- Opowiadanie: darththemistic - Wpadając w zieleń

Wpadając w zieleń

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Wpadając w zieleń

Budzę się wpadając w zieleń. Półotwarte oczy, dłonią szukam panelu. Nadgarstek znajduje port, czuję, że wracam do świata.

Słońce jest już wysoko, glony w oknie tańczą w złotym świetle. Jestem spóźniona. Bionet pulsuje życiem: Matka właśnie kończy przygotowywać śniadanie, sieć wlewa w mój zmęczony mózg mozaikę zapachów. Omlet z tofu. Krzywię się, chociaż Matka aż promienieje radosnym oczekiwaniem. Z tyłu głowy czuję nęcącą myśl. Ignoruję ją.

Wciskam nogi w jasne spodnie, zapinam bluzkę. Tadzik obszył ją prostym niebieskim ściegiem, ma do tego talent. Nie chcę mu łamać serca zdradzając, jak mało mnie to obchodzi. Wyczuwam że nie śpi, nasze połączenie przypomina jeszcze wąski strumyk, ale Tadzik już węszy. Przypomina ciekawskie zwierzę. Kręcę głową, odpychając tę myśl. Jeszcze nie teraz. Zmuszam się, by mój odczyt niósł ciepło i wdzięczność, wiem że Tadzik nie będzie w stanie przejrzeć tej szarady.

Wychodzę z zalanego zielenią raju łagodnych linii i ergonomicznych mebli. W mieszkaniu nie ma zbędnych przestrzeni. Czuję omlet, bodźce z Bionetu mieszają się z moimi własnymi odczuciami, jak piosenka śpiewana w kanonie. W domu mam wybór, które głosy słyszę. Krzywię się na dysonans, mój niesmak i zachwyty Matki. Biorę oddech i skupiam się. Otwieram. Kształtuję odczyt. Nienawidzę kłamać, ale nie mam wyjścia.

– Dzień dobry, Kochanie. – mówi Matka.

Zieleń płynąca z okien tańczy na jej prostej sukience. Piękna naturalna twarz, zmarszczki w kącikach oczu, lekko spękane, zawsze uśmiechnięte usta. A ja ją wciąż zwodzę.

– Cześć, Mamo.

Siadam do stołu i koncentruję się na posiłku. Widelec i nóż. Skupiona zaczynam codzienne przedstawienie. Jestem na rozdrożu i wybieram obie drogi naraz.

– Kochanie, sen to zdrowie, ale mam wrażenie że Maria cię potrzebuje. – uśmiech, zmarszczki, dobroć. Perfekcja. – Dzisiaj nie masz zajęć, ale macie spotkanie prospołeczne, nie sprawdzałaś?

– Wiem, wiem. Będziemy porządkować Salę Wspólną. – odpowiadam z pełnymi ustami. Maria ma tuziny robotów sprzątających, ale „czystość zbliża do boskości”. To kolejne ćwiczenie w byciu razem. Jak całe nasze życie. – Zgłosiłam się do mycia okien. Mam jeszcze trochę czasu, ale muszę wziąć kombinezon i uprząż z magazynu na dole. Czemu nie trzymają ich na górze?

– Och. Mnie nawet się podoba, że wszystko ma swoje miejsce, nie zakłóca nam przestrzeni swoją pragmatycznością. Góra to królestwo duszy, umysłu i śpiewu…

– Niereformowalna estetka… – mruczę.

– Czy zawsze musisz brać tak niebezpieczne zadania? – Matka siada naprzeciwko, jej ruchy są tak miękkie i przemyślane. Stawia przede mną kubek z aromatycznym naparem. – Z cynamonem! Nasi przyjaciele z Ogrodów odtworzyli kolejny gatunek cynamonowca!

Krzywię się teatralnie. Niezrażona Matka kontynuuje:

– Kochanie, szanuję twoją prywatność, ale musisz myśleć o przyszłości. Wiesz, jak istotna jest ocena Bionetu.

Podnoszę wzrok. Odkładam widelec i drapię niewielki krąg na nadgarstku. Mogłabym zedrzeć skórę, ale nigdy się go nie pozbędę. Dziwna plątanina złotych nici, unikalna jak dusza. Nasze okno na świat.

– Mamo, moja punktacja nie jest taka zła. – prawie wychodzi mi ton zirytowanej nastolatki. – Może i nie mam dobrych wyników z udostępnień, ale nadrabiam prospołecznymi. Dzisiaj po sprzątaniu pomogę w Ogrodzie na dachu, a potem wykąpię panią Bilkhanę. No i ostatnio był bonus za Rodzinne Więzi, a dałam Tadzikowi upiększyć moje lniane cudo.

Podnoszę obie ręce prezentując wężowy niebieski ścieg.

– Twój brat to zdolna bestia, mam nadzieję że dostanie wymarzoną pracę przy projektowaniu Bioportów…

Krąg na nadgarstku Matki wypełnia prosta spirala. W zielonej poświacie trudno zobaczyć jej bladozłoty odcień. Gładzi go lekko, jej wzrok twardnieje.

– Kochanie, dobrze wiesz, że Blikhana to ranny ptaszek i nie da ci się ruszyć wieczorem. Mamy Miesiąc Empatii. Nie powinnaś tak wszystkiego kalkulować, ale jak już musisz, skorzystaj z bonusu za współodczuwanie. Ciocia Bogna jest w ciąży.

Wiem, że to pułapka.

– Pamiętam, mamo… – skoncentrowana przełykam ostatni kęs omletu z tofu. Czuję coraz większą niecierpliwość, jakby mały, oślizgły robak drążył korytarze w mojej głowie. Rozdroża są daleko za mną, przedstawienie musi jednak trwać. Choć moje drugie ja protestuje, proszę o dokładkę.

Matka płynnie wstaje, niemal podpływa do blatu. Otwieram się bardziej, widzę jak się uśmiecha czując mój nienasycony apetyt. Gdzieś wewnątrz mnie, żal zmieszany z dziwną dumą.

– Pamiętasz ile kosztowało mnie ostatnie Otwarcie na ciocię Bognę.

– Oj, sesja wymiotowania w jedno popołudnie to jeszcze żadna tragedia. Sama też zostaniesz matką, Otwarcie pomoże ci to wszystko zrozumieć i się dostroić.

Pozostawiam to bez komentarza, skupiona na jedzeniu. Zdaję sobie sprawę, że prowadzę z nią niebezpieczną grę. Nie wie, że wstrząs, który odczułam podczas otwarcia na ciocię Bognę był bliski ekstazie, że wywracające wnętrzności nudności, w swej biologicznej pierwotności były jedyną chwilą prawdy, jakiej doświadczyłam od dawna.

Kończę omlet, dziękuję, promieniując radością na cały Bionet i pędzę do łazienki. Patrzę w lustro. Mam jej brązowe oczy, ale nie ma w nich jej ciepła.

Wybiegam z mieszkania.

– Kochanie, Otwórz się! – słyszę na pożegnanie.

 

XXX

Korytarz, Wspólna Przestrzeń. Rzędy drzwi, szpaler krzewów pośrodku, panele na suficie lśniące ukradzionym słońcu blaskiem. Dotykam nadgarstkiem panelu Bionetu, nurkuję w ludzkie odczucia. Nie mam wyjścia. Mamy być jednością w bólu i szczęściu. Współodczuwać i zbliżać się do siebie.  W kaskadzie ludzkich odczuć znaleźć swoje prawdziwe ja. Lub zatracić się w ich przeżywaniu, jak niektórzy. Płynę wśród płaczu, śmiechu, wybuchów emocji. Splątane fale bólu i rozkoszy. Jedni filtrują swój odczyt, inni twierdzą, że każde odczucie należy do Bionetu. Nie ma tabu. Skupiam się i odpycham się od tych emocjonalnych wirów. Powoli dostrajam się do moich Bliskich. Stykając się nadgarstkami zgodziliśmy się na głębsze połączenie. Idę, próbując z tego wszystkiego wyłowić siebie.

Matka to życiodajne słońce, rozpędza mrok. Chciałabym, by odpędziła to, co czai się gdzieś w głębi mnie. Wiem, że zaczęła malować, palce unurzane w farbie kreślą linie na płótnie. Jej praca i powołanie, dawać ludziom odczuć radość tworzenia.

Tadzik, pełen nadziei i entuzjazmu, pędzi przez życie, zawsze wiedząc, czego pragnie. Kiedy zauważa, że w końcu wyszłam z mieszkania, w jego odczuciach nie ma ziarna krytyki. Rozumie i wspiera mnie, taką jaka jestem. Gdzieś głęboko we mnie wyrzuty sumienia zastygają w twarde ziarno. Miażdżę je jeszcze twardszą wolą.  

Odpowiadam wdzięcznością. Czuję jego prostą satysfakcję z dobrze wykonanego obowiązku. A w centrum tęsknotę za Virą. Na pewno jest koło niego, uczuciami zaś w innym wszechświecie. Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią.

Mijam uśmiechy dzieci, waleczne twarze seniorów. Dziewczynkę z gęsią, chłopca z uroczą owieczką. Nic nie jest tu bez sensu, wszystko co daje bliskość musi być też praktyczne i użyteczne. Mamy cel, możemy wszystko, nie możemy tylko być zbędni.

Muskam ściany korytarza, palce zostawiają świetlisty ślad. Moje zmysły zalewa świeżość wiosennego lasu. Przynajmniej tak twierdzi Bionet, nigdy nie byłam w takim miejscu. Mam tylko Ogrody na Dachu. Zamiast ulgi, odczucie budzi tęsknotę. Nie ukrywam jej, wiem, że Matka uzna to za kolejne dziecinne rojenia. Zabieram dłoń. Na każdej ścianie postacie i zwierzęta, zastygłe, czekają na dotyk, by odegrać swoje przedstawienie. Chcesz poczuć się, jak ptak? Wystarczy zbliżyć dłoń.

Gdybym tylko mogła stąd odlecieć.

Mijam schody do Sali Wspólnej, zgrabna przeszklona konstrukcja pnie się spiralą znikając w suficie. O ile to możliwe, wszędzie chodzimy pieszo, w końcu tak zostaliśmy stworzeni. Ja jednak muszę  odebrać sprzęt z magazynu w piwnicy, więc kieruję się do windy. Znajduję panel Marii. Prosta klawiatura, nie ma gdzie przyłożyć Bioportu. Wstukuję więc swój kod dostępu patrząc w niewielką kamerę. Pozwalam sobie na mały uśmiech.

Czekam w windzie, robal w mojej głowie robi się coraz bardziej niespokojny, ale ignoruję go. Jeden z robotów Marii musi najwyraźniej dokądś zjechać. Mały zielony dysk zgrabnie mija moje stopy i dokuje w ścianie windy. Niestety, czyjaś dłoń zatrzymuje zamykające się drzwi.

Jan kiwa głową z uśmiechem, stuka w panel i staje koło mnie. Jest wyższy o głowę, warkocz spływa na umięśnioną szyję. Patrzy na mnie radośnie. Nie potrzebuję Bionetu, by określić jego uczucia. Jest jak szczeniak. Chcę opowiedzieć mu chłodem, ale nie mogę się zdradzić. Robię więc coś przeciwnego.

– Widzę, że wszczepiłeś sobie chlorofil – mówię oczami wskazując na jego zielonkawe czoło. – Lekarze twierdzą, że nie da się odżywić naszych organizmów samą energią ze słońca, że to bzdura.

Jan uśmiecha się jeszcze szerzej.

– Wiem o tym. – jego głos jest chłopięcy, z przyjemną chrypką. – To symbol. Chcę, by ludzie wiedzieli, że dążę do równowagi, że pragnę być jak najmniejszym ciężarem dla świata.

– To zaiste szlachetne. Tylko nie przebywaj za dużo na słońcu, bo przestaniesz nim być. Jakim cudem dostałeś dostęp do piwnicy?

– Wiesz, to zabawne! – patrzy na swoje stopy, udając zakłopotanie. Doprawdy nie wiem, kto w tych czasach jeszcze nabiera się na takie tanie gesty. – Trochę za bardzo skupiłem się na Bionecie i zawaliłem zajęcia i prospołeczne… potrzebuję punktów, bo chcemy skoczyć na mecz. Mnie brakuje dosłownie kilku, żeby dostać akces.

Jan jak zwykle nie odpowiada na zadane pytanie. Winda staje, a robot Marii delikatnie lawiruje do wyjścia. Ruszamy. Czuję, jak fale uczuć powoli się uspokajają, powódź ustaje. Oddalamy się.

– Jesteś gwiazdą Bionetu, wszyscy wciąż komentują twoje Przeżycia i Doświadczenia, jakim cudem nie masz punktów na głupi mecz? Twój wczorajszy posiłek to podobno arcydzieło, sposób w jaki układasz swój odczyt, aby smaki tworzyły opowieść…

– Nie sądziłem, że tak się mną interesujesz.

– Nie interesuję się. Tadzik mi powiedział. – oczywiście nie mogę się powtrzymać, więc dodaję: – Podobno nie chcesz być ciężarem dla świata, a tu proszę, mecz. Taka próżność.

Odczyt Jana lekko drga, ale ani przez chwilę nie czuję z jego strony złości.

– Masz trochę racji, wydaje mi się jednak, że moc z jaką takie wydarzenia zbliżają ludzi w jakiś sposób rekompensuje ich ślad węglowy. – poważnieje, jego głos obniża się. – Może i jestem, jak to ujęłaś „gwiazdą”, ale czasem zastanawiam się… Czy otworzyłaś się przed kimś tak naprawdę? Nie manipulując odczytem?

Parskam śmiechem.

– Oczywiście! Przed Matką i Tadzikiem.

Zerka na mnie, dostrzegam melancholię w błękicie jego oczu. Odczyt Jana wciąż promienieje chłopięcym entuzjazmem. Na tle cichnącego szumu ludzkich emocji wydaje się tak wyraziście szczery, że aż nieprawdziwy.

– Z pewnością… Uwielbiam malowanie twojej Matki. – mówi tylko.

Drzwi otwierają się bezgłośnie. Korytarz w piwnicy zalany jest zimnym światłem, ściany skrzą się nienaganną bielą, zza rzędów drzwi dobiega melodia maszyn i systemów. Na podłodze pojawiają się czerwona i żółta linia. Ruszam przed siebie, muszę jak najszybciej dostać się do magazynu. I jeszcze w pewne miejsce.

– Przepraszam. – słyszę za sobą. – Nie powiedziałem ci, po co tu jestem. Muszę wypożyczyć rower, chcę nauczyć malucha Chaudhurych, tego małego, śmiesznego okrąglaska. Zgarnę za to punkty, rozumiesz…

Zupełnie mnie to nie interesuje, ale nie mogę przestać myśleć o jego pytaniu. Kiedy odwracam się, jego dłoń jest już uniesiona, palce wyprostowane, twarz pełna nadziei. Bioport lśni czerwienią, w krąg wpisana jest grecka omega. Pretensjonalność tego wyboru umyka mi w obliczu gestu otwartości. Prośba o Bliskość. Totalne zaufanie.

Bionet jest już tylko tłem, połączenie słabnie na dolnych poziomach. Nie jestem pewna, ale obawiam się, że otwarcie się na drugą osobę tutaj byłoby jak wybuch supernowej.

I nie pozwoliłoby mi ukryć robala w głowie…

Odwracam się i maszeruję wzdłuż czerwonej linii, kroki wystukują żałośnie stłumiony rytm, podobnie jak moje serce. To miejsce różni się od naszych poziomów, nie stworzono go dla ludzi. Jest pusto, nie ma tu przyjaznych przestrzeni, roślin, pięknych zapachów i krajobrazów z raju na górze. Mijam panele, rury, drzwi do zbiorników z biomasą i stacji uzdatniania wody; trzewia i krwiobieg naszego domu.

Korytarz jest wyłącznie drogą do celu. Lubię taką prostotę.

Słyszę, że Jan mnie dogania, nasze linie, jedna obok drugiej, równolegle. Nigdy się nie przetną. Podobnie jak nasze życia. Nie chcę tego.

– Dużo tego… -próbuje.

– Owszem, to tu grzeją ci wodę na kąpiel i czyszczą twoje brudy, tak żeby na górze można było bawić się w wesołą harmonijną rodzinę.

– Kto grzeje? – pyta, ale zbywam go milczeniem. – Rzeczywiście, mało się o tym mówi. Chyba za bardzo bierzemy to co mamy za pewnik… Jesteś bardzo obyta.

– Powiedzmy, że nie jestem tutaj pierwszy raz.

– To dlatego tak często zgłaszasz się do tych wszystkich dziwnych zadań?

– Tak, uwielbiam biegać po piwnicach, a potem odparzać sobie tyłek w kombinezonie do sprzątania… – parskam. – Ty łapiesz punkty za piękne odczucia, inni muszą nadrabiać na każdy możliwy sposób.

W miarę jak oddalamy się od windy, chłopięcy uśmiech Jana blednie. Jestem świadoma, że toczy jakąś wewnętrzną walkę, ale skupiam się na celu.

– Mam wrażenie, że czujesz się tutaj lepiej niż na górze. – zaczyna, jego głos barwi dziwna nuta, jakby jego gardło się zaciskało. – Obserwowałem cię, twój Bionet jest doskonale przeciętny, wszystko jest takie, jakie ma być, ale bez jakichkolwiek osobistych akcentów.

Prostuję się, po karku przemyka zimny cień.

– Tak jakbyś kreowała swój przekaz według jakiejś listy. – kontynuuje i nagle zatrzymuje się. – Jakbyś chciała coś ukryć, ale sądzę…

Oddech Jana traci rytm. Przełyka ciężko ślinę. Wśród zielonych plamek na jego czole kropli się pot.

– Może po prostu jestem doskonale przeciętna.

Jan pochyla się, kaszle, oczy nabiegłe krwią patrzą na mnie z wyrzutem. Też to czuję, wywracającą wnętrzności odrazę do siebie samej. Zrobiłoby to na mnie wrażenie, gdyby nie była to moja codzienność.

– Ruszajmy. – mówię. – Przyzwyczaisz się. Chyba musisz częściej zaszczycać innych swoim altruizmem.

Jan prostuje się. Z drzwi obok wyjeżdża bot. Ignorując nas, wiezie gdzieś duży półprzeźroczysty pojemnik. Odprowadzam go wzrokiem, czując zimny dreszcz.

– Dlaczego? – pyta.

– Najwyraźniej tak polubiliśmy nasze życie, że na samą myśl o ucieczce z raju robi się nam niedobrze. Sprytne, co?

Mam go dość, obok wywołującej nudności tęsknoty za Bionetem, rośnie we mnie niepokój. Jestem jakby skręcona, wszystko zdaje się uwierać, jak lekko niedopasowany but. Czuję lęk. Że coś pójdzie nie tak, że nie zdążę. Na szczęście jego żółta linia skręca w boczny korytarz. Przyspieszam kroku. Koszula lepi mi się do pleców, nerwowo przełykam ślinę. Topię się, a Bionet to życiodajny oddech, którego tak bardzo pragnę.

Dobiegam do drzwi, nie wyróżniają się niczym. Patrzę w kamerę nad panelem Marii i unoszę dłoń. Wiem, że byłam obserwowana odkąd weszłam do windy; wiem, że odliczano sekundy do mego przybycia. Oto jestem, by spełnić pragnienia. I dostać, o czym marzę.

Zamek wydaje stłumione kliknięcie i drzwi uchylają się bezgłośnie. Wchodzę bez jakichkolwiek wątpliwości.

 

XXX

 

Niski sufit, rzędy wysokich prostopadłościanów, same kąty proste wypełnione miarodajnym szumem. Pod kratą w podłodze plączą się węże przewodów. Idę wpatrzona w drzwi na drugim końcu; jest zimno, ale krew pulsuje, adrenalina zagłusza poczucie odcięcia. Powoli rozpinam koszulę.

Drzwi otwierają się.

– Cholera, wybacz, że wpuszczam cię przez serwerownię, ale ten idiota nie chciał się odczepić, musiałem poprowadzić was naokoło.

Delikatna twarz, smoliście ciemne włosy tworzą równą linię nad wysokim czołem. Czarny golf otula szyję, konturując bladą twarz. Otwiera drzwi szerzej.

– Ruszaj się, Maria lubi jak tu jest zimno, ale mnie już jajka schowały się do brzucha.

Wpadam do środka, rozpinając ostatni guzik. Józef zamyka drzwi, czuję jak jego zimne dłonie ściągają ze mnie koszulę. Po kręgosłupie przechodzi zimny dreszcz. Mam wrażenie, że dłużej nie wytrzymam, muszę mocno skupić się, by zachować samokontrolę. Wszystko musi mieć swoje miejsce.

– Ubrania robocze masz na krześle. Potem pomogę ci założyć uprząż. Załatwiłem, żeby robot przyniósł sprzęt tutaj, zaoszczędzi ci to trochę czasu. Trzymamy go w magazynie G, a to kawałek drogi. Po robocie wrzuć wszystko do kosza, jak zawsze. – wskazuje przed siebie, mijając mnie szybkim krokiem. – Ruchy, ruchy, jak będziesz się zawsze tak szybko rozbierać, nie wróżę ci udanego małżeństwa.

– Nie mam zamiaru wychodzić za mąż. – szybkim ruchem ściągam spodnie i chwytam kombinezon – Co ty możesz wiedzieć o ludzkich relacjach, skoro siedzisz tutaj kompletnie sam!

Józef ignoruje mnie, zgarbiony przygląda się kakofonii liter i cyfr na jednym z kilkunastu ekranów, które malują ten niewielki pokój w tęczowe barwy. To jedyne źródło światła. Nie rozumiem, dlaczego nie sprawi sobie nowocześniejszego interfejsu.

Nie potrafię rozszyfrować, co on czuje. Irytuje mnie to. Józef podwija rękawy swojego czarnego golfu i wstukuje coś na klawiaturze. Staromodność tej sceny byłaby komiczna, gdyby nie okoliczności mojej wizyty.

– Nie masz Bioportu… – mówię, mocując z zamkiem. – Ostatnim razem tego nie zauważyłam.

Podchodzi i zgrabnym ruchem zapina mój kombinezon.

– Ja ci nie zaglądam w majtki – uśmiecha się i patrzy na mnie przekrzywiając głowę. – Nie wszyscy go mają, a na pewno nie żaden Administrator.

– Jak to jest? – pytam, zadzierając lekko głowę.

– Gównianie. Masz przydział w tej dziurze i jedyne, co możesz robić, to patrzeć, czy Maria nie partoli czegoś w ustawieniach pomp geotermalnych, czy panele orientują się na słońce, a wasze siki zmieniają się ponownie w pyszną, czystą wodę. Jedni piszą wiersze, inni oglądają vidy. Ja lubię pisać gry. – wskazuje na drzwi, chyba do swojego pokoju. – Pokazałbym ci, ale nie pościeliłem łóżka.

– Jak to jest nie mieć Bioportu? – doprecyzowuję.

– Ach, cudownie. Nigdy nie przepadałem za ludźmi, więc cieszę się, że nie muszę czytać ich myśli.

– To tak nie działa. – mówię cicho. – A nie jesteś po prostu… samotny?

Zbliża się szybko, jego długie ramiona obejmują mnie, czuję jakby oplątywała mnie liana.

Przytula się i wzdycha. Jestem w szoku. Żaden mężczyzna, który nie zostałby moim Bliskim, nigdy by mnie nie dotknął. A już z pewnością nie w ten sposób.

– Brakowało mi tego. – mówi. oddech delikatnie łaskocze mi kark.

Jest wyższy, musi się niewygodnie pochylać, a jednak tkwimy w tej pozycji przez chwilę ciągnącą się w nieskończoność. Wiem, że chłonie każdy moment, że w jakiś sposób jest to dla niego ważne.

Ja czuję głównie, jak szorstki materiał kombinezonu wpija mi się w pachę. Jestem przyzwyczajona do Bionetu, który nazywa za nas uczucia…

– Przepraszam, poniosło mnie. – łapie mnie za rękę. – Chodź, przygotowałem, o co prosiłaś.

Mijamy lśniące wykresami i cyframi ekrany. To miejsce jest tak odmienne od pomieszczeń na górze, że czuję się, jakbym przeniosła się do innego świata, którym rządzą inne prawa. I straszą inne potwory.

– Nie przejmuj się tym wszystkim, Maria sobie poradzi.

Światło kuchni oślepiająco kontrastuje z falami stłumionych kolorów. Owiewa mnie wspaniała woń, z każdą falą zapachy zmywają nudności.

Wszystko jest tutaj idealnie uporządkowane: rzędy jasno opisanych pudełek na półkach, srebrzące się patelnie i garnki. Nieskazitelne białe blaty, niewielki stół i dwa proste krzesła. Linie miękko zarysowane światłem z paneli w suficie. Mimo braku okien i niewielkiej przestrzeni, to miejsce aż promienieje domowym ciepłem.

Józef opiera się o blat. Jego czarny strój i równo przycięte włosy łamią miękką biel kuchni.

– Tak. – ton Józefa jest pełen samozadowolenia. – Zdecydowanie mam za dużo wolnego czasu. Siadaj, musisz się śpieszyć, a nie było jeszcze najlepszego. I najgorszego. Ale po kolei.

Siadam do stołu, wpatrzona w kompozycję na talerzu. Kolory są tak żywe i prawdziwe, że przypominają te sztucznie piękne obrazy, którymi karmią nas na korytarzach.

– To comber jagnięcy ze szparagami – mówi Józef. – Właściwie to mięso jest z laboratorium, ale zapewniają, że smakuje jak prawdziwe. Nie żebym kiedykolwiek miał szansę porównać. Lub chciał to zrobić.

Jego słowa do mnie trafiają, ale są tylko tłem. Wkładam widelec do ust, czuję jak po języku rozlewa się misternie spleciona fala smaków i doznań. Są tak nowe, tak niecodzienne, przeciążają moje zmysły. Mięso jest miękkie, delikatnie rozpada się na włókna, wszystko uzupełnia coś świeżego i wyrazistego – przeżywam tę historię, biegnę przez sad, przez zieleń, nieskrępowana.

Oczy Józefa bacznie śledzą moje reakcje. Uśmiecha się lekko.

– Z tego jestem szczególnie dumny. To gremolata, pietruszka, czosnek i skórka z cytryny. Bardzo trudno je dostać, cytrusy uprawiają chyba tylko w jednym sektorze…

Naprawdę chcę się tym zainteresować, ale pochłania mnie posiłek. Warzywa, które nazwał szparagami mają cudowną teksturę. Przez ciało przechodzi dreszcz. To intensywne doznanie jest tylko moje, wyłącznie moje, nikt w Bionecie nie ma pojęcia, co przeżywam. Jestem tak cudownie wolna.

– To jedna z zalet mojej pracy, mogę dostać pewne rzeczy, o którym innym się nie śniło; w sumie przehandlowałem swoje życie właśnie za coś takiego…

Talerz jest pusty. Zdecydowanie zbyt szybko. Mam wrażenie, że dostałam nagrodę za coś, czego jeszcze nie zrobiłam. Wstaję pośpiesznie, nóż i widelec lądują na podłodze, ich kakofoniczna pieśń przerywa monolog Józefa. Krzywi się lekko.

Przywołuję mój najurodziwszy uśmiech.

– To było najlepsze, co przytrafiło mi się w życiu. Bez porównania do tej papki z drukarek 3D, którą raczą nas codziennie.

Józef zamiera w niewygodnej pozie, jego długie ciało tworzy jakąś pokręconą rzeźbę. Zaczynam myśleć jak moja szalona matka.

Podnosi widelec i prostuje się powoli.

– Chciałbym zauważyć, że dbamy o to, by ta, jak to nazwałaś „papka”, zawierała wszelkie potrzebne składniki odżywcze oraz odpowiedni zestaw witamin, a także…

– Dbamy? – przerywam mu. Wiem, że powinnam się spieszyć, wiem, co jeszcze mnie czeka, ale posiłek wprawia w dziwną euforię; mogę mierzyć się z całym światem, nawet z tą nudną rozmową.

– Maria dba. A ja dbam o Marię. Więc w sumie razem dbamy.

– Józefie, dziękuję ci. – mówię całkiem poważnie. – Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. Dzięki Bionetowi mogę teoretycznie przeżyć wszystko, ludzie udostępniają niemal każde dozwolone doświadczenie. Ale to tutaj… jest tak cudownie intymne… Wyłącznie moje.

Józef wyraźnie się rozpromienia. Widzę niebezpieczny promyk nadziei w jego oczach.

– Masz na myśli jedzenie… czy mnie?

– Ogólnie. – ucinam, a półotwarte chłopięco usta Józefa zwierają się w twardą linię. – Jest jeszcze ta druga rzecz…

– Naprawdę nie rozumiem dlaczego, przecież dostałaś to, co chciałaś. – odsuwa się ode mnie, jego wzrok ucieka.

Chwytam dłoń Józefa. Jest zimna, długie, delikatne palce lekko drgają, jakby nie był pewien, czy może objąć moją rękę. Kontrastuje to z jego wcześniejszą szczerą i niepohamowaną otwartością.

– Wiesz, że siebie potrzebujemy. – mój głos obniża się, robię mały krok w jego kierunku, zmuszając by podniósł na mnie oczy. Ufne, mądre, zielone oczy, tak pełne tęsknoty. Za czymś, co wiem, że mogę mu dać. Przehandlować. – To cud, że na siebie trafiliśmy, przecież nasze drogi nie powinny się nigdy przeciąć. Oboje mamy coś, czego potrzebuje drugie. Czy pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?

Józef cofa dłoń i rozciera ją w zamyśleniu. Przytakuje. Jest tak uroczo zakłopotany, że przez chwilę czuję się źle z tym, co robię. Ale tylko przez chwilkę.

– Byłam z tobą, kiedy tego potrzebowałeś. Słuchałam. Nie jesteś w stanie zrozumieć, ile kosztuje pozostawanie poza Bionetem, ile sił wymaga kształtowanie doznań, plątanie sieci kłamstw. Mój brat i matka nie są w stanie pojąć, dlaczego tak często zgłaszam się do prac, które wymagają odwiedzin na dolnych poziomach. Ratuje mnie tylko to, że mogę to rzekomo robić na rzecz całej społeczności. Społeczności, która mnie dusi, nie daje mi decydować o sobie… I to, że niemal nikt inny nie ma ochoty sprawdzić, jak cudownie prawdziwie jest tu na dole. Bo zbyt miło jest podpiąć się do takich jak Jan i chłonąć, jak ekspercko przeżywają swoje życie.

Ta tyrada zaskakuje mnie samą. Czuję, że policzki płoną rumieńcem, a wyschnięte gardło maluje słowa dysharmonicznym tonem.

Józef patrzy na mnie, czarne brwi zbiegają się w skupieniu.

– Dobrze. – mówi cicho. – Jest to dla mnie niewymownie dziwne, bo kiedy przekazywałem ci wiadomość, że się udało, sądziłem że jednak zmienisz zdanie. Niemniej, przygotowałem wszystko.

Dotyka ściany nad stołem, miejsca gdzie palce stykają się z jej powierzchnią płoną błękitem i nagle biel ustępuje. Patrzę na ekran.

– To feed z kamery jednego z botów. Znalazłem ją dzisiaj rano.

Patrzę na niewielką, chmurkę wełny. Jej przybrudzoną biel przecina czerwień rozwartego w płaczliwym krzyku pyszczka.

– Nie mam dokładnych danych z Góry, ale prawdopodobnie oddaliła się od stada w północnej części Ogrodów.

– Młodsze dzieciaki się nimi opiekują. – wyjaśniam. – Czasem dostajemy je na trochę, jako zwierzęta domowe, by nauczyć się szanować pracę, którą dla nas wykonują.

Uśmiech Józefa wydaje mi się jednocześnie melancholijny i złośliwy.

– Pomyśleć, że kiedyś ludzie trzymali w domach małe pieski i kotki, które tak bezużytecznie zjadały cenne zasoby… – patrzy na moją reakcję, ale ta wiadomość jest dla mnie tylko suchym faktem. – Zwykle, jeśli zwierzęta w jakiś sposób dostaną się do Strefy Serwisowej, boty odprowadzają je z powrotem. Udało mi się przekonać Marię, by zdjęła ją z ewidencji i uznała za, powiedzmy, nieszczęśliwy wypadek… Jest twoja. Będziesz tą, która zdecyduje o jej losie. Tak, jak marzyłaś. Nie rozumiem, dlaczego to dla ciebie takie ważne, ale… Chcę, byś dostała to, o czym marzysz.

Moje ciało coraz bardziej domaga się powrotu do Bionetu, czuję się niekompletna, jakby nie na miejscu. Niewidzialna lina próbuje wyszarpać mój żołądek i zmusić mnie do powrotu. Pole widzenia zawęża się w tunel.

– Wrócisz do mnie? – słyszę.

Milczę. Muszę to zrobić. Wytrzymać jeszcze chwilę i przeżyć coś, co w końcu mnie zdefiniuje. Otworzyć się.

XXX

Jestem oślizgłym robakiem, kombinezon drażni każdy milimetr mojej wrażliwej skóry niczym pokutny wór. Uprząż wpija się w uda, odcięte od krwi nogi zmieniają się w pokraczne głazy.

Skupiam się na czerwonej linii i drzwiach. Liczę. Siedemnaste po lewej, w trzecim korytarzu.

Przełykam ślinę, żołądek to kula rozgrzanego metalu. Bezmyślnie rozmazuję pot z dłoni na wodoodpornym materiale kombinezonu.

Jestem. Nie mam czasu na wątpliwości, czerwona linia błyska groźnie, gdy z niej zbaczam. Przypomina, że to nie mój świat, że nadużywam gościnności.

Drzwi otwierają się cicho, zalewa mnie zimne białe światło.

I płacz. To brzmi jak płacz.

Opieram dłoń na pasku narzędziowym, rękojeść noża jest zapraszająco ciepła. Wchodzę.

Żadnych półcieni, tylko ostre krawędzie. Równe rzędy przeszklonych szaf, w każdej uśpiony bot. Cichą melodię urządzeń przerywa rytmiczne beczenie. Dźwięk brutalnie wdziera się do głowy, mija każdą racjonalną myśl. Najprostszy instynkt. Pomóc.

Albo uciszyć.

Ruszam. Staram się iść szybko, ale czuję, jak mokry kombinezon mnie hamuje. Jakbym była dotykana przez setki mokrych, zimnych dłoni.

Jest wprost przede mną, obok szafy z manipulatorami botów. Ich metalowe palce wskazują mój cel. Białą chmurkę wełny, która rytmicznie mnie nawołuje.

Krew pulsuje, już nie wiem, czy to strach, czy podniecenie. Kiedy zbliżam się, para małych oczu spogląda na mnie z nadzieją. Płaczliwy rytm zwalnia i cichnie. Kucam.

Jest tak cudownie miękka w dotyku, tak delikatna. Jej mocny zapach to odświeżająca autentyczność na tle sterylnej woni pomieszczenia. Na jakimś poziomie wiem, że powinnam czuć troskę, żal, potrzebę przytulenia tego bezbronnego stworzenia. Ale uczucia te rozmywają się w szarą plamę. Może to dobrze, powinno być łatwiej.

Siadam na podłodze, stworzenie od razu gramoli się między moje kolana. Rękojeść noża boleśnie przypomina po co tu przyszłam. Jeszcze chwilę. Kładę dłoń na głowie wełnianej kulki. Jej komicznie nieproporcjonalne nóżki chowają się w białym puchu.

Sięgam po nóż, ciemne ostrze jest złowrogo ostre. Przeczesuję nim miękką wełnę, w górę i w dół, niczym grzebieniem. Mała, nieświadoma istota mocniej się we mnie wtula. Czuję jej ciężar, jest ciepła i miła w dotyku. Wiem, że racjonalnie rzecz ujmując jest żywym czującym stworzeniem, ale nie odczuwam tego instynktownie. Czy tak powinno być?

Mam pełną władzę nad jego losem. Ochronny parasol Bionetu nie powstrzyma mnie od zrobienia sobie lub innym krzywdy. Mogę popełnić błąd, mogę wziąć za niego odpowiedzialność, lub udawać, że nic się nie stało. Decyzję podejmie moja ograniczona i niedoskonała jaźń, a nie wszechmądry system spajający największe i najbardziej empatyczne umysły, by ludzie o brudnych duszach i skarlałych intelektach nie plamili naszego gatunku samolubnymi i małostkowymi czynami.

Muszę wstać, żeby nie poplamić kombinezonu. Krzywię się, Bionet coraz silniej szarpie moje wnętrzności. A jednak nie poruszam się. Mimo fizycznego dyskomfortu, jestem spokojna. Spełniona w zawieszeniu.

Zza pleców dobiega przeciągły syk, oddech białego obłoczka na chwilę gubi rytm. Odwracam głowę. Jedna z szaf otwiera się, ze środka wysuwa się stelaż, przewody odpadają i wężowym ruchem wracają do wnętrza. Koła bota dotykają gładkiej podłogi. Pewnie Maria wezwała go do jakiejś ważnej naprawy.

Maszyna zamiera w pół obrotu do drzwi. Jeden z jej manipulatorów wymierza we mnie palec. Nie rozumiem. Czuję falę krwi, po plecach przemyka zimna macka strachu. Coś jest nie tak.

Bot kontynuuje obrót, aż manipulator celuje w drzwi, opuszcza go i rusza. Kiedy znika skręcając w prawo, widzę że ściany korytarza maluje pulsujący pomarańcz.

Linie jednak się przecięły.

– Jesteś tam? – słyszę głos Jana. Jest lekko stłumiony, jakby powstrzymywał nudności, ale próbuje to maskować teatralną jowialnością. – Zabawna sprawa, maluch Chaudhurych ma uroczą siostrę, jak zobaczyła rower, to oczywiście też chciała, żebym…

Zamiera w drzwiach. Jego oczy chłoną tę tragikomiczną scenę. Mały obłoczek budzi się i znowu rozdziera powietrze tęsknym wezwaniem. Jan wpatruje się w nóż w mojej dłoni, widzę jak jego anatomicznie idealne ciało tężeje, gładka skóra szyi zachodzi szkarłatem.

– Dlaczego?! – Jan zbliża się do mnie w kilku długich krokach. Jego twarz lśni od potu, wygląda jakby toczyła go choroba, jednak zimna złość dodaje mu siły i determinacji. – Dlaczego chcesz niszczyć?! Życie tego stworzenia? Swoje?

Moje ciało cofa się bezwiednie przed jego szarżą. Zmuszam się, by się zatrzymać, ale robię to dopiero, kiedy plecy boleśnie wbijają się w szafkę z manipulatorami. Jan prostuje się, oddychając ciężko, odgradzając mnie od małej płaczliwej istoty.

Czuję prymitywny lęk, potrzebę ucieczki, lub walki. To proste uczucie jest tak odświeżające w swej prawdziwości, że niemal graniczy z rozkoszą.

– Nigdy byś nie zrozumiał. – zaczynam. Mój głos to poszarpana kakofonia dźwięków, która wspólnie z wrzaskami białego obłoczka tworzy dysharmoniczną pieśń. – Przecież jesteś twarzą Bionetu. Złotym chłopcem, którego wszyscy podziwiają i którego życie chłoną.

Jan uśmiecha się, odsłaniając piękne białe zęby.

– Myślę, że rozumiem. Nie potrafisz docenić, że to jedyne rozwiązanie. Jednoczesne odejście od dawnych zwyczajów i zaakceptowanie naszych ludzkich ułomności. Wspólne przeżywanie, by każdy mógł doświadczyć tego co najlepsze, w jak najlepszym wydaniu. Bez krzywdzenia niczego, ani nikogo.

Przestępuję z nogi na nogę, instynktowny lęk wypala ogień żalu.

– Bez krzywdzenia nikogo?! – mój wrzask to żałosny pisk podlany gniewem. – Jesteśmy niczym. Nasze życia to parodia, symulacja. Wszystko, co ważne, wszystko co trudne, robią za nas Maria i jej boty. Jesteśmy tylko dziećmi, bezradnymi, w świecie błyszczących zabawek. To wszystko to jedno wielkie oszustwo. Iluzja wyboru.

Jan zgina się, widzę jak jego ciałem targa dreszcz.

– Sama to odrzucasz. Te wszystkie osoby, którym na tobie zależy. – prostuje się, jego warkoczyk zawija się wokół szyi. Głos przebrzmiewa twardą nutą determinacji. – Nie mamy innego wyjścia. Nazywasz to iluzją? Chcesz trudnych wyborów? Chcesz głodu, chorób? Patrzenia, jak bliscy cierpią i umierają? Bez sensu, bez celu? Przemocy? Sądzisz, że to nas czyni ludzkimi? Ból i sprawianie bólu? Dlatego zawsze zgłaszasz się do tych mało potrzebnych, ale pozornie ryzykownych zadań? Dlatego chciałaś skrzywdzić bezbronne stworzenie? Żeby poczuć się prawdziwa?!

Jest szybki – jeden krok i rozmazany ruch dłoni. Nóż odbija się od przeszklonej szafy i ląduje rozśpiewany metaliczną pieśnią na gładkiej podłodze. Biała istota umyka przerażona, ale zaraz przystaje niepewna.

Jak ja. Jestem pusta. Nie wiem, co dalej. Nawet w swoim ataku Jan był delikatny, prawie nie czuję bólu. Wcześniejszy lęk, stres, wszystkie wyraziste i mocne uczucia bledną. Wracam do świata szarości.

– Wracajmy. – Jan uśmiecha się ciepło, wyciągając dłoń. Kiedy nie reaguję, cofa ją powoli. – Dam ci trochę czasu.

Robi krok do tyłu i odwraca się, by podnieść nóż. Znowu idealnie sobie poradził. Bezbłędnie trafił w sedno problemu. Nawet tak daleko od Bionetu, bez empatii i mądrości innych, wiedział, co czuję, obnażył mnie i rozbroił.

Udaje mu się odwrócić akurat jak biorę zamach. Metaliczna dłoń manipulatora, wyrwanego z szafy za mną, głucho ląduje na jego prawym ramieniu. Jan puszcza nóż, jego zaskoczona twarz tężeje w grymasie bólu, kolana zginają się.

Czuję euforię. Ciepło z brzucha rozlewa się po całym ciele słodkim dreszczem.

Drugi cios trafia w jego pełne usta, te pękają szkarłatem. Jan podnosi dłoń by się osłonić, ale manipulator wpija się w jego umięśniony brzuch z całą siłą mojej bezmyślnej furii. Przysiada, krew maluje fraktale na białej koszuli.

Kolejny zamach, manipulator uderza w szkło szafy i wyślizguje się z moich spoconych dłoni. Nie myśląc wiele wkładam całą energię w koślawe kopnięcie. Jest żałosne, ale podeszwa buta trafia w zgrabny nos Jana. Z rykiem bólu pada na plecy.

Podnosi się na łokciach. Jego oczy, chcę w nich zobaczyć wściekłość, chęć zemsty, stare dobre oko za oko. A jednak jest tam tylko ból. Żal. Współczucie.

– Rozumiem cię, naprawdę. – wypluwa krew. – Musiałaś to z siebie wyrzucić, a ja jestem uosobieniem tego, czego tak bardzo się boisz i w tej chwili nienawidzisz. Ale wspólnie przez to przejdziemy.

Nie jestem tego pewna. Adrenalina prawie rozsadza mi żyły. Każdy oddech wypełnia płuca powietrzem. Smrodem botów. I słodką wonią krwi.

Patrzę w jego piękne współczujące oczy i powoli pochylam się po nóż. Manipulator zdarł skórę z mojej prawej dłoni; kiedy obejmuję nią rękojeść, przeszywa mnie orzeźwiająca strzała bólu. Wszystko jest jasne, a cel wyraźny.

– Nawet w takiej chwili musisz być tak okropnie szlachetny? Nie masz instynktu przetrwania?

Rzucam się na niego mierząc ostrzem w jego zgrabną umięśnioną szyję, omijam wystawioną przez Jana nogę i ląduję na nim swym żałosnym ciężarem. Ostrze rysuje uniesione przedramię Jana długą ciemnoczerwoną szramą, z jego ust wyrywa się pełen bólu krzyk.

Mój dziki wrzask zaskakuje go bardziej niż atak. Wpatrzona w pulsującą na jego szyi tętnicę, chwytam nóż oburącz i unoszę go po raz ostatni.

Jest szybszy, jego przedramię w ostatniej chwili unosi się w obronie. Nóż żłobi na nim poprzeczną, szkarłatną ranę. Twarz Jana wykrzywia grymas bólu. Ale jego oczy są skupione.

Zanim uświadamiam sobie, co chce zrobić, jest za późno. Nie bacząc na tnące ciało ostrze, Jan obraca rękę.

Nasze Bioporty stykają się.

Jestem rozrywana, moje ciało płonie. Cierpienie rozlewa się, jak rzeki rozgrzanego metalu. Ból, który zadałam wraca do mnie zdwojony. Nie potrafię już powstrzymać krzyku, łez.

Czy nie tego pragnęłam? Czuć? Czyż nie fascynowało mnie, jak autentyczne są pierwotne odczucia naszych ciał, ich niezafałszowana fizyczna wyrazistość?

A jednak nienawidzę teraz siebie, że zaznawszy prawdziwego cierpienia, już marzę, by wrócić do ciepłego, bezpiecznego, pozbawionego zagrożeń świata iluzji, którym zdawałam się tak pogardzać. Ale najbardziej, za to że wiem, co Jan do mnie czuje. Chcę, by pragnął się zemścić, by cieszyło go, że odczuwam skutki swej agresji…

Jest tylko żal. Zawód. Rozczarowanie.

Osuwam się w ciemność.

XXX

Poruszam się. Moje nogi to dwa bezwładne zbitki mięśni, a jednak idę. Czuję silne ramię, podpierające mnie z lewej, policzek muska oddech pachnący miętą i jakimś silnym ziołem. Otwieram oczy.

Podłoga korytarza. Żadnych linii. Słabe czerwonawe światło.

– Wreszcie. – sapie Józef. Jego blada twarz wydaje się maską upiora. Oczy wpatrzone wprost, jakby mnie nie zauważał. – Jak na swój wzrost, jesteś całkiem ciężka.

Gdzieś zniknęła chłopięca nuta.

– Co się stało? – pytam niespokojnie.

– Zemdlałaś. Chyba z bólu, chociaż z tego co widzę, nie masz żadnych ran.

Puszcza mnie. Udaje mi się ustać, prostuję się. Józef poprawia pękaty plecak i gestem pokazuje mi, że musimy ruszać. Niechętnie ruszam za nim. Nawet się nie ogląda.

– Jan? – skrzeczę.

Józef przyspiesza, plecak hipnotyzująco rytmicznie kiwa się na boki. Skupiam się na nim, by nie zwymiotować.

– Miło że pytasz. Myślę, że Maria i jej boty coś poradziły. Chyba wezwano kilka osób z góry i twojego brata. Podobno dlatego, że dobrze szyje, ale kto wie.

Krew uderzająca do głowy prawie mnie przewraca. Korytarz skręca się w spiralę, podobnie jak moje wnętrzności. Bionet tęskni…

– Cały czas obserwowałeś nas i nic nie zrobiłeś?! – mój wrzask to płaczliwy śpiew umierającego ptaka.

Józef przystaje.

– Zrobiłem czego chciałaś. Jak wcześniej. Jak zawsze. Chciałaś znaleźć siebie, chciałaś wolnej woli. Dałem ci to. Bo głupio sądziłem, że wybierzesz inaczej.

Podejmuje marsz, wahadło plecaka odlicza kolejne sekundy. Zaczynam czuć, że moje są policzone.

– Dlaczego nie czuję Jana…

– Nie znam się na Bionecie, ale kiedy zabrałem cię z pomieszczenia, połączenie między waszymi portami osłabło.

Sucho. Czysto informacyjnie. Przełykam ślinę, ale w głąb mego ciała pełznie coś jeszcze. Coś obrzydliwego.

– Dokąd mnie prowadzisz?

Wreszcie odwraca głowę i uśmiecha się. Zęby lśnią bladą czerwienią świateł, na szkłach okularów tańczą ogniki.

– Myślę, że tam, gdzie spełnisz swoje marzenia. To co zrobiłaś, można by rzec, wycięło cię z krainy szczęśliwości i Ogrodów na górze. Ale nie martw się, ze względu na naszą przyjaźń postanowiłem ci pomóc.

Zbliżamy się do metalowych wrót. Józef dotyka ściany obok otwierając numeryczny panel. Wstukuje cyfry, panel śpiewa nieskładną melodię. Opieram się o wrota. Umysł wciąż nie może pojąć, że to nie moje ciało zostało pocięte nożem. Tylko moja dusza.

Staram się wyrównać oddech i zebrać myśli, ale nie chcą frunąć.

Józef wciska duży przycisk nad panelem. Metal wrót ucieka spod mych rąk, więc łapię kratę, która blokuje wejście do windy. Józef odpycha mnie lekko i silnym pociągnięciem rozsuwa ją. Wpadam do środka, lądując na dłoniach. Wnętrze zalewa złote światło i dopiero teraz widzę, że moje ręce i kombinezon umazane są krwią. Jej plamy, choć nieregularne, wydają się łączyć tworząc symbol.

Obok mnie ląduje plecak.

– Przebierz się, masz tu trochę prowiantu i kilka przydatnych rzeczy.

Podnoszę głowę, ale przecież upadłam. Jedyna droga prowadzi w dół.

– Dokąd jedziemy? – pytam, wpatrzona w obraz, który namalowałam na swoim ciele krwią Jana.

– Ty jedziesz. – słyszę jak krata zamyka się z hukiem. To uderzenie młota pieczętującego mój los. – Na dół. Do ludzi, którzy są wolni. Którzy zmuszeni są radzić sobie sami, których mądrość zrodzona jest z cierpienia i bólu straty. Czy nie tego chciałaś? Uciec z raju?

Wrota zasuwają się cicho.

Koniec

Komentarze

Obawiam się, Darththemistic, że ta historia nie przemówiła do mnie.

Opisałeś kilka godzin z dnia bezimiennej bohaterki żyjącej w bardzo osobliwym świecie i starałeś się upchnąć w tym czasie wszystkie dręczące ją pragnienia, oczekiwania, wyobrażenia, że o braku akceptacji dla zastanego stanu rzeczy nie wspomnę. Rozumiem, że dziewczyna trwała w niezgodzie z własnym pojęciem o życiu i nie czuła się z tym szczęśliwa, ale skoro w takim świecie się urodziła i taki świat otaczał ją od zawsze, to skąd wiedziała, że można żyć inaczej?

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia – najbardziej przeszkadzały źle zapisane dialogi, powtórzenia, różne usterki, nie zawsze czytelnie złożone zdania i nie najlepsza interpunkcja.

Mogę zrozumieć, że nazwy niektórych pojęć, pomieszczeń i miejsc – Bionet. Sala Wspólna, Wspólna Przestrzeń, Ogrody – pisane są wielkimi literami, ale nie pojmuję dlaczego w ten sposób piszesz:

…chociaż Matka aż promienieje…

– Kochanie, Otwórz się! – słyszę na pożegnanie.

Powoli dostrajam się do moich Bliskich.

…na pewno nie żaden Administrator.

– Nie mam dokładnych danych z Góry

Mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą zajmujące i zdecydowanie lepiej napisane. ;)

 

Wci­skam nogi w pro­ste jasne spodnie, za­pi­nam bluz­kę. Ta­dzik ob­szył ją pro­stym nie­bie­skim ście­giem… ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

nasze po­łą­cze­nie przy­po­mi­na jesz­cze wąski stru­myk, ale Ta­dzik jak węszy. ―> Co to znaczy, że Tadzik jak węszy?

 

– Dzień dobry, Ko­cha­nie. – mówi Matka. Zie­leń pły­ną­ca z okien tań­czy na jej pro­stej su­kien­ce. ―> Zbędna kropka po wypowiedzi. Narracji nie zapisujemy z didaskaliami.

Winno być:

– Dzień dobry, Ko­cha­nie – mówi Matka.

Zie­leń pły­ną­ca z okien tań­czy na jej pro­stej su­kien­ce.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/ 

 

Je­stem na roz­dro­żu i wy­bie­ram obie drogi na raz. ―> Je­stem na roz­dro­żu i wy­bie­ram obie drogi naraz.

 

Jak całe nasze życia. ―> Jak całe nasze życie.

Życie nie ma liczby mnogiej.

 

Od­kła­dam wi­de­lec i dra­pię po nie­wiel­kim kręgu na nad­garst­ku. ―> Chyba miało być: Od­kła­dam wi­de­lec i dra­pię się po nie­wiel­kim kręgu na nad­garst­ku. Lub: Od­kła­dam wi­de­lec i dra­pię nie­wiel­ki kręg na nad­garst­ku.

 

trud­no zo­ba­czyć jej bla­do-zło­ty od­cień. ―> …trud­no zo­ba­czyć jej bla­dozło­ty od­cień.

 

Jed­nak roz­dro­ża są da­le­ko za mną, przed­sta­wie­nie musi jed­nak trwać. ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

włosy za­ple­cio­ne w war­kocz opla­ta­ją umię­śnio­ną szyję. ―> Nie brzmi to najlepiej.

Może: …włosy za­ple­cio­ne w war­kocz otaczają umię­śnio­ną szyję.

 

Ru­sza­my w dal­szą roz­mo­wę. ―> Co to znaczy ruszyć w rozmowę?

 

Prze­ły­ka cięż­ko. ―> Co przełyka?

A może miało być: Z trudem przełyka ślinę.

 

same kąty pro­ste wy­peł­nio­ne mia­ro­daj­nym szu­mem. ―> Co to znaczy, że szum wypełniający kąty jest miarodajny?

 

mu­sia­łem po­pro­wa­dzić was na około. ―> …mu­sia­łem po­pro­wa­dzić was naokoło.

 

Potem po­mo­gę ci za­ło­żyć uprząż. Za­ła­twi­łem, żeby robot przy­niósł je tutaj… ―> Piszesz o jednej uprzęży, a ta jest rodzaju żeńskiego, więc: Za­ła­twi­łem, żeby robot przy­niósł tutaj

 

szyb­kim ru­chem ścią­gam spodnie i chwy­tam za kom­bi­ne­zon… ―> …szyb­kim ru­chem ścią­gam spodnie i chwy­tam kom­bi­ne­zon

 

-… to jedna z zalet mojej pracy… ―> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Zbędna spacja po wielokropku.

 

Zde­cy­do­wa­nie zbyt szyb­ko. Mam wra­że­nie, że do­sta­łam na­gro­dę za coś, czego jesz­cze nie zro­bi­łam. Wsta­ję, zbyt szyb­ko… ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

Józef za­mie­ra w nie­wy­god­nym przy­ku­cu… ―> Raczej: Józef za­mie­ra w nie­wy­god­nym przy­ku­cnięciu

 

ale pró­bu­je to ma­sko­wać te­atral­ną jo­wial­no­ścią . ―> Zbędna spacja przed kropką.

 

Mój głos to po­szar­pa­na ka­ko­fo­nia dźwię­ków, wspól­nie z wrza­ska­mi bia­łe­go ob­łocz­ka która two­rzy dys­har­mo­nicz­ną pieśń. ―> Chyba miało być: Mój głos to po­szar­pa­na ka­ko­fo­nia dźwię­ków, która wspól­nie z wrza­ska­mi bia­łe­go ob­łocz­ka two­rzy dys­har­mo­nicz­ną pieśń.

 

Cierp­nie roz­le­wa się, jak rzeki roz­grza­ne­go me­ta­lu. ―> Tu chyba miało być: Cierp­ienie roz­le­wa się, jak rzeki roz­grza­ne­go me­ta­lu.

 

Nie po­tra­fię po­trzy­mać krzy­ku, łez. ―> A tutaj: Nie po­tra­fię pows­trzy­mać krzy­ku, łez.

 

Metal wrót ucie­ka spod mych rąk, więc łapię za kratę, która blo­ku­je wej­ście do windy. ―> Metal wrót ucie­ka spod mych rąk, więc łapię kratę, która blo­ku­je wej­ście do windy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, ciekawy koncept na ten bionet i uważam, że powinieneś mu poświęcić znacznie więcej czasu. Bo skoro ludzie mają prawo odczuwać tylko dobre emocje, to skąd bohaterka zna te mniej szlachetne i umie je nazwać? Skoro też nawzajem ludzie wyczuwają swoje uczucia, to czemu nie odczuwają, że bohaterka ma wątpliowści i nie czuje się komfortowo? Zwłaszcza matka i jej brat powinni wyczuć jej wahania i zmiany. Co w takiej sytuacji się robi?

Właściwie, po co instytucja matki w takim uporządkowanym świecie? Czy rodzina jest w ogóle potrzebna? Też bym się nad tym zastanowiła. 

Skoro ludzie jedzą bio-papki to dlaczego matka na początku ‘przygotowywała’ śniadanie? Czy nie wystarczyło włączyć drukarki, wyjąć jedzenie i dosiąść się do stołu?

Fajny pomysł z tym, że aby coś poczuć, bohaterka postanawia zabić. Tylko skąd jej to przyszło do głowy? Skoro żyje w świecie kontrolowanych uczuć, to jak do tego doszła?

Jan i Józef – zmień ich imiona, bo się panowie mylą :D

W ogóle to nie jestem pewna, czy Józef jest potrzebny w tej historii. Tylko otwiera bramy, a w sumie to by mogła robić bohaterka. Moim zdaniem jest za mało uzasadniony, aby być w tym opowiadaniu.

Danka

Serdecznie dziękuję za bardzo konstruktywne uwagi. Zdecydowanie nie popisałem się edytorsko, błędy wynikają z niechlujstwa, za co przepraszam. Co do języka – owszem, wyróżnione frazy zdecydowanie nie brzmią najlepiej. (Administrator to oficjalne stanowisko / frakcja, stąd wielka litera?:D)

 

Danko – celnie wytknęłaś nielogiczności w fabule. Chyba założyłem, że bohaterka umie się dobrze ukrywać, nie myślałem zaś nad tym, jak w podobnym społeczeństwie wyglądać będzie rodzina. 

Cały sens opowiadania, aczkolwiek mogłem polec próbując go przekazać, to poszukiwanie prawdy / autentyczności. Stąd matka robi śniadanie chwaląc się nowym, bardziej “prawdziwym” składnikiem.

Każdy bohater miał mieć takie pragnienie, ale najwyraźniej nie udało się tego oddać. Być może nie tylko bohaterka kształtuje swój odczyt. W końcu Jan jest gwiazdą Bionetu, ale czy to co czują jego fani, to prawdziwy on? Czy modelka z Instagramu pokazuje nam prawdziwą siebie? 

 

Co do pytania, czy ktoś wychowany w takim społeczeństwie byłby w stanie się, mówiąc kolokwialnie, “wyłamać” – cóż, wydaje mi się, że w każdej ludzkiej społeczności może pojawić się “ktoś inny”. Kto nie czuje się tam dobrze, kto nie przystaje do wzorca. Ktoś, kto czuje, że coś jest nie tak. Bohaterka wspomina, że bierze zadania, które wymagają bycia poza “górą”, krainą szczęścia i z rozmów z Józefem wynika, że to nie jest ich pierwsze spotkanie. Będąc z dala od Bionetu zaczęła sobie zdawać sprawę, co czuje i mieć pragnienie przeżycia czegoś ekstremalnego. Być może te sygnały nie były zbyt czytelne i ma to sens wyłącznie w mojej głowie.

 

Do napisania opowiadania zainspirowało mnie, jak ludzie zachowują się w mediach społecznościowych i materiały o nowoczesnych, ekologicznych projektach architektonicznych. Być może warto było skupić się na pomyśle z Bionetem.

 

Dziękuję za Wasz czas i uwagi.

Oho, biopunk.

Fabuła to klasyczna opowieść o buncie jednostki przeciwko systemowi, który będąc tak idealny, zarazem nie pozwala być sobą. Widzę tu pewne podobieństwa do “Nowego, wspaniałego świata” Huxleya, choć bohaterka nie przybyła z zewnątrz jak Dzikus, a jest osobą z wewnątrz. Tym bardziej ciekawi, skąd zrodził się w niej ten bunt. A może wykiełkował sam, karmiony niemożnością podzielenia się nim z innymi? ;)

Tekst ma dobre tempo, choć zakończenie z lekka przyspiesza. Jan i Józef mogą faktycznie się mylić, choć obu zarysowujesz wyraźnie.

Jest też parę niezręczności logicznych, które wskazała Danka, a które trudno wyjaśnić ot, tak mnie, czytelnikowi, jak choćby. omlet przy biopapkach.

To, co trzeba wyszlifować, to kwestie techniczne – interpunkcja i brzmienie niektórych zdań. Chwytaj przydatne do tego linki:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Podsumowując: całkiem niezły koncert fajerwerków, o wyraźnej bohaterce, choć raz po raz coś chrzęści w trakcie czytania. 

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Witaj.

Opowiadanie w moim odczuciu przejmujące, wstrząsające opisy emocji bohaterki, szokujące sceny, szczególnie te okrutne. 

Skoro “mamy Miesiąc Empatii”, strach pomyśleć, jak u nich wygląda “Miesiąc Odrętwienia/Obojętności” (o “Miesiącu Nienawiści” to już nawet nie wspominam). :))

Gratuluję wyobraźni.

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Budzę się wpadając w zieleń.

Budzę się, wpadając w zieleń.

 Ignoruję ją.

Anglicyzm.

 Wyczuwam że nie śpi

Wyczuwam, że nie śpi.

 mój odczyt niósł ciepło

Jak odczyt (czyli wynik pomiaru) może coś nieść?

 wiem że

Wiem, że.

 przejrzeć tej szarady

Nie jestem przekonana, czy znasz odniesienie tego słowa.

 zalanego zielenią raju

Czy raj może być zalany? Może specjalnie chciałeś takiego kontrastu, ale uczulam.

 W mieszkaniu nie ma zbędnych przestrzeni

Co to znaczy?

 jak piosenka śpiewana w kanonie

Piosenka śpiewana w kanionie wraca do śpiewającego echem. Jak to się ma do przychodzących obcych "bodźców"? Albo raczej qualiów? Są nieodróżnialne od własnych?

 W domu mam wybór, które głosy słyszę.

W domu mogę wybrać, które głosy słyszę.

 wybieram obie drogi naraz

Hmm. Dlaczego?

 – uśmiech

Dużą literą.

 „czystość zbliża do boskości”

To w zasadzie angielski idiom, ale jest zrozumiały i sensowny na tle. Tylko zaznaczam.

 nie zakłóca nam przestrzeni swoją pragmatycznością

Z drugiej strony, to uporządkowanie jest bardzo praktyczne…

 ruchy są tak miękkie

Trochę anglicyzm.

 Mogłabym zedrzeć skórę, ale nigdy się go nie pozbędę.

Troszkę mętne.

 – prawie

Tu też dużą literą, patrz: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 No i ostatnio

No, i ostatnio.

 Podnoszę obie ręce prezentując

Podnoszę obie ręce, prezentując. A lepiej: żeby zaprezentować.

 – Twój brat to zdolna bestia, mam nadzieję że dostanie wymarzoną pracę przy projektowaniu Bioportów…

Mało naturalna wypowiedź. Dobrze myślę, że "Matka" nie jest człowiekiem?

 jej wzrok twardnieje

Nie po polsku.

 Czuję coraz większą niecierpliwość

Niezbyt naturalne, niecierpliwość to nie uczucie. Zniecierpliwienie jeszcze, ale niecierpliwość to cecha.

 drążył korytarze w mojej głowie

Anglicyzm, chociaż bardzo nie razi.

 płynnie wstaje, niemal podpływa

Dwa razy pływanie. Ma być?

 widzę jak się uśmiecha czując mój nienasycony apetyt

Przecinki: widzę, jak się uśmiecha, czując mój nienasycony apetyt. Hmmmmmmmm.

 Gdzieś wewnątrz mnie, żal zmieszany z dziwną dumą.

Nie powinno tu być orzeczenia?

 Pamiętasz ile kosztowało mnie

Pamiętasz, ile mnie kosztowało.

 sesja wymiotowania w jedno popołudnie

Hmm.

 wywracające wnętrzności nudności, w swej biologicznej pierwotności

Rym, niepotrzebny przecinek.

 Skupiam się i odpycham się

Drugie "się" zbędne.

 ziarna krytyki

Ziarna? Kalka z angielskiego (grain)?

 zastygają w twarde ziarno

Niespójna metafora.

wszystko co daje bliskość musi być

Wszystko, co daje bliskość, musi być.

 nie możemy tylko być zbędni

yes

 poczuć się, jak ptak

Tu bez przecinka.

 pnie się spiralą znikając w suficie

Pnie się spiralą, znikając w suficie; albo: pnie się spiralą i znika w suficie.

 Wstukuję więc swój kod dostępu patrząc w niewielką kamerę

Wstukuję więc swój kod dostępu, patrząc w niewielką kamerę. Czasowniki przedzielamy.

 ignoruję go

Anglicyzm, i w dodatku skrót. Ludzie używają tego słowa, bo im się nie chce myśleć, jak rzecz opisać.

 zatrzymuje zamykające się

Aliteracja.

 warkocz spływa na umięśnioną szyję

Tak warkocze nie działają. :P

 by określić jego uczucia

Hmm. Może jednak: poznać?

 mówię oczami wskazując na jego zielonkawe czoło

Brak przecinka utrudnia parsowanie: mówię, oczami wskazując na jego zielonkawe czoło.

jego głos jest chłopięcy

Tu dużą literą.

 – To zaiste szlachetne. Tylko nie przebywaj za dużo na słońcu, bo przestaniesz nim być.

"Zaiste" trochę za wysokie na tle tego, co dotychczas. Czym grozi przebywanie na słońcu?

patrzy na swoje stopy

Dużą, angielska metafora: Patrzy na własne stopy.

 kto w tych czasach jeszcze nabiera się na takie tanie gesty

Ciut nieporządne.

 Jan jak zwykle nie odpowiada na zadane pytanie.

Jan, jak zwykle, nie odpowiada na zadane pytanie.

 robot Marii delikatnie lawiruje do wyjścia

Co to znaczy "delikatnie"? Hmm?

 fale uczuć powoli się uspokajają

Czy fale są niespokojne? Niespójna metafora.

 sposób w jaki układasz

Sposób, w jaki układasz.

 – oczywiście nie mogę się powtrzymać

Dużą, literówka.

 moc z jaką takie wydarzenia zbliżają ludzi w jakiś sposób rekompensuje ich ślad węglowy

"Moc"? Mózg przeżarty propagandą, co? Moc, z którą takie wydarzenia zbliżają ludzi, w jakiś sposób rekompensuje ich ślad węglowy.

 poważnieje, jego głos obniża się.

Dużą literą. "Obniżanie głosu" to wyraźny anglicyzm.

jak to ujęłaś „gwiazdą”,

Wtrącenie: jak to ujęłaś, „gwiazdą”, ale.

 Uwielbiam malowanie twojej Matki.

Wieloznaczne, angielskawe ("I love your Mother's painting", prawda? Ale po polsku to nie całkiem tak działa).

 Korytarz w piwnicy

Może być bez "w".

– słyszę za sobą.

Dużą.

jego dłoń jest już uniesiona

Hmm.

Pretensjonalność tego wyboru umyka mi w obliczu gestu otwartości.

Zdanie też trochę pretensjonalne.

przyjaznych przestrzeni

?

 Podobnie jak nasze życia.

Po polsku nie pluralizujemy abstraktów, takich, jak "życie".

 tak żeby

Tak, żeby.

 można było bawić się

Można było się bawić.

 bierzemy to co mamy za pewnik

Bierzemy to, co mamy, za pewnik.

 W miarę jak

W miarę, jak.

 czujesz się tutaj lepiej niż na górze. – zaczyna

Czujesz się tutaj lepiej, niż na górze – zaczyna.

 jakby jego gardło się zaciskało

Angielskawe: jakby gardło mu się zaciskało.

 bez jakichkolwiek osobistych akcentów

Bez żadnych.

 Tak jakbyś

Tak, jakbyś.

 według jakiejś listy. – kontynuuje

Bez kropki, patrz poradnik dialogów. Od tego miejsca przestaję zaznaczać, bo te błędy popełniasz konsekwentnie, zatem – myślisz, że tak ma być. A teraz już wiesz, że nie, i nie muszę Cię tym tłuc po głowie.

 po karku przemyka zimny cień

Hmm. I podoba mi się, i trochę jest…

 Oddech Jana traci rytm. Przełyka ciężko ślinę.

Oddech nie przełyka.

 gdyby nie była to moja codzienność.

Gdyby to nie była moja codzienność.

 Ignorując nas, wiezie gdzieś

Wymija nas, wioząc dokądś.

 Odprowadzam go wzrokiem, czując zimny dreszcz.

Hmm.

 robi się nam niedobrze

Robi nam się niedobrze.

 Mam go dość, obok wywołującej nudności tęsknoty za Bionetem, rośnie we mnie niepokój.

Mam go dość. Obok wywołującej nudności tęsknoty za Bionetem rośnie we mnie niepokój.

lekko niedopasowany

Nie może być "lekko" niedopasowany. Trochę, nieznacznie, prawie dopasowany.

 Topię się, a Bionet to życiodajny oddech

"Topię się" w sensie "tonę"? Ale ja sparsowałam "topię się" w sensie przemiany fazowej, i się potknęłam. Bo sugerujesz najpierw gorąco (koszula lepi się do pleców) i tędy poszłam.

 Wiem, że byłam obserwowana odkąd weszłam

Wiem, że jestem obserwowana, odkąd weszłam.

 I dostać, o czym marzę.

I dostać to, o czym marzę.

 Wchodzę bez jakichkolwiek wątpliwości.

Skoro bez, to bez żadnych. Najmniejszych. Cienia wątpliwości.

 same kąty proste wypełnione miarodajnym szumem

??? https://sjp.pwn.pl/szukaj/miarodajny.html

 Idę wpatrzona w drzwi

Idę, wpatrzona w drzwi.

 adrenalina zagłusza poczucie odcięcia

Hmm.

musiałem poprowadzić was naokoło

Was poprowadzić.

 smoliście ciemne włosy

Smoła jest bardzo czarna, a Ty porównujesz do niej coś ledwo ciemnego. To niespójne.

 Czarny golf otula szyję, konturując bladą twarz.

https://sjp.pwn.pl/szukaj/konturować.html

 Maria lubi jak tu jest zimno, ale mnie już jajka schowały się do brzucha

Maria lubi, jak tu jest zimno, ale mnie już się jajka schowały do brzucha.

 czuję jak

Czuję, jak.

 muszę mocno skupić się

Muszę się mocno skupić. "Się" na końcu bardzo zwraca uwagę.

szybkim ruchem

Przed chwilą był szybki krok, to prawie powtórzenie.

 kompletnie sam!

Całkiem, albo zupełnie.

 Józef ignoruje mnie, zgarbiony przygląda się kakofonii liter i cyfr

Józef, zgarbiony, przygląda się kakofonii liter i cyfr. Synestetyczne.

 niewielki pokój w tęczowe barwy

Malują pokój barwami, raczej.

 czuje. Irytuje

Rym. Może: drażni?

 Staromodność tej sceny byłaby komiczna, gdyby nie okoliczności mojej wizyty.

Dziwnie wydumane zdanie.

 mocując z zamkiem

Mocując się z zamkiem.

 zapina mój kombinezon

Anglicyzm. Zapina mi kombinezon.

 patrzy na mnie przekrzywiając głowę

Patrzy na mnie, przekrzywiając głowę. Dwa zdania dalej powtarza się "głowę".

 Jak to jest nie mieć Bioportu?

Jak to jest, nie mieć Bioportu?

 obejmują mnie, czuję jakby oplątywała mnie liana.

Mam uczucie, jakby oplątywała mnie. Ale rym pozostaje. Chociaż może to i dobrze…

 Żaden mężczyzna, który nie zostałby moim Bliskim, nigdy by mnie nie dotknął.

Mętne. On najpierw musi być Bliskim, czy kandydatem, czy co?

 oddech delikatnie łaskocze mi kark.

Zdanie zaczynamy dużą literą. "Delikatnie" jest zbędne, łaskotanie z definicji jest delikatne.

czuję się, jakbym przeniosła się

Dwa "się" obok siebie.

 Światło kuchni oślepiająco kontrastuje z falami stłumionych kolorów.

Hmm.

łamią miękką biel

Jak coś jest miękkie, to się nie łamie – niespójna metafora.

Właściwie to

Właściwie, to.

 Nie żebym kiedykolwiek miał szansę

Nie, żebym kiedykolwiek miał szansę.

 czuję jak

Czuję, jak.

 misternie spleciona fala

Hmmm. Niby niespójna metafora, ale też bohaterce sypie się aparatura poznawcza…

 przeciążają moje zmysły

"Moje" zbędne, chyba, że musisz podkreślić.

 Warzywa, które nazwał szparagami mają cudowną teksturę

Wtrącenie: Warzywa, które nazwał szparagami, mają cudowną teksturę.

kakofoniczna pieśń

Dwa dźwięki to już pieśń?

 najurodziwszy uśmiech

Hmm.

 mogę mierzyć się

Się mierzyć.

 półotwarte chłopięco usta

Chłopięco?

 nie rozumiem dlaczego

Nie rozumiem, dlaczego.

 Kontrastuje to z jego wcześniejszą szczerą i niepohamowaną otwartością.

Komentarz wyrywa z zawieszenia niewiary.

 dysharmonicznym tonem

?

 Jest to dla mnie niewymownie dziwne

Nienaturalne.

 sądziłem że

Sądziłem, że.

miejsca gdzie palce stykają się z jej powierzchnią płoną

Wtrącenie: miejsca, gdzie palce stykają się z jej powierzchnią, płoną.

 niewielką, chmurkę wełny

Co tu robi przecinek?

dostajemy je na trochę, jako zwierzęta domowe

Ten też można skasować.

 co w końcu mnie zdefiniuje

Określi. Definiuje się pojęcia.

 odcięte od krwi nogi zmieniają się w pokraczne głazy

Hmm.

 Kiedy zbliżam się

Kiedy się zbliżam. Nie dawaj monosylab na koniec frazy.

 Płaczliwy rytm

Płacz ma rytm?

 przypomina po co tu przyszłam

Przypomina, po co tu przyszłam.

ostrze jest złowrogo ostre

A jakie może być ostrze?

 Wiem, że racjonalnie rzecz ujmując jest żywym czującym stworzeniem

Wiem, że, racjonalnie rzecz ujmując, jest żywym, czującym stworzeniem.

 Czuję falę krwi

Hmm?

 Kiedy znika skręcając w prawo, widzę że ściany korytarza

Kiedy znika, skręcając w prawo, widzę, że ściany korytarza.

pulsujący pomarańcz

Hmm.

widzę jak

Widzę, jak.

 wygląda jakby

Wygląda, jakby.

ucieczki, lub walki

Przecinek zbędny.

 dysharmoniczną pieśń

Co Ty z tymi pieśniami?

 tego co najlepsze

Tego, co najlepsze.

 instynktowny lęk wypala ogień żalu

?

 widzę jak

Widzę, jak.

ląduje rozśpiewany metaliczną pieśnią na gładkiej podłodze

Wtrącenie: ląduje, rozśpiewany metaliczną pieśnią, na gładkiej podłodze.

 przystaje niepewna

Przystaje, niepewna.

 Nawet w swoim ataku

"Swoim" zbędne.

 Bezbłędnie trafił w sedno problemu.

Hmmm, może tak, może nie.

 Udaje mu się odwrócić akurat jak biorę zamach.

Udaje mu się odwrócić akurat, kiedy biorę zamach.

 Metaliczna dłoń manipulatora

Metalowa dłoń.

jego zaskoczona twarz

Twarz nie może być zaskoczona, najwyżej mina. W ogóle wycięłabym ten przymiotnik.

 rozlewa się po całym ciele słodkim dreszczem

Dreszcz to drgnienie, a nie rozlewanie.

 pękają szkarłatem

Hmm.

 podnosi dłoń by się osłonić

Podnosi dłoń, by się osłonić. Tylko dłoń?

 Nie myśląc wiele wkładam całą energię

Nie myśląc wiele, wkładam całą energię.

 stare dobre oko za oko

Stare, dobre "oko za oko".

 powoli pochylam

Aliteracja.

 zdarł skórę z mojej prawej dłoni

Zdarł mi skórę z prawej dłoni.

 Rzucam się na niego mierząc ostrzem w jego zgrabną umięśnioną szyję

Rzucam się na niego, mierząc ostrzem w zgrabną, umięśnioną szyję.

 Ostrze rysuje uniesione przedramię Jana długą ciemnoczerwoną szramą

Hmm.

 Ale jego oczy są skupione.

Hmmm.

 rozlewa się, jak rzeki

Tu może być bez przecinka.

 Ból, który zadałam wraca do mnie zdwojony.

Ból, który zadałam, wraca do mnie zdwojony.

zdawałam się tak pogardzać

Hmm.

 najbardziej, za to że wiem

Najbardziej za to, że wiem.

 jakimś silnym ziołem

Mocnym zielem. "Zioło" to konopie.

 Oczy wpatrzone wprost

Hmmmm.

z tego co widzę

Z tego, co widzę.

 Udaje mi się ustać

Sama nie wiem…

 Miło że pytasz

Miło, że pytasz.

 podobnie jak

Podobnie, jak.

 czas obserwowałeś nas

Rym.

 Zrobiłem czego chciałaś

Zrobiłem to, czego chciałaś.

 To co zrobiłaś

To, co zrobiłaś.

 dotyka ściany obok otwierając

Dotyka ściany obok, otwierając. Albo: dotyka ściany obok i otwiera.

 ucieka spod mych rąk

Ucieka mi spod rąk.

 wydają się łączyć tworząc symbol

Wydają się łączyć, tworząc symbol; albo: wydają się łączyć w symbol.

 słyszę jak krata

Słyszę, jak krata.

 młota pieczętującego mój los

Niespójna metafora.

 

 

Strumień świadomości, język trochę sztywny, dość purpurowy, ale w większej części tekstu obrazowy, z nutą synestezji. Trafiają się potknięcia tonu. Ogólnie piszesz nieźle – myślę, że warto próbować dalej. Inna rzecz, że zgadzać się z Twoją tezą nie muszę i raczej się nie zgadzam – ale też nie pchasz się z nią tak, żeby to przeszkadzało.

 Cały sens opowiadania, aczkolwiek mogłem polec próbując go przekazać, to poszukiwanie prawdy / autentyczności.

Hmm. Czyli na to nie wpadłam. Dobra, nie szkodzi, śmierć autora i tak dalej. Ale z tym też się nie zgadzam :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka