- Opowiadanie: vimbago - Na północ Adurimie

Na północ Adurimie

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Na północ Adurimie

– Wyruszmy na północ Adurimie – poprosiła go.

– W dalekie lasy i góry wysokie…

– Będziemy szli póki nie skończy się nam czas

– To już niebawem, prawda? 

– Niebawem.

– Ile? – zapytał.

– Sześć dni…

Adurim skinął głową.

– Zajdziemy aż na płaskowyż Narboga – powiedział – a może i jeszcze dalej, w zagajniki Wróżek, jeśli przebrniemy przez bagna. Na bagnach są groźne monstra. Nie byłem tam jeszcze nigdy. We dwójkę pewnie damy im radę.

– Chciałabym dojść do zagajnika Wróżek i tam zniknąć. To takie mistyczne miejsce. Nie chciałabym odejść na środku ruchliwej ulicy.

– Uhm, tak będzie. Dojdziemy tam. Może nawet spotkamy starą Rozgrind. Pamiętasz starą Rozgrind?

Fan objęła rękami kolana i patrzyła daleko przed siebie.

– Ad, a czy na pewno nie moglibyśmy poznać się w realu?

Spochmurniał.

– Już o tym rozmawialiśmy Fanillo! Zostawmy bogom co boskie. Zobowiązania które poczyniłem w tamtym świecie nie pozwalają na to. Nigdy tak się nie stanie, to wykluczone.

Było jej przykro, ale wiedziała, że musi się z nim zgodzić – tłumaczył jej to wielokrotnie. Poza tym, gdy mówił do niej “Fanillo”, to oznaczało koniec dyskusji.

– A gdybyś odszedł razem ze mną? Tak, to przecież możliwe. Ad, zgarnij swoje rzeczy, weź topór i tarczę i przejdź tam ze mną. Będzie nam dobrze, tam też są stare dęby pod którymi możemy się spotykać. A może polubisz moich przyjaciół i będziemy wspólnie bujać się w poszukiwaniu przygód.

Pokręcił głową.

– To nie mój świat, Fan, wybacz mi. Poza tym, wiesz dobrze jak będzie. Nie dostaję do nich, będę piątym kołem u wozu, zaczniesz się mnie wstydzić.

– No coś ty, ja nigdy…

– Zaczniesz Fan. Oni są dla ciebie ważni, żyjesz tym, co z nimi robisz. Ja tylko “maluję pieśni smutkiem nakrapiane”, jak mówi poeta. Będę siedział całymi dniami pod takim dębem jak ten i czekał na ciebie. A ty będziesz się spóźniać wciąż bardziej. A ja będę ci zabierał radość z ich towarzystwa. A ty będziesz jednocześnie zawalać swoją robotę. Masz odpowiedzialną rolę kapłanko, nikt ci nie wybaczy gdy będziesz myślami śpieszyła się pod to drzewo.

– Ad, przecież to nie ma sensu – i tak będę za tobą tęsknić.

– Do czasu Fan. Wreszcie znajdzie się Tarczownik na schwał, który osłoni cię przed złymi aurami. Wielki jak menhir i szlachetny jak Kryształy Jallu. Nim się obejrzysz, będziecie przy ogniskach siedzieć najbliżej siebie. Ty zainteresujesz się jego bliznami, on rozbawi cię dowcipem o dwóch kojotach. Znasz dowcip o dwóch kojotach?

– Przestań Ad. Adurimie niecny, przestań już z tymi twoimi opowieściami.

Zamilkli oboje i siedzieli tak w ciszy patrząc na liście spadające z koron dębów Serthii – Śpiącej Królowej. Gdzieś w oddali odezwał się płaszcząc, swoim urywanym porykiwaniem, zwiastując wzejście księżyca. 

– Masz coś jeszcze do załatwienia w miasteczku przed drogą? – zapytał Adurim.

– Sprzedam sukna i wezmę kilka eliksirów na wypadek.

– No to zdrzemnij się, zobaczymy się jutro.

– A ty?

– Jeszcze chwilę się tu pokręcę. Może upoluję jakąś czarcicę, widziałem gniazda gdy szliśmy od strumienia. Śpij.

– Zatem dobranoc ukochany.

– Dobranoc najmilsza.

 

Tej nocy płakała przy kuchennym blacie spoglądając przez otwarte drzwi na śpiącego syna. Nie płakała przecież za facetem, Kaśka nie była taka głupia, miała swoje trzydzieści lat i swoje przeżyte. Płakała za rozwianymi złudzeniami, za tym wszystkim, co się człowiekowi zdaje i co mu przyświeca jak księżyc w lesie. Tak jak było z ojcem jej syna i jak bywało za każdym razem. Bo ten księżyc to światło iluzji. Świeci czas jakiś i daje nadzieję, a potem zwodzi na manowce. I to przecież nie jego wina, taka księżyca natura. Ale czemuż tak bardzo potrzebujemy wierzyć w te złudzenia i iluzje? Nawet wiedząc, wiedząc czym są i czym się kończą, nawet gdybyśmy nie chcieli – musimy się im poddać, aby żyć. Aby żyć czas jakiś, a potem płakać przy kuchennym blacie. Adurim miał rację, zapomni o nim niedługo, to pewne. I dlatego właśnie też płakała, że zapomni. Pozna nowego Hurina, Grewalda, Sankrepina, Iskandora. A każdy z nich będzie jak Adurim – pod postacią bohatera kryć będzie swój wieczny smutek. Swoją wielką tęsknotę, której nie może pozwolić wyjść na zewnątrz, bo by go pogrążyła i zabrała wiarę w realność. Cała ta gra, zabawa w rycerzy i czarodziejów, odgrywanie ról, udawanie miłości, aby poczuć dreszcz nieznanego, posmak bajkowości, aby pozwolić się uwieść złudzeniom.

 

Kiedy rano Maciek odwoził żonę do pracy i córkę do przedszkola, nie myślał o Fanilli. Cokolwiek było w świecie Ceredynii – było tam, a tu – to tu. Ale gdy tylko pozostał sam, myśli urwały mu się jak psy ze smyczy i poleciały. Już nie był pewien, co było gdzie. Po cóż się wdawał w ten romans ze złudzeniem, z kobietą widmem, z dziewczyną swoich snów – karcił się, nie pierwszy raz. Ale nie mógł nic na to poradzić – tak już było, że i tak zawsze się zjawiały prędzej czy później – w filmach, książkach czy grach – zwiewne i ulotne, nieuchwytne, odległe. Kobiety mimozy, kobiety bezcielesne, fantazje ułudy, wybiegi wyobraźni, marzenia senne, wiecznie dalekie. Może jednak lepiej byłoby poznać Fan w rzeczywistości, może by się otrząsnął i pokrzepił, gdyby Fanilla nabrała realności. Mógłby postawić ją obok swojej żony, i rzeczowo wprost spojrzeć na swoje pragnienia. Byłaby Izą, Agnieszką czy Moniką, zwyczajną, normalną, porządną dziewczyną, pracującą w logistyce, szkoleniach, czy gastronomii. Ale może właśnie tego nie chciał, potrzebował jej takiej – nierealnej, dalekiej, na swój sposób idealnej. Przez chwilę czuł, jak ta myśl ma nad nim władzę, pociąga go gdzieś w niebyt, w jakieś światło niewidzialne, ku kosmicznemu rozwiązaniu odwiecznej zagadki. Dopiero jakiś klakson na skrzyżowaniu przywrócił go biegowi spraw codziennych.

 

Nazajutrz ruszyli w drogę. Od miasteczka Vernhofen, przez dębową knieję szli aż do rzeki, potem wzdłuż w poszukiwaniu brodu. Nie wybrali się głównym traktem. Chcieli żeby ta droga była tylko ich drogą, póki jeszcze mogą być razem. Póki jeszcze słońce Ceredynii świeci dla ich obojga. Dwie mile szli wąwozem Królewskich Dębów, gdzie rosły te najstarsze, pamiętające jeszcze Śpiącą Królową. Potem dalej za wąwozem trafili na porębę i obóz drwali, tam uczepił się ich jakiś podróżujący czarodziej – sprzedawca nalewek na kondycję i wigor. Długi czas nie chciał się odczepić, szedł za nimi opowiadając jakieś farmazony i nie chciały mu się usta zamknąć. Ale sprawił się, kiedy napotkali dwóch rozbójników. Może i nie był biegły w konfrontacji bezpośredniej, ale przydał się ze swoimi nalewkami. Adurim skinął mu z uznaniem, gdy pogonili zbójców. A kiedy dotarli do krzyżówki z traktem na Ghiriam, czarodziej wreszcie odbił na wschód i zniknął im szybko z oczu. Znowu zostali sami.

– Kiedy już dotrzemy do zagajnika Wróżek – zagadnęła Fan – obiecaj mi, że będziemy rozmawiać jak gdyby nic się nie miało stać. I pożegnamy się tak samo, jak każdego wieczora – urwała gdy głos zaczął się łamać.

– Tak będzie – powiedział cicho. – Musimy tylko tam dotrzeć. 

Lecz zaraz odezwał się bardziej ożywiony, chcąc przegnać cień smutku, który siadł mu na duszy. 

– Nie jestem pewien czy zdołamy iść stale na ten azymut. Przed nami wspinaczka na Płaskowyż Narboga, a tam drogi nieprzebyte, żadne ścieżki tam się nie wiją w górę. Nie wiem czy nie trzeba będzie nam odbić na zachód, tam zbocza są łagodniejsze.

Fan chrząknęła jakby zbierając słowa na zdania.

– A czy przypadkiem, mój kartografie, nie idzie się tam przez grotę, która wspina się od wyżyn dziurawiąc na wylot łańcuch gór?

– Owszem, tylko tam zdaje się zamieszkują harpie, albo inne maszkary niepewnego pochodzenia. Może nam zająć dwa dni we dwójkę przedzierać się tamtędy. Nie mamy tyle czasu.

– Nie mamy – przytaknęła.

Wyszli z lasu na rozległą wyżynę gdzie horyzont wyginał się jak pijany od pagórków i zielonej trawy połyskującej i falującej na wietrze jak morze. Pod niebem tłustych obłoków pasły się stada dzikich koni. 

– Tam na zachodzie, czy widzisz? Iglice Aeturium. Czyż nie byłaś tam kiedyś ze swoją drużyną stawić czoła jakiejś nikczemnej pokrace żyjącej w tych starożytnych komnatach, odkąd opuścili to miejsce prawowici mieszkańcy?

– Tak, to tam. – Fan wpatrywała się osłaniając dłonią oczy od słońca. – Nazywali go Kurunbash, wielka poczwara, pomiot z rodziny Draka. Dwa tygodnie nam zajęło rozpracowanie jego słabych punktów. Straciliśmy też na zawsze jednego z naszych, nie wytrzymał tej próby.

– Pamiętasz imię tego człowieka, czy zbyt szybko się zmieniają?

– Pamiętam. Jakoś tak, Tale… vitz, Tale… wicjusz, Tale… worth. No nie pamiętam jednak, ale nie myśl, że ludzie są mi obojętni. Po prostu już później nie spotkaliśmy się.

– Nie myślę. Ścieżki prowadzą nas wspólnie przez czas jakiś z ludźmi, a potem się znienacka urywają. To nic nie znaczy więcej.

– Dlaczego gdy tak mówisz, mam wrażenie, że mówisz o nas?

– Nie wiem, Fan.

Tego wieczoru obozowali bez ogniska, spali przytuleni pod gołym niebem. Pożegnał ją tak jak zwykle, mówiąc “dobranoc najmilsza”. 

 

Niedzielny wieczór zakończyła lampką wina. Nie miała ku temu wielu okazji i wystrzegała się, ale ta podróż i to wyczekiwanie jakoś rzuciło jej się na nerwy. Pewnie by jeszcze zapaliła papierosa, gdyby nie fakt że rzuciła pięć lat temu. Przysiadła z kieliszkiem na parapecie. “Znowu ten księżyc”, pomyślała tak jakby coś niezwykłego miało być w tym księżycu. Ale było coś. Tak jakby specjalnie zaglądał w okna, jakby łypał i przypominał o jej iluzjach. “Aluzje do iluzji, co?” – uśmiechnęła się do swoich myśli. “Licho cię nadało”, wyrwało jej się na głos, że aż wzdrygnęła się na ten dźwięk własnych słów w ciszy.

 

W poniedziałek w pracy Maciek się nie odnajdywał. Łapał się na tym, że zaczął myśleć o urlopie. Najgorzej szło mu z obsługą klientek. Każda z nich to mogła być Fan. Tak zupełnie nieświadomie tego mogli się mijać codziennie. Nie mógł się zebrać do kupy, już przed weekendem zaczął liczyć dni do odejścia Fanilli. Trochę zamknął się w sobie, było to widać. Czy czegoś mu brakowało w życiu, że tak bardzo uwierzył w ten romans z fantazji? Kochał swoją żonę, tak. Był przekonany, nie musiał się o tym zapewniać. Żyli pięknie i dobrze, niczego nie brakowało w ich relacji. No chyba że tych paru drobiazgów, które rozpłynęły się w codzienności. Tego wpatrywania się w księżyc nie było już, tych długich rozmów o tęsknotach duszy, o tym drobnym, ale obecnym poczuciu nierealności. Uczciwie rzecz biorąc, kto normalny w rzeczywistości potrzebował do życia wpatrywania się w księżyc? Trudno się samemu przekonać do tego że jest inaczej, a jeszcze trudniej namówić do tego żonę. Nie będąc nocnym zwierzęciem, upiorem czy szubrawcem, czego miałbyś szukać pod księżycem Maćku?

 

– Byłeś kiedyś na Księżycowym Wybrzeżu Adurimie? Tam gdzie wody Soli wpadają do Karmazynowej Zatoki?

– Byłem tam raz. Ciekawość mnie tam zaciągnęła, ale to miejsce puste i zapomniane. Demiurgowie nie tchnęli w nie życia. Żadnych stworzeń, roślin, ziół. Suche konary martwych drzew. I nawet przelatujące ptaki wyglądają jakby zatrzymały się w locie. Nie słychać świerszczy ani szczebiotu. Nikt też się tam nie zapuszcza. 

– A od czego nazwa wybrzeża? Czy księżyc świeci tam piękniej?

– Ba, księżyc świeci tam cały czas, zawieszony nad horyzontem jak w teatrze. Jeśli któryś z demiurgów chciał w ten sposób zrobić sobie z nas żart, to udał mu się. Nie sposób sobie wytłumaczyć na zdrowy rozum tego widoku. Jakieś odstępstwo od porządku natury, czy jak to mówi każdy uczciwy plebejusz – ktoś odwalił fuchę z tym księżycem.

Zaśmiała się.

– Podobno słońce i księżyc to para kochanków, którzy gonią za sobą i nigdy nie mogą się spotkać. Myślisz, że to los ich karze za szczęście?

Adurim przez chwilę ważył słowa.

– Podobno gdy słońce i księżyc się spotykają, na świat spadają ciemności. Więc może to nie pytanie o to, co ich skazuje na tułaczkę, ale raczej dlaczego nie mogą być razem. Los nie karze za szczęście, los ma na uwadze rzeczy, których nie dostrzegamy, będąc w tę tułaczkę i pogoń uwikłani. 

– Myślisz, że los pozwoli nam się jeszcze raz odnaleźć? Nawet gdyby świat miał się pogrążyć w ciemnościach?

– Późno już, Fan.

– Tak, tak, faktycznie. Dobranoc kochany.

– Dobranoc najmilsza.

 

 

Kiedy w środę wieczorem odpaliła kompa, szykowała się na ostatni dzień z Adurimem. Ostatni dzień na tym serwerze. Tak to właśnie było – Kaśka i cała jej drużyna migrowali. Dawno już podjęli taką decyzję, ale kwarantanna przed migracją trwała miesiąc, obowiązywały limity, weryfikacje, więc czekali do najbliższego shutdownu. Kaśka zdążyła już sto razy zwątpić przez ten czas, ale Fanilla była potrzebna w drużynie, więc nikt nawet nie zakładał, że mogłaby nie pójść za drużyną. Poza tym to właśnie im zawdzięczała cały progres – Fanilla ze swoim ekwipunkiem, legendarnym kosturem, mitycznym płaszczem umagicznionym – była efektem wspólnej pracy, była częścią całości. Ta decyzja nie należała tylko do niej, godziła się z tym. 

 

Maciek powiedział żonie, że posiedzi dziś do późna. Nie wdawał się w szczegóły. Ostatnio grywał trochę więcej, ale nie zaniedbywał obowiązków. Nie zdarzało mu wciągnąć na tyle mocno żeby zasiedzieć się bez pamięci. W Ceredynii był samotnikiem, rzadko zgrywał się z jakąś drużyną na dłuższą wyprawę. Przez jakiś czas Fanilla była jego jedyną przepustką do epickich rajdów. Ale to nie był jego klimat, za duża presja, za duże obłożenie, gubił się w szczegółach, nie ogarniał złożoności. Robił to tylko dla niej, żeby mieć okazję widywać ją w akcji, żeby ze zrozumieniem przytakiwać na jej opowieści, fascynował go jej gorący zapał. Dlatego też doskonale rozumiał, czemu odchodzi. Usiadł do komputera przed dziewiątą.

 

Adurim spoglądał na mapę. Zostało im jeszcze tylko przedrzeć się przez bagna. Ale rosły tam niebezpieczne rozwilce i latały bąblowczaki unoszone wiatrem. W wodzie zaś czaiły się bobroszczury, tak wielkie i wściekłe, że zagryzłyby krowę. Czas jakiś brnęli w milczeniu, gubili drogę na uroczyskach, to znów utknęli gdzieś na dłużej próbując przebić się przez gęstwinę korzeni. Z trudem unikali przy tym bąblowczaków, które przy dotknięciu wybuchały pryskając parzącym śluzem. 

Stoczyli walkę z jakimś żmijokumakiem, któremu Fan nadepnęła na ogon przeciskając się przez korzenie. W oddali widać już było zagajnik Wróżek jako wielką kępę zieloności na wzniesieniu, oaza życia pośród butwiejącego odoru bagien. Zbliżali się powoli, krok za krokiem, unikając niebezpiecznych starć. Wreszcie umęczeni przekroczyli strumień oddzielający bagna od wyżej położonego zagajnika, który wspinał się łagodnym zboczem. Trochę odsapnęli tu. Powoli zbliżała się jedenasta. 

– Została tylko godzina Adurimie. Myślisz, że dojdziemy do matecznika starej Rozgrind?

– Jeśli się pospieszymy. Jest gdzieś w samym środku, ale nie ma go zaznaczonego na mapie.

– Nie pamiętam drogi, to było tak dawno. Ile to już?

– Cztery lata prawie, Fan.

– Co tu właściwie wtedy robiłeś?

– W potoku wypływającym spod skały u szczytu wzniesienia można znaleźć otoczaki, jedyne takie. Kiedy się je obrabia na kształt ludzkiej figurki, podobno odwdzięczają się aurą regeneracji ciała i ducha. Ale wtedy spotkałem ciebie.

– I nigdy ich nie dokończyłeś.

– Po cóż mi były te amulety? Kiedy przy tobie miałem dostęp do szalonego sortymentu kapłańskich aur wszystkich odmian, tonacji i barw. 

– Dokończysz je teraz?

– Zapewne – skinął. Po czym dodał szybko – śpieszmy się. 

 

Pięli się z mozołem pod górkę i teraz już oboje spoglądali na zegar w prawym rogu ekranu. Noc w zagajniku była ponętna. Prawdziwy graficzny majstersztyk, feeria kolorów, orgia iluminacji. Smugi mgieł i jasnofioletowe światełka wróżek w ich małych domkach na drzewach rozświetlały tę krainę jak elektryczne neony, gdzieś w zupełnie innym świecie. Ze srebrzystych topoli spadały wirujące płatki liści migocząc jak gwiazdy. A szum w gałęziach drzew i nocny śpiew słowików wypełniał gęstą i parną atmosferę lokacji. Wróżki podlatywały zaciekawione raz po raz i zagadywały w sobie tylko znanym języku. Zaniepokojone zwierzęta przypatrywały im się z bezpiecznej odległości. Wąskim przejściem między skałami miękkimi od mchu, weszli w gęsty matecznik, bujny jałowcem i głogiem. Brnęli po pas w paprociach, a jeżyny chwytały ich za stopy. Byli w sercu zagajnika.

 

Stara Rozgrind stała na polanie. Jej wielka korona kołysała się z lekka na tle głębokiego granatu nieba. Zaskrzypiała potężnym konarem.

– Stoi tu gdzie stała – powiedział Adurim. – Ale już nie daje questów.

– I tekstury ma już co nieco niedzisiejsze – odrzekła Fan.

Zaśmiali się oboje. Serwer zakomunikował rychłe wyłączenie i rozpoczął odliczanie.

– Znikasz o północy, jak Kopciuszek jakiś.

– Głuptasie, w tym świecie nie ma Kopciuszków. Owszem, jest Śpiąca Królowa, ale Kopciuszków nie ma.

– Demiurgowie wycięli storyline o Kopciuszku w beta testach.

– Dobrze że te twoje wielkie naramienniki przeszły beta testy. – Zachichotała.

– I twoje buty na szpilkach.

 Zamilkli, bo licznik wskazał “mniej niż minutę”.

– No to… – zawahał się Adurim – dobranoc najmilsza.

Chwilę nie wiedziała, co odpowiedzieć. Czy jest jeszcze coś, co mogła do tego dodać? Ale nie było, a może nie starczyło jej już sił i odwagi.

– Dobranoc kochany – powiedziała.

Stali tak patrząc na księżyc ostatnie dwadzieścia sekund swojego wspólnego świata.

Nagle Fan się ożywiła.

– Opowiedz mi ten dowcip.

– Jaki dowcip?

– Ten o dwóch kojotach, proszę szybko.

– Ach, ten. Dlaczego dwa kojoty wyją do tego samego księżyca?

– Nie wiem, nie wiem.

– Bo mieszkają po sąsiedzku.

10…9…8…

– To bez sensu Adurimie.

– Wiem, haha.

5…4…3…

– Kocham cię.

– Ja ciebie też.

Nastąpił shutdown serwera.

 

Koniec

Komentarze

Cześć.

Tak na wstępie:

 

Przejrzyj tekst ponownie pod kątem interpunkcji.

Brakuje Ci dużej ilości kropek / innych znaków.

Ponadto używasz do oznaczania dialogów dywizu miast półpauzy, oraz nieprawidłowo je zapisujesz.

Poradnik do dialogów:

https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

 

Spójrz teraz na sam początek:

 

-Wyruszmy na północ Adurimie – poprosiła go – brak kropki, brak spacji po dywizie, dywiz miast półpauzy

-W dalekie lasy i góry wysokie…– jw – i tak aż do dołu

– Będziemy szli póki nie skończy się nam czas – brak kropki

-To już niebawem, prawda? 

-Niebawem.

-Ile? – zapytał.

-Sześć dni…

Adurim skinął głową.

-Zajdziemy aż na płaskowyż Narboga – powiedział – a może i jeszcze dalej, w Zagajniki wróżek, jeśli przebrniemy przez bagna. Na bagnach są groźne monstra. Nie byłem tam jeszcze nigdy. We dwójkę pewnie damy im radę.

-Chciałabym dojść do zagajnika Wróżek i tam zniknąć. To takie mistyczne miejsce. Nie chciałabym odejść na środku ruchliwej ulicy. – raz zapisujesz jeden wyraz wielką, raz drugą, a pewnie powinny być oba

-Uhm, tak będzie. Dojdziemy tam. Może nawet spotkamy starą Rozgrind. Pamiętasz starą Rozgrind?

Fan objeła rękami kolana i patrzyła daleko przed siebie – literówka i brak kropki.

 

To tak na szybko, później pewnie napiszę więcej.

Pzdr!

Domyślam się, bo nie mam pewności, że opowiadanie traktuje o dość silnym wpływie gry na realne życie jej uczestników. A pewności nie mam dlatego, że nigdy nie grałam i na grach się nie znam.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia – przeszkadzały mi różne błędy i usterki, nie zawsze poprawnie i czytelnie złożone zdania, że o nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę.

 

w Za­gaj­ni­ki wró­żek… ―> …w Za­gaj­ni­ki Wró­żek

 

– Chcia­ła­bym dojść do za­gaj­ni­ka Wró­żek… ―> – Chcia­ła­bym dojść do Za­gaj­ni­ka Wró­żek

 

Z przy­kro­ścią wie­dzia­ła, że musi się z nim zgo­dzić… ―> Raczej: Było jej przykro, ale wie­dzia­ła, że musi się z nim zgo­dzić…

 

Po­krę­cił głową ―> Brak kropki.

 

bę­dzie­cie przy ogni­skach sie­dzie­dzieć naj­bli­żej sie­bie. ―> Literówka.

 

za­py­tał Adu­rim ―> Brak kropki.

 

Ten nocy pła­ka­ła przy ku­chen­nym bla­cie… ―> Literówka.

 

Adu­rim miał rację, za­po­mni o nim za nie­dłu­go… ―> Adu­rim miał rację, za­po­mni o nim nie­dłu­go… Lub: Adu­rim miał rację, za­po­mni o nim za jakiś czas

 

i nie chcia­ły mu się usta za­mknąć. ―> Raczej: …usta nie chcia­ły mu się za­mknąć.

 

A kiedy do­tar­li krzy­żów­ki z trak­tem na Ghi­riam… ―> Tu chyba miało być: A kiedy do­tar­li do krzy­żów­ki z trak­tem na Ghi­riam

 

– Kiedy już do­trze­my do za­gaj­ni­ka Wró­żek… ―> – Kiedy już do­trze­my do Za­gaj­ni­ka Wró­żek

 

Może nam zająć dwa dni we dwój­kę prze­dzie­rać się tam­tę­dy. ―> Raczej: Przedzieranie się tamtędy we dwójkę, może nam zająć dwa dni.

 

Jakoś tak, Tale…vitz, Tale…wi­cjusz, Tale…worth. ―> Brak spacji po wielokropkach.

 

jakby łypał i przy­po­mi­nał jejjej ilu­zjach. ―> Czy oba zaimki są konieczne?

 

dla niej, żeby mieć oka­zję wi­dy­wać w akcji, żeby ze zro­zu­mie­niem przy­ta­ki­wać na jej opo­wie­ści, fa­scy­no­wał go jej go­rą­cy zapał. ―> Nadmiar zaimków.

 

widać już było za­gaj­nik Wró­żek… ―> …widać już było Za­gaj­nik Wró­żek

 

od wyżej po­ło­żo­ne­go za­gaj­ni­ka… ―> …od wyżej po­ło­żo­ne­go Za­gaj­ni­ka

 

mia­łem do­stęp do sza­lo­nej ple­ja­dy ka­płań­skich aur… ―> Czy to na pewno była plejada?

 

Wspi­na­li się pod górkę… ―> Masło maślane – czy mogli wspinać się z górki?

 

Noc w za­gaj­ni­ku była po­nęt­na. ―> Noc w Za­gaj­ni­ku była po­nęt­na.

 

Smugi mgieł i jasno– fio­le­to­we świa­teł­ka… ―> Smugi mgieł i jasnofio­le­to­we świa­teł­ka

 

roz­świe­tla­ły kra­inę jak elek­trycz­ne neony… ―> …roz­świe­tla­ły kra­inę jak elek­trycz­ne neony

 

Byli w sercu za­gaj­ni­ka. ―> Byli w sercu Za­gaj­ni­ka.

 

stała na nie­wiel­kiej po­la­nie. Jej wiel­ka ko­ro­na… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

– I tek­stu­ry ma już z lek­sza nie­dzi­siej­sze… ―> – I tek­stu­ry ma już z lek­ka nie­dzi­siej­sze

 

10…9…8… ―> Brak spacji po wielokropkach.

 

5…4…3… ―> Jak wyżej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No, nie porwało. Nie jestem targetem dla romansów, a tak tę opowieść odbieram. Cóż z tego, że bohaterowie są postaciami w grze.

Czemu wskazane wcześniej błędy jeszcze nie są poprawione? Interpunkcja kuleje tak mocno, że przeszkadza w czytaniu.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka