Ciężkie czasy
Pamiętacie jak ostatnio obiecałem że pomogę temu krasnoludowi przenieść się do Dusselbrechtu, Durin (bo tak się tamten krasnolud zwał) okazał się niezgorszym towarzyszem broni jeśli mogę tak rzec.
Okazało się że nie tylko wytwarza miecze lecz także umie się nimi całkiem dobrze posługiwać, lecz ten pulchny rudy krasnolud zdecydowanie woli topory, taka natura krasnoludów.
Germania to kraj zdecydowanie inny od Akmaronu, na drogach jest jeszcze bardziej niebezpiecznie, mniej tu nie-ludzi, lasy są jeszcze bardziej mroczne i ciemne, po tygodniu wędrówki miałem tego kraju po dziurki w nosie.
Ale trzeba było jechać dalej.
ll
Do Dusselbrechtu stolicy Germanii zostało kilka dni, lecz teraz nie o tym, jest wieczór i właśnie zatrzymaliśmy się w starej opuszczonej chatce, to najlepsze co znaleźliśmy, chatka znajduję się dosłownie dwieście metrów od lasu na małym porośniętym żółtawą trawą wzniesieniu, szybko rozpaliłem ognisko i zacząłem gotować upolowanego wczoraj jelenia.
Przez kilka minut panowała niezręczna cisza, przerwał ją Durin.
– Nie mówiłeś mi nic nigdy o sobie, myślę że to dobry czas. – powiedział ze swoim krasnoludzkim tonem Durin.
– To może zaczniemy od ciebie co Durin?
– A co to przesłuchanie? – odpowiedział z lekkim wkurzeniem krasnolud.
– Przecież sam rozpocząłeś temat więc o co ci chodzi?
– Ale nie było mówione że rozmawiamy o mnie, chodziło o ciebie. – powiedział Durin lekkim zakłopotaniem.
– Niech ci będzie – westchnąłem.
– A więc, co chcesz wiedzieć? -Mówiąc to wzruszyłem ramionami w geście zapytania.
– Czemu zostałeś łowcą a nie kimś innym?
Trafił w mój czuły punkt ale postanowiłem mu jednak odpowiedzieć.
– Kiedy byłem mały mój ojciec zlecił innemu łowcy zabicie grupki potworów która sabotowała jego uprawy, lecz kiedy łowca zlecenie wykonał pieniędzy nie dostał od mego ojca, więc łowca się zdrowo wkurzył, i domagał się zapłaty, i zobaczył mnie, a reszty się chyba domyślasz.
– A gdybyś mógł wybrać, chciałbyś być łowcą czy nie?
– No wiesz, lepsze to niż bycie wieśniakiem, zawsze chciałem być rycerzem… ach te dziecięce marzenia, myślę że to dobrze że zostałem łowcą, wiesz… nie jest tak źle, pieniądze może nie najlepsze ale przynajmniej świat zwiedzam.
Mogło być zdecydowanie gorzej, a ty Durinie, powiesz coś w końcu o sobie?
Po tym pytaniu Durin zamilkną.
– To jeszcze nie pora, przyjdzie na to czas… ale nie jestem na to zwyczajnie gotowy.
– Dobra, nie ponaglam. -odpowiedziałem z przyjacielskim tonem.
– Dzięki za rozmowę i tak dalej ale ja padam z nóg.
Nawet krasnoludzie potrzebują odpoczynku.
Durin poszedł spać natomiast ja posiedziałem tam jeszcze chwile, po czym także poszedłem spać.
lll
– Na Baldakira, kto zrobił te łózko! Jest tragiczne!
– Weź nie wybrzydzaj, mogliśmy spać na ziemi.
Ruszajmy, już nie dużo zostało do Dusselbrechtu.
Szybko zjedliśmy śniadanie składające się z wczorajszego jelenia po czym ruszyliśmy.
Koło południa mieliśmy dotrzeć do nie wielkiego miasteczka Mungerbard, i cóż… dotarliśmy.
Ścieżka którą idziemy jest naprawdę szeroka, wokół zaś błotniste bagna które brudzą nasze obuwia.
Drzewa natomiast wysokie i ciemne przez które nie dochodzi za wiele światła słonecznego.
Na domiar złego wszędzie unosi się gęsta mgła która ogranicza widoczność do niewielu więcej niż 20 metrów.
– Ale tu się wyrabia! -skomentował zaistniałą sprawę Durin.
– Co się wyrabia? -odpowiedziałem mu z nie zrozumieniem.
– No… dużo mgły tu jest, widziałeś kiedyś aż tyle mgły?
– Czego ja nie widziałem. -mówiąc to zaśmiałem się lekko pod nosem.
Po 10 minutach wyszliśmy w końcu z tych ponurych bagien zaś przed nami rozpościerają się równiny porośnięte przeróżnymi roślinami, kwiatami…
– To już wygląda lepiej. -rzucił ponuro Durin.
– Coś mało entuzjazmu słyszę w twoim głosie.
– A jaki mam mieć humor, Roderiku ?
Po całym dniu na chędożonych bagnach!
– Co ty taki wkurzony od razu?
– A daj mie święty spokój.
Przez następne kilka minut panowała grobowa cisza którą przerywały śpiewające ptaki które przelatywały nam nad głowami.
Jednak naszą rozmowę trzeba było wznowić ponieważ kilka kilometrów dalej unosił się dym, dymu było od groma, co najgorsze dym unosił się w miejscu gdzie miało być miasteczko Mungerbard, lecz nie mogliśmy tego stwierdzić na pewno gdyż owe miasteczko znajdowało się w dole doliny do której zaraz mieliśmy dotrzeć.
– Roderik! Czy ty widzisz to samo co ja?
– Tak… sporo dymu, i to w miejscu do którego zmierzamy.
Cholera, nie podoba mi się to, mieszkasz w Germanii, mieli z kimś ostatnio kosę?
– Ja se niczego takiego nie przypominam ale ze mnie taki mieszczuch jak z koziej dupy krowa.
– Więc się przekonajmy. -powiedziałem z lekkim podekscytowaniem.
– Bogowie ci rozum odjęli?! -wykrzyczał ze zdziwieniem oraz wkurzeniem krasnolud.
– Nie, czemu?
– Tam się pali, paa-ll-iii, pali, rozumiesz?
– Jestem ciekawy świata.
– Wiesz jak kończą tacy?
– W dużym domu oraz z wieloma dziewkami?
– Nie, „bohaterze”, tacy kończą z mieczem w rzyci.
– Nie chcesz to nie idź, ja tam idę. -odpowiedziałem ze wzburzeniem.
– A niech cię wszyscy diabli.
Durin postanowił jednak ze mną pójść.
Po minucie dotarliśmy na skraj doliny, jest tu zgrabna ścieżka prowadząca na dół zaś na dole… na dole znajduje się pięknie paląca się mieścina Mungerbard, do mieściny mamy jakieś trzysta-czterysta metrów dzięki czemu można dostrzec co tam się dzieję, ludzie uciekają, natomiast za nimi biegną jacyś dziwni żołnierze w czerwonych zbrojach, z piórami dorodnych ptaków na hełmie.
– Widziałeś Roderiku kiedyś takich żołnierzy?
– Widziałem, ba nawet wykonałem w ich kraju nie jedno zlecenie.
– Skąd w takim razie są, gadaj boch umieram z ciekawości.
– Są z Elbionu.
– Żartujesz! Z Elbionu? Czemu atakują Germanie?
– Skąd mam wiedzieć.
– Wynośmy się stąd Roderiku.
– Masz racje.
Elbion to państwo powierzchniowo nie duże, mniej więcej tak duże jak Germania, oba kraje mają kulturę Germańską lecz wieki temu poróżniły ich światopogląd, poglądy gospodarcze oraz religia, podczas gdy w Germanii do teraz wierzy się w stare bóstwo w Elbionie jest inaczej, przyjęli bóstwa z innych krajów, i przez to państwa się podzieliły.
– Gdzie idziemy krasnoludzie, dobrze wiesz że musimy tędy przejść, chyba że chcesz iść przez las czego osobiście nie polecam.
Durin westchną po czym powiedział.
-Ta, wiem… jest tu sporo krzewów, może jakoś przemkniemy.
-Chyba nie mamy innego wyjścia.
Bardzo ostrożnie więc przechodziliśmy pomiędzy drzewami, kiedy zaczynaliśmy mieć nadzieje że nam się udało wszystko musiało się spieprzyć.
IV
– Chyba nam się udało Durinie.
– Durinie?
– Popatrz w prawo głupku.
Popatrzyłem, i pomiędzy drzewami zobaczyłem obóz oddziału armii Germańskiej, ich armie charakteryzuje zbroja, przewijają się motywy biało czarne, wszystko w wertykalnych paskach, hełmy oraz broń zwyczajne.
Co jednak było najgorsze to to że nas zauważyli, na pierwszy rzut oka w obozie było ich blisko sześćdziesięciu, wszędzie są namioty, lecz na przyglądanie się nie było czasu gdyż mierzyło do nas kilkunastu kuszników.
– Bewege dich nicht, verstanden!
– Po kontynentalnym? -odpowiedziałem prędko.
Naprzód wyszedł jak mi się wydaje przywódca, zbroja nie była biało czarna lecz biało złota, hełm także złoty, tak samo jak obuwie.
Człowiek co trzeba dodać wysoki i muskularny.
– Ja potrafię. – powiedział z wyraźnym Germańskim akcentem.
– Jedyny normalny. – skomentował nieco za głośno Durin.
– Oni też potrafią mówić po kontynentalnym, każdy potrafi, i jeśli łaska więcej szacunku.
– Jeśli łaska… ja ci ku…
– Zamknij się! – krzyknąłem do Durina.
– Łaśki bez. – Po powiedzeniu tego Durin uniósł ręce w geście poddania się.
-Dobrze skoro się poznaliśmy, chcę was o coś spytać. -powiedział zaskakująco spokojnie dowódca Germańskiego oddziału.
– Wal śmiało. – powiedział Durin.
– Kim wy u diabli jesteście, i co robicie w moim obozie!
– To może ja. – powiedziałem jak najszybciej aby nie dać dojść do słowa Durinowi. A więc podróżujemy do Dusselbrechtu lecz strach było koło miasta przejechać do tam Elbiończycy są.
– Ano są. – odparł dowódca. – Opuścić kuszę, to nie Elbiończycy, popatrzcie na nich !
– Nie można było tak od razu? -spytał z ogromną dawką sarkazmu Durin.
– Jak chcesz to mogę cofnąć rozkaz. – odpowiedział równie sarkastycznie German.
– Nie nie, tak jest dobrze.
– Dobrze przejdźmy dalej, kim jesteście?
– Jam jest prostym kowalem który przenosi swój interes do stolicy.
– A ty? -Skiną na mnie głową dowódca.
– Jestem łowcą, i pomagam moim mieczem mojemu przyjacielowi dotrzeć do celu całym i zdrowym.
– Łowca powiadasz, myślę że możemy sobie pomóc.
– Niby jak? -odpowiedziałem z pogardą.
– Ty pomożesz odbić miasto a ja zapewnię krasnoludowi narzędzia, pracownie oraz sklep w centrum Dusselbrachtu, zaś tobie łowco dam 700 koron. Co wy na to?
Popatrzyłem na Durina a on popatrzył na mnie po czym razem powiedzieliśmy.
– Niech będzie.
– Zapraszam panów do obozowiska, wytłumaczę wam to i tamto.
V
Przeszliśmy koło kilku namiotów, Germańscy żołnierze nie rzucali nam miłych min, wręcz przeciwnie.
– Ale tu nas lubią. -skomentował Durin.
– To się zmieni krasnoludzie. -odpowiedział mu dowódca.
Zatrzymaliśmy się przy uroczym ognisku przy którym oprócz nas siedziało kilku żołnierzy którym Germański dowódca kazał sobie iść.
– Usiądziecie, skosztujcie mięsa z wilka.
– Podziękujemy. -odpowiedziałem mu prędko.
– No dobra, nie przedstawiłem się, jestem generał Von Masserchlausse, dla przyjaciół po prostu Heinrich.
– Chyba nie zaliczasz nas do tego grona? -zapytałem czysto retorycznie.
– Jeśli się postaracie kto wie, ale do rzeczy, dla każdego z was mam zadania. Ty krasnoludzie masz zostać ich kowalem, natomiast ty łowco ich zwiadowcą czym kimś tam od wywiadu, co nie przyjaciół szuka.
– I co ci to da? -zapytałem.
– Dajcie mi skończyć, ty kowalu będziesz prowadził sabotaż, zniszczysz im zapasy, zrobisz broń z niezbyt ostrego materiału co tam chcesz, ważniejszą role masz ty łowco, musisz bowiem poinformować że znalazłeś nasz obóz w wąwozie dwa tysiące metrów na północ, będę wiedzieli o co chodzi. Natomiast my zgotujemy im nie miłą niespodziankę.
– Plan mi się podoba. -powiedziałem.
– Mi też! -dodał z entuzjazmem krasnolud.
– Cieszę się. – Ruszajcie, macie dzisiaj jeszcze sporo czasu, więc go nie zmarnujcie. Natomiast my ruszamy do wąwozu.
VI
– Co myślisz o tym całym Von Masserchlausie? – spytał Durin.
– Dowódca jak dowódca, krzyczy głośno, i tyle.
– A mie się wydaje że nas zdradzi.
– Weź przestań.
– Przekonasz się, tak nas zdradzi że te twoje jasne włosy ci z głowy spadną!
– Jeśli się nie zamkniesz, to twoje rude włosy spadną już teraz.
Kontynuowaliśmy wędrówkę w milczeniu.
W dość szybkim czasie doszliśmy do Mungerbardu, głównie dzięki temu że w przeciwieństwie do lasu, tu nie ma za wiele przeszkód.
Miasto jak już wcześniej wspominałem nie jest imponujące, co innego jego ochrona, zostaliśmy wypatrzeni sto-dwieście metrów od miasta.
– Stać! -krzyknął rycerz Elbionu.
Jego zbroja jak mówiłem jest czerwona, natomiast zza hełmu wystają mu ptasie pióra.
– Co tu robicie!
– Chcemy pomóc wojsku Elbionu. – odpowiedziałem temu żołnierzowi.
– Po pierwsze, skąd wiecie że my te miasto przejęliśmy? Po drugie po co chcecie to robić? A po trzecie co umiecie w takim razie robić.
– To może ja pierwszy. -powiedziałem bez czekania. – Jestem łowcą a ludzie po karczmach gadają że dobrze płacicie, stąd o was wiemy, jako łowca jestem świetnym tropicielem więc bez problemu wytropię Germanów.
– A ty krasnoludzie? -powiedział z silnym Germańskim akcentem.
– Ja… ten tegoż, jestem kowalem, przyjaźnie się z Roderikiem, czyli z tym o to łowcą, usłyszeliśmy żeście dobrze zapłacą za pomoc.
– Opuścić kuszę, i dopiero teraz zauważyłem że za drzewami po naszej prawicy i lewicy stoi przynajmniej 5 innych żołnierzy.
– Chodźcie za nami, damy wam wyposażenie i wytłumaczymy to i tamto.
Po około pięciu minutach przekroczyliśmy bramy miasta, i o mało się nie zrzygałem, tak samo jak Durin, wszędzie leżą ciała zamordowanych, śmierdzi tu jak w jakieś obskurnej gorzelni, wszędzie jest krew i masa budynków wciąż się pali, do tego jeszcze nieliczni ocaleni patrzą się na nas jak na człowieka który właśnie zamordował ich całą rodzinę (co w sumie ma sens).
– A więc po co przejęliście te miasto? -zapytałem aby nie myśleć o tym co mnie otacza.
– Stolica jest blisko, jest tu sporo wyposażenia i surowców, w pobliskich lasach aż roi się od zwierzyny, zaś monstrów za dużo tu niema, wypisz wymaluj miejsce praktycznie rzecz biorąc idealne.
– A ile dostaniemy?
– Ty krasnoludzie pewnie… cztery-sześć koron dziennie, zaś ty łowco pewnie z pięćset za znalezienie ich armii.
– Można się targować? -spytał długo nie odzywający się Durin.
Dowódca tego oddziału odwrócił się jedynie i spojrzał na Durina kręcąc jednocześnie głową w geście odmowy.
Wreszcie dotarliśmy do większego domu z napisem:
„Ratusz”
Ratusz za dużo nie wycierpiał, jedynie z zewnątrz, w środku jak nowy, jedynie trochę brudno, ale nie można mieć przecież wszystkiego.
Pod obecnymi rządami tego miasta budki są nieczynne, po środku Sali został postawiony stół przy którym stoją pięć krzeseł, trzy zajęte przez rządzących, natomiast dwa z drugiej strony stołu stoją wolne dla gości.
Po lewej i prawej stronie siedzi dwóch cwaniaków, jeden z monoklem i w fikuśnych ciuszkach, natomiast drugi ze sporą księgą rachunkową i również w fikuśnych ciuszkach.
Lecz po środku siedzi muskularny człowiek w zbroi, lecz nie takiej jak mają wszyscy, o nie, jego zbroja jest zrobiona z o wiele lepszych materiałów, a żeby się dodatkowo wyróżniała, zamiast koloru czerwonego ma kolor czerwono-żółty.
Człowiek ma czarne dość krótkie włosy, jego zarost też nie jest gęsty, raczej prosty, ma on także sporo blizn, zaś jego oczy są równie błękitne jak najczystszy ocean.
– Siadać. -powiedział właśnie on do nas.
Usiedliśmy więc na krzesłach które dość mocno skrzypią.
– Czego chcecie?
– Chcemy się zaciągnąć do armii. -powiedziałem dumnie.
– Co umiecie?
– Jam jest łowcą a on kowalem.
– Kowal za tamtym żołnierzem. – dowódca wskazał żołnierza który stoi przy drzwiach wejściowych. Durin poszedł więc posłusznie, i zostałem sam.
– Jesteś łowcą powiadasz, wiem żeście dobrymi tropicielami są, odnajdziesz dla mnie odział Germanów i powiesz mi gdzie są, a ja zapłacę ci bardzo, bardzo dobre pieniądze.
– sześćset-pięćdziesiąt. -powiedziałem bez wielkich emocji.
– Chcesz się targować, niech będzie.
pięćset-pięćdziesiąt.
– sześćset-dwadzieścia– pięć.
– Moje ostatnie słowo to sześćset.
– Umowa stoi. -Po powiedzeniu tego wstaliśmy i uścisnęliśmy sobie dłonie, natomiast cwaniak po prawej sprawdził czy mają na to jeszcze pieniądze, po czym zanotował coś w jego księdze z rachunkami.
Od razu po rozmowie ruszyłem więc do lasu, uznałem że poczekam tam z dwie może trzy godzinki aby nie nabrali podejrzeń, więc właśnie tak zrobiłem, znalazłem wygodne miejsce i się położyłem, pogoda również dzisiaj dopisuje, chłodny wiaterek który mnie całego przeszywa, za to w miarę ciepłe powietrze, do tego zapach kwiatów, śpiew ptaków oraz widok pięknej natury, coś wspaniałego.
Coś sobie uświadomiłem, ostatni raz kiedy odpoczywałem było niedługo po pomocy Lady Regildzie, sporo czasu już minęło odkąd ją widziałem.
Błogość musiała w końcu minąć, te trzy beztroskie godziny minęły, i trzeba była ruszać z powrotem do Mungerbardu.
Miasto jest naprawdę w opłakanym stanie. Elbion będzie musiał wysupłać wiele pieniędzy na renowacje i adaptacje mieszkańców do nowych czasów. Ale nie sądzę że to się stanie, w końcu właśnie pomagam w przejęciu tego miasta.
Dotarłem z powrotem do miasta koło szesnastej po południu.
Po drodze zobaczyłem Durina wolącego młotkiem i innymi narzędziami.
– Jak ci idzie? -Krasnolud błyskawicznie odwrócił się zaś z jego twarzy można było wyczytać że zdrowo się przestraszył.
– Na Buldrina! Czemu mnie tak straszysz?
– Bul-ll-drin… i… Bal-dd-akir, to jacyś bogowie czy jak?
– Krasnoludźcy bogowie, wy ludzie i tak ich nie znacie.
– No nie znam, dobra, słuchaj ja muszę przekazać temu dowódcy gdzie są Germanie, więc wymsknij się i czekaj przy obozie Germanów, tam się spotkamy, ja im pomogę w bitwie.
– Nie pale się dzisiaj do walki więc plan mi się jak najbardziej podoba, ruszam.
Drzwi do ratusza są otwarte więc tam po prostu wszedłem, w środku czekał na mnie Elbioński dowódca.
– Wróciłeś łowco! Masz jakieś wieści? -powiedział dowódca pełen entuzjazmu.
– Mam, kilkudziesięciu Germanów obozuje w wąwozie dwa kilometry na północ stąd, można ich łatwo zaskoczyć, podsłuchałem ich rozmowę, trzeba zaatakować teraz gdyż mają plan żeby stąd odjechać już jutro i poprosić o wsparcie.
– I to się nazywa dobrze zrobiona robota, ale pieniądze dostaniesz dopiero jak wrócimy, nie wiem przecież czy mnie nie oszukałeś.
– Ma się rozumieć.
– Chciałbyś zarobić dodatkowe sto koron?
– Chciałbym
– Jedź więc z nami i pomóż w walce. -Przytaknąłem głową w geście zgody.
VII
Wyruszyliśmy więc z grupą około stu Elbiończyków którzy zaczęli śpiewać jakąś przedziwną pieśń.
Akurat kiedy zacząłem mieć jej dość dowódca powiedział cicho ale wystarczająco głośno aby każdy usłyszał.
– Cisza, zostało dwieście metrów, plan jest prosty, łucznicy. – Mówiąc to dowódca sił Elbiońskich wskazał na nich. – Wy rozstrzelacie ich w tym wąwozie jak kaczki, a my wiedziemy tam i dokończymy spra… -Nie dokończył zdania gdyż właśnie wtedy bełt wbił mu się prosto w łeb, jego koń parskną i staną dęba po czym dowódca z ciężkim hukiem upadł na ziemie porośniętą trawą, zaś z jego głowy w obfitych ilościach zaczęła lać się krew.
Wykorzystałem chwile zamieszania w ich szeregach i popędziłem konia i z prędkością smoka dotarłem do końca ścieżki gdzie zaczynał się las, to co stało się chwile potem to była masakra, Elbiończycy nie wiedzieli co się dzieję więc zaczęli biec we wszystkie kierunki, zaś część zaczęła po prostu uciekać, zza drzew wyskoczyli Germanie, ich kusznicy szybko rozstrzelali kilkunastu Elbiończyków, i po nie całej minucie z Elbiończyków pozostały jedynie zmasakrowane ciała, to chyba jedna z najlepiej poprowadzonych bitew o których nikt nigdy nie usłyszy, straty wśród Germanów były znikome.
– Poczekaj na nas w obozie, musimy przejąć miasto. -powiedział generał Von Masserchlausse.
– Już jadę.
Po kilkunastu minutach dotarłem do obozu gdzie zastałem Durina który właśnie zaczął wcinać mięso po czym zaczął popijał je jakimś winem.
– Widzę że korzystasz z udogodnień. – Durin prawie dostał zawału serca, obrócił się błyskawicznie, odetchną dopiero po kilku sekundach.
– Do wszystkich diabli Roderiku! Na cholerę mnie tak straszysz, po co?
– Daj spokój, mamy tu poczekać, Von Masserchlausse ma tu zaraz wrócić i da nam nagrodę.
– Dziękuje za to co dla mnie robisz łowco.
– Daj spokój ty rudzielcu, uwielbiam cię!
– Ja też cię lubię, jesteś równy gość. Myślę że mogę ci co nieco o sobie powiedzieć. Jak wiesz krasnoludzie mogą być bardzo, bardzo starzy, ja mam obecnie osiemdziesiąt-dziewięć wiosen za sobą, nie urodziłem się w Germani lecz na południu, w Cesarstwie Nibui, w górach na wchodzie kraju, w jednej z warowni krasnoludzkich, byłem synem wodza, kiedy miałem piętnaście lat… kiedy miałem piętnaście lat do warowni przyjechali cesarscy w ich czarnych zbrojach, powiedzieli że albo podporządkujemy się cesarzowi i będziemy mu płacić podatki albo nas wykurzą z gór. Jak wiesz nasza rasa jest dumna, i nie da się nas tak łatwo wykurzyć, więc zostaliśmy, miesiąc później trzy tysiące cesarskich żołnierzy zaatakowało naszą twierdzę, uciekłem… cudem. Wymordowano wszystkich, twierdze spalono i zagrabiono wszystko co cenne. Uciekłem więc na północ, przez księstwo Jervell, nie przez Podoń gdyż tam mordują nie-ludzi, w Jervell tylko ich dyskryminują. Dotarłem do Akmaronu, wtedy kraj ten nie był tak przyjazny dla krasnoludów jak teraz więc przyjechałem do Germanii, całe dwa lata podróżowałem tam, ale udało się, znałem się na kowalstwie więc początkowo pomagałem kowalowi, z czasem sam zacząłem wytwarzać a kiedy kowal kopną w kalendarz ja przejąłem biznes, wtedy także poznałem moją żonę która uciekała przed bandytami, zgubiła ich i trafiła do naszej wioski, pomogłem jej, miałem wtedy już trzydzieści lat, to była miłość od pierwszego wejrzenia, i tak żyłem przez ponad pięćdziesiąt lat w spokoju kiedy to ten pies chędożony ją zabił, a ty ją pomściłeś. O to moją historia, historia biednego Durina. -Durin westchną głęboko po czym siedzieliśmy kilkanaście minut w ciszy.
Po dwóch godzinach zjawił się Von Masserchlausse razem z małym odziałem, na ich twarzach malowały się szerokie uśmiechy.
– Po waszych minach wnioskuje że się udało! – zakrzyknąłem do generała.
– A jakże, muszę jechać do stolicy i zameldować że odzyskałem miasto więc nawet mamy wspólny cel, ty Roderiku masz pieniądze. – Mówiąc to sięgną do juków swego dorodnego wieżowca, po czym podał mi trzy ciężkie sakiewki, otworzyłem je, wszystkie pełne złotych monet. – Twoje narzędzia krasnoludzie. -kontynuował spokojnym tonem. – Dostaniesz w stolicy, tak samo jak budynek, ale dzisiaj odpocznijmy i napijmy się za wygraną!
Noc to była długa, pomimo że zdobyliśmy miasto Mungerbard to tam nie świętowaliśmy, lecz pod gołym niebem, z przyjaciółmi wokół.
I powiem wam że niczego więcej nie potrzebowałem.
Następnego dnia ruszyliśmy z Hienrichem Von Masserchlaussem dalej, po dwóch dniach dotarliśmy do stolicy Germani, Dusselbrachtu, lecz to co tam się stało to opowieść na zupełnie inny raz.