- Opowiadanie: Aaron333 - Koszmar

Koszmar

Na pierwszy ogień postanowiłem rzucić to opowiadanie. Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Miłego czytania :)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Koszmar

Z trudem otworzył oczy. Całe jego ciało zdawało się tak niesamowicie ciężkie, jakby zostało stworzone z ołowiu. W głowie potworne igiełki bólu raziły umysł, uniemożliwiając zebranie myśli. Dopiero po dłuższej chwili mężczyzna uświadomił sobie, że leżał na czymś twardym. Powoli podniósł się do pozycji siedzącej – ból w głowie momentalnie wybuchnął jeszcze potężniejszą falą. Podpierając się rękoma, starał się wstać na nogi. Przyszło mu to z trudem, ale gdy w końcu stanął, chwiejąc się nieznacznie, do łupania doszły także zawroty głowy. Początkowo sądził, że to kac. Bywało nieraz, że przesadził podczas tej czy innej imprezy, a następnego dnia cierpiał katusze, wyrzucając sobie własną głupotę i zaklinając się, że nie weźmie więcej alkoholu do ust. Tym razem jednak było gorzej niż kiedykolwiek do tej pory. Co gorsza, w ogóle nie pamiętał, aby dzień wcześniej cokolwiek pił.

Czy mógł się tak bardzo spić, że zapomniał całkowicie o zabawie z poprzedniej nocy?

Szybko podobne rozważania zepchnął na boczny tor, gdy uzmysłowił sobie, że nie znajdował się na podłodze we własnym pokoju, lecz w jakimś starym, opuszczonym budynku. Oceniając po rozmiarach pomieszczenia, był to dawny magazyn. W środku co prawda walały się jedynie śmieci, a ściany pokrywały dziesiątki graffiti, jakie stworzyli na nich domorośli, uliczni artyści, jednak rozległa przestrzeń nie pozostawiała wątpliwości, budynek w przeszłości pełnił funkcje gospodarcze. Od wielu lat pozostawiony samemu sobie i warunkom atmosferycznym, które nie obeszły się z nim łaskawie, niszczał, szpecąc swym istnieniem okolicę.

To odkrycie przyniosło nieznaczną ulgę. Teraz wiedział, że znajdował się w starej dzielnicy przemysłowej, czyli w zasadzie jakieś trzy kilometry od domu. Powrót – zwłaszcza w takim stanie – zająłby mu dobrą godzinę. Na to, że któryś z przejeżdżających kierowców zatrzyma się (w tym rejonie ruch był niewielki), żeby go podrzucić, raczej nie mógł liczyć. Wyraźnie zalany, obcy facet idący ze slamsów, w których jedynymi stałymi bywalcami był różnego rodzaju margines społeczny, z narkomanami na czele, stanowił ostatnią osobę, jaką ktokolwiek chciałby zabrać na stopa. Sam w życiu by kogoś takiego nie wpuścił do auta.

Niespodziewanie wstrząsnęły nim silne torsje. Mężczyzna runął na ziemię niczym wielka statua, bez żadnego podparcia, rąbiąc całym ciężarem o twardą powierzchnię starego, spękanego betonu.

Przez dłuższą chwilę wymiotował, leżąc na boku. W końcu podniósł się na kolana i skulony, niemal w pozycji embrionalnej, dalej wyrzucał z żołądka resztki mniej lub bardziej przetrawionego pożywienia.

Gdy wreszcie zbuntowany żołądek ogłosił kapitulację, a siły powróciły, wstał ponownie i zrobił kilka niepewnych kroków w stronę otwartych na oścież drzwi.

Jak tylko znalazł się na dworze, przyjemny chłodny wiatr omiótł mu twarz. To go nieco otrzeźwiło. Ból głowy zelżał, lecz w dalszym ciągu czuł, że coś zalegało mu w trzewiach. Chciał się tego jak najszybciej pozbyć. Rozważał przez chwilę, czy nie włożyć palców do ust i nie wymusić w ten sposób wymiotów, lecz zaniechał tego, mając nadzieję na to, że wkrótce wróci do domu i będzie mógł dogorywać już we własnym łóżku.

Choć dobrze znał drogę, a odległość była stosunkowo nieduża, dotarcie na osiedle zajęło mu ponad godzinę. Pełznąc powoli, nawet nie zwrócił uwagi na to, że nie minął ani jednej osoby. Okolica zdawała się jeszcze bardziej opustoszała niż zwykle. Ogromne posesje ciągnące się wzdłuż ulicy o zniszczonym, pooranym dziurami asfalcie, straszyły porozrzucanymi na nich, starymi budowlami lub na wpół ukończonymi zakładami pracy, którym nigdy nie było dane funkcjonować.

Gdzieś w oddali wyły syreny, których dźwięki niosły się w zimnym, porannym powietrzu.

Zatrzymując się pod klatką schodową swojego bloku, czuł, jak siły powoli napełniały jego mięśnie. Nabrał otuchy, że nie czekał go, cały dzień leżenia bez życia, przerywany nagłymi wypadami do toalety, aby z gracją starego alkoholika zanurkować głową do sedesu. Kiedy wpisywał kod otwierający drzwi, niespokojna myśl wtargnęła do jego umysłu. Zdawało mu się, że zapomniał o czymś niezwykle ważnym. Obmacał się po kieszeniach.

„Nie ma! Zgubiłem!”

Chociaż miał raptem cztery kieszenie w wytartych, czarnych dżinsach, każdą z nich obszukał po kilka razy, mając nadzieję, że jakimś cudem znajdzie w nich klucze, portfel i telefon. Wszystkie okazały się jednak puste.

– Kurwa, cała moja kasa… wszystko chuj strzelił.

Wchodząc po schodach na trzecie piętro, zastanawiał się co zrobi, jeśli okaże się, że w mieszkaniu nie zastanie żadnego ze współlokatorów. Szanse na to były spore, gdyż w piątkowy wieczór często gdzieś wychodzili: Maciek zwykle znikał, u którejś ze swoich dziewczyn, zaś Damian… cóż lubił chodzić własnymi ścieżkami. Potrafił nawet w środku tygodnia wsiąknąć gdzieś na parę dni, po czym zjawiał się i z rozbrajającym uśmiechem oznajmiał, gdzie był i kogo widział. Większość z tych historii to wierutne bzdury, ale czasem nawet przyjemnie się tego słuchało. Facet miał dar do bajania.

Podchodząc do drzwi, czuł się niczym saper na polu minowym. Zapukał szybko trzy razy i czekał. Dzwonek nie działał, więc nawet nie było sensu wciskać przełącznik. Kiedy przez chwilę z wnętrza mieszkania nie dobiegł go żaden odgłos, ponownie zaczął sobie wyrzucać lekkomyślność. Miał pewność, że nie tyle zgubił swoje rzeczy, ile ktoś go okradł, gdy pijany jak świnia, leżał w tamtym zatęchłym, zrujnowanym magazynie.

Zastukał kolejny raz, tym razem znacznie dłużej. Jeśli obudzi któregoś z kumpli, mówi się trudno, pojęczą i tyle, pomyślał. Wiedział, że musiał czym prędzej się umyć i położyć, nim ponownie zostanie wciągnięty w wir, który go wymiętosi i sponiewiera; wolał przespać resztę dnia i dalsze skutki nadmiernego picia.

Ponownie nikt mu nie otworzył. Zaklął pod nosem i wściekły złapał klamkę. Ku jego zaskoczeniu, drzwi stanęły przed nim otworem.

– Jasna cholera! Ktoś zostawił je otwarte.

Wszedł szybko, od progu wołając współlokatorów.

W mieszkaniu panowała niczym niezmącona cisza. W niewielkim przedpokoju znajdował się jedynie stary, nieco powykrzywiany wieszak, na którym wisiał stos ubrań, wbrew pozorom nie samych kurtek, ale także i bluz, a jak z konsternacją kiedyś zauważył, można tam było nawet znaleźć damską bieliznę. Na końcu korytarza znajdowała się łazienka i chociaż z całego serca pragnął popędzić od razu tam, aby zmyć z siebie brud i ten nieprzyjemny, mdlący zapach, to najpierw postanowił zajrzeć do kumpli.

Po obu stronach korytarza znajdowały się po dwie pary drzwi. Pierwsze na prawo prowadziły do pokoju Maćka. Z kolei pokój naprzeciwko, należał do Damiana. W obu nikogo nie zastał, jednakże w przypadku sypialni Damiana, o tym że była pusta, upewnił się dopiero, gdy rozgarnął stosy ubrań – jeden walający się na niepościelonym łóżku i drugi, usypany pod szafą niczym starożytny kurhan, kryjący w swym wnętrzu kości dawnego władcy. Drzwi do kuchni (drugie po prawej) zawsze pozostawały otwarte, więc wystarczył szybki rzut oka, aby stwierdzić, że i tam nikogo nie było. Na koniec zajrzał do swojego pokoju, ale w nim również nic się nie zmieniło.

Ten dzień zdecydowanie nie należał do niego. Najpierw obudził się na jakimś zadupiu z kacem, jak nigdy dotąd; okazało się, że zgubił – albo zostały skradzione – portfel, klucze i telefon; a na koniec ktoś (miał świadomość, że to także mógł być on) zostawił mieszkanie otwarte. Jedyne pocieszenie stanowił fakt, że nikt, korzystając z nieobecności i głupoty lokatorów, nie postanowił obłowić się ich kosztem.

W głowie zabłysła mu myśl, aby zgłosić w banku zaginięcie karty, ale szybko uświadomił sobie, że nawet nie miał z czego zadzwonić. W gardle wezbrał mu pusty śmiech. Z kamienną twarzą starał się zachować pozory, udając, że cała ta sytuacja nie dotknęła go tak mocno, jak w rzeczywistości, ale w środku, aż się gotował. W pewnym momencie zacisnął mocno szczęki i uderzył się pięścią w lewe udo.

Zabolało.

Zaczął rozcierać mięśnie, sycząc przy tym przez zęby z wściekłości.

Muszę się najpierw umyć, pomyślał.

W łazience zrzucił brudne ubrania i kopniakiem posłał je pod pralkę. Wszedł nagi do kabiny prysznicowej i odkręcił wodę. Rozważał przez chwilę, czy nie puścić zimnej, pomogłoby to go rozbudzić, ale tak naprawdę nigdy nie lubił myć się w takiej wodzie. Nawet w środku upalnego lata, ustawiał co najmniej letnią temperaturę. Gdy ciepłe strugi, tryskające ze słuchawki nad jego głową, powoli obmywały całe ciało, mężczyzna wsparty rękami o ścianę, poczuł gwałtowne skurcze żołądka. Wyskoczył spod prysznica, omal się nie przewracając, gdy mokrymi stopami przejechał po śliskich kafelkach, którymi wyłożono całą łazienkę.

Wraz z ostatnią strugą wymiocin, miał wrażenie, jakby ktoś wyjął z jego brzucha korek. Jedzenie, które ciążyło mu, odkąd tylko przebudził się w tamtej hali, wreszcie znalazło ujście. Z błogim westchnieniem upadł na kolana, obejmując rękami muszlę klozetową.

Otarłszy usta kawałkiem papieru toaletowego, wrócił pod prysznic.

Stał tam dobre dwadzieścia minut, pozwalając, aby kojąca woda zmyła z niego nie tylko brud, ale i zmęczenie. O ile z tym pierwszym się udało, to sił w dalszym ciągu miał jak na lekarstwo. Wychodząc z kabiny, owinięty ręcznikiem, przypomniał sobie, że kiedyś czuł się równie zmęczony, gdy po tygodniu pracy na nockach, licząc, że w wolny dzień będzie mógł się wyspać, wstał raptem dwie godziny po tym, jak złożył głowę na poduszkę.

Zmęczenie fizyczne przeplatało się z wyczerpaniem psychicznym.

Półprzytomny ubrał się w czystą bieliznę, po czym położył się na łóżku.

Sen, tego mi teraz trzeba. Jutro będę jak nowo narodzony, pomyślał. Szybko jednak musiał zaakceptować, że los nie był mu na tyle przychylny, aby wybawić go od skutków szalonego balowania z poprzedniego dnia.

Przewracał się z boku na bok, czując jak pod opuchniętymi powiekami, mimo palącej potrzeby wypoczynku, nie malowały się żadne sny. W końcu postanowił się podnieść. Przysiadłszy na skraju łóżka, powiódł mętnym wzrokiem po pomieszczeniu. W ustach mu nieco zaschło, więc liczył, że znajdzie jakiś napój albo wodę.

Na biurku dostrzegł na wpół opróżnioną butelkę coca coli. Wypił kilka łyków i od razu zrozumiał, że popełnił błąd. Wystrzelił jak z procy, aby w ostatniej chwili zdążyć do łazienki, nim zwymiotował na dywan w pokoju lub korytarzu.

Jakiś czas po tym, jak nudności ustąpiły, kucał jeszcze w łazience, niezdolny do tego, aby wrócić do siebie i ponownie spróbować zasnąć. Wtedy usłyszał dźwięk przekręcanego w zamku klucza.

Do mieszkania ktoś wszedł. Nie był to energiczny, nieco nadpobudliwy krok, jaki charakteryzował Damiana, wręcz przeciwnie, osoba, która przyszła, starała się chodzić niemal na palcach, bojąc się, że zbyt głośne kroki mogą kogoś zbudzić.

„To bez wątpienia Maciek”, przemknęło przez głowę mężczyzny.

– Ktoś jest w łazience? – rozległ się cichy głos współlokatora.

– Taaaa – padła niewyraźna odpowiedź.

– Kamil? Dobrze się czujesz? Mogę wejść?

Nie czekając na odpowiedź, Maciek wparował do środka i rozbawiony patrzył na kumpla, który pochylony, odprawiał modły nad ołtarzem poświęconym bogu każdego imprezowicza.

– Coś niewyraźnie dzisiaj wglądasz – zaśmiał się, na co w odpowiedzi ujrzał, wyciągnięty środkowy palec. – Stary, gdzieś ty się tak urządził?

Pytanie musiało jednak pozostać bez odpowiedzi, zagłuszone odgłosami wymiotowania.

– Mimo wszystko cieszę się, że tutaj jesteś… słyszałeś co się działo w nocy?

W głosie tamtego pobrzękiwała niepewność, strach i z trudem maskowane dzikie podniecenie.

– Nieee.

– Uuuuu, to naprawdę nieźle dałeś w palnik. Jak ci opowiem, to nie uwierzysz! – każde kolejne słowo wbijało Maćka w ekstazę, jakby miał za chwilę oznajmić, że trafił szóstkę w lotka i od jutra będzie mieszkał na Bahamach, otoczony atrakcyjnymi, opalonymi na złoto, smukłymi kobietami z uśmiechami wręczającymi mu drinki z palemką.

– No, mówże – warknął Kamil. Znał na tyle dobrze współlokatora, że miał pewność, iż tamten nie da mu spokoju, dopóki nie podzieli się z nim nowinami.

– W mieście były jakieś burdy. Podobno w Południowej się zaczęło.

Odwracając się w stronę kumpla, Kamil, posłał mu ciężkie, mordercze spojrzenie.

Co go mogły obchodzić jakieś zadymy? Mało ich było i to nie tylko w tym mieście? Znowu pewnie tłukli się kibole z dwóch lokalnych drużyn. Obie grupy nienawidziły się tak bardzo, że gdyby tylko mogły, to zaczęłyby do siebie strzelać w biały dzień, na środku ulicy. W Południowej się zaczęło? Też mi zdziwienie, pomyślał. Każdy wiedział, że to najgorsza dzielnica. Stała tam masa bloków socjalnych, do których upychano cały margines. Kiedyś, jacyś włodarze miasta, uznali, że najbardziej kłopotliwych mieszkańców najlepiej umieścić na jednym terenie. Przynajmniej reszta będzie miała spokój. I choć założenia tego planu wydawały się nawet słuszne, to ich efekt okazał się mizerny. Jedyne co w ten sposób osiągnęli, to zlokalizowanie wszystkich patologii na niewielkim obszarze, z którego całe to szambo rozlewało się na resztę miasta.

Jakby odczytując myśli tamtego, Maciek zaczął gwałtownie, przecząco gestykulować i kręcić głową.

– Nie, tym razem to nie kibole. To jakaś grubsza sprawa. Podobno zginęło tam parę osób – ostatnie zdanie wypowiedział szeptem, niczym spiskowiec przekazujący wspólnikowi ostatnie, najbardziej wrażliwe szczegóły, przygotowywanego zamachu.

– Jeśli to prawda, to na pewno by trąbili o tym od rana w telewizji.

Maciek palnął się nagle w czoło i zaśmiał głupkowato.

Co on takiego w sobie miał, że dziewczyny tak na niego leciały? Ani nie był dobrze zbudowany, czy przystojny, ani nawet bogaty. Miał tylko ten swój uśmiech i błyszczące oczy. Naprawdę tylko tyle im wystarczało?

Kamil nic nie mógł na to poradzić, ale zawsze, gdy się źle czuł, widział wszystko w czarnych barwach. Szczera, obezwładniająca odraza podchodziła mu wówczas do gardła niczym żółć. Miał wtedy ochotę wrzeszczeć, a czasami wręcz gryźć wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób go zirytowali.

– Masz rację. Miałem sprawdzić na necie, ale telefon mi padł. Chodźmy do Damiana, to włączymy telewizor.

Kamil spojrzał na współlokatora, jakby ten zaproponował mu spacer do Moskwy.

– Oj tam, dawaj. Wstajemy. Pomogę ci.

W pokoju Damiana przepchnęli stertę ubrań z łóżka na jeden jego koniec, po czym przycupnęli na brzegu i włączyli niedużego, wysłużonego samsunga. Na ogólnopolskich kanałach nic nie podawali. Leciały zwykłe programy, na jednych typowa telewizja śniadaniowa – dopiero teraz Kamil uzmysłowił sobie, że było już grubo po ósmej – zaś na innych nudne paradokumenty. Zniechęcony Maciek przełączył jeszcze na kanał regionalny, lecz tam także nic, tylko jakiś program o rolnictwie.

– Znowu ktoś ci pierdół nawciskał – rzucił kąśliwie Kamil.

– Nie! Serio. Naprawdę mieli tam niezły burdel. Wiem od chłopaka współlokatorki mojej dziewczyny.

Kamil potrzebował dłuższej chwili, aby przetrawić zależności pomiędzy osobami, o których wspomniał kumpel. Jego mózg pracował na zwolnionych obrotach, tak jak reszta ciała.

– Justyny, tak?

– Moniki… – odparł z westchnieniem Maciek, jakby po raz kolejny musiał tłumaczyć coś niezwykle prostego, czego jednak jego współlokator za nic nie mógł pojąć. – Mówił, że przejeżdżał tamtędy. On jest z Laskowa. – Kamil nie miał pojęcia, gdzie to było, ale najwyraźniej to jedna z okolicznych wiosek. – Dlatego jechał przez Południową, tamtędy ma najbliżej – kontynuował. – Nagle, gdzieś na Brzozowej, zobaczył, jak dwóch facetów tłucze trzeciego. Podobno lali go czym popadnie. Tamten wierzgał na ziemi i zaciekle walczył, ale nie miałby z nimi żadnych szans… a tu nagle, zza zakrętu, wypada kolejnych dwóch typów (pewnie kumple tego bitego), jak się nie rzucili na tych dwóch… No kurwa, mówię ci… podobno gołymi rękami ich rozerwali!

Podniecenie, z jakim wyrzucił z siebie tę historię, budziło lekki niesmak w Kamilu, ale z drugiej strony, ludzi zawsze ekscytowała krew i przemoc, zwłaszcza, gdy sami byli bezpieczni, poza zasięgiem podobnych zdarzeń. Ta smutna konstatacja, tylko pogłębiła jego złe samopoczucie. Czuł się w jakiś nieznany sposób brudny, tym razem nie fizycznie lecz psychicznie. Jednak nie miał bladego pojęcia, w jaki sposób mógłby się oczyścić.

– To dlaczego nic nie mówią? Nawet na pasku u dołu ekranu nic nie ma – nie dawał za wygraną.

– Masz telefon? Daj, zaraz ci pokażę na necie. Pewnie są już nawet filmiki.

– Nie mam.

– Też ci się rozładował? W sumie, jakbyśmy znaleźli ładowarkę, to mogę podłączyć swój – zaproponował Maciek i żywo wziął się do przeszukiwania sypialni trzeciego z lokatorów. Zlokalizowanie urządzenia chwilę zajęło – leżało przykryte pustymi opakowaniami po chipsach – ale jak tylko się udało, od razu podłączyli telefon do prądu. Przez chwilę oczekiwali, aż bateria nieco się naładuje. Kiedy rozległa się charakterystyczna, krótka muzyczka powitalna, od razu weszli w Internet. Najpierw sprawdzili Facebooka. Jeśli coś było na rzeczy, to na pewno tam znaleźliby chociaż szczątkowe informacje.

Na stronie poświęconej miastu, od doby nie zamieszczono nowego wpisu, więc zagłębili się nieco bardziej w kanały informacyjne. Na stronach głównych mediów nic nie znaleźli, ale już na bardziej niezależnych profilach, wisiały pierwsze, na szybko sklecone posty.

„Dramat w dzielnicy Południowej!” grzmiał jeden z tytułów. Wczytując się głębiej, szybko okazało się, że autor nie miał żadnych nowych wiadomości. Powieliły się, te które już znali z opowieści Maćka, a które ten usłyszał od rzekomo naocznego świadka. Pobieżnie przejrzeli komentarze pod spodem, ale oprócz bezmyślnego wyśmiewania i standardowego znieczulenia społecznego, jakie dominowało w Internecie, również niczego więcej się nie dowiedzieli.

Na kolejnej stronie pojawiło się trochę więcej szczegółów. W pierwszej kolejności autorka przytoczyła sprawę z Brzozowej, ale w dalszej części już pojawiły się dwa inne, makabryczne wydarzenia. Wszystkie dotyczyły dzielnicy Południowej.

Na Sobieskiego, która biegła równolegle do Brzozowej, dwóch mężczyzn zagryzło jakąś kobietę.

„Dwóch facetów? Czy to mogli być ci sami co na Brzozowej?” przeszło przez myśl Kamilowi.

Szybko jednak kolejna historia sprawiła, że zapomniał o tej poprzedniej.

W pobliżu parku na Longinusa, zauważono czołgającego się mężczyznę. I może w tamtej okolicy nikt nie robiłby szumu z tego powodu, gdyby nie jeden istotny fakt – facet nie miał nóg. Mimo to zawzięcie dokądś zmierzał. Kobieta mieszkająca w pobliskim bloku, zobaczyła go, wyglądając przez okno w kuchni. Natychmiast zadzwoniła na pogotowie. Bała się sama zejść na dół – w domu nie było męża, a strach sprawił, że niemal wrosła w podłogę – więc przyglądała się wszystkiemu z bezpiecznego mieszkania.

Po paru minutach, błyskając niebieskimi kogutami, zjawiła się karetka, z której błyskawicznie wyskoczyło dwóch mężczyzn. Jeden, jak tylko zobaczył rannego, od razu zawinął się na pięcie, żeby wyciągnąć nosze. Drugi natomiast podbiegł do poszkodowanego. Próbował coś do niego mówić, lecz tamten nie reagował i dalej czołgał się chodnikiem, Bóg raczył wiedzieć dokąd. Gdy ratownik spróbował go przytrzymać i założyć opaski uciskowe na kikuty, ranny, zwinnie niczym żmija, przekręcił się i rzucił na sanitariusza. Wgryzł mu się w szyję, tak głęboko, że gdy drugi ratownik przybył z odsieczą i odciągnął napastnika, z rozerwanej szyi buchnął tak obfity strumień krwi, że już po chwili ugryziony zmarł.

Kierowca karetki, jak tylko zobaczył tę scenę, wyskoczył z auta i próbował przytrzymać kalekę, aby medyk mógł ruszyć z pomocą koledze. Wtedy z parku wybiegła grupa osób. Rzucili się na obu mężczyzn. Ten, który udzielał pierwszej pomocy, nawet nie zdążył zareagować, gdy na plecy runęło mu troje ludzi. Chociaż nie był ułomkiem, napastnicy z łatwością obalili i przykryli go swoimi ciałami, wściekle go gryząc. Kierowca miał więcej szczęścia. Znajdując się tuż przy krawężniku oddzielającym jezdnię od chodnika, twarzą zwrócony w stronę parku, zdołał w ostatniej chwili dostrzec zagrożenie i odskoczyć, gdy wyjątkowo zwinna kobieta jednym susem przeskoczyła parkan, oddzielający park od chodnika. Przeleciała całą jego szerokość i wylądowała w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stał mężczyzna. Ten nawet się nie zastanawiał, od razu popędził do karetki. Wsiadł za kierownicę, dał gazu i z piskiem opon ruszył przed siebie.

– Grubo… – ocenił Maciek, ale mimo potworności tego o czym przeczytał, a także lekkich dreszczy jakich doświadczył w trakcie lektury, z ust nie schodził mu obłąkańczy uśmieszek.

– I czym ty się tak ekscytujesz? – warknął Kamil. Miał już dość współlokatora.

– Człowieku! To było jak w jakiejś Nocy oczyszczenia!

– Chyba raczej Świcie żywych trupów…

Tamten niedbałym gestem dał znać, że dla niego to jedno i to samo, a przynajmniej, że wrażenia z obu filmów miał podobne.

– Niech ci będzie… dobra ja muszę się położyć… jestem padnięty.

Pokonanie tych kilku metrów z pokoju Damiana do swojego, zdawało się iście tytanicznym wysiłkiem. Gdy tylko Kamil dowlókł się do łóżka, padł na nie wyczerpany. Nim zasnął, zdołał odwrócić głowę w prawą stronę. Będąc na granicy snu, dostrzegł, że na nocnej szafce coś leżało. Próbował się wybudzić, lecz ciemność pędziła mu naprzeciw i nie zamierzała ustępować. Dopiero ostatnia myśl, jaką udało się przetrawić jego przemęczonemu umysłowi, pozwoliła mu zrozumieć, że to co tam zauważył, to jego zgubione rzeczy. Portfel, klucze i telefon leżały dokładnie tam, gdzie je zwykle zostawiał, jak tylko wracał do domu.

Z lżejszym sercem pozwolił się utulić objęciom Morefusza.

***

Ostre, stroboskopowe światło wżerało się w jego oczy, wybudzając z kamiennego snu. Początkowo nic nie widział, tylko rozmigotane plamki wirujące nad głową. Wydawało mu się, że obudził się jeszcze bardziej zmęczony, niż zanim się położył. Nie miał sił, żeby się podnieść, czy przekręcić na bok. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że słyszał jakiś szum. Jego natężenie stawało się coraz mocniejsze, aż przeszło w ciche, irytujące dzwonienie, zza którego zaczęły dopływać czyjeś głosy.

– Słyszy mnie pan? Proszę coś powiedzieć lub chociaż kiwnąć głową.

Kamil chciał zapytać, kto mówił, ale zamiast słów z jego ust wyleciał przerywany charkot.

– Jest pan z nami?

– Może podać… – mruknęła druga osoba.

– Tak. Poproszę dwadzieścia miligramów.

Na prawym ramieniu poczuł lekkie ukłucie, po którym jego serce zaczęło bić szybciej. Również odrętwienie i męczące dzwonienie w uszach, powoli ustępowały. Przed sobą w końcu mógł dostrzec sufit, na którym wisiały świetlówki, z sączącym się białym światłem, które na początku tak mocno podrażniło jego oczy.

– Gdzie… ja… – sapnął z trudem.

Wtedy w zasięgu jego wzroku pojawiła się twarz atrakcyjnej blondynki w średnim wieku.

– Dzień dobry – powiedziała z lekkim uśmiechem. Bladozielone oczy przyglądały mu się z zainteresowaniem. – Jak się pan czuje? Może pan się podnieść?

Zamiast odpowiedzieć, Kamil spróbował wstać. Jednak dopiero z pomocą mężczyzny, do którego należał drugi głos, udało mu się usiąść. Szybki rzut oka pozwolił mu stwierdzić, że znajdował się w szpitalu. Sterylne wnętrze z białymi ścianami, wyposażone zaledwie w łóżko i niedużą szafkę po prawej stronie, stanowiło całe wyposażenie sali.

– Jestem doktor Anna Stalewska. Miło mi pana poznać…znajdzie pan dla mnie chwilę?

Nie czekając jednak na odpowiedź, usiadła na skraju łóżka, zakładając nogę na nogę i prawą dłonią zakrywając dłoń Kamila. W innych okolicznościach uznałby, że lekarka z nim flirtuje, ale teraz bardziej skłaniał się ku temu, że śnił, a to kolejny z niesamowicie realistyczny, choć dziwnych snów, jakie od czasu do czasu rodziły się w jego głowie.

Mężczyzna, który towarzyszył kobiecie, zrobił niepewny krok do przodu, jakby chciał ją przed czymś powstrzymać. Wystarczyło jednak krótkie spojrzenie przenikliwych, zielonych oczu pani doktor, aby zatrzymał się bez słowa.

– Czy możesz mi opowiedzieć, co się wczoraj wydarzyło?

„Wczoraj?” w głowie Kamila kołatały się niespójne myśli.

Czyżbym zapadł w tak głęboki sen, że Maciek z Damianem się wystraszyli i gdy nie reagowałem, zawiadomili pogotowie? Wydawało się to realne, ale jednak mało prawdopodobne. Chyba że leżałbym bez ruchu dwa, trzy dni, wtedy faktycznie mogliby się zainteresować, że coś jest nie tak.

– Chyba za dużo wypiłem – odpowiedział powoli, przeciągając nieco sylaby.

W głębi ducha miał nadzieję, że na testach (jeśli mu takie zrobili) nie wyszło, że zażywał jakieś narkotyki albo inny syf. W przeciwieństwie do znajomych, nie przepadał nawet za zwykłym skrętem. Uważał, że alkohol mu w zupełności wystarczył, aby oderwać się choć na chwilę od rzeczywistości i trochę zaszaleć. Inna sprawa, że czasami zdarzało mu się przy tym przedobrzyć…

– W twoim organizmie nie znaleźliśmy nawet odrobiny alkoholu.

Te słowa zbiły go z tropu i lekko zaniepokoiły. Czyżby jednak coś wziął?

– Jaa… nie jestem ćpunem – wyrzucił z siebie. Kątem oka dostrzegł, że lewa dłoń zaczęła mu drżeć.

– Och, nie chciałam czegoś takiego sugerować – zaśmiała się Stalewska, jakby Kamil właśnie opowiedział najlepszy żart, jaki kiedykolwiek zdarzyło się jej usłyszeć. – Opowiedz mi, co pamiętasz z poprzedniego dnia. To jest bardzo ważne, więc niczego nie pomijaj, nawet drobne szczegóły są istotne.

Teraz nielicho się wystraszył. Czuł, że wdepnął w coś wyjątkowo paskudnego i miał niemałą pewność, że nieprędko się z tego wykaraska. Z trudem przełknął narastającą w jego gardle gulę i szklistym wzrokiem zaczął wodzić od mężczyzny do lekarki.

– Źle się czułem. Pewnie byłem na imprezie albo coś zjadłem. Rano, jak tylko oprzytomniałem, zacząłem wymiotować… później w domu też, dlatego położyłem się spać… to było jakoś po ósmej albo dziewiątej, dokładnie nie pamiętam – powiedział przejętym głosem.

– Powiedziałeś „później”. Czyli rano byłeś poza domem?

– Nooo, tak – odparł.

Pot zalewał mu plecy. Miał wrażenie, że znajdował się na przesłuchaniu, a od tego co powie, zależeć będzie co się z nim stanie. Taka myśl nie dodawała otuchy, wręcz przeciwnie wpędzała w coraz silniejsze przerażenie. Serce zaczęło szybciej pompować krew, wyraźnie współgrając z szalejącymi w nim emocjami.

– Musisz mi o wszystkim opowiedzieć – nalegała kobieta.

Przysunęła się nieco i mocniej ścisnęła prawą dłoń Kamila. Intensywne spojrzenie przechodziło przez niego na wylot; zdawało się prześwietlać nie tylko ciało, ale i duszę; mówić, że nic się przed nim nie ukryje, a każdy fałsz, zostanie natychmiast rozpoznany.

– Rano obudziłem się w tych starych magazynach na Przemysłowej. Nie pamiętam, co tam robiłem.

– W sobotę rano, tak? Pamiętasz, dokąd poszedłeś w piątkowy wieczór?

– Nieee…

– Dobrze – powiedziała Stalewska, po czym zanotowała coś w niedużym notatniku. Dopiero wtedy Kamil zauważył, że miała go położonego na kolanach, a w lewej dłoni trzymała długopis. – Czy byłeś tam sam? Pamiętasz dokładnie, który to budynek?

– Nie wiem. Jak się obudziłem, to nikogo nie zauważyłem w pobliżu. Nie jestem też pewien, który to był magazyn. Niewiele pamiętam z drogi powrotnej.

– Rozumiem.

Kolejna, krótka notatka pojawiła się na skrawku papieru.

– W takim razie co stało się później? Powiedziałeś, że wróciłeś do domu. Czy w tym czasie coś się jeszcze wydarzyło? Najlepiej opowiedz dokładnie krok po kroku, to co robiłeś, jak tylko dotarłeś do domu.

Kamil wziął głęboki oddech. Coraz częściej zerkał na mężczyznę, stojącego po lewej stronie. Tamten ubrany był w biały kitel, tak jak kobieta, więc też mógł być lekarzem. A może to pielęgniarz? W tym nie byłoby nic dziwnego, ale coś w pełnej napięcia postawie faceta przeczyło temu i budziło niepokój. Jego wzrok ani razu nie skrzyżował się ze spojrzeniem Kamila. Nieustannie patrzył na lekarkę, jakby czekał na coś, co kobieta powie albo zrobi.

– Wróciłem do domu. Pod blokiem zorientowałem się, że nie mam paru swoich rzeczy – następna, pośpieszna notatka. – Trochę się bałem, że nie wejdę do domu, jeśli nie będzie żadnego z moich współlokatorów…

– W ile osób mieszkaliście… naprawdę. Nie interesuje mnie, o ilu wie właściciel – dodała mrugając łobuzersko okiem, jakby właśnie dzielili razem intymny sekret.

– Tylko we trzech: ja, Maciek i Damian. Czasami, ktoś do nas przychodził, ale nie ma nikogo więcej na stałe – kobieta skinęła na znak, że zrozumiała i nie przerywała więcej. – Okazało się, że ktoś zostawił drzwi otwarte. W mieszkaniu nikogo nie zastałem. Poszedłem do łazienki i wziąłem prysznic. Później chciałem się chwilę zdrzemnąć, ale nie mogłem – zrobił krótką przerwę, przełykając ślinę. W gardle miał sucho niczym na pustyni.

– Rafał, podaj wody – powiedziała doktor, nawet nie odwracając wzroku.

Mężczyzna, sięgnął za siebie i z parapetu wziął, przygotowany tam wcześniej kubek z wodą. Gdy go podawał pacjentowi, po raz pierwszy ich oczy spotkały się ze sobą. W tamtych dominował chłód… i obrzydzenie. Widok ten wywołał u Kamila gęsią skórkę. Z ulgą patrzył, jak asystent lekarki ponownie oddalił się na pewną odległość.

– Wtedy wrócił Maciek – kontynuował, po tym jak jednym haustem opróżnił cały kubek.– Chwilę pogadaliśmy, a później znowu musiałem się położyć. Więcej nie pamiętam. Obudziłem się tutaj.

Doktor Stalewska zmierzyła go uważnym wzrokiem, przywodziło to na myśl wykrywacz kłamstw, z tą różnicą, że o prawdzie nie decydowały kreski na papierze, a głębokie, stanowcze spojrzenie.

– Nic więcej się nie wydarzyło? Na pewno? Może coś mało ważnego?

– Nie.

– No dobrze – westchnęła po chwili.

Wstała z łóżka, poprawiła sięgającą kolan spódnicę i całkowicie wyzbywając się swojego przyjacielskiego tonu, powiedziała:

– Doszły do pana słuchy o dziwnych zdarzeniach z piątkowej nocy?

Dopiero teraz Kamil uzmysłowił sobie, że lekarka zmieniła formę, w jakiej zwracała się do niego. Kiedy była miła, mówiła po imieniu, zaś teraz, jakby przeszła na stopę formalną.

– Tak – odparł lakonicznie, przypominając sobie historię opowiedzianą przez Maćka i to co przeczytali w internecie.

– Czy był pan świadkiem tych zdarzeń?

– Nie. Maciek jak wrócił, powiedział mi o tym, że jego znajomy widział coś strasznego… chyba gdzieś na Brzozowej albo Wierzbowej. Teraz trudno mi powiedzieć. Na pewno chodziło o ulicę z Południowej. Nie chciałem w to wierzyć, więc poszukaliśmy czegoś w necie i znaleźliśmy jeszcze parę innych historii. Ale to pewnie jakieś bzdury. Prawda? Jego zawsze łatwo w coś wkręcić.

Nieco zlękniony głos, wyraźnie pokazywał, że choć tamte wydarzenia wydawały mu się nieprawdopodobne, coś w jego duszy niemal krzyczało, że to nie były żadne wymysły. Nieświadom błagalnej, niemej prośby, która migotała w jego oczach, uważnie wpatrywał się w twarz Stalewskiej, jakby poprzez takie zaklinanie, rzeczywistość miała dopasować się do jego woli.

– Niestety muszę pana zmartwić. W dzielnicy Południowej (zresztą nie tylko tam) doszło do, ujmijmy to tak, bardzo nieprzyjemnych wydarzeń. Nie wiem czy akurat te, o których pan słyszał zdarzyły się naprawdę – szybko do prawdziwych historii zaczęto dorabiać kolejne, zmyślone. Fakty są jednak takie, że w piątkową noc, w naszym mieście zginęło – na tę chwilę, dane są jeszcze zbierane – czterdzieści pięć osób.

Kamila zamurowało. Kilka brutalnych morderstw jednej nocy zdawało się czymś szokującym, ale kilkadziesiąt? To już całkowicie nie mieściło się w jego głowie.

– Ale jak to? I co to ma wspólnego ze mną?

– Prawie wszystkie miały miejsce w dzielnicy Południowej, w zasadzie to nawet na trzech pobliskich ulicach… I tylko trzy w zupełnie inny miejscu, na drugim końcu miasta.

– Na Zielonce… – mruknął pod nosem Kamil.

– Dokładnie. A żeby być bardziej precyzyjnym – w okolicach ulicy Przemysłowej…

– Ja nic nie zrobiłem! – krzyknął, gdy tylko uzmysłowił sobie do czego zmierzała lekarka.

Próbował odsunąć się od kobiety, jakby przez zbyt bliski z nią kontakt miał zapaść na tajemniczą, śmiertelną chorobę. Nawet nie zauważył, gdy przy jego łóżku pojawił się mężczyzna. Złapał ręce Kamila, skrzyżował je w przegubach i przytrzymywał lewą ręką, zaś prawą oparł delikatnie, lecz stanowczo na jego piersi, tak aby ten nie mógł się podnieść.

– Ostrożnie, nie chcemy, aby coś mu się stało – warknęła Stalewska.

– To nie ja! Naprawdę, przysięgam!

– Od ustalenia tego jest policja, ale sądząc z dotychczas zebranego materiału, jednak jestem prawie pewna, że to pan za to odpowiada. Dlatego chciałabym wiedzieć, co pan robił w piątkowy wieczór. Pojechał pan do dzielnicy Południowej? Może ktoś stamtąd wpadł w odwiedziny? Kupił pan i zażył coś podejrzanego?

Każde kolejne pytanie smagało niczym bicz. Kamil bał się cokolwiek powiedzieć. Miał absolutną pewność, że każde następne słowo, tylko pogorszy jego sytuację. Przez chwilę zastanawiał się dlaczego przesłuchanie prowadziła lekarka, a nie policja. Jednak narastające przerażenie szybko sprawiło, że jedyne o czym mógł myśleć, to jak się stamtąd wydostać.

– Proszę odpowiedzieć na pytania!

– Ale ja nie wiem! Mówiłem, że nic nie pamiętam. W piątek po pracy wróciłem do domu, a później pamiętam tylko to, że obudziłem się w tej melinie na Przemysłowej.

Mętny i szalony wzrok nie przekonywał lekarki. Cmoknęła ustami, po czym znowu coś zanotowała.

– Proszę mnie teraz uważnie posłuchać. To bardzo ważne.

Kobieta poprawiła okulary, jakby przygotowywała się do długiej przemowy. Zbliżyła się o krok od pacjenta, lecz nie usiadła już na skraju łóżka jak poprzednio. Stała i z góry spoglądała na leżącego, który tkwił bez ruchu, skrępowany silnymi ramionami pielęgniarza.

– Z nieustalonych jak dotąd przyczyn, w piątkową noc, co najmniej kilkanaście osób zaczęło się zachowywać bardzo agresywnie. Wpadli w coś w rodzaju psychozy. Atakowali innych ludzi w wyjątkowo brutalnych sposób. Efektem czego była śmierć wielu osób i kilkunastu rannych. Co więcej, napastnicy następnego dnia nie pamiętali o tym, co się wydarzyło. Wszelkie testy na obecność używek wypadły negatywnie. Zaledwie dwóch z nich miało w organizmie śladowe ilości alkoholu, jednak to nie mogło tłumaczyć ich zachowania.

Od razu zabrano się do przeprowadzenia śledztwa. Badano próbki, przesłuchiwano świadków. Tymczasem z miasta zaczęły dopływać następne doniesienia o znalezionych zwłokach, a także kolejnych incydentach. Było ich znacznie mniej niż w nocy, jednak cechowały się podobną brutalnością.

Najgorsze nadeszło w poprzednią noc. Przez miasto przetoczyła się fala przemocy. Ponownie źródłem okazała się dzielnica Południowa, ale o ile w piątek doszło do zaledwie trzech ataków poza tamtym obszarem, to wczoraj ich liczba wzrosła do ponad dwudziestu. W okolicach Brzozowej i Rozwadowskiego, doszło do tak intensywnych zamieszek, że policja w pewnym momencie musiała użyć ostrej amunicji.

I po raz kolejny, napastnicy, którzy przeżyli, po obudzeniu się, kompletnie niczego nie pamiętali. Istnieje duże prawdopodobieństwo – a jeśli o mnie chodzi, to dałabym sobie uciąć za to rękę – tej nocy ponownie dojdzie do starć. Możliwe, że całe miasto zapłonie. Z całej Polski ściągane są dodatkowe oddziały policji.

Musi nam pan pomóc. Musimy odkryć źródło tych niespotykanych wybuchów przemocy!

Kamil im dłużej słuchał opowieści lekarki, tym bardziej czuł się rozbity. Jego umysł zdawał się niebezpiecznie oddalać od lądu stabilności psychicznej i wpływać na spienione morze obłędu. Przez chwilę miał wrażenie, że zaraz się wybudzi, rozejrzy dookoła i zobaczy swój pokój; kumple będą się kłócić o jakieś pierdoły, tak jak mają to w zwyczaju, a sąsiedzi z góry znowu będę wiercić, irytując tym pozostałych mieszkańców bloku.

Każde kolejne zdanie lekarki brzmiało tak nieprawdopodobnie, że mogłoby być najwyżej scenariuszem dla horroru i to zapewne nie najlepszego. Mimo wszystko, Kamil nie mógł się wybudzić. Sam sen, jeśli nim w rzeczywistości był, wlókł się niemiłosiernie; trwał niemal na przekór wszystkiemu, choć już dawno powinien się zakończyć. Mocne światło jarzeniówek, białe ściany, milczący pielęgniarz i ta Stalewska… to wszystko tylko potęgowało szok i nierealności całej sytuacji.

– Nie wierzy mi pan?

– Trochę – odparł niepewnie.

– Może to pana przekona.

Po tych słowach sięgnęła po torbę opartą o łóżko. Ze swojej perspektywy Kamil nie mógł jej wcześniej zobaczyć. Teraz zezując wzrokiem, widział, jak lekarka ze środka wyjęła nieduży tablet. Chwilę coś na nim robiła, po czym odwróciła ekran w stronę leżącego, tak aby mógł dokładnie zobaczyć, odtworzone na nim nagranie.

Obraz nie był najlepszej jakości. Kamera znajdowała się zbyt daleko, aby można rozróżnić szczegóły, ale nie ulegało wątpliwości, że na dalszym planie ujęto kucającego mężczyznę. Pochylał się nad czymś i dopiero, gdy Kamil wytężył wzrok, dostrzegł wyciągnięte nogi.

„Tam ktoś leży?” zastanawiał się przez chwilę. „Jeśli tak, to ten kucający, robi mu sztuczne oddychanie?”

Próbował przyjrzeć się postaci na ekranie i dopiero z dużym opóźnieniem uderzył go jeden fakt. Facet z nagrania miał na sobie jedynie bieliznę. Oczywiście mogło być tak, że zobaczył, leżącą na chodniku osobę i nie zastanawiając się, wybiegł z domu, tak jak stał, aby udzielić pomocy. Jednak sylwetka nieznajomego budziła niepokój, zdawała się szarpać jakąś ukrytą strunę duszy Kamila.

– A to drugie nagranie. Tutaj łatwiej będzie rozpoznać, kim jest pochylony mężczyzna – wtrąciła lekarka niczym lektor w serialu dokumentalnym.

Tym razem jakość okazała się znacznie lepsza, chociaż obraz nieco się kołysał.

„To chyba z kamery policyjnej” przeszło przez myśl Kamilowi.

Po chwili w zasięgu obiektywu pojawił się ten sam mężczyzna co na poprzednim filmiku. Szedł chwiejnym krokiem. Kiedy jeden z funkcjonariuszy coś krzyknął, tamten odwrócił się powoli.

Kamil zbladł momentalnie. Bez wątpienia patrzył na swoją twarz. Z tą różnicą, że na nagraniu była cała wymazana czymś czerwonym. Nie chciał nawet myśleć o tym, co to mogło być. Odwrócił głowę od tabletu, próbując wyprzeć ze swojego umysłu, to co zobaczył i implikacje za tym idące.

– To nie ja! – krzyknął i ponownie zaczął się wiercić, lecz pielęgniarz przytrzymywał go bez trudu.– To jakaś pomyłka!

– Przykro mi…

– …przepraszam pani doktor, że tyle to zajęło – padło, gdy drzwi do pokoju się otworzyły i wpadł przez nie kolejny mężczyzna, aparycją przypominający tego pierwszego.

W rękach coś ze sobą przyniósł. Dopiero gdy zamontował jedną z tych rzeczy z boku łóżka, Kamil zauważył, że to pas do krępowania. W jednej chwili strach jak noc opadł na niego, zamykając go w szczelnym kokonie. Wystraszony już nie na żarty, jeszcze mocniej zaczął się szarpać. Tym razem Rafał musiał się nieźle namęczyć, aby utrzymać pacjenta. W końcu, gdy wszystkie cztery pasy zostały zamocowane, przypięli go, tak aby nie mógł się ruszać.

Pomocnik lekarki, który go przytrzymywał, odchodząc, sapał nieco z wysiłku. Wielką ręką otarł pot z czoła, po czym zajął miejsce, w którym stał na początku. Drugi z mężczyzn, tak nagle jak się pojawił, tak szybko zniknął, delikatnie zamykając za sobą drzwi.

– Proszę się nie wyrywać i uspokoić. To wszystko jest dla pańskiego dobra.

Kamil nie chciał jednak tego słuchać. Napinał mięśnie i ciągnął uprzęże. Próbował je przegryźć, lecz nie sięgał do nich zębami. Czuł się, jak młoda sarna zagnana w knieję, z których nie było jak uciec, a pierścień wilków otaczał ją coraz ciaśniejszym kołem.

– Nie udało nam się tego jeszcze potwierdzić z całą pewnością, ale mamy pewną, nieco szaloną teorię… osoby, które przejawiają agresywne zachowania, są w jakimś transie. Wpadają w niego, jak tylko zasypiają. Dlatego też niczego nie pamiętają, a budzą się często w dziwnych miejscach…Tak było z panem w piątek i w sobotę.

– Ja nikogo nie zabiłem! – krzyczał na całe gardło.

– Owszem, zrobił to pan. Osoba na filmiku, ta która leżała, to pański sąsiad z dołu. W mieszkaniu, które pan razem z kolegami wynajmował, znaleźliśmy zwłoki mężczyzny. Na razie jeszcze jego personalia nie zostały potwierdzone, czekamy na analizę DNA, ale wstępnie możemy przypuszczać, że to Maciek Kwiatkowski. Z kolei jedną z ofiar w piątkową noc, którą znaleziono na działce, niedaleko pańskiego bloku, był Damian Litwinek.

„Co? Maciek i Damian nie żyją?” rozszalałe myśli przetaczały się przez jego głowę niczym tornado. Ze wszystkich sił starał się nie dopuścić do siebie tego, co mówiła Stalewska. Nie mógł i nie chciał uwierzyć w jej słowa. Jednak w sercu czuł drzazgę, która bez litości kłuła go, nie pozwalając na całkowite odcięcie się od przerażającej prawdy.

– Proszę raz jeszcze się zastanowić. Czy w piątek na pewno nie wydarzyło się coś nietypowego?

– Ja… nie… nie… nie! – z każdym kolejnym słowem, jego głos stawał się coraz mocniejszy, aż ostatnie zaprzeczenie wykrzyczał kobiecie prosto w twarz.

Lekarka skrzywiła się i z rezygnacją zapisała kolejna uwagę w notatniku.

– Rafał… – urwała, gdyż z korytarza dobiegł głośny huk.

Cała trójka odruchowo spojrzała w stronę drzwi, nawet Kamil zamilkł, zdjęty lękiem.

Przez chwilę nic się więcej nie wydarzyło, więc pani doktor już się odwracał z powrotem ku pielęgniarzowi, gdy w drzwi coś uderzyło. Stalewska pisnęła niespodziewanie, zaś jej pomocnik zrobił parę kroków do przodu. Zatrzymał się tuż przed drzwiami, jednak nie sięgnął do klamki.

– Pomocy! – krzyknął Kamil, któremu nagle przyszła do głowy niespodziewana myśl.

„Zostałem porwany! To na pewno jacyś szaleńcy, a za drzwiami jest policja!”

Gdy tylko się odezwał, ktoś z korytarza zaczął walić w drzwi jeszcze mocniej niż przed chwilą.

– Zamknij się! – warknęła lekarka, lecz głos miała pozbawiony tej pewności siebie, którą do tej pory pobrzękiwało każde słowo. Teraz również w jej umyśle zakiełkowało ziarenko strachu.

Łomotanie wzmogło się, najwyraźniej do atakującego, dołączyła kolejna osoba, a może nawet kilka. Drzwi trzęsły się i skrzypiały. Nie było szans, aby stara konstrukcja mogła długo stawiać opór, napierającej sile.

W końcu rozległ się suchy trzask, po nim następny, zaś sekundę później seria kolejnych. Wszystkie przypominały odgłos przełamywanego wafla. Zbladły pielęgniarz patrzył, jak na powierzchni drzwi, w pobliżu zawiasów, żłobią się coraz mocniejsze pęknięcia. Po chwili zapora, która powstrzymywała napastników przed wtargnięciem, ustąpiła. Z głębokim jazgotem drzwi runęły na posadzkę, o mało nie spadając na Rafała, który przytomnie, w ostatniej chwili, uskoczył w bok.

Do pomieszczenia wpadło dwóch mężczyzn. Obaj mieli narzucone na siebie białe fartuchy, których front pokrywały ciemnoczerwone smugi i rozpryski. Twarze mieli wykrzywione w grymasie wściekłości, zaś oczy pałały tak obezwładniającą nienawiścią, że ten kto w nie spojrzał, stawał bezradnie sparaliżowany, niczym po spotkaniu mitycznego bazyliszka. Z krzykiem mrożącym krew w żyłach, rzucili się na pielęgniarza. Ten jednak szybko ocknął się z pierwszego szoku i nim doszło do zwarcia, stał już gotów. Nie miał wątpliwości, o jaką stawkę toczyła się gra.

Pierwszego napastnika złapał za ramiona i podciął mu nogi, tak, że ten z głuchym stęknięciem poleciał na prawy bok. Drugiego odepchnął z całych sił, aż tamten poleciał plecami na łóżko z pacjentem. Nie tracąc czasu, asystent lekarki, ruszył na tego, którego przewrócił najpierw. Gdy przeciwnik próbował się podnieść, potężnym kopniakiem uderzył go pod szczękę. Rozległ się okropny chrzęst, gdy impet ciosu sprawił, że kilka zębów wyłamało się ze szczęki. Mimo tego, szaleniec momentalnie zerwał się z podłogi i skoczył ku ofierze. Również drugi osobnik nie zwlekał. Szybko zebrał się i dołączył do kompana, z którym przycisnął Rafała do ściany, zmuszając go do przejścia do defensywy.

Stalewska przez cały ten czas stała jak zaczarowana. Z rozchylonymi ustami patrzyła na swojego pomocnika, który zmagał się z agresywnymi mężczyznami, nic nie robiącymi sobie nawet z bolesnych ran, jakie odnieśli w starciu.

Kamil także początkowo leżał i patrzył zszokowany na scenę, która rozgrywała się tuż przed nim. Błyskawicznie jednak oprzytomniał i zaczął ponownie walczyć z pasami. Nieważne jak mocno się szarpał i jak bardzo starał uwolnić z więzów, nic nie przynosiło efektów. Tylko jedna osoba mogła mu pomóc. Wzdrygał się na samą myśl, że to od jej reakcji miało zależeć, czy zdoła umknąć przed napastnikami, nim ci uporają się z pielęgniarzem.

– Niech pani mi pomoże. Proszę! – wołał.

Lekarka odwróciła ku niemu głowę i poruszyła ustami, jakby chciała coś powiedzieć, lecz żaden dźwięk nie przedostał się, przez ściśniętą przerażeniem krtań.

– Błagam! Oni nas zabiją!

Dopiero wtedy do kobiety dotarł cały obraz sytuacji. Jednak wbrew oczekiwaniom Kamila, nie rzuciła się, aby mu pomóc. Spojrzała na niego, jakby ujrzała go po raz pierwszy, krzyknęła jeszcze głośniej, po czym wybiegła z sali, nie przestając wrzeszczeć wniebogłosy.

Z trudem walczący Rafał, pozostawiony sam sobie, szybko zaczął tracić siły i ulegać przeciwnikom. Opętani szałem mężczyźni szarpali go i gryźli, tak że całe jego ręce spływały krwią. W końcu jeden z nich złapał go za przegub i odgryzł kilka palców. Pielęgniarz rozdarł się na całe gardło, próbując uwolnić dłoń, lecz chwyt tamtego okazał się zbyt silny. Drugi z napastników także nie ustępował. Wściekle rzucił się do przodu, próbując przełamać obronę swej ofiary.

Rafał zdając sobie sprawę z tego, że dłużej nie mógł stawiać oporu, postanowił zaryzykować nagły wypad. Zebrawszy się w sobie, skoczył do przodu. Roztrącił przeciwników potężnymi rękami, nie oszczędzając ani pięści, ani łokci. Pusta framuga i wyważone drzwi, leżące na matowej podłodze wyłożonej tanimi kafelkami, stanowiły jego cel. Był tak bliski, że niemal niemożliwe wydawało się, aby nie został osiągnięty. Jednak, gdy tylko zrobił kolejny krok, na prawej kostce poczuł silny chwyt. Jeden z atakujących trzymał go i nie zamierzał puścić. Nagle gwałtownym szarpnięciem przewrócił pielęgniarza. Ten nie będąc w stanie się dłużej bronić, rzucił ostatnią, błagalną prośbę o litość, która nie została mu okazana. Szaleńcy z dzikim skowytem runęli na niego, gryząc i wyrywając z ciała kawały mięsa, które zachłannie pożarli.

Makabryczna scena nie trwała jednak długo. Od strony korytarza rozległ się odgłos pośpiesznych kroków. Po chwili dało się słyszeć stanowcze głosy, a nawet pojedyncze strzały.

Z wycelowanymi przed siebie karabinami, do pomieszczenia wpadło czterech mężczyzn w ciemnogranatowych mundurach, na które zarzucone mieli kamizelki kuloodporne. Nigdzie nie było widać ani nazwy jednostki, ani nawet jej emblematu. Jednak patrząc na ich pewne, zdyscyplinowane ruchy i słysząc stalowy głos dowódcy, Kamil, nie miał wątpliwości, że to przeszkolony oddział, a nie grupa amatorów.

Jak tylko żołnierze ujrzeli oszalałych morderców, posilających się zwłokami pielęgniarza, bez żadnego ostrzeżenia oddali w ich stronę strzały. Kule szarpały ciała tamtych, wprawiając je w ruch niczym w jakimś pokręconym tańcu. Dwa poszatkowane trupy legły, obok obgryzionych szczątków ofiary. Dookoła rozlała się wielka kałuża krwi, która wkrótce objęła swym zasięgiem niemal całą salę.

Gdy uzbrojona grupa odwracała się w stronę Kamila, ten wystraszył się, że zanim zauważą, że był zwykłym człowiekiem, jego także poczęstują porcją ołowiu.

Nikt jednak nie strzelił.

Przed szereg wyszedł jeden z mężczyzn, tak jak u pozostałych oczy zasłaniały mu ciemne okulary. W zasadzie nic nie wskazywało na to, że to on przewodził oddziałowi, dopóki się nie odezwał:

– Do następnej sali. Ten sam schemat.

Pozostali bez słowa wypadli z pomieszczenia, wypełniając polecenie przełożonego.

– Kim pan jest? – zapytał dowódca.

– Eee… Kamil…

– Nazwisko! – ostry, nieznoszący sprzeciwu ton świadczył o tym, że jego właściciel nie nawykł do tego, aby ktoś nie wykonywał jego poleceń.

– Nowakowski!

Znikąd w ręku żołnierza pojawiło się niewielkie urządzenie.

„Telefon?” przeszło przez myśl Kamilowi.

Tamten szybko coś na nim przejrzał, po czym z obojętnością rzekł:

– Przykro mi. Nie mam kogoś takiego na liście.

– Ale ja… – próbował tłumaczyć Kamil, jednak w tej samej chwili dowódca wyciągnął pistolet i bez zbędnej zwłoki pociągnął za spust.

Kula gładko przeszła przez lewy oczodół, wybijając z tyłu głowy potężną dziurę. Na ścianie tuż za plecami Kamila zakwitły czerwone kwiaty, które spłynęły po chropowatej powierzchni, pozostawiając po sobie szybko krzepnące smugi.

Dowódca posłał jeszcze jedno puste spojrzenie w kierunku młodego mężczyzny, którego przed chwilą zastrzelił. Nie miał żadnych wyrzutów sumienia. Brudna robota to jego specjalność i nieraz musiał zrobić coś, czym w towarzystwie raczej nie byłoby mądrze się chwalić. Jednak wykonywanie rozkazów, cenił ponad wszystko. Jeśli jego przełożeni kazali wywieźć ze szpitala określonych ludzi, a ewentualnych świadków zlikwidować, miał zamiar wywiązać się z tego zadania w stu procentach.

– Oddział alfa odnalazł obiekt, doktor Stalewską. Powtarzam, oddział alfa odnalazł obiekt, doktor Stalewską – rozległ się głos z krótkofalówki, którą wojskowy miał przymocowaną na lewym ramieniu.

Odwracając się od martwego pacjenta, sięgnął ręką do urządzenia i wciskając przycisk, rzekł:

– Zrozumiałem. Kontynuować według wytycznych.

– …szefie…

– Mów!

– Doktor chce z panem rozmawiać, ma ważne wieści.

– Daj ją.

– Uhmm… Tu doktor Anna Stalewska.

– Wiem. Proszę się streszczać. Mamy tylko pięć minut.

– W sali numer sto siedemnaście leży pacjent. To jeden z zarażonych. Jeszcze przed chwilą był przytomny, jeśli jeszcze żyje, proszę go zabrać. Nie zdążyliśmy umieścić go na liście, mieliśmy tu nieliche zamieszanie, ale może okazać się dla nas bardzo ważny. To jeden z pierwszych.

– Zrobimy co w naszej mocy… bez odbioru.

Przechodząc po wyważonych drzwiach, żołnierz, mimowolnie spojrzał w dół. Tuż przy bucie zauważył numer pokoju, z którego wychodził. Choć był nieco starty, bez najmniejszych wątpliwości widniała tam liczba sto siedemnaście.

– Kurwa… – zaklął i raz jeszcze rzucił okiem na łóżko oraz leżące na nim zwłoki.

Wzruszył tylko ramionami, po czym pewnym krokiem udał się wzdłuż korytarza, ciągnąc za swoimi ludźmi. Przejmowanie się, nigdy nie leżało w jego naturze.

Gdyby bardziej przykładali się do swoich obowiązków, nie doszłoby do tej sytuacji. Chłopak dalej by żył, a Stalewska miałaby swojego drogocennego pacjenta, przeszło przez myśl wojskowemu.

Chociaż w całym swoim przeszło czterdziestoletnim życiu wiele widział, a przemoc, krew i drastyczne obrazy, to jego chleb powszedni, nie sądził, że coś go jeszcze w życiu zaskoczy. To co rozgrywało się w jego rodzinnym mieście, choć zdawało się przeczyć zdrowemu rozsądkowi, działo się jednak naprawdę. Mimo to, miał absolutną pewność, że wkrótce wszystko wróci do normy. Nigdy nie spotkał się z problemem, który zbyt długo nastręczał mu trudności. I chociaż lubił działać szybko i bez ceregieli, kiedy sytuacja tego wymagała, potrafił cierpliwie czekać.

„Jak tylko dowództwo opracuje dokładną strategię, rozwiążemy ten problem raz dwa” pomyślał, dołączając do swoich podkomendnych, oczekujących go w głównym holu szpitala.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Cześć:-)

Początek zaciekawia, mężczyzna budzi się w opuszczonym budynku i nie pamięta niczego z zeszłej nocy. Jednak muszę przyznać, że od momentu, w którym zaczyna wymiotować, to zaciekawienie zaczyna opadać. Wydaje mi się, że droga powrotna, czynności, które wykonuje w domu czy rozmowa z lekarką można spokojnie skrócić, co dodało by dynamizmu. No bo jakie ma znaczenie dla fabuły jaką temperaturę wody lubi albo że w pokoju kolegi leży sterta ubrań? Myślę, że takie informację tylko spowalniają akcję. 

Wymiocin jest zdecydowanie za dużo, sugerujesz, że Kamil rzeczywiście mógł za dużo wypić, a przecież to zupełnie nie o to chodzi, prawda? 

Zwłaszcza, że sam pomysł jest dobry. Końcowa scena jest dobra, bo ma odpowiednie tempo, nic się nie dłuży. Jednak zdziwiło mnie stwierdzenie lekarki, że tak po prostu zapomnieli go wpisać na listę, kłóci się to z jej wcześniejszym zachowaniem.

Podobnie z dowódcą. Bez mrugnięcia okiem strzela do chłopaka, następnie jest zaskoczony wydarzeniami, a za chwilę uważa, że raz dwa poradzą sobie z problemem. 

Aaronie, no niestety nie porwało mnie. Pomysł dobry, brutalne opisy zdarzeń też (zwłaszcza te z nogami i czołganiem). Warto popracować nad napięciem i dynamizmem– tak moim zdaniem.

pozdrawiam serdecznie

Cześć!

Przeczytałem opko. Na początku zaznaczę, że nie jestem fanem czy znawcą horrorów i wszystko co napisze to tylko moja skromna opinia.

Początek intrygujący, z pomysłem, ale momentami strasznie się dłuży (sceny w domu, rozmyślanie, rozmowa z kolegą). Można by to trochę skompresować, bo niewiele się tam dzieje. Scena w szpitalu już lepsza, jest tajemnicza lekarka, dostajemy pewne wyjaśnienia o tym, co się dzieje. Rośnie klimat grozy, dobrze! Az tu nagle, trochę zbyt szybko – jak dla mnie – dowódca zabija bohatera. Z jednej strony realistyczne, ale z drugiej taki trochę bóg z maszyny. Od początku tekst kręcił się głównie wokół niego, jego uczuć, braku wspomnień z ostatnich godzin, a tu zgon ????

Po lekturze mam trochę niedosyt, bo w zasadzie niewiele się dowiedziałem o tym, co się stało. Ot, ludzie w jakimś mieście rzucają się z zębami na siebie, i sprawa jest na tyle poważna, że zajmuje się nią wojsko. Gdybyś pozwolił pożyć Kamilowi trochę dłużej, a czytelnikowi dowiedzieć się trochę więcej detali, byłbym znacznie bardziej usatysfakcjonowany.

 

Z kwestii edycyjnych wyłapałem tyle:

W krótkim przedpokoju jedynym mebel stanowił stary,

Zbędne m; i trochę dziwnie to brzmi

Wyprysnął spod prysznica i doskoczył do sedesu,

Dziwnie to brzmi, trochę jak z pornusa

Jego umysł nieuchronnie oddalał się od ląd stabilności psychicznej i dryfował po spienionym morzu obłędu.

Cos tu zgrzyta

– Zrobimy co w naszej mocy…bez odbioru.

– Kurwa…– zaklną i raz jeszcze rzucił okiem na łóżko oraz leżące na nim zwłoki.

Brak spacji po wielokropku

 

Tyle. Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Przepraszam, że z takim opóźnieniem, ale chciałem Wam na spokojnie odpisać, a nie na kolanie w autobusie :D

Po pierwsze, wielkie dzięki za to, że przeczytaliście i wyraziliście swoje opinie.

 

Olciatka, krar85 nie jesteście pierwszymi osobami, które mi wytknęły, że za bardzo rozwlekam. Wcześniej zwrócił mi na to uwagę kumpel (chodziło o inne opowiadanie). I muszę przyznać, że wydawało mi się, że tym razem dobrze dobrałem tempo. Postaram się jednak, zwrócić na to większą uwagę.

 

Olciatka, po przeczytaniu raz jeszcze opowiadania, może faktycznie powinienem użyć mniej wymiocin. Jeśli chodzi o to, że lekarka zapomniała wpisać Kamila na listę, nie wydaje mi się, aby to w jakiś sposób przekreślało wcześniej naświetlony charakter Stalewskiej. Od początku traktowałem to jako zwyczajny błąd. Może dlatego, że sam mam sklerozę i czasami jednak zdarzy mi się o czymś zapomnieć (nawet o istotnych sprawach). Zwykle to efekt zabiegania i tak też było w opowiadaniu – miał to być błąd, niedopatrzenie i tyle.  Natomiast co do dowódcy, to zabicie dla niego człowieka – nawet niewinnego – nie było problemem. Jego późniejsze zirytowanie raczej wynikało z tego, że za późno mu powiedziano, że Kamil miał przeżyć. Zaś cała sytuacja w mieście, choć była zaskakująca, nie uważał, aby nie mieli dać sobie z nią rady. Tu raczej miała wyjść jego zbytnia pewność siebie.

 

Krar85, co do zakończenia to pierwotnie miało być inne, Kamil miał przeżyć. Jednak jeszcze mi się nie zdarzyło, abym napisał jakieś opowiadanie od początku do końca, tak jak sobie na początku zakładałem. Zawsze to się mniej lub bardziej rozjeżdżało. Poprawiłem też błędy, które wskazałeś.

 

Raz jeszcze dzięki za komentarze!

Lubię horrory, Aaronie333, ale Koszmar mnie rozczarował.

Początek, kiedy opisujesz stan, w jakim ocknął się Kamil, jego dotarcie do domu i rozmowę z Maćkiem, został nadmiernie rozwleczony i zajmuje niemal połowę opowiadania, niewiele do niego wnosząc. Owszem z tego fragmentu dowiaduję się o wydarzeniach w mieście, jednak to tylko relacje obfitujące w krwawe szczegóły, a to, moim zdaniem, jeszcze nie horror.

Brakło mi zbudowania stosownego klimatu, bym mogła poczuć atmosferę narastającej grozy, zobaczyć przerażenie mieszkańców, mieć świadomość uczestniczenia w czymś osobliwym, bardzo tajemniczym i groźnym. A tu, niestety, nic z tych rzeczy.

Brakło mi też jakiegokolwiek wyjaśnienia zaistniałych wypadków – co sprawiło, że niektórzy chwilowo zmieniali się w krwiożercze bestie? Może gdybyś wspomniał, że w mieście były zakłady chemiczne zatrudniające wielu mieszkańców i że doszło w nich do awarii jakiegoś urządzenia… Nie byłoby to wyłożenie kawy na ławę, a raczej w miarę wiarygodny powód sugerujący osobliwe  zachowanie podtrutych pracowników.

Część opowiadania dziejąca się w szpitalu zdała mi się dość nudna, a kolejna prezentacja chorych pożerających sanitariusza już nie wywarła pożądanego efektu, bo spodziewałam się takiego zajścia. Rozczarowujące jest także to, że nic nie zostało wyjaśnione, że nie wiem, dlaczego ludzie zaczęli się zjadać.

Wykonanie, co stwierdzam z ogromnym smutkiem, pozostawia sporo do życzenia.

 

do łu­pa­nia do­szy­ła także za­wro­ty głowy. ―> Skąd tam się wzięła krawcowa???

Pewnie miało być: …do łu­pa­nia do­sz­ły także za­wro­ty głowy.

 

dalej wy­rzu­cał ze swo­je­go żo­łąd­ka resztki… ―> Zbędny zaimek – czy wyrzucałby resztki z cudzego żołądka?

A może: …a żołądek nadal wy­rzu­cał resztki

 

i zro­bił kilka nie­pew­nych kor­ków w stro­nę otwar­tych na oścież drzwi. ―> Naprawdę robił korki???

Pewnie miało być: …i zro­bił kilka nie­pew­nych kroków w stro­nę otwar­tych na oścież drzwi.

 

Rę­ko­ma szyb­ko ob­ma­cał się po kie­sze­niach. ―> Wystarczy: Szyb­ko ob­ma­cał się po kie­sze­niach.

Czy istniała możliwość, aby obmacał się inaczej, nie rękoma?

 

w wy­tar­tych, czar­nych je­an­sach… ―> …w wy­tar­tych, czar­nych dżinsach

Używamy pisowni spolszczonej.

 

– Kurwa, cała moja kasa…wszyst­ko chuj strze­lił. ―> Brak spacji po wielokropku. Ten błąd pojawia się w opowiadaniu bardzo wiele razy.

 

i wście­kły zła­pał za klam­kę. ―> …i wście­kły zła­pał klam­kę.

 

W krót­kim przed­po­ko­ju znaj­do­wał się… ―> Raczej: W niewielkim przed­po­ko­ju znaj­do­wał się

 

upadł na ko­la­na, obej­mu­jąc rę­ka­mi deskę klo­ze­to­wą. ―> Nie mógł obejmować deski, bo ta była z pewnością podniesiona.

Pewnie miało być: …upadł na ko­la­na, obej­mu­jąc rę­ka­mi muszlę klo­ze­to­wą.

 

Wtedy usły­szał dźwięk prze­krę­ca­ne­go zamka. ―> Mógł usłyszeć dźwięk klucza przekręcanego w zamku, ale nie przekręcanego zamka.

 

To bez wąt­pie­nia Ma­ciek, prze­mknę­ło przez głowę męż­czy­zny. ―> A może: To bez wąt­pie­nia Ma­ciek – prze­mknę­ło przez głowę męż­czy­zny.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: Zapis myśli bohaterów

 

 Znowu pew­nie tłuki się ki­bo­le dwóch lo­kal­nych dru­żyn. ―> Znowu pew­nie tłukli się ki­bo­le dwóch lo­kal­nych dru­żyn.

 

wszyst­kich pa­to­lo­gi na… ―> …wszyst­kich pa­to­lo­gii na

 

włą­czy­li nie­du­że­go, wy­słu­żo­ne­go Sam­sun­ga. ―> …włą­czy­li nie­du­że­go, wy­słu­żo­ne­go sam­sun­ga.

Nazwę telewizora piszemy małą literą: http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

w oczach za­pa­li­ły mu się ogni­ki, które nada­wa­ły mu nieco… ―> Czy oba zaimki są konieczne?

 

bóg ra­czył wie­dzieć gdzie. ―> …Bóg ra­czył wie­dzieć dokąd.

 

Chyba ra­czej Świ­cie Ży­wych Tru­pów… ―> Chyba ra­czej „Świ­cie ży­wych tru­pów”

 

Gdy tylko Kamil do­wlókł się do łóżka, padł na nie twa­rzą. ―> A reszta ciała została poza łóżkiem?

 

zdo­łał jesz­cze od­wró­cić głowę w prawą stro­nę. Będąc jesz­cze na… ―> Powtórzenie.

 

W twoim or­ga­ni­zmie nie zna­leź­li­śmy choć­by grama al­ko­ho­lu. ―> Raczej: W twoim or­ga­ni­zmie nie zna­leź­li­śmy choć­by promila al­ko­ho­lu.

 

że nie pręd­ko się z tego wy­ka­ra­ska. ―> …że niepręd­ko się z tego wy­ka­ra­ska.

 

Jej in­ten­syw­ne spoj­rze­nie prze­cho­dzi­ło przez niego na wylot; zda­wa­ło się prze­świe­tlać nie tylko jego ciało, ale i duszę; mówić, że nic się przed nim nie ukry­je… ―> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

Z tru­dem miał oboje ob­cych w za­się­gu wzro­ku. ―> A może: Oboje z trudem mieścili się w zasięgu jego wzroku.

 

Może ktoś stam­tąd wpadł w od­wie­dzi­ny? ―> Może ktoś stam­tąd wpadł w od­wie­dzi­ny?

 

Da­mian bę­dzie tłukł ga­ra­mi, zaś Ma­ciek bę­dzie coś… ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

młoda sarna za­gna­na w knie­je… ―> …młoda sarna za­gna­na w knie­ję

 

po spo­tka­niu mi­tycz­ne­go ba­zy­li­sza. ―> …po spo­tka­niu mi­tycz­ne­go ba­zy­li­szka.

 

nie prze­sta­jąc wrzesz­czeć w niebo głosy. ―> …nie prze­sta­jąc wrzesz­czeć wniebogłosy.

 

eeee… Kamil… ―> Eeee… Kamil

 

nie raz mu­siał zro­bić coś… ―> …nieraz mu­siał zro­bić coś

 

prze­ło­że­ni ka­za­li wy­wieść ze szpi­ta­la okre­ślo­nych ludzi… ―> …prze­ło­że­ni ka­za­li wy­wieźć ze szpi­ta­la okre­ślo­nych ludzi

 

– Kurwa… – za­klną i raz jesz­cze… ―> – Kurwa… – za­klął i raz jesz­cze

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy,

wielkie dzięki za poświęcony czas i wskazanie błędów. Szczerze powiedziawszy, jestem zaskoczony, jak wiele ich było, zwłaszcza takich prostych i głupich. Poprawiłem, te które wskazałaś i wielokropki, bo faktycznie przy większości nie zrobiłem spacji. Szkoda, że opowiadanie Ci się nie spodobało, ale może następne nie będą takie złe.

Mam tylko jedną wątpliwość odnośnie zaznaczonych błędów:

 

“To bez wątpienia Maciek, przemknęło przez głowę mężczyzny. ―> A może: To bez wątpienia Maciek – przemknęło przez głowę mężczyzny.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: Zapis myśli bohaterów

 

Sprawdziłem link i tam w sumie jest kilka wersji podanych, w tym, ta którą stosowałem. Więc teraz mam dylemat. Próbowałem jeszcze sprawdzić na innych stronach, ale tam też autorzy artykułów pisali, że jednej zasady nie ma, najważniejsze, aby konsekwentnie stosować zapis. Dodałem więc cudzysłów, bo w poprzednich “myślach bohatera” ich używałem. I tak raczej zostawię, chyba, że pojawi się więcej głosów krytyki.

Bardzo proszę, Aaronie. Cieszę się, że uwagi znalazły Twoje uznanie. ;)

W zdaniu: To bez wąt­pie­nia Ma­ciek, prze­mknę­ło przez głowę męż­czy­zny. – nie ma błędu. Chciałam tylko abyś wiedział, że są różne sposoby zapisywania „myślenia” i że wskazane jest, aby w całym tekście stosować jednolity zapis.

Powodzenia w dalszej pracy twórczej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzień doberek, nocą. Z racji, że fan horrorów, to jestem. 

Zaczynamy:

 

Tym razem jednak było gorzej niż kiedykolwiek do tej pory. Co gorsza, w ogóle nie pamiętał, aby dzień wcześniej cokolwiek pił.

→ Nie, tylko nie to. Tak budujesz atmosferę, a tu… “Co gorsza, w ogóle nie pamiętał <mroczna muzyka>, aby dzień wcześniej cokolwiek pił” -> :D 

 

Maciek zwykle znikał, u którejś ze swoich dziewczyn, zaś Damian… cóż lubił chodził własnymi ścieżkami.

→ lubił chodzić.

 

Nie było to energiczny, nieco nadpobudliwy krok, jaki charakteryzował Damiana, wręcz przeciwnie, osoba, która przyszła, starała się chodzić niemal na palcach, bojąc się, że zbyt głośne kroki mogą kogoś zbudzić.

→ Nie był to. 

 

Nie czekając na odpowiedź, Maciek wparował do środka i rozbawiony patrzył na kumpla, który pochylony, odprawiał modły nad ołtarzem poświęconym bogu każdego imprezowicza.

→ Toż to perełka, ale marnie pasująca do horroru – nieco wybijasz mnie tym tekstem z nastroju. To nie po to sobie włączam do tego typu tekstów “creepy, spooky, dark ambience music”, abyś tu mi śmieszkował xD 

Ale niżej to już przegiąłeś pałkę:

 

– Coś niewyraźnie dzisiaj wglądasz… 

 

→ Czy muszę odpowiadać co ma wziąć? ;p 

 

Kierowca karetki, jak tylko zobaczył tę scenę, wyskoczył z auta i próbował przytrzymać kalekę, aby medyk mógł ruszyć z pomocą koledze. Wtedy z parku wybiegła grupa osób. Rzucili się na obu mężczyzna.

mężczyzn

 

Znajdując się tuż przy krawężniku oddzielającym jezdnię od chodnika, twarzą zwrócony w stronę parku, zdołał w ostatniej chwili dostrzec zagrożenie i odskoczyć, gdy wyjątkowo zwinna kobieta jednym susem przeskoczył parkan…

-> przeskoczyła.

 

Bez wątpienia patrzył na swoją twarz. Z tą różnicą, że na nagraniu była cała wymazana czymś czerwony.

-> czymś czerwonym.

 

Spojrzał na niego, jakby ujrzała go po raz pierwszy, krzyknęła jeszcze głośniej, po czym wybiegła z sali, nie przestając wrzeszczeć wniebogłosy.

→ Spojrzała. 

 

– uhmm… Tu doktor Anna Stalewska.

→ Uhmmm…

 

No i przechodzimy do opinii. Mimo że długie, to nawet wciągnęło, szkoda tylko, że zakończenie takie wyszło. W sumie nic nie zostaje rozwiane: Skąd ta agresja, co dokładnie wydarzyło się tamtej nocy. Zgubienie portfela, kluczy, kasy –> a potem to nagle pojawiło się w pokoju przed snem i zgarnięciem do szpitala – tego nie rozumiem. 

Użyłeś klasycznej, trzecioosobowej narracji, więc spodziewałem się, że czegoś się dowiem. Inna sprawa jest w przypadku narracji pierwszoosbowych, gdzie bohater opowiada to co widzi i nie musi wszystkiego wiedzieć co się dzieje dookoła niego. Po prostu wtedy zostaje bohater rzucony w wir tego typu zdarzeń i nie musi czytelnikowi wszystkiego wyjaśniać. Od narratora wszechwiedzącego jednak wymaga się trochę tego, aby powyjaśniać. Ta historia według mnie pasuje do narracji pierwszoosobowych, pod warunkiem, że bohater by nie zginął, no bo… ktoś musiałby to nam opowiedzieć ;) 

W horrorach siedzę od kiedy pamiętam, więc powiem że ogólnie piszesz jasno i ogólnie wizualizuję sobie to wszystko dobrze. Prosto napisane, ale w pozytywnym znaczeniu, właśnie taki język mi pasuje do tej historii – pod względem stylu jest solidnie. 

Wyżej widziałem zarzut, że trochę się rozwlekasz – poniekąd się zgodzę, choć przyznam też, że to opko przeczytałem bardzo sprawnie na jednym tchu, bo mnie wciągnęło. Fakt w szpitalu trochę dłużyzny. Aż tak szczegółowy wywiad nie był potrzebny, bo na końcu zostawiasz czytelnika w mocnym niedopowiedzeniu. 

Koniec końców jednak więcej plusów tu widzę. Styl, budowanie jakiegoś napięcia i tworzenie pewnego klimatu – tu mi gra, jednak podsumowując lepiej by się czytało tekst w postaci creepypasty – narracja pierwszoosobowa. 

Pozdro! 

EDIT: A, no i skojarzyło mi się z filmem 28 dni później ;) 

 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Cześć NearDeath,

dzięki za poświęcony czas i komentarz. Błędy poprawiłem, ale po kolejnym komentarzu wskazującym tyle literówek, to zaczym poważanie zastanawiać się nad zmianą okularów :D Tak jak wcześniej już napisałem, pierwotnie akcja miała potoczyć się zupełnie inaczej (przynajmniej zakończenie), ale po drodze jakoś bohater mi padł i trzeba było kończyć :D

Za creepypastę to raczej bym się nie zabrał. W sumie to w życiu żadnej nie przeczytałem, a przynajmniej teraz tak mi się wydaje. 

Skojarzenie z “28 dni później” dobre. Nie ukrywam, że od dawna jestem fanem zombie, więc na pewno wiele filmów, książek i gier w jakiś sposób mogło się odbić i w tym opowiadaniu. Chociaż powiem Ci, że osobiście wolę “28 tygodni później”, zwłaszcza za pierwsze sceny i utwór “In the House, In a Heartbeat” – John Murphy.

 

Nowa Fantastyka