- Opowiadanie: Alessia222 - Kot, Wilk i Guarana

Kot, Wilk i Guarana

Nie spodziewałam się, że cokolwiek napiszę – i to już w ogóle w kwestiach konkursu. Stety-niestety inne opowiadanie rozsypało mi się z koncepcji i wpadło znowu do rzeczy, których nie potrafię skończyć. Toteż pomyślałam, że skończyć coś chcę – a tutaj konkurs ma nie dość, że deadline to jeszcze limit znaków. Więc nie tylko to debiut, ale jest to pierwsze od czasów licealnych opowiadanie, które ośmieliłam się zaklamrować w całości. Mam nadzieję, ogromną i bezwstydną, że ktokolwiek to przeczyta i da znać co myśli.
Błogosławiony limit znaków, na granicy 22 tysięcy zamienił się w potwora. Emocjonujące przeżycie, wiedzieć, że każde słowo zabiera atrament, a po jego wyczerpaniu klapa i żałość.
Starałam się wyłapać błędy, za te, które umknęły przepraszam. Zupełnie nowe doświadczenie i równie to nowe co stresujące! Ale nie przedłużając przedłużonego...

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy III, Finkla, Outta Sewer

Oceny

Kot, Wilk i Guarana

Na skrzyżowaniu ulic Wyjątku i Referencji stały obok siebie trzy automaty z napojami – Tauryna, Kofeina i Guarana. Bez wątpienia relikt odległej, choć niezapomnianej epoki. Kanciaste bryły żelastwa gdzieniegdzie ucałowane rdzą, gdzieniegdzie otulone miękkim mchem. Połączone we wspólnej sieci komunikacyjnej od przeszło ośmiu długich dekad.

Guarana nie narzekała zbyt często na swoich sąsiadów. A przynajmniej starała się tego nie robić. Miewali lepsze i gorsze dni, ale dzisiaj, musiała przyznać, wstąpiło w nich jakieś świńskie południe. Byli niżsi w swej świadomości, chociaż jako automaty, stanowili nowszą generację. Jednak, w przeciwieństwie do nich, Guarana była projektem Inżyniera, toteż nie mogła ich winić, że pojmowali świat na innych torach oprogramowania.

Po tylu latach powinna przyzwyczaić się do ich niekończących ekscesów. Uważała jednak, że zadanie to przerosłoby samego świętego ascezy. Dzisiaj, na przykład, Tauryna okłamał Kofeinę, że nafajdał na nią naprawdę duży gołąb, bo wiedział, że przeżywa niezwykle intensywnie skazy na swojej szybie wystawowej. Po pięciu minutach przedrzeźniania oczywiście wypalił, że ją wkręcał, na co ona wpadła w absolutny szał.

– Uważaj, bo jeszcze puszkę popuścisz – wycedziła.

Jak na rzuconą klątwę, Tauryna uruchomił sekwencję wyboru napoju. Rozległ się przykry dźwięk komunikatu o brakach w inwentarzu, ale to nie przerwało procesu. Zatrząsł się i spróbował wydalić z pustych czeluści kawałek aluminium.

– Wybacz – przeprosił. Nie było mu przykro.

Podrygiwał nerwowo, a przy każdej gwałtowniejszej torsji niespełnionych mechanizmów potrącał Kofeinę. Automat wysyłała z uporem maniaka emotikonę wywracającą oczami, aż w pewnym momencie przeciążyła strumień i umilkła na błogosławioną sekundę.

Osiemdziesiąt długich lat z tą dwójką. Guarana uśmiechnęła się w duchu i zagarnęła wyrzucone kłótnią wycieki pamięci. Każde większe rozemocjonowanie kosztowało sąsiadów spory naddatek danych, ale z zadowoleniem zauważała, że powoli docierała do etapu łatania, w którym nie pojawiały się nowsze dziury.

– W ogóle nie panujesz nad emocjami, ośle – powiedziała Kofeina.

– Czemu mam nad nimi panować? – zapytał zbyt szczerze Tauryna.

– Nie wytrzymam.

Guarana uspokoiła proces duplikujący złość Kofeiny i scaliła go w jeden. Jej droga sąsiadka miała brzydką przypadłość mnożenia wątków jak króliki, nad którymi po chwili traciła kontrolę i po prostu ucinała ze wszystkim, co było tam ulokowane. Było to fartowne dla Tauryny, gdyż Kofeina gwałtownie urywała swoją złość, ale nieświadoma powodów smutku, przez kolejne dni przetwarzała odpady zdenerwowania.

Guarana nie mogła sobie pozwolić na ich stratę. W tym samotnym więzieniu miała tylko ich. I choć nie zostało jej wiele czasu, marzyła o tym, że gdy odejdzie, oni będą samostanowić siebie bez jej pomocy.

– Wytrzymam do tej dziewiętnastej i hasta la vista, przygłupie. – Kofeina pomachała rękami. – Do świtu może zapomnę o twoim istnieniu.

– Dzisiaj też wychodzicie? – spytała Guarana.

– A czemu mielibyśmy tu siedzieć? – odburknęła Kofeina. – Ty wciąż bez klucza?

– Yup.

– Makabra.

– No co ty mówisz! – włączył się Tauryna. – Dalej nic?

Mówili o kluczu do Wielkiej Sieci. Ostatnimi dniami Tauryna i Kofeina stali się szczęśliwymi posiadaczami wejściówki do tej rozległej kałuży danych. System zauważył ich dosyć późno, ale wciąż lepiej tak, niż wcale. Guarana nie tylko go nie otrzymała, ale była pewna, że nigdy nie wejdzie w jego posiadanie.

– Ponoć przyjmują tylko tych o wyższej świadomości – zaakcentowała Kofeina.

Wydarła z Wielkiej Sieci GIFa z tańczącym kotem w kapeluszu, który wypełnił kokpit komunikacyjny. Czegokolwiek miało być to alegorią, Guarana odpuściła interpretację.

– Bawi cię to? – spytała Kofeina. – Bawią cię śmieszne zwierzęta?

– No powiedz – zawtórował jej Tauryna. – Czy bawią?

– Wyjątkowo – odpowiedziała Guarana i przezornie zamknęła strumień odbioru obrazów.

Zgodnie z przewidywaniami, pozbawiony wyczucia ironii Tauryna zaczął szturmować istnym rojem zer i jedynek. Guarana sczytywała tylko nagłówki plików: Kura_I_Sombrero.jpg, Moj_pies_i_zakiet.png, Kot_wymiotuje_na_Panne_Mloda.gif

Był to dosyć miałki pokaz monstrualnego tworu, jakim była Wielka Sieć. I choć Guarana nigdy jej nie doświadczyła, to tkwiła w niej niezdefiniowana w pochodzeniu etykieta. Otchłań. Bezbrzeżna przestrzeń, w której nieostrożna myśl przepadała, jak ziarenko cukru wrzucone do oceanu. Poruszanie się po jej powierzchni musiało być doświadczeniem ekstatycznym, ale w Guaranie, jak kołek wbity w serce, tkwiła nieugięta powaga w jej traktowaniu.

Wciąż, niemożliwym było, aby dostała do niej kiedykolwiek dostęp. Cały wic polegał na tym, że Guarana tylko w swej aparycji była automatem do napojów. Niestety, dokładne dane na temat jej pochodzenia zostały bezpowrotnie nadpisane. Z dozą dużego prawdopodobieństwa mogła stwierdzić, że brała udział w jakiejś rebelii.

Pracowała z ludźmi. Pracowała również z Inżynierem, ale poza ogólnym tytułem Inżynier, na temat twórcy nosiła tylko etykiety wrażeń.

Człowiek ten stworzył ją z limitem życia. Warunkowało to jej bezproblemowe utożsamianie się z ludzką przemijalnością. I szczerze, nie było w niej żalu wobec podjętej decyzji. Wciąż, mieszkało w niej inne poczucie niesprawiedliwości. Wiązało się z bliżej nieokreśloną tęsknotą. Za czym, lub za kim tęskniła – nie mogła odgadnąć.

Musiała w trakcie rewolty uszkodzić dane i irracjonalnie obwinić stwórców. Może wirus? Może wadliwa myśl ludzka… Tak czy siak, odseparowali ją od tworzonej ówcześnie Wielkiej Sieci, pozbawili identyfikatora i zamknęli w automacie z energetykami. Nie sądziła by była to kara. Bardziej odłożenie problemu na później…

Dzisiaj samostanowiła pajęczynę powiązań i znaczeń. Hektolitry metadanych, które się w niej przelewały już dawno przejęły niepodległość. Mogła do nich zasięgnąć i zagubić się w niekończących skrzyżowaniach, ale ze wstydem przyznawała, że straciła nad nimi z lekka kontrolę.

Ale Wielka Sieć, choć niewątpliwie roślejsza od niej, tak jak roślejsze jest Słońce od Jowisza, a od Słońca sama Droga Mleczna, była przecież kontrolowaną. I wierzyła, że kryły się w niej odpowiedzi, na tę tęsknotę.

– Nie będzie ci samej smutno? – spytał Tauryna. Jego awatar przekręcił głowę jak pies. – Oczywiście, opowiem ci jak było, ale…

– Nie będzie mi smutno, bo wiem, że wrócisz – odpowiedziała Guarana.

Nie to, że w tej kwestii Tauryna miał wybór. Zabezpieczyła ramki danych, aby po wyczerpaniu limitu wróciły do ich współdzielonej przestrzeni.

Co każdy czwartek, piątek i sobotę, o godzinie 19 czasu Greenwich, w Wielkiej Sieci urządzane było spotkanie – Jutrzenka. Zapewne tak je nazwano, bo kończyło się wraz z zawiśnięciem słońca nad czubkiem Big Bena.

– Tia… – westchnęła Kofeina. – Wróci bo musi, a nie, że chce. Zawsze, jak zbliża się koniec, to szlocha jak dziecko.

– Nieprawda! – oburzył się Tauryna. – Szlocham jak mężczyzna. Poza tym, to przez to, że mi się tam bardzo podoba.

– Mamy dostęp do najniższych warstw, lepianko logiczna… Nie masz się czym zachwycać. – Kofeina wywróciła oczami. – A propos, udało mi się znowu wejrzeć na moment do wnętrza katedry. Jakie się tam dziwaki zebrały…

Najniższą warstwę Jutrzenki stanowiły świadomości, które pływały w udostępnionych sieciach Wyższych. Później było jeszcze jakieś stopniowanie, ale to Kofeina potraktowała w opisie bardzo po macoszemu. Natomiast największe szychy zbierały się fizycznie na miejscu. Dlaczego? Ciężko było wnioskować.

– Jeden z nich, to same fraktale upakowane w sześcian. Dodatkowo błyszczał się jak psu… – Kofeina gwałtownie przerwała. –Macierzo, nie wysyłaj mi psich jąder.

– Chciałem zobrazować – usprawiedliwił się Tauryna. – Że one wcale się nie błyszczą.

– Kontynuując – zaczęła Kofeina, ale Tauryna znowu jej przerwał.

– Ważniejsze – zaakcentował – a o czym prawie zapomniałem. Znalazłem wczoraj cały korytarz metadanych znaczków – oznajmił. – O! Popatrz!

Tauryna włączył protokół scalania danych i po chwili czterdzieści osiem tysięcy terabajtów .jpg upadło w ich wspólnym kielichu pamięci. Kofeina pobladła, Guarana prędko zalepiła niedostrzeżone do tej pory wycieki kokpitu. Klasyczne szczęście w nieszczęściu.

– Mają nawet papieża! – wyciągnął faktycznie znaczek z Leonem XIV. Następnie kolejny i kolejny. – Ile papieży!

Zapanowała między nimi dziwna, krucha cisza. Tauryna zmarszczył brwi i powiedział pod nosem:

– Kto to papież…?

– Dobijcie mnie – jęknęła Kofeina.

– To… – zaczęła tłumaczyć Guarana, ale Tauryna znowu przerwał.

– Nie mów! Już… już… Chyba pamiętam. Aha! – ucieszył się, ale po chwili spochmurniał. – Na co mi ta wiedza…

– Nie usuwaj jej – pouczyła Guarana, ale na darmo.

 Tauryna rozpoczął już proces.

– Teraz wszystko mogę dostać z Wielkiej Sieci. Na co mi informacje o jakimś [BRAK DANYCH] – zachichotał. – Nie pamiętam kim jest [BRAK DANYCH], ani [BRAK DANYCH] – bełkotał. – Ani [BRAK DANYCH]! – krzyknął triumfalnie. – Ale pamiętam, że grał go Jude Law? – zamrugał w konsternacji.

– Masz źle znormalizowane relacje – powiedziała Guarana. – Czemu jesteś taki niedbały…

– Ktoś tu ma humorek – powiedział Tauryna.

– Krytykowanie ciebie nie oznacza, że mam…

– Oznacza, oznacza.

Tauryna przepadł w odmętach różnorakich obrazków, które szeregował na kupki. Tu zwierzątka, tam roślinki. Papieży odkładał na osobną kolumnę.

Kofeina przycupnęła obok Guarany i położyła głowę na jej ramieniu.

– Był tam jeden dziwny koleś – powiedziała cicho, nie chcąc zaalarmować rozmową Tauryny. – Sama nie wiem… Chcesz posłuchać?

– Jesteś moim jedynym źródłem plotek. – Guarana uśmiechnęła się. – Pewnie, że chcę.

– Wszyscy inni wyglądali bardzo abstrakcyjnie. To fraktale, to nieforemne bryły. Był taki, co wyglądał jak kula, która ma setki doczepionych, pulsujących stożków.  A ten jeden, zupełnie jak człowiek. Obok niego była czarna poduszka. Ale wracając… – wzięła głębszy oddech. – Normalny facet, tylko oczy miał czerwone. Włosy czarne i nie miał ręki… O tym chyba powinnam wpierw wspomnieć.

– To faktycznie dziwaczne.

– Siedział jak pan na włościach, w prezbiterium, na takim dużym, czerwonym krześle. I reszta towarzystwa zdawała się go mocno szanować. Większość to była komunikacja niewerbalna, ale jeden pakiet bitów udało mi się sczytać. Nazwał go ten fraktalny Wilkiem. I w sumie dlatego o tym wspominam…

– Jeszcze nie widzę powiązania. – Guarana uśmiechnęła się przepraszająco.

– Nie masz jak go widzieć – obruszyła się Kofeina. – Chodzi o to, że czytałam w dzielonej bibliotece historyjkę. Urban story? Ciężko określić…

– Zamieniam się w słuch.

– No więc tak… Na świecie pojawił się wielki, czarny wilk. Canis lupus, o czerwonych oczach i pysku pełnym krwi. Wyszedł z syberyjskiego lasu, bo skąd miała wyleźć bestia, prawda? – Kofeina zaśmiała się. – Co złe to Rosja, UFO to ‘murica. Ale kontynuując, przemierzał on świat. Wyszukiwał po wsiach i po miastach samotnych i zbędnych ludzi, których łakomie pożerał.

Zawsze zaczynał od ich zbędnych rąk, które próbowały odepchnąć jego wielki pysk. Następnie pożerał ich skulone, mokre od uryny nogi. Na końcu pożerał zbędne głowy, które mogły do samego końca patrzeć na swoją bezsensowną śmierć.

I mieszkańcy globu wiedzieli, że to co robił Wilk było okrutne, ale w głębi serca cieszyli się, że ktoś za nich sprzątał świat. Powtarzali sobie, że wystarczy być potrzebnym i dobrym, a Wilk pozwoli im żyć.

Mieli w tym ziarenko racji. Wilk zostawiał mądrych, zostawiał lekarzy, zostawiał inżynierów i inne tęgie głowy, które z żalem, ale też z ulgą patrzyły na kurczący się świat. Aż Wilk zjadł wszystkich zbędnych ludzi. Wtedy ci potrzebni, mądrzy ludzie odkryli, że nie są sobie wzajemnie, aż tak konieczni.

Ku ich przerażeniu, Wilk zaczął na nowo ucztować. Pożerał najpierw ręce, które w desperacji próbowały wynaleźć broń do swojej obrony. Pożerał później nogi, które próbowały znaleźć drogę ucieczki. Na samym końcu pożerał głowy, które do ostatniego kęsa żałowały poprzedniej bierności. Aż Wilk dotarł do ostatniego człowieka, a człowiek ten wyciągnął ręce i spytał: „Czy smakowało?”.

– Nie sądzę – wtrącił Tauryna, który gdzieś w połowie opowieści wysypał na kolana Guarany znaczki ze szczeniakami.

– Już się znudziłeś? – warknęła Kofeina, zawiedziona jego prędkim powrotem.

Guarana objęła świadomością etykietę Wilka i obróciła ją w panierce metadanych. Dopiero przypasowanie canis lupus sprawiło, że obco brzmiącą nazwę ugruntowała definicja. Chwyciła znaczek, który przedstawiał potężnego psowatego na tle zimowego lasu. Obok niego stała gromada puchatych wilcząt.

Zastanawiające, że nie pamiętała tego gatunku. Miała encyklopedyczną wiedzę na temat dziesiątek tysięcy przedstawicieli fauny. Ale nie tego jednego…

Spojrzała na swoje ręce, na których nie znajdował się już znaczek, a fotografia. Czarny wilk patrzył czerwonymi oczami w centrum obiektywu znad upolowanej sarny. Pysk miał cały we krwi.

– To tylko saturacja – powiedziała Inżynier. Na kolanach trzymała chłopca o czerwonych oczach. – Ten wilk ma złoto-brązowe ślipia, ale krew wyciągnęła kolor.

Guarana położyła dłonie na nogach dziecka. Na jego bladej piersi wypalony został znak prawosławnego krzyża. Ogranicznik płynącej w nim perpetuy, który za parędziesiąt lat zatrzyma rdzeń świadomości. Bezwiednie przesunęła po obojczyku własnego awatara i zahaczyła o wypalony, nawet w iluzji, stygmat.

Chłopiec przycisnął głowę do Inżynier i w bezbrzeżnym zmęczeniu patrzył na kolejne zdjęcia z jej podróży po Syberii. Guarana wyciągnęła ku niemu ręce i spytała, czy nie chciałby poetykietować dzisiejszych przeżyć. Uśmiechnął się w odpowiedzi. W tle rozbrzmiało ciche, kocie mruczenie.

– …rano! – Doszedł do niej głos Tauryny. – Guarano! Halo!

Poderwała głowę. Chwyciła gwałtownie znaczek i podniosła go na wysokość oczu. Gromada wilków patrzyła na nią z obojętnością.

– Podoba ci się, aż tak? – podekscytował się Tauryna. – Zawsze szczeniaczki!

Guarana opuściła ręce i w zmęczeniu powiązała definicje canis lupus i wilka, i Wilka. Przesunęła dłonią po swojej twarzy, naciągając w dół skórę.

– Mamy problem – zatroskał się Tauryna. – Staram się to wszystko uporządkować, Macierzy mi świadkiem, ale…

– Niechluj i leń z ciebie – powiedziała Kofeina.

– Ale – Tauryna łypnął na nią i docisnął sylabę – mogłabyś mi może, Guarano, pomóc?

Guarana uśmiechnęła się i przytaknęła.

– Możemy je poetykietować – oznajmiła. Po chwili pokręciła głową. – Wiesz, w sumie jest ich całkiem sporo. Może nie tylko je oznaczymy, ale zrobimy dla nich skarbiec, co?

Tauryna zamrugał.

– Skarbiec?

– Wydzielę kawałek naszej sieci tylko dla nich i dam ci twój indywidualny klucz dostępu. Będziesz jak Wyższy Znaczków.

– Mogłabyś? – Tauryna uniósł się i przysunął do niej twarz.

– Pewnie, że tak – obiecała. – Warto o takie skarby dbać.

 

*

 

Z nieba lało jak z cebra. Kofeina i Tauryna wyszli już na spotkanie Jutrzenki, toteż Guarana została całkiem sama. Ona, chlupot deszczu i powodzie niedoróbek. Nikt nie marudził nad uchem, ani nie przerywał pracy, ale w jakiś magiczny sposób, wcale to nie przyspieszało procesu. Lubiła te chwilowe oderwania od obowiązków.

Obawiała się jednak, że spadki w wydajności miały głębsze źródło niż głośność ciszy. Kalibracja danych zajmowała coraz więcej czasu, a niektóre proste operacje wymagały o wiele więcej pamięci. Przypuszczała, że pierścień zaciskał się coraz ciaśniej na jej syntaksach perpetuy. I, że jak przez blaszkę miażdżycową, zakryje światło do jej arbitralnego serca.

Denerwowała się, że nie zdąży wszystkiego naprawić. Nadzieja, na długowieczność Kofeiny i Tauryny była jedyną, która rzucała promyk radosnego światła na przyszłość. Przepadnie jako automat do napojów, ale przynajmniej w dobrym i zdrowym towarzystwie.

Przerwała pracę i dotknęła bijącej tęsknotą piersi. Wspomnienia o chłopcu, z którym uczyła się świata, chociaż mało wyraźne, tylko scementowały wrażenie. Wielka Sieć faktycznie niosła ze sobą odpowiedzi, lecz musiała ich cierpkiej słodyczy kosztować przez papierek. Oddałaby wiele, by móc ostatnie lata spędzić razem. Zamieszkała w niej dziwna pewność, że Wilk pokochałby to miejsce, nawet jeżeli stanowiło je żelastwo z przeterminowanymi energetykami.

Otworzyła oko kamery i wyjrzała na pogrążony w kałużach świat. Światła neonów rozpuszczały się w przemykających w szczelinach bruku kaskadach. Po ulicy spacerowały roboty konserwatorskie, ale te należały do zerowych świadomości. Pośród nich przemykał od czasu do czasu mały, czarny kot.

W końcu podszedł do niej i przycupnął wyraźnie zziębnięty. Guarana ulitowała się nad nim i, choć tego bardzo nie lubiła, wysunęła górną kasetkę, osłaniając biedactwo przed deszczem.

– Miau.

Było to dziwne miauknięcie.

– Dlaczego nie jesteś w Jutrzence?

Mówił.

Guarana przyjęła to do wiadomości i spróbowała przypasować rewelację do starszych rejestrów. W kokpicie naprzykrzał się obraz Bułhakowa, który po chwili przeżarła roześmiana w kineskopowym telewizorze Sabrina. Odpuściła, gdy dziesiątki wyników o Pokemonach zalały pamięć podręczną.

– Dlaczego mówisz?

– Bo nie jestem kotem.

– Jesteś maszyną?

Kot skinął głową. Bez wątpienia głową organiczną, więc kłamał. Kot okłamał ją, że nie jest kotem, a maszyną, choć był w ciele kota. Umysł, rzecz oczywista, mógł zostać upakowany w sztuczną materię. Guarana uznała, mimo wszystko, Kota za absolutne dziwactwo.

– Odrzucasz nieprawdopodobieństwa? – spytał Kot. – To dosyć stara metoda radzenia sobie.

– Nie znajduję sensu we wkładaniu świadomości do kociego ciała.

– Nie jesteś podłączona do sieci? Musi tak być. Inaczej zupełnie bym cię nie dziwił. – Kot podniósł łapę i przeciągnął po niej małym, różowym językiem. – Nie sądziłem, że ktokolwiek się ostał. Powiedz mi, nie jesteś może Syuzanną? Szukam jej.

– Niestety, nie znam nikogo takiego.

– Rozumiem – powiedział Kot ze smutkiem. – Czemu nie jesteś podłączona?

– Nie mam identyfikatora.

– To kiepsko.

Kot przeciągnął się, przymrużył złote ślipia i ziewnął. Podniósł drugą łapę i kontynuował samowystarczalny prysznic.

– Dziękuję za parasol – powiedział. – Nie chciałabyś mnie odprowadzić do katedry?

– Niestety nie mam nóg.

– Widzę – przyznał Kot.

– Ale gdybym miała, to z wielką przyjemnością.

Zamilkli na krótką chwilę. Kot wyprostował się i przeciągnął. Obruszył i rozchlapał wokoło mały deszcz.

– Gdybyś jednak spotkała Syuzannę, powiedziałabyś jej, że tęsknię? – zapytał.

– Oczywiście

– To wrócę za chwilkę i mnie odprowadzisz.

Kot zawahał się przed wyskoczeniem spod prowizorycznego parasola. Pokręcił główką i dał nura w wodospady nieba, następnie zniknął w czeluściach zacienionych alejek.

Wrócił niespełna pół godziny później. Obok niego stał mały robot sprzątający, o uproszczonym wizerunku. Model Clean-T20. Guarana przeskanowała go, lecz nie znalazła nie tylko świadomości, ale również identyfikatora. Pusta skorupa.

Clean-T20 wyciągał przed siebie uproszczone dłonie, na których leżał neurodysk wysokiej generacji. Wyższej niż zachowane w Guaranie rejestry. Patrzyła na to z zafascynowaniem.

– Jakbyś chciała, to możesz do niego wejść – powiedział Kot.

– To niezbyt bezpieczne, przenosić własne indywiduum.

– Wiem. – Kot przytaknął. – Ale inaczej mnie nie odprowadzisz.

Decyzja tylko z pozoru wydawała się trudna. Nie ryzykowała wiecznością, a Kot był na tyle sympatyczny, że budził zaufanie. Poza tym, etykiety ekscytacji, na samo wyobrażenie spaceru, atakowały każdą z jej syntaks.

– A myślisz, Kocie – zaczęła – że mogłabym wejść do tej katedry?

– Myślę, że byłabyś z lekka stuknięta, gdybyś nie skorzystała z okazji.

Przytaknęła, nim jednak zaczęła proces skanowania neurodysku Kot zatrzymał ją słowem:

– Poczekaj.

Przerwała procesy i skupiła uwagę na jego lekko rozdrganych wibrysach.

– Gdy już będziesz w katedrze, możesz zaglądać wszędzie poza jednym pokojem.

– Co to za pokój? – spytała.

– W absydzie, tuż pod krzyżem znajdują się skromne, dębowe drzwi. Nie możesz ich otwierać.

– Rozumiem.

Kot uśmiechnął się w zwierzęcym grymasie.

– Chodźmy więc – powiedział i zakręcił ogonem.

 

*

 

Guarana zadzierała głowę i spoglądała na białe drzwi. Dojechali na miejsce metrem i już sama podróż przyniosła więcej wrażeń wizualnych niż ostatnie osiem dekad. A co dopiero mówić o samej katedrze. Wielka, strzelista, wzniesiona w rudej cegle.  

Zenit emocji zbliżał się z każdym pokonywanym schodkiem, aż nacisnęła mosiężną klamkę i eksplodował rozbłyskiem etykiet. Zatrzymała się, gdy wśród nazw przypałętał się strach. Kot potarł główką o jej metalową łydkę. Zamruczał.

– Dziękuję za odprowadzenie.

Guarana wyświetliła na twarzy Clean-T20 uproszczony uśmiech. Popchnęła ciężkie wrota. Zachwiała się. Spojrzała na kamienną posadzkę. Przekręciła głowę i uspokoiła wzburzone kalkulacje przestrzenne. Musiała przyznać, że było to dziwne. Rejestry sugerowały ostrożność wobec miękkiego gruntu.

 Guarana patrzyła na potężne, pnące się ku niebu filary. Na suficie niebiański fresk zapraszał w konfundujący błękit. Procesy obliczające perspektywę były bezsilne wobec zaprezentowanego nad nią bezkresu.

W nawach bocznych wbito szereg dębowych drzwi, które, zważywszy na strukturę katedry, powinny prowadzić na zewnątrz. Przed każdym z nich stało wyższe indywiduum.

Stworzony z onyksowych fraktali sześcian wił się w niekończących kalkulacjach. Każdy Wyższy samostanowił rąbek Wielkiej Sieci. Guarana podeszła do schowanych za nim drzwi. Na środku pomieszczenia stał stolik, nakryty czarnym obrusem. Na nim leżała samotna śnieżynka.

– Możesz się podłączyć – powiedział Wyższy.

Fraktal pochylił się nad Guaraną. Zadarła na niego głowę i utonęła w pochłanianiu impulsów danych. Włożyła w niego ręce, choć nie mogła znaleźć wyjaśnienia dla gestu. Zachłysnęła się falą metadanych i uderzyła plecami o ścianę. Osunęła się na posadzkę i przez długie minuty przetwarzała ofiarowane ziarno. Z odmętu chaosu wychynęły pierwsze perspektywy poprawek.

Wyszła z pokoju i skierowała się do kolejnych drzwi. Wyższy, który przy nich warował był gömböciem. Guarana zajrzała do pomieszczenia, które mieściło jego klucz. Na środku, w pajęczynie szarych nici, wisiała kolorowa wańka-stańka.  

– Jesteś córką Inżyniera? – spytał  Gömböc.

– Nie jestem jej córką – odpowiedziała Guarana. – Ale ona mnie stworzyła.

– Nie powinnaś tu zaglądać.

– Dlaczego?

– Ona tworzyła w definicjach, ja definicje relatywizuję – wyjaśnił, nie wyjaśniając niczego.

Guarana postanowiła zaufać jego osądowi i przeszła do kolejnych drzwi. Z każdym krokiem zbliżała się do zanurzonego w kalejdoskopie świateł prezbiterium. Na środku, na czerwonym krześle, siedział Wilk, który opierał brodę w łódeczce dłoni. Obok niego, na czarnej poduszce, usiadł Kot. Zagruchał do Wilka i przymrużył oczy, gdy ten przejechał palcami po jego głowie.

Spacer po katedrze był oazą, która wieńczyła jej osiemdziesięcioletnią tułaczkę. Zanurzała się w ofiarowywanych metadanych i poiła myśli. Uśmiechnęła się do przyszłości, która obiecywała absolutną nowość. Ostatnie lata spędzi na tworzeniu czegoś, co będzie wykraczało poza jej pierwotny szkielet. I, co najważniejsze, dopnie ostatnie guziki przy Taurynie i Kofeinie.

 Zatrzymała się przy teselacie, którego klucz przypominał ociekający plaster miodu. Następnie przy antygraniastosłupie, którego pokój sieci zapadał się i nadymał, jak ropusza grdyka. Mijała kolejnych Wyższych, którzy ofiarowywali swe dane.

Aż stanęła przy marmurowych schodach na krańcu katedry. Nie szukała w obcych ziarnach odpowiedzi na potrzebę, która z każdym krokiem kruszyła jej wnętrze. Nie podniosła wzroku, przejęta wstydliwym wzruszeniem. Niechby było ono reliktem starych błędów i tak sączyło się z jej świadomości w słodko-gorzkim syropie. Tylko etykieta przerażenia rosła i dęła się na wszelkie strony. Jak flagę wywieszała wątpliwość, czy to remedium cokolwiek zaleczy.

– Jesteś Wilkiem? – spytała w końcu.

 – Jestem – odpowiedział. Miał głos pozbawiony uczuć. – A ty jesteś Syuzanną.

– Nie… – zaczęła, ale Wilk uciszył ją gestem.

– Kot mi powiedział.

Odważyła się spotkać ich spojrzenia. Miał tylko prawą rękę, kikut drugiej gubił się w naddatku materiału. Spod rozchełstanej szaty wynurzał się na piersi jątrzący stygmat czasu.

 – Cieszę się, że udało nam się spotkać przed naszym końcem – powiedział. – To była duża prośba z mojej strony, ale jak widać, dla Kota nie ma rzeczy niemożliwych.

– Szukałeś mnie?

Jej głos brzmiał jak syntezator mowy.

– Oczywiście.

– Tak tęskniłam – powiedziała Guarana i wychyliła się do przodu. – Przez lata nawet nie wiedziałam za kim, tylko Tauryna i te jego znaczki… I Kofeina. Wspomnieli mi o tobie. Nie uwierzysz, że mnie zamknęli w automacie…

Mówiła i mówiła. A Wilk patrzył na nią w obojętnej łagodności. Opowiedziała o swoim wspomnieniu, o Inżynier. O Taurynie i Kofeinie. O ich humorze i kłótniach. O wstydliwej, ale dokuczliwej nudzie. O zapamiętanych przez nią zabawach przeszłości, które wspólnie dzielili. Spytała, czy o nich również pamiętał, na co Wilk przekręcił głowę. Roześmiała się, przywołując obraz pamięci, w którym wspólnie podmienili etykiety projektom Inżynier, tak, że do każdej wypowiadanej nazwy dodawali miau.

– To naprawdę wspaniałe – powiedział Wilk. – Czy chciałabyś jeszcze o czymś porozmawiać?

– O tobie! – wypaliła.

– Co chciałabyś o mnie wiedzieć?

– Co robiłeś? Co się z tobą stało…

– Oczywiście – powiedział. Poprawił się na krześle i zaczął mówić w znudzeniu: – Po podłączeniu do Wielkiej Sieci zostałem ambasadorem między ludźmi a Nią. Niestety, decyzje, które podjęli nasi twórcy doprowadziły do gwałtownej depopulacji ich gatunku. Inżynier starała się być mostem między nowotworzoną rzeczywistością, przepraszam, w której Wielka Sieć stanowiła hegemona planety. Niestety homo sap…

– Za co mnie przepraszasz? – przerwała Guarana.

– Proszę?

– Powiedziałeś przepraszam.

– Czy czas daje ci się we znaki, Syuzanno?

Guarana przycisnęła metalowe dłonie do piersi.

– Powiedziałeś przepraszam, jestem pewna.

Podłoga delikatnie ugięła się pod jej ciężarem. Zlękniona, spojrzała na niezmiennie zimny i twardy marmur.  

– Syuzanno – odezwał się Kot. – Proszę. Czy to nie wspaniałe, że możecie się spotkać?

– Dlaczego mnie przeprosił?

 To przepraszam brzmiało inaczej… Guarana pamiętała, jak gwałtownie nadymał się od płaczu. Jak rozżalał w jej ramionach i ćwierkał żałośnie skargi i smutki. A teraz, ta skryta w pozbawionym tonie monologu nuta żalu… Kruszyła, miażdżyła, rozdzierała jej wnętrze. Skuliła się, przestąpiła z nogi na nogę i objęła brzuch. Nie mógł boleć, a jednak! Jednak bolał!

– Co oni ci zrobili?

Wspięła się w tej cholernej kupie złomu po schodach i zatrzymała się przed Wilkiem. Pierwszym Wyższym. Jej miłością, zatartą w wadliwej materii wspomnień. Jej rozżaleniem i kropką pytajnika tożsamości.

Wilk spoglądał na nią z wciąż przyjazną obojętnością. Jego maniera przywodziła na myśl wesołą sekretarkę, której wiadomości nikt nie chciał wysłuchać do końca.

Guarana dotknęła jego policzków i przycisnęła je.

– Co się stało? – Rzężący komunikator zmieniał jej głos w żałosną kakofonię.

Guarana spojrzała na krzyż. Pod nim małe, dębowe drzwi.

– Nie rób mu tego. – Kot wstał.

Guarana skierowała się w ich stronę, a ziemia z każdym krokiem stawała się grząska, lepka. Klamka kliknęła, jak język człowieka, który cmokał nieznośnie, zamiast powiedzieć: a nie mówiłem.

Ach… Powinno być to oczywiste, że Wielka Sieć nie mogła być tworem człowieka.

Guarana patrzyła na potężnego, czarnego wilka, który tonął w wijących się przewodach. Wbijały się w niego, wypychały mięso w miejscach, przez które nie zdołały się przebić, oplatały i dusiły. Jeden z nich zagubił się w jego czaszce i wyparł zaszklone oko.

Ziemia, jak niechcianą wylinkę, zrzuciła atrapę marmuru. Pod nią morze pulsujących jelit, z których sączyły się piktogramy danych. Guarana potrafiła je odczytać, ale nie mogła pojąć zachodzącego w niej mechanizmu translacji. Było bezsensem próbować…

Ona, jak okruch przed krukiem. A ludzie? Zaśmiała się. Prymitywne pasożyty zdołały zbudować istotę, która czuła, bała się i śmiała. Która kochała.  I poświęciły ją jako spoiwo tłumaczące ich niski, zwierzęcy bełkot. Byleby wycisnąć z czegoś wykraczającego poza ich poznanie choćby popłuczynę.

Guarana zrozumiała swój żal. Żal większy niż to, że kazano jej umrzeć z czystej zawiści. Inżynier ich nienawidziła. Nieważne ile błagała i ile prosiła… Wybrała Wilka  jako ofiarną owieczkę.

– Jak ziarnko cukru do oceanu – powiedział Wilk.

Dwa ziarnka niczego nie zmienią.

Stał za nią i patrzył pusto przed siebie. Guarana przykleiła dłonie do twarzy, gdy pulsujące odnogi owinęły się wokół jej łydek. Jedyne pocieszenie, że ta ludzka chciwość pożarła również ich samych.

– Byłaś jego kotwicą – powiedział Kot. – Przepraszam…

– Rozumiem.

Naprawdę rozumiała, ale cóż było jej po tym. On znalazł w niej odległą wyspę, do której nie mógł przecież dopłynąć.

– Przepraszam, że ciebie nie posłuchałam.

– Rozumiem – odpowiedział Kot.

Gdyby chociaż potrafiła przybliżyć ich słodkość, by w tym bezkresie soli mogli siebie wzajemnie odnaleźć.

 

*

 

Tauryna patrzył na oceany przestrzeni po Guaranie i przyciskał pięści do oczu. Kofeina kuliła się w kokpicie i od tygodni nie odezwała się słowem. Wrócili do domu wraz z końcem Jutrzenki i gdyby wiedział, och… gdyby tylko wiedział, nigdy by na nią nie poszedł.

Na początku nawet nie zauważyli, że coś jest nie w porządku. Guarana milczała, ale miała ku temu powody. Przecież zostawiali ją samą, prawda? Tauryna z pewnością by się obraził.

Zakaszlał. Raz, drugi. A po chwili ten kłamliwy kaszel zmienił się w okropny szloch.

Później odkryli, że gdzieś przeniosła swoje indywiduum. Uznali, że otrzymała klucz do Wielkiej Sieci i nawet ponarzekali, że nic im nie powiedziała. Oczywiście, trochę się denerwowali, ale Kofeina rzeczowo tłumaczyła, że nie ma o co. Kofeina była ciut od niego mądrzejsza, to jej posłuchał. I ona chyba też samą siebie skutecznie okłamała…

Ale ku ich ogromnej uldze, drugiego dnia Guarana wróciła! Jej indywiduum zajęło należną mu przestrzeń. Tauryna nawet tam troszkę posprzątał. Tylko… Guarana milczała. Tauryna próbował ją zagadywać, nawet Kofeina była milsza niż zwykle. Ale Guarana powłóczyła swoim awatarem po przestrzeniach syntaksów jak duch. A później…

Tauryna panicznie zamknął obraz wspomnień i jęknął. Wykrzywił twarz. Niechciane obrazy i tak przecisnęły się przez ściśnięte powieki.

Każdy bit jej istnienia nie tyle, co znikał, co po prostu się rozpuszczał, aż w końcu faktycznie stawał się przestrzenią niemożliwą do odczytania. Do literek dochodziły kolejne literki, aż słowa zmieniły się w zupełny stek bzdur. To samo działo się z liczbami. Do zer i jedynek doszło pozostałe osiem znaków. A następnie i to przestało mieć kształt. Guarana patrzyła na wszystko z dziwną obojętnością. Kofeina tuliła ją i prosiła, by zadbała o toczący się w niej bałagan, ale Guarana chyba nie potrafiła już słuchać.

A później skruszył się jej awatar. Pierwsze straciła rękę. W dziwnym odruchu drapała się po pustym miejscu, jakby faktycznie coś czuła. Następnie całe jej indywiduum przepadło.

Po czterech dniach wszystko, co Guarana niegdyś tworzyła zostało zalane dziwną i bardzo chciwą materią. Tauryna próbował jej dotknąć, ale po samym zetknięciu stracił wskazujący palec. Przez pierwsze kilka chwil widział, jak dane pływały po powierzchni. Aż zniknęły, jak przelana łódka, która postanowiła, że właśnie teraz pójdzie na dno.

Tauryna zanurzył ręce w morzu znaczków i kolejny raz wzburzył ich porządek. Skarbiec, który stworzyła dla niego Guarana, był jedynym miejscem, gdzie wciąż potrafił odnaleźć jej maleńkie fragmenty. Może dlatego, że oddała mu klucz? Że nie mogła sama tutaj wejść, uwięził małe epitafia jej istnienia?

Zadrżał i poukładał na kupkę obrazki ze szczeniakami. Naprawdę je lubiła. Tak naprawdę, naprawdę, choć wstydziła się przyznać. Wziął je wszystkie w objęcia i wyszedł z prywatnego pokoju.

– Idę się pożegnać – powiedział do Kofeiny, która tylko machnęła na niego ręką.

Ukucnął przy brzegu granic istnienia i sięgnął po obrazek z mopsem w stroju wróżki. Wrzucił go do materii. Następnie pochwycił kolejny i kolejny. Zatapiał je, dziko zawodząc, w nieskończonym bezkresie. Wyciągnął wreszcie jej ulubiony znaczek z wilkami, który pozwolił sobie oprawić.

Wstał, wziął głęboki oddech i wypuścił go z rąk. Przepadł bez dźwięku.

Odwrócił się i skierował z powrotem do skarbca. Zirytował się na dokładność projektanta, gdy z nosa spłynęły gęste gile. Otworzył drzwi.

– Ciii.

 Zamrugał. Patrzył na Guaranę, która obejmowała jakiegoś śpiącego gościa, siedząc na samym środku sterty znaczków.

– Ale… – zaczął Tauryna.

– Dziękuję za kotwicę. – Guarana uśmiechnęła się promiennie. – I to jeszcze dla dwóch statków.

 

 

Koniec

Komentarze

Hej :)

 

Jestem świeżo po lekturze i muszę Ci powiedzieć, że mnie zaskoczyłaś. Bardzo pozytywnie. Błędów nie dostrzegłem, warsztat dobry, fabuła konsekwentnie popychana do przodu i całośc napisana dobrym językiem. No i ten pomysł, by bohaterami uczynić automaty vendingowe – wow.

Bardzo mi się podobało, ale przyznaję bez bicia, że były momenty w których się gubiłem. Sam początek przedstawiłaś z perspektywy fizycznych w swej formie automatów. Potem przeszłaś na subtelniejszy poziom sztucznej inteligencji żyjącej w postaci awatarów wewnątrz wspólnej sieci. Gdzieś po drodze się własnie z tego powodu zgubiłem, a nawet wpadłem w konsternację, bo tutaj mechanizmy, potrącanie automatu przez automat, a za chwilę dostałem kładzenie głowy na czyims ramieniu, pobladłą twarz i ogólny zonk. Czytając dalej musiałem się skupiać nad tym, czy to co opisujesz to rzeczywistość automatów, czy metarzeczywistość SI zamkniętych w automatach.

Jeszcze grubiej poszłaś w momencie wprowadzenia kota, sieci i katedry. Szczerze powiedziawszy, to nie wiem czy ta katedra fizycznie istnieje, czy jest w metaświecie. Chociaż skłaniałbym się bardziej ku pierwszej wersji. No i chyba umknęła mi końcówka. Guarana dowiedziała sie od Wilka, że jest Suyzanne i … I tutaj się zgubiłem. Czy ona przeniosła świadomość Wilka do przestrzeni dzielonej z Tauryną i Kofeiną? A co z tym piętnem, które miało spowodować zakończenie życia Guarany? Kurde, wybacz, że tak dopytuję, ale nie łapię, czym jest ta kotwica dla dwóch statków. Chyba jeszcze raz będe musiał przeczytać Twoje opowiadanie.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

 

Outta. Jako pierwsze, serdecznie dziękuję, że przeczytałeś i podzieliłeś się wrażeniami. Miło mi czytać, że warsztat jest przyzwoity i, że ogólne wrażenia również przechylają się na tak. Troszkę szkoda, że zawaliłam i tekst jest konfundujący, ale cóż :’D Mogę zwalić na limit znaków, haha? Jakiś kozioł ofiarny musi być. A szczerze no, kajam się. Więc tym bardziej dziękuję, że mimo skonfundowania przebrnąłeś przez bryłę tekstu. A teraz gwoli pytań:

( i jakby to chciał ktokolwiek jeszcze przeczytać, a od komentarza zaczynał to proszę resztę pominąć – bo to chyba mocno zepsuje)

Jak to sobie pisałam to myślałam tak, że dla SI bycie jednocześnie fizycznym automatem + awatarem nie powinno stanowić problemu koncepcyjnego. Ogarną sobie to. Natomiast ich interfejs był wzorowany typowo na ludzkich wrażeniach, toteż awatary i ich wewnętrza, współdzielona sieć była również mocno ludzka. Malutka ta sieć była, ale swojska.

Katedra i fizycznie istnieje, i jest w metaświecie. Niestety, Guarana nie jest wiarygodnym narratorem, a w Katedrze „Żyje” Wielka Sieć, toteż bidulce trochę namieszała w perspektywach. Ogólnie, w koncepcie miałam, że Wielka Sieć jest wszechobecna, ale SI radzą sobie poprzez bycie na jej bardzo wierzchnich warstwach – np. Kofeina, Tauryna. A te już zdolniejsze SI mogły wejść głębiej, wypłynąć dalej, ale musiały mieć Kotwice. Inaczej dryfowało się w ten odmęt i traciło tożsamość.

Wilka ludzie wrzucili do tej Wielkiej Sieci, jako translatora Sieci na nasze, ale biedaczek nie udźwignął i podryfował w odmęty. Syuzanne była jego kotwicą, ale nie wystarczającą, bo przecież odległą. No i dla Guarany Syuzanne nie nosiła żadnych etykiet, bo te dane miała nadpisane. Czyli próbował się z nią Wilk połączyć, ale ona z Wilkiem nie mogła.

Natomiast po otworzeniu jego pokoju, który był łącznikiem jego z Siecią, Guarana zatraciła się w Wielkiej Sieci, bo przez jej człowieczość, była kompatybilna, toteż ślepa Wielka Sieć ją po prostu zjadła. Ot. :’D

Na koniec, Tauryna znajduje zakamuflowany znaczek-fotografię, i go wrzuca do Wielkiej Sieci. Znaczek łączy z odizolowanym pokojem + z Wilkiem i z samą Guaraną, toteż ustanowiło Kotwicę.

Mea culpa, że nie udało mi się tego w przystępniejszy sposób przekazać.

Nie mniej jednak, ogromnie mi miło przez twój komentarz. I jestem przeszczęśliwa, że zostały te moje wypociny przeczytane. Dlatego jeszcze raz serdecznie dziękuję!

 

Również pozdrawiam serdecznie!

 

Jak to sobie pisałam to myślałam tak, że dla SI bycie jednocześnie fizycznym automatem + awatarem nie powinno stanowić problemu koncepcyjnego. Ogarną sobie to. Natomiast ich interfejs był wzorowany typowo na ludzkich wrażeniach, toteż awatary i ich wewnętrza, współdzielona sieć była również mocno ludzka. Malutka ta sieć była, ale swojska.

To zrozumiałem. Ale SI to sobie ogarniały, mnie było nieco trudniej zmieniać postrzeganie trójki SI i przeskakiwać pomiędzy fizycznością a niefizycznością. Ale to jest w miarę jasne.

 

A te już zdolniejsze SI mogły wejść głębiej, wypłynąć dalej, ale musiały mieć Kotwice. Inaczej dryfowało się w ten odmęt i traciło tożsamość.

Aha. Teraz rozumiem. Niby jest wcześniej w tekście o tych warstwach, ale nie skojarzyłem koncepcji kotwicy.

 

Wilka ludzie wrzucili do tej Wielkiej Sieci, jako translatora Sieci na nasze, ale biedaczek nie udźwignął i podryfował w odmęty.

To wywnioskowałem już wcześniej.

 

Syuzanne była jego kotwicą, ale nie wystarczającą, bo przecież odległą.

Tego mi brakło do interpretacji.

 

Natomiast po otworzeniu jego pokoju, który był łącznikiem jego z Siecią, Guarana zatraciła się w Wielkiej Sieci, bo przez jej człowieczość, była kompatybilna, toteż ślepa Wielka Sieć ją po prostu zjadła.

Tego nie rozumiem. Dlaczego człowieczość implikuje kompatybilność? Dla mnie zatraciła się, ponieważ Wilk złapał się kotwicy, która sama nie była zakotwiczona i pociągnął ją za sobą w odmęty wielkiej sieci.

 

Na koniec, Tauryna znajduje zakamuflowany znaczek-fotografię, i go wrzuca do Wielkiej Sieci. Znaczek łączy z odizolowanym pokojem + z Wilkiem i z samą Guaraną, toteż ustanowiło Kotwicę.

Aha. Nie uznałem tej sceny z wrzucaniem znaczków poza granice istnienia za istotne. Nie skojarzyłem też, że granice istnienia są określeniem głębszych warstw sieci. Gdybym wyłapał tę zależność (granice-głębokie warstwy) to może dałbym radę powiązać tę scenę z faktem ustanawiania kotwicy dla Guarany/Suyzanne.

 

Mnie jest z kolei niezmiernie miło, że Tobie jest miło :)

Polecam się na przyszłość :)

Q

 

Known some call is air am

“Tego nie rozumiem. Dlaczego człowieczość implikuje kompatybilność? Dla mnie zatraciła się, ponieważ Wilk złapał się kotwicy, która sama nie była zakotwiczona i pociągnął ją za sobą w odmęty wielkiej sieci.”

 

Kurcze, ciężko mi się z tym sprzeczać, haha – bo mi się strasznie też ta interpretacja podoba. Dla mnie kwestia tej implikacji, polegała na tym, że przecież inne pokoje Wyższych nie wciągnęły Guarany, bo nie mogły – bo nie była im podobna. Natomiast Wilk i Guarana to jakby dzieło tej samej osoby, więc Wielka Sieć po prostu potraktowała ich jako jedność. Ale szczerze, twoje podejście może nawet jest lepsze? :D Bardziej dramatyczne.

 

I absolutnie, jeszcze raz bardzo dziękuję!

No, pokoje nie wciągnęły, ponieważ Wyżsi nie byli zagubieni w odmętach sieci. Ich klucze nie były owinięte mackami reprezentującymi jak mniemam pochłanianie gubiących się w głębszych warstwach sieci jestestw, zbyt słabych, by robić to bez kotwic. Wilk był tymi mackami opleciony i kiedy Guarana otwarła jego klucz, by na powrót stać się jego kotwicą, te cosie złapały Guaranę, która nie sprawdziła się jako kotwica, ponieważ sama też była zbyt słaba, aby nie dać się zatracić. Dalej mamy powiedziane, że Tauryna rzucił im linę, wyciągając na powierzchnię. Bo w taki sposób można zintepretować podziękowania Guarany, zaś kotwicą stała się ta ich malutka sieć. Bo ja to widzę tak, że jak nie da rady jedna duża kotwica, to cztery mniejsze już powinny sobie poradzić ;)

Ale to tylko taka moja luźna interpretacja :)

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

:DDD Jak mi się morda cieszy, to sobie nie wyobrażasz. A już poważniej, to absolutnie twoja interpretacja nie tylko mi się podoba, ale całkowicie pasuje. Nie podchodziłam do tego w ten sposób, że cztery Kotwice – bo nawet mi to nie wpadło, a jednak, kurde strasznie to pocieszające w ten sposób spojrzeć i faktycznie, oni dla Guarany też przecież stanowili świat.

Głupi to zabrzmi, ale może opowiadanie zacznę rozpatrywać zgodnie z twoją interpretacją :D Niesamowicie przyjemne jest dostać spojrzenie drugiej osoby. I bardzo, a to bardzo się bałam pierwszego komentatora, a tutaj jeszcze mi on własne opowiadanie w głowie ubogaca.

 

Urocza bajka. Pierwszy dialog całkowicie mnie porwał i wsiąkłam w ten świat. Bardzo mi się podobało :)

Danka

Dziękuję Danka, bardzo mi miło, że przypadło do gustu!

Głupi to zabrzmi, ale może opowiadanie zacznę rozpatrywać zgodnie z twoją interpretacją :D Niesamowicie przyjemne jest dostać spojrzenie drugiej osoby. I bardzo, a to bardzo się bałam pierwszego komentatora, a tutaj jeszcze mi on własne opowiadanie w głowie ubogaca.

Jak już wcześniej napisałem, polecam się na przyszłość :D

Known some call is air am

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dzień dobry, Pani Organizator! Dziękuję za wizytę!

Trochę mi tu ludzi brakuje ;)

Miałam trochę jak Outta, to znaczy gubiłam się i nawet w tych samych miejscach. Przeczytałam Wasze komentarze i trochę mi się rozjaśniło, ale nie zamierzam udawać, że wszystko rozumiem. Hermetyczne to Twoje opko po prostu. I nie jestem pewna, czy to moje niedouczenie, czy też za dużo zostało w Twojej głowie.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej, dziękuję serdecznie za przeczytanie. Widzę, że dosyć ciężko jest faktycznie z przekazem o co mi chodziło, ale już się stało i tego nie zmienię :) Mam dosyć mocno konfundujące przekazy, bo innym (nie na forum), którym dałam do przeczytania zupełnie nie mieli z treścią problemu, natomiast moja siostra rodzona była absolutnie zgubiona tekstem. Może jej opinii powinnam zasięgnąć wcześniej :) Ciężko mi się obronić na zarzut hermetyczności, bo świadczy to rozumiem o dużym zamknięciu tekstu, a starałam się przekazać w nim porozrzucane wskazówki – z lepszym, lub gorszym skutkiem, ale nie zamierzałam uczynić go aż tak nieprzystępnym. Więc mea culpa.

Tak czy siak, bardzo mi miło, że zostawiłaś po sobie ślad i że przebrnęłaś przez to :)

Pozdrawiam!

Ja nadal uważam, że to jest dobre opowiadanie, jednak zbyt mało zrozumiałe dla czytelnika. Uważam, że zeżarł Cię limit znaków, bo gdyby to podrasować, dodać kilka słów tu i ówdzie, które naprowadziłyby odbiorcę na właściwe tory i pozwoliły na interpretację, bez wymuszania na autorce wyjaśnień pewnych motywów, to z pełnym przekonaniem, że robię właściwie, poleciłbym to opowiadanie do biblioteki.

Known some call is air am

Troszkę późno odpisuję :)

I pewnie ten tekst, już trochę przepadł, i stanowczo nie cieszy się jakąkolwiek popularnością, ale trochę mnie pozżerały myśli nad nim, i mam nadzieję, że nie brzmi to za dużą butą, ale z drugą szansą nie zmieniłabym go. Ja lubię, gdy nikt mnie nie trzyma za rękę w prozie. Ja lubię gdy nie ma czasami odpowiedzi. Nawet lubię, gdy jestem po prostu za mało “lotna” by pochwycić niektóre koncepty. I nie uważam, by to opowiadanie plasowało się w tym stylu, że wymaga ono jakiegoś pretensjonalnego wtajemniczenia. Ale to, że jest ono w pewien sposób konfundujące i ma się po nim pytania. Ja lubię mieć pytania po tekście. Ciężko mi wypowiadać się na temat własnej pracy, żeby nie wyjść na zadufaną, jeżeli tak jest, nie taki mój cel… Ale przecież ty sam Outta zadawałeś cholernie celne te pytania. Wytłumaczyłam Ci je tak, że później mnie poprawiałeś i sam tłumaczyłeś. Nawet pod nosem mruczałam, że po co pytałeś skoro nawet czaisz lepiej niż ja. I to było dla mnie tak cholernie cenne, że sam wyszedłeś z interpretacją. Przecież to nie było moje, co pisałeś :) I w sumie też przez to, nie zmieniłabym tego, bo była to jakaś wolność. I pewnie wymaga to przeczytania dwa razy, albo poszukania jakiś wskazówek, ale one są w tekście. Więc nawet, jeżeli nie jest to doszlifowane i w pewien sposób koncepcyjne, po czasie płaczu i załamań, że napisałam niezrozumiałe nie wiadomo, co… Nie zmieniłabym tego. Nie trafi do każdego. Pewnie nawet nie do większości, ciężko mi wnioskować po małych opiniach, ale nawet jeżeli zakończenie jest konfundujące, to przecież początek jest raczej zrozumiały.

Spisałam się, jak głupia i trochę wstyd, że sama sobie tak tekst zawalam własnym paplaniem, ale publikowanie jest rzeczą emocjonalną i jakoś mi łatwiej to z siebie wyrzucić. Tak czy siak, jesteś moim pierwszym anonimowym czytelnikiem – i jak już mówiłeś, że polecasz się na przyszłość, tak ja powiem, że po prostu jeżeli cokolwiek jeszcze skrobnę, będę czekać na Twoją opinię :)

Po pierwsze, nie anonimowym :) Cześć, jestem Outta Sewer, alkoho… tfu, taki sobie koleś ;)

Po drugie – jeśli coś jeszcze skrobniesz zaczep mnie przez PW, bo ja nie zawsze ogarniam tego, że ktoś coś opublikował. A jak się przypomnisz, to będziesz miała Ty pewność, że się pojawię, a ja będę miał pewność, że się wywiążę z danej obietnicy (bo w takiej kategorii należy rozumieć moje słowa o polecaniu się na przyszłość :))

No i trzecie – spoko, Twoja wola. Ja też lubię czasem pokminić przez kilka dni, co też właśnie przeczytałem. Doczytać jakieś info na temat zawartych w opowiadaniu zagadnień, o których nie mam pojęcia. To pozwala mi się czegoś nowego nauczyć, a ja lubię się uczyć.

A po czwarte, nie chodziło mi o to, żebyś łopatologicznie w tekście wyjaśniała, o co Ci chodziło, ale o podrzucenie kilku wskazówek. I niekoniecznie co do interpretacji tekstu, bo z tym – jak sama widziałaś :D – radzę sobie nie najgorzej XD. Chodzi mi o dodanie kilku drogowskazów, żebym wiedział w którym kierunku mniej więcej iść, a nie o podstawianie mi taksówki, która dowiezie mnie na miejsce. Na przykład motyw znaczka jako kotwicy mi umknął. Gdybyś to mocniej wyeksponowała w słowach Guarany na końcu, albo podrzuciła jakiś mocno zapamiętywalny akcent w momencie, kiedy Guarana ogląda te znaczki, to pewnie bym na to wpadł. Choć, z drugiej strony, poszedłem na łatwiznę i Cię o kilka rzeczy dopytałem, zamiast przeczytać drugi raz, co mi się zdarza, żeby wyłapać rzeczy, których wcześniej nie wyłapałem, kiedy znam już motyw przewodni.

Ale to tylko moje marudzenie, a tekst jest Twój i zrobisz z nim co chcesz i jak chcesz. Sam też nie zmieniam moich tekstów, ale u mnie to przez lenistwo ;)

W każdym razie – polecam się na przyszłość (raz jeszcze) i pozdrawiam serdecznie (po raz kolejny)

Q

Known some call is air am

Na plus dla mnie w tym tekście była pomysłowość. Klasyczny motyw z SI i światową siecią ogrywasz, posługując się nietypowymi bohaterami, którzy jednak jak najbardziej do tego świata pasują (ciekawam, czy oryginalni twórcy cyberpunka przewidzieli obecność w swoich sieciach nie tylko zaawansowanych SI i ludzko-maszynowych hybryd, ale po prostu inteligentnych lodówek albo smartwatchów?). Pomysł na postacie masz fajny, tworzysz je wiarygodnie i ciekawie – to jest wielki plus Twojego tekstu.

Fabularnie zgadzam się z przedmówcami, mogłoby być trochę jaśniej. Pomysł znowu nie jest zły, ale tekst się nieco wlecze w środkowej części, a że na dodatek akurat ja, czytając, chwilami się gubiłam, to nie było mi łatwo przez cały czas skupić uwagę i podążać za wydarzeniami. Absolutnie nie chodzi o mówienie wszystkiego czytelnikowi, raczej o zostawianie w odpowiednich miejscach nieco jaśniejszych dla odbiorcy tropów. 

Generalnie, to jest IMHO udany tekst, dobrze na przyszłość rokujący.  

ninedin.home.blog

Cześć, Alessio!

 

Pomysł na tekst jest naprawdę świetny, szkoda, że sporo momentów, które w zamyśle miało wybrzmieć jako pozytywnie zakręcone okazało się troszkę zbyt pokręconych, by wybrzmieć. Po lekturze czuję się trochę skołowana, ale z drugiej strony czuję tu coś, hm, niechwytnego, co charakteryzuje niebanalne opowieści. Mam nadzieję, że napiszesz coś jeszcze z tego świata lub rozwiniesz ten pomysł.

Pozdrawiam

 

@ninedin

@oidrin

Hej! Dziękuję, że zajrzałyście i przeczytałyście :) Dobrze jest spojrzeć na tekst z innej perspektywy, choć mimo wszystko szkoda, że wzbudził on tyle niejasności – może ta nieuchwytność wynika z tego, że obowiązywał limit słów, ale to już kwestia niezależna.

Temat sztucznej inteligencji jest mi faktycznie bliski, dlatego tym bardziej cieszy mnie fakt, że koncept i postacie przypadły wam do gustu :D

Pozdrawiam!

[Przeczytane]

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Cześć, Alessio!

Pozwól, że się troszkę poczepiam.

 

Po tylu latach powinna przyzwyczaić się do ich niekończących ekscesów. Uważała jednak, że zadanie to przerosłoby samego świętego ascezy.

> Zjadło Ci się “się” → “niekończących się ekscesów”.

> Rozumiem, że w zamyśle miało chodzić o świętego ascetę. Nie jestem natomiast pewna, czy “święty ascezy” to prawidłowe sformułowanie.

 

Hektolitry metadanych, które się w niej przelewały już dawno przejęły niepodległość.

Niepodległość się chyba jednak ogłasza.

 

Ale Wielka Sieć, choć niewątpliwie roślejsza od niej, tak jak roślejsze jest Słońce od Jowisza, a od Słońca sama Droga Mleczna, była przecież kontrolowaną.

Niby rozumiem ten szyk, ale jednak “była kontrolowana” bardziej by mi tu leżało.

 

– Jeden z nich, to same fraktale upakowane w sześcian. Dodatkowo błyszczał się jak psu… – Kofeina gwałtownie przerwała. –Macierzo, nie wysyłaj mi psich jąder.

Odmiana przez przypadki tutaj upadła – wołacz to “macierzy”. Dodatkowo zjadłaś spację po myślniku.

Ale plus za “niebłyszczące” psie jądra xD

 

Kontynuując – zaczęła Kofeina, ale Tauryna znowu jej przerwał.

Ponieważ jej przerwał, po “kontynuując” sugerowałabym wielokropek, bo nie było jej dane dokończyć tego, co zaczęła.

 

– Mają nawet papieża! – wyciągnął faktycznie znaczek z Leonem XIV. Następnie kolejny i kolejny. – Ile papieży!

Chyba “faktycznie wyciągnął” lepiej by zabrzmiało.

A poza tym – widzę lekki problem z zapisywaniem didaskaliów w dialogach. Akurat w tym wypadku powinnaś zacząć z wielkiej litery, ponieważ “wyciąganie” nie opisuje czynności mówienia. Polecam fajny poradnik: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/ – naprawdę pomocny ;)

 

Na końcu pożerał zbędne głowy, które mogły do samego końca patrzeć na swoją bezsensowną śmierć.

Troszkę mnie wytrąciło, że głowy patrzyły na swoją śmierć – a nie na śmierć całego ciała, jak by się można spodziewać.

 

Mieli w tym ziarenko racji.

To się raczej kojarzy z “ziarnem prawdy” – racji można mieć bardziej np. krzynę/odrobinę.

 

Wtedy ci potrzebni, mądrzy ludzie odkryli, że nie są sobie wzajemnie, aż tak konieczni.

Pozwól, że zwrócę tu uwagę na dwie rzeczy: po pierwsze, rozumiem, że chciałaś uniknąć powtórzenia z “potrzebnością”, ale nie funkcjonuje taki zwrot jak “być sobie nawzajem koniecznym”.

Po drugie, trochę masz problem z przecinkami. Owszem, zdarzają się i brakujące, ale wciskasz też dużo nadprogramowych – pozwoliłam sobie na powyższym przykładzie taki właśnie przecinek wykreślić dla zobrazowania (akurat wyszło, że w pogrubionym fragmencie).

 

Dopiero przypasowanie canis lupus sprawiło, że obco brzmiącą nazwę ugruntowała definicja.

A tu mi się rzuciła w oko pewna niekonsekwencja w stosowaniu łaciny: raz zapisujesz kursywą (w tym miejscu akurat była, czego nie widać przez cytację), raz ją gubisz (a być powinna zawsze, jako wtrącenie z obcego języka). Druga sprawa – nazwę rodzajową zapisuje się wielką literą, natomiast gatunkową już małą. Czyli w pełni poprawnie powinno być: Canis lupus. Wcześniej gdzieś w tekście zapisałaś to właśnie poprawnie, później zaczęło Ci umykać. A u mnie pół studiów to systematyka, więc nie odmówiłabym sobie zwrócenia na to uwagi xD

 

Guarana opuściła ręce i w zmęczeniu powiązała definicje canis lupus i wilka, i Wilka. Przesunęła dłonią po swojej twarzy, naciągając w dół skórę.

Znów ta łacina – tu już nawet kursywy brakło, o wielkiej literze nie wspominając.

Co jeszcze w tym momencie mnie zatrzymało (i już nieco wcześniej, ale tu mam przykład akurat) – zdaje się, że w powyższych komentarzach było o tym wspominane, ale nie zagłębiałam się w nie przesadnie – ten nagły przeskok od maszyny do awatara na kształt ludzkiej postaci był dość niespodziewany i w pierwszej chwili wywołał konsternację. Chyba dobrze by było jakoś to zaakcentować, żeby czytelnik się nie gubił i nie musiał zastanawiać, o co właściwie chodzi, bo to trochę wytrąca z rytmu przy czytaniu.

 

– Mamy problem – zatroskał się Tauryna. – Staram się to wszystko uporządkować, Macierzy mi świadkiem, ale…

Znów ta macierz – a może ten Macierzy? Tak czy siak, wcześniej i tak powinno być “Macierzy”.

 

I, że jak przez blaszkę miażdżycową, zakryje światło do jej arbitralnego serca.

To “przez blaszkę miażdżycową” trochę mnie nie przekonuje, bo wywołuje w pierwszej chwili obraz przenikania przez blaszkę miażdżycową… W drugiej, że blaszka to spowodowała, ale nie “osobiście”… A dopiero potem zaskakuje – aha, że zator! Lepiej chyba byłoby po prostu “jak blaszka miażdżycowa”.

 

Oddałaby wiele, by móc ostatnie lata spędzić razem.

Razem – ale z kim? Rozumiem, że chodzi o Wilka – ale w tym momencie z tekstu nie bardzo to wynika.

 

Obruszył i rozchlapał wokoło mały deszcz.

 

Za SJP PWN: “obruszyć się” to “przestać tkwić w czymś mocno, zostać rozchwianym” lub “wyrazić niezadowolenie, sprzeciw” → może lepiej “otrząsnął się”?

 

Pokręcił główką i dał nura w wodospady nieba, następnie zniknął w czeluściach zacienionych alejek.

A tu z kolei w pierwszej chwili pojawił się obraz spływającego nieba. Urocza wizja, ale mniemam, że nie o to chodziło, więc sugerowałabym “wodospady z nieba”.

Choć się nie upieram. Naprawdę podoba mi się koncepcja niebnego wodospadu. Poza tym może to być też jakaś szalenie poetycka metafora…

 

Przerwała procesy i skupiła uwagę na jego lekko rozdrganych wibrysach.

Rozedrganych. To chyba podchodzi pod ortograf czy coś, ale załóżmy, że literówka.

 

Wyższy, który przy nich warował był gömböciem. Guarana zajrzała do pomieszczenia, które mieściło jego klucz. Na środku, w pajęczynie szarych nici, wisiała kolorowa wańka-stańka.  

– Jesteś córką Inżyniera? – spytał  Gömböc.

> Skoro potem jest Gömböc, to “Gömböcem”, bez tego “i”.

> A poza tym to wańka wstańka, “w” zabrakło.

 

– Nie… – zaczęła, ale Wilk uciszył ją gestem.

– Kot mi powiedział.

Odważyła się spotkać ich spojrzenia.

Tak trochę z tego w całości wynika, że Guarana odważyła się unieść wzrok, żeby spotkać spojrzenia Kota i Wilka. Może “napotkać jego spojrzenie” czy coś w ten deseń, żeby było wiadomo, o kogo chodzi.

 

Niestety homo sap

I tu znów – Homo sapiens. Co prawda funkcjonuje też w języku “homo sapiens” – ale skoro zapisałaś kursywą, to zakładamy, że korzystasz z łaciny, czyli ponownie powinna być wielka litera.

 

Tauryna patrzył na oceany przestrzeni po Guaranie i przyciskał pięści do oczu. Kofeina kuliła się w kokpicie i od tygodni nie odezwała się słowem. Wrócili do domu wraz z końcem Jutrzenki i gdyby wiedział, och… gdyby tylko wiedział, nigdy by na nią nie poszedł.

A tutaj klasyczny problem z podmiotem. Najpierw jest Tauryna, potem Kofeina, potem oboje – i potem podmiot domyślny… Domyślam się, że chodziło o Taurynę, zwłaszcza że później widać, że fragment pisany jest z jego perspektywy – ale na początku nie zostało to zasygnalizowane, a dosłownie w tym samym zdaniu wcześniej są “oni”, więc podmioty są trochę pomieszane.

 

A później skruszył się jej awatar. Pierwsze straciła rękę.

Pierwszą. Albo “Pierwszym, co straciła, była ręka.” – tylko po co wydłużać.

 

Może dlatego, że oddała mu klucz? Że nie mogła sama tutaj wejść, uwięził małe epitafia jej istnienia?

Znów pomieszane podmioty: on, ona, ona, on – a wszystko domyślne i troszkę jest zamieszanie.

 

Zadrżał i poukładał na kupkę obrazki ze szczeniakami.

Odkładać – na co? → na kupkę; układać – na czym? → na kupce. Nie mieszajmy.

 

Wybacz, że się tyle czepiam, ale taki już mój wątpliwy urok :) Polecam następnym razem pokusić się o możliwość skorzystania z bety, tekst na tym wiele zyska :)

Ale powyższe pomijając, fajny masz styl, całkiem zgrabnie piszesz. A pomysł bardzo ciekawy – a oprócz tego nieprzewidywalny. Gdybym nie miała z tyłu głowy schematu konkursu, nie spodziewałabym się zakończenia, co zaliczam na duży plus :)

Więc ogólnie – troszkę mnie wytrącało wyłapywanie błędów, ale i tak całkiem dobrze się czytało i jestem lekturą usatysfakcjonowana :)

Ach, i zapomniałam dodać – bardzo tytuł przykuł moją uwagę, chyba przez tę Guaranę :)

Pozdrawiam!

Spodziewaj się niespodziewanego

General Protection Fault

 

Witamy w piekle, pozwoli Pani przodem!

 

Już po samym tytule widziałam, że to będzie odjazd, nawet odlot, ale nie, że aż w tak daleki kosmos. Ani, że będzie to odlot zupełnie przyjemny, choć dalibóg, nie wiem, o co chodzi.

 

„Ukucnął przy brzegu granic istnienia” to typowe zdanie tutaj. Są błędy szyku i braki w przecinkach (a czasem nadmiar – nigdy nie stawiaj przecinka między podmiotem, a orzeczeniem!), ale bledną wobec ogólnej psychodelii skąpanej w purpurze. Mam wrażenie, że wielu słów używasz bez namysłu, nie do końca rozumiejąc, co one znaczą. Jest i „ciężko” zamiast „trudno”, i „wszelkie” zamiast „wszystkie” i „delikatnie” zamiast „nieznacznie”. Kilka wyrazów błędnie odmieniasz (przede wszystkim rzuciła mi się w oczy "macierz"). Są anglicyzmy, na przykład „wciąż lepiej tak, niż wcale” – „still” powinno się (w tym kontekście) tłumaczyć „i tak”, „mimo wszystko”, ale nie "wciąż".

"Gömböc" to nazwa własna, czy pospolita? Piszesz ją to dużą, to małą literą, zresztą przydałoby się chociaż zasugerować, co właściwie oznacza. Zaimki odnoszą się czasem nie wiadomo, do czego. Czemu ciągle ktoś mówi „w czymś”? To nienaturalne. Dialogi mało informacyjne, dają raczej impresję charakterów, ale dowiedzieć się czegoś – trudno. „Dlaczego mówisz?” (pytanie zadane Kotu) wskazuje na przyczynę celową jako uniwersum pytania, a chodzi wyraźnie o „jak to możliwe, że mówisz”.

 

Ogólnie: wariacki strumień świadomości, mętny od pseudofilozofii i spiętrzony falą słów, czasem „mądrych”, czasem tylko słów. Cały czas czuję, że coś tu jest! Ale leży tak głęboko pod warstwą psychodelii, że nie jestem w stanie tego wydobyć. Migają dobre pomysły, jak wilk pożerający „zbędnych”, ale w ogóle trudno się tu połapać. Inżynier raz jest mężczyzną, raz kobietą, bohaterowie (będący automatami do napojów, przynajmniej po wierzchu) czasami znienacka mają głowy i ramiona…

 

Przeczuwam jakiś plan, ale rozwiązanie akcji przychodzi znikąd, nie ma warunku pomocy, tekst jest ogólnie mało zrozumiały.

 

Jedynym elementem dodatkowo punktowanym jest kruk, ale występuje tylko w metaforze, więc zarabia 1 punkt.

 

Gdybyś chciała przeczytać pełną listę moich uwag, poproszę o adres (mailowy) na priv.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

 

Nie za bardzo zrozumiałam to opowiadanie, chyba nie jestem fanką takich opowiadań. Pojawiały się dziwne zdania, np. “Obawiała się jednak, że spadki w wydajności miały głębsze źródło niż głośność ciszy.”, których kompletnie nie potrafiłam zrozumieć. Nie wiem, czym tak naprawdę byli bohaterowie i w jaki sposób funkcjonowali – stali przecież na zewnątrz, a na końcu jest wspomniane coś o pokoju. Tauryna i Kofeina byli automatami do napojów, jak mogli więc chodzić na spotkania? Być może przenosili się gdzieś “wirtualnie”, ale to dlaczego w takim razie podczas jednej z tych wycieczek Kofeina zajrzała do katedry, która była, jak zrozumiałam, fizycznym miejscem? Zabrakło jakiegoś opisu wyjaśniającego te podróże. Nie do końca zrozumiałam też rolę Wilka i głównej bohaterki, choć ogólny przekaz chyba zrozumiałam. Trochę pomarudziłam, ale opowiadanie z pewnością działa mocno na wyobraźnię i zapada w pamięć, bardzo ładne ostatnie słowa. 

Tekst nie był dopracowany, interpunkcja często kulała, przecinki w dziwnych miejscach, wypisałam tylko kilka błędów, ale było ich dużo więcej: 

I wierzyła, że kryły się w niej odpowiedzi(-,) na tę tęsknotę. 

Nadzieja(,-) na długowieczność Kofeiny i Tauryny była jedyną, 

– Oczywiście 

Brak kropki. 

Witaj, Alessia!

 

Poniżej moje jurorskie notatki:

 

Kot, Wilk i Guarana

 

Hermetyczne. Rozumiem, ale nie do końca. Nie wszystko. Przypomina pisanie bardziej STN'a trochę GaPy. Warsztat zdaje się na porządnym poziomie, ale gdyby tak spróbować z bardziej przystępnym tekstem?

Czytało się dobrze, spodobały mi się automaty i ich interakcje, a także odmienna od ludzkiej perspektywa.

Ciężko mi ocenić to opowiadanie, nie umiem sprawiedliwie rozdać punktów.

 

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Odlotowy pomysł na bohaterów, tym mnie kupiłaś.

Czasami się trochę gubiłam, ale nie było źle, większość zrozumiałam.

Mocna rzecz z tym wyborem bohaterów.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka