- Opowiadanie: MatthiasPoplavsky - Zmora

Zmora

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Zmora

Wspomnienie albo sen w zagajniku myśli.

 

Ciemność migotała przed nim, niczym ustępując światłu. Walczyła jeszcze chwile, kiedy skrzenie przed nim rozbłysło. Oślepiło go. Zakrył twarz prawym przedramieniem, czekając, aż wzrok przyzwyczai się do glansu. Zobaczył dziewczynkę – złapała go za rękę.

– Chodź – powiedziała stanowczo, ale łagodnie. Głosem zupełnie neutralnym, obcym.

Pociągnęła go delikatnie za sobą. Ruszył. Dziewczynka biegła, a on spokojnie szedł, wymijając ludzi o bladych, pustych twarzach. Skręcili w boczną uliczkę. Zobaczył mury miasta. Szli powoli, a dziewczynka następowała na każdy kamień z osobna. Zdawało się, jakby tańczyła. Jej śliczna od śmiechu twarzyczka upiększała szare od ludzi uliczki.

Dziewczynka zabrała dłoń z uścisku. Szła już sama. Stanęła przed drzwiami. Wianek purpurowych roślin zwiniętych ciasno ozdabiał drzwi. Zamknął na chwile oczy, a kiedy je otworzył, dziewczynki już nie było. Postał chwile. Odetchnął. Wszedł do środka.

Wewnątrz było ciemno. Suche powietrze drażniło jego nozdrza. Otrzeźwiło umysł. Oczy przyzwyczajone do światła potrafiły rozróżnić kolejno kobietę i mężczyznę. Oboje leżeli martwi na kamiennym klepisku, obok siebie. Krew ciągnęła się od strony wnętrza izdebki do ciała kobiety.

Brak zapachu krwi. Odwrócił się ku drzwiom, aby wpuścić do środka powietrze. Rozwiać zaległą warstwę suchego luftu. Za nim przy wyjściu stała ze spuszczoną głową dziewczynka. Podszedł do niej, kucając przed nią, łapiąc za brodę.

– Zimno – wypowiedziała, przeciągając słowo, sycząc. – coraz zimniej, mokro, ciemno. – uśmiechnęła się.

Jej czarne tęczówki rozlały się. Spostrzegł je, gdy było już za późno. Wpiła swoje zęby prosto w jego kark. Prawą ręką złapał Ją za szyje. Drugą dobył miecza. Ostrze cicho mruknęło, wydając prawie milczący odgłos. Słysząc, puściła. Błyskawicznie znikając. Dematerializując ciało.

Rozejrzał się po izbie, sztywno trzymając miecz. Zachwiał się na nogach. Był spięty. Z pozostawionej rany sączyła się krew, niby ciurkając.

– Choć pozostanie mi droga przez ciemność, nie zawaham się ani razu. Rozświetlasz moją drogę by od światła mrok ustąpił. Wyzwól ciało od złego, który zagnieździł się, podgryzając trzpień. Wierze, z powodu tego, że wierze.

Zobaczył ją kątem oka. Poruszała się cicho. Zatrzymała się na ścianie w cieniu, przyszykowana do skoku.

Chwycił miecz mocno, uderzając płasko. Świst miecza. Chwilowa cisza. Runął na podłogę.

 

Zawilgotniała iskra lgnąca do mroku.

 

Miał przed oczami czerń spowijającą horyzont. Wypełniającą przestrzeń po za ramy widma czasu. Cząstki wlewały się pod powieki, zasłaniając szerokość pola widzenia.

Obrazy jak plamy zastygłej rzeczywistości jaśniały z każdą upływającą chwilą. Wszystko jawiło się jako niepokojąca gra. Tkwił w niej, nie będąc kwindeczem, a pionkiem w grze.

Niezamierzone skurcze, wyrywały jego ciało spod możliwości reakcji. Otrzeźwił jego świadomość delikatny wiatr muskający twarz. Słyszał w oddali skrzeczenie mew. Fale uderzały o brzeg plaży, cicho kończąc swoje wzburzenie. Delektował się kunsztem świata, kiedy spostrzegł kobietę. Stała tuż przed nim, ciskając woń irysów. Wyciągnął dłoń, aby dotknąć jej lśniącej miłością buzi. Rozpłynęła się, a pęk kwiatów róż, rozwiał wiatr.

Wydarty z objęć kamfory, istniał pośrodku ciemności. Bytu, gdzie nie było słychać nic oprócz spadających raz po raz kropli wody natrafiających na skały. Wchodził coraz dalej, prześlizgując się pomiędzy korzeniami ciążącymi mu nad głową. Wilgotne powietrze przepływało do płuc. Osiadło, zalegając u podstawy, prężąc sferę, wypychając żebra. Wyrzucił z płuc zaległe cząstki. Para ciągnęła się od ust, rozpływając się zaraz po wydechu.

Poczuł zimno, delikatna dłoń przechodząca wzdłuż karku, zatrzymała się na odcinku piersiowym kręgosłupa. Wzdrygnął się otrzeźwiony lodowatym dotknięciem.

Stąpał ostrożnie, prześlizgując się w coraz większą ciemność. Trwał w niej, oddychając przez usta, pozwalał, aby ta go otaczała, łaknął tego. W pustym pomieszczeniu migotało światło, rozpychająca się myśl, wypełniła przestrzeń.

Odwiedził krainę cieni. Bezwonny zapach krwi unosił się w przestrzeni, wisząc w próżni, gdzieś w świecie cząstek, będąc niezauważalnym dla ludzi. Tkwił w tej całkowitej ciemności smyrgany zimnem. Jednak mrok był dla niego zbyt jasny. Widział w Nim wszystko. Rysy rzeczywistości jarzyły się, ukazując rysopis poletka.

Brodził po pas w wypełnionym przez wodny żywioł świata tunelu. Szedł dalej, dochodząc do wejścia większej krypty, przystanął na chwile. Z uniesionej dłoni, błysło światło. Oślepiło go, zwężając rozepchnięte do maksimum źrenice. Gdy wzrok przyzwyczaił się do światła, Arion rozejrzał się po większą szerokością jamie. Z góry jak wcześniej wystawały konary drzew. Ciężar zimna nie ustępował, a wręcz się nasilał. Wokół grzechotała cisza, nużąc swoją obecnością. Wyjął z woreczka trzy eratyki, zaciskając w lewej dłoni.

Schodził do wnętrza kamiennego grobowca. Następował na każdy stopień z osobna, licząc przy tym ich ilość.

Zszedł do wydrążonego ludzkimi rękami duktu. Wzdłuż przejścia po obu stronach w kwaterach leżały szkielety ludzi dotkniętych czasem dorosłości.

Wszedł do większej krypty, składającej się z mniejszych grobowców, zastawionych wielkimi kamieniami. Przechadzał się obok, próbując znaleźć tę otwartą, uchyloną przez marę.

Odsunął skalne wieko do końca. W leżącej na podniesieniu trumnie nie było ciała. Słomiana laleczka. Podniósł ją. Ubrana w czerwoną sukienkę.

Pierścień mienił się nadal, dając światło jak za dnia. Korzenie drzew przytłaczały swoją obecnością. Kamienny katafalk gruchnął o pawiment.

Usiadł na podwyższeniu, układając eratyki dookoła siebie, zamykając się w okręgu kamieni. Słomiana lalka z łatwością zajęła się ogniem. Ogrzała zmarznięte ręce chwilowym ciepłem, które łapał.

Siedział w kamiennym okręgu. Obrócił raz klepsydrę zamkniętą w medalionie. Ziarnka powoli przesypywały się, odmierzając czas.

Wprowadził umysł do pustego pomieszczenia, bez myśli. Wędrował, podążając za zapachem irysów. Grzęznął w nich, człapał dalej w morzu fioletu. Poczuł smak soli. Wysuszone wargi szukały choć jednej kropli wody. Oddychał ciężko, ledwie łapał powietrze.

Szum zerwanego wiatru. Podmuch potargał włosy, te opadły na twarz. Położyły się do snu, ułożywszy wpierw Jego. Pośrodku suszy sam wśród szumu.

 

Wymiar ujęcia zza bariery czasu.

 

Trzask pochodni wypełnił cichą dotychczas przestrzeń, w której słychać było jedynie drętwotę myśli. Arion skupił wzrok na rozświetlonym obliczu trwającym w blasku, w rugającym ciemność łuczywie.

Długa okryjbieda z zarzuconym na głowę kapturem zasłaniała wszystkie szczegóły. Kobieta była smukła. Delikatne rysy wypychały cząstki, uwidaczniając figurę.

Podeszła bliżej, przypatrując się nieobecnym wzrokiem, ciskając w przestrzeń dookoła siebie woń róży. Łza pociekła bezdźwięcznie po policzku, zastygając na dłuższą chwilę na brodzie. Wydrążona skała przyjęła rzut spadającej kropli.

Smutek wypełnił dodatkowo pomieszczenie, wkradający się masom przez czerwoną poświatę, unoszącą się w pustych od zawirowań czasu przestrzeniach.

Kobieta uniosła rękę. Rękaw opadł, uwidaczniając tatuaż na przedramieniu. W dłoni drewniana, obita skórą skrzyneczka. Włożyła ją we wtopione w całość sarkofagu drzwiczki.

Mrok rozpościerał się w pomieszczeniu nieodpierany już żadną siłą blasku. Swobodnie przechadzał się między drobinami powietrza zastygłymi w bezruchu. Lukę przekwitłego luftu wypełniał wywietrzały już zapach róży.

Młody Arion wzdrygnął się, poruszając zesztywniałym od zimna ciałem, próbując ogrzać dłonie w ciepłym oddechu. Serce biło mocno. Pulsująca krew uderzała twardo o skroń. Zasysał lodowate, dźgające sztyletami zimna powietrze. Wstał bez trudu z kamiennego klepiska. Uchylił wtopione w katafalk drzwiczki.

Łomot ciszy odbijał się echem od ścian większej krypty. Dźwięki ciszy stukały, omijając zwinnie wystające korzenie. Większa sala pozwalała odetchnąć. Arion rozświetlił obszar przed Sobą. Ciemność odepchnięta, rozrzucona na dwie strony pośrodku, których ciążyła postać.

Dziewczynka czekała zastygła w przeszłej rzeczywistości, przysłaniając wyjście. Nieobecna duchem. Trwała po stronie bez nadziei. Istnieli w tym bycie razem, wyczekując, aż ktoś zrobi pierwszy ruch.

Poświata pierścienia skrzyła się, rychło gasnąc, lecz tylko na moment, szybko wybuchłą nawałnicą lśnienia bieli. Atak światła rozbił obraz dawnych zarysowań małej, delikatnej istoty. Jedynie drobnej wielkości Oksza trzymana w ręce dawała szkic teraźniejszości. Martwca była bardzo wysoka. Głową dobiegała prawie do korzeni wystających ze skały. Jej oczy świeciły światłem odbitym.

Aptrgange stała nieruchomo, wpatrzona w Ariona. Nagle zamachnęła się toporem, jak gdyby przepoławiając warstwę powietrza na pół. Ruszyła od razu, bez namysłu wymachiwała żelazem. Pozostawiona sobie, trwająca w parzących ciemnościach.

Obcy dobył miecza. Krótko szczęknęła głownia. Cichy szmer wdychanego powietrza. Odskoczył w bok, zawirował w błyskawicznym piruecie, dezorientując przeciwnika. Oksza rozpruła powietrze. Arion sparował dwukrotnie siepiące razy topora. Odskoczył w drugą stronę, trzykrotnie zmienił kierunek swojego obrotu, odwiązując się mocno, z pełną siłą kopnął zmaterializowaną zmorę. Upadła.

Chwycił korzeń, który jak lina, pozwalał przeskoczyć nad zaległą na kamiennym klepisku bestie. Wylądował w półobrocie, nurkując twardo na nogach. Uwięziony duch dziewczynki rychło wstał, momentalnie przechodząc do ofensywy.

Arion opuścił miecz, zassał w płuca dużą ilość powietrza, zamknął oczy, uniósł prawą dłoń. Struga, potok furiackiego lśnienia odpędziła całą ciemność, rozświetlając wszystko dokładnie.

Draugra odrzucona jakoby uderzeniem młota, cofnęła się o kilka kroków, ale nadal utrzymując się na nogach. Jej postrzępione ubranie załopotało niby smyrgane wiatrem. Zatrzymała się, już nie ustępowała światłu. Otrząśnięta zmagającą się burzą, ruszyła.

Młody Arion trwał zaniepokojony. W pustym dotąd pomieszczeniu wpadła myśl, zawirowała, nurkując szybko, dawała wizje sytuacji. Upadły Arion wstrzymał pierścień, odskakując w bok. Aptrgange poleciała naprzód, tracąc równowagę, zaryła o wyłożoną kamieniami posadzkę.

Obcy nie czekał, wymachiwał mieczem, idąc w jej kierunku. Świst odbijał się coraz większym echem od ścian dużej sali. Huczał, bębnił, walił, budząc zamkniętą w klatce dusze dziewczynki, a ona powróciła przerażona. Ruszyła ku wyjściu.

Rzucił się w kierunku korytarza. Wbiegł w wodę, brodził, skacząc. Woda rozpryskiwana moczyła kamienne ściany. Fale uderzyły o brzeg. Zobaczył światło.

Był tuż za nią. Już ją miał. – Padnij… – usłyszał. Nie myśląc, zanurkował. Świst ciętego powietrza.

– Przeskoczyłeś ją?

 

Wiatr.

 

Niebo delikatnie pobłyskiwanie, muskane przez słońce. Jego rozproszony promień pokrył błękit czerwienią barw. Podpalony blask objął horyzont. Teraz rozlany paletą kolorów po kres ramy świata. Promienie biegły po bezchmurnym firmamencie. Bez przeszkód przenikały przez sprężystość sfery. Zatrzymały się na policzku.

Po karku pociekł pot. Starł go rękawem złachanej koszuli. Narzucił na piętrzące się belki ostatnie drwa. Kamień o kamień wydał odgłos. Sterta drewna zajęła się ogniem. Zapach palonego drewna popychał wiatr, krążył wirem, unosząc się do nieba.

­– Dzisiaj Ludzie nie znają ciszy. Mówią, żeby wyrzucić z siebie swój żal. Bełkoczą, robiąc z siebie winnych. – Odetchnął. – Zatem Panie teraz Ja powiem: Ponieś tę duszę w górę, niech zawita w Domu Prawdy. 

Koniec

Komentarze

Na tę chwilę bardzo krótko, gdyż małą ilość czasu posiadam.

 

Po pierwsze – źle zapisujesz dialogi.

– Zimno – wypowiedziała, przeciągając słowo, sycząc. – coraz zimniej, mokro, ciemno. – uśmiechnęła się.

Zalecam poradnik:

https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Przy okazji zalecam od razu portalowy poradnik przetrwania:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676

 

No i… Ależ ta walka, hmm, jest głęboko zainspirowana wiedźminem i strzygą ;)

Baaardzo głęboko :P Może ciut za bardzo.

Normalnie, jakbym dokładnie to widział (wersję książkową, a nie, fuuuuuj netflixową).

 

Pzdr.

@silvan, to moje pierwsze opowiadanie na poważnie, na pewno skorzystam z poradnika. Dziękuje za link :D. Jeżeli chodzi o walkę to prawda troszkę za mocno, ale nie mogłem się powstrzymać, to jedne z moich ulubionych opowiadań. Łącze pozdrowienia.

Matthiasie, kropka w tytule jest błędem, usuń ją.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo to poetyckie i kwieciste, moim zdaniem za bardzo, ale pewnie spodoba się fanom wampirów (tak myślę). Mnie przeszkadzały takie zbyt stylizowane zdania np:

Ciemność migotała przed nim, niczym ustępując światłu.

Chyba tam miało być ‘w niczym’ ale też w czym właściwie ma ta ciemność ustępować?

 

Albo:

Chwycił miecz mocno, uderzając płasko.

Niby wiem co to znaczy, ale w sumie nie wiem.

 

Niebo delikatnie pobłyskiwanie, muskane przez słońce. Jego rozproszony promień pokrył błękit czerwienią barw.

Pewnie literówka z tym ‘pobłyskiwaniem’, ale zdanie następne brzmi, jakbyś opisywał niebo, a nie słońce.

 

W tekście jest bardzo dużo imiesłowów. Ja bym je wytropiła i wszystkie usunęła, bo imiesłowy się ciężko czyta po polsku.

Danka

Przeczytałem.

Mógłbym rozwodzić się na tym, że fabuły tutaj raczej nie ma. To bardziej szkic, albo pojedyncza scenka, ale na pewno nie opowiadanie które byłoby zamknięte i mówiło o czymś. Ale nie będę, bo te wszystkie uwagi i tak zaćmiewa fatalne wykonanie. I nie chodzi mi tutaj o warsztat, ale o to, że wiele zdań nawet nie jest blisko poprawnej formy, jakiej powinno się używać w języku polskim.

 

Żeby nie być gołosłownym, biorę losowy fragment:

Brodził po pas w wypełnionym przez wodny żywioł świata tunelu. Szedł dalej, dochodząc do wejścia większej krypty, przystanął na chwile. Z uniesionej dłoni, błysło światło. Oślepiło go, zwężając rozepchnięte do maksimum źrenice. Gdy wzrok przyzwyczaił się do światła, Arion rozejrzał się po większą szerokością jamie. Z góry jak wcześniej wystawały konary drzew. Ciężar zimna nie ustępował, a wręcz się nasilał. Wokół grzechotała cisza, nużąc swoją obecnością. Wyjął z woreczka trzy eratyki, zaciskając w lewej dłoni.

 

Brodził po pas w wypełnionym przez wodny żywioł świata tunelu. – co to znaczy? Czy chodziło Ci o: Brodził po pas, w wypełnionym wodą tunelu.

?

Szedł dalej, dochodząc do wejścia większej krypty, przystanął na chwile. → Doszedł do wejścia większej krypty i przystanął na chwilę.

 

Z uniesionej dłoni, błysło światło. → Z uniesionej dłoni błysnęło światło.

 

Gdy wzrok przyzwyczaił się do światła, Arion rozejrzał się po większą szerokością jamie. → Gdy wzrok przyzwyczaił się do światła, Arion rozejrzał się po szerszej jamie.

 

Z góry jak wcześniej wystawały konary drzew. → znaczy ze sklepienia tunelu? To nie mogły być więc konary, ale korzenie.

 

Ciężar zimna nie ustępował, a wręcz się nasilał. – co to jest ciężar zimna?

 

Wokół grzechotała cisza, nużąc swoją obecnością. – to jest tutaj zupełnie niepotrzebne, przepoetyzowane, patetyczne i niezrozumiałe (a przynajmniej dla mnie).

 

I tak przez cały tekst. Momentami czułem się jakbym czytał coś, co zostało stworzone na bazie losowych metafor, poetyckich opisów, posklejanych byle jak, byle sąsiednie frazy mniej więcej pasowały.

 

Przykro mi, Matthiasie, ale jeszcze długa droga przed Tobą. Nie poddawaj się jednak, tylko próbuj. Pisanie to świetna sprawa, więc mam nadzieję, że nie zniechęciłem Cię do dalszych prób pisarskich.

 

Pozdrawiam :)

Q

Known some call is air am

No właśnie.

 

Jeżeli chodzi o walkę to prawda troszkę za mocno, ale nie mogłem się powstrzymać, to jedne z moich ulubionych opowiadań.

Ja mam skrzywienie na punkcie walk, choreografii, logiki ich prowadzenia, doboru broni, realizmu walki, w tym bronią białą, itd.

Choreografie bardzo zapisują mi się w pamięci.

Mnie to podobieństwo razi, i powinieneś się powstrzymać ;)

To także jedno z moich ulubionych opowiadań, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy aż takie upodobnienie.

Spróbuj wymyślić coś własnego. Poszukaj, jak w rzeczywistości wyglądały średniowieczne walki, jakie techniki były używane, itd.

Opanuj bazę, a później upiększaj. Dodawaj elementy fantastyczne, “superbohaterskie”, skoki, piruety, ale nich baza pozostanie bazą.

 

Dwa, to słowa Outta Sewera.

Mi również wydaje się, że powinieneś popracować nad konstrukcją zdań i wyeliminowaniem zbędnych metafor i “upiększaczy”.

 

Powodzenia!

Z czasem (a masz go – 21 lat ;)) z pewnością będzie lepiej :)

@Outta Sewer, @silvan, @Danka, bardzo dziękuje za rady, na pewno je zastosuje i będę się ich trzymał. Taka krytyka nie spowoduje u mnie zniechęcenia wręcz przeciwnie. Mam już pomysł na nowe opowiadanie, bez żadnych odwołań i żadnych inspiracji :P.  Myśle, że będzie o wiele lepiej. 

Dziękuje i pozdrawiam! :D

Cześć,

 

forma nie spotkała się z moim uznaniem, plus naprawdę sporo błędów. Dużo dziwnych słów, mnóstwo oksymoronów (jak w kolędzie “Bóg się rodzi”, ale jak wspomniałem niżej, nie każdy może być Karpińskim) i brak logiki. Miałem duży kłopot z przebrnięciem przez tekst :/

Polecam zastosowanie daleko idących uproszczeń w fabule i języku, napisanie historii prostym językiem, być może o czymś co znasz, czymś z Twojego otoczenia – będzie o wiele lepsze na pierwsze wprawki pisarskie i na pewno bardziej przystępne dla czytelnika. Tutaj myślę, że forma i temat Cię przerosły.

 

Polecam również betowanie tekstu przed jego wstawieniem dla ogółu publiczności. Służę swoją pomocą, jbc. Pisz na priv.

 

Kilka uwag do tekstu:

Wspomnienie albo sen w zagajniku myśli.

To śródtytuł, więc bez kropki.

 

Ciemność migotała przed nim, niczym ustępując światłu.

Niczym co? Nie rozumiem, czegoś tutaj wg mnie brakuje.

 

Walczyła jeszcze chwile, kiedy skrzenie przed nim rozbłysło.

“Chwilę”.

“Iskrzenie”? Skrzenie jakoś mnie razi.

 

Zakrył twarz prawym przedramieniem, czekając, aż wzrok przyzwyczai się do glansu.

SJP PWN nie znajduje takiego słowa: “glans”, ja też go nie znam.

 

Zamknął na chwile oczy, a kiedy je otworzył, dziewczynki już nie było. Postał chwile.

“Chwilę”, jak wyżej. Wiesz, że ten brak “ę” to błąd ortograficzny?

Dodatkowo powtórzenia.

 

Suche powietrze drażniło jego nozdrza. Otrzeźwiło umysł.

W jaki sposób suche powietrze otrzeźwia umysł? Już raczej jakiś smród krwi, moczu…

 

Odwrócił się ku drzwiom, aby wpuścić do środka powietrze.

Ale powietrze tam było, tylko suche :P

 

– Zimno – wypowiedziała, przeciągając słowo, sycząc. – coraz zimniej, mokro, ciemno. – uśmiechnęła się.

Zapis dialogu do poprawy, wg wskazanego wyżej poradnika.

 

Prawą ręką złapał za szyje.

Małą literą: “ją”. To nie list ;)

 

Ostrze cicho mruknęło, wydając prawie milczący odgłos.

Zbyt duży fikołek jak dla mnie, zamieniłbym na coś prostszego – “szmer”, “cichy jak szept”. Milczenie wiąże się z mową, nieco kuriozalne jest także to “prawie milczenie”, bo albo milczysz albo nie.

 

Słysząc, puściła. Błyskawicznie znikając. Dematerializując ciało.

Wg mnie do połączenia w jedno zdanie.

 

Był spięty. Z pozostawionej rany sączyła się krew, niby ciurkając.

Skoro się sączyła, to ciurkała, to jest praktycznie to samo, a to “niby” to w ogóle chaos wprowadza: no bo jak nie ciurka jak ciurka ;)

 

Chwycił miecz mocno, uderzając płasko. Świst miecza.

Raczej bym to ukazał rozłącznie, że chwycił miecz i potem uderzył. Dodatkowo, wg mnie płaskie uderzenie miecza nie wywołałoby świstu – świst wywołuje cios zadany ostrzem.

 

Zawilgotniała iskra lgnąca do mroku.

Bez kropki w śródtytule. Dodatkowo mnie ta poetyckość razi – jak iskra może zawilgotnieć i lgnąć do mroku? Nie każdy może być Franciszkiem Karpińskim, żeby pisać, że: Bóg się rodzi, moc truchleje itd.

 

Tkwił w niej, nie będąc kwindeczem, a pionkiem w grze.

Ten kwindecz? Panie, toś wykopał…

 

Otrzeźwił jego świadomość delikatny wiatr muskający twarz.

Znowu trzeźwiące powietrze, czy był to suchy wiatr? ;)

 

Stała tuż przed nim, ciskając woń irysów.

Jak można ciskać woń? Mi się kojarzy jedynie z puszczaniem gazów, przepraszam za to brzydkie porównanie.

 

Wyciągnął dłoń, aby dotknąć jej lśniącej miłością buzi. Rozpłynęła się, a pęk kwiatów róż, rozwiał wiatr.

Co? Nie kupuję tej poetyckości…

 

Wydarty z objęć kamfory, istniał pośrodku ciemności.

Z czyich objęć?

 

Bytu, gdzie nie było słychać nic oprócz spadających raz po raz kropli wody natrafiających na skały.

Czym jest dla Ciebie zatem byt? Wg mnie, bohater nie można istnieć pośrodku bytu, chyba że świat faktycznie jest niesiony przez gigantycznego żółwia, albo postać została połknięta przez Lewiatana ;)

 

Wchodził coraz dalej, prześlizgując się pomiędzy korzeniami ciążącymi mu nad głową.

Nie musiał nieść tych korzeni, więc raczej mu nie ciążyły. Może “zwisającymi ciężko”.

 

Wilgotne powietrze przepływało do płuc.

Miła odmiana po suchym powietrzu. Skoro suche otrzeźwia, to wilgotne powietrze usypia?

 

Bezwonny zapach krwi unosił się w przestrzeni

Zapach bez zapachu? “Bóg się rodzi, moc truchleje….”

 

Jednak mrok był dla niego zbyt jasny.

“Ogień krzepnie, blask ciemnieje,…”

 

Ciężar zimna nie ustępował, a wręcz się nasilał.

“Ma granice Nieskończony. Wzgardzony okryty chwałą, śmiertelny król nad wiekami,…”

 

Wyjął z woreczka trzy eratyki, zaciskając w lewej dłoni.

Te eratyki? Panie, cóż to za słowo?

 

Zszedł do wydrążonego ludzkimi rękami duktu.

Raczej wydrążonego tunelu. Znaczenie słowa dukt.

 

Jego rozproszony promień pokrył błękit czerwienią barw.

Jeżeli czerwienią, to jedną barwą.

 

Pozdrawiam i powodzenia w dalszym pisaniu!

Che mi sento di morir

Hej, Matthias!

Przedmówcy idealnie wyłuszczyli błędy w twoim tekście i podzielam ich zdanie. Nie do końca wiem, co właściwie się wydarzyło i nie jestem fanką takich opowiadań i powinieneś zacząć od czegoś prostszego. Dobrym pomysłem jest wzięcie pojedynczej sceny (np. zajęcie miejsca w pociągu) i zobrazowania jej najlepiej jak się da, z największą ilością szczegółów. Taka wprawka.

Muszę jednak przyznać, że nie jest najgorzej. Cierpisz na przesadną poetyckość i patetyczność, ale może rozwinąć się to w coś fajnego. Piszę od przynajmniej dziesięciu lat, a nadal nie umiem w opisy – u ciebie jest już dobry zalążek na nie. Po prostu staraj się pisać prościej, przejrzyściej, mniej trailerowo, że się tak wyrażę (bo twój tekst nasunął mi na myśl ten trailer pierwszej części Wiedźmina, ten ze strzygą).

Pisz więc dalej, pisz! Powodzenia! :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Cześć Matthiasie.

Generalnie to Twoją mocną stroną jest to, że wiesz co chcesz opisać i to widzisz. Wydaje mi się, że masz w głowie jaki klimat chcesz oddać i masz też pomysł jak miałoby to językowo wyglądać. Nad językiem jednak musisz trochę popracować.

Zamiast robić listę rzeczy do poprawy w samym tekście, myślę, że na przyszłość może Ci się przydać lekkie uogólnienie błędów, które, moim zdaniem, może poprawić przy następnym.

Po pierwsze, stosujesz baaardzo dużo imiesłowów. Stanowczo za dużo. Generalnie zasada jest taka, że czasownik jest lepszy od imiesłowu, zwłaszcza jeśli opisujesz jakąś akcję. Ponadto, imiesłów stosuje się do wskazania dwóch działań w jednym punkcie czasu, np. “siadał mówiąc” (bohater gada i jednocześnie zgina kolana obniżając tyłek i kładąc go na krześle), a nie akcji następujących po sobie jak u Ciebie: “Podszedł do niej, kucając przed nią, łapiąc za brodę.” Lepiej jest napisać: “Podszedł do niej, kucnął i złapał za brodę.”

Druga sprawa to dużo trudnych słów i nie jestem pewien, czy używasz ich w pełni świadomie. Generalnie jeśli chodzi o archaizmy to dobrze byłoby, gdyby cały tekst był stylizowany, albo przynajmniej dialogi. Ale to też wyższa szkoła jazdy. Minusem rzadko używanych słów jest przede wszystkim to, że wiele osób po prostu tego nie zrozumie, a nie to jest chyba celem pisarza, zwłaszcza jeśli tworzy literaturę popularną. To w kwestii przemyślenia ich nadmiernego używania.

Natomiast w kwestii ich znaczenia, to gdzieniegdzie nie byłem pewien mimo googlowania czy dobrze tego słowa używasz. Myślałem z początku, że pewnie wiesz co robisz. No ale eratyki wyjmowane z woreczka? Eratyk to jest głaz narzutowy przyniesiony przez lodowiec: wielki, ważący swoje głaz. Nie możesz kazać bohaterowi ot tak wyjmować głazów z kieszeni.

Wreszcie: pospolite błędy. Nie mówię tu o brakujących przecinkach, czy coś. Ale gubisz na przykład “ę” i piszesz “e”. Albo masz “Ją” (z wielkiej litery) w środku zdania. Warto przed publikacją wygładzić opowiadanie jeśli chodzi o takie sprawy.

Aha i poetyckie ciągoty. Fajnie, że są, ale być może lepiej najpierw spróbować napisać coś zwyczajnie, a jak nabierzesz wprawy to wtedy próbować upiększać. W pierwszej części na przykład budujesz akcję krótkimi zdaniami (co jest bardzo dobre!), ale zdarzyło Ci się wpleść tam parę spowalniaczy, jak “szare od ludzi ulice”, czy “wianek purpurowych liści”. Ten ostatni jest świetnym przykładem. Generalnie narracją oddajesz wrażenia bohatera. Jeśli ten się spieszy, jest rozgorączkowany, albo zwyczajnie myślami gdzie indziej, to po prostu nie zauważa purpurowego wianka. Jak każdy prawdziwy człowiek: to jest szczegół, który łatwo może umknąć uwadze. Natomiast jeśli przedstawiasz scenę jakiejś kontemplacji to jak najbardziej, wręcz wgłębianie się w szczegóły jakiejś kwiatowej kompozycji jest na miejscu (przykład skrajny oczywiście).

No to tyle, nie tyle. Na pewno jest jeszcze parę rzeczy, na które warto by zwrócić uwagę, ale te, jak sądzę, są najbardziej uderzające, więc nad nimi popracowałbym najpierw.

Hmmm. Przeczytałam pierwszą część i źle się czyta. Sporo błędów różnej maści, sekwencje krótkich zdań, jak serie z karabinu.

Ciemność migotała przed nim, niczym ustępując światłu.

Pierwsze zdanie i już nie wiadomo, o co chodzi. Na pewno coś z nim jest nie tak. Ale co, jak miało wyglądać w zamyśle Autora? Ciemność nie migocze, to raczej światło miewa tę cechę. Ale może właśnie ta ciemność była niezwykła i migotała, w niczym nie ustępując światłu? A może walczyła ze światłem i przegrywała, jakby ustępując?

A pierwsze zdanie jest bardzo ważne, nie możesz w nim dawać ciała, bo to zniechęca do reszty tekstu.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka