Rozdział 2
Już były w innym miejscu.
Biel to była śmierć. Wszędobylski śnieg wciskał się w każdy zakamarek miasta. Błyszczał jakby dotykany promieniami słońca, lecz słońca nie było. Niekiedy był przetykany pasami brudu. Przypominał w tym zebrę. Byli to słabi ludzie, wykończeni długotrwałym głodem i stresem, szli po pas w tych zaspach. Inni natomiast próbowali zapanować nad śniegiem, lecz bezskutecznie, bo bieli przybywało. Niczym nowa szata osadzał się na nich. Po obu stronach stały budynki, zniszczone przez wojnę. Miały czarne, a zarazem kwadratowe otwory. Wyglądały jak dna jakiejś nieskończonej studni. Albo oczy umarlaka. Ściany były popękane, przypominały w tym USTA popękane na mrozie. Gdzieniegdzie leżały deski, jakby to były organy wydarte budynkowi. Dym i mgła mieszały się, uważny człowiek mógłby pomyśleć, że są to bliźnięta. Pośród tego odznaczali się ludzie u których dominował czarny kolor. Czarne ich były płaszcze i czapki. Ich ciała i dusze były sponiewierane, a z oczu wyzierał smutek. Czasami zdarzało się, że kobiety nosiły męskie buty, spodnie i płaszcze. Natomiast mężczyźni mieli na sobie kobiece rzeczy – szale i narzuty. I to właśnie w tym miejscu wylądowały Alison i Laura.
– I co? – zapytała Laura tak, jakby sama nie wiedziała, gdzie się znajduje.
– Leningrad, 1942 r. – przeczytała Alison, to co pisało na materializatorze. – Zaraz zobaczymy, czy w tym miejscu przebywa któryś z zaginionych.
– Dobrze, że mamy ochraniacz.
Spojrzała na siebie.
– Inaczej zamarzłybyśmy.
– Kogo pytamy najpierw?
– Tam jest jakaś kobieta.
Alison wskazała ją dłonią.
Pozostali byli zajęci przerzucaniem śniegu z miejsca na miejsce. Dlatego stwierdziły, że nie będą im zabierać czasu. Inni taranowali drogę, jakby mieli zaraz wpaść na kogoś. One nie chciałyby być tymi osobami. Szybko podjęły decyzję i zaczęły iść w stronę kobiety. Pod względem wyglądu nie różniła się od otaczających ich osób. Jeszcze z daleka było widać, że przed nią, leżał chłopczyk, wyglądało jakby spał, snem zwyciężonych.
– Czekaj… Co ona robi?
– Może sprawdza czy śpi? – Alison zmrużyła oczy, wpatrując się w dziecko.
– Nie, to coś innego. Porusza ustami, ale nie mówi. Chyba coś je.
Ludzie przez chwilę zasłonili im widok. Gdy już na nowo mogły spojrzeć na tę dwójkę, to zobaczyły inną scenę. Matka pochylała się na dzieckiem, jej plecy drżały, podobnie jak i twarz, którą z tej pozycji można było zobaczyć tylko trochę.
– To dziecko… chyba nie żyje.
Alison nagle olśniło, co ona robi, dlatego nie wiedziała, jak delikatnie przekazać to Laurze. Po chwili stanęły przed chłopcem.
– Co się stało? – zapytała, jak zawsze usposobiona życzliwie Laura.
– Nic… nic – wystękała kobieta.
I wtedy wzrok Laury spoczął na szyi dziecka. Nie posiadał jej w sporej części. Tkanki zwisały na wszystkie strony, tworząc krwawą kompozycję.
– O mój Boże! Ona go zjadła!
Laura szybko uciekła wzrokiem od niego. Świat wokół niej zawirował. Rzeczy wydawały się rozmazywać i tańczyć. Alison zobaczyła szyję sekundę przed tym, jak zrobiła to jej dziewczyna, choć wiedziała, co tam ujrzy. Była ulepiona z innej gliny niż ona, dlatego ogarnęło ją tylko zdziwienie. Natomiast większość ludzi przechodziła obok, nie zauważając ich. Tylko niektórzy przesuwali wzrokiem po twarzach i szli dalej, w sobie tylko znanym kierunku.
– Wszystko w porządku?
Alison złapała ją za ramiona i spojrzała prosto w niebieskie oczy przeplatane szarymi plamami.
– Tak, tylko…
Laura pozbyła się resztek jedzenia. Alison zrobiła unik w ostatniej chwili. Ledwo blondynka, to zrobiła, zaczęła rozglądać się wokół, patrząc na ludzi.
– Widzieliście, co zrobiła?!
Laura zaczęła krzyczeć, a dźwięk poniósł się po okolicy. Kilka z osób spojrzało na nich przelotnie, ale ich wzrok był mętny, patrzący gdzieś przez nie.
– Widzieliście, co zrobiła?! – powtórzyła Laura.
Myślała, że ktoś zareaguje, że w kimś ocknie się empatia. Ale ci ludzie byli wychłostani wszelkimi negatywnymi emocjami. Zaczynali odczuwać pustkę emocjonalną. Zamieniali się w powolne i gadające umarlaki.
– Chodź, idziemy.
Alison siłą odciągnęła ją od tego widoku, udało się to od razu, bo nie była, to syzyfowa praca. Wzięła swoją dziewczynę za rękę i przeszły się tak kawałek, tymczasem blondynka zaczęła pozbywać się negatywnych emocji. Jej twarz była ulepiona z gliny różnych uczuć, która zamieniła się w mały potok, zwany łzami. Szły drogą, w której unosił się zapach śmierci, a wiatr targał im twarze, jakby chciał powiedzieć, żeby odwróciły się, nieważne, cokolwiek miały zrobić w swoim życiu, tylko żeby się odwróciły, na litość boską, bo przecież odepchnęły żywą istotę i chciały o niej zapomnieć…
I tak maszerowały przez śnieg, gdy natrafiły na grupkę mężczyzn. Stali po pas w tym gęstym jak śmietana śniegu, w którym nogi powoli zamarzają. Upodabniało ich to do sopli. Mówili podniosłym głosem, co było ciekawe, zważywszy na kontrast ich wymizerowanych twarzy.
– Najpierw pracowaliśmy po jedenaście godzin dziennie. Nawet czternastolatkowie. Potem czas skrócono, z powodu braku prądu i odpowiedniej ludności w fabrykach – Usłyszały, jak mówi basem jakiś mężczyzna.
– A teraz babrzemy się w tym śniegu, bo nie mamy, co robić… – powiedział niższy od swojego poprzednika.
– Pomyśleć, że kiedyś za słuchanie zagranicznej stacji radiowej można było zostać skazanym na śmierć.
– A teraz sami skazujemy się na śmierć. Skaczemy z dachów albo oddajemy jedzenie swoim dzieciom.
Nieoczekiwanie podszedł do nich inny człowiek, który szedł przed policjantkami.
– Żyjecie jeszcze?
– Tak – odparli chórem.
– I pamiętajcie: nie wylądujcie w rowie. Ani dzisiaj, ani jutro.
– Wiemy o tym – powiedział ten, który był niski.
– Jaka dzisiaj pogoda? – Zapytał nowy osobnik.
– Chłód i śmierć. Chłód i śmierć.
– A co jecie?
– Spleśniały chleb.
– I szczury – dodał ktoś inny.
– Ach, nie ma to jak pieczone szczury.
– A to nie działa zbyt dobrze na głód – zaczął wysoki mężczyzna, który mówił, gdy one przechodziły w pobliżu. – Wyglądamy jak upiory i mamy wszędzie wystające kości. Nasze skóry są trupioblade. Nie wiem, co jest gorsze: twarze czy nogi. Niektórzy z nas stopy mają tak opuchnięte, że nie mogą włożyć na nie butów. Może by tak…
– Przepraszam my… – rozpoczęła Laura i nie skończyła, bo rozległ się dźwięk.
Na początku był niski, ale z czasem narastał. I narastał. Alison zauważyła, że odgarniający śnieg zamarli, a ich twarze wyrażały strach. Już wiedziała, co to oznacza w przeciwieństwie do jej dziewczyny. Lata nauki historii nie poszły na marne.
– Co to za hałas? – Niewinnie zapytała Laura.
– To bomby!
– Bomby?
Jej oczy zaokrągliły się niczym spodki od herbaty. Alison widziała kiedyś na filmie jak powstaje grzyb po bombie atomowej. Wznosi się ku górze niczym drzewo: najpierw jest korzeń, potem rozgałęzienia, a na końcu pióropusz, tylko nie z liści, a z ognia.
– Szybko! Przenosimy się!
– Ale ci ludzie?
Spojrzały na nich, lecz oni pędzili przed siebie, ile tylko starczyło im sił. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Jak najszybciej nacisnęły odpowiednią kombinację cyfr.
Rozdział 3
Przeniosły się w ciemność. Otaczała ich niczym powietrze. Nie słyszały żadnego hałasu – bezsensownych rozmów czy wyjącego wiatru. Po prostu nic. Tylko cisza. Niestety wyświetlacz materializatora nie działał w ciemnościach. Zaczęły szukać włącznika światła. A przynajmniej miały nadzieję, że taki tutaj znajdą. Zrobiły kilka kroków przed siebie. Nieoczekiwanie Laura dotknęła czegoś mokrego.
– To woda! – krzyknęła Laura.
– Spokojnie. To tylko woda. Pewnie jesteśmy pod ziemią.
– Pod ziemią nie ma światła. – Przestraszyła się Laura.
– Nie ma? Kto tak powiedział? – Alison próbowała ją uspokoić.
– W tych czasach nie ma.
– A kto ci powiedział, że jesteśmy w czasach bez prądu. Może nie trafiłyśmy tak daleko od naszej epoki?
Alison poruszała się powoli, na wszelki wypadek, gdyby na coś trafiła.
– W takich miejscach są dziury i…
– Och, daj spokój.
Nieoczekiwanie trafiła na coś. Rozległ się hałas, który zdarza się, gdy dwie rzeczy natrafią na siebie. Pomacała wokół, próbując określić, co to było. I wtedy usłyszała, że Laura wstrzymuje oddech. Odwróciła się w jej kierunku.
– Co ci jest?
– Ta woda… To nie jest woda! Ma metaliczny zapach. I klei się. To… to krew!
Zapomniała, że jest w ciemnościach i szybko ruszyła w jej stronę. Potknęła się i upadła. Ale nie na ziemię, tylko na coś innego, wyższego od podłogi. To, co dotykała było kleiste. Poczuła zapach, który uderzył w nozdrza. Rzeczywiście – to była krew. Rozpoznała szybko po tych latach stykania się z rannymi osobami. A to wszystko, dlatego że ojciec, po zajęciach w szkole, prowadził ją często na komisariat.
– A skoro to krew… – zaczęła Laura przerażonym głosem.
Słyszała jak oddycha coraz szybciej, a ciemność napiera na nich.
– To ciało! – krzyknęła Alison.
Po czym odskoczyła od niego. Wylądowała na podłodze. A przynajmniej początkowo wydawało jej się, że to podłoga, bo poczuła pod palcami szorstkość.
– Słuchaj, to dywan!
– Dywan? – zdziwiła się Laura.
– Tak, czyli nie jesteśmy pod ziemią. To musi być pokój.
W tym momencie pojawiło się znienacka światło. Oślepiło ich jak ćmy, które garnią się do światła.
– Słyszałem, jak ktoś krzyknął – powiedział jakiś męski głos. Po chwili ucichł, jakby coś sprawdzał. A one poczuły jak dreszczyk grozy pełznie po jego skórze. Po chwili otwarto drzwi i zza nich wyłoniła się postać.
– Mój Boże! Co tu się stało?!
Dziewczyny zamknęły oczy, a potem powoli je otworzyły. Przed nimi stał mężczyzna w kombinezonie konduktora. Wtedy zobaczyły, że w pobliżu znajduje się łóżko, a obok niego leży martwy mężczyzna. Konduktor podszedł do niego.
– Panie Steffan Galvin?
Kucnął przy nim i zbadał puls.
– Nie żyje.
Obrócił się w ich stronę.
– A kim są panie?
– My… – zaczęła Laura, ale nie skończyła.
Bo do pomieszczenia wszedł inny osobnik płci męskiej. Miał mały nosek, który przypominał świński ryjek i świdrujące oczka, wpatrujące się w nich. Na ręce miał złoty model zegarka, dlatego wiadomo było, że to bogaty człowiek. Ubrany był w granatowy garnitur ze złotymi guzikami, wydawały się mrugać.
– To morderczynie!
– Co takiego?! – powiedziała Alison.
– Jak się, tu panie znalazły? – zapytał konduktor surowym tonem.
– Nie możemy powiedzieć…
– Poproszę karty pokładowe.
– Nie mamy…
– Nie macie? Powtórzę więc pytanie jeszcze raz: jak panie się tu znalazły?
– Nie ma ich na liści współpasażerów?
Zdziwił się mężczyzna w granatowym garniturze, a ciekawość zaczęła w nim wzbierać niczym woda w zbiorniku.
– Tak, a przynajmniej o niczym nie wiem.
– Co tu się dzieje? – powiedziała kobieta w satynowej piżamie, która nieoczekiwanie przystanęła na korytarzu, a gdy zobaczyła, co skrywa łóżko, wtedy omdlewającym ruchem osunęła się na krzesło.
– Trzeba zawołać panią detektyw! Jakie mamy szczęście, że z nami jedzie.
– Też tak myślę.
W tym czasie kobieta wachlowała się ręką. Były to powolne ruchy, bez żadnej gracji, prawdopodobnie dlatego że jej ręka przypominała łapę jakiegoś stworzenia, a nie delikatne i wymalowane ręce kobiety.
– Zaraz ją tutaj przyprowadzę. Popilnujcie ich
Następnie konduktor wyszedł z pomieszczenia, natomiast mężczyzna ubrany na granatowo spojrzał na nich z groźną miną.
– Nie wiem, jak to zrobiłyście, ale spotka was kara.
Alison widziała, że Laura drży ze strachu.
– Spokojnie, tylko spokojnie
Próbowała przemówić do jej rozsądku. Wiedziała, że mogą uciec w każdej chwili, ale rozumiała, że muszą podejmować trudne decyzje i to była jedna z nich. Nie mogą po prostu odejść, tylko przeszukać pociąg, żeby sprawdzić czy nie ma w pociągu profesora, doktora i androida.
– Cicho tam! – warknął mężczyzna z świecącymi guzikami. – Nie macie prawa do głosu, dopóki wam go nie udzielimy.
– A kto nam zabroni? Ty? – odpowiedziała mu Alison.
Mężczyzna próbował zamachnąć się na nie, ale w ostateczności nie zrobił tego. Widocznie jego mózg doznał na chwilę dotlenienia.
– Nie mam zamiaru być taki jak wy. Morderczynie.
Splunął im do stóp.
Po kilku minutach konduktor wrócił z kobietą. Jej głowę okalały loki w kolorze lnu, a cerę miała brzoskwiniową. Niczym do koloru skóry dobrała ubranie: beżowe spodnie, rozszerzające się ku dołowi i marynarkę w takim samym odcieniu. Pod tym miała obcisłą bluzkę, na której zwisał krzyżyk. Gdy dumnie wkroczyła do pokoju, to jej oczy zawiesiły się na chwilę na martwym ciele, ale nie zrobiło to na niej wrażenia. Twarz dalej pozostawała beznamiętna – widocznie widziała zbyt wiele ludzkich zwłok, żeby na jej twarzy pojawiło się zdziwienie, a co dopiero przerażenie.
– Witam, moje drogie. Nazywam się Jocelyn Simmons.
Gdy to mówiła, z kieszeni marynarki wydobyła notes i długopis.
– Prywatny detektyw – dodała, jakby nie było to oczywiste. – Co my tu mamy…
Przypatrzyła się wszystkiemu jeszcze raz.
– Zabójstwo z zimną krwią. Kilka uderzeń nożem. Pierwsze pytanie: gdzie jest nóż?
– Nie mamy go – odparła Alison.
– Naprawdę? Przeszukać je!
Mężczyzna podszedł do nich i zaczął po kolei dotykać, od góry ku dołowi. Zauważyła, że gdy jego ręce pojawiły się przy piersiach, to Laura zarumieniła się. Zdenerwowało to Alison prawie tak samo jakby znaleźli mPiC., Ale wiedziała, że raczej tak nie będzie, bo zwykle przy takich badaniach ludzie pomijali ręce.
– Już.
– A rękawy? Mogą w nich coś trzymać – podpowiedziała mu kobieta.
I wtedy Alison zrozumiała, że już po nich, chciała powiedzieć Laurze, co mają zrobić, ale nie zdążyła, bo facet złapał ją mocno za ręce. Laura stała jak oniemiała, bo wiedziała, co to oznacza. Wraz z wklepaniem funkcji do materializatora, po kilku sekundach stawał się niewidzialny. A gdy ktokolwiek go dotknął, to stawał się widzialny na nowo.
– A to, co takiego?
Mężczyzna trzymał mPiCa, uważnie mu się przyglądając. W tym momencie także Alison ogarnął strach – gdyby mężczyzna zdobył oba materializatory, mogłyby tu utknąć na zawsze.
– Bomba! – Skłamała Alison.
W tym momencie, facet odskoczył od urządzenia, jednocześnie je upuszczając. Alison sprawnym ruchem złapała przyrząd.
– Szybko – powiedziała Alison.
Myślała, że blondynka dalej jest za bardzo struchlała, aby cokolwiek zrobić. Ku jej zdumieniu ocknęła się i nacisnęła mPiCa. Alison zrobiła to samo.
Trafiły do pokoju w którym były obite błękitnym pluszem kanapy. W oknach wyłaniały się pasujące zasłony w kolorze oceanu w głębinach. A na górze przycupnęły lampy, były małej wielkości, jak nowo narodzone dzieci. Natomiast na środku sufitu były trzy wiatraki, przypominające kwiaty, którym ktoś oderwał płatki kwiatów. Tylko że w kolorze czekoladowej polewy, przywołującej smak słodyczy, rozpływający się w ustach jak ambrozja. W tym samym kolorze były stoliczki, oparcia foteli i drzwi. Na parapetach stały lampiony, kształtem przypominające parasolki w odcieniu piór flaminga. Na podłodze leżał dywan w geometryczne wzory, co nadawało mu trójwymiarowy wygląd. W powietrzu roznosił się zapach cynamonu i jakiejś niesprecyzowanej perfumy.
– Gdzie jesteśmy?
– To wygląda znajomo…
Spojrzała na wyświetlacz materializatora. Było napisane: „1893 r., Orient Express”.
Alison podeszła do drzwi i otworzyła je, a po chwili szybko się za nimi skryła.
– Co się stało?
– To oni – powiedziała cicho brunetka.
– Kto? – szepnęła Laura i zajrzała za drzwi. – Rozumiem.
– Gdzie one są?! – powiedział konduktor.
– Przed chwilą tu były! – odparł wrogo nastawiony mężczyzna.
– To demony, mówię wam to demony – lamentowała kobieta.
Delikatnie zamknęły drzwi, jakby to były skrzydła motyla, które można zniszczyć.
– To niemożliwe, żebyśmy przeskoczyły z jednego pomieszczenia do drugiego w tym samym niemal czasie. To szansa jakaś jedna na milion, a może i miliardy. A przynajmniej tak twierdzą fizycy.
Alison pokręciła głową na wszystkie strony, nie rozumiejąc, jak mogło to się stać.
– Co robimy?
– Musimy sprawdzić czy nie ma ich w pociągu.
Oczywiście chodziło jej o zaginionych. Popatrzyła się na przeciwległą ścianę.
– Tam są drugie drzwi.
Szybkim krokiem przeszły na drugą stronę pokoju. Tutaj były takie same drzwi, jak naprzeciwko. Już, już miały otwierać, kiedy nieoczekiwanie ktoś otworzył je od drugiej strony. Przerażone odskoczyły, Laura przy okazji potknęła się o fotel.
– O co chodzi? Co to za rwetes? – zapytał mężczyzna w flanelowej piżamie.
Alison doszła do siebie szybciej niż Laura.
– To? Nic takiego.
Zachowała pokerową twarz.
– Kobieta zemdlała.
– Naprawdę? I wszystko z nią w porządku? Muszę to sprawdzić.
Mężczyzna chciał postąpić krok naprzód, ale Alison go powstrzymała, kładąc rękę na piersi, niczym pasterz zaprowadzający owcę do zagrody.
– Nie, nie. Wszystko jest w należytym porządku.
– Mimo wszystko pójdę to sprawdzić.
– Nie, nie – Alison warknęła w jego stronę.
Był to błąd, jeden z tych, które popełniamy w życiu.
– A dlaczego panna się tak denerwuje?
– A dlaczego nie?
– Właściwie to nie widziałem was w pociągu. A znam prawie wszystkich. Wsiadłyście, gdy inni spali?
– Tak – Przymilnie powiedziała Laura.
– Nie widział pan może – Alison szybko zmieniła temat – blondyna koło trzydziestki i bruneta mnie więcej w podobnym wieku?
– Brunetów jest kilkunastu. Natomiast blondynów, o ile pamiętam tylko dwóch.
– Jakie pokoje?
– Piętnaście i dwadzieścia trzy.
– Po co wam te informacje?
– Nie twój zakichany interes – powiedziała Alison i od razu zrozumiała, że to był drugi błąd.
– Rozumiem.
Pokiwał swoja wielką głową, co wyglądało jakby próbował ją strącić z szyi. Następnie, zanim dziewczyny zareagowały, skierował się ku przeciwległym drzwiom. A człapał swoimi stopami tak, jakby maszerowało kilka osób, a nie jedna. Wiedziały, że go nie powstrzymają. Alison wskazała oczami i ręką na korytarz, który rozprzestrzeniał się w następnym wagonie. Zamknęły za sobą drzwi, zauważając jednocześnie, że mężczyzna zbliża się do drugiego wyjścia. Już, już prawie sięgając za klamkę. Podłogę na korytarzu wyłożono czerwonym dywanem, przypominającym język, tylko że po prawej i po lewej ciągnęły się geometryczne wzory. Po jednej stronie były drzwi do sypialń. Zaczęły biec, jakby świat miał od tego zależeć, a przynajmniej Alison biegła, bo Laura ociągała się z tyłu, a dokładniej rzec biorąc – truchtała. W końcu nie wszyscy ludzie są sprawni fizycznie. Brunetka dobiegła do drzwi z napisem piętnaście i szybko zapukała. Gdy nikt nie zareagował, zaczęła uderzać w nie nogami. Po chwili drzwi otworzyły się i wyszedł zza nich mężczyzna w piżamie.
– Co się dzieje? Niebo na nas spadnie, czy co?
Alison wyjęła zdjęcie zza kieszeni spodni i przystawiła je do jego twarzy.
– To nie ten – rzekła rozczarowana Laura.
– Szybko, biegniemy do następnego wagonu.
Mężczyzna odprowadził je zdzwionym wzrokiem. Pobiegły, ile tylko miały sił do następnego wagonu. Ten wyglądał niemal identycznie, co poprzedni, tylko że miał inne numerki na drzwiach. Szybko przeszły do tych z cyframi dwadzieścia trzy. Ponownie zapukały do drzwi. Odpowiedziała im cisza dobiegająca z pokoju. Być może mężczyzna spał albo nasłuchiwał. Dlatego zapukała jeszcze raz. Tym razem znowu nie rozległ się żaden hałas z pomieszczenia przed nimi, za to usłyszały dźwięki z poprzedniego wagonu.
Były to przytłumione rozmowy.
– Pośpiesz się! – powiedziała Laura.
– Staram się, jak mogę! – przemówiła Alison.
Zaczęła uderzać rękami o drzwi. Wiedziała, że szukający ich usłyszą. Ale nie mogła przestać, mając nadzieję, że poskutkuje to odpowiednią reakcją, czyli otwarciem drzwi. Głosy się przybliżały, tak że można było rozróżnić niektóre litery.
– Ni… panu… st?
– Gd… pos…y?
I wtedy zaczęły otwierać się drzwi od poprzedniego wagonu. Dziewczyny odskoczyły, jak oparzone i pobiegły na koniec korytarza.
– Tam są! – powiedział mężczyzna w garniturze.
– Łapać je! – zabrał głos konduktor.
Tymczasem drzwi się otworzyły i stanął w nich blondyn. Jego włosy sterczały we wszystkich kierunkach, jakby wiatr pieścił jego głowę. Nos miał garbaty, niczym pagórek na łące, a oczy koloru jeziora. Z jego brody wyrastały włosy, co przypominało trawę wyrastającą z ziemi. Był zdecydowanie za wysoki jak na dr Bell. Wyższy niż na zdjęciu.
– Na co czekacie? Ruszcie się!
Kobiety podjęły prawie natychmiastową decyzję. Nacisnęły odpowiednie guziki i prawie natychmiast przeniosły się w czasie.