- Opowiadanie: Outta Sewer - Abrakadabra

Abrakadabra

Serdeczne podziękowania dla dwójki dociekliwych betujących, którzy pomogli doprowadzić do porządku pomysł i doszlifować sposób jego opowiedzenia. A mowa o uzytkownikach ukrywających się pod nickami Sagitt oraz MordercaBezSerca. Dzięki, panowie.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Abrakadabra

Nadchodzi pierwsze, wyraźne.

Więc jest tak, jak mówią. Chociaż nie do końca. To w sumie zabawne, bo kto niby miał szansę o tym opowiedzieć? Jednocześnie jest to również znamienne, ponieważ teoretycznie mam jeszcze chwilę żeby się rozmyślić. Wygląda jednak na to, że decyzja została już podjęta.

 

***

 

Moje nowe życie zaczęło się siedem lat temu, pewnego wiosennego poranka.

Nie piłem od miesiąca. Silna wola wystarczyła. Obyło się bez spotkań, rozmów z ludźmi od uzależnień, modlitw, czytania broszurek i wysłuchiwania historii walczących z nałogiem alkoholików, nieśmiało opowiadających o swoich demonach podczas cotygodniowych mitingów.

Mówią, że alkoholikiem jest się całe życie, więc trzeba na siebie uważać. Wierzyłem, że to prawda, więc od dnia, w którym postanowiłem rzucić ten syf w diabły nie wziąłem do ust nawet kropli. Silna wola napędzana strachem, że następnym razem już z tego nie wyjdę.

Dzień był prawie jak każdy inny. Może poza tym, że nie śmierdziałem, bo pan Edek, jedyny stróż, którego mogłem określić mianem fajnego gościa, przyniósł mi ubrania po swoim synu. Pozostali strażnicy z noclegowni byli dupkami, ale z nim można było pogadać. Lubiliśmy się i często podczas długich nocy opowiadaliśmy sobie niewesołe historie. Samotne życie kopalnianego emeryta, z którym własne dzieci nie utrzymywały kontaktu od kiedy wyjechały za granicę, a w zamian historie dwudziestoparoletniego cwaniaczka, wyrzuconego z sierocińca po osiągnięciu pełnoletniości, mieszkającego na ulicy i walczącego o prawo do życia w zobojętniałym społeczeństwie.

Uczciwa wymiana.

W kieszeni miałem kilka złotych – reszta, która została po kupieniu hotdoga w jednym ze sklepów sieci reklamującej się wizerunkiem uśmiechniętego płaza. Ekstrawagancja na miarę bezdomnego, sponsorowana przez gest pana Edka. Tego ranka kiedy opuszczałem noclegownię wcisnął mi w dłoń dychę i powiedział, żebym kupił sobie coś normalnego do jedzenia, zamiast znów grzebać po śmietnikach.

Złoty człowiek.

Świeć panie nad jego duszą.

Naprzeciw ławeczki, na której kończyłem mój wykwintny posiłek, stał bank. Ten z pomarańczowymi akcentami, reklamowany w telewizji przez byłego aktora, który kilka lat wcześniej zagrał w filmie moralizującym o tym, że pieniądze to nie wszystko. Wtedy wierzyłem, że to bzdura. Jedna z tych, na których wypowiadanie stać ludzi znających smak kawioru, widok wschodu słońca na Fidżi i przyjemność prowadzenia fabrycznie nowego samochodu. Ja znałem smak niedojedzonego, lekko utytłanego kebaba wyrzuconego do śmietnika przez pijanego imprezowicza, a także niepewność jazdy autobusem bez biletu i mrok rozjaśniany pierwszymi promieniami słońca, wpadającymi przez zabrudzone szyby do piwnicy starego budynku noclegowni.

Teraz wiem, że to prawda – pieniądze to nie wszystko. Ale wtedy…

I jeszcze długo później.

Na parking pod bankiem zajechał srebrny sedan, nie pamiętam marki, ale to było jedno z tych droższych aut, które większość ludzi z pożądaniem ogląda w reklamach. Wysiadł z niego japiszon w gajerze, podszedł do bankomatu raźnym krokiem nuworysza i zaczął klikać na pinpadzie, zerkając przez ramię czy ktoś nie próbuje dojrzeć kolejności wklepywanych cyferek.

Skończyłem właśnie jeść, wytarłem ręce o spodnie i pomyślałem, że chciałbym być na jego miejscu. Mieć to, co on ma. Jeździć jego samochodem. Podrywać laski, które podrywa. Zaprzątać sobie głowę jego problemami.

Siedziałem na ławce boleśnie świadomy tego, że życie jest cholernie niesprawiedliwe. Patrzyłem z zazdrością na obcego mężczyznę, marząc o tym, że fajnie byłoby móc się z nim zamienić. Powiedzieć Abrakadabra i przestać się martwić.

Abrakadabra.

Chwilę później spoglądałem na plik dwusetek wyjeżdżający ze szczeliny bankomatu. Stałem przed terminalem, nie wiedząc co się stało. Dopiero natarczywy sygnał, wraz z wyświetlanym na ekranie ponagleniem o konieczności odebrania gotówki, wyrwał mnie ze stuporu.

Spojrzałem za siebie. Facet w garniturze siedział na ławce, wyglądając na równie zdziwionego co ja. Mierzyliśmy się wzrokiem przez kilka długich sekund, kiedy nagle mężczyzna zerwał się i pobiegł w moją stronę. Wołał coś po drodze, nie słyszałem dokładnie co, ponieważ porwałem łapczywie banknoty i uciekłem, znikając w wąskich uliczkach, wśród gęstych zabudowań kładących poranne cienie na puste jeszcze o tej godzinie centrum.

To był pierwszy raz kiedy użyłem tego, co później zwykłem nazywać mocą.

Nie wiem skąd się wzięła. Może był to dar od Boga, może diabła, a może od kogoś zupełnie innego. Nie zastanawiałem się nad tym zbyt głęboko.

Ważne, że moc była i działała.

Przez kolejne dni ćwiczyłem na pijakach oraz ćpunach, zbyt oderwanych od rzeczywistości, żeby zastanawiać się nad tym co ich spotyka. Okazało się, że muszę mieć ofiarę zamiany w zasięgu wzroku. Potem wystarczy się skupić i tyle – niemożliwe, przeczące logice oraz prawom fizyki zjawisko staje się faktem. Nie potrzebowałem niczego mówić aby aktywować moc, uznałem jednak, że przyda mi się jakieś słowo-wyzwalacz. To była czysta, niezrozumiała magia, więc Abrakadabra wydawała się odpowiednia.

 

***

 

Jest i drugie.

Przez noclegownię przewijali się różni ludzie. Wśród tej menażerii byli zarówno głupcy, którzy znaleźli się na ulicy ze swojej winy, jak i tacy, którym zabrakło w życiu szczęścia. Ci drudzy byli mi bardziej bliscy, ponieważ sam się do nich zaliczałem.

Wielu podejmowało różne sezonowe prace i jeden taki opowiedział mi, że kiedy był zatrudniony w obsłudze parkingu supermarketu, widywał jak w poniedziałki o piątej rano firma ochroniarska odbiera worki pieniędzy z weekendowego utargu. Wtedy mnie to zaciekawiło, jednak szybko zapomniałem o tamtej rozmowie.

Przypomniałem sobie o niej, gdy byłem już pewien kontroli nad mocą i kombinowałem jak ją wykorzystać do poprawienia swojej sytuacji.

Piąta rano to taka godzina, kiedy miasto zaczyna się budzić, ale przeciąga się jeszcze przed nastaniem kolejnego gwarnego dnia. Świeci już setkami okien, za którymi ludzie pracy zbierają się niemrawo do swoich obowiązków, jednak ulice jeszcze nie szumią kołami samochodów, a parkingi pod sklepami nie trzaskają zamykanymi drzwiami i nie klekoczą metalicznie, pchanymi po nierównościach asfaltu wózkami. Jest cicho.

Miałem świetny widok na wejście do marketu. Pod głównymi drzwiami parkował biały van z logo firmy ochroniarskiej, tylne drzwi były otwarte, silnik na chodzie. W szoferce czekał kierowca. Stałem ponad sto metrów dalej, na wzniesieniu za odgrodzoną barierkami jezdnią głównej przelotówki pomiędzy dwoma sąsiednimi miastami.

Czekałem dobrych dziesięć minut, aż w końcu trzech wielkich chłopów w czarnych mundurach, kamizelkach i pod bronią wyszło ze sklepu, niosąc worki z pieniędzmi. W środku umierałem ze strachu oraz niepewności, przez głowę przelatywały mi myśli: a jeśli któryś zdąży mnie złapać? Co wtedy? Czy zdołam użyć mocy, będąc trzymanym przez kogoś innego?

Teraz już wiem, że nie zdołałbym, ale wtedy plułem sobie w brodę, że nie przetestowałem wcześniej takiej ewentualności. Byłem jednak dostatecznie zdeterminowany aby zaryzykować.

Ostatni ochroniarz zapakował worki do furgonetki.

Abrakadabra.

Zamieniłem się z nim miejscami, porwałem łup i zanim osłupiali koledzy mojej ofiary zdążyli zareagować, spojrzałem ku przelotówce. Ochroniarz stał tam, po drugiej stronie na wzniesieniu, równie zdezorientowany jak jego kumple.

Abrakadabra.

Zmiana powrotna. Tyle, że ja byłem bogatszy o dwa worki pieniędzy, a on miał przesrane.

Wtedy zacząłem żyć lepszym życiem już na dobre. To był koniec noclegowni i sponiewieranych przez los współtowarzyszy, a przede wszystkim koniec biedy.

Ten sukces mnie rozzuchwalił. Zacząłem kraść coraz częściej i więcej, ale zawsze uważałem, żeby nie przesadzić, nie skupiać się na jednym mieście. Jeździłem regularnie po kraju, obrabiając różnych ludzi z gotówki oraz wszelkich dóbr doczesnych. Narobiłem sobie kontaktów, więc raz zamieniałem się z bananowym gówniarzem w Maserati, które później opychałem w znanej mi dziupli, a kiedy indziej z jubilerem i zgarnięty towar spieniężałem u zaprzyjaźnionego pasera.

Stać mnie było na wszystko, ale kumpli jakoś nie miałem. Znajomych owszem, ale nie kolegów. Nie potrzebowałem ich. Nie potrzebowałem nikogo.

Do czasu.

 

***

 

Trzecie.

Nie ma brzydkich młodych ludzi. Są tylko tacy, których nie stać na to, żeby dobrze wyglądać. Pieniądze mogą wiele i na przykład kogoś o aparycji bliższej zabiedzonemu szympansowi zamienić w rozchwytywanego dandysa. 

Nie byłem brzydki, raczej przeciętny, ale dobre, regularne posiłki, garniak szyty na miarę, złoty rolex, drogie buty i starannie ułożona fryzura połączona z brodą, wymodelowaną na pozornie niewystylizowany, kilkudniowy zarost, wyciągnęły na wierzch moje zalety, jednocześnie skrzętnie ukrywając niedobory. Kręciłem się po klubach, podrywałem dziesiątki panienek, zawsze finalizując znajomość w łóżku. Wystarczyło strzelić uśmiechem, błysnąć zegarkiem, mignąć najnowszym smartfonem, a kolejna poszukiwaczka złota sama pchała się przed oczy.

Nie szukałem stałego związku – te paniusie, roszczeniowe bardziej niż rozkapryszone księżniczki, nudziły mnie swoją płytką osobowością. Sam nie byłem wtedy jeszcze zbyt bystry, ale gdzieś wewnątrz wiedziałem, że uwiązywanie się do kawałka ładnie wyglądającego pustaka nie jest tym, czego w życiu pragnę. Na tamtym etapie szukałem wyłącznie okazji do rozładowania napięcia seksualnego i podbudowania ego, które w okresie życia na ulicy zdegradowało się do poziomu zabrudzonej, rzuconej w kąt szmaty. To się jednak zmieniło w dniu, w którym ujrzałem Anię.

Nie pasowała do modnego klubu gdzie ją wypatrzyłem. Siedziała w loży z grupką dziewczyn, ale odstawała od nich wyglądem. Była ubrana ładnie, lecz jej strój diametralnie odbiegał od tego co miały na sobie jej towarzyszki – wyglądała wśród nich jak słodka bibliotekarka, która przez przypadek trafiła na branżową imprezę dla aktorek porno.

Podczas gdy rozochocone laleczki z piersiami ledwie ujarzmianymi przez zbyt obcisłe sukienki wznosiły toasty, krzycząc Uuuuu!, zarówno przed, jak i po wypiciu kolejnego szota, ona nieśmiało opuszczała wzrok, zażenowana ich zachowaniem, zwracającym uwagę pozostałych gości lokalu. Uśmiechała się niepewnie, najprawdopodobniej marząc o tym, żeby stać się niewidzialna. Miała uśmiech anioła. Tak, wiem, to cholernie pretensjonalne, ale tak właśnie wtedy pomyślałem.

Kręciłem się w pobliżu loży tego roju escort girls, czekając na moment, w którym dziewczyna zostanie sama. A kiedy jej koleżaneczki ruszyły stadnie w kierunku parkietu, by ochoczo pokręcić biodrami w takt kolejnego latynoskiego przeboju, przysiadłem się i przedstawiłem najładniej jak umiałem. Była przerażona, pewna, że z całej grupki dziewczyn to ona zostanie tą, na którą nikt nie zwróci uwagi. Była słodka, uciekając wzrokiem, pesząc się samą moją obecnością. Była piękna, przechylając głowę w taki sposób, aby kaskadą rozpuszczonych kasztanowych włosów ukryć twarz przed moim spojrzeniem. A kiedy usłyszałem jej głos… Zakochałem się.

Tak po prostu.

Zaproponowałem kawę w spokojnej knajpce naprzeciw. Zgodziła się chyba dlatego, że sama miała ochotę na opuszczenie klubu i tylko czekała na jakiś pretekst. Z naszej pierwszej rozmowy dowiedziałem się, że pracuje jako wizażystka w agencji modelingowej. Tego wieczoru koleżanki modelki zdołały wyciągnąć ją do klubu po udanym pokazie, choć miała pewność, że będzie się źle bawić. Poszła z grzeczności. Cała ona. Ania.

Zdobywanie jej nie było szybką akcją zainicjowaną drinkiem, pociągniętą w kierunku jazdy panamerą do luksusowego apartamentowca i zakończoną seksem w atłasowej, cholernie niepraktycznej pościeli. W jej przypadku wszystko wymagało czasu, jak w amerykańskich filmach romantycznych, których razem obejrzeliśmy co najmniej kilkadziesiąt. Randki, kwiaty, wyczekiwanie na telefon. W końcu pierwszy, nieśmiały pocałunek – tak, jak powinno to chyba wyglądać.

Nie wiem, co we mnie zobaczyła, że nie uciekła, przerażona moją ówczesną głupotą. Zostaliśmy parą. To ona zainteresowała mnie sztuką, literaturą, filmem i tymi wszystkimi cudownymi rzeczami, które my, ludzie, potrafimy tworzyć, jeśli akurat nie jesteśmy zajęci wojnami i skakaniem sobie do gardeł.

Ania była inteligentna, więc zasługiwała na inteligentnego faceta. A ja zrobiłbym wszystko, żeby jej nie stracić. Dzięki niej stawałem się kimś innym, lepszym.

I kochałem ją za to coraz bardziej.

 

***

 

Pojawia się czwarte.

Ania nie wiedziała czym się zajmuję, skąd mam pieniądze. Powiedziałem jej o sierocińcu, życiu na ulicy, piciu do nieprzytomności i noclegowni. Nie pytała o szczegóły, rozumiała oraz współczuła.

Jednak całkiem szczery też nie byłem.

Wymyśliłem bajeczkę o cudownej szansie od losu, wygranej na loterii, własnym biznesie, zmuszającym mnie do częstych wyjazdów oraz przychodach z tytułu fikcyjnych kontraktów na fikcyjne usługi, świadczone na rzecz równie fikcyjnych kontrahentów. Oczywiście o Abrakadabrze nie pisnąłem ani słowa.

Każdego dnia budziłem się pełen strachu, że Ania przejrzy moje kłamstwa i odejdzie. Musiałem jej w końcu powiedzieć.

Byliśmy wtedy na Fidżi. Uparłem się na tę wyspę, ponieważ chciałem zobaczyć jak wygląda wschód słońca nad Pacyfikiem. Minęły prawie dwa lata od naszego pierwszego spotkania i niewiele we mnie zostało z głupawej ofiary losu, którą byłem przed pojawieniem się mocy. Wtedy już wiedziałem, że pieniądze to nie wszystko, ale mimo wszystko warto je mieć.

Tego dnia, po romantycznej kolacji przy świecach na tarasie hotelowego apartamentu, poprosiłem Anię o rękę. Ograny schemat, wiem, jednak on naprawdę ma swój niepowtarzalny klimat. Byłem pewien, że coś podejrzewała, ale w jej oczach i tak pojawiły się łzy. Zgodziła się.

Poprosiłem później, żeby usiadła i opowiedziałem jej wszystko, co do tej pory przemilczałem. Całą prawdę. Z każdą minutą mojego nie do końca składnego monologu bałem się coraz bardziej jej reakcji, a kiedy skończyłem Ania patrzyła na mnie jak na wariata. Nie wiedziała o co mi chodzi – czy się naigrywam, czy chcę ją przestraszyć.

Więc nie kłopocząc się ściąganiem ubrań zostawiłem ukochaną przy stoliku, a sam wszedłem do jaccuzi bulgoczącego na końcu prywatnego tarasu.

Abrakadabra.

Teraz to Ania była w wodzie, a ja siedziałem na krześle, wpatrzony w zaskoczoną twarz ukochanej.

Abrakadabra.

I znów wokół mnie kotłowały się bąbelki, a Ania – zdumiona, w ociekającej wodą sukience – zajmowała krzesło przy stoliku. Nie mogła uwierzyć, kręciła głową i szeptała, że to się nie miało prawa stać. Później zerwała się z miejsca i bez żadnych wyjaśnień zniknęła w toalecie. Gdy po kilku minutach otwarła drzwi, miała na sobie suche ubranie. Wyszła pośpiesznie z apartamentu, rzucając na odchodnym, że musi się przejść. Sama.

Wróciła przed północą, zastając mnie siedzącego na łóżku, ze wzrokiem wlepionym w drzwi. Czekałem na jej powrót, wierny jak pies.

Usiadła obok, a później odbyliśmy długą i trudną rozmowę, w trakcie której obiecałem już nigdy nie używać mocy w złej wierze. Zaskakujące było nie to, że wybaczyła mi kłamstwa, ale to, że nie zadawała zbyt wielu pytań na temat mojej nieprawdopodobnej umiejętności. Nie interesowało jej skąd się wzięła, czym jest, jak działa. Chciała jedynie, bym nie używał mocy do robienia rzeczy, które robiłem do tej pory.

Dla niej byłem gotów na wszystko. Zgodziłem się na postawione warunki, uświadamiając ukochaną, że nie mam stałego źródła dochodu i nasze wygodne życie się skończy.

To nie pieniądze są najważniejsze – tak wtedy powiedziała.

Koniec końców, nie musieliśmy rezygnować z wygód. Z tego co miałem udało się rozkręcić sensowny biznes. Przestałem kraść, a stałem się przedsiębiorcą zarabiającym na tyle dużo, by wieść spokojne i dostatnie życie. To była zasługa Ani. Kochałem ją mocniej niż kiedykolwiek.

Abrakadabra poszła w odstawkę.

 

***

 

Piąte. Świeże.

Czyli to już chyba ostatnie.

Obudziła mnie przed dziewiątą, szczebiocząc jak skowronek o tym, jaka piękna jest dzisiaj pogoda. Rzeczywiście, aura była wyjątkowa – słoneczna i ciepła, zupełnie inna niż ta, do jakiej przyzwyczaiło nas tegoroczne lato.

Chciała wypróbować nasz najnowszy zakup motoryzacyjny, którym był kabriolet Bentley Continental. Też miałem na to ochotę, więc po śniadaniu wybraliśmy się na przejażdżkę. Długa, prosta droga, wiatr szumiący w uszach i jej promienny uśmiech pod fikuśnymi okularami przeciwsłonecznymi. W głowie świadomość, że już za tydzień jest nasz długo wyczekiwany i starannie planowany ślub.

Letni dzień, którego piękno postanowił zniszczyć idiota w starym BMW, wyprzedzający bez wyobraźni kolumnę samochodów wlekących się za jadącym z naprzeciwka ciągnikiem.

Pisk opon. Szarpnięcie kierownicą.

Uderzenie w twarz balonem poduszki powietrznej.

Uczucie bezwładności podczas krótkiego lotu ze skarpy.

Kolejne uderzenie, gdy przód Bentleya napotkał lustro wody stawu.

Mokry chłód błyskawicznie obejmujący całe ciało.

Przerażonym wzrokiem, z ustami  zamkniętymi, by nie uronić choćby jednej bańki życiodajnego powietrza, spojrzałem na miejsce pasażera. Ania była przytomna, oczy miała otwarte, wargi zaciśnięte równie mocno jak moje.

Kabriolety mają to do siebie, że opuścić jest je łatwiej niż inne samochody. Złapałem Anię za rękę, pociągnąłem ku powierzchni.

Coś nas zatrzymało. Pas bezpieczeństwa, który zawsze zapinała, strofując mnie, że też powinienem go używać, zamiast ignorować jego istnienie. Chciałem pomóc, sięgnąłem do klamry, szarpałem, próbując go rozpiąć. Nic z tego. Zatrzask się zaciął i nie chciał puścić.

W jej oczach były prośba o ratunek oraz panika.

 

***

 

I dochodzimy do tej chwili. Nie ma więcej wspomnień.

Jest tu i teraz.

Ja i Ania.

Jestem ciekaw co widzi w moich oczach, bo kiedy spoglądamy tak na siebie z odległości kilkudziesięciu centymetrów, oddzieleni jedynie wypełnioną wodą przestrzenią, jej wzrok się zmienia.

Prośbę zastępuje obawa, panikę sprzeciw.

Wybacz mi, Aniu. Tym razem cię nie posłucham i będzie po mojemu. Decyzja została podjęta, a nam brak już tlenu na jej nieme roztrząsanie.

Otwieram usta:

Abrakadabra

Koniec

Komentarze

Witaj Outta!

Na początku myślałem, że wątek Abrakadabry będzie ciągnięty na wzór destrukcyjnego uzależnienia od alkoholu, od którego zacząłeś opowieść. Jednak Ty postawiłeś na historię o miłości i poświęceniu (czy ja bym tak zrobił – tego nie wiem), lecz Twoja wersja podoba mi się.

Fabuła jest prosta, bez zbędnych komplikacji, wielowątkowości – ot mężczyzna z magiczna mocą ucieka z biedy, wzbogaca się i zakochuje, a na końcu oddaje życie za ukochaną. Jednak napisałeś to tak dobrze, lekko i ciekawie, że lektura sprawiła mi przyjemność. Postać jest na tyle przekonująca, że dało się ją polubić, a jej losy faktycznie mnie obchodziły.

Czy ostatnie słowa opowiadania są ckliwe czy romantyczne/wzruszające? To zostawię ekspertom, jednak w mojej ocenie bardzo fajnie to rozegrałeś, można się uśmiechnąć i poczuć to ‘aww’.

Ogólnie rzecz biorąc – podobało mi się. Przyjemna lektura, wydaje mi się, że warta głosu w bibliotece.

Gratuluję i pozdrawiam ;)

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Ojjj, strasznie poszedłeś w romans. Ale niech Ci będzie.

Nie chce mi się wierzyć w taką przemianę bohatera pod wpływem Wielkiej Miłości Od Pierwszego Wejrzenia. Cóż, uznajmy to za element fantastyczny.

Nie rzuciło na kolana (mnie romansidłem nie podbijesz), ale napisane przyzwoicie.

Babska logika rządzi!

Cześć.

Z drobnostek, jakie rzuciły mi się w oczy:

 

Na parking pod bankiem zajechał srebrny sedan, nie pamiętam marki, ale to było jedno z tych droższych aut, które większość ludzi z zazdrością ogląda w reklamach.

Czy można zazdrościć czegoś pokazywanego w reklamie? Czy to nie tak, że zazdroszczę ewentualnie “somsiadowi”?

Jeśli ja patrzę na fajne auto w reklamie, to z pewnością nie towarzyszy mi zazdrość (brakuje obiektu, któremu mam zazdrościć. Koncernowi samochodowemu?). Prędzej pożądanie (myślę, że to dobre słowo), albo smutek / rozczarowanie, że nieosiągalne.

 

Powiedzieć Abrakadabra i przestać się martwić

A skąd ta duża litera? Może przydałaby się tam kursywa, albo ,,”?

 

 

Może był to dar od Boga, może diabła

Tu pewny nie jestem – bardziej zapytam głośno: nie powinno być także “od diabła”?

 

 

Bardzo fajny pomysł. Siadło mi to opowiadanie, choć może, podobnie jak Finkla, ciężko uwierzyć w taką przemianę. Z drugiej strony, czego się nie robi dla ukochanej osoby? :) Jeśli Ania przyjęła jego opowieść, wybaczyła kradzieże i nadużywanie mocy, to pragnący miłości bohater mógł pokochać ją jeszcze bardziej.

Dlatego chyba to kupuję.

Fajnie technicznie, ciężko się do czegoś przyczepić.

Końcówka nawet wzruszająca, choć napisana dość “sucho” – dokładnie w stylu całego opka, bez zbędnych wodotrysków (kurde, “sucho”, “wodotryski”, a bohaterowie się topią. Ale ze mnie drań).

 

Daję okejkę :)

Hej, Q!

 

Ciekawy tekst, trochę inny od Twoich poprzednich. Chyba wszyscy zaczynamy mieć lekkie zboczenie w kierunku obyczajówki, ale to dobra rzecz, żeby odkrywać nowe gatunki i środki wyrazu. Z tym, że wątek romantyczny kupił mnie średnio(miłość od pierwszego wejrzenia, hmmm, w chemię i fizykę wierzę trochę bardziej XD), jakoś tamten początkowy o byciu bidnym sierotą żyjącym w noclegowni przemówił do mnie mocniej. I niby to ciężkie tematy, ale szkoda mi było, że nie pociągnąłeś tego dalej.

No, bo po paru abrakadabra niby na zewnątrz można się zmienić, ale w środku już nie do końca. I niby jest jakieś tego echo w postaci na przykład obnoszenia się z nowonabytym statusem materialnym, ale mało mi tego. Ale w krótkim tekście dokonujemy wyborów, Ty dokonałeś takiego. I nie, że jest on zły, ma tutaj fabularnie sens, ale to komentarz, więc mogę sobie pogadać.

Jeśli chodzi o formę, podoba mi się. Nie widzę żadnych rażących rzeczy, może niektóre akapity dałoby się rozbić czy skrócić, ale nie jest to konieczne. I bardzo dobrze grasz tu układem graficznym, współgra fajnie ze stylem narracji. Ogólnie może to nie jest ewidentne od pierwszych linijek, ale jestem na tak.wink

Pozdrawiam

No siema :)

 

Pozwólcie, że najpierw odniosę się w obszerniejszy sposób do powtarzanego przez Was zarzutu, a mianowicie:

 

Finkla

Nie chce mi się wierzyć w taką przemianę bohatera pod wpływem Wielkiej Miłości Od Pierwszego Wejrzenia. Cóż, uznajmy to za element fantastyczny.

 

silvan

choć może, podobnie jak Finkla, ciężko uwierzyć w taką przemianę.

 

oidrin

Z tym, że wątek romantyczny kupił mnie średnio(miłość od pierwszego wejrzenia, hmmm, w chemię i fizykę wierzę trochę bardziej XD),

 

Czytając tak Wasze wątpliwości, zastanawiam się, czy to ja jestem dziwny, czy Wy. Nie chcę Was urazić, ale naprawdę w Waszym otoczeniu nie przydarzają się takie historie? Kiedyś też myślałem, że taka metamorfoza nie jest możliwa nigdzie, poza filmami i książkami. Ale żyję już trochę czasu, poruszam się w różnych środowiskach i mam kontakt z różnymi ludźmi, od osób z patologicznych, biednych rodzin, przez przedstawicieli klasy średniej, po całkiem majętne, posiadające własne, nieźle prosperujące firmy. I od lat obserwuję, że takie historie to nie wyssane z palca bzdety, ale, że one są częścią życia, które toczy się obok mnie, a czasem nawet przy moim udziale. Jeśli poczytamy je za fantastykę, to oznaczać to będzie, że żyję w całkiem fantastycznym świecie, w którym zdarzają się fantastyczne rzeczy. Żeby nie być gołosłownym, trzy szybkie przykłady:

A., kolega z pracy. Po tym jak zostawiła go żona przestał palić, pić, zażywać. Zaczął uczęszczać na mitingi AA, pomagać osobom w swoim otoczeniu uporać się z problemami alkoholowymi. Wyjazdy na mecze piłkarskie zamienił na bieganie i crossfit, dziś jeździ robić maratony. Od jakiegoś czasu, po pracy, w ramach wolontariatu, pracuje w sklepie dla ubogich, gdzie ludzie biedni mogą kupić artykuły spożywcze za ułamek ceny. Czas metamofrozy: niecały rok.

D., inny kumpel. Przez dwa lata po rozwodzie umawiał się z kilkoma kobietami. Żona miała samotną koleżankę w pracy i zapytała, czy nie dalibyśmy rady ich spiknąć, może cos z tego będzie. Oboje przed czterdziestką. To było w zeszłym roku. W tym roku remontują wspólne mieszkanie, spodziewają się dziecka i planują ślub.

R., wychowywał się w sierocińcu, zostawiony przez matkę, kiedy był niemowlęciem. Od tamtego czasu jej nie widział. Po ponad trzydziestu latach dostał telefon z kancelarii adwokackiej. Jego biologiczna matka zginęła w wypadku i to jemu zostawiła spadek: sto osiemdziesiąt milionów peelenów. Nie porzucił pracy ratownika medycznego, bo lubi pomagać ludziom.

I to nie są historie zasłyszane, przeczytane czy obejrzane w telewizji. To są historie z mojego podwórka i okolic. A mam takich co najmniej kilkanaście, zarówno tych o miłości od pierwszego spojrzenia, jak i takich o niesamowitych przemianach ludzi, którzy rokowali najlepiej na trzydziestoparoletnie ofiary nałogów. To są żywi ludzie, z większością których utrzymuje kontakty.

Ale kończąc już tę kwestię, dałem bohaterowi siedem lat na te metamorfozy. Cztery lata na zamianę z bezdomnego w dobrze sytuowanego, całkiem majętnego młodego człowieka. Kolejne dwa na zamianę w kochającego szczerze i świadomie człowieka, który pierwotne zauroczenie przekuł w dorosłe uczucie. A później jeszcze mniej więcej rok, na przepoczwarzenie w szczęśliwego przedsiębiorcę, mającego za tydzień, dwa, wziąć ślub z ukochana kobietą. Siedem lat, żeby odsunąć te ewentualne wątpliwości co do małego prawdopodobieństwa metamorfozy bohatera. Siedem lat, kiedy wokół mnie ludzie diametralnie zmieniają swoje życie postępowanie w o wiele krótszym czasie.

Żyję w ułudzie? Niech będzie. Zapytam jednak: gdzie Wy żyjecie?

 

@Daniel

 

Dzięki za odwiedziny i czas poświęcony na lekturę oraz napisanie komentarza :) Czy końcówka jest ckliwa? Może. Ale chyba o to mi tutaj chodziło.

 

@Finkla

 

Abstrahując od kwestii niewiary w cudowne przemiany, to uwielbiam Te Twoje komentarze. Liść z prawej, kop w jaja, łup w łeb i nagle Bach! Klik biblioteczny XDXD

Dzięki wielkie za przeczytanie i skomentowanie tekstu :)

 

@silvan

 

Słuszna uwaga z tą zazdrością/pożądaniem. Już poprawiam.

choć napisana dość “sucho” – dokładnie w stylu całego opka, bez zbędnych wodotrysków

Sucho. Tak, chyba masz rację. Ale chciałem polecieć konsekwentnie w sposób, w jaki według mnie mógłby coś wspominać osobnik pokroju głównego bohatera. Bez bogatych opisów, poetyckich wtrąceń i innych takich. Realizm opowiadany ustami realisty. Dlatego dość sucho.

Dzięki za przeczytanie i podzielenie się opinią :)

 

@oidrin

 

Ciekawy tekst, trochę inny od Twoich poprzednich.

Człowiek eksperymentuje, c’nie? ;) Raz cyberpunk, raz śmiechowo, raz poetycko a teraz romansidło z motywem fantastycznym. Cały czas szukam tej konwencji, która mi najbardziej siądzie. I muszę przyznać, że ten tekst dał mi więcej frajdy przy pisaniu niż cyberpunkowy na przykład. Wychodzi chyba ze mnie zamiłowanie do historii podlanych sosem ckliwości ;)

 

I bardzo dobrze grasz tu układem graficznym, współgra fajnie ze stylem narracji.

Ta uwaga bardzo mnie cieszy. Miałem sporo wątpliwości co do tego układu. Czy nie będzie męczył, czy będzie spójny z historią i zaakcentuje te fragmenty, na których zależało mnie, wchodzącemu w skórę bohatera. Fajnie, że w Twoim osądzie to się udało :)

 

Dzięki za poświęcenie chwili na przeczytanie i zostawienie feedbacku :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Żyję w ułudzie? Niech będzie. Zapytam jednak: gdzie Wy żyjecie?

Nah, mnie chodziło bardziej o to, że takie przemiany mało wybrzmiewają w krótkich tekstach – słowem wziąłeś trochę na warsztat coś, z czego można i nowelkę i powieść. Na pewno pokazywanie takich przemian w dłuższych stopniowanych tekstach wychodzi na plus, w krótkim bardzo zależy od tego, co dostrzeże odbiorca. Sądzę, że to ciekawy eksperyment i ciekawi mnie dokąd Cię to zaprowadzi.

 

Zapytam jednak: gdzie Wy żyjecie?

W Łodzi. ;-p Może nie zwracam na to uwagi, ale jeszcze w realu nie widziałam miłości od pierwszego wejrzenia.

Liść z prawej, kop w jaja, łup w łeb

Zapomnieliśmy o lewym prostym. Nie jestem pewna, na czym polega przemiana; ciało A przenosi się do punktu zajmowanego przed chwilą przez ciało B, czy ciała zostają na miejscach, a skacze świadomość?

Bardzo długo byłam przekonana, że to drugie, a tu nagle wyskoczyła Ania w mokrej sukience. Dlaczego woda też się przeniosła?

Babska logika rządzi!

Cześć, Outta!

Choć, podobnie jak przedmówcy, nie jestem wielkim fanem romantycznych historii, to tekst przeczytałem na raz, jednym tchem. I podobał mi się. Zwłaszcza forma, w jaką ubrałeś tę opowieść. Moc głównego bohatera, czy może raczej sposób, w jaki ją wykorzystywał, budziła we mnie skojarzenia z filmem Jumper. Wiem, że jest tam kilka znaczących różnic, chodzi bowiem o zamianę ciał, a nie o skok w dowolne miejsce w świecie. Ale mój mózg, wizualizując działanie “abrakadabry” usilnie podsuwał im sceny z Jumpera właśnie.

Uwag nie będzie, po koledzy i koleżanki wyżej wymienili już wszystko, co sam chciałbym napisać, a Ty na zarzuty odpowiedziałeś, nie ma więc sensu się powtarzać. Kawał dobrej roboty.

Pozdrawiam!

YO!

 

@oidrin

Nah, mnie chodziło bardziej o to, że takie przemiany mało wybrzmiewają w krótkich tekstach – słowem wziąłeś trochę na warsztat coś, z czego można i nowelkę i powieść.

A, w takim razie muszę się zgodzić. Rzeczywiście są to historie, ktore można rozwlekać. Koncepcja, jak zwykle ostatnio umnie, zaczęła się od puenty, potem musiałem dorobić do niej jakąś historię. W zasadzie to miał być szort, pisany w narracji pierwszoosobowej w czasie rzeczywistym, ale podczas pisania pierwszych słów, nagle, nie wiedzieć kiedy, wyklarowała się koncepcja osobistych wspomnień. I tak to poszło o siedem tysi znaków za dużo, jak na szorta ;)

 

@Finkla

W Łodzi. ;-p Może nie zwracam na to uwagi, ale jeszcze w realu nie widziałam miłości od pierwszego wejrzenia.

To może, mając juz pewne sukcesy na tym polu, podeślę do Łodzi jakiegoś samotnego kumpla? ;-P

 

Nie jestem pewna, na czym polega przemiana; ciało A przenosi się do punktu zajmowanego przed chwilą przez ciało B, czy ciała zostają na miejscach, a skacze świadomość?

Bardzo długo byłam przekonana, że to drugie, a tu nagle wyskoczyła Ania w mokrej sukience. Dlaczego woda też się przeniosła?

Skaczą ciała, a nie świadomość. Zamieniasz się z druga osobą miejscami, fizycznie. Sukienka Ani była mokra, ponieważ bohater wszedł do jaccuzi, zamienił się z Anią, która pojawiła się w wodzie, zajmując miejsce bohatera. Była w wodzie przez chwilę, sukienka zmokła, bohater znów zamienił ich miejscami. I teraz mokra, bo siedząca przed chwilą w wodzie, Ania, siedzi na krześle przy stoliku. Ot, cała zagadka.

Myślałem, że dość dobrze to zaznaczyłem w tekście. Poza tym gdyby przenosiła się sama świadomość, wtedy bohater nie mógłby zrobić tego numeru z gotówką z supermarketu. Po zamianie z ochroniarzem musiałby uciekać w jego ciele, ponieważ worki z pieniędzmi nie przeniosłyby się razem ze świadomością.

 

@Adek_W

 

Dzięki wielkie za odwiedziny i miłe słowa. Cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu :)

budziła we mnie skojarzenia z filmem Jumper.

Niestety, nie oglądałem tego filmu. Wzorowałem się bardziej na superbohaterskich mocach z komiksów :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

To może, mając juz pewne sukcesy na tym polu, podeślę do Łodzi jakiegoś samotnego kumpla? ;-P

Ale liczcie się z tym, że jednak będzie musiał przyjechać dwa razy. ;-)

Babska logika rządzi!

Outta, ja wierzę :) Mówię, że ciężko uwierzyć, ale później napisałem, że mnie przekonałeś :) Też znam takie historie, choć na tle obecnej ilości rozwodów, to staje się wyjątkiem od reguły :)

@Finkla – spoko, się ogarnie :D

@silvan – wiem, wiem. I masz rację z tymi rozwodami, bo historii rozwodowych znajomych poznałem ze trzy razy więcej niż tych pozytywnych.

Known some call is air am

A co Ty tak, w dzień swojego dyżuru opko wrzucasz? :D

Che mi sento di morir

Hej Outta Sewer, podobnie jak reszta, nie kupuję tego nagłego romansu, który jest lekiem na wszystko i wszystko zmienia. To takie naiwne że aż zęby bolą. I nie, to się nie przytrafia ludziom. Ze złodzieja i krętacza, co wyrywa laski na seks w ciągu jednej nocy zmienił się w romantycznego monogamistę? Żaden z Twoich przykładów z komentarzy tego nie zakładał. Bo ludzie się nie zmieniają pod wpływem Wielkiej Miłości. A ta Wielka Miłość to też nie jest zauroczenie czyimś wstydliwymi oczami w zadymionym klubie, w dodatku po paru drinkach.

 

Mam poza tym parę uwag:

  1. Z sierocińca nie wyrzucają ludzi jak Anastazję w tej starej animacji, wprost na bruk. Osoby, które kończą osiemnaście lat, są przygotowywane do życia samodzielnego, a nie w urodziny dostają kopa w tyłek.
  2. Postać Ani stereotypowa do bólu. Cały czas miałam nadzieję, że mnie zaskoczysz, robiąc nagły zwrot akcji w którym ta nudna i bezbarwna postać okaże się tajną agentką, która dawno przejrzała jego nielegalne biznesy i go za to aresztuje. Niestety, bardzo się rozczarowałam. 
  3. Totalnie zgubił ci się wątek alkoholizmu bohatera. Liczyłam na to, że skoro od tego zacząłeś, to jakoś ten temat będzie wracać jako ważny dla bohatera, jakaś jego poważna wada. Tymczasem okazało się to nieistotne. Nie rozumiem, skąd ten zabieg.

Danka

@BK Żebyś musiał przeczytać :P @Danka Wybacz, ale części Twoich zarzutów nie rozumiem. Czyli według Ciebie każdy facet, który zaliczał kolejne kobiety nie ma szans się zakochać i stać monogamistą? Chcesz mi powiedzieć, że szczęśliwą miłość znajdują wyłącznie mężczyźni, którzy przed poznaniem tej jedynej, nie mieli wcześniej wielu partnerek seksualnych? Przecież to bzdura. I skąd Twoje przekonanie, że zamiana nastąpiła w ciągu jednej nocy? I skąd tekst o zauroczeniu po paru drinkach, skoro wcześniej w tekście masz jasno napisane, że bohater nie piję już wcale. Zobaczył Anię, zakochał się. Takie rzeczy to norma, bo jak niby według Ciebie przebiega proces zakochiwania się? W bólach i cierpieniu? Czy może zaczyna się zauroczeniem, które z czasem zamienia się w pewność głębszych uczuć, po jakimś czasie bycia razem. Ale wytłumaczę to, czego nie doczytałaś: bohater poznał Anię, zakochał się i przez DWA lata był z nią, nadal kręcąc (co jest przecież zaznaczone w tekście) i kradnąc. Dopiero po oświadczynach i przyznaniu się, obiecuje się zmienić i przestać kraść. Ma środki do rozkręcenia biznesu, więc zakłada działalność. Wcześniej tego ni zrobił, bo kraść było łatwiej a moc pozwalała mu bezkarnie zapewniać sobie pieniądze wtedy, gdy ich potrzebował. Ale od oświadczyn mija mniej więcej rok, więc to też nie dzieje się jednej nocy. W kwestii tego, czym jest miłość spierał się nie będę, ale każde uczucie zaczyna się od zauroczenia i później może rozkwitnąć lub tym zauroczeniem się skończyć. Jednak, żebym nie czuł się besztany dla zasady, chciałbym żebyś mi powiedziała czym według Ciebie jes wielka miłość i czym się zaczyna, skoro twierdzisz, że nie zauroczeniem? W kwestii uwag dotyczących wyrzucania z sierocinca – musisz mnie uważać za oderwanego od rzeczywistości, skoro zakładasz, że ja tak myślę i zastosowałem to w opowiadaniu. To po prostu sobie napisałaś pod swój sceptycyzm, bo nigdzie takie zdanie nie pada, że po ukończeniu 18 lat, wywalono go na bruk. Piszę, że wywalono go na bruk, a dlaczego, niech będzie podpowiedzią ten zauważony przez Ciebie motyw alkoholizmu, dla którego nie znalazłaś zastosowania. Teraz jest już chyba jasne skąd ten wątek i jak został zastosowany do logicznego sklejenia motywu, do którego masz uwagę, że tak to nie działa z sierocińcami. Jedyna uwaga z którą się zgodzę i nie będę kruszył kopii, to ta, że Ania wyszła stereotypowa. Racja. Po prawdzie to zaledwie szkic postaci, typowej dla romansideł. Jednak podany przez Ciebie przykład, który byłby zaskoczeniem jest również do bólu ograny i powoduje zgrzytanie zębami – agentka uwodzącą cwaniaczka, żeby dobrać się mu do skóry i aresztować. Z – wychodzi na to że mało prawdopodobnego – romansu z motywem fantastycznym w tle zmieniłaby się ta historia w mało prawdopodobną sensację z romansem i fantastyką.

Known some call is air am

Ok, wyjaśnię, czemu moim zdaniem to mało wiarygodne, że facet który miał styl życia one-night-stand nagle zamienił się w romantycznego monogamistę:

  1. Ludzie, którzy prowadzą ten styl życia, często mają określone apetyty i potrzeby seksualne. Podoba im się szybki seks z nieznajomą osobą.
  2. Ok, bohater nagle się zakochał, jak zobaczył wystraszoną myszkę, która była inna niż jego dotychczasowe podboje. To może być zrozumiałe, bo osoby o takim stylu życia lubią zmiany i dynamikę. Więc mógł nagle zapałać chęcią wyruchania kogoś innego.
  3. Kupuję to, że przez pewien czas grał w tę grę Ani, że ma być romantyczny, a seks przyjdzie potem.
  4. Nie kupuję tego, że jego natura i potrzeby w końcu się nie odezwały. Jest powód, dla którego żył jako one-night-stand. Jest powód, dla którego kręciły go puste laski. 
  5. Przedstawiłeś go jako kolesia, który przez całe życie miał tylko siebie i o siebie tylko dbał. Spoko. I właśnie dlatego powinien swoje potrzeby wysuwać na górę priorytetów. Owszem, może na początku, w okresie pierwszej fascynacji, chciał wszystko poświęcić dla Ani. Ale potem ta fascynacja mija i to jest naturalny proces. Ktoś tu wspomniał o rozwodach: one zdarzają się bardzo często właśnie dlatego, że osoby za bardzo opierają swoją relacje na tym pierwszym zauroczeniu, a gdy ono znika okazuje się, że jesteś z osobą, której w sumie nie znasz i nie lubisz. 
  6. Zauroczenie Anią zniknęło i co? Ty napisałeś, że dzięki niemu on zrozumiał, że jest zły, że zaliczanie lasek było złe i teraz tylko Ania, na dobre i na złe. I o to jest właśnie ten moment naiwny, rodem z harlequinow. Bad guy zostaje magicznie wyleczony miłością good girl. Ludzie mają swoje potrzeby i przyzwyczajenia. Swoje fetysze. Nie opisałeś Ani tak, aby było to wiarygodne, że ona go faktycznie zmieniła. Właściwie jest bierna, cicha i potulna. Nic sobą nie reprezentuje. W jaki sposób zmieniła głównego bohatera? Sama jego miłość do niej wystarczyła, że się zmienił? A co z jego egoizmem i miłością własną? Ten człowiek kradł i ruchał przypadkowe laski w klubie. Gdzie się to podziało?

Kończąc powiem, że moje uwagi dotyczą wiarygodnych romansów. Ale jest cała masa niewiarygodnych romansów, które zarabiają fortuny, a ludzie chcą je czytać, bo lubią wierzyć w bajki. I to też jest ok, jeśli tak chcesz pisać to spoko. 

Danka

Ludzie, którzy prowadzą ten styl życia, często mają określone apetyty i potrzeby seksualne. Podoba im się szybki seks z nieznajomą osobą.

Facet, który nie miał możliwości i perspektyw, żeby wyrwać jakąkolwiek kobietę, nagle ma dostęp do kupy pieniędzy. Łatwo się zachłysnąć możliwościami i je eksplorować dla zabawy. Ale jednocześnie cały czas można szukać czegoś więcej. Bohater nie ma stylu życia one-night-stand, on po prostu ten styl zycia prowadzi, bo ma takie możliwości i je wykorzystuje. A założeniu bohater cały czas szukał czegoś więcej, chcąc stać się kimś lepszym. Motyw alkoholizmu i porzucenia go, to pierwszy objaw dążenia do jakiegoś celu, próba poprawy swojego życia.

 

Jest powód, dla którego żył jako one-night-stand. Jest powód, dla którego kręciły go puste laski. 

Tak, tym powodem była uzyskana możliwość prowadzenia takiego życia. A puste laski to szybkie laski. Nie wyklucza to wcale chęci znalezienia uczucia. I tutaj znów mógłby posypać przykładami kumpli, którzy co imprezę zaliczali nową panienkę, a od kilku/kilkunastu lat są przykładnymi mężami i ojcami. Zaczynam myśleć, że ja żyję w jakimś dziwnym świecie, w którym pojawiają się skrajności z obu końców skali, kiedy reszta postanawia dostrzegać tylko jeden ich rodzaj.

Jestem przekonany, że gdyby droga bohatera prowadziła od bogatego przedsiębiorcy, przez zdradzającego żonę krętacza, zaspokajającego swoje żądze, następnie do samotnego alkoholika i na końcu zmieniającego się w bezdomnego, który spaprał sobie życie, to nie byłoby uwag o małą wiarygodność postaci. Z jakiegoś powodu ta zmiana (równie duża jak ta z opowiadania) nikogo nie dziwi, bo łatwiej jest ludziom uwierzyć w to, że ktoś się zeszmacił, niż w to, że stał się kimś lepszym.

Ogromna zmiana na gorsze – patrz pan! Prawdziwa natura z niego wylazła. Można się było tego spodziewać. Ludzie to są żałośni. Zawsze podejrzewałęm, że tak skończy.

Ogromna zmiana na lepsze – co za bzdura! Takie sytuacje się nie zdarzają. Bajka i bzdura. Partrz pan, kurna, jednorożec.

Smutne to.

 

Ktoś tu wspomniał o rozwodach: one zdarzają się bardzo często właśnie dlatego, że osoby za bardzo opierają swoją relacje na tym pierwszym zauroczeniu, a gdy ono znika okazuje się, że jesteś z osobą, której w sumie nie znasz i nie lubisz. 

Rozwody wśród moich znajomych najczęściej zdarzają się, kiedy ślub następował po mniej niż dwóch latach znajomości. Dlatego bohaterowi i Ani dałem trzy lata. Po takim czasie już chyba trudno mówić o pierwszym zauroczeniu, a raczej o głębokim i świadomym uczuciu.

 

Nie opisałeś Ani tak, aby było to wiarygodne, że ona go faktycznie zmieniła. Właściwie jest bierna, cicha i potulna. Nic sobą nie reprezentuje. W jaki sposób zmieniła głównego bohatera? Sama jego miłość do niej wystarczyła, że się zmienił?

Tutaj racja. Ale to nie na Ani się tutaj skupiłem, tylko na bohaterze. I dlaczego nie miałaby wystarczyć? Tym bardziej, że (to też jest w tekście) wcześniej wspominał, że szukał w życiu czegoś więcej.

 

I nie , niekoniecznie chcę tak pisać. Chciałem to opowiadanie tak napisać. A że Ty uważasz zachowanie bohatera za bajkę? Cóż, chyba jednak żyję w weselszym świecie, w którym takie rzeczy się zdarzają i mogę z ludźmi zmieniającymi swoje życia sobie pogadać w realu.

 

Known some call is air am

Hej, Outta, miałam wczoraj już napisać komentarz, ale w końcu mi głupio było, że wyszłoby, że się rewanżuję czy coś, a mnie ubiegłeś :’D i odłożyłam na dzisiaj.

A opowiadanie przeczytałam jednym tchem. Jest lekkie, przyjemne, z morałem, a ja morały lubię, szczególnie te, które na morał, się nie charakteryzują. Widzę tutaj dużo zarzutów, że bohater nierzeczywisty i podejrzewam, że wiąże się to z pewnego rodzaju kwestią, że jego przemianę opowiedziałeś czytelnikowi, a nie pokazałeś np. kroków. I nie jest to zarzut, po prostu tego rodzaju rozwój charakteru zająłby z pewnie 40 000 znaków, jak nie lepiej do wiarygodnego opisania, a nie o to tu chodzi.

Powiedziałeś mi, że tak jest, jako czytelnikowi i jako czytelnik się nie kłócę. Rzadko się zdarza, że ludzie uczepiają się pewnych postanowień i je spełniają. Pierwszą informację, którą dajesz – to tak, twój bohater taki jest. Zawzięty i gwałtowny w swoich postanowieniach. Ja za to go polubiłam, bo opisujesz, że ta gwałtowność jest nasycana strachem – i to wystarczy.

Dodatkowo, ludzie w nałogach często wpadają w taki chwyt, że robią sobie nagle przerwy, by pokazać sobie, że potrafią. Może łut szczęścia, że kiedy bohater to zrobił, to po prostu już wytrwał, może troszkę związane jest to z jego mocą? Może upajał się nie dla samego faktu upajania. Nie picie sprawiało mu przyjemność, a raczej zabicie tej stagnacji, w której się znalazł?

Troszkę się zgubiłam z tym, co się podziało na tym parkingu pod bankiem. Może za szybko przeleciałam tekst wzrokiem i nie uchwyciłam tego jednego słowa, która zrobiłoby we mnie to klasyczne Aha!, ale później czytając fabułę, wszystko było już jasne. Bardzo mi się spodobał koncept mocy, niby nawet banalna, ale kurczę ile możliwości! Przecież gościu byłby idealny do np. ratowania samobójców, albo zakładników :’D Zamienić się z porywaczem, w środku szwadronu policyjnego, jeżeli miałby go na oku. No i sam fakt, że dałeś mocy duże ograniczenie. Bardzo fajne :>

Ania, była charakteryzowana przez niego – i była zwykłą, dobrą kobietą. Miłość to codzienności, a bohater spokojnie przecież te codzienności w sobie nosił i to one stopniowo go zmieniały. Nie wielkie słowa, nie jej heroiczne czyny, tylko trwanie razem i w końcu ta ciągłość trwania razem go zmieniła. Logicznie, ja tutaj nie mam zastrzeżeń. Ja nie czułam miłości do Ani, bo nie mogłam, bo byś musiał kolejne tysiące znaków poświęcić na wciąganie mnie w ich związek i pokazywanie dlaczego się kochają. Nie potrzebuję odpowiedzi, dlaczego się kochają, bo po prostu mi to mówisz. Taki zamysł opowiadania i tutaj nie jest kwestią dysputy. Można by to rozciągnąć i wywlec na światło dzienne ich perypetie, ale też po co? Klasykiem, kochają się to się kochają na … drążyć temat. I mają prawo. Nie jest to dla mnie ani naiwne, ani tandetne, ale ja lubię rzeczy tak stonowane życiowo i nawet cliche, więc pewnie do mnie to trafiło.

Fajnie, że bohater sam się przyznał przed nią. Dręczące są te tajemnice, które ludzie kitrają latami i człowiek wie już w filmie, oho, zaraz się dowie i będzie po ptokach. A tutaj, rozmowa. Ot, ludzka rzecz. Przecież jęzory mamy, to rozmawiajmy, a bohater – szczególnie, ze to mężczyzna – sam z tą rozmową wyszedł, bo od początku go nakreśliłeś jako człowieka, który jest konkretny.

Zarzut miałabym do zakończenia tylko :) Pierwsze, szkoda, że go uśmierciłeś. W sensie, nie to, że źle fabularnie, tylko mi szkoda. Ale zarzut logiczny mam taki, że skoro on zapięty nie był, a spadli do wody w kabriolecie, to raczej by go po prostu pociągnęło fruu daleko. A on został na miejscu przy niej. Nie jestem fizykiem i nie wiem czy to możliwe? Dodatkowo w takiej toni i szoku byłoby mu bardzo ciężko nawet do niej podpłynąć. A już zupełnie by nie widział w jej oczach paniki, bo pod wodą trochę gówno się widzi. Jakby go chwyciła i wczepiła palce, żeby pokazać strach? Coś bardziej w ten deseń.

Tytuł fajny i od razu nakreśla w jaki sposób opowiadanie funkcjonuje. Jest tu parę abrakadabr, ale ja to kupuję :)

(Znowu kurde się rozpisałam XD)

 

Hm. Ja wierzę, bo chcę wierzyć.

Nie chcę się zgodzić z tym, że świat tak się zeszmacił, że już tylko wyzysk, zło, wykorzystywanie.

Staram się w ludziach widzieć dobro i daję im szansę – choć nie jestem pozbawiony pewnej ostrożności. Zdarzało mi się przejechać (np. na budowlańcach, którym zaufałem), ale równie często, albo i częściej bywałem pozytywnie zaskakiwany.

Razem z żoną (znajomość (wakacyjne zauroczenie od pierwszego wejrzenia :)) od 2010, małżeństwo od 2014) ze zgrozą obserwujemy, jak zdecydowana większość otaczających nas par rozpada się (czasem biorą rozwód już nawet po roku!!!) – i aby nie było – nie chodzi mi o kwestie ślubu kościelnego, wiary, itd. To sprawa zainteresowanych.

Niemniej jednak trafiamy na pary, które odnoszą się do siebie z miłością, gdzie facet jest facetem i potrafi być uprzejmy i szarmancki wobec kobiety (co wcale – wg mnie – jej nie ubliża. Kiedyś pewna dziewczyna naskoczyła na mnie, że jej przytrzymałem otwarte drzwi :D Że ona nie potrzebuje łaski facetów i da sobie z drzwiami radę :D). Znam faceta, który był kosmicznym roztrzepańcem, chamem, a po poznaniu kobiety swego życia stał się mega normalny, zaczęło mu zależeć na pracy i w ogóle dobrze się zmienił.

Znam ludzi wychodzących ze dobrych, “świętych” niemal rodzin, gdzie po wyjściu “na wolność” odjeżdżali, puszczali się w tango. Znam i innych, gdzie drogi życiowe mieli różne.

Podsumowując – przypadki są różne.

I wierzę, że ktoś może zmienić się na lepsze, przez wzgląd na różne przeżycia, w tym także przez wzgląd na miłość.

I kurde, może jestem staromodny i konserwatywny, może nawet naiwny, ale wierzę, że dobro się zwraca.

 

Ale się rozpisałem.

 

Dodaję drugi komentarz, gdyż nie jest związany z wcześniejszym.

 

 

@Alessia222

A już zupełnie by nie widział w jej oczach paniki, bo pod wodą trochę gówno się widzi.

Uśmiałem się :P

 

Ale zarzut logiczny mam taki, że skoro on zapięty nie był, a spadli do wody w kabriolecie, to raczej by go po prostu pociągnęło fruu daleko. A on został na miejscu przy niej. Nie jestem fizykiem i nie wiem czy to możliwe? Dodatkowo w takiej toni i szoku byłoby mu bardzo ciężko nawet do niej podpłynąć.

Coś w tym jest, co piszesz, choć utknąć można na kilka sposobów, nie tylko w pasach.

Aby nie drążyć, może niech bohater też się zapnie, ale jego klamra zwyczajnie da się odpiąć?

Hej,

 

wracam z bardziej merytorycznym komentarzem.

Brakuje mi jakiegoś pazura w tej historii, wszystko toczy się, w moim przekonaniu, nieco zbyt gładko. Brakuje mi napięcia, konfliktu, emocji.

Bohater: alkoholizm rzuca wyłącznie siłą woli; rezygnuje z przygodnego seksu dla ukochanej; wyznaje swoje grzechy Annie, a ona akceptuje tę sytuację; rezygnuje z korzystania z mocy, a mimo to dalej ma pieniądze i stać go nawet na bentleya; na koniec uczestniczy w wypadku i poświęca się dla narzeczonej (tak jak chce). Mam z tym kłopot, za łatwo wszystko idzie, zbyt mało przeciwności musi bohater przezwyciężyć, a przez to również nie żywię do bohatera jakichś pozytywnych uczuć, nie podziwiam go za wytrwałość, siłę, odwagę, bo nie widzę jak korzysta z tych przymiotów. Nawet moc, z której korzysta, przyszła do niego nie wiadomo od kogo i po co.

 

nie wziąłem w usta nawet kropli.

“do ust” raczej.

 

Zaprzątać głowę jego problemami.

 

“Zaprzątać sobie głowę”, bo czy to nie związek frazeologiczny? Dodałbym to “sobie”.

 

wyciągnęły na wierzch moje zalety, jednocześnie skrzętnie ukrywając niedobory.

A co to były za niedobory?

 

Wyglądała wśród nich jak słodka bibliotekarka, która przez przypadek trafiła na konwent miłośników porno.

No chyba, że chodzi o porno kręcone w bibliotece, wtedy pasowałaby :P

 

To ona zainteresowała mnie sztuką, literaturą, filmem i tymi wszystkimi cudownymi rzeczami, które my, ludzie, potrafimy tworzyć, jeśli akurat nie jesteśmy zajęci wojnami i skakaniem sobie do gardeł.

Ania była inteligentna, więc zasługiwała na inteligentnego faceta. A ja byłem w stanie zrobić wszystko, żeby jej nie stracić. Dzięki niej stawałem się kimś innym, jeszcze lepszym.

Taki Martin Eden trochę…

 

Zgodziła się.

Byłem przeszczęśliwy.

Poprosiłem później, żeby usiadła i opowiedziałem wszystko, co do tej pory przemilczałem. Całą prawdę.

Trochę oszukana kolejność – powinien najpierw wyznać prawdę, a potem prosić o rękę. A to krętacz :)

 

Długa, prosta droga, wiatr szumiący w uszach i jej promienny uśmiech pod fikuśnymi okularami przeciwsłonecznymi. W głowie świadomość, że już za tydzień jest nasz długo wyczekiwany i starannie planowany ślub.

Letni dzień, którego piękno postanowił zniszczyć idiota w starym BMW, wyprzedzający bez wyobraźni kolumnę samochodów wlekących się za jadącym z naprzeciwka ciągnikiem.

Pisk opon. Szarpnięcie kierownicą.

No dobra, Panie, a ile on miał na liczniku tego Bentleya? Nie kupuję wyłącznej winy idioty w BMW.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

@Silvan

Myślę, że zapięcie bohatera rozwiązałoby faktycznie kwestię logiczną :) Ale wydawało mi się, że Outta tam specjalnie dodał, że ona go ganiła za brak pasów, tożem wywnioskowała, że tych pasów zapiętych nie miał.

Ogólnie sceny w wodzie są zawsze trudne do opisania. Dla mnie, jako osoby, która w wodzie zachowuje się jak topiona kura, wszelkie manewry napędzają stracha :D A tutaj jeszcze komuś pomóc. Zachłysnęłabym się i nawet odpięta bym na dno poszła. Myślę, że trzeba było ich spalić. Silnik zapłonął, ona zablokowana. Dramat i tragedia. Jeszcze tego gościa co z bmw by wylazł można by tam podmienić, że Ania → bohater → dupekBMW, i biedaczysko moje by przetrwało opowiadanie :> Ale już przestaję odpływać. A już bez żartów, woda i toń są zawsze klimatyczne i śmierć w otchłani jest jedną z bardziej “romantycznych”, to bym w życiu tego nie zamieniała. Po prostu faktycznie zapięcie tych pasów u bohatera by mi ćwieka zabiło.

Tak, Outta pisał, że bohater był za to ganiony, ale i to można zmienić ;)

Ja z kolei w wodzie czuję się dobrze, ale masz rację, że pod wodą (nie mówię o Adriatyku, czy innych oceanach, ale takie jeziorka, stawy, rzeki) niewiele widać i ciężko o sensowne działania. Mimo to, wydaje mi się, że byłbym w stanie do kogoś podpłynąć i ze trzydzieści sekund powalczyć.

 

BTW: nieźle odjechałaś :D

@Alessia222, haha :)

 

Ogólnie ciekawe dyskusje pod tekstem się odbywają.

Che mi sento di morir

Może jest w tym więcej emocji, niż się wszystkim wydawało? ;)

Łohesusmariya! Się komentarzy narobiło :)

 

@Alessia

 

że jego przemianę opowiedziałeś czytelnikowi, a nie pokazałeś np. kroków. I nie jest to zarzut, po prostu tego rodzaju rozwój charakteru zająłby z pewnie 40 000 znaków, jak nie lepiej do wiarygodnego opisania, a nie o to tu chodzi.

Nie chciałem tego rozwlekać. Ale skoro już tutaj mamy takie dyskusje, to pozwólcie, że rozbiorę na czynniki to opowiadanie, żeby pokazać Wam koncept jaki za nim stał, a którego mogliście nie zauważyć.

 

 

Zacznijmy od tego, że nie jest to opowiadanie, w którym bohater prowadzi narrację pierwszoosobową w czasie rzeczywistym opisując co mu się przytrafia. To co dostaje czytelni, to pięć wspomnień. Wspomnień człowieka, który ma świadomośc tego, że zaraz umrze, poświęcając się dla innej osoby. Kojarzycie ten motyw z całym życiem przelatującym przed oczami tuż przed śmiercią? Na pewno, bo kto nie kojarzy. Bohater widzi tylko pięć takich wspomnień. Każde z nich pokazuje momenty szczęścia (oprócz końcówki piątego), będące jednocześnie punktami zwrotnymi, które doprowadziły go do teraz, do momentu przed śmiercią. Zapytajcie na początek sami siebie, czy wspominalibyście rzeczy złe i niefajne z Waszego życia, gdybyście mieli świadomość bliskiej i niechybnej śmierci? Czy łapalibyście raczej to, co w Waszym życiu było dobre? Ja wyszedłem z założenia, że to drugie.

Ale miałem rozbijać na czynniki, więc OK.

Pierwsze wspomnienie: bohater skończył z alkoholem, poznał pierwszą w życiu, życzliwą mu osobę (Edka) i postanowił spróbować odmienić swój los. Dostaje moc. Szczęście.

Drugie: bohater zaczyna używac mocy do zdobywania w nielegalny sposób pieniędzy. Udaje mu się, więc zaczyna nowe, bogatsze życie – zarówno materialnie jak i społecznie bogatsze. Szczęście. Gdyby nie moc nie doszedłby do tego momentu, więc drugie jest implikacją pierwszego.

Trzecie: bohater po kilku latach poznaje Anię. Zaczyna się z nią spotykać, dziewczyna jest mu życzliwa i nie chce jego pieniędzy, tylko jego samego. Bohater zaczyna rozumieć, że są rzeczy ważniejsze od kasy, że są ludzie życzliwi, dla których warto próbować. Szczęście. Gdyby nie moc i pieniądze, nigdy nie znalazł by się w tym klubie i nie poznał ukochanej. Trzecie jest implikacją pierwszych dwóch.

Czwarte: bohater po dwóch latach z Anią jest człowiekiem bogatszym także wewnętrznie, zaczyna gryźć go to, że Ania nie zaakceptuje prawdy o nim. Oświadcza się najpierw, a później opowiada jej wszystko. Jest lepszym człowiekiem, ale nadal trochę cwaniaczka w nim siedzi. Gdyby nie siedziało, najpierw wszystko by opowiedział a później się oświadczył – jednak ta kolejność jest w pewnym stopniu próbą szantażu emocjonalnego. Ania zgadza się, wybacza, prosi go o to, by już nie kradł. Bohater jest już o wiele dojrzalszy i widzi rozterki Ani, która ostatecznie wybacza i wskazuje lepsza drogę do bycia człowiekiem. Założyłem, że bohater kradł na potęgę i na koncie może mieć kilka baniek, więc rozkręca biznes, kończąc z kradzieżami. Szczęście. Gdyby nie moc, pieniądze i poznana w klubie dziewczyna, nie dotarłby na Fidżi nie oświadczyłby się. Czwarte jest implikacja poprzednich.

Piąte: niedługo ślub. Bohater jest szczęśliwy, jest lepszym człowiekiem, uczciwym. Bogatszym fizycznie, społecznie, emocjonalnie. Wybiera się na przejażdżkę z ukochaną. Szczęście. Wypadek, ukochana uwięziona w pasach bezpieczeństwa i podjęcie decyzji o poświęceniu swojego życia dla niej. Szczęscia już tutaj nie ma, ale gdyby nie moc, pieniądze, ukochana, z którą ma wziąć ślub i uczciwe zycie bez strachu o jutro, nie znalazłby się w tej sytuacji. Piąte jest implikacją czterech poprzednich.

Każde ze wspomnień zawiera kamienie milowe jego przemiany. Owszem, mógłbym to rozciągnąć na 40k znaków. Mógłbym dorzucić jakieś nawracające problemy alkoholowe, które ponownie zwalczył, mógłbym dopisać fragment o tym jak obrabiał ludzi w drugim wspomnieniu, mógłbym dodać cały proces zdobywania Ani i jego rozterki, czy to ma sens i jest warte jego czasu; mógłbym dorzucić w czwartym wkurzoną Anię, która zostawia bohatera i wraca do kraju, potem fragment o tym jak postanawia jej udowodnić, że jest szczer w uczuciach, porzuca złą ścieżkę, zakłada firmę i stara się by dziewczyna do niego wróciła, co też finalnie się zdarzyłoby. Ale po co? Przemyślcie sobie, czy te fragmenty, które byłyby stricte obyczajowe, aż tak uwiarygodniłyby bohatera? Pewnie tak, ale czy nie rozmyłyby głównego clou tego opowiadania, którym jest poszukiwanie szczęścia i miłości, oraz zmiana postępowania człowieka, niegdyś żyjącego dla samego siebie, a na końcu oddającego za kogoś życie?

Wasze uwagi są dla mnie cenne, jednak części z nich pozwalam sobie nie uwzględniać, ponieważ bazują na Waszych przekonaniach co do szarości świata i subiektywnych odczuciach co do natury ludzkiej. Nie wiem, czy przemawia za Wami cynizm i brak wiary w ludzi, czy bazujecie na własnych doświadczeniach i przekonaniu, że Wam zdarza się więcej rzeczy strasznych niż cudownych i o ten fakt opieracie niewiarę, że nasz gatunek stać na coś więcej. Ja nie jestem niepoprawnym optymistą, raczej realistą, a jakoś umiem spojrzeć na świat poza pryzmatem własnych uprzedzeń i dostrzec w nim pozytywy.

 

@Alessia

 

Przecież gościu byłby idealny do np. ratowania samobójców, albo zakładników :’D Zamienić się z porywaczem, w środku szwadronu policyjnego, jeżeli miałby go na oku.

A, no właśnie, fajnie, że spekulujesz sobie z tym, jak tę moc można by wykorzystać w dobry sposób. A można na wiele :)

 

Dręczące są te tajemnice, które ludzie kitrają latami i człowiek wie już w filmie, oho, zaraz się dowie i będzie po ptokach. A tutaj, rozmowa. Ot, ludzka rzecz. Przecież jęzory mamy, to rozmawiajmy, a bohater – szczególnie, ze to mężczyzna – sam z tą rozmową wyszedł, bo od początku go nakreśliłeś jako człowieka, który jest konkretny.

To też jest ważny aspekt. Rozmowa to jedyne, co może zażegnać konflikt, bez dalszych negatywnych implikacji. Ludzie często jednak o tym zapominają, chowając latami urazy i rozdrapując rany. A rozmowa może wiele, często się o tym przekonuję :)

 

Ale zarzut logiczny mam taki, że skoro on zapięty nie był, a spadli do wody w kabriolecie, to raczej by go po prostu pociągnęło fruu daleko.

Napompowany balon poduszki powietrznej skutecznie przytrzymałby go na miejscu. Inna sprawa, że to nie było jakieś jezioro, ale przydrożny staw. Wyobrazałem sobie te, jakie często mijam, przejeżdżając przez Ochaby w stronę Wisły albo Szczyrku. Są przy samej drodze, za barierkami, dośc płytkie. Skarpa to też max jeden metr. Przy takim uderzeniu jest wstrząs, ale niewielki. Samochód nie wpada pionowo w dół, tonąc kilka metrów poniżej. Raczej wpada tak, jak wjechał, szybko tonąc i opadając na dno oddalone od tafli na głębokość jakichś dwóch metrów.

 

A już zupełnie by nie widział w jej oczach paniki, bo pod wodą trochę gówno się widzi.

Zasadniczo masz rację. Ale tutaj z własnego doświadczenia piszę, bo często pływałem w leśnych jeziorkach pod Tychami, albo w okolicznych stawach hodowlanych. Na kilkadziesiąt centymetrów widać, co jest przed tobą, nawet jeśli woda jest zielona. Pod warunkiem, że nie jest głęboko i słońce stoi wysoko na niebie.

 

@silvan

 

Razem z żoną (znajomość (wakacyjne zauroczenie od pierwszego wejrzenia :)) od 2010, małżeństwo od 2014) ze zgrozą obserwujemy, jak zdecydowana większość otaczających nas par rozpada się (czasem biorą rozwód już nawet po roku!!!) – i aby nie było – nie chodzi mi o kwestie ślubu kościelnego, wiary, itd.

Ja moją żonę poznałem na studiach. Byłem wtedy z inną kobietą, ona z innym facetem. Nie trwało długo, a rzuciliśmy swoich poprzednich partnerów i od 2008 jesteśmy małżeństwem. A co do rozwodów, to rekordzistą w moim otoczeniu jest mój kuzyn. Ślub po roku znajomości, rozwód niecałe pół roku po ślubie. Nuff said.

 

Kiedyś pewna dziewczyna naskoczyła na mnie, że jej przytrzymałem otwarte drzwi :D Że ona nie potrzebuje łaski facetów i da sobie z drzwiami radę :D

Zawsze przytrzymuję drzwi kobiecie. I to nie jest żaden wyraz wyższości, ale uprzejmości, zakorzenionej w naszej kulturze, jednak wierzę, że są wariatki, które uznają, że im to ubliża. Sam nie spotkałem, ale jeszcze wiele przede mną ;)

 

Znam ludzi wychodzących ze dobrych, “świętych” niemal rodzin, gdzie po wyjściu “na wolność” odjeżdżali, puszczali się w tango. Znam i innych, gdzie drogi życiowe mieli różne.

Też takich znam. Ale znam tez jednego, który jest prawdziwą hybrydą. Koleś jest prawdziwym gangsterem, siedział już nie raz. Ale babcią opiekował się do końca, utrzymując ją w przekonaniu, że jest przeciętniakiem z normalna pracą. Hitem było to, jak do jego babci przyjeżdżali goście w drogich furach, żeby jej drew narąbać albo trawę skosić, bo on akurat siedział i podsyłał swoich szemranych kolegów. Goście zawsze byli cholernie mili i wkręcali babci, że K. ich prosił, żeby jej pomogli a on jest teraz w Anglii albo gdzieśtam indziej i nie ma czasu wrócić do kraju. Babcia wierzyła, a my nie wyprowadzaliśmy kobieciny z błędu, bo po co jej na starość takie rewelacje by były. True story, z parteru familoka, w którym mieszkałem na piętrze.

 

@BK

 

Brakuje mi jakiegoś pazura w tej historii, wszystko toczy się, w moim przekonaniu, nieco zbyt gładko. Brakuje mi napięcia, konfliktu, emocji.

Rozumie zarzut. Ale nie dałem tutaj niczego takiego z pełną premedytacją. To miała być spokojna historia, bez fajerwerków odwracających uwagę od tego, co uważam w tym opowiadaniu za najważniejsze, a do czego wszyscy (prawie;)) postanowili się przyczepić :D

 

Bohater: alkoholizm rzuca wyłącznie siłą woli; rezygnuje z przygodnego seksu dla ukochanej; wyznaje swoje grzechy Annie, a ona akceptuje tę sytuację; rezygnuje z korzystania z mocy, a mimo to dalej ma pieniądze i stać go nawet na bentleya; na koniec uczestniczy w wypadku i poświęca się dla narzeczonej (tak jak chce). Mam z tym kłopot, za łatwo wszystko idzie, zbyt mało przeciwności musi bohater przezwyciężyć, a przez to również nie żywię do bohatera jakichś pozytywnych uczuć, nie podziwiam go za wytrwałość, siłę, odwagę, bo nie widzę jak korzysta z tych przymiotów. Nawet moc, z której korzysta, przyszła do niego nie wiadomo od kogo i po co.

OK. Czyli po prostu nie siadło. Ale te wszystkie punktu, które rozdzieliłeś średnikami nie zdarzyły się nagle. To były sytuacje z siedmiu lat. Dlaczego nie ma tutaj trudności i przeciwności losu napisałem już powyżej.

 

“do ust” raczej.

Dlaczemu? A kiedy nie chcesz niczego powiedzieć, to wody nabierasz w usta, czy do ust?

 

A co to były za niedobory?

Ano, różne mankamenty urody mozna ukryć pod brodą na przykład ;-P

 

Taki Martin Eden trochę…

Nie czytałem, nie widziałem adaptacji.

 

Trochę oszukana kolejność – powinien najpierw wyznać prawdę, a potem prosić o rękę. A to krętacz :)

No! I to jest właśnie ta część jego natury, która nigdzie się nie zgubiła, tylko została pogrzebana. Jednak wychodzi z niego czasami. Własnie w tym momencie na przykład.

 

No dobra, Panie, a ile on miał na liczniku tego Bentleya? Nie kupuję wyłącznej winy idioty w BMW.

I nie musisz. Idiota w BMW był winny z perspektywy bohatera. Ale czy sam bohater też nie był trochę winien, to juz sobie dopowiedz sam, BK.

 

@Alessia

 

Ale wydawało mi się, że Outta tam specjalnie dodał, że ona go ganiła za brak pasów, tożem wywnioskowała, że tych pasów zapiętych nie miał.

Dokładnie. To niezapięcie pasów, ktore w żaden sposób nie koliduje z tym, że nie wypadł z wozu, pozwala uwiarygodnić czasowo dramat rozgrywający się pod wodą. Dzięki temu bohater nie musi się szarpać ze swoim pasem i kupiłem mu kilka sekund więcej na działania związane z wyswobadzaniem Ani.

 

Dla mnie, jako osoby, która w wodzie zachowuje się jak topiona kura, wszelkie manewry napędzają stracha :D A tutaj jeszcze komuś pomóc. Zachłysnęłabym się i nawet odpięta bym na dno poszła.

Ja pływam całkiem nieźle. Dwa razy udało mi się uratować człowieka spod wody. Raz dziewczynkę, ale to było łatwe, bo ona była mała. A raz, razem z kumplem nastolatka, którego odpływ oddalał od pirsu i nie miał siły dopłynąć do brzegu. Wiem, że to wyczerpujące działanie, ratowanie kogoś pod wodą, ale mając to na względzie, nie przeciągałem działań bohatera, dając mu maksymalnie dużo czasu na ratowanie Ani. Stąd kabriolet, przydrożny, niegłęboki staw, niezapięte pasy.

 

Silnik zapłonął, ona zablokowana. Dramat i tragedia. Jeszcze tego gościa co z bmw by wylazł można by tam podmienić, że Ania → bohater → dupekBMW, i biedaczysko moje by przetrwało opowiadanie :>

Świetny pomysł :D Mogłem to w taki sposób poprowadzić, ale wówczas bohater zrobiłby coś moralnie wątpliwego, a mnie zależało na pokazaniu jego przemiany w dobrą stronę.

 

@silvan

 

Mimo to, wydaje mi się, że byłbym w stanie do kogoś podpłynąć i ze trzydzieści sekund powalczyć.

Mnie się też wydaje, że te 30 sekund dałbym radę. I dlatego bohater też ma niewiele czasu, ale jest go na tyle, żeby te kilka działań wykonać.

 

Dziękuję Wam wszystkim za komentarze i podzielenie się wątpliwościami, a także za całą tę ciekawą dyskusję.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

 

 

Known some call is air am

Trochę się powtórzę względem komentarza z bety i dodam co nieco, widząc komentarze.

Największym plusem jak dla mnie jest pomysł z wypowiadaniem zaklęcia i konsekwencja w historii. Trudno jest pokazać wieloletnie zmiany w tekście o takiej długości, aczkolwiek te zmiany w narracji bohatera czułem. Nie było to opisane tak szczegółowo jakby się chciało, ale tak jak zostało to wspomniane, szczegółowe przemiany bohaterów to raczej temat „podksiążkowy”.

Jak dla mnie mogłoby być więcej dialogów, ale rozumiem, że taki był zamysł. Generalnie to przyjemny tekst, bohater na koniec okazuje się dobry.

Coś, czego nie rozumiem, to niektóre argumenty w komentarzach. Jasne, może nie ma miłości od pierwszego wejrzenia, lecz czy nie ma przypadków dużych zmian?

Outta, wymieniłeś parę i nie wiem czemu miałbym nie wierzyć, że tak może być. Może aż takich przypadków (w takiej skali) nie znam, ale znam osoby które się naprawdę zmieniły lub zmieniły ich związki. Nigdzie nie jest napisane, że bohater lubił tylko takie panienki. A może lubił na początku, lecz z czasem stwierdził, że chce czegoś więcej?

Nie rozpatrywałbym też bohatera jako skrajnie zepsutego i pustego – równie dobrze mógł być za grubą warstwą mechanizmów obronnych i wyuczonych nawyków.

Także mi się podoba, więc dam klika do biblioteki.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Hej Sagitt :)

 

Outta, wymieniłeś parę i nie wiem czemu miałbym nie wierzyć, że tak może być. Może aż takich przypadków (w takiej skali) nie znam, ale znam osoby które się naprawdę zmieniły lub zmieniły ich związki. Nigdzie nie jest napisane, że bohater lubił tylko takie panienki. A może lubił na początku, lecz z czasem stwierdził, że chce czegoś więcej?

No i o tym mówię, ludzie się zmieniają i nie tylko na gorsze. A bohater chciał się zmienić i tym zmianom nadawał kierunek, zgodny z aktualnymi pragnieniami. A pragnienia się zmieniają, jednak od zawsze za nimi podążał do końca.

 

Nie rozpatrywałbym też bohatera jako skrajnie zepsutego i pustego – równie dobrze mógł być za grubą warstwą mechanizmów obronnych i wyuczonych nawyków.

To też dobre wytłumaczenie jest. Osoba żyjąca na ulicy, wydaje mi się, musi wyrobić w sobie szereg mechanizmów obronnych, które pozwolą jej przetrwać. Każdy dzień jest walką o przetrwanie, więc często trzeba zdawać się na instynkt. Kiedy zagrożenie znika, instynkt ustępuje miejsca bardziej przemyślanym działaniom.

 

Dzięki, że wpadłeś z komentarzem i raz jeszcze dzięki za betę :)

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Cieszę się, że mogłem pomóc i polecam się na przyszłość. :)

Pozdrawiam!

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

@Outta

Ja moją żonę poznałem na studiach. Byłem wtedy z inną kobietą, ona z innym facetem. Nie trwało długo, a rzuciliśmy swoich poprzednich partnerów i od 2008 jesteśmy małżeństwem. A co do rozwodów, to rekordzistą w moim otoczeniu jest mój kuzyn. Ślub po roku znajomości, rozwód niecałe pół roku po ślubie. Nuff said.

Gratuluję :)

Oczywiście Tobie, nie kuzynowi ;)

Nasza znajoma, która po roku wzięła rozwód, jak ją pytaliśmy, czemu, to mówi, że jeszcze przed ślubem zaczęła wątpić w ten związek, no ale sala, ksiądz i wszystko było już opłacone……….

xD

 

Zawsze przytrzymuję drzwi kobiecie.

Dostajesz ode mnie klika. Nie do Biblio, bo nie mogę formalnie.

Ale do grupy ludzi, których cenię :)

Czasami zdarza mi się czytać komentarze pod memami, gdzie w większości swoje żale i złość na kobiety wylewają typowe piwniczaki. Co tam się odwala… Dla nich cały związek to jasny podział obowiązków, finansów, nagród i wszystkiego, o masakra. Wieczna jazda, jakie to dziewczyny złe (przykrywająca gorycz, że żadna nie zechciała ich), jakie pazerne, że tylko szukają bogatego frajera, cały rozkład warunków, jakie musiałby spełnić, aby zostać ICH partnerkami – a tak mało w tym miejsca na uczucie i szarmancję :)

 

Pzdr!

Dlaczemu? A kiedy nie chcesz niczego powiedzieć, to wody nabierasz w usta, czy do ust?

Tutaj, to związek frazeologiczny :P

No mi to nie pasuje, ale decyzja Twoja.

Che mi sento di morir

@silvan

 

Gratuluję :)

Oczywiście Tobie, nie kuzynowi ;)

Thx :)

A z kuzynem to był taki motyw, że w trakcie wesela robiliśmy z żoną, siostrami i szwagrami zakłady, kiedy to małżeństwo szlag trafi. Wygrałem, bo byłem najbliżej, obstawiając niecały rok XD

 

Czasami zdarza mi się czytać komentarze pod memami, gdzie w większości swoje żale i złość na kobiety wylewają typowe piwniczaki.

Tak, znam ten typ. Zarówno facetów jak i kobiety. Ludzie, którzy w życiu partnera nie mieli, ale wymagania z kosmosu, a potem zdziwieni, że każda ewentualna relacja szybko się kończy. Choć znam ze dwóch/trzech takich, co obniżyli standardy, uczłowieczyli się w wymaganiach i teraz żyją w szczęśliwych związkach.

 

@BK – niech Ci bemdzie, marudo :) Zara zmieniam.

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Cześć!

Ciekawy pomysł na opowiadanie, nieczęsto na takie tu trafiam. Fantastyka z historią miłosną w tle. A przy okazji możemy poobserwować przemianę bohatera. Człowiek z dołku dostaje prezent od losu, i uczy się go wykorzystywać, przy okazji zaspokajając kolejne potrzeby z piramidy. I w końcu nawet postanawia żyć uczciwie, w imię miłości, którą też powoli odkrywa… Choć z owoców poprzedniego życia nie rezygnuje. Ot, taka wyważona przemiana, taka ludzka, bez surrealistycznej napinki, za to z zagłaskaniem sumienia.

Pomysł świetny, wykonanie niezłe. Płynne to to i bez zgrzytów. Do końca nie wiedziałem, jak się to wszystko skończy, choć początek nie zapowiadał, że ktoś tam będzie żył długo i szczęśliwie. Budujące i smutne, oraz dające nadzieję, że ludzie się zmieniają. Potrzebują tylko czasu i poczucia bezpieczeństwa.

Pozdrawiam i polecam do biblioteki!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć, Outta!

Niestety tym razem mnie nie kupiłeś :( Tekst kompletnie nie przypadł mi do gustu, choć jest poprawny, zwięzły i prosty. Sam pomysł na moc bohatera jest ciekawy, to na pewno najmocniejszy element tekstu, ale, imho, podany na złym talerzu. Nie gra mi tu narracja pierwszoosobowa, bo zabrała ona sporą część klimatu i napięcia. Całość zdaje się dosłownie opowiadana przez bohatera, a przecież nie oto chodzi. Tak jakby naprawdę siedział i opowiadał, a więc przez to nie pamięta “dialogów” (bo normalnie nie pamiętamy całych rozmów), wszystko idzie gładko, bo chce się pokazać od lepszej strony, a pamięć zaciera też nieprzyjemności. Po prostu opowiada historię z życia bez tych ozdobników, które ja lubię – jak dokładnie czuł się w danym momencie, co myślał – wyszło więc… płasko.

Rozumiem, jeśli tak był/nie był twój zamiar, ale ja to tak widzę ;) Po komentarzach dostrzegam, że większości taka forma przypadła do gustu, lecz ja, i poczuję się teraz jak zdarta płyta, uwielbiam wgłębianie się w głowę i psychikę bohaterów. Emocje, nie przeżycia tworzą… życie właśnie :) Odniosłam wrażenie, że bohater miał je bardzo nudne (ale chyba oto właśnie chodziło, bo stał się szczęśliwy dzięki miłości).

 

 

Jednocześnie jest to również znamienne, ponieważ teoretycznie mam jeszcze chwilę[+,] żeby się rozmyślić, ale wygląda na to, że decyzja została już podjęta.

 

Ania nie wiedziała[+,] czym się zajmuję, skąd mam pieniądze.

 

Stałem przed terminalem, nie wiedząc[+,] co się stało.

 

Nie potrzebowałem niczego mówić[+,] aby aktywować moc, uznałem jednak, że przyda mi się jakieś słowo-wyzwalacz. To była czysta, niezrozumiała magia, więc Abrakadabra wydawała się być odpowiednia.

 

Przypomniałem sobie o niej[+,] gdy byłem już pewien kontroli nad mocą i kombinowałem jak ją wykorzystać do poprawienia swojej sytuacji.

 

Tyle,[-,] że ja byłem bogatszy o dwa worki pieniędzy, a on miał przesrane.

 

Nie wiem[+,] co we mnie zobaczyła, że nie uciekła wtedy, przerażona moją ówczesną głupotą.

 

 

Opowiadanie jest poprawne i na pewno wielu się spodoba, ale ja nie jestem zbytnio sentymentalna, choć zakończenie bardzo fajne, ale niezaskakujące. 

 

Powodzenia w dalszym pisaniu! :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Hej :)

 

@krar

Ot, taka wyważona przemiana, taka ludzka, bez surrealistycznej napinki, za to z zagłaskaniem sumienia.

I o to szło. Bo właśnie nie miało być cudownej przemiany, tylko proces który dokonywał się przez lata. A kiedy bohater staje się dobry, to wcale nie próbuje odkupić zła, które do tej pory robił. Po prostu zapomina o tym co złe, bo zmienił się na lepsze, jednak nie ma nagłego pomagania innym. Jego ukochana jest teraz na pierwszym miejscu, jednak on jest na drugim, bez czystego sumienia.

 

Dzięki za czas, komentarz i klika :)

 

@Lana

 

Tekst kompletnie nie przypadł mi do gustu, choć jest poprawny, zwięzły i prosty. Sam pomysł na moc bohatera jest ciekawy, to na pewno najmocniejszy element tekstu, ale, imho, podany na złym talerzu.

Czyli nie siadło :) Rozumiem.

 

Nie gra mi tu narracja pierwszoosobowa, bo zabrała ona sporą część klimatu i napięcia. Całość zdaje się dosłownie opowiadana przez bohatera, a przecież nie oto chodzi.

Rozumiem. Jednak narracja pierwszoosobowa mnie akurat najlepiej pasowała do tego tekstu. Człowiek zaraz umrze i przed oczami stają mu obrazy z życia. Jak pisałem wcześniej, to wydarzenia, które doprowadziły bohatera do tego miejsca.

 

Po prostu opowiada historię z życia bez tych ozdobników, które ja lubię – jak dokładnie czuł się w danym momencie, co myślał – wyszło więc… płasko.

Tak. Przyznaję Ci rację. Odczuć i emocji tutaj niewiele, a te, które są, zdają się nieostre. Są zaledwie wspomnieniami nie samych uczuć, ale wrażeniem bohatera na temat tego co wtedy czuł, przefiltrowanym przez czas. My mamy tak samo. Pomyśl o jakimś wydarzeniu z przeszłości, kiedy czułaś się ogromnie szczęśliwa. Czy myśląc o tym odczuwasz to szczęście, czy może pamiętasz jedynie, że je czułaś? Wspomnienia rzadko potrafią przywołać emocje, jakie czuliśmy we wspominanym czasie.

 

Odniosłam wrażenie, że bohater miał je bardzo nudne

Może nie nudne, ale monotonne. Nawet ciekawe życie potrafi zmęczyć monotonią dni, wypełnionych wrażeniami i człowiek chce od tego czasem odpocząć.

 

Opowiadanie jest poprawne i na pewno wielu się spodoba, ale ja nie jestem zbytnio sentymentalna, choć zakończenie bardzo fajne, ale niezaskakujące. 

No, przynajmniej tyle :)

 

Dzięki za podzielenie się wrażeniami z lektury.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Podobało mi się. Jakże mogłoby być inaczej, skoro potrzeba przeczytania czegoś pozytywnego jeszcze mi nie przeszła ;)

Bohater wydaje mi się wiarygodny, choć nie powiedziałabym, że przeszedł jakąś wielką przemianę. To raczej był rozwój, bo on mi się od początku wydawał niegłupi i średnio pasował do towarzystwa z noclegowni. Miał fatalny start, choć pewnie po części na własne życzenie. Gdyby się uczył, albo przynajmniej zdobył jakiś konkretny fach, nie wylądowałby na bruku. Potrafię jednak zrozumieć nastolatka, któremu życie dało po dupie i który się przeciw temu buntuje, a bunt w takim wypadku oznacza najczęściej olewanie tego, co mówią dorośli.

Wiem, że można z dnia na dzień rzucić picie, bo znam kogoś, komu się to udało i – podobnie jak Twojemu bohaterowi – bez wsparcia. Nawet potem Matterhorn zdobył. To też świadczy o tym, że facet głupi nie był. Rozumiem pokusę łatwych pieniędzy i łatwego seksu, ale mam wrażenie, że on od początku szukał jakiejś bezpiecznej przystani. Nie dziwi mnie więc, że związał się z Anią.

Kwestię miłości od pierwszego spojrzenia składam na karb lekkiego już niedotlenienia mózgu, w końcu wspomina to na krótko przed śmiercią ;) On ten związek pięknie budował, powoli, cierpliwie. Realizował swoje marzenie o normalnym życiu, u boku zwyczajnej kobiety.

Końcówka piękna, nie przedobrzyłeś, opisałeś tę scenę jakoś tak po prostu po ludzku. I to jest komplement, żeby nie było wątpliwości ;)

Właściwie jedyne, czego mogę się czepnąć, i co jest w Twoim opku dodatkowym elementem fantastycznym, to fakt, że mu się skarbówka do tyłka nie dobrała ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Pomysł na obdarzenie niezwykłą mocą prosty, ale sama opowieść bardzo ciekawa i sprawnie napisana. Zajmująca… Wciąga, jak to się zwykle sloganowo określa.

Bardzo dobra robota.

Pozdrówka.

Hej :)

 

@Irka

 

To raczej był rozwój, bo on mi się od początku wydawał niegłupi i średnio pasował do towarzystwa z noclegowni. Miał fatalny start, choć pewnie po części na własne życzenie. Gdyby się uczył, albo przynajmniej zdobył jakiś konkretny fach, nie wylądowałby na bruku.

Takim właśnie sobie go wyobraziłem, kiedy zacząłem pisać. Może zbyt dokładnie tego nie widać w tekście, ale chyba jednak widać cokolwiek, skoro Tobie takim się on wydał.

 

Kwestię miłości od pierwszego spojrzenia składam na karb lekkiego już niedotlenienia mózgu, w końcu wspomina to na krótko przed śmiercią ;)

Jedna z najładniejszych szpilek jaka kiedykolwiek wbiła się w moje oko :) Jestem pod wrażeniem, bo ogromnie mnie ta uwaga rozbawiła. Serio :)

 

Końcówka piękna, nie przedobrzyłeś, opisałeś tę scenę jakoś tak po prostu po ludzku. I to jest komplement, żeby nie było wątpliwości ;)

Jasne, że odbieram to jako komplement. Nie chciałem, żeby ta końcówka była jakoś nadmiernie ckliwa, tylko taka prosta, ludzka. Podjął decyzję, być może błędną, ale podjął. Może przez niedotlenienie, może z miłości, może chciał choć raz zostać bohaterem, którym mógł być, gdyby używał swojej mocy do czynienia dobra. Ale podjął decyzję i zginął, ratując osobę na której mu zależało. I tyle, bo więcej chyba nie potrzeba.

 

Właściwie jedyne, czego mogę się czepnąć, i co jest w Twoim opku dodatkowym elementem fantastycznym, to fakt, że mu się skarbówka do tyłka nie dobrała ;)

A to bardzo cenna uwaga. Gdybym się zdecydował na jakiś dłuższy tekst, nie będący zbiorem wspomnień, ale ciągłą fabułą, to pewnie zastanowiłbym się nad tą kwestią i ją jakoś rozwiązał ;)

 

Dzięki za miłe słowa, czas poświęcony na przeczytanie i zostawienie po sobie komentarza :)

 

@Roger

 

Cieszę się, że uważasz opowieść za wciągającą. To dla mnie jeden z najważniejszych komplementów, ponieważ zawsze mam wątpliwości do do tego, czy moje pomysły są interesujące dla czytelnika.

 

Tobie, tak jak Irce, również bardzo dziękuję :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Cześć Outta!

Mówią, że alkoholikiem jest się całe życie, więc trzeba się pilnować.

powtórzenie

 

Skończyłem właśnie jeść, wytarłem ręce o spodnie i pomyślałem, że chciałbym być na jego miejscu. Mieć to, co on ma. Jeździć jego samochodem. Podrywać laski, które podrywa. Zaprzątać głowę jego problemami.

coś tu nie gra:-( 

 

Patrzyłem z zazdrością na obcego mężczyznę, marząc o tym, że fajnie byłoby móc się z nim zamienić.

sugestia: marząc o tym, by móc się z nim zamienić.

 

 

Wołał coś po drodze, nie słyszałem dokładnie co, ponieważ porwałem łapczywie banknoty i uciekłem, znikając w wąskich uliczkach,

Nie brzmi to dobrze.

 

Przez noclegownię przewijali się różni ludzie. Wśród tej menażerii byli zarówno głupcy, którzy znaleźli się na ulicy ze swojej winy, jak i tacy, którym zabrakło w życiu szczęścia. Ci drudzy byli mi bardziej bliscy, ponieważ byłem jednym z nich.

powtórzenia

 

Kręciłem się po klubach, podrywałem dziesiątki panienek, zawsze finalizując znajomość w łóżku. Wystarczyło strzelić uśmiechem, błysnąć zegarkiem, mignąć najnowszym smartfonem, a kolejna poszukiwaczka złota sama pchała się przed oczy.

spuszczę na to zasłonę milczenia.

 

Sam nie byłem wtedy jeszcze zbyt bystry, ale gdzieś wewnątrz wiedziałem, że uwiązywanie się do kawałka ładnie wyglądającego pustaka nie jest tym, czego w życiu pragnę

Outta, na miłość boską!

 

Wyglądała wśród nich jak słodka bibliotekarka, która przez przypadek trafiła na konwent miłośników porno.

:-)

 

Tego wieczoru koleżanki modelki zdołały wyciągnąć ją do klubu po udanym pokazie, choć była pewna, że będzie się źle bawić.

powtórzenie

 

Ania była inteligentna, więc zasługiwała na inteligentnego faceta. A ja byłem w stanie zrobić wszystko, żeby jej nie stracić.

powtórzenie

 

A kiedy usłyszałem jej głos… Zakochałem się.

Tak po prostu.

oczywiście, że zakochujemy się tak po prostu!:-) Przecież nie podczas długich katuszy usilnie dopatrując się w drugiej osobie czegoś wartego naszego uczucia:-)

Widzę, że Twój tekst wywołał sporo emocji:-) 

Podobało mi się, Outta. Początek intryguje, fajny pomysł z wyliczanką, która wprowadza pewien rytm. Bohater wiarygodny, był na dnie, nie miał nic do stracenia, więc korzystał z szansy, jaką dawała mu moc. 

Miłość i poświęcenie dla drugiej osoby również kupuję. Nie podoba mi się za to Ania w swojej skrajnej nieśmiałości. Scena w klubie i porównanie jej do bibliotekarki wśród cycastych modelek wypadło trochę groteskowo. Rozumiem, że chciałeś, by wyróżniała się wśród pustaków (:-) ale wydaje mi się, że trochę przesadziłeś z jej skromnością. Oczywiście to tylko moje spostrzeżenie.

Czytało się płynnie, nic się nie dłużyło.

Początek świetny, emocjonalny jak dla mnie.

pozdrawiam serdecznie:-)

Jedna z najładniejszych szpilek jaka kiedykolwiek wbiła się w moje oko :) Jestem pod wrażeniem, bo ogromnie mnie ta uwaga rozbawiła. Serio :)

Cieszę się, że rozbawiło ;) Nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia, a nawet jeśli istnieje, to szybko się kończy. Miłość to coś, co wymaga nakładu pracy, jak wszystko co dobre :)

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Mnie też się podobało, i podobnie ja Irka kupuję przemianę bohatera. Dałeś mu IMHO dość czasu i naszkicowałeś taki charakter, że ta przemiana wydawała się wiarygodna. 

Zgadzam się natomiast z zarzutem Olciatki co do jednego drobiazgu: charakteru Ani. Mnie też to delikatne, nieśmiałe dziewczę w towarzystwie wyfiokowanych pustaków wydało się nieznośnie stereotypowym rozwiązaniem, a Ania jako jedyna “święta” wśród “dziwek” wzbudziła raczej moją irytację niż sympatię, właśnie ze względu na to, w jak jednoznacznych kolorach czerni i bieli są te dwie grupy rysowane. Gdyby to był mój tekst, pewnie stonowałabym ten kontrast, zrobiła z Ani kogoś, kto się, owszem, wyróżnia w imprezowej grupie, ale nie aż tak radykalnie – bo, zaznaczam, kompletnie nie mam problemu z rozwojem historii Ani i narratora, całkowicie kupuję rolę ich wzajemnego uczucia w życiu i to, że bohater był dla niej gotów na wszystko. Niemniej, mimo tego jednego zarzutu, tekst oceniam zdecydowanie pozytywnie.

ninedin.home.blog

Hej :)

 

@Olciatka

 

oczywiście, że zakochujemy się tak po prostu!:-) Przecież nie podczas długich katuszy usilnie dopatrując się w drugiej osobie czegoś wartego naszego uczucia

Niby tak, ale znam jeden czy dwa związki, które przez lata były przyjaźniami a potem przerodziły się w coś więcej. Czy te osoby od początku czuły do siebie coś więcej, ale nie miały odwagi tego przyznać? Nie wiem, nie wykluczam :)

 

Nie podoba mi się za to Ania w swojej skrajnej nieśmiałości. Scena w klubie i porównanie jej do bibliotekarki wśród cycastych modelek wypadło trochę groteskowo. Rozumiem, że chciałeś, by wyróżniała się wśród pustaków (:-) ale wydaje mi się, że trochę przesadziłeś z jej skromnością.

Myślę, że macie sporo racji. Teraz, po jakimś czasie od publikacji widzę, że Ania w zasadzie jest wyłącznie elementem tła, ważnym dla bohatera, ale nie odgrywającym fabularnie większej roli. Od pewnego momentu jest motorem napędowym jego działania, ale sama jest ledwie zarysowana i dość płaska. Złóżmy to na karb tego, jak postrzegał ją bohater ;) A tak serio, to mea culpa, postaram się bardziej następnym razem.

 

@Irka

Miłość to coś, co wymaga nakładu pracy, jak wszystko co dobre :)

Zgadzam się. Ale od czegoś musi się zacząć. Od zauroczenia, przez utwierdzenie się w uczuciu, po w pełni świadomą, dojrzałą miłość i świadomość jej ulotności, jeśli nie będzie się o nią dbało.

 

@ninedin

 

Dałeś mu IMHO dość czasu i naszkicowałeś taki charakter, że ta przemiana wydawała się wiarygodna. 

Cieszę się, że tak uważasz :)

 

Zgadzam się natomiast z zarzutem Olciatki co do jednego drobiazgu: charakteru Ani.

Tak. Macie rację, Ania jest zbyt płaska. Gdybym kiedyś zdecydował się przysiąść do tego tekstu i coś w nim zmienić, z pewnością byłaby to Ania, która jest zbyt wyidealizowana.

 

Niemniej, mimo tego jednego zarzutu, tekst oceniam zdecydowanie pozytywnie.

Z tego cieszę się jeszcze bardziej :)

 

Dziękuję Wam za czas poświęcony na przeczytanie i podzielenie się wrażeniami z odbioru.

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Q

Known some call is air am

Cześć!

 

Ogólnie rzecz biorąc, moje wrażenia z lektury są pozytywne. Nie do końca przepadam za wątkami romantycznymi, tutaj natomiast jest on poprowadzony dosyć klasycznie: bohater zalicza pozytywną przemianę pod wpływem szczęśliwej miłości. Podoba mi się natomiast to, dokąd ów wątek prowadzi – końcówka utrzymuję czytelnika w zawieszeniu. Nie dostajemy prostych odpowiedzi i to zdecydowany plus. Element fantastyczny w postaci zaklęcia robi swoje. Spodziewałem się dalszego pociągnięcia wątku alkoholizmu, ale i bez tego nie jest źle.

 

Pozdrowienia!

Witaj.

W zasadzie rozpisywać się nie będę. Tym trudniej coś komentować, że oczywiście (swoim zwyczajem) ryczę, jak bóbr. :cry:

BRAWA! BRAWA! BRAWA!

Mistrzostwo świata! 

Ja takie teksty po prosu uwielbiam. heart

Dodatkowo plus za moje ukochane imię. Nie chcę nikogo urazić, ale uważałam, że nie ma piękniejszego imienia na świecie, dlatego z niecierpliwością czekałam na swoje bierzmowanie. :)

W punktacji na max 6 pkt daję … 100! :brawo:

Pozdrawiam. 

Pecunia non olet

Hej :)

 

@Crucis

 

Spodziewałem się dalszego pociągnięcia wątku alkoholizmu, ale i bez tego nie jest źle.

Ja nie wiem, czemu wszyscy spodziewali się pociągnięcia wątku alkoholizmu, skoro już na wstępie zaznaczyłem, że bohater z tego wyszedł i nie ma zamiaru wracać. Kurde, aż takie parcie na pisanie o problemach alkoholowych jest? ;)

Dzięki za przeczytanie i podzielenie się opinią :)

 

@bruce

 

Ja takie teksty po prosu uwielbiam.

Twój entuzjazm, bruce, mnie przeraża ;) Cieszę się, że ta prosta historyjka przypadła Ci do gustu, ale nie przesadzajmy, bo aż tak dobra nie jest, skoro kilka osób mi tutaj pewne rzeczy wytknęło i z niektórymi muszę się zgodzić, a tym samym w przyszłych opowiadaniach na nie uważać. Fajnie, że robisz takie rajdy po opowiadaniach i komentujesz, bo to dobrze wróży na przyszłość i daje szansę, że zostaniesz z nami na dłużej :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

@Outta Sewer,

Dziękuję. Posłuszna dobrym radom, czytam Wasze teksty i jestem pod ich ogromnym wrażeniem (tym bardziej z zażenowaniem myśląc o moich… :wstyd: ). :)

Przelotnie spojrzałam na kilka komentarzy, jakie miałeś pewnie na myśli, i rozumiem oczywiście stanowisko Komentujących (wyznaję życiową zasadę, że zawsze należy szanować zdanie innych, bo choćby zwykła logika nakazuje wysłuchać ich argumentacji, by rozszerzyć swoje, zawężone zaściankowo, horyzonty :) ), bo ci, którzy romansideł nie lubią, mogą czuć się zawiedzeni, jasne. 

Ja je jednak ubóstwiam. Im mocniej łzy wyciskające, tym lepiej. heart

Mam taką kategorię filmów i opowieści, które (jak je sama nazywam) “bolą”, obejrzałam/przeczytałam raz, czasem więcej nie wracam, celowo i zdroworosądkowo, bo i tak mam je wyryte na zawsze w pamięci, gdyż są po prostu NAD. :)

Dziękuję raz jeszcze za wrażenia. :) Opowiadanie dla mnie to majstersztyk. heart :brawo: 

Pozdrawiam. :)

 

Pecunia non olet

Outto, uwierzyłam w niecodzienną historię bohatera, jego moc, przemianę i wielką miłość do Ani. Uwierzyłam, że wszystko zawsze będzie dobrze, choć tlił się we mnie cień niepokoju, że to chyba zbyt wiele szczęścia naraz. Niepokój okazał się, niestety, uzasadniony.

 

Resz­ta, jaka zo­sta­ła po ku­pie­niu hot­do­ga… –> Resz­ta, jaka zo­sta­ła po ku­pie­niu hot­ do­ga

 

z ba­na­no­wym gów­nia­rzem w Ma­se­ra­ti… –> …z ba­na­no­wym gów­nia­rzem w ma­se­ra­ti

Nazwy pojazdów piszemy małą literą. http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

wzno­si­ły to­a­sty, krzy­cząc Uuuuu!, za­rów­no… –> Po wykrzykniku nie stawia się przecinka.

 

Więc nie kło­po­cząc się ścią­ga­niem ubrań… –> Więc nie kło­po­cząc się ścią­ga­niem ubrania

Ubrania wiszą w szafie, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą mamy na sobie to ubranie.

 

jakim był ka­brio­let Ben­tley Con­ti­nen­tal. –> …jakim był ka­brio­let ben­tley con­ti­nen­tal.

 

gdy przód Ben­tleya na­po­tkał… –> …gdy przód ben­tleya na­po­tkał

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bruce, nie panikuj. Nikt nie zaczyna od poziomu eksperta.

Babska logika rządzi!

Finkla: Bruce, nie panikuj. Nikt nie zaczyna od poziomu eksperta.

Wiesz, dzięki, ale kiedy czytam Wasze teksty… Trudno nawet znaleźć słowa. :)

W każdym bądź razie: BRAWA dla Was! :)

Pecunia non olet

Cześć!

Na początku opowiadanie daje do myślenia i zapowiada się bardzo interesująco, ale potem jest już średnio. Podobała mi się scena opisująca to, jak widzi świat osoba bezdomna, która dla większości pozostaje niewidzialna.

Pomimo narracji pierwszoosobowej bohater wydaje się wyprany z emocji, nie wiem czy to celowy zabieg, czy po prostu tak wyszło. Postać Ani jest tak bardzo wyidealizowana, że trudno uwierzyć w uczucia jakimi darzy ją bohater. Zabrakło mi też informacji, co sprawiło, iż bohater zerwał z nałogiem. Właściwie fakt, że był alkoholikiem nie ma żadnego wpływu na fabułę. Magiczne moce też pozostawiają wiele do życzenia. Myślę, że historia zyskałaby, gdyby jednak tę moc coś zapoczątkowało. Lubię teksty opisujące przemiany bohaterów, ale tutaj zabrakło emocji.

Opowiadanie jest oczywiście dobrze napisane i czyta się je bardzo przyjemnie. 

Yo!

 

A więc Cię mój gif z Morfeuszem sprowokował, żeby zajrzeć do innych moich opowiadań? Nice :D

 

Pomimo narracji pierwszoosobowej bohater wydaje się wyprany z emocji, nie wiem czy to celowy zabieg, czy po prostu tak wyszło.

Tak miało być, on wspomina, na chłodno, już bez emocji, bo wie, jak się zakończy jego zycie. Od samego początku wie, jakiego dokona wyboru i że poświęci się w imie miłości, stąd ten brak emocji – na nie nie ma już miejsca, są tylko obrazy przelatujące przed oczami.

 

Postać Ani jest tak bardzo wyidealizowana, że trudno uwierzyć w uczucia jakimi darzy ją bohater.

Ano, jest. i tak też miało być. On zaraz umrze, czemu miałby rozpamiętywać to co było złe? Raz jeszcze – on zaraz umrze, nie obchodzą go już smutki, porażki, chce czegoś dobrego na koniec. Idealizując Anię utwierdza się w przekonaniu, że jego wybór jest słuszny.

 

Zabrakło mi też informacji, co sprawiło, iż bohater zerwał z nałogiem. Właściwie fakt, że był alkoholikiem nie ma żadnego wpływu na fabułę.

Nie ma. A czemu miałby mieć? To jeden ze wzmiankowanych motywów, nigdzie nie rozwiniętych, w żaden sposób nie wyeksponowanych w tekście – zaledwie wzmianka, taka sama jak ta, że Ania to wizażystka, co też nie ma wpływu na fabułę, ale do tego nikt się nie przyczepia. Powiem Ci dlaczego – dlatego, że ludzie uważają takie motywy jak niegdysiejszy alkoholizm za strzelbę Czechowa, która wypali i pojawią się gdzieś jej konsekwencje, myślą, że na tym motywie zbudowany zostanie dramat, ale nie tędy droga w tym przypadku. Zastanów się, czy gdybym napisał, że gość był kiedyś treserem lwów w cyrku, ale rzucił tę robotę, to też chciałabyś aby ten fakt miał wpływ na ostateczną fabułę? I don’t think so, ale znów mamy pole do podgryzania się komentarzami :D ;)

A co sprawiło, że zerwał z nałogiem? Podparta silną wolą chęć życia lepiej.

 

Magiczne moce też pozostawiają wiele do życzenia. Myślę, że historia zyskałaby, gdyby jednak tę moc coś zapoczątkowało.

Pewne rzeczy się po prostu dzieją, bez przyczyny. Nie wiedziałem, co mogłoby zapoczątkować pojawienie się tej mocy, a nie chciałem iśc w sztampę. Bo może artefakt, może mutacja genetyczna, kosmici, wypadek z radioaktywną szczeżują, ekspozycja na promieniowanie gamma, sekret przekazany przez starozytnego mędrca, a może wojskowy eksperyment prowadzony na bezdomnych? To wszystko było, jest sztampowe i się przejadło. Dlatego tutaj się po prostu staje. Ale jak mi podrzucisz jakiś oryginalny pomysł na to, co mogło zapoczątkować pojaiwenie się mocy, uznam Twoje obiekcje i pokajam się, że olałem ten motyw ;)

 

Dziękuję Ci bardzo za to, że chciało Ci się mnie odwiedzić i podzielić opinią :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

 

Q.

 

A więc Cię mój gif z Morfeuszem sprowokował, żeby zajrzeć do innych moich opowiadań? Nice :D

A gdzie tam gif, raczej twoja wspaniała osobowość. 

 

Tak miało być, on wspomina, na chłodno, już bez emocji, bo wie, jak się zakończy jego zycie. Od samego początku wie, jakiego dokona wyboru i że poświęci się w imie miłości, stąd ten brak emocji – na nie nie ma już miejsca, są tylko obrazy przelatujące przed oczami.

To ma sens, ale powiem Ci, że osobiście wolałabym zakończenie, w którym jednak zwiewa i pozwala jej utonąć, to byłoby przynajmniej zaskakujące.

 

Ano, jest. i tak też miało być. On zaraz umrze, czemu miałby rozpamiętywać to co było złe? Raz jeszcze – on zaraz umrze, nie obchodzą go już smutki, porażki, chce czegoś dobrego na koniec. Idealizując Anię utwierdza się w przekonaniu, że jego wybór jest słuszny.

No cóż, skoro miała być nijaka to Ci się udało. 

 

Nie ma. A czemu miałby mieć? To jeden ze wzmiankowanych motywów, nigdzie nie rozwiniętych, w żaden sposób nie wyeksponowanych w tekście – zaledwie wzmianka, taka sama jak ta, że Ania to wizażystka, co też nie ma wpływu na fabułę, ale do tego nikt się nie przyczepia. Powiem Ci dlaczego – dlatego, że ludzie uważają takie motywy jak niegdysiejszy alkoholizm za strzelbę Czechowa, która wypali i pojawią się gdzieś jej konsekwencje, myślą, że na tym motywie zbudowany zostanie dramat, ale nie tędy droga w tym przypadku. Zastanów się, czy gdybym napisał, że gość był kiedyś treserem lwów w cyrku, ale rzucił tę robotę, to też chciałabyś aby ten fakt miał wpływ na ostateczną fabułę? I don’t think so, ale znów mamy pole do podgryzania się komentarzami :D ;)

A co sprawiło, że zerwał z nałogiem? Podparta silną wolą chęć życia lepiej.

No to popodgryzam, bo zdecydowanie się nie zgadzam. Alkoholizm to nie jest taka sama cecha bohatera jak wykonywany zawód, nie ważne czy wizażystka czy treser lwów. Strzelba Czechowa nie wzięła się znikąd. Dobra opowieść nie zawiera elementów zbędnych. Potraktowanie tematu wychodzenia z nałogu lekceważąco przeszkadza w odbiorze, bo już na samym wstępie sprawiasz, że bohater jest niewiarygodny. 

 

Pewne rzeczy się po prostu dzieją, bez przyczyny. Nie wiedziałem, co mogłoby zapoczątkować pojawienie się tej mocy, a nie chciałem iśc w sztampę. Bo może artefakt, może mutacja genetyczna, kosmici, wypadek z radioaktywną szczeżują, ekspozycja na promieniowanie gamma, sekret przekazany przez starozytnego mędrca, a może wojskowy eksperyment prowadzony na bezdomnych? To wszystko było, jest sztampowe i się przejadło. Dlatego tutaj się po prostu staje. Ale jak mi podrzucisz jakiś oryginalny pomysł na to, co mogło zapoczątkować pojaiwenie się mocy, uznam Twoje obiekcje i pokajam się, że olałem ten motyw ;)

Myślę, że sztampa już byłaby lepsza. Nawet jakby to miał być artefakt znaleziony w śmieciach, to byłoby lepsze.

Można by to nawet połączyć z alkoholizmem. Powiedzmy, że pewnej nocy nasz bohater, nawalony jak stodoła, spotkał dwóch gości w garniturach, którzy mieli końskie łby zamiast głów i ogony wyglądające jak trzygłowe węże. Zawzięcie się o coś kłócili i jeden wciągnął spluwę, po czym zastrzelił drugiego, ale nie tak zwyczajnie. Ten drugi zamienił się w szklaną rzeźbę, a potem eksplodował. Pierwszy otwiera portal i znika. Nasz ledwie trzymający się na nogach bohater podchodzi bliżej i kaleczy się fragmentem szkła, zdobywając w ten sposób magiczną moc z czego długo nie zdaje sobie sprawy. To od razu daje też powód, żeby wytrzeźwiał, bo oczywiście całe zajście uważa za majaki. 

A gdzie tam gif, raczej twoja wspaniała osobowość. 

Touche.

 

To ma sens, ale powiem Ci, że osobiście wolałabym zakończenie, w którym jednak zwiewa i pozwala jej utonąć, to byłoby przynajmniej zaskakujące.

A nie jest dostatecznie zaskakujące samo to, że na końcu okazuje się, że bohater stoi przed takim wyborem? Domyślałaś się wcześniej, że to wspomnienia człowieka, który zaraz umrze, bo zamieni się miejscami z ukochaną?

 

No cóż, skoro miała być nijaka to Ci się udało. 

Świetnie :) Musiałem stworzyć taką postać, żeby móc wyjść ze strefy komfortu i przestać przenosić na postacie moją wspaniałą osobowość :P

 

Alkoholizm to nie jest taka sama cecha bohatera jak wykonywany zawód, nie ważne czy wizażystka czy treser lwów.

Masz rację, nie jest taka sama, tyle, że tutaj… jest. Zauważ, że nie poznajesz bohatera w momencie, w którym zaczyna walkę z nałogiem, lub z niego wychodzi. On po prostu wspomina, że niedawno rzucił picie i tak, to ma znaczenie fabularne. Pokazuje kontrast pomiędzy tym kim był, tym kim się stał i tym, w kogo się zmienił dzięki Ani. IMHO to uwiarygadnia postać – trzymanie się z dala od alkoholu to cecha, która wiele mówi o bohaterze, który od momentu zdobycia mocy zaczyna ciągle kalkulować co się opłaca i co może zrobić. Nie robi już żadnych głupot albo krzywych akcji pod wpływem, więc przez tyle lat udaje mu się ukrywać swój sekret – mysli trzeźwo i chłodno. To nie jest strzelba Czechowa, która ma wypalić, a raczej fundament, który ma utrzymać postawę bohatera, nie pozwalając jego życiu znów runąć.

 

Potraktowanie tematu wychodzenia z nałogu lekceważąco przeszkadza w odbiorze, bo już na samym wstępie sprawiasz, że bohater jest niewiarygodny. 

Z powyższego już pewnie wiesz, że pozwalam sobie nie zgodzić się. Ten temat nie jest potraktowany lekceważąco – tego tematu w ogóle nie ma, jest wzmiankowany, więc to wyłącznie motyw , nie temat. Do rangi tematu urósł w Twoich oczach, ponieważ oczekiwałaś rozwinięcia tej wzmianki, a tak się nie stało. Twoje oczekiwania względem zamysłu rozbiły się o faktyczny zamysł.

 

Myślę, że sztampa już byłaby lepsza. Nawet jakby to miał być artefakt znaleziony w śmieciach, to byłoby lepsze.

I tutaj znów sie nie zgodzę. To pewnie wynika z odmiennych treści, jakich szukamy w literaturze – ja wolę tajemnice, niedopowiedzenia, cały obszar wokół tekstu, podatny na kształtowanie przez interpretację odbiorcy. Ty najwyraźniej wolisz grać w otwarte karty. De gustibus i tak dalej, więc nie ma o co kruszyć kopii.

Podany przez Ciebie przykład, równie surrealistyczny, co absurdalny, to zbyt gruby kaliber na to opowiadanie. Zobacz w którą stronę skręciłby odbiór przy takim tekście: miała być skromna, melancholijna, podszyta dramatem suknia, a po takiej genezie mocy wyszłoby coś podobnego, ale posypanego cekinami absurdu, z kotylionem pseudo science-fiction na piersi i ciągnącym się za nią, utytłanym w bagnie niedorzeczności trenem. Nie sposób byłoby potraktować serio takiej kreacji, chyba, że ktoś lubi modę spod znaku WTF? ;)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

 

 

Known some call is air am

A nie jest dostatecznie zaskakujące samo to, że na końcu okazuje się, że bohater stoi przed takim wyborem? Domyślałaś się wcześniej, że to wspomnienia człowieka, który zaraz umrze, bo zamieni się miejscami z ukochaną?

Na samym początku nie, ale jak pojawił się wątek romansowy, to motyw poświęcenia przychodzi od razu na myśl. Zwłaszcza po tej wzmiance na początku, że nie może uciec, gdy jest przez kogoś trzymany. 

 

Masz rację, nie jest taka sama, tyle, że tutaj… jest. 

No z tym trudno dyskutować ;)

 

Z powyższego już pewnie wiesz, że pozwalam sobie nie zgodzić się. Ten temat nie jest potraktowany lekceważąco – tego tematu w ogóle nie ma, jest wzmiankowany, więc to wyłącznie motyw , nie temat. Do rangi tematu urósł w Twoich oczach, ponieważ oczekiwałaś rozwinięcia tej wzmianki, a tak się nie stało. Twoje oczekiwania względem zamysłu rozbiły się o faktyczny zamysł.

Nie sądzę, aby temat urósł. Po prostu bezdomny, który od tak postanawia zerwać z nałogiem bez żadnego bodźca, mnie nie przekonuje. Nie mówię, że co drugi akapit powinna być jakaś wzmianka o tym, jak walczy z pokusą, ale jego ulubioną rozrywką jest chodzenie po klubach, co dla byłego alkoholika na pewno byłoby wyzwaniem. 

I tutaj znów sie nie zgodzę. To pewnie wynika z odmiennych treści, jakich szukamy w literaturze – ja wolę tajemnice, niedopowiedzenia, cały obszar wokół tekstu, podatny na kształtowanie przez interpretację odbiorcy. Ty najwyraźniej wolisz grać w otwarte karty. De gustibus i tak dalej, więc nie ma o co kruszyć kopii.

Trochę nadinterpretujesz, twierdząc, że wiesz czego szukam w literaturze. 

 

Podany przez Ciebie przykład, równie surrealistyczny, co absurdalny, to zbyt gruby kaliber na to opowiadanie. Zobacz w którą stronę skręciłby odbiór przy takim tekście: miała być skromna, melancholijna, podszyta dramatem suknia, a po takiej genezie mocy wyszłoby coś podobnego, ale posypanego cekinami absurdu, z kotylionem pseudo science-fiction na piersi i ciągnącym się za nią, utytłanym w bagnie niedorzeczności trenem. Nie sposób byłoby potraktować serio takiej kreacji, chyba, że ktoś lubi modę spod znaku WTF? ;)

Tak, jest to przykład absurdalny, ale pokazuje jedynie, że jest nieograniczona ilość możliwości. Wybrałeś rozwiązanie, w którym magiczna moc pojawia się znikąd, argumentując, że inne wyjścia byłyby sztampowe, a ja twierdzę, że to nie są jedyne opcje. Myślę, że trochę poszedłeś na łatwiznę i tyle, ale masz do tego prawo, bo to przecież Twoje opowiadanie, ja tu tylko czytam ;)

 

Po prostu bezdomny, który od tak postanawia zerwać z nałogiem bez żadnego bodźca, mnie nie przekonuje.

Ta wzmianka nie zawiera żadnej informacji o jakimkolwiek bodźcu, bo i byłby to element własnie zbędny. Ale może jakiś był, a może jednak nie było. To już można sobie dopowiedzieć, według własnego widzimisię. Znam kilku bezdomnych, którzy nie piją – jednemu często kupuję coś do jedzenia albo fajki, znam też kilku alkoholików, którzy przestali pić (nie wiem czemu, czy był jakiś bodziec, ale to ich sprawa, więc nie dopytywałem). I tutaj jest tak samo, bohater wspomina, że przestał pić i… tyle. Nie ma sensu doszukiwać się podłoża tej decyzji, bo to nie jest ważne. Co zaś do klubingu, który uprawia, to uprawia go już po tym, jak zyskał moc – a z wielka moca przychodzi wielka odpowiedzialność, że tak zasunę cytatem ze spider mana. On już ma inne priorytety, wie, że ta moc to szansa i nie chce tego zepsuć – na początku chce się dobrze bawić, żyć lepiej i pozwalać sobie na więcej, ale jest świadom, że to szybko można zawalić. Skąd wie? Bo był alkoholikiem i rozumie, że brak umiaru może doprowadzić do katastrofy. Dlatego ten motyw jest wzmiankowany, ale nie jest ważne, że był alkoholikiem, ale że rozumie konsekwencje i musi się pilnować. Nuff said :)

 

Trochę nadinterpretujesz, twierdząc, że wiesz czego szukam w literaturze. 

Raczej ekstrapoluję, na podstawie Twoich komentarzy tutaj i pod Twoim opowiadaniem. Jesli chybiłem, to wybacz, to tylko domysły, nie próbuję Ci wcisnąć w brzuch żadnego dziecka.

 

Tak, jest to przykład absurdalny, ale pokazuje jedynie, że jest nieograniczona ilość możliwości.

Nie nieograniczona. Jedną z możliwości jest po prostu pojawienie się tej mocy i tak się dzieje. A co do tych nieograniczonych, to proszę, podaj mi jakąś sensowną, nie ograną juz do bólu, pasująca do reszty klimatu opowiadania, wtedy uznam argument ;)

 

Myślę, że trochę poszedłeś na łatwiznę i tyle

Przyznaję, że może to tak wyglądać. Tyle że niewybranie żadnej drogi tez jest wyborem i niekoniecznie wyborem najłatwiejszym. Wprowadzenie jakiegokolwiek wyjaśnienia implikowałoby albo rozwinięcie tego wyjaśnienia i wyeksponowanie go gdzieś później, a tego nie chcialem, bo nie taki był zamysł, albo musiałbym to wyjasnienie potraktować po macoszemu i porzucić, co znów sprawiłoby, że w tekście pojawiłby się element w zasadzie zbędny, mający tylko jeden cel. Wolałem więc bez ;)

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Hej,

Co zaś do klubingu, który uprawia, to uprawia go już po tym, jak zyskał moc – a z wielka moca przychodzi wielka odpowiedzialność, że tak zasunę cytatem ze spider mana.

No tym cytatem ze spidermana to mnie przekonałeś. Nie śmiem już dalej dyskutować ;). A tak na poważnie to jestem skłonna tę Twoją koncepcję uznać i jest to nawet logiczne.

Nie nieograniczona. Jedną z możliwości jest po prostu pojawienie się tej mocy i tak się dzieje. A co do tych nieograniczonych, to proszę, podaj mi jakąś sensowną, nie ograną juz do bólu, pasująca do reszty klimatu opowiadania, wtedy uznam argument ;)

Myślę, że nic co zaproponuję Cię nie przekona, bo tak już jest, że wizja autora jest jedyna w swoim rodzaju. Gdyby to było moje opowiadanie, to pewnie pokusiłabym się o jakąś scenę, w której bohater przypadkiem pomaga tajemniczej postaci i w ramach wdzięczności otrzymuje tę moc. Czy byłoby to lepsze? Trudno powiedzieć, byłoby inne i tyle. 

Przyznaję, że może to tak wyglądać. Tyle że niewybranie żadnej drogi tez jest wyborem i niekoniecznie wyborem najłatwiejszym. Wprowadzenie jakiegokolwiek wyjaśnienia implikowałoby albo rozwinięcie tego wyjaśnienia i wyeksponowanie go gdzieś później, a tego nie chcialem, bo nie taki był zamysł, albo musiałbym to wyjasnienie potraktować po macoszemu i porzucić, co znów sprawiłoby, że w tekście pojawiłby się element w zasadzie zbędny, mający tylko jeden cel. Wolałem więc bez ;)

I z tym się właściwie zgodzę, bo skoro chciałeś się skupić na samych ostatnich chwilach życia bohatera i jego uczuciu do Ani, to racja, że każdy dodatkowy wątek rozmyłby ten efekt. 

 

Powiem Ci, że fajnie się z Tobą dyskutuje i żeby było jasne opowiadanie uważam za całkiem dobre, pomimo tych paru kwestii, które mi trochę zgrzytnęły.

Czy byłoby to lepsze? Trudno powiedzieć, byłoby inne i tyle. 

O, to, to :) Każdy z nas ma swoje wizje, swoją wrażliwość, rzeczy które go ruszają i te, których szuka w literaturze. I choć wiem, że gusta są różne i wszystkim nie dogodzę, to trzymam się swojego, jednak z przyjemnością poznaję czyjeś zapatrywania :)

 

Powiem Ci, że fajnie się z Tobą dyskutuje

To pewnie przez tę wspaniałą osobowość ;) A tak na serio, to mnie również dobrze się z Tobą dyskutuje. Zresztą sporo tutaj osób, z którymi fajnie się dyskutuje, mam więc nadzieję, że zabawisz tutaj na dłużej, żebyśmy mogli sobie jeszcze podyskutować, może nawet w szerszym gronie :)

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Fajne :) (na lic. Anet)

Dzięki za odwiedziny i komentarz :)

Known some call is air am

Nie porwało mnie. Ale czytało się przyjemnie :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet :)

Known some call is air am

Myślałeś, że masz spokój, co? ^^

 mogłem określić mianem fajnego gościa

Trochę to wysilone, to "określanie mianem".

 nie utrzymywały kontaktu od kiedy wyjechały

Nie utrzymywały kontaktu, od kiedy wyjechały.

 Reszta, jaka została

Która!

 żebym kupił sobie coś

Szyk: żebym sobie kupił coś.

 Świeć panie nad jego duszą.

Wołacz: Świeć, Panie, nad jego duszą.

 w filmie moralizującym o tym, że pieniądze to nie wszystko

Hmmmmmmmm.

Zaprzątać sobie głowę jego problemami.

Hmmmmmmmmmmmmm. Zaprzątanie sobie głowy zwykle widzi się zaprzeczone.

 na równie zdziwionego co ja

Na równie zdziwionego, jak ja. Nie wprowadzałabym tego imiesłowem, ale nie jest to błąd.

 nie słyszałem dokładnie co

Nie słyszałem dokładnie, co.

 ponieważ porwałem łapczywie banknoty

Przedłużone, aliterujące, "łapczywie" zbędne i wytrąca z rytmu.

 później zwykłem nazywać mocą

Wibbly-wobbly, timey-wimey.

 Nie wiem skąd się wzięła

Nie wiem, skąd się wzięła.

 żeby zastanawiać się nad tym co ich spotyka

Żeby się zastanawiać nad tym, co ich spotyka.

 przeczące logice

Logice w zasadzie nie przeczy. Zamieniają się miejscami, nie są obaj naraz w jednym, tak? I to nawet nie ciałami, tylko miejscem w przestrzeni? Więc nie ma problemu logicznego, choć fizyczny oczywiście jest.

 Abrakadabra

Supozycję materialną zaznaczamy cudzysłowem, nie dużą literą.

 Ci drudzy byli mi bardziej bliscy, ponieważ sam się do nich zaliczałem.

Troszkę łopata.

 widywał jak

Widywał, jak.

 Wtedy mnie to zaciekawiło, jednak szybko zapomniałem o tamtej rozmowie.

"Jednak" jest za wysokie.

 kombinowałem jak

Kombinowałem, jak.

 klekoczą metalicznie, pchanymi po nierównościach asfaltu wózkami

Nie dawałabym tu przecinka.

umierałem ze strachu oraz niepewności

Strach jest mocniejszy. Stawiając niepewność za nim, stwarzasz efekt komiczny.

 Przez głowę przelatywały mi myśli

Zbędne, mowa pozornie zależna rządzi ;)

 Czy zdołam użyć mocy, będąc trzymanym przez kogoś innego?

Zdanie tak wyoblone, że nienaturalne. Kto tak mówi?

że nie przetestowałem wcześniej takiej ewentualności

Jak wyżej.

Byłem jednak dostatecznie zdeterminowany aby zaryzykować.

I tu: Byłem jednak zdecydowany zaryzykować.

 zanim osłupiali koledzy mojej ofiary zdążyli zareagować spojrzałem ku przelotówce

Zanim osłupiali koledzy mojej ofiary zdążyli zareagować, spojrzałem ku przelotówce.

 równie zdezorientowany jak jego kumple

Równie zdezorientowany, jak jego kumple.

 Narobiłem sobie kontaktów

Hmm. Ponadto – a monitoringu tam nigdzie nie ma?

 aparycji bliższej zabiedzonemu szympansowi

Bliższej szympansowi niż?

 skrzętnie ukrywając niedobory

Człowiek może coś zrobić skrzętnie, ale garnitur chyba nie.

 roszczeniowe bardziej niż rozkapryszone księżniczki

Hmm.

 nudziły mnie swoją płytką osobowością

Zabrzmiało to jak pismo kobiece…

 Była ubrana ładnie, lecz jej strój diametralnie odbiegał od tego, co miały na sobie jej towarzyszki.

To trochę też.

 z piersiami ledwie ujarzmianymi przez zbyt obcisłe sukienki

Hmmm…

 zażenowana ich zachowaniem

Aliteracja.

 zwracającym uwagę pozostałych gości lokalu

Domyśliłam się. Uważaj z tymi łopatami.

 Tak, wiem, to cholernie pretensjonalne, ale tak właśnie wtedy pomyślałem.

Lampshade. No, weź :P

 czekając na moment, w którym dziewczyna zostanie sama

Rozwlekasz: czekając, aż dziewczyna zostanie sama.

 miała pewność, że będzie się źle bawić

Hmm.

 Tak, jak powinno to wyglądać.

Szyk: Tak, jak to powinno wyglądać.

 Niezależnie jednak od tego

Hmmmmmmmmmmm.

budziłem się, pełen strachu

Ten przecinek… sama nie wiem.

 Ograny schemat, wiem, jednak on naprawdę ma swój niepowtarzalny klimat.

Hmmm.

 Z każdą minutą mojego nie do końca składnego monologu, bałem

Tu bez przecinka.

 kiedy skończyłem Ania patrzyła

Kiedy skończyłem, Ania patrzyła.

 Nie wiedziała o co mi chodzi

Nie wiedziała, o co mi chodzi.

 Wróciła po kilku godzinach, zastając

Anglicyzm.

 Nie interesowało jej skąd się wzięła

Nie interesowało jej, skąd się wzięła.

 uświadamiając ukochaną

Nie brzmi to dobrze.

 Z tego co miałem udało się

Z tego, co miałem, udało się.

 aura była wyjątkowa

Aura? Nie przesadzasz?

 do jakiej przyzwyczaiło

Może raczej: do której.

 nasz najnowszy zakup motoryzacyjny, jakim był kabriolet

Przedłużone: nasz najnowszy zakup motoryzacyjny, kabriolet.

 już za tydzień jest nasz

"Jest" zbędne.

 wyprzedzający bez wyobraźni kolumnę samochodów wlekących się za jadącym

Trochę dużo tych imiesłowów.

 Przerażonym wzrokiem

Antropomorfizm.

 opuścić jest je łatwiej

Hmm.

 zamiast ignorować jego istnienie

Angielskawe i zbędne.

 W jej oczach były prośba o ratunek oraz panika.

Hmm. Powiedziałabym, że przedłużasz, ale…

 Jestem ciekaw co widzi

Jestem ciekaw, co widzi.

 oddzieleni jedynie wypełnioną wodą przestrzenią

Hmm.

 jej wzrok się zmienia

Spojrzenie.

 brak już tlenu

Wycięłabym "już".

 

 

Oooo… ładne, porządnie napisane i satysfakcjonujące, tylko… o tym za chwilkę.

Trochę zbyt okrągłymi zdaniami wyraża się Twój bohater. Ale z drugiej strony, bieda – to nie znaczy chamstwo ;) a on się z niej wyrwał i może chce to podkreślić. Tylko na początku trochę to nie gra. Poza tym nie mam zastrzeżeń do stylu. Konstrukcja jest elegancka, logiczna. Całość ani odrobinę dłuższa, niż trzeba. Porządnie to odrobiłeś.

W sumie jedyne moje zastrzeżenie jest natury filozoficzno – etycznej. I nie, nie chodzi mi o to, że bohater kradł, że ukochana przeszła nad tym do porządku dziennego i bez sprzeciwu korzystała z owoców tej kradzieży. Rozprawienie się z tym problemem zajęłoby Ci dwa razy tyle pisaniny, i nie wiem, czy Cię on w ogóle interesował. Nie musiał przecież.

Pytanie brzmi: czy on umiera z miłości do Ani, czy z nienawiści do siebie? A jeśli z nienawiści, to dlaczego siebie nienawidzi? Odpowiesz, że opisałeś przyczyny wystarczająco szczegółowo, a ja powiem – dobrze. Opisałeś. I może miłość do Ani, śmierć za nią odczuwa jako oczyszczenie, zbawienie (a może jako potwierdzenie, że ta miłość jest prawdziwa, oczywiście). Ale… mam tu problem. Wybacz nawiązanie do ostatnich wydarzeń, unikam ich, jak mogę, ale eksperymentu Filippy Foot ze skrzypkiem pewnie nie znasz, a właśnie przy omawianiu tego eksperymentu na zajęciach z etyki zdałam sobie sprawę z istnienia problemu w zbiorowej świadomości. I mam zamiar o tym napisać, choć pewnie nie w tym roku (królestwo za TARDIS!). Otóż: dlaczego skrzypek, poeta, lekarz et caetera ma bardziej zasługiwać na życie, niż ktoś inny? A alkoholik, sierota, schizofrenik, kaleka – mniej?

Nie mówię tu o karze śmierci, która zahacza o to zagadnienie (dosyć dużym hakiem), ale tak w ogóle. Jakie jest kryterium wartości ludzkiego życia? I dlaczego ma nim być (bo tak chyba twierdzą Foot et consortes) jego pożyteczność? Pożyteczność dla kogo? Czy skrzypek jest pożyteczny dla ogółu? Czy chodzi o jakąś ekonomię, zużywanie jak najmniejszej ilości zasobów i cudzego czasu, a dawanie jak największej ilości produktów? Jakich produktów? Czy może o estetykę? Nie wiem.

Może grzebię tutaj za czekoladą, której do ciasta nie dorzuciłeś…

 Nie chce mi się wierzyć w taką przemianę bohatera pod wpływem Wielkiej Miłości Od Pierwszego Wejrzenia

Niee, on się już wcześniej zmienił. A przynajmniej zaczął. Ania jest dla niego symbolem czegoś Lepszego, chyba.

I od lat obserwuję, że takie historie to nie wyssane z palca bzdety, ale, że one są częścią życia, które toczy się obok mnie, a czasem nawet przy moim udziale.

But the modern thing that I mean carries with it quite a different implication. It implies not that the fruit is sometimes rotten, but that the root is always rotten; and the further that feeling goes, the more it works backwards to the rottenness in the very roots of the tree of life.

G.K. Chesterton, “On the Touchy Realist”.

A czemu tak jest? Może temu, że większość ludzi nie przeżywa takich historii i nie potrafi ich sobie wyobrazić? A może to przesyt z winy Hollywood? Nie wiem.

Żyję w ułudzie? Niech będzie. Zapytam jednak: gdzie Wy żyjecie?

Ja chyba na Księżycu :)

 Cały czas szukam tej konwencji, która mi najbardziej siądzie.

A czy to musi być jedna konwencja? :)

 Miałem sporo wątpliwości co do tego układu. Czy nie będzie męczył, czy będzie spójny z historią i zaakcentuje te fragmenty, na których zależało mnie, wchodzącemu w skórę bohatera.

Nie męczy ani trochę, jest kryształowo przejrzysty.

 Może nie zwracam na to uwagi, ale jeszcze w realu nie widziałam miłości od pierwszego wejrzenia.

Ja też nie. Ale nie widziałam także alpaki, milionera ani żeby mój brat mył okna :)

Poza tym gdyby przenosiła się sama świadomość, wtedy bohater nie mógłby zrobić tego numeru z gotówką z supermarketu.

Właśnie.

 Nic sobą nie reprezentuje. W jaki sposób zmieniła głównego bohatera? Sama jego miłość do niej wystarczyła, że się zmienił?

A dlaczego nie? Miałam w szkole kolegę, którego matka wsławiła się między innymi genialną uwagą, że "pani M. nie nauczyła go angielskiego". Pani M. nie może nikogo nauczyć angielskiego, i to nie jest jej ocena jako nauczycielki. Nie można nikogo niczego nauczyć, nie można nikogo zmienić bez jego udziału. Ania może tu być najwyżej katalizatorem. Podpowiadać drogę, ale nie ciągnąć. Gdyby ciągnęła, wtedy wyczułabym szczura. Więc musisz wybrać, OS, danka albo ja :D

 Z jakiegoś powodu ta zmiana (równie duża jak ta z opowiadania) nikogo nie dziwi, bo łatwiej jest ludziom uwierzyć w to, że ktoś się zeszmacił, niż w to, że stał się kimś lepszym.

Ano, łatwiej. Bo też łatwiej spaść, niż się wdrapać. A może po prostu…

Człowiek potrafi strasznie wybrzydzać w kwestii spełnienia marzeń ;)

 Ania, była charakteryzowana przez niego

Uhm.

 co wcale – wg mnie – jej nie ubliża. Kiedyś pewna dziewczyna naskoczyła na mnie, że jej przytrzymałem otwarte drzwi :D Że ona nie potrzebuje łaski facetów i da sobie z drzwiami radę :D

Bo nie ubliża, ale naucz taką, że męskie szowinistyczne świnie tylko czekają, żeby ją zniewolić, i takie są skutki ;)

 Zapytajcie na początek sami siebie, czy wspominalibyście rzeczy złe i niefajne z Waszego życia, gdybyście mieli świadomość bliskiej i niechybnej śmierci?

Gdybyśmy wszystko wspominali, jak było, nie wyszlibyśmy poza podstawówkę :)

 czy nie rozmyłyby głównego clou tego opowiadania

Może, może. Nie wiem, czy przedłużanie go i rozbudowywanie miałoby sens, szczerze mówiąc, właśnie dlatego, że motyw jest jeden i dość prosty oraz jednoznaczny.

A kiedy nie chcesz niczego powiedzieć, to wody nabierasz w usta, czy do ust?

"Nabieranie wody w usta" to idiom, one bywają archaiczne pod względem gramatyki ("Mądrej głowie dość dwie słowie" przechowało nieużywaną już liczbę podwójną).

 bo normalnie nie pamiętamy całych rozmów

Ja pamiętam strzępki! Czasem mocno oderwane ^^

 Wspomnienia rzadko potrafią przywołać emocje, jakie czuliśmy we wspominanym czasie.

Uch, weźcie tego Husserla, gdzie nie wejdę, musi być Husserl XD

 Właściwie jedyne, czego mogę się czepnąć, i co jest w Twoim opku dodatkowym elementem fantastycznym, to fakt, że mu się skarbówka do tyłka nie dobrała ;)

Tjaa… oni po trzech latach do człowieka docierają XD

Zastanów się, czy gdybym napisał, że gość był kiedyś treserem lwów w cyrku, ale rzucił tę robotę, to też chciałabyś aby ten fakt miał wpływ na ostateczną fabułę?

A czemu nie? XD

 Ale jak mi podrzucisz jakiś oryginalny pomysł na to, co mogło zapoczątkować pojaiwenie się mocy, uznam Twoje obiekcje i pokajam się, że olałem ten motyw ;)

Wiesz, z dwojga złego wolę moc niewyjaśnioną od wydumanego planu leśnych duszków, które chciały, żeby protagonista za dwadzieścia lat zjednoczył krainę magii… ;)

 Można by to nawet połączyć z alkoholizmem. Powiedzmy, że pewnej nocy nasz bohater, nawalony jak stodoła, spotkał dwóch gości w garniturach, którzy mieli końskie łby zamiast głów i ogony wyglądające jak trzygłowe węże. Zawzięcie się o coś kłócili i jeden wciągnął spluwę, po czym zastrzelił drugiego, ale nie tak zwyczajnie. Ten drugi zamienił się w szklaną rzeźbę, a potem eksplodował. Pierwszy otwiera portal i znika. Nasz ledwie trzymający się na nogach bohater podchodzi bliżej i kaleczy się fragmentem szkła, zdobywając w ten sposób magiczną moc z czego długo nie zdaje sobie sprawy. To od razu daje też powód, żeby wytrzeźwiał, bo oczywiście całe zajście uważa za majaki.

Ale to jest materiał na zupełnie inny tekst. Zupełnie inny. Może fajny. Tylko zupełnie inny.

 powiem Ci, że osobiście wolałabym zakończenie, w którym jednak zwiewa i pozwala jej utonąć, to byłoby przynajmniej zaskakujące

Nie, nie byłoby. Dla mnie zepsułoby tekst, bo nie byłoby nawet porażką, tylko przekreśleniem wszystkiego, co bohater usiłował zrobić. Odebrałoby mu sens. Mnie by wkurzyło, poczułabym się olana przez złośliwego autora.

 Pokazuje kontrast pomiędzy tym kim był, tym kim się stał i tym, w kogo się zmienił dzięki Ani. IMHO to uwiarygadnia postać – trzymanie się z dala od alkoholu to cecha, która wiele mówi o bohaterze, który od momentu zdobycia mocy zaczyna ciągle kalkulować co się opłaca i co może zrobić.

Hmm. To ma sens.

 Twoje oczekiwania względem zamysłu rozbiły się o faktyczny zamysł.

I dlatego do tekstów należy podchodzić bez przedzałożeń (co jest niemożliwe…) z minimum przedzałożeń.

 Zwłaszcza po tej wzmiance na początku, że nie może uciec, gdy jest przez kogoś trzymany.

Hmm. W sumie nie zwróciłam na to większej uwagi, a przecież ma pewien wydźwięk symboliczny…

 którym magiczna moc pojawia się znikąd, argumentując, że inne wyjścia byłyby sztampowe, a ja twierdzę, że to nie są jedyne opcje

Zaraz, zaraz, wtrąca logik: "Inne" dopełnia uniwersum (tj. zastosowane rozwiązanie + wszystkie inne rozwiązania = wszystkie możliwe rozwiązania). To jak to mogą nie być "jedyne opcje"? Jasne, jest tych innych dużo, ale chyba przeliczalna liczba.

 Wprowadzenie jakiegokolwiek wyjaśnienia implikowałoby albo rozwinięcie tego wyjaśnienia i wyeksponowanie go gdzieś później, a tego nie chcialem, bo nie taki był zamysł, albo musiałbym to wyjasnienie potraktować po macoszemu i porzucić, co znów sprawiłoby, że w tekście pojawiłby się element w zasadzie zbędny, mający tylko jeden cel

Ano.

 scenę, w której bohater przypadkiem pomaga tajemniczej postaci i w ramach wdzięczności otrzymuje tę moc. Czy byłoby to lepsze? Trudno powiedzieć, byłoby inne i tyle

Miałoby jednak trochę handlową wymowę. Nie zawsze dostajemy to, na co zasłużyliśmy.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie dało rady tam, to jesteś tutaj :) Cześć raz jeszcze, Tarnino :)

 

Za łapankę i pokazanie baboli dziękuję bardzo, poprawki naniosę, kiedy będę miał spokojniej w życiu, co niestety nie zapowiada się za szybko, ale na usunięcie potknięć chwilę chyba znajdę w okolicach weekendu.

 

Pytanie brzmi: czy on umiera z miłości do Ani, czy z nienawiści do siebie? A jeśli z nienawiści, to dlaczego siebie nienawidzi? Odpowiesz, że opisałeś przyczyny wystarczająco szczegółowo, a ja powiem – dobrze. Opisałeś. I może miłość do Ani, śmierć za nią odczuwa jako oczyszczenie, zbawienie (a może jako potwierdzenie, że ta miłość jest prawdziwa, oczywiście). Ale… mam tu problem.

W zamyśle, to właśnie taki akt oczyszczenia – oddać życie za kogoś, kogo się kocha, a jednocześnie uważa za bardziej wartościowego od siebie. Czy on odczuwa względem siebie nienawiść? Chyba nie. To raczej rozczarowanie sobą, takim, jakim był kiedyś, zanim wyrwanie z biedy dało mu nowy start. Gdyby nie te złe rzeczy, ktore robił, nie wyrwałby się z dołów społecznych i on zdaje sobie z tego sprawę. A jednocześnie odczuwa wstyd z powodu tego, co robił.

 

Nie mówię tu o karze śmierci, która zahacza o to zagadnienie (dosyć dużym hakiem), ale tak w ogóle. Jakie jest kryterium wartości ludzkiego życia? I dlaczego ma nim być (bo tak chyba twierdzą Foot et consortes) jego pożyteczność? Pożyteczność dla kogo? Czy skrzypek jest pożyteczny dla ogółu? Czy chodzi o jakąś ekonomię, zużywanie jak najmniejszej ilości zasobów i cudzego czasu, a dawanie jak największej ilości produktów? Jakich produktów? Czy może o estetykę? Nie wiem.

Tego rzeczywiście tutaj nie dorzuciłem. Ale skoro pytasz o kryteria przydatności człowieka, to odpowiem ja, tak jak to widzę. To może zabrzmi trochę chamsko i obcesowo, ale są ludzie, których uważam za społeczne pasożyty. To ludzie, którzy oczekują od innych czegoś, są roszczeniowi i są z tego, jeśli nie dumni i zadowoleni, to przynajmniej nie odczuwają z tego powodu wstydu.

Podałaś przykłady alkoholika, sieroty, kaleki, schizofrenika, więc po kolei: sierota jest sierotą nie przez własny wybór lub popełniane błędy, schizofrenik jest chory – to w moich oczach nie czyni ich gorszymi. Podobnie z kaleką, jego kalectwo nie czyni go gorszym. Alkoholik to już inna para kaloszy dla mnie, bo do alkoholizmu coś musiało człowieka doprowadzić, to mogła być głupota, podatność, problemy osobiste etc. i to również nie skreśla człowieka w moich oczach.

Więc kim jest społeczny pasożyt? Dla mnie to małżeństwo zyjące z zasiłków, chlejące piwsko pod blokiem i traktujące swoje dzieci, jakby były przeszkodą; to cwaniaczek, który kombinuje, wiecznie siedząc na L4 i dostając pieniądze za nic, bo ma taką możliwość; to nuworysz, który dorobił się na swoim biznesie, bo pracowników traktuje jak śmieci; to złodziej żerujący na uczciwych ludziach. Oczywiście każdy przypadek rozpatruję indywidualnie, ale są pewne zachowania, które nie tylko mnie mierżą, ale powodują mój czynny sprzeciw, co z wiekiem staje się coraz częstsze i od pewnego czasu ludzie, którzy dobrze mnie znają, mówią mi, że jestem nerwowy i zgorzkniały. Staram się żyć uczciwie, na własny rachunek, za to co uczciwie zarobię, nie robić nikomu krzywdy i nie sprawiać przykrości, jeśli nie ma takiej potrzeby. Żyjąc w ten sposób, uznaję, co jest oczywiście egoistyczne, że moje zachowanie jest wzorcowe i od innych wymagam, że chociaż będą chcieli zrozumieć mój punkt widzenia i go uszanować. Jesli ktoś potrzebuje pomocy, a ja mam czas – pomagam (dlatego nie mam wiecznie czasu). Osoby, które uważam za społeczne pasozyty nie pomagają, nie patrzą na innych, czy ich nie krzywdzą, nie chcą się zmienić, bo uważają, że ich sposób życia jest dobry, nawet jeśli krzywdzą innych ludzi. Czy moje podejście jest dobre? Pewnie nie, bo widzę, że dobrego podejścia, które satysfakcjonowałoby wszystkich, nie ma. Ale to jest moje, może nieetyczne, może nieprzystające do codziennego życia, może głupie, ale jednak moje, podejście do kwestii, którą poruszyłaś.

 

A czemu tak jest? Może temu, że większość ludzi nie przeżywa takich historii i nie potrafi ich sobie wyobrazić? A może to przesyt z winy Hollywood? Nie wiem.

Wydaje mi się, że to też sprawa środowisk, w jakich człowiek się porusza. Przez ostatnie kilkanaście lat zaliczyłem wiele różnych środowisk, nierzadko od siebie bardzo odległych, i to, co widywałem (widuję) w jednym, w drugim się nie zdarza, w trzecim rzadko, a w czwartym potrafi być regułą. Jakiś rok z hakiem temu z żoną doprowadziliśmy do poznania się dwóch samotnych osób, z dwóch różnych środowisk – dziś mają dziecko i planują wspólne życie. W tym procesie zaznajamiania się brałem czynny udział i widziałem na żywo jak ta relacja szybko rozwija się w kierunku, w którym teraz zmierza pewnie. Ale podobnych historii tez trochę słyszałem, albo byłem gdzieś z boku, poza nimi, ale dostatecznie blisko, żeby je zauważyć. Jeśli ktoś w takie rzeczy nie wierzy, to jego sprawa, ale to naprawdę nie jest kwestia wiary, tylko uważnego rozejrzenia się wokół, bo skoro ja dostaję pod oczy twarde dane, przykłady, to znaczy, że to chyba nie są jakieś niesamowite wyjątkowe historie, które zdarzają sie tylko na kartach powieści lub na ekranach.

 

A czy to musi być jedna konwencja? :)

Nie musi. Ale ostatnio się przekonałem, że horror jakoś mi nie leży :)

 

Więc musisz wybrać, OS, danka albo ja :D

Nie znam żadnej Danki, więc wybieram Ciebie :D Ale to nie jedyny powód… ;)

 

Uch, weźcie tego Husserla, gdzie nie wejdę, musi być Husserl XD

To nieintencjonalny akt Husserlyzmu :P

 

Dziękuję za odwiedziny, Tarnino. Zawsze gdy widzę komentarz od Ciebie, mam ochotę nie klikac tej gwiazdki. To nielogiczne jak jasna cholera, bo jest taki moment, w którym wolałbym nie czytać Twojego komentarza, w obawie o moje własne poczucie wartości :) Ale potem mi przechodzi, bo Twoje komentarze są najbardziej wnikliwe i pokazują w sposób surowy, bez owijania w bawełne, co jest źle, gdzie jeszcze popracować, a to jedna z najwiekszych wartości forum. Jeśli w tym tekście widzisz jakąś poprawę w mojej pisaninie, a tak odbieram Twój komentarz, to ja się cholernie cieszę :) (Widzisz więc, że to naprawdę nielogiczne, że boję się klikać tej gwiazdki ;))

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

 Pewnie nie, bo widzę, że dobrego podejścia, które satysfakcjonowałoby wszystkich, nie ma. Ale to jest moje, może nieetyczne, może nieprzystające do codziennego życia, może głupie, ale jednak moje, podejście do kwestii, którą poruszyłaś.

Jest to w zasadzie podejście zdroworozsądkowe, problem nie na tym polega. Ale to materiał na dłuższą rozmowę przy napojach o dużej liczbie gradusów :)

 Wydaje mi się, że to też sprawa środowisk, w jakich człowiek się porusza.

Bardzo możliwe. Ale nie zapominajmy o Pollyannie, która to książka wywołuje cukrzycę ;) a chyba był i film.

 Nie znam żadnej Danki, więc wybieram Ciebie :D Ale to nie jedyny powód… ;)

 To nieintencjonalny akt Husserlyzmu :P

Wrrrrr… :P

 To nielogiczne jak jasna cholera, bo jest taki moment, w którym wolałbym nie czytać Twojego komentarza, w obawie o moje własne poczucie wartości :)

Też tak mam XD

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Autorze, miś zwabiony rano złotą gwiazdką przy komentarzu od Tarniny, licząc na ciekawe gify, przeczytał powtórnie Twój tekst z przyjemnością. Ponadto, chociaż zwykle tego nie robi, przeczytał wszystkie komentarze. Ciekawa dyskusja. Miś zgadza się w pełni z Twoimi odpowiedziami. Dziwi się wypowiedziom oceniającym ujemnie treść opowiadania, wiarygodność itp. Cieszy się, że tekst już jest w bibliotece i nie kurzy się, lecz ciągle jest czytany. smiley

Jest to w zasadzie podejście zdroworozsądkowe, problem nie na tym polega. Ale to materiał na dłuższą rozmowę przy napojach o dużej liczbie gradusów :)

Jak kiedyś będę w Twoich okolicach, to możemy się ugadać na picie napojów ze sfermentowanych owoców ;)

 

Bardzo możliwe. Ale nie zapominajmy o Pollyannie, która to książka wywołuje cukrzycę ;) a chyba był i film.

Był. Widziałem ten z 1960 roku, kiedy byłem dzieckiem. Do dziś źle mi się kojarzy.

 

Też tak mam XD

heart

 

@Koala

 

Dzięki za ponowne odwiedziny i cieszę się, że zgadza się miś z moimi odpowiedziami :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Zostałem tu przygnany reklamą od bruce i słusznie!

Samotne życie kopalnianego emeryta, z którym własne dzieci nie utrzymywały kontaktu od kiedy wyjechały za granicę, w zamian za historie dwudziestoparoletniego cwaniaczka, wyrzuconego z sierocińca po osiągnięciu pełnoletniości, mieszkającego na ulicy i walczącego o prawo do życia w zobojętniałym społeczeństwie.

Dobre! Natomiast ułamkowolinijkowe akapity poniżej wydają mi się nie mieć uzasadnienia.

Naprzeciw ławeczki, na której kończyłem mój wykwintny posiłek, stał bank. Ten z pomarańczowymi akcentami, reklamowany w telewizji przez byłego aktora, który kilka lat wcześniej zagrał w filmie moralizującym o tym, że pieniądze to nie wszystko.

Rozumiem zamysł, ale nie umiem znaleźć celu, bo i tak wiadomo, o co chodzi. Użycie omówień ma sens, jeśli chcesz zapewnić sobie “ostrożność procesową” albo zagwarantowanie wpływów z reklam, ale po co tu.

Wysiadł z niego japiszon w gajerze, podszedł do bankomatu raźnym krokiem nuworysza i zaczął klikać na pinpadzie, zerkając przez ramię, czy ktoś nie próbuje dojrzeć kolejności wklepywanych cyferek.

Człowiek, który się dorobił, chodzi inaczej niż taki, który dostał majątek po wujku? W tym miejscu zacząłem się zastanawiać – niepotrzebnie.

[…] Powiedzieć Abrakadabra i przestać się martwić.

Abrakadabra.

Tu chyba “–” na początku linii, bo kwestia wypowiedziana ustami, albo inaczej, jeśli zaklęcie myślą.

 

Tu jest problem, a może raczej zagadnienie fabularne, czy ta zamiana jest na chwilę i jakoś sama się odwraca, czy coś zupełnie innego.

Jest i drugie.

Nie zrozumiałem :-(

Podejrzewałbym kogoś innego (szczególnie w becie), że zdanie się urwało (albo i cały akapit).

 

Pojawia się czwarte.

Zaczyna brzmieć jak numeracja sekcji opowiadania: “dostojny Teofilu, a to czwarte, co chciałem Ci powiedzieć, jak wyznałem prawdę Annie”. ;-)

Abrakadabra.

Teraz to Ania była w wodzie, a ja siedziałem na krześle, wpatrzony w zaskoczoną twarz ukochanej.

Abrakadabra.

Dopiero w tym miejscu widać jak to działa (zapis dialogu/zapis myśli?). Przeskok w obie strony jest kontrolowany zaklęciem. Dlaczego pan bezdomny (w takim razie) nie pozostał w ciele pierwszego nuworysza, potem nie przeskoczył w ciało prezydenta (why not?) a dalej nie wiem…

 

Świetny plot-twist i na końcu już jest kwestia dialogowa:

Wybacz mi, Aniu. Tym razem cię nie posłucham i będzie po mojemu. Decyzja została podjęta, a nam brak już tlenu na jej nieme roztrząsanie.

Otwieram usta.

– Abrakadabra.

 

Gdzie akurat wypowiedzenie zaklęcia myślą bardziej by pasowało :-)

Dalej rażą mnie te za krótkie akapity :-(

 

Ogólnie przychylam się do ostatniego komentarza Tarniny, który ośmielę się zacytował w całości:

 

 

Piękna opowieść o miłości:

“Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. “ (J 15,13)

 

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Cześć, Radku, miło, że wpadłeś z wizytą pod ten staroć :)

 

Rozumiem zamysł, ale nie umiem znaleźć celu, bo i tak wiadomo, o co chodzi. Użycie omówień ma sens, jeśli chcesz zapewnić sobie “ostrożność procesową” albo zagwarantowanie wpływów z reklam, ale po co tu.

Bo lubię Marka Kondrata :) Jego postać jest w jeszcze jednym moim tekście wspominana.

 

Człowiek, który się dorobił, chodzi inaczej niż taki, który dostał majątek po wujku? W tym miejscu zacząłem się zastanawiać – niepotrzebnie.

Chodziło mi o pewnośc siebie, świeżo nabytą. Znam kilku szczęściarzy, którzy się dorobili i teraz sa innymi ludźmi niż kiedyś. I tu nie chodzi tylko o ogolne zachowanie – ich sposób poruszania się wśród ludzi też się zmienił, głowa wyżej, wzrok przed siebie. Nie wiem, może to ja, a może nie, a może po prostu nie potrafiłem tego ładniej i celniej oddać.

 

Zaczyna brzmieć jak numeracja sekcji opowiadania: “dostojny Teofilu, a to czwarte, co chciałem Ci powiedzieć, jak wyznałem prawdę Annie”. ;-)

Bo i tak jest, Radku. To numeracja sekcji opowiadania :)

 

Dlaczego pan bezdomny (w takim razie) nie pozostał w ciele pierwszego nuworysza, potem nie przeskoczył w ciało prezydenta (why not?) a dalej nie wiem…

Łoj, to nie tak. On zamienia się miejscami z tą osobą, nie wchodzi w jej ciało, po prostu zamienia się z nią miejscem w przestrzeni.

 

Cieszę się, że uznałes opowiadanie za ciekawe. Dziękuję za odwiedziny i komentarz. I chyba rzeczywiście przegiąłem z tą krótkoakapitową kompozycją :0

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Łoj, to nie tak. On zamienia się miejscami z tą osobą, nie wchodzi w jej ciało, po prostu zamienia się z nią miejscem w przestrzeni.

Czyli chcąc obrobić kogoś przy bankomacie, taktycznie jest najpierw biec w drugą stronę, żeby zwiększyć dystans? Natomiast jeśli ktoś po prostu biega szybciej, to złapie bohatera i tak?

Pościg jest procesem zbieżnym :-)

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Pytanie pierwsze – tak. Pytanie drugie – jeśli bohater widzi innych ludzi to może uciekać skokowo, zamieniając się miejscami z kolejnymi osobami.

Known some call is air am

Czyli jeśli byłoby pusto na ulicy, to byłby łatwo złapany przez szybkobiegacza :-)

 

Męczę dlatego, że jest to świetne opowiadanie i tylko w tym miejscu lekkie cerowanie by się przydało.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Nowa Fantastyka