenia, a wskaźnik wiary już poszybował poza skalę. Obecnie pracuje nad tym fenomenem każdy pracownik magicznego R&D, ale wszystko wskazuje na to, że wiara dorosłego jest wielokrotnie potężniejsza, niż dziecka. Rozumiem, że to dużo do przełknięcia jak na jeden raz, ale muszę się streszczać, mam jeszcze parę opowieści do odwiedzenia. Zdziwiłabyś się, jak wiele historii podobnych do twojej ostatnio powstało.

Bajarz wstał z krzesła i podszedł do zasłoniętego roletami okna. Wpatrywał się w nie, jakby były przezroczyste, albo przedstawiały widoczne tylko dla jego oczu dzieło sztuki.

– Co… Co się stało? – zapytała w końcu Betty.

– Nareszcie, moja ulubiona część! – odparł Bajarz, odwracając uśmiechniętą twarz w stronę Betty. – Najpierw oczywiste nudy: wybiegł za tobą, próbował dogonić, zobaczył, jak uderza w ciebie auto. To on zadzwonił po karetkę, do której potem wsiadł i przyjechał z tobą tutaj. Czeka na zewnątrz.

Bajarz puścił do Betty oczko.

– Przerabialiśmy to już wiele, wiele razy, a one wszystkie liczą się jako jeden. Zaciekawiło mnie jednak, że w drodze do szpitala wziął cię za rękę, wypowiedział drugie życzenie i pstryknął palcami. Złe Zakończenie już się śliniło na myśl o łakomym kąsku, ale on zabrał mu talerz prosto sprzed nosa, a to jeszcze nie koniec – zostało mu jeszcze jedno!

Mężczyzna wygładził poły marynarki, poprawił mankiety koszuli i ruszył do wyjścia. Już miał nacisnąć na klamkę, kiedy zatrzymała go Betty.

– Poczekaj! Co z jego ostatnim życzeniem?

– Co masz na myśli? – odparł mężczyzna.

– Mam je spełnić? Ja?

– Z pewnością ty. Nie na darmo znalazł aż trzy bilety.

– A zlecenie? Jest w ogóle prawdziwe?

Bajarz wzruszył ramionami i wyszedł z sali, zostawiając otwarte drzwi.

Koniec

Komentarze

Cześć, Timonie!

 

Pomysł z wróżką-zębuszką fajny, chociaż momentami mam lekkie uczucie, że przekomninowany – nie do końca rozumiem rolę wstawki z pantofelkiem poza odwołaniem do Kopciuszka. Ogólnie historia, mimo że troszkę grubymi nićmi szyta (jak chyba każda pozytywnie odjechana), przypadła mi jednak do gustu. To, co przekonało najmniej to samo zakończenie, chyba trochę więcej refleksji i podsumowań by tam nie zawadziło. Bo mam wrażenie, że to taka nowoczesna bajka, więc dobrze byłoby utrzymać konwencję. Mimo to czytało się przyjemnie.

Pozdrawiam

Hej, Timon!

Bardzo przyjemna historia napisana z tym fajnym lekkim stylem. Lektura sprawiła mi mnóstwo przyjemności, choć czuję, jakbyś nagle zrozumiał, że kończy ci się limit, bo zakończenie jest zbyt szybkie i dziwne w porównaniu z całą resztą, która opowiadana jest nieśpiesznie. No więc zakończenie niestety nie przypadło mi do gustu, ale całość nadal uważam za bardzo dobrą. Szczególnie udany początek – nie miałam problemów ze wskoczeniem do opowieści i wyobrażeniem sobie wróżki grzebiącej w zlewie drutem z własnego biustonosza ;) Zgadzam się z oidrin, że potrzeba by więcej refleksji.

 

Powodzenia w konkursie! :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Dobry pomysł świetne wykonanie i zmuszające do chwili zastanowienia zakończenie – to niewątpliwie składa się na dobre opowiadanie.

Był taki moment, że już, już zaczynała mnie nużyć korporacyjna niemoc bohaterki, a tu łup! Połączyłeś oba wątki i zainteresowanie poszybowało poza skalę.

Połączenie wróżki zębuszki z korporacyjną dekoracją nie jest może szczytem oryginalności, ale nie jest również pomysłem banalnym. Jeśli dodam do tego dobry styl i świetne dialogi, to muszę przyznać, że bardzo mi się podobało.

Przeczytałem z przyjemnością i oczywiście polecam. smiley

 

 

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Bardzo sympatyczny tekst. Przeczytałam go z dużą przyjemnością i z uśmiechem. Ze znanych klocków (zderzenie baśni z korporzeczywistością z jej komicznie przerysowanymi patologiami, historia dziecka-“sierotki”) złożyłeś bardzo udane opowiadanie, będące – mimo użycia nienowych motywów – właśnie czymś pomysłowym i dającym sporo przyjemności czytelnikom. Ciepły, zabawny, zdecydowanie udany tekst. 

ninedin.home.blog

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dziękuję wszystkim za lekturę i opinie. Wszystkie uwagi bardzo celne, a już szczególnie te o końcówce. Przy każdym wyzwaniu pisarskim pokutuję za ten sam grzech (cliché!) – niefrasobliwość wobec limitu znaków: znajduję chęci, pojawia się pomysł, początek pisze się sam, ale po jakimś czasie orientuję się, że wstęp przekroczył 15k, a na generalne oranie nie ma już czasu. Kawałek środka i zakończenie miały być całkiem inne, ale wybaczcie, złożyłem je w ofierze Górnemu Limitowi Znaków. Nie wyszło to opowiadaniu na dobre, ale chciałem spełnić założenia konkursu. My bad, może się wreszcie nauczę.

Cieszę się, że mimo wad, odebraliście tekst zasadniczo pozytywnie i nie był to stracony czas. Po tak długiej przerwie dla mnie to już jest zwycięstwo, nawet jeśli w eklektycznym wyścigu dobiegnę na metę ostatni (bronze medal meme). wink Życzę powodzenia wszystkim uczestnikom, i miłego czytania pozostałych opowiadań.

Cześć!

Zacne opko, lubię takie. Pięknie ufantastycznioną rzeczywistość, nie tracąca wiele realizu, a jak wiele zyskująca. Niezły pomysł, na fabułę jak i bohaterkę, bardzo dobre (imho) wykonanie, oraz zaiste pozytywne, otwarte zakończenie. Więcej takich opowiadań!

Celnie ukazujesz podejście i położenie szeregowca w piramidzie, jednocześnie lubiącego i nienawidzącego swojej pracy. Jest nieodzowna pomoc techniczna, zawsze o jeden telefon stąd ;-) Historia z początku robi wrażenie żartu, ale gdy chłopiec wypowiada życzenie ta lekka aura znika. Potem mamy rozmowę z szefem, i ostatnie zlecenie… Lub raczej wyrok.

Wróżka ma dość, z braku pomysłu zaczyna grać w otwarte karty, i sprawy przyjmują nieoczekiwany obrót. Choć obraz rozmowy bohaterki z mężczyzną od początku sugeruje, jak się to skończy, to droga do tego jest ciekawa. Taki trochę niby bóg maszyny, ale w końcu magia ma swoje prawa ;-) (i nawet są do tego chyba pewne aluzje w tekście).

I tak oto spełnia się życzenie malucha.

Ciekawe, inspirujące, budujące wiarę nie tylko w magię.

 

Z kwestii edycyjnych jedno mi się rzuciło w oczy:

Zauważyłaś jak w ci zwyczajni goście w filmach zawsze marnują pierwsze życzenie na coś banalnego, tylko po to, żeby się przekonać, że ta moc działa?

Coś tu nie gra

 

3P dla Ciebie: Pozdrawiam, powodzenia w konkursie i zdecydowanie polecam do biblioteki!

 

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Przyjemne opowiadanie, ładnie wykreowałeś to magiczne korpo, postacie z charakterem, a fabuła też niczego sobie :) Plus za fajny tytuł, ładnie ogrywający dwuznaczność. Końcówka nieco przyspieszona, ale tu podejrzewam konkursowy limit ;) Jednym słowem – sympatyczna lektura i zasłużona Biblioteka, więc doklikam.

W zasadzie nie mam zastrzeżeń, poza tym, że trochę drażniło mnie przy lekturze to niekonswekwetne zmienianie imienia bohaterki: Elizabeth, Betty, Beth. Podejrzewam, że chciałeś w ten sposób uniknąć powtórzeń, ale jakoś mi to zgrzytało, bo np. nie było tak ułożone, żeby poszczególne formy były “przypisane” do różnych postaci mówiących czy myślących o bohaterce. Np. ona sama o sobie “Beth” (i tak zawsze się przedstawia), w jakichś oficjalnych sytuacjach Elizabeth, a Betty – sama nie wiem, dla jakiej sytuacji. Wiem, że sami o sobie nie zawsze konsekwentnie myślimy, ale w literaturze mi to zgrzyta, bo wprowadza chaos.

Jakieś tam drobiazgi interpunkcyjne mi się w oczy rzucały, ale nie czytałam łapankowo (np. gdzieś jest niepotrzebny przecinek przed “niż”).

http://altronapoleone.home.blog

Początek opowiadania skojarzył mi się z “Artemisem Fowlem”. Betty przypominała mi trochę Holy Niedużą. Uwielbiam ten cykl, więc od początku byłem nastawiony pozytywnie. Nie zawiodłem się, bardzo przyjemnie się czytałem. Duży plus również za zakończenie. Może trochę urwane, ale otwarte zakończenie akurat pasuje do tego opowiadania.

Oj, marudzisz @Drakaino ;-) Mi to używanie Elizabeth, Betty, Beth w niczym nie przeszkadzało, zresztą ganienie za to byłoby szczytem hipokryzji, bo sam tak często robię, szczególnie przy dłuższych formach. Nie wiem czy to błąd… Może. Mi to raczej uatrakcyjnia niż psuje odbiór.

Opowiadanie bardzo mi przypadło do gustu, podobnie jak inni odbieram końcówkę jako ciut zbyt szybką, ale jedynie odrobinę i nie psuje to dobrego wrażenia, jakie mam względem całości.

Dialogi bardzo się lekko czytało, a wypowiedź:

 

– Ok, w takim razie zamykam zgłoszenie.

 

świetnie zbudowała korpoklimat – właściwie całej reszty by mogło nie być, a to zdanie już wprowadzało obraz całego świata na wyższy poziom.

Nie zgodzę się też z uwagami przedmówców o nieoryginalności klocków – jeśli byśmy chcieli budować jedynie z klocków oryginalnych i niespotykanych, tworzylibyśmy rzeczy niezrozumiałe, mętne i trudne w odbiorze. Tu, te znane składowe są ułożone bardzo dobrze i w sposób unikalny.

Od strony emocjonalnej – czytało się przyjemnie, choć jakoś mi nie zagrały emocje związane z bohaterami (inni ten element kreacji chwalili, więc pewnie jestem w błędzie, albo to jakaś niedoskonałość mojej percepcji).

Całościowo – bardzo przyjemny utwór, z dobrym, ale nie przesłodzonym zakończeniem.

entropia nigdy nie maleje

[Przeczytane]

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Hej, dzięki wszystkim za odwiedziny i komentarze. @krar85 wypomnienie boga maszyny jest jak najbardziej zasadne, bo w pełnej wersji pomysłu nie byłby potrzebny. Zabieg konieczny, aby zmieścić się w limicie, za który próbowałem jakość zadośćuczynić – stąd aluzje. Cieszę się, że zostały dostrzeżone.

Przy żonglowaniu formami imienia bohaterki (by the way miała imię ZANIM obejrzałem Gambit Królowej :) ) właśnie starałem się zachować spójność, o której pisze @drakaina, ale najwyraźniej nie wyszło. Gdzieś zgubiłem schemat, zapewne na rzecz unikania powtórzeń, a może z powodu przyspieszenia przy pisaniu drugiej części.

@Lupus90Gno Artemis też mi przyszedł do głowy, ale już w trakcie pisania, więc nie mam “wyrzutów sumienia”.

Bardzo mnie cieszy, że zakończenie nie przesłodzone, przynajmniej według @Jima. To był aspekt, którego obawiałem się jeszcze bardziej niż boga maszyny i niełatwo było wypośrodkować niskosłodzone zakończenie i pik na wykresie konkursowego zadania (szczęście poza skalę). Generalnie uważam, że dawkowanie cukru w pozytywnych zakończeniach to sztuka dość trudna.

@drakaina: raduje się moje próżne serduszko, bo tytuł też mi się podoba i cieszyłem się bardzo, kiedy przyszedł mi do głowy.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Hej, Timonie!

Pozwoliłam sobie trochę zrobić łapankę, bo tak… Ale nie zrażaj się ilością uwag, w zasadzie to wszystko takie drobne korekty ;)

 

– W tym tygodniu ani razu pod poduszką! Jeszcze raz i przysięgam, rzucam tę robotę!

Takie tam powtórzenie, zjadliwe, ale postanowiłam być “bezlitosna”.

 

Wróżka pospiesznie opłukała twarz oraz ręce i wytarła się ręcznikiem, który następnie posłużył jako mop.

Trochę ciary, jak sobie wyobraziłam, że tymi rękami po grzebaniu w syfonie opłukała twarz, a dopiero potem je umyła xD Ale to tylko taka luźna uwaga.

 

Rozejrzała się po łazience, oceniając stan pomieszczenia jako “nie wzbudzający podejrzeń” (kalka z poprzedniego raportu) i z lekkim uśmiechem satysfakcji wyszła na korytarz.

Chyba bym dała “niewzbudzający”, wnosząc z kontekstu.

A swoją drogą, zastanowiło mnie jeszcze, czy naprawdę konieczne było zastosowanie aż cudzysłowu i kursywy ;)

 

Betty musiała obudzić malca, ale nie mogła powstrzymać się, żeby chwilkę nie popatrzeć – mimo całej żywionej do maluchów niechęci, uważała jedno: kiedy śpią, małe dzieci są jak kominek – niby nic wielkiego się nie dzieje, ale można gapić się godzinami.

To “uważała jedno” jakieś takie… naciągane. Rozumiem, co chciałeś przekazać, ale konstrukcja mnie nie przekonuje.

 

Chciałabym, ale nie – odparła Elizabeth. – Jestem równie prawdziwa, jak ty. Jeśli się nie boisz, możesz mnie dotknąć, na przykład mojego nosa. Śmiało, nie gryzę.

Chociaż czasami bym chciała – pomyślała wróżka.

Znowu powtórzenie (było tam też z drugie “dotknięciem”, ale to Ci odpuszczam).

Poza tym lekko zazgrzytało mi, że wróżka mówi do sześciolatka “chciałabym tylko ci się śnić” – no jakże to tak? Ja rozumiem, że problemy w pracy itd., ale nie przesadzajmy… Choć to również taka luźna dywagacja ;)

 

Sięgnęła do wiszącej na ramieniu torby khaki i wyciągnęła z niej chudą papierową teczkę z magicznymi, zawsze aktualnymi danymi.

Chuda teczka? A czemuż nie “cienka”?

 

Wróżka ściskała telefon spoconą dłonią, a na drugiej zaczęła obgryźć paznokcie.

Jakoś to “obgryzanie paznokci na dłoni” mi nie gra…

 

Ptasie radio rozpoczynało swoją poranną audycję, pierwsi dostawcy ruszali w drogę.

Tu bez czepiania, chciałam tylko zauważyć, że: ptasie radio <3

 

Wisienkę na torcie biurowych aktywności Elizabeth stanowiły częste wezwania do gabinetu szefa – Księcia prosto, kurwa, z bajki.

Dobra, tu też nie mam uwag, ale opis Księcia mnie ujął xD

 

Co ciekawe, chłopiec, którego to zlecenie dotyczyło stracił na raz trzy mleczaki i tylko te kiedykolwiek zostawił pod poduszką.

Naraz.

 

Nie oczekuję, że dostrzegasz wagę tej sprawy, Slipper, ale 20 lat temu, pewien chłopiec wierzył, że w jego życiu wydarzy się coś wyjątkowego, ale jakaś leniwa oszustka dopuściła się zbrodni wobec samej Magii!

> Bardziej grałoby mi “nie oczekuję, że dostrzeżesz”.

> Liczebniki w beletrystyce raczej zapisuje się słownie ;)

> No i coś dużo tych “ale” w jednym zdaniu.

 

Betty przeszła przez jezdnię i zajrzała do środka przez szybę – nie dostrzegła nikogo, co uznała za okoliczności sprzyjające, zważywszy na fakt, że próba wykonania tego zlecenia stanowiła czyste szaleństwo.

> W sumie na oko to była jedna “okoliczność sprzyjająca”.

> “Stanowić szaleństwo” imo trochę dziwnie brzmi.

> No i dużo “przez”.

 

Wróżka czuła się tak, jakby mężczyzna mógł dostrzec kim była, czego chce oraz co powinna robić dalej, a jego wzrok wcale się na tym nie zatrzymywał.

Coś Ci się tu czasy pomieszały. No chyba że dostrzegał, kim była w przeszłości.

 

Ostatnie słowa Bajarza przeszły przez uszy wróżki bez strat w wyrazach, ale szturm na przytłumiony umysł zmienił się w krwawą jatkę.

W pierwszym odruchu te “straty w wyrazach” mnie zatrzymały… Ale jednak fajne batalistyczne porównanie :)

 

Dobra, dość. Wybacz, że tyle się czepiam, ale mam nadzieję, że na tym skorzystasz :)

Bardzo dobrze się czytało, fajny styl masz. Historia w miarę prosta i może trochę przewidywalna, ale nie oklepana. Jak dla mnie postacie przekonująco zbudowane, a fabuła poprowadzona konsekwentnie. Tego zakończenia się nie czepiam, bo u mnie wyszła taka sama batalia z limitem xD

Generalnie świetny powrót po latach, pisz wincy :D Podobało mi się.

Pozdrawiam!

Spodziewaj się niespodziewanego

Sympatyczna, ciepła historia. Ciekawy dobór bohaterki. Kto by pomyślał, że one muszą spełniać życzenia, a nie po prostu zostawić pod poduszką piątaka… ;-)

Groźba Złego Zakończenia straszna.

Babska logika rządzi!

@Anet, dziękuję :) Przy slowie "sympatyczny" (oprócz atramentu) zawsze czuję lekką dozę niepokoju, ale przyjmuję jako dobrą monetę. @Nana: "nje zrażaj się"? "Wybacz"? Wręcz przeciwnie: najlepiej i wielkie dzięki za dokładne przeczytanie tekstu i konkretną robotę! Na drugi raz bardziej się przyłożę do edycji, a po Twoim komentarzu zdecydowanie mam ochotę, żeby ten raz nastąpił w miarę możliwości niebawem :) @Finkla: lekko mnie ścięło, bo kompletnie zapomniałem, że one rzeczywiście te zęby to za hajs… Może to i dobrze, że u mnie życzenia, bo by się skończyło jak na memie od @Sonaty ;)

Aj bo ja to zawsze odczuwam lekki wewnętrzny dyskomfort, jak komuś tak wytykam potknięcia i nieścisłości (jakby mnie się nie zdarzały)… Ale cieszą mnie takie reakcje jak Twoja :D Polecam się ;)

Spodziewaj się niespodziewanego

Wróżka też człowiek

 

Hej, i taką fantastykę, to lubię. Co nie znaczy, że się nie poczepiam: musisz, po pierwsze, poskromić te przecinki. Rozmnożyły się ciut za bardzo. Trafiło się też parę zbędnych zaimków, jeden czy drugi zbiegły podmiot, consecutio temporum. Parę błędów w odmianie, jak "umorusany w nieczystościach" – powinno być "umorusany nieczystościami". Liczby w prozie piszemy słownie. „Dostrzec” jest wysokie w tonie i nie pasuje do tego, dość koleżeńskiego, opowiadania – a wyraźnie go nadużywasz. Za to wulgaryzmy mógłbyś sobie odpuścić, ani to wypada wróżce, ani służy utrzymaniu napięcia, a czytelnikowi, do którego się zwracasz, może przeszkadzać.

 

Rozumiem, że opowiadanie rozgrywa się w realiach anglojęzycznych, ale sprzedawca mówiący do klientki „ty” niszczy zawieszenie niewiary – w polszczyźnie coś takiego nie jest przyjęte. Poza tym trzy różne wersje imienia głównej bohaterki w pierwszym akapicie przeszkadzają w wytworzeniu sobie jej obrazu: to profesjonalistka Elizabeth, słodka niunia Betty, czy wytrącona ze swojej strefy komfortu, zalatana pracownica Beth?

 

"Zaczynasz natychmiast, żegnam – skwitował" – "skwitować" nie jest tu odpowiednim słowem. Inne potknięcia semantyczne: "wystrój był równie przewidywalny, co reszta domu należącego do rodziny z klasy średniej" – czemu reszta domu jest przewidywalna? "Z magicznymi, zawsze aktualnymi danymi" – przecież nie dane są magiczne, tylko ich aktualizacja, nie? Podobają mi się metafory, choć parę razy przeszarżowałeś.

 

W fabule podoba mi się ta warstwowość – zwykli ludzie nie wierzą już w Magię, magiczni – w Bajarza. Poza tym – życzenie Timmiego jednak zostało spełnione, co jest bardzo satysfakcjonujące, choć może nie tak niespodziewane, jak mogłoby być – ani przez chwilę nie wątpiłam, że Marc jest jego ojcem. Postacie są sympatyczne i dają się lubić, nawet cudownie niekompetentny Harry. „W pamięci zapisane były tylko dwa kontakty: Magicznej Jednostki Specjalnej oraz Magicznego Wsparcia Technicznego. Wróżka wybrała mniejsze zło” – wywołało prychnięcie radości (sama tak robię, jak dzwonię do ZUSu). Za to panika Beth nijak się ma do westchnienia i poczucia rezygnacji, które jej towarzyszą – potknęłam się na tym. I po co jej wytrych, skoro wychodzi z domu, a nie wchodzi? Bajarz spada z nieba jako deus ex machina, nie zapowiedziałeś go wcześniej. Z drugiej strony, nie jest to jakiś wielki zgrzyt.

 

Grunt, że humor nienachalny, pratchettowski i przyjazny, a całość miła i podnosząca na duchu. Schemat zaliczam.

 

Elementy punktowane: sroka w nazwie ulicy, smok wspomniany – razem 2 punkty.

 

Po szczegółowe czepialstwo zgłaszaj się na priv.

Dorzuć też adres, na który mam wysłać nagrodę.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Naprawdę wciągające i rozrywkowe opowiadanie, miło się czytało. Polubiłam bohaterkę – wróżkę, która jest kreowana na zwyczajną kobietę, mającą przyziemne marzenia i charakter. Nic dziwnego, że wskaźniki wiary poszły w dół, skoro niezwykłe rzeczy, które robią wróżki, stały się czymś w rodzaju przemysłu w nudnym korpo z szefem-chamem na czele i też nic dziwnego, że wróżki nienawidzą swojej pracy. 

Nie uszło mojej uwadze delikatne przełamanie czwartej ściany, gdy pojawił się Bajarz. Takie rzeczy zawsze dodają smaczku do opowiadania. Ładna zabawa fabułą, gdzie elementy z początku tekstu łączą się z tymi na końcu w zaskakującą całość. 

Styl był lekki i rozrywkowy, znalazłam jednak trochę błędów, poniżej kilka z nich: 

Wróżka ściskała telefon spoconą dłonią, a na drugiej zaczęła obgryźć paznokcie. 

Obgryzać. Poza tym nienaturalnie brzmi to zdanie, obgryza się raczej paznokcie dłoni, a nie paznokcie na dłoni. 

Uśmiech, choć stworzony przez Magię, wydawał się jednak być szczery 

Wydawał się szczery – wydawał się być to błąd językowy. 

jąkała się Betty(+,) rozglądając nerwowo po pomieszczeniu 

Powinien być przecinek przed imiesłowem zakończonym na -ąc. 

Palce ponownie powędrowały w okolicę ust, ale z paznokci niż już nie zostało, a nerwy i gonitwa myśli przybierała na sile. 

Literówka i liczba mnoga – przybierały. 

Marc wrócił z magazynku(+,) niosąc w rękach białe pudełko. 

Witaj, Timonie!

 

Poniżej moje jurorskie notatki:

 

To, co wypada (29979 znaków)

 

Wypada pochwalić za ładny, dwuznaczny tytuł. Za warsztat też (wypatrzyłem dwie/trzy literówki). Ładne zdania, rozbudowane jak trzeba opisy czy porównania, ale nie przesadzone. Ładnie opowiedziana historia.

Całokształt lekko zaburza pospieszona końcówka i wprowadzenie na szybko Bajarza. Szkoda, że nie było o nim wcześniej jakiejś wzmianki, takiej niby mimochodem, ale jednak. Limit to paskudna bestia.

 

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Bardzo mi się podobało. Zakończenie otwarte i zamknięte równocześnie, Fajne. Środek też zacny, a początek przedni. Taka magia to jest to.

Nowa Fantastyka