- Opowiadanie: Shin_ - Szwaczka z Virgo

Szwaczka z Virgo

To pierwsze opowiadanie, jakie tutaj publikuję. Trochę boję się je wstawiać, czytając świetne teksty innych, ale tym bardziej liczę na opinie, które pomogą mi ulepszyć swój warsztat. Więc niech leci :)

Historia należy do cyklu opowiadań z wymyślonego przeze mnie uniwersum fantasy, w ramach którego powstały na razie tylko dwa teksty, a to pierwszy z nich. Zapraszam do czytania :)

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Szwaczka z Virgo

Obudził się w zupełnie innym miejscu, niż położył się spać. Gdy tylko to zauważył, natychmiast poderwał się na równe nogi. Drobne liście brzozy różniły się znacznie od zbutwiałych desek mostu, pod którymi zatrzymał się poprzedniego wieczora. Na szczęście most, przecinający łagodnym łukiem pobliską rzeczkę, znajdował się jeszcze w zasięgu wzroku. Odetchnął z ulgą, jednak mimo to cofnął się w gęste zarośla brzozowego lasku, by ukryć się w cieniu. 

Teleportacja to zawsze teleportacja, nawet jeśli nieznaczna i nieświadoma. Rozejrzał się niespokojnie, jednak nie zauważył nikogo w pobliżu. Wszystko wskazywało na to, że także w nocy nikt nie mógł być świadkiem jego magicznego wybryku. Nie mógł sobie jednak pozwolić na zbyt wielką pewność. 

Już raz zlekceważył podobne wydarzenie. To było zaraz po tym, jak szczęśliwym trafem udało mu się niepostrzeżenie opuścić stolicę. Dołączył wtedy do konwoju bireńskich kupców, którzy zaoferowali mu miejsce w kompanii. Pewnego ranka obudził się jednak kilka metrów od obozu, jaki rozbili. Zbyt pochopnie stwierdził wtedy, że żaden z towarzyszy podróży niczego nie zauważył, zaprzeczając nawet bystrości postawionego na warcie młodziutkiego chłopaka. 

Po południu, podsłuchawszy rozmawiających na koźle kupców, do jego uszu dotarła jednak nazwa specjalnego oddziału Dantego. Reszty się domyślił. Z ich głosów poznał, że są w rozterce, nie dopuścił jednak, by ich sumienie miało wybierać między lojalnością wobec towarzysza, a Hirruckiej rady. Wymknął się z obozowiska następnej nocy, a choć wiedział, że został zauważony przez pełniącego wartę chłopaka, ten nie wszczął alarmu. Jedynie skinął głową, zsuwając na czoło swoją połataną kawaleryjkę. 

Gdyby zdemaskował się przed kompanią kupców teraz, nie mieliby już litości i bez skrupułów odprowadziliby go pod stoliczną strażnicę. Wtedy była to jeszcze sprawa honoru. Teraz stała się sprawą pieniędzy. 

Dante, będący głową Nowej Rady, nie poskąpił nagrody za każdego posługującego się magicznymi umiejętnościami człowieka, jakiego postawi się przed jego obliczem. Władca Hirrutu do wszystkich obdarzonych mocą pałał nienawiścią sprawiedliwą, równą i równie niewytłumaczalną. Na początku były to tylko prywatne porachunki, zwierzchnik bardzo szybko odkrył jednak, że do porachunków tych bardzo wygodnie jest użyć władzy.

Alan Endrich, który w dwudziestym szóstym roku Nowego Świata przedstawiał się już tylko imieniem, swoją kłopotliwą przypadłość nagłej, niespodziewanej teleportacji uważał zawsze za coś, z czego można co najwyżej pożartować. Nigdy nie pomyślał jednak, że po ćwierć wieku mieszkania w stolicy Nowego Królestwa z tego powodu będzie zmuszony w największej tajemnicy uchodzić z Biren.

Od czasu, gdy przed niespełna rokiem Alan opuścił swoje wygodne mieszkanie w stolicy Hirrutu, tułał się jedynie po pobliskich wsiach i miasteczkach, za jedyny cel obierając sobie, by nie wpakować się prosto w ręce dantyjskich wysłanników. Liczył, że po pewnym czasie zapał króla do prześladowania wszelkiego rodzaju cudaków takich jak on, ugaśnie. 

Szef rady nie był jednak w stanie pogodzić się z tym, że Mocy w krainie Nowego Świata miast ubywać, przybywało po czterokroć szybciej. Powstała więc specjalna służba, polująca na odmieńców – dodatkowe patrole, przed którymi Alan był zmuszony umykać. 

Jego ucieczka nie miała żadnego konkretnego kierunku, a na rozstaju dróg Alan wybierał zazwyczaj tę, która wyglądała, jakby mógł po niej nieco dłużej stąpać żywy. Tymczasem nagroda za głowę odmieńca wzrosła do tego stopnia, że ludzie gotowi byli falsyfikować dowody na czarodziejskie moce swoich sąsiadów lub krewnych, byleby za donos otrzymać kilka garści wybijanej na nowo monety. 

Alan jednak dowiedział się, że istnieje miejsce, w którym rzecz stała wręcz odwrotnie. Gdzieś pośród brzozowych lasów rzeki Urpy mieściła się wieś, w której mieszkańcy, zamiast wydać lokalną magiczkę, bronili jej. Oddział specjalnych służb został wypędzony, a Dante ze zgrzytem zębów, musiał powstrzymać się przed spacyfikowaniem osady.

Mógł za to obsadzić ją czuwającym dzień i noc oddziałem, i zrobił to. Dlatego Alan, choć wyprawa za Urpę wydawała mu się ostatnim płomykiem nadziei, musiał przezwyciężyć w sobie strach przed konfrontacją z licznymi łowcami. Jeśli nie wyda swoich skłonności do teleportacji, być może otrzyma w Virgo azyl. Albo choć odrobinę wytchnienia. 

Rozejrzał się niespokojnie ze swojego ukrycia w liściach brzozy. Nikt nie pojawił się na drodze. Nie zwlekając dłużej, poprawił pas zwisającej mu z ramienia torby i zebrał poły cienkiej, przeciwdeszczowej kurtki. Poranek był dżdżysty i pochmurny, jednak rześkim powietrzem zachęcał do dalszego marszu. 

Pierwsze straże na przedpolach Virgo zauważył długo przed południem. Mimo lekkiej mgły, postacie krążące wokół małego namiotu były doskonale widoczne i słyszalne.

– Musimy dostać w końcu tę staruchę! – krzyczał jeden z łowców. – Inaczej przyjdzie nam zdechnąć w tych lasach. Słyszysz, wujaszku? 

Alan, który odruchowo schował się za pniem najbliższego drzewa, dostrzegł, jak dwójka łowców przytrzymuje siłą niskiego, krępego mężczyznę. Trzeci z obozujących, ten, który krzyczał, pochylał się nad niższym o głowę pojmanym. 

– Przekaż jej, że albo sama się odda w nasze ręce, albo my już wymyślimy jakiś sposób, by ją dostać. I nieważne, że Dante zakazał zabijać niemagicznych! – Łysa głowa łowcy lśniła z daleka. 

Pojmany mężczyzna, choć przytrzymywany tak, by stać pochylonym przed łowcą, odpowiedział dumnie i równie głośno, jak on. 

– Dante stracił władzę w Virgo, więc mieszkańcy nie wydadzą Szwaczki. To są nasze ostatnie słowa. 

– Tak? Jesteś pewny? 

W dłoni łysego błysnął nóż. Alan nawet nie drgnął. Nie mógł nic poradzić. Gdyby sprawa dotyczyła jego, łowca nie wahałby się go zabić. Wedle prawa Nowego Świata niemagicznych jednak nie wolno było nawet tknąć. Łowcy nie wyglądali jednak, jakby przejmowali się tym faktem.

Niskiemu mężczyźnie siłą wykręcono rękę do przodu. Chwilę później trysnęła z niej krew. Nóż dantyjczyka był tępy. Odcięta w nadgarstku dłoń zawisła w powietrzu, powiązana z kikutem grubym pasmem mięśnia. Trzymany w silnym uścisku mężczyzna zawył krótko, a potem zawisł omdlały w rękach podtrzymujących go łowców. Łysy najemnik dokończył swego dzieła, a krew z okaleczonej ręki spływała kaskadami na ziemię, powoli tworząc pomieszaną z błotem kałużę. Alan powstrzymywał się od wymiotów. 

Łysy wrzucił odciętą pojmanemu mężczyźnie dłoń do podsuniętej przez kompana torby, wyglądającej zupełnie jak te, z którymi ludzie w Starym Świecie przechadzali się po supermarketach. Płócienny materiał szybko nasiąkał krwią, jednak łowca, nie przejmując się tym, zawiązał pakunek na szyi pojmanego i bez mrugnięcia okiem z całej siły trzepnął go w twarz. 

O dziwo, mężczyzna oprzytomniał. 

– No, lećże teraz do swojej Szwaczki! I przekaż jej naszą propozycję!

Mężczyzna, otrzymując jeszcze kilka kopniaków, przycisnął okaleczoną kończynę do piersi i wykonał kilka chwiejnych kroków, łkając. Na szyi kołysała się mu zabarwiona od krwi torba. Alan nie mógł uwierzyć, jakim cudem mieszkaniec Virgo trzymał się na nogach. On sam czuł, jak jego wnętrzności z całej siły chcą wydostać się na zewnątrz, świat rozmazuje się przed oczami… A po chwili znalazł się tuż przy słaniającym się na nogach, rannym mężczyźnie. 

Teleportacja. Po raz pierwszy teleportował się, nie będąc w trakcie snu. 

– Hej, a kto to, ten obok!? – Dobiegły do niego krzyki ze strony obozu. – Pojawił się znikąd! To na pewno magik! Chłopcy, na nogi! 

Nie było czasu na zastanowienie, ani na ubolewanie, że po jego neutralności nie zostały nawet pozory. Mężczyzna u jego boku wyrzęził coś nieskładnie.

– Nie czas teraz na to – odpowiedział Alan, słysząc, że osłupienie kompanii łysego niechybnie się skończyło. – Musimy uciekać do Virgo. Stamtąd pochodzisz, prawda? Prowadź!

Nie było jednak też czasu na wybranie kierunku. Uciekali po prostu w stronę, z której nie gonił ich pościg, choć mizerną była ucieczka z ledwie trzymającym się na nogach kompanem. Nie ubiegli nawet kilku metrów, by schować się w pobliskim lasku, bo gdy znajdowali się już przy pierwszej linii zarośli, za ich plecami pojawił się łysy łowca, mając uciekinierów niemal na wyciągnięcie ręki. 

I w tamtej chwili z zarośli wypadli ludzie, krzycząc i wymachując prowizoryczną bronią. Było ich pół tuzina, uzbrojonych jedynie w kije znalezione w brzozowym lesie. Rozpoznawali w okaleczonym mężczyźnie swojego towarzysza, reagując na jego widok okrzykami pełnymi zarówno radości, jak i szoku. I doskonale znali też łowców, którzy w ślad za łysym rzucili się im naprzeciw. Przez las przedarł się wrzask. Alan poczuł ulgę. Wyglądało na to, że pojawiła się odsiecz z Virgo. A przecież łowcy nie odważą się zaatakować tylu niemagicznych. Byli ocaleni.

Zaraz po tym, jak to pomyślał, na jego głowę spadło uderzenie ciężkiej pałki łysego łowcy i zanim zdążył chociaż krzyknąć, stracił przytomność.

Obudził się, mając przed oczami poczciwą twarz mężczyzny, pochyloną nad nim z troską w oczach. Z trudem, ale rozpoznał w nim tamtego niskiego, skrępowanego jeńca, okaleczonego przez łowców. Zaczerpnął głęboko powietrza, myślami wciąż będąc na skraju lasu, gdzie uderzono go w tył głowy. Gdy mężczyzna ujrzał, że Alan oprzytomniał, jego twarz rozchmurzyła się. 

– Ale żeś nam, synu, narobił stracha! – powiedział karcącym tonem. – W taką kabałę żeś nas wpakował! Trzeba było się tam trzymać z daleka, nie pokazywać… 

Alan spojrzał na jego rękę. Trudno było jej nie zauważyć, skoro mężczyzna machał nią na prawo i lewo, gestykulując energicznie. Na ten widok Alan poczuł, że jest bliski ponownej utraty przytomności. Dłoń aż do przegubu była bowiem sina, niemal fioletowa. W miejscu zaś, gdzie ciął ją łysy łowca, widniały wyraźne ślady grubej nici, która łączyła uciętą kończynę z normalnie wyglądającą resztą ciałą. Mężczyzna poruszał siną dłonią jak gdyby nigdy nic się nie stało. Zwabiony jego ruchami, na łóżko Alana wskoczył nagle zwinnym ruchem czarno-biały kot.

Tyle, że kot ten, zgodnie ze swoją naturą, powinien pozostać na zawsze tylko i wyłącznie czarny. Wszystkie jego białe kończyny przymocowane były do tułowia grubym ściegiem. Zwierzę miauknęło donośnie i zupełnie, jakby się nim drażniło, podrapało się białą łapką po ciemnym pyszczku. Alan nie mógł spuścić wzroku z dziwnego tworu, jaki stanowiło jego ciało.

– A ty coś taki blady! Gotów zaraz znowu zemdleć – obruszył się mężczyzna z siną dłonią. – Nie ruszaj się, synku, bo mnie jeszcze Szwaczka zgani, że się tobą źle zajmuję. Chyba właśnie tu idzie… 

Niezauważalnie niczym duch, przy posłaniu pojawiła się wysoka, kasztanowowłosa kobieta. Jej wzrok był łagodny, a na szyi kołysały się tuziny różnorakich medalionów. Przybyszka wyciągnęła w stronę Alana bladą, niebieską aż do widocznej na przedramieniu linii rękę.

Tak Alan Endrich poznał Mariellę, zwaną Szwaczką z Virgo.

 

Koniec

Komentarze

 

 

Na szczęście most, przecinający łagodnym łukiem pobliską rzeczkę, znajdował się jeszcze w zasięgu jego wzroku. Odetchnął z ulgą, jednak mimo to cofnął się w gęste zarośla brzozowego lasku, by ukryć się w jego cieniu. 

Staraj się unikać zaimków osobowych. Pierwsze “jego” usunąłbym, bo z kontekstu wynika, że to jego, głównego bohatera, wzrok. Drugie jego też wywaliłbym, bo to też wynika z kontekstu. Ponadto pozbywasz się w ten sposób powtórzenia.

Zaimki czasem są potrzebne, ale tam gdzie może ich nie być, powinieneś się ich pozbywać.

 

Wszystko wskazywało też na to, że w nocy nikt także nie mógł być świadkiem jego magicznego wybryku.

Niezgrabne to. Przerobiłbym szyk:

Wszystko wskazywało też na to, że także w nocy nikt nie mógł być świadkiem jego magicznego wybryku.

 

Dołączył się wtedy do konwoju bireńskich kupców, którzy zaoferowali mu miejsce w kompanii.

To “się” zdecydowanie do usunięcia.

 

Po południu, podsłuchawszy rozmawiających na koźle kupców, w jego uszy wpadła jednak nazwa specjalnego oddziału Dantego.

Tutaj też lekko zmieniłbym → jego uszu doszła jednak nazwa…

 

Z ich głosów poznał, że są w rozterce, nie dopuścił jednak, by ich sumienie miało wybierać między lojalnością wobec towarzysza, a Hirruckiej radzie.

 

Hirruckiej rady.

 

Gdyby wydał się przed kompanią kupców teraz, nie mieliby oni już litości i bez skrupułów odprowadziliby go pod stoliczną strażnicę.

Wydał się? Znaczy, za mąż wyszedł? Może “ujawnił”? “Oni” do usunięcia. Ostatnia uwaga to “stoliczny”. To słowo jest przodkiem “stołecznego” i nie jest już w tej formie używane. Nie jest to błąd, tylko zwracam uwagę.

 

Teraz stała się to sprawa pieniędzy. 

Może: Teraz stała się sprawą pieniędzy?

 

Władca Hirrutu pałał do wszystkich obdarzonych mocą nienawiścią sprawiedliwą, równą i równie niewytłumaczalną.

Fatalnie to brzmi. Zmienić szyk?

Władca Hirrutu do wszystkich obdarzonych mocą pałał nienawiścią sprawiedliwą, równą i równie niewytłumaczalną.

 

Na początku były to tylko prywatne porachunki, zwierzchnik bardzo szybko odkrył jednak, że do porachunków tych bardzo wygodnie jest użyć władzy.

Jaki zwierzchnik? Czyj zwierzchnik? Używasz tego słowa jako synonimu władcy? To chyba nie bangla, a nawet jeśli bangla to mnie wybiło z rytmu. Przebudowałbym też lekko to zdanie, żeby pozbyć się powtórzenia.

 

Szef rady nie był jednak w stanie pogodzić się z tym, że Mocy w krainie Nowego Świata miast ubywać,

Kolejny dziwny synonim dla króla.

 

Tymczasem nagroda za głowę odmieńca wzrosła do tego stopnia, że ludzie gotowi byli falsyfikować dowody na czarodziejskie moce swoich sąsiadów lub krewnych, byleby za donos otrzymać kilka garści wybijanej na nowo monety. 

“Aż” usunąłbym. Druga sprawa, co to znaczy “wybijanej na nowo monety”? Dlaczego wybijano ją na nowo i jakie to ma znaczenie dla tej historii?

 

Oddział specjalnych służb został wypędzony, a Dante, choć ze zgrzytem zębów, powstrzymywał się ze spacyfikowaniem osady.

Przerobiłbym mniej więcej tak:

Oddział specjalnych służb został wypędzony, a Dante ze zgrzytem zębów powstrzymywał się od spacyfikowania osady.

Choć to też jest nie do końca dobre rozwiązanie. Może przebuduj to zdanie?

 

Mógł za to obsadzić ją całodobową wartą i zrobił to.

Nie wiem, czy mozna obsadzić osadę, nawet wartą… hm, naprawdę nie wiem, ale brzmi to co najmniej dziwnie.

 

Dlatego, choć wyprawa za Urpę wydawała się Alanowi ostatnim płomykiem nadziei, musiał przezwyciężyć w sobie strach przed skonfrontowaniem się z licznymi łowcami.

Poprzednim podmiotem jest Dante, a tutaj zaczynasz w taki sposób, że podmiotem jest niby Alan, ale we wtrąceniu, więc tak naprawdę podmiotem domyślnym nadal jest Dante. Mozna to łatwo rozwiązać:

 

→ Dlatego Alan, choć wyprawa za Urpę wydawała mu się ostatnim płomykiem nadziei, musiał przezwyciężyć w sobie strach przed konfrontacją z licznymi łowcami.

 

– Musimy dostać w końcu staruchę!

Tę.

 

Alan, który automatycznie schował się za pniem najbliższego drzewa, dostrzegł, jak dwójka łowców przytrzymuje siłą niskiego, krępego mężczyznę.

Jakoś mi to słowo nie pasuje do tej historii.

 

Nóż Dantyjczyka był tępy.

Wow! Dantyjczyk, bo to mieszkaniec krainy o nazwie Dantyja? Czy masz na myśli to, że jest poplecznikiem Dantego ten łowca? Bo jeśli to drugie, to jest chyba błędne.

 

Nie było czasu na zastanowienie, ani na ubolewanie, że po jego neutralności nie zostało nawet grama wiarygodności.

Unikaj rymów.

 

bo gdy znajdowali się już tuż przy pierwszej linii zarośli,

Dziwnie to brzmi.

 

I w tamtej chwili z zarośli wypadli ludzie. Poznawali w okaleczonym mężczyźnie swojego towarzysza, reagując na jego widok okrzykami pełnymi zarówno radości, jak i szoku. I znali też łowców, którzy w ślad za łysym wypadli im naprzeciw.

Strasznie suche. Jak sprawozdanie. Podrasowałbym to pierwsze zdanie, rozwinął, dodał trochę emocji. Masz też powtórzenie “wypadli”.

I czemu “poznawali”? Chyba rozpoznali? A potem masz “i znali”, a powinno być też “rozpoznali” albo “poznali”. Tyle, że wtedy będziesz miał powtórzenie, więc przydałoby się to lekko przeredagować.

 

Dłoń ta aż do przegubu była bowiem sina, niemal fioletowa.

Do usunięcia przekreślone.

 

Wszystkie jego białe kończyny przymocowane były do tułowia widocznym gołym okiem, grubym ściegiem.

Co to za sformułowanie? Usunąłbym.

 

Nie ruszaj się, synku, bo mnie jeszcze Szwaczka zgani, że się tobą źle zajmuje.

Literówka.

 

Opinia za chwilę.

Known some call is air am

Outta ładnie wypunktował niedociągnięcia. Daj znać po poprawkach droga autorko, to wpadnę z komentarzem.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Dzięki Outta za poprawki! Naniosłam je na tekst. Następnym razem będę zwracać większą uwagę na niektóre z wyszczególnionych, bo zauważyłam, że to one mi brużdżą w większości tekstów. 

Kolejny dziwny synonim dla króla.

Druga sprawa, co to znaczy “wybijanej na nowo monety”? Dlaczego wybijano ją na nowo i jakie to ma znaczenie dla tej historii?

Te fragmenty stanowią nawiązanie do tego, jak ogólnie funkcjonuje świat przedstawiony w historii. Pierwszy raz stworzyłam własne uniwersum i mam jeszcze problem z tym, jak łagodnie zarysować jego zasady w tekstach, by nie pisać wszystkiego od razu wprost. 

Dziękuję za poświęcenie chwili czasu temu opowiadaniu c: 

Wybacz, że dopiero teraz, bo opinia miała być za chwilę, a jest po kilkunastu godzinach :P Miałem jednak trochę roboty i nie dalem rady już siąść i napisać co myślę o tekście.

 

No, ale teraz lecimy z tematem :)

 

Przedstawiasz nam zbiór kilku scenek z większego uniwersum, które sobie wymyśliłaś. Czyli postawiłas sobie na wstępie poprzeczkę nieco wyżej, niż powinnaś. Bo w krótkim tekście ciężko jest zawrzeć jakieś ogólne założenia świata tak, żeby nie wyszły infodumpy, a całośc zainteresowała czytelnika. Tobie się jednak udało, przynajmniej w moim przypadku – to, co pozornie uznałem za sztampowy świat fantasy, okazało się w pewnym momencie naszym swiatem po jakimś magicznym kataklizmie. I to jest fajne, bo chętnie dowiedziałbym się cóż to była za katastrofa, jak konkretnie zmieniła oblicze naszego świata i w jaki sposób wygląda ziemia teraz. Takie tematy zawsze mnie intrygują, ponieważ jestem ciekaw tego jak autor poradzi sobie z narzuconej swoim tekstom konwencji.

Oczywiście niczego tutaj nie wyjaśniasz, a czytelnik może się domyślac, że do świata wdarła się magia, zaś technologia poszła w odstawkę. Pomysl nie nowy, ale taki, który można poobracać na wszystkie strony i stworzyć na jego bazie coś w miarę świeżego. Fajne Ci to wyszło.

Te nawiązania do których się przyczepiłem, a które zawarłaś w tekście, te o wybijanych na nowo monetach i dziwnych synonimach dla słowa król, możesz wywalić. One do tego tekstu nie pasują, mieszają, zaciemniają obraz zamiast rzucać światło na założenia światotwórcze – a jest tak dlatego, że ich wplecenie w opowieść nie ma fabularnego uzasadnienia i jest dla przedstawionej historii nieistotna. Daj to w kolejnym tekście ze swojego świata, ale tylko wtedy, gdy fabularnie będzie to miało sens.

Tak czy owak, zyczę powodzenia w dalszym pisaniu :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Cześć!

Gratuluję debiutu. Niezły tekst jak na siedemnaście lat (imho). Przeczytałem i z jednej strony mi sie całkiem spodobało, a z drugiej mam trochę mieszane uczucia, oraz pytanie: czy to jest samodzielne opowiadanie czy może raczej początek większej całości? Pokazujesz bohatera z nietypową przypadłością oraz świat, w jakim przyszło mu żyć. Sporo dowiadujemy się o jego przeszłości i o prawie w jego kraju, ale samych wynikających z tego wydarzeń jest niewiele. Ot, nocleg, a potem jedna scena w lesie i niespodziewany ratunek. Zbudowałaś scenę, ale ledwie zaczęło się na niej coś dziać, opowiadanie się kończy. Jak dla mnie trochę zbyt dużo światotwórstwa, za mało akcji.

Nie łam się, pisz, czytaj, wyciągaj wnioski, owoce przyjdą z czasem.

Pozdrawiam!

 

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Hej,

 

widzę, że jednak trochę moich uwag się powtarza, bo nie naniosłaś poprawek do błędów, które wskazał Outta :(

 

Tekst wygląda jak fragment większej całości, z licznymi dziurami w fabule. Wypisałem sporo niejasności poniżej, potykałem się bardzo często :/ Generalnie – nie dostałem w tekście podstawowych informacji o bohaterze (jak wyglądał, kim był, co było jego celem, co lubił, w czym był dobry), ani o złym charakterze (dlaczego Dante ścigał magicznych, jak został przewodniczącym rady, dlaczego nie pozwalał uśmiercać magicznych), ani o świecie przedstawionym (czy to świat po kataklizmie, co spowodowało kataklizm, czym jest magia w tym świecie i co sprawia, że coraz więcej ludzi jest nią obdarzanych).

Wg mnie, warto byłoby się skupić na stworzeniu historii spójnej dla czytelnika w ramach tekstu, nie przekonuje mnie tłumaczenie, że to fragment większej całości i to zostanie wytłumaczone później. M. in. dlatego nikt tutaj na portalu nie lubi fragmentów :P

 

Uwagi do tekstu:

 

Teleportacja to zawsze teleportacja, nawet jeśli niewielka i nieświadoma.

“Niedaleka” może? Raczej nie “niewielka”…

 

Wszystko wskazywało też na to, że także w nocy nikt nie mógł być świadkiem jego magicznego wybryku.

Co dokładnie wskazywało, że w nocy nikogo nie było? “Też”, “także”, trochę dużo tego…

 

Nie mógł sobie jednak pozwolić na zbyt wielką pewność. 

Pewność czego?

 

Zbyt pochopnie stwierdził wtedy, że żaden z towarzyszy podróży niczego nie zauważył, zaprzeczając nawet bystrości postawionego na warcie młodziutkiego chłopaka. 

Przydałoby się więcej info, na jakiej podstawie bohater założył, że nikt go nie zauważył. Bo wydaje się to mało prawdopodobne.

 

nazwa specjalnego oddziału Dantego.

Jakieś nawiązania do Devil may cry? Albo Dante’s Inferno? ;)

 

Władca Hirrutu do wszystkich obdarzonych mocą pałał nienawiścią sprawiedliwą, równą i równie niewytłumaczalną.

Co to znaczy, że nienawiść jest sprawiedliwa, albo równa?

Druga sprawa – czy Dante to władca Hirrutu? Bo było powiedziane, że jest głową Nowej Rady, ale nie wiem, czy to to samo…

 

Alan Endrich, który w dwudziestym szóstym roku Nowego Świata przedstawiał się już tylko imieniem

Dlaczego przedstawiał się tylko imieniem, czy rok ma z tym jakiś związek? Niezrozumiałe to dla mnie.

 

Od czasu, gdy przed niespełna rokiem Alan opuścił swoje wygodne mieszkanie w stolicy Hirrutu, tułał się jedynie po pobliskich wsiach i miasteczkach, za jedyny cel obierając sobie, by nie wpakować się prosto w ręce dantyjskich wysłanników. Liczył, że po pewnym czasie zapał króla do prześladowania wszelkiego rodzaju cudaków takich jak on, ugaśnie. 

Nie lepiej było uciec do innego państwa? Na co liczył? Dlaczego został w pobliżu?

 

Szef rady nie był jednak w stanie pogodzić się z tym, że Mocy w krainie Nowego Świata miast ubywać, przybywało po czterokroć szybciej.

 

Dlaczego magii przybywało?

 

na rozstaju dróg Alan wybierał zazwyczaj ,

“Tę”.

 

Oddział specjalnych służb został wypędzony, a Dante ze zgrzytem zębów, musiał powstrzymać się przed spacyfikowaniem osady.

Mógł za to obsadzić ją czuwającym dzień i noc oddziałem, i zrobił to.

Dlaczego Dane nie zrównał wioski z ziemią? Wydaje się to nielogiczne. I jeszcze traci monety na żołd dla czuwających wokół żołnierzy, nie widzę w tym sensu :/

 

Trzeci z obozujących, ten, który krzyczał, pochylał się nad niższym o głowę pojmanym. 

 

Może “napastników”? Skoro byli łowcami, polowali na odmieńców, strzegli wioski, słowo “obozujący” wydaje mi się jakieś takie zbyt pasywne ;)

 

Gdyby sprawa dotyczyła jego, łowca nie wahałby się go zabić. Wedle prawa Nowego Świata niemagicznych jednak nie wolno było nawet tknąć. Łowcy nie wyglądali jednak, jakby przejmowali się tym faktem.

Powtórzenie.

Dodatkowo nie rozumiem tego prawa, które zakazuje zabijać magicznych, przydałoby się nieco wyjaśnienia.

 

Nie było czasu na zastanowienie, ani na ubolewanie, że po jego neutralności nie zostały nawet pozory.

Jakiej neutralności? Co on ze Szwajcarii podróżował? ;)

 

A przecież łowcy nie odważą się zaatakować tylu niemagicznych. Byli ocaleni.

Mam problem z tą logiką – czy łowcy nie powinni właśnie bać się atakować osoby posługujące się magią? No bo zawsze można oberwać jakimś czarem, a tutaj odsiecz z lasu dysponowała jedynie kijami…

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Dziękuję za opinię Outta, krar85! Chyba rzeczywiście publikowanie tylko części większego zbioru bardzo tu bruździ, co inni też zauważyli. Następnym razem spróbuję z czymś zakmniętym.

BasementKey poprawki, które wyszczególnił Outta naniosłam, pozostawiłam tylko dwa fragmenty, które poruszały bardziej sposób funkcjonowania świata i wplatanie tych informacji w opowiadanie. Nie wiem dlatego, skąd twoja uwaga na ten temat :c To, co wyszczególniłeś naniosę później, ponieważ teraz nie mam możliwości. Niemniej dziękuję za wyczerpujący komentarz! Tak jak wspomniałam wcześniej, może w zamkniętej formie pójdzie mi nieco lepiej.

Pozdrawiam!

BasementKey poprawki, które wyszczególnił Outta naniosłam, pozostawiłam tylko dwa fragmenty, które poruszały bardziej sposób funkcjonowania świata i wplatanie tych informacji w opowiadanie. Nie wiem dlatego, skąd twoja uwaga na ten temat :c

Rzeczywiście większość naniosłaś, wyłapałem podobny błąd z “tą” zamiast “tę”ale Outta dostrzegł tę usterkę w innym miejscu. No i mam dalej uwagi do fragmentów, do których on miał uwagi, ale moje uwagi są nieco inne :) Zwracam honor.

Che mi sento di morir

Ciekawie się zaczęło i czytałam z dużym zainteresowaniem. Niestety zakończyłaś w najciekawszym miejscu, przez co opko bardziej przypomina fragment czegoś większego, niż samodzielne opko.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Witamy w kręgu publikujących, Shin_ :)

 

Bardzo podobał mi się pomysł na głównego bohatera, który wcale nie goni za złotem, nie ratuje dziewicy ani nie ubija smoka ;) (chociaż w sumie nie wiem, jak dalej prowadzisz historię, hehehe). Fajnie, że “obdarowałaś” go przypadłością teleportacyjną, a jeszcze fajniej, że przysparza mu ona nie lada kłopotów, w dodatku nie potrafi jej kontrolować (zapewne JESZCZE nie potrafi :P).

Stworzyłaś również ciekawy świat, zaintrygowałaś mnie tym pomysłem ze Starym Światem i niewyjaśnioną apokalipsą/wypadkiem/magiczną katastrofą, która go spotkała.

Czasami trochę się gubiłam, bo opowiadanie jest dość krótkie, a upakowałaś w nim dość obszerną ilość wiedzy, więc musiałam całość składać do kupy, ale się udało ;P

Nie nastawiałam się na samodzielne opko, więc nie byłam zawiedziona, chociaż chętnie bym przeczytała, co było dalej.

 

Co do warsztatu – widać, że się starasz, ładnie budujesz zdania, jest co nieco do poprawy (ja akurat mam jakiegoś bzika na punkcie powtórzeń, a trochę ich u Ciebie spotkałam :P), ale jestem pewna, że nabierzesz wprawy. Bardzo, ale to bardzo polecam Ci umieszczenie kolejnego opowiadania na betaliście, dzięki odpowiednim betom mozna się sporo nauczyć, wyciągając wnioski już z jednego tekstu.

Cześć

Ogólnie dobre opko, choć trochę cierpi przez mnogość opisów na początku. Nie są złe, ale tworzą bardzo długi wstęp. Potem jest tylko trochę akcji i zakończenie w miejscu, gdzie powinno coś być dalej. Poznajemy szwaczkę i następuje koniec – czytelnik zostaje z niczym.

 

Jest parę błędów logicznych typu:

Gdzieś po­śród brzo­zo­wych lasów rzeki Urpy mie­ści­ła się wieś, w któ­rej miesz­kań­cy, za­miast wydać lo­kal­ną ma­gicz­kę, bro­ni­li jej. Od­dział spe­cjal­nych służb zo­stał wy­pę­dzo­ny, a Dante ze zgrzy­tem zębów, mu­siał po­wstrzy­mać się przed spa­cy­fi­ko­wa­niem osady.

Trochę na wyrost, że banda wieśniaków przepędziła oddział służb specjalnych. Oddział nowicjuszy. :P

Z drugiej strony, opowiadanie dość zgrabnie napisane, nie było jakichś zawiłości. Podoba mi się też motyw przyszywania kończyn i stworzony świat.

Tak Alan En­drich po­znał Ma­riel­lę, zwaną Szwacz­ką z Virgo.

Śmiesznie, bo w sumie jakiś czas temu nazwałem postać bardzo podobnie, w opowiadaniu, które aktualnie piszę. Także nie dziw się, że tutaj jest Mariella, a w moim opko będzie Merella. :D

 

Może najlepszym podsumowaniem byłoby, że ja w wieku siedemnastu lat bym czegoś takiego nie napisał. Także powodzenia w dalszym pisaniu!

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Podoba mi się pomysł na świat i czytałam tę historię z niejakim zaciekawieniem, ale finał mnie rozczarował. Ledwie bowiem poznałam tytułowa Szwaczkę, historia się skończyła i zostawiła mnie z wrażeniem, że to zaledwie fragment czegoś większego.

O niedostatkach warsztatowych napisali już wcześniej komentujący, a od siebie dodam, że wykonanie nadal pozostawia nieco do życzenia

Mam nadzieję, Shin, że Twoje przyszłe opowiadania będą interesujące i coraz lepiej napisane.

 

od zbu­twia­łych desek mostu, pod któ­ry­mi za­trzy­mał się… ―> Zatrzymał się pod deskami?

A może miało być: …od zbu­twia­łych desek mostu, pod któ­ry­m za­trzy­mał się

 

w nocy nikt nie mógł być świad­kiem jego ma­gicz­ne­go wy­bry­ku. Nie mógł sobie jed­nak po­zwo­lić na zbyt wiel­ką pew­ność. ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

Pew­ne­go ranka obu­dził się jed­nak kilka me­trów od obozu, jaki roz­bi­li. ―> Skoro był obóz, to oczywiste jest, że musieli go rozbić.

Wystarczy: Pew­ne­go ranka obu­dził się jed­nak kilka me­trów od obozu.

 

pod­słu­chaw­szy roz­ma­wia­ją­cych na koźle kup­ców… ―> Zdaje się, że na koźle siedzi woźnica, nie kupcy.

 

zsu­wa­jąc na czoło swoją po­ła­ta­ną ka­wa­le­ryj­kę. ―> Zbędny zaimek – czy nosiłby cudzą czapkę?

 

czło­wie­ka, ja­kie­go po­sta­wi się przed jego ob­li­czem. ―> …czło­wie­ka, którego po­sta­wi się przed jego ob­li­czem.

 

a Dante ze zgrzy­tem zębów, mu­siał po­wstrzy­mać się… ―> Raczej: …a Dante, zgrzytając zębami, mu­siał po­wstrzy­mać się…

 

Jeśli nie wyda swo­ich skłon­no­ści do te­le­por­ta­cji… ―> A może: Jeśli nie okaże/ zdradzi swo­ich skłon­no­ści do te­le­por­ta­cji

 

Ro­zej­rzał się nie­spo­koj­nie ze swo­je­go ukry­cia w li­ściach brzo­zy. ―> Wystarczy: Ro­zej­rzał się nie­spo­koj­nie z ukry­cia w li­ściach brzo­zy.

 

Po­ra­nek był dżdży­sty i po­chmur­ny… ―> Zbędne dopowiedzenie – skoro było dżdżysto, to wiadomo, że musiało być pochmurno.  

 

dwój­ka łow­ców przy­trzy­mu­je siłą ni­skie­go, krę­pe­go męż­czy­znę. ―> Zbędne dookreślenie – ktoś krępy jest niski z definicji.

 

dłoń za­wi­sła w po­wie­trzu, po­wią­za­na z ki­ku­tem gru­bym pa­smem mię­śnia. Trzy­ma­ny w sil­nym uści­sku męż­czy­zna zawył krót­ko, a potem za­wisł omdla­ły… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję w drugim zdaniu: …męż­czy­zna zawył krót­ko i osunął się omdla­ły

 

Ucie­ka­li po pro­stu w stro­nę, z któ­rej nie gonił ich po­ścig, choć mi­zer­ną była uciecz­ka… ―> Dość koślawe to zdanie. Czy ucieczka może być mizerna?

Proponuję: Biegli po pro­stu na oślep, choć mało skuteczna była uciecz­ka

 

nor­mal­nie wy­glą­da­ją­cą resz­tą ciałą. ―> Literówka.

 

Zwa­bio­ny jego ru­cha­mi, na łóżko Alana wsko­czył nagle zwin­nym ru­chem czar­no-bia­ły kot. ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Zwa­bio­ny jego ru­cha­mi, na łóżko Alana nagle zwinnie wsko­czył czar­no-bia­ły kot.

 

jakby się nim draż­ni­ło… ―> Chyba miało być: …jakby się z nim draż­ni­ło

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka