- Opowiadanie: tomaszg - Psiar-nia

Psiar-nia

W tych strasznych czasach, gdzie białe nie jest białe, a czarne nie jest czarne... postanowiłem coś napisać. Nie wiem tylko, czy jeszcze nad tym popracować, czy nie... ale chyba już nie...

Można czytać oddzielnie z https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/26011 albo jako mini-cykl.

Odwagi wszystkim życzę (w czytaniu też, ale i ogólnie)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Psiar-nia

– Ostatnie! – Marzena krzyknęła do kolegów z tyłu, odrzuciła pudełko i spokojnie wycelowała w nastolatkę, która jedną rękę chowała za plecami, a drugą kurczowo ściskała pluszowego misia.

Dziewczynka z warkoczykami i pieszczochą łakomie oblizała czarne usta i przestąpiła z nogi na nogę. Obcisła bluzeczka uwydatniała duży biust, skórzana spódniczka i wojskowe trepy odbijały się w pokruszonym szkle na asfalcie, a ona sama zrobiła dwa kroki do przodu.

– Stój kurwo! Bo nie ręczę za siebie!

Gumowe kule trafiły naćpaną gotkę w ramię, a ta, mocno zdziwiona, obróciła się bokiem, z wrażenia upuszczając na ziemię długi i szeroki nóż rzeźnicki.

– O ty suko! – Funkcjonariuszka Włodarczyk zirytowała się nie na żarty i ruszyła do przodu, używając strzelby niczym gazrurki.

 

Iteracja pierwsza

– Hmmmnmn, hmmmn – Nadkomisarz Stanisław Brytalski o mało się nie udusił, gdy próbował wypchnąć językiem ulubiony knebel żony.

Nagi, bezsilny, upokorzony bardziej niż dziecko.

Leżał, nie mogąc poskładać do kupy nawet dwóch myśli.

Boląca głowa, więzy na rękach i nogach, i dokładnie zasłonięte oczy niezbyt pomagały mu w ocenie sytuacji.

Nie słyszał praktycznie żadnych odgłosów, nie wyczuwał ruchu powietrza, i tylko znajome zapachy sugerowały, że wciąż może być w swoim mieszkaniu.

Czuł się pozbawiony energii, zupełnie jak po spotkaniu zwyrodnialców, którzy nie tylko zabijali, ale przede wszystkim zadawali ból i cierpienie, karmiąc się tym na tysiąc możliwych sposobów.

Normalnie lubił zabawy z dreszczykiem, tym razem jednak wyglądało to jak coś innego, znacznie bardziej drapieżnego i niepokojącego

Był przerażony do szpiku kości. Podświadomie wiedział, że tak działa zło w najczystszej postaci, które nie cofa się absolutnie przed niczym. Zdany na łaskę i niełaskę mógł tylko czekać i myśleć o niepewnym losie ukochanej żony. Biedna kobieta trwała u jego boku, gdy wieczorem położył się na ulubioną drzemkę przed telewizorem. To ostatnie, co zapamiętał.

 

***

 

Tomasz miał nadzieję, że to tylko jakaś koszmarna pomyłka, zły sen, z którego zaraz się obudzi. Był zmęczony, śmierdzący i piekielnie głodny, a dodatkowo cały czas w gotowości.

To trwało już ponad dobę.

Leśniak jasno zakomunikował, że nietypowe zachowania kobiet wkrótce się skończą, zapomniał jednak dodać, że czeka ich jeszcze spora górka.

Z kilku przypadków zrobiły się setki, z setek tysiące, z tysięcy dziesiątki tysięcy. Cały dzień napięcie rosło, rozkazy zmieniały, zaś dowódcy tworzyli sprzeczne strategie. Prezydent, jak to prezydent, tylko dolewał oliwy do ognia, i w końcu główne siły rzucono pod Sejm, tam jednak ktoś zarządził odwrót, i Tomasz z oddziałem miał, jak im to przekazano, spierdalać w podskokach na zielony Żoliborz.

W trakcie drogi zostali skierowani na Bankowy, gdzie walka nie była tak ekscytująca jak potyczki o stare ikarusy, jeżdżące kible, śmierdzące śmietniki czy Empik. Tym razem w powietrzu nie latały płyty, treblinki, donice i tym podobne sprzęty, za to wszystko było na ostro i na serio, z nożami, tłuczkami i sprzętem AGD, a nawet, co go mocno ruszyło, z rozjeżdżaniem ludzi bulwarowymi terenówkami.

 

***

 

Brytalski czekał na pomoc jak na boskie zmiłowanie. Leżał nie wiadomo gdzie, i niewiadomo jak długo, i nagle… nagle usłyszał jakby odgłosy walenia w drzwi, a zaraz po nich wyraźne, choć przytłumione krzyki:

– Policja! Na ziemię!

– Gleba!

– Policja!

Co najmniej trzy głosy, w tym jeden, który wydał się mocno znajomy.

To dobrze wróżyło.

Mężczyzna, choć bezsilny, napiął mięśnie, i w głowie przygotował się do walki na śmierć i życie.

Po chwili ktoś zdarł mu opaskę z oczu.

Nadkomisarz zamrugał oślepiony, gwałtownie podniósł głowę i rozejrzał się wokół. Leżał wciąż u siebie w domu. Był już dzień. W kącie na fotelu z nieobecnym wzrokiem siedziała Rozalia, która widząc jego wzrok tylko odwróciła głowę. Obok niej na stoliku leżało kilka noży, nożyczki i tłuczek, a ona sama nic nie mówiła, pilnowana przez nieznaną funkcjonariuszkę w cywilu.

Do pokoju z impetem wparowała też Włodarczyk, która, jak to ona, wpierw gwizdnęła, patrząc łakomie na jego nagie ciało, a dopiero potem zabrała się do przecinania więzów:

– Proponuję, żeby zabrał pan szczoteczkę i dużo gaci. Czeka nas naprawdę niezła imprezka.

 

***

 

– Jadą!

– Jadą!

– Jadą!

Funkcjonariusze wokół Tomka powtarzali zmęczonym głosem tylko jedno słowo.

– Doktory! Doktory jadą! Ludzie! Uciekajta! Doktory jadą! – Jakiś śmieszek puścił na pełnej kurwie fragment znanego filmu, ale jakoś nikt tego nie podchwycił i nawet się nie uśmiechnął.

Od kilku godzin wszyscy czuwali w napięciu, skupieni wokół dwóch rzędów furgonetek, ustawionych bokiem w półkolisty krąg przed Pałacem Mostowskich.

Krawczyk został dowódcą tego odcinka około siódmej rano, gdy utracili połączenie z górą, a atakujące ich towarzystwo nagle cofnęło w stronę Marszałkowskiej.

Mężczyzna nie miał zamiaru szukać dowcipnisia filomana.

Ludzie byli tak samo, a nawet bardziej zmęczeni jak on. Wymieszani z różnych oddziałów, często ledwo po Oksfordzie w Legionowie, zbyt mocno myśleli o bliskich i utraconych kolegach. Od załamania dzielił ich jeden krok, i widział to jasno jak na dłoni. Szukali sposobu na rozładowanie stresu, i nie miał im tego za złe. Potrzebowali dowódcy, swojego chłopa z krwi i kości, a nie chujka i trepa, który będzie darł ryja i rozstawiał po kątach niewiadomo za co.

Powoli wysiadł z policyjnej suki, ostentacyjnie przeciągnął, wychylił zza maski, i spojrzał przez lornetkę na tak znane, lecz nieprzyjazne otoczenie.

Od strony Bankowego rzeczywiście powoli zbliżały się trzy pojazdy, a pierwszy z nich prowadziła uśmiechnięta od ucha do ucha Włodarczyk, która pokazała mu soczystego faka.

– Call oooonnnn me, ca-a-ll me… Call oooonnnn me, ca-a-ll me… – niosło się po całej okolicy, a Tomasz zauważył, że piosenka idealnie nadaje się na demonstracje, a oni za bardzo zwracają na siebie uwagę.

Przeniósł wzrok na Plac. Jeśli pominąć wraki, to był on pusty, ale mężczyzną aż wzdrygnęło na samo wspomnienie, jak w nocy rozjechano tam na miazgę jakiegoś nieszczęśnika.

Spokój wydawał się panować również w srebrnym wieżowcu i okolicznych budynkach. Czuł, że to cisza przed burzą, i koniecznie trzeba poświęcić im więcej uwagi, teraz jednak wśród rzeczy ważnych ważniejsze było coś innego.

– Otworzyć! – krzyknął.

– Otworzyć! Taaa! Jest!

Cywilne osobówki powoli przejechały przez dziurę w kordonie i zaparkowały na placu, normalnie białym, a teraz upstrzonym farbą z puszek, rzucanych poprzedniego dnia przez wściekłych demonstrantów.

Tomasz podszedł do pierwszego auta i uchylił drzwi kierowcy.

– Załatwione. Pan nadkomisarz to taki duży facet… – Włodarczyk zawiesiła głos i uśmiechnęła się od ucha do ucha, a jego szef jakby zbladł – …ale bez problemu go zgarnęliśmy. A profesorkowie to się nawet nieźle urządzili, ale z nami, dziewuchami, nie mieli większych szans.

– Przyjdź do mnie za kilka minut. – Brytalski od razu wydał polecenie, a Krawczyk tylko kiwnął głową i przeszedł do drugiego samochodu, gdzie z obrażoną miną siedział Zenon Leśniak.

– Dzień dobry, panie profesorze. Witamy w naszych skromnych progach. Dziękuję, że skorzystał pan z naszego jakże uprzejmego zaproszenia.

 

Iteracja druga

Komisarz zapukał do pokoju starego. Ze środka dało się słyszeć zaproszenie, więc wszedł i zamknął za sobą drzwi.

Szef stał bokiem do okna, z rękami założonymi z tyłu, i patrzył na plac, na którym widać było i furgonetki, i hydromile, i parę cywilnych osobówek.

Tomasz nic nie mówił i tylko zerkał z lekkim przerażeniem na stół, gdzie leżało kilka pustych małpek. Wiedział, że Brytalski normalnie nie pił w pracy, a skoro to zrobił, to na pewno coś musiało nim nieźle wstrząsnąć.

– Dwie bramy i dwa rzędy. – Nadkomisarz zaczął chrapliwie i cicho. – Podręcznikowo. Jestem pod wrażeniem. Jak wacha?

– Mniej więcej trzy czwarte.

– Broń?

– Niezbyt dużo. Głównie gumaczki. Ze trzydzieści na łebka. I woda w spluwaczkach.

– Stan?

– Zero dowódców, sześćdziesięciu funkcjonariuszy obojga płci, dwudziestka dzieci, trzydziestu cywili, siedem pań i… piętnaście tych, no tych, jak im tam, królowych.

Brytalski uniósł brwi ze zdziwienia:

– Gejów znaczy się? Czy to jakaś nowa płeć na ten miesiąc?

– Nie, nie, nic z tych rzeczy. – Tomasz machnął ręką. – Wyglądają jak baby i chodzą jak baby, ale cały czas okupują męskie kible. Przyszli rano z tapetą na ryju i kategorycznie zarządzali ochrony. Normalnie byłem w szoku, że ktoś ich wystawił za drzwi. Wie pan, najwyższa półka. Z takimi cyckami i sprzętem to się robi tylko największe kariery.

– Cyc-ki, Cyc-ki. I pieniądze. To nie wszystko.

– Zasadniczo ma pan rację. Ale jakoś tak sobie pomyślałem, że skoro alfonsi kopnęli ich w dupę, to nam powiedzą to i owo. A na razie to ich posłałem na stołówkę. Niech się chociaż do czegoś przydadzą. Kto nie pracuje, ten nie je.

– Zawsze miałeś gołębie serce – mruknął nadkomisarz.

– Ja tylko słucham ojca oratora. Głodnych przyodziać, i tak dalej…

– Ale chyba za słabo go słuchasz. A i pod stołem to i pan Bóg nie widzi. Zapamiętaj to sobie.

– Nie chcę fury od bezdomnego. Lubię swoją terkotkę. Ale wie pan co? Najlepszy cyrk to był, jak o mało nie połamali nóg w szpilkach. Targali walizy ze szmatami, ekspresami do kawy i różnym innym śmieciem, jakby to koniec świata był. Na nich to najwyraźniej nie działa, tak samo na dzieciaki i nasze panie.

– Oj Tomaszku, jakiś ty dziecinny i naiwny. Działa, i to lepiej niż myślisz. Teraz każda chodzi wkurwiona i struta, że ma konkurencję.

– No co pan?

– Jak się dupa wypości, to zje i konserwy. Mleko się rozlało. – Nadkomisarz machnął ręką. – Ale nieważne. Co się stało, to się nie odstanie. Młody jesteś, to i masz prawo do błędów. Jak mnie znaleźliście?

– Przez przypadek. Wysłaliśmy Włodarczyk, a resztę to pan sam sobie dośpiewa.

– Skąd ta czarownica wiedziała, gdzie ma jechać?

– Dyżurny miał trochę oleju, i sprawdzał położenia komórek, gdy było to jeszcze możliwe.

– To znaczy?

– Część systemów nie działa. Dużo kamer na skrzyżowaniach jest rozbitych i nie można szukać telefonów.

– Dyrektywy z nie-rządu?

– Nic a nic. Żadnych rozporządzeń, nawet tych wstecznych. Ani w radiu, ani nigdzie indziej. Internet tylko częściowy. To najbardziej wygląda na robotę cywili.

– A wojsko?

– Jakby go nie było.

– No to musimy założyć najgorsze. Że ktoś nas właśnie zaatakował, a my siedzimy z ręką w nocniku. A Włodarczyk była grzeczna cały czas?

– W nocy nie dała dupy. Potem sama chciała pojechać.

– Wierzysz jej?

– Nie wiem. – Tomasz podrapał się po głowie. – Naprawdę nie wiem, czy jej nie odpieprzy, ale jakby co, to sam ją sprowadzę do pionu.

– Wątpię, ale na razie przyjmuję do wiadomości. Idź do siebie. Odpocznij.

– Roz-kaz!

– Aj… – Nadkomisarz się skrzywił i złapał za głowę. – Idź już. Tylko ciszej. I nie trzaskaj drzwiami.

 

***

 

– No i co mówił?

– A co miał mówić? Spisałaś się na medal, a co najwyżej ci podziękują.

– Za dziękuję się nic nie kupuje. – Marzena zaśmiała się szyderczo i żartobliwie dodała: – Czyli nie będzie uścisku dłoni prezesa? No to zdenerwowana jestem.

– O kur-wa! – Komisarz cofnął się odruchowo, nauczony doświadczeniami ostatnich godzin.

– Ej! Spokój! Głosowałam jak każdy uczciwy Polak i jakoś to przeżyję.

– No to na co ci to było? Pracuj, pracuj, aż garb ci urośnie. – Tomasz spojrzał na nią z przekąsem. – Prawdę mówiąc, stary też jest dziś jakiś nieswój. Niewyspany czy coś. Powiedz lepiej, co tam w szerokim świecie słychać.

– Komunikacja nie jeździ. Trochę wraków na Marszałkowskiej, ale ruch zerowy.

– Sklepy?

– Może ze dwie wybite szyby. Słuchaj, to właśnie najdziwniejsze. Jechaliśmy, jak gdyby nigdy nic, za to żadnych facetów.

– Jak pojechałyście, to popatrzyłem sobie w sieci. Dużo zdjęć robionych gdzieś do dwudziestej czwartej. Potem cisza do siódmej.

– Jak w bajce – mruknęła Włodarczyk. – O północy kopciuszek zgubił pantofelka.

– Co?

– Tak mi się skojarzyło. W bloku spokojnie. Załatwiłyśmy drzwi, wzięłyśmy starego i zawinęłyśmy się z powrotem.

– Co go zatrzymało?

– Powiedzmy, że był niedysponowany.

– A na Banacha?

– Ciemno jak w dupie u murzyna.

– Teraz mówi się, że jest jak u Rambo, czy Bambo, nigdy nie pamiętam.

– Chyba szambo. – Machnęła ręką. – Zresztą mów sobie jak chcesz. Negatyw to negatyw, i nawet pumeks go nie wybieli. A spryciarze to się mocno pochowali, ale od Annasza do Kajfasza, i zguba się odnalazła. A właśnie, przerwałeś. Było coś w sieci od siódmej?

– Grobowy spokój. W serwisach też niby normalnie. Wiadomości ze świata, zwykły kit z Martyniukiem i Jandą, kolejny proces Trumpa i takie tam.

– Ale przecież między dwunastą i siódmą ludzie musieli coś pisać i robić. Sam widziałeś, co się działo.

– Widzieć, to widziałem co innego. Scyzoryk, scyzoryk, tak na mnie wołają…

– Fakt. Gotka się postarała. Szkoda, że tak krótko. Fajnie było.

– Ale się skończyło. Przypomnij mi, żeby ciebie nie denerwować.

– Nudny jesteś jak flaki z olejem. Zwierzątek, zwłaszcza domowych, nigdy nie tykam. Słowo skauta i harcerza, wpierdol, jak ktoś niedowierza. – Podniosła dwa palce do góry, i spoważniała. – Martwi mnie ten brak informacji.

– Nic, nic, i jeszcze raz nic. Tylko kilka notek, że będzie mniej komunikacji i trochę wraków na ulicach. I nic więcej. Żadnych wzmianek o facetach. Jakby wymazano połowę narodu.

– Ale o Martyniuku to było.

– Może Martyniuk też była kobietą?

– Może. Pejsbuk i słiter jeszcze działają?

– O dziwo tak.

– No to mamy szansę na american style of life.

– Nie mamy. Wydobycie gazu za dużo kosztuje, więc nie przyślą lądowej demokracji. Za to szwankują onety.

– Czyli Niemcy też cienko przędą.

– Wiesz co? Nie gdybajmy. Poszukam doktorka i zobaczę, co ten cwaniak wymyślił.

– Wrzuciłam go do sto jeden. Weź mu jakąś czekoladę czy cukierki.

– Dobry glina i zły glina wyszli z mody. Poczytaj jeden z nowych kryminałów wujka Mroza, jak umiesz czytać.

– Nudne są. Biegają tam i skaczą jak małpy na sznurku, a i tak zawsze zabija fryzjer…

– …albo syn sąsiada.

– No nie przerywaj. Wiesz, o co mi chodzi. Płacisz górę cebulionów, tracisz czas, wzrok i energię, a potem i tak wychodzi to, co zawsze.

– Wolisz to, co u nas?

– Dobra zmiana, kurwa jego mać. Jedenaście strzałów ostrzegawczych i kawusia dla każdego. Śmiechu warte. Kiedyś to jednak było lepiej. – Włodarska zrobiła rozmarzoną minę. – Jaja pod akumulator, nogi w kwas, i po ptokach.

– Wiesz, że tak działali esbecy?

– Nie o tym myślałam – oburzyła się. – To akurat była tragedia.

– Dobra, dobra, ja wiem. Pałowania pędzli, warchołów i studentów ci się zachciewa. – Pogroził jej palcem. – Idę. Jakby stary się pytał, to wiesz, gdzie mnie szukać.

Nie odezwała się, mocno urażona, ani słowem.

 

***

 

Choć od ich rozmowy minął tylko jeden dzień, to Tomasz miał wrażenie, że spotkali się co najmniej rok temu.

Popatrzył zmęczonym wzrokiem na naukowca, który przeglądał coś w sieci, i po chwili niezręcznej ciszy spokojnie powiedział:

– Dzień dobry ponownie. Ma pan wszystko?

– Nie taki dobry, jeśli starego rzęcha i trupa nazywa pan wszystkim. Już na Banacha miałem znacznie lepsze.

– Nie wziął pan żadnego ze sobą?

– Tak. Wziąłem pięć, jak mnie wyciągali. A marmoladę i pastę do zębów schowałem do skarpetek. Puknij się pan w pusty łeb.

– Komputer plus pięć komputerów to sześć komputerów. – Tomasz udał, że nie usłyszał, i pokazał na palcach. – Więcej niż na lot na Księżyc. Mamy internet i czajnik do herbaty, w którym można zaparzyć przepyszną kawę. To już coś. Niech pan ruszy łepetyną i powie, co tu się dzieje.

– Pewnie i zupki chińskie w nim robiliście – mruknął Leśniak i przeszedł do rzeczy. – To coś na zewnątrz jest w wielu miejscach.

– Jakieś konkrety? Bo ja nic nie widziałem.

– Trzeba wiedzieć, gdzie szukać. Jak dotąd znalazłem same ciekawe fakty. Dzieciaki są odporne.

– To już wiemy.

– Kobiety, które wpuściliście, są w ciąży. To może być klucz.

– No bez jaj. – Tomek uśmiechnął się sam do siebie.

– Nie rozumiem.

– Baba bez bolca dostaje pierdolca.

– Dalej nie rozumiem.

– Kobieta karmiąca mniej wkurwiająca.

– Nie chcę nic mówić, ale cuchnie pan dziewicą na kilometr.

 

Iteracja trzecia

– Stary wzywa do operacyjnego. Razem. Już. – Jeden z dyżurnych był bardzo lakoniczny, i przekazał tylko kilka słów, stojąc w progu pokoju komisarzy, a potem pobiegł dalej.

Tomek z Marzeną spojrzeli po sobie, posłusznie wstali i poszli do sali, gdzie Brytalski ślęczał nad papierową mapą Warszawy:

– Dziękuję za ratunek, funkcjonariuszko Włodarczyk.

– Ku! Chwale! Oj-czyzny! Panie! Nad-komisarzu! – Wezwana wyprostowała się jak struna, strzeliła obcasami i uśmiechnęła od ucha do ucha, a Tomasz był już pewien, że jednak nie mówi wszystkiego o ostatniej akcji.

– Oj! – Brytalski złapał się za głowę, a jego podwładni spojrzeli się porozumiewawczo po sobie. – Już dobrze, dobrze. Bądźcie cicho. Widziałem za oknem jeden tramwaj i ze trzy samochody.

– To coś nowego. Wcześniej byli tylko piesi. Wszyscy się zachowywali, jakby nas nie widzieli. Sam pan zresztą wie. – Włodarczyk przeszła do konkretów.

– Właśnie. Spójrzcie na mapę. Mamy trzy duże rzeczy do załatwienia. Rzecz pierwsza. Lekarze. Na wszelki wypadek. Szpital praski za rzeką. Bielański za daleko. Tak samo Bródnowski i inne. Rzecz druga. Jedzenie.

– Arkadia – przerwał Tomasz. – Tam jest też jakiś Lux-med. Może nie szpital, ale zawsze coś.

– Chyba tak. Ale z żarciem weźmy pod uwagę żabki i okoliczne knajpy. Im bliżej, tym lepiej.

– Jasne.

– Rzecz trzecia. Ustalenie, co tu się dzieje. I odpoczynek.

– Ale…

– Żadne ale. Żywe trupy to już chodzą na zewnątrz. Nie potrzebujemy ich więcej.

– Zawsze nimi byli, od rana do wieczora. – Z zamyśleniem stwierdził Tomasz.

– A ty nie lepszy. Też jeździłeś w tej swojej blaszanej puszce – dogryzła mu Marzena.

– Jeździłem. I sobie bardzo chwalę. Pytanie, co ludzi tak istotnie zdenerwowało.

– Co mówi profesorek?

– To samo, co wczoraj, czyli nic. Zanudził mnie na śmierć, i dziś znów zaczyna. Zastanawiam się, czy dobrze, że go wzięliśmy. Z niego taki fizyk, jak z koziej trąbki dupa.

– Zapamiętaj sobie złotą zasadę Hollywood. Przy końcu świata zawsze musi być kobieta, mężczyzna, i postrzelony naukowiec.

– W „Seksmisji” było dwóch facetów – zaprotestował Tomasz.

– A Lamia to pies? – Włodarczyk zrobiła oburzoną minę.

– No już dobrze, dobrze. – Brytalski machnął ręką. – Nie kłóćcie się. Przygotujmy w końcu ten plan.

 

Iteracja czwarta

– Pro-moc-ja, pro-moc-ja… – jeden z aspirantów dreptał przed budynkiem z rękami wysuniętymi do przodu, a kilku jego kolegów zaczęło się śmiać.

– Powiedzcie to policjantowi z Bankowego. – Tomek nie był specjalnie w nastroju, gdy do nich podchodził.

– No co pan? My tylko tak sobie żartujemy. – Wyrwało się jednemu z nich.

– Potrzebujemy dwie osobówki. – Komisarz go zignorował. – Wyjedziemy o szesnastej. Same kobiety plus ja. Do tego czasu macie się podzielić na dwie grupy i spać na zmianę.

– Pan to zawsze ma najlepiej. Cały babiniec ze sobą brać. Panie komisarzu, a nie będzie za późno? Korki i te sprawy.

– Ile aut tam dziś przejechało? – Tomasz wskazał na ulicę Andersa.

– Ruch jak w niedzielę.

– No to czym się przejmujecie?

 

***

 

– …przed twe ołtarze zanosim błaganie, ojczyznę wolną racz przywrócić panie… – słychać było w aucie, które zostało zaparkowane na podjeździe szpitala praskiego.

– Procesja wewnątrz terenu kościoła. Ksiądz z monstrancją i kilka starych bab.

– Marzenko, ślepy może jestem, ale na pewno nie głuchy. – Tomasz siedział z opuszczoną głową w kapturze między dwiema paniami z tyłu samochodu. – Choćby się waliło i paliło, to u nich zawsze jest po staremu. Państwo w państwie dosłownie. A szpital?

– Izba przyjęć zabarykadowana.

– Powiedziałaś, skąd jesteśmy? I że potrzebujemy pomocy?

– Tak. Chcą zobaczyć jakiegoś normalnego człowieka.

– Naprawdę tak powiedzieli?

– No tak.

– A ty się nie wkurwiłaś?

– No nie.

– Świat się kończy. My też kończmy, i jedźmy do domu. – Tomasz odwrócił się do funkcjonariuszki z prawej strony. – Wyskakujesz i idziesz ze mną. Udajesz wyrostek.

Kobieta zaczęła ogrywać swoją rolę i jedną ręką trzymała się za brzuch, a drugą objęła go za szyję.

Zaczęli powoli iść, a właściwie bardziej kuśtykać.

– Co tu się kurwa odpierdala!? – Po chwili wrzasnął do jakiegoś młodzika za szklanymi drzwiami i wyciągnął służbowy pistolet kalibru dziewięć milimetrów. – Baba mi zaraz zejdzie! Co wy mi tu cyrki wyprawiacie!? Otwierać, bo sam wejdę i za fraki wyciągnę!

Młody nie wiedział, co ma zrobić, ale widząc jęczącą kobietę i wnerwionego mężczyznę, w końcu ustąpił i otworzył drzwi wejściowe.

Tomasz odepchnął go, krzycząc na cały głos i dalej wymachując bronią:

– Jakiegoś lekarza dyżurnego mi tu daj! Co to za porządki? Bo kolegów tu przyślę! I sanepid!

Młody stał niezdecydowany, a krzyki sprowadziły starszego pana, który tylko spojrzał, i od razu powiedział:

– Synku, synku. Już trzy dobre zmiany przeżyłem, i mnie to nie rusza. Schowaj tego gnata, i powiedz, po co ta cała szopka.

 

***

 

– Szefie, mogę na stronę? – Jeden z cywili zaczepił Tomasza podczas obchodu po powrocie z Pragi.

– Co jest?

Mężczyzna bez słowa wyciągnął paczkę papierosów i go poczęstował.

Zaczęli palić w ciszy.

– No wyduś to wreszcie z siebie. – Nadkomisarz stracił cierpliwość, gdy przydeptywał po kilku minutach peta.

– Ze mną jest trzech chłopaków, którzy chcą się poświęcić. – Młody zaczął niepewnie, mając wzrok wbity w ziemię.

– Jaśniej.

– Chcemy leczyć panienki.

– Że co?!

– No robić im dobrze.

– Jak?

– Naturalnie. Jak Bóg przykazał. Doktorek mówił, że mają być w ciąży.

– Do cholery jasnej, gwałtów nie będzie. Po moim trupie… won mi stąd.

– Ale…

– Nie powiem nic staremu, jeśli o to chodzi. Zrozumiałeś?

– Tak jest!

– To spierdalaj.

 

Iteracja piąta

– Wstawaj Romeo. – Marzena obudziła Tomasza, ostrożnie podsuwając w jego stronę kubek z aromatyczną parującą kawą.

– Co jest? – Przeciągnął się na leżance, usiadł i z wdzięcznością przyjął poczęstunek.

– Ósma.

– Jezu. To jak w tym dowcipie. Facet zamawia budzenie na szóstą, i o dziewiątej słyszy telefon. Odbiera, a tam kobitka się pyta, czy zamawiał budzenie. On, że tak, a ona „szybciej, szybciej kochaniutki, już dziewiąta”.

– Spałeś jak dzidziuś, i nic się nie działo, to cię nie tykałam. Masz gościa.

– Jakiego znowu gościa?

– Niejaki obywatel Musiał, syn Antoniego, przypedałował na składaku Wigry czy i czeka na dole.

– Że jak?!

– No dzwonili z dołu. Sama nie wierzyłam własnym uszom, jak mi mowili. Ubrał się w marynarkę, krawat i przyjechał na rowerku.

– Zawsze z niego był oryginał. Zrób miejsce w tym chlewie, kobieto. I umyj szkło, do jasnej cholery. Niech wchodzi. Zna drogę.

 

***

 

– I znowu się spotykamy. – Musiał podał dłoń Tomaszowi. – Dobrze, że sobie poradziłeś.

– Też się cieszę, że ciebie widzę. Poznajcie się. – Pokazał ręką. – Zdzisław Musiał. Marzena Włodarczyk.

– To był mój gabinet, ale trochę jakby się pozmieniało. – Emeryt rozglądał się ciekawie.

– Pamiętam. Co się stało?

– A co miało się stać? Stara mnie wkurwiła, to przyjechałem. Napijmy się. – Gość wyciągnął zza pazuchy litr „Wyborowej”.

– Dobry konkret nie jest zły… Ale pozwól. Czym chata bogata. Zaszalejemy i się jeszcze odchamimy. – Tomasz uśmiechnął się, wyjął i otworzył butelkę „Pana Tadeusza” i puszkę coli, a potem nalał po setce w trzy szklanki, i dolał słodkiego napoju. – Na zdrowie. I za zdrowie.

W trójkę stuknęli się szklankami i wypili do dna.

– Dobra. – Musiał nawet się nie skrzywił, gdy obcierał rękawem usta. – Dobra, chociaż ciepła.

– Zośki tu nie ma. To teraz mów. Po co naprawdę przyjechałeś?

– Daj mi kogoś, kto jest władny zrobić coś z tym burdelem. Muszę pogadać.

– Nie pracujesz już w fabryce.

– Pies to pies. Od początku do końca. Nawet, jak tego nie chce.

– Czyżby chciał pan znowu stać na straży porządku nowej, jeszcze bardziej demokratycznej, Rzeczypospolitej Polskiej?

– Bezapelacyjnie, do samego końca… mojego lub jej… i mów mi Zdzisiu.

– Mordo ty moja. No to wypijmy. – Tomasz rozlał i znowu się stuknęli szklankami. – Za nową drogę życia i twoją dobrą zmianę.

– Za zmianę.

– A teraz powiedz mi Zdzisiu, czy cię totalnie pierdolnęło w głowę od tego krawata, czy jak.

– Mężczyzna w krawacie…

– Wiem, wiem. Ale ty się nigdy nie awanturowałeś. – Komisarz zaczął stukać palcem w biurko. – Powiedz ty mi lepiej jak na świętej spowiedzi, co się tu odpierdala. Przyjeżdżasz i podważasz mój autorytet. Ja rozumiem, że szczyl jestem, no ale bez przesady.

– Ale…

– Nie pierdol. Zdziśki to są porządne chłopaki. Bądź grzecznym Zdzisiem i gadaj, co masz do powiedzenia.

 

***

 

– Dobre. Mocne. – Marzena zaczęła się śmiać do rozpuku.

– Co robisz?

Kobieta bez słowa pokazała mu ekran komórki, na którym widać było SMS-a „Kiedy chuja masz małego To nie przejmuj się kolego Że jak baba go zobaczy To pochlasta się z rozpaczy Bo nie liczą się rozmiary Tylko jak nim kręcisz stary”.

– Widzę, że nie jesteś w epoce RCS-ów.

Włodarczyk spojrzała zbaraniałym wzrokiem na Tomasza:

– Eeee. A od kiedy ty taki nowoczesny?

– Kochanie, dla ciebie wszystko. – Cmoknął w jej stronę, udając pocałunek. – Trzeba się dostosować. Gdybyś nie miała takiego zabytku, to byś mogła nawet wideo wysyłać.

– Każda zbyt szybko gniotła się w moich drobnych dłoniach – mruknęła. – A ta wytrzymuje długo, bo to jakiś stary pancerny model. S jeden czy coś.

– Może dlatego nie dostałaś pierdolca?

– Kto wie. Nie ma mnie na instagramach i toj-tokach, to na pewno zdrowsza jestem.

– Jak myślisz, o czym stary gada z Musiałem?

– A w dupie to mam. Zresztą tak sobie myślę, że tam na zewnątrz to smutno musi być. Jak nie ma facetów, to nie ma zabawy. Moje koleżanki…

– To ty masz koleżanki? – Zrobił wielkie oczy.

– Zamknij ryja i słuchaj. Zasada pierwsza. Primo. Baby w pracy najlepiej trzymać na krótkiej smyczy. No więc wracając do tematu, te moje koleżaneczki zawsze narzekały, że faceci tylko siedzą w pracy i się nimi nie zajmują, albo że chleją i stukają je w dupę.

– Z polskiego na nasze. – Ziewnął. – Jest albo źle, albo źle, a powód do focha zawsze się znajdzie.

– Coś w tym guście. I powiem ci Tomciu, że już mi się rzygać chce, jak słyszę od jednej czy drugiej, że nie było lekko, bo seks był.

– No to napijmy się, żeby ci się nie rzygało.

– Napijmy. Ale jeszcze ci coś powiem. Bo cię lubię. Baba zawsze chce zmieniać faceta. Zawsze, ale to zawsze. Tak było, jest i będzie. Takie jest odwieczne prawo natury. Złapać, a potem zmieniać.

– No. No. O szukaniu bankomatu to nieraz słyszałem, ale to coś nowego. – Tomasz cmoknął. – Wychodzi na to, że w ogóle trzeba spieprzać, gdzie pieprz rośnie.

– Nie ja ten świat układałam. – Marzena wzruszyła ramionami. – I teraz najważniejsze. Jak jej się uda, to mogiła. Dla niej to już miękki szon. A jak się nie uda, to wiadomo… niedobry miś, i trzeba szukać kolejnego.

– A potem wychodzi, że łobuz kocha najbardziej. Jezu. Zrozum kobietę, przyznają ci Nobla. Chociaż nie. – Klasnął w dłonie i pokazał palcem w jej stronę. – Sprawa jest prosta. Baba bez bolca dostaje pierdolca.

– Facet bez fiuta to szałaputa… a bez kutasa to kawał złamasa. – Uśmiechnęła się od ucha do ucha, bo poczuła, że ta runda należy do niej.

 

Iteracja szósta

– Może to woda? – Leśniak rozejrzał się po sali pełnej ludzi, którzy zgromadzili się, żeby omówić kolejne kroki.

– Czyli nie ma pan konkretów?

– Niezbyt. Myślałem, że to komórki, ale to chyba ślepa uliczka.

– Powietrze? Może dotknęło to wszystkich jeżdżących metrem?

– A może kosmetyki dla kobiet? – dodał jeden z obecnych policjantów.

– Pa-no-wie, pa-no-wie, ale my też ich u-ży-wa-my – wtrącił nieśmiało jeden z transwestytów.

– Doktorze? A co pan myśli? – Brytalski zapytał jednego z lekarzy ze szpitala praskiego, który siedział dziwnie zamyślony.

– „Będę ci błogosławił i dam ci potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie i jak ziarnka piasku na wybrzeżu morza; potomkowie twoi zdobędą warownie swych nieprzyjaciół”.

– Nie rozumiem. To znaczy rozumiem, że to chyba z Biblii, ale co to ma do rzeczy?

– Tydzień temu przyszedł do nas pacjent, który miał nietypową chorobę. Myśleliśmy, że to jakiś wirus, ale nie mogliśmy go zidentyfikować.

– Objawy?

– Dosyć regularnie tracił przytomność. Najgorsze, że wśród personelu zanotowaliśmy pięć niepokojących przypadków.

– Dalej nie rozumiem.

– Ludzie, którzy się z nim spotykali, przestawali kojarzyć najprostsze fakty. Tracili swoje własne zdanie i zamieniali się w bezmyślne zwierzęta. Byli jak chorągiewka na wietrze.

– Czy sugeruje pan, że pacjent jakoś na nich wpływał?

– Nie wiem, ale skłaniam się ku temu, że to jakaś rzadka mutacja.

– Co się z nim stało?

– Zniknął. I szczerze mówiąc, jeśli istnieją tacy ludzie, to mogą podburzać ogromne tłumy.

– My ich nazywamy politykami. – Całkiem poważnie rzucił Tomasz, a wszyscy się nerwowo roześmiali.

– Nie, nie, to coś więcej niż polityka czy marketing. Przyznam się, że pierwszy raz coś takiego widziałem. I te jego oczy. Demoniczne. Przerażające przeżycie.

– Dobrze. Faceta nie ma, i nie ma konkretów. Za to ja mam plan. – Brytalski zaczął mówić. – Proponuję puścić jeden wóz aż na Okęcie, i jeden pod Sejm. Będziemy więcej wiedzieć. Sprzeciwy? Nie widzę. Dobrze. No to postanowione.

– Ja pojadę na Okęcie. – Włodarczyk od razu wystąpiła z inicjatywą.

– Nie jesteś w stanie prowadzić. – Nadkomisarz nie miał wątpliwości.

– Ale chcę tam pojechać.

– Dobrze.

– Tak po prostu?

– Tak. I sama dobierz sobie kogoś.

– A ja pod Sejm. – Tomasz nie był pewien, co mówi, ale uznał, że warto się zgłosić.

– Lepiej, żeby mężczyźni nie pałętali się na dzielnicy. – Brytalski od razu go zgasił.

– Ale…

– Żadnego ale. Porządny chłop jesteś. Jeszcze mi politykiem zostaniesz i woda sodowa ci do łba uderzy.

 

Iteracja siódma

– O co my w ogóle walczymy, Zdzisiu? – Tomasz siedział w swoim pokoju koło północy, patrząc przez okno na gwiazdy i księżyc w pełni, i paląc papierosa.

– To służba, a nie walka.

– Ale inni mają nas w dupie. Każą nam wypełniać głupie rozkazy. To pieska służba, za pieskie pieniądze.

– Codziennie myśl o tym, że dzięki tobie jakiś ojciec albo matka nie popełnili błędu, i że ich dzieci będą miały rodziców.

– Ale i tak gówniaki to wszystko przejmą. Po co ich w ogóle ustawiać do pionu? Jak będą dorosłe, to nas już nie będzie. I tak będą miały cały świat dla siebie.

– Robimy to, co robimy, żeby miały gdzie mieszkać. Wbij sobie do tego pustego łba, że jesteśmy dla ludzi. A kto jest najlepszym przyjacielem człowieka, jak nie pies? Tak w ogóle zajmij się koleżaneczką, załóż rodzinę, a nie pieprzysz trzy po trzy.

– Ale…

– Żadnych ale. Widzę, jak wodzi za tobą oczami. A ty nie lepszy jesteś.

 

***

 

– Jadą, jadą, misie, misie wpierdolisie. Niebieska czapeczka, mandat i pa-łe-czka. Jadą, jadą, mi… – Marzena podśpiewywała sobie radośnie znaną piosenkę, a w pewnym momencie przerwała w pół słowa, siedząc z rozdziawioną ze zdziwienia buzią.

– O! Kur! Wa! – Jej koleżanka wdepnęła gwałtownie pedał hamulca i samochód stanął z piskiem opon w poprzek Żwirki i Wigury.

Kobiety z niedowierzaniem patrzyły na ogromne oko Saurona, które unosiło się na miejscu portu lotniczego Okęcie.

 

Epilog

Mówią, że demony budzą się tylko w nocy, ale ja się z tym nie zgadzam. Zbyt często je widuję, i to zarówno w nocy, jak i w dzień.

Chciałbym się wycofać, ale na to jest już za późno. I nie powiem. To, co się stało, jest naprawdę piękne. I przerażające zarazem, gdy patrzę na twarz istoty, którą pokochałem, i która tak dramatycznie się zmieniła przez ostatnie miesiące.

Zupełnie jej nie znam. To mnie męczy, bo przecież papier podpisywałem z kimś innym.

A młody w jej środku jest tak duży, że zaczął tworzyć bajkowe światy. Na razie rodem z horroru, bo najwięcej bierze z naszych wspomnień.

Ma swoje pomysły. Najciekawszy jest taki, że kobieta i mężczyzna nie muszą być połączeni przez całe cztery długie miesiące. Ależ im zazdroszczę. To daje tyle możliwości, żeby się jakoś… dogadać.

Młody dzieli się z nami kolejnymi obrazami i uczuciami. Stąd wiem, że jest prawie gotowy.

Ten moment jest tuż tuż. Dzieciak widzi wyjście na świat, które wielu porównuje do czarnej, nienasyconej, dziury.

Martwią mnie te jego wizje, ale też nie dziwią. Źle się dzieje w państwie duńskim. Młodzi walczą między sobą. Kobiety z mężczyznami, i na odwrót. Zamiast budować, rujnują. Myślą, że komputerowe paciorki zastąpią wszystko inne. Chcą się wybić, gdy jest to coraz trudniejsze, a przy okazji niszczą wszystko i wszystkich wokół.

Może i jest w tym szaleństwie metoda.

My, starzy, za bardzo poddaliśmy się zakazom i nakazom, które zło wprowadza bez żadnych podstaw. Za bardzo sprzedaliśmy duszę. Ulegliśmy politycznej poprawności i idiotycznym naciskom mniejszości. I za mało mówiliśmy rządowi, że chcemy od niego tylko jednej rzeczy – żeby się odpieprzył.

Dziś powiedzieć prawdę to jak wykrzyczeć ją przed czołgami najeźdźców. Nic dziwnego, że tak wielu boi się to zrobić.

Odpuściliśmy nawet dzieciakom. Tracą kreatywność, gdy siedzą z tabletami w wieku dwóch lat. Znają tylko obrazki i dobrych wujków z ekranu. Widzą plastikowe jedzenie i piszą emotikonami. Nic dziwnego, że są, jakie są.

Wiem, że jesteśmy tam, gdzie nasi praojcowie w dwudziestym pierwszym. I choć walka jest na pieniądze i słowa, to praktycznie nie różni się od tamtej na karabiny.

Wszystko miesza się w mojej głowie, z miłości, i nienawiści, ze zmęczenia, i radości. Ledwo przypominam sobie, jak to się zaczęło…

– Czy są państwo pewni?

Spojrzałem wtedy bez słowa na młodą urzędniczkę i skinąłem głową. Nie wiem dlaczego, ale ucieszyło mnie jej zazdrosne spojrzenie. Z jednej strony się nie dziwiłem, z drugiej strony w odpowiednim wieku zawsze przychodził odpowiedni impuls, i cała sytuacja nie powinna być niczym niezwykłym.

Przebiegłem w głowie przez listę rzeczy potrzebnych na cztery miesiące, delikatnie wziąłem ukochaną za rękę i spojrzałem jej głęboko w oczy.

To była ta chwila, która zdecydowała o wszystkim.

A wieczorem moja luba stała przede mną w białej seksownej satynowej koszuli. Pocałowałem ją i przytuliłem, potem delikatnie opuściłem jedno i drugie ramiączko.

Koszulka opadła, i dziewczyna stanęła przede mną całkiem naga, taka niewinna i delikatna.

 

***

 

Czułam, że myślami wraca do urzędu i naszego pierwszego razu.

W tamtym ogromnym budynku wziął mnie za rękę, a mnie coś ścisnęło w sercu. Czułam do niego miętę od pierwszej chwili, a każdy dzień pogłębiał nas w przekonaniu, że chcemy tego samego.

Mieszkanie, jedzenie, rozrywka, opiekunka, notariusz, termin w urzędzie urodzeń, opiekunka z urzędu, łóżko. Mój mężczyzna sprawił się doskonale, i byłam mu wdzięczna, że pomyślał o najdrobniejszym szczególe. Cztery miesiąca pożycia to, jakby nie było, ogromna sprawa.

Spojrzałam wtedy na Wacława, położyłam dłoń na tej, którą gładził moją, i pocałowałam go w usta. Uśmiechnęłam się.

– Czy może się pani podpisać? – Młoda siksa musiała zadać to pytanie aż dwa razy, żeby dotarło do mnie, o co pyta.

Złożyłam czytelny podpis, który przypieczętował resztę mojego życia.

A potem stanęłam przed moim mężczyzną, jak pan Bóg mnie stworzył. Wacław był większy ode mnie, taki męski i bezbronny zarazem, a jego narzędzie zbrodni tak małe i nieproporcjonalne do całego owłosionego cielska.

Chciało mi się śmiać, ale potrzebowałam tego jak diabli.

Właśnie dlatego nic nie powiedziałam.

To była dobra decyzja.

Baba bez krycia jest nie do życia. Bo bez krycia nie ma życia.

 

Koniec

Komentarze

Przeczytałam. I to wszystko, co chcę powiedzieć, albowiem, jak zauważyłam, Anonimie, komentarze czytelników zupełnie Cię nie interesują.

Dodam jeszcze, że wykonanie pozostawia to i owo do życzenia, ale skoro nie poprawiasz palcem wskazanych błędów, uznałam że łapanka też nie jest Ci do niczego potrzebna.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wydawało mi się, że komentarze o ucięciu tekstu (czy też raczej jego niedokończeniu) najlepiej będzie zaadresować stworzeniem drugiej części. Nie było w planie, żeby ta historia była w częściach (i pomysł na zakończenie powstał w styczniu). Przepraszam, jeśli poczułaś się urażona takim załatwieniem sprawy…

Co do usterek technicznych – część pierwszą postaram się poprawić, gdy to będzie możliwe (dziękuję oczywiście za łapankę). Nie wiem, czy to będzie za tydzień, czy za dwa, czy za miesiąc, czy kiedy… Jeżeli podobne rzeczy znalazły się w części drugiej, to też przepraszam – staram się z całym sił znaleźć i styl, i pomysł, i warsztat, do tego proszę mieć na względzie, że niektórzy ludzie mogą nie widzieć różnych literówek czy podobnych rzeczy… nie robią tego złośliwie.

A do tego… nie wszyscy siedzą non-stop na internetach :)

Czy tak czy inaczej, mam nadzieję, że część druga trzyma przynajmniej poziom pierwszej. Byłoby miło zobaczyć z jedno słowo w tym temacie. Nie oczekuję łapanki. Moją intencją było to, żeby przynajmniej nie trafić kulą w płot… Może mi i brakuje do sław / sław z tego portalu, ale… kto próbuje, w końcu zyskuje…

Dziękuję i pozdrawiam. Czasy są, jak to mówią, niepolityczne, i naprawdę nie ma co kruszyć kopii o różne takie rzeczy…

I tak naprawdę jeszcze jeden komentarz – wydaje się, że dużo autorów widziałaś (takich, którzy nie rokują i takich, którzy dają nadzieję). Myślę, że najcenniejsze było pisanie komentarza na ten temat – łapanki są ważne, ale nie dają takiego materiału czy impulsu do pracy jak porządne zjechanie treści albo jej pochwalenie.

Myślę, że masz wielką moc w tym zakresie i szkoda, że tym razem nie zdecydowałaś się jej użyć.

Cześć

Anonimie, potraktuj proszę moje uwagi z przymrużeniem oka. Pisarz ze mnie żaden, więc rozpatruj moje wypociny wyłącznie na poziomie Twojego potencjalnego czytelnika. Odpuściłem zupełnie wycieczki n/t warsztatu[ no prawie] , bo sam umiejętnościami nie grzeszę. 

 

Przeczytałem z uwagą zarówno to opowiadanie, jak i poprzednie i mam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony rozumiem pisanie z przymrużeniem oka, czarny humor i pewną dowolność realizmu akcji. Z drugiej – jeżeli chcesz napisać nowego Wędrowycza,  to warsztatowo musisz być bez zarzutu. Inaczej, zamiast pikantnej groteski, wychodzi rozmemłana błazenada.  

 

Trzykropek I – ślizgam się jak po szkle. Akcja jest na pewno bardzo dynamiczna i brutalna. Są mocne dialogi, jest broń, emocje, tylko problem w tym, że kompletnie nie wiem o co chodzi. Kto bierze udział w akcji, kto z kim walczy, kto na kogo krzyczy. Do tego wplatasz tu wątek nadprzyrodzony.

Gumowe kule trafiły młodą w ramię, a ta, mocno zdziwiona, obróciła się bokiem, z wrażenia puszczając na ziemię długi i szeroki nóż

Mała dziewczynka przyjęła w ramię postrzał gumową kulą( i to niejedną) z policyjnej strzelby i ze zdziwieniem się obraca i wypuszcza nóż, jakby ją ktoś trafił plastikowym śrutem ASGejowej wiatrówki? Jeśli coś tam mówiła do policjantów, to była tylko kilkanaście metrów od nich. W rzeczywistości powinna paść nieprzytomna jak worek kartofli, ewentualnie zwijać się z bólu i trzymać za siną, spuchniętą rękę, a nie obracać się i dziwić. Co ona jest – Robocop? Jeśli tak miało być, to zwracam honor, ale nie widzę w tekście uzasadnienia, dlaczego kobiety oprócz neurotycznej agresji zostają obdarzone nadludzką wytrzymałością.

 

Widać, że pomysł na wprowadzenie w akcję był niezły, tylko posypało się wykonanie. Niedużo trzeba żeby to doprowadzić do całkiem fajnego poziomu. Odrobinę więcej narracji i zdrowego rozsądku.

 

Trzykropek II – nie doczytałem do końca. Przepraszam. Komendant policji ze zboczoną żoną-nimfomanką… RLY? Naprawdę nie można było wymyśleć czegoś, choć odrobinę oryginalnego?

 

Trzykropek III – fragmentaryczne wyjaśnienie sytuacji. Poza kilkoma brawurowymi figurami stylistycznymi, jest nieźle. Informacji akurat tyle, ile trzeba żeby zaostrzyć apetyt, czarny humor na poziomie ( treblinki i AGD). Poprawić stylistykę i będzie super :D

 

Trzykropek IV – taaa… a było już tak fajnie :/

Co najmniej trzy głosy, w tym jeden znajomy, dobrze wróżyły.

Wiem, jestem hipokryta, bo obiecałem, że się nie będę czepiał warsztatu, ale sam przeczytaj jak to brzmi. 

Na plus – reszta narracji i opis pokoju. Można się czepiać szczegółów, ale nie trzeba dużo, żeby to wyczyścić i wyjdzie całkiem zgrabnie. Podoba mi się akcja pokazana z perspektywy uwięzionego. Dobry pomysł. 

 

Trzykropek V – mam deżawu. Znowu nic nie rozumiem. Ktoś coś krzyczy, ktoś jedzie, ale nikt się nie śmieje. Nie wiem dlaczego przecież:

siedzieli skupieni wokół dwóch rzędów furgonetek, ustawionych bokiem w półkolisty krąg 

Jak ja przeczytałem ten półkolisty krąg, ustawionych bokiem  to się śmiałem. Ale ja to dziwny jakiś jestem podobno :). A tak na poważnie – warto przeczytać tekst na głos, zanim dasz go komuś do przeczytania. Na sto procent wyłapiesz takie kwiatki. 

 

Wycofali się tu nad ranem, gdy atakujące towarzystwo zmęczyło się i cofnęło w stronę Marszałkowskiej.

Krawczyk został dowódcą odcinka około siódmej rano, gdy stracili jakiekolwiek połączenie z górą.

Nie miał zamiaru szukać dowcipnisia.

To byłoby najgorsze w sytuacji, gdy nikt nie wiedział, co go czeka.

Przeczytałem to trzy razy i dalej nie wiem o co chodzi. Wiem, co tam jest napisane, ale nie mogę pojąć sensu i logiki, którą się kierowałeś: 

Wycofali się, bo atakowali i się zmęczyli, przez co się cofnęli? 

Czy też :

Wycofali się, bo ktoś kto [ich] atakował się zmęczył i wycofał? 

 

Krawczyk został dowódcą odcinka, gdy stracili łączność. Co ma piernik do wiatraka? 

Nie miał zamiaru szukać dowcipnisia.

Tego dowcipnisia, który go zrobił dowódcą, który mu przerwał połączenie z górą, czy tego co puszczał tą piosenkę piętnaście wersów powyżej? 

 

Trzykropek VI – zaczyna się tragicznie. Dwa pierwsze zdania… nie, nic nie napiszę. 

Za to dalej? No, jest naprawdę przyzwoicie. Narracja o butelce na stole – budowanie napięcia i nakreślenie tła do rozmowy, potem płynne przejście do dialogu. Naprawdę dobrze się to czyta. Do tego ma to sens od początku do końca. Sprawnie popchnąłeś fabułę do przodu. 

 

 

Dalej sobie odpuszczę. Reszta się pokrywa z komentarzami, które dostałeś pod pierwszą częścią opowiadania. Generalnie poziom jest bardzo nierówny. Są momenty, w których piszesz bardzo sprawnie, jest logika i sens, a nawet całkiem niezły humor. Z drugiej strony, mam wrażenie, że niektórych fragmentów w ogóle nie przeczytałeś po napisaniu. 

 

W każdym razie życzę powodzenia i czekam na Twoje następne, mam nadzieję dopracowane, opowiadanie. 

 

Pozdrawiam 

M

 

 

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Dziękuję MordercoBezSerca. Tego mi było potrzeba – teraz muszę tylko znaleźć trochę czasu i możliwości na pisanie i się poprawić. Dziękuję.

Wziąłem sobie uwagi do serca, i z całych sił spróbowałem ulepszyć to i owo w tej i poprzedniej części. Czy się udało? Pozostawiam to wam do oceny.

Wziąłem sobie uwagi do serca, i z całych sił spróbowałem ulepszyć to i owo w tej i poprzedniej części. Czy się udało? Pozostawiam to wam do oceny.

Nowa Fantastyka