- Opowiadanie: Realuc - Namaluję ją Słowem

Namaluję ją Słowem

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Namaluję ją Słowem

– Nocne niebo wygląda tak, jakby skrywało w sobie największe i najwspanialsze tajemnice.

Lu wyciągnęła się na miękkim kocu, oparła głowę o kolana matki i utkwiła seledynowe oczy w migających światełkach.

– Masz rację. Dokładnie tak wygląda. Każda gwiazda, którą widzisz, każda planeta, słońce, czy księżyc, których nie widzisz, opowiadają jakąś historię.

Kobieta pogłaskała córkę po krótko przystrzyżonych, czarnych włosach. Stłumiła falę bólu, która przeszyła ją gdzieś nad żołądkiem, po czym kontynuowała:

– Ponoć gdzieś tam daleko, gdzie nie sięgamy wzrokiem, jest planeta całkiem podobna do naszej. Mają podobne domy, podobne lasy, podobne rzeki, a nawet sami wyglądają całkiem tak jak my. Według legend to właśnie z niej pochodził ukochany Alaji. Możemy tylko w ciszy wsłuchiwać się w opowieści gwiazd i wyobrażać sobie to, czego nie możemy zobaczyć ani dotknąć.

– Brzmi całkiem fajnie – stwierdziła Lu, podróżując palcem od światełka do światełka.

– Pójdziemy już spać? Robi się chłodno.

– A możemy spać dzisiaj na balkonie? Proszę, proszę, proszę! Całą noc będziemy słuchać opowieści gwiazd! – nalegała Lu.

Uwielbiała to miejsce bardziej niż jakikolwiek inny kąt ich przecież wcale niemałego domu. Dzikie kwiaty osłaniały od świata żywą ścianą, purpurowa trawa z Yhang miło łaskotała stopy, zaś szum płynącego nieopodal strumienia przyjemnie grał w uszach. Lu w tym miejscu jadała, ucinała popołudniowe drzemki, bawiła się, a przede wszystkim: malowała.

– Moja śliczna, wiesz, że jutro z tatą od świtu musimy pracować. Pierożki kui kui same się nie zrobią, a mamy mnóstwo zamówień. Swoją drogą, może nam pomożesz? Wiesz, jeszcze o tym z tobą nie rozmawialiśmy, ale… fajnie by było, gdybyś przejęła kiedyś naszą rodzinną pierogarnię. 

– Mamo, wiesz, że nie znoszę kui kui. Tak samo jak wakaków i taipi.

– Ulepisz tylko parę pierożków. A ja zrobię takie specjalne, które na pewno ci zasmakują. A potem będziesz sobie malowała, ile tylko starczy farby.

Lu zerwała się i usiadła ze skrzyżowanymi nogami.

– No dobra. Ale zanim pójdziemy spać, zaśpiewasz mi Balladę o Płomyczku.

Kobieta stłumiła kolejną falę bólu, tym razem nieco dotkliwszą. Miała nadzieję, że córka niczego z jej twarzy nie wyczytała. Że nie wyczyta tak długo, jak będzie to możliwe. Uśmiechnęła się mimo to w duchu. Cieszyła chwilą. Podziękowała w myślach Alaji, Bogini Nocy i Słowa, za wszystko to, co ją w tej chwili otaczało. Za piękną i mądrą córkę. Za talent, dzięki któremu jej obrazy trafiają już do najlepszych galerii w Tuang. Za zapach dzikich pakrocji i czerwonych dwukrotek. Za wspaniałego męża, który każdego dnia wita ją filiżanką herbaty cytrynowej i rogalikiem z masą cynamonową.

Za wszystko.

Po krótkiej modlitwie zaczęła śpiewać, a przesiadujące na balustradzie białe tukany wzbiły się ku gwiazdom niczym srebrne strzały.

 

Płomyczku, mały płomyczku,

rośnij czym prędzej, nadzieją mą będziesz.

Płomyczku, mały płomyczku,

wiem, że tam jesteś, drogę mi przędziesz.

Płomyczku, mały płomyczku,

Spal to co za mną, przed siebie chcę iść.

Płomyczku, mały płomyczku,

w popiołach twych znajdę nadziei liść…

 

 

*

 

 

Lu usiłowała ulepić choć jednego pierożka kui kui.

Nadaremnie.

Ciasto przylepiało się do palców, ciągnęło, dziurawiło, nie współpracowało ani trochę. Na farsz kapnęła seledynowa łza. Po niej kolejna. W końcu dziewczynka rzuciła nieudanym pierożkiem o ścianę i rozpłakała się. Ojciec otrzepał dłonie o fartuch, kucnął i przytulił córkę. Również uronił parę łez. Ciemnozielonych, jak jego oczy. Przebiegł wzrokiem po bałaganie we własnej pierogarni. Po rosnącej ilości karteczek na tablicy, na których widniały kolejne zamówienia. A to przecież dopiero trzeci tydzień. Trzeci tydzień bez Mi.

– Poradzimy sobie, gwiazdko. Poradzimy – powiedział do Lu bez przekonania.

Wytarła oczy białym rękawem i spojrzała na zdjęcie, które stało na pięknie rzeźbionej komodzie. Ona, tata i mama. Jeszcze niedawno wszystko było tak, jak na tym zdjęciu. Idealnie. Jeszcze niedawno, dokładnie tak, jak na zdjęciu, mama się uśmiechała. Lu nie mogła zrozumieć, dlaczego ukrywała przed nią chorobę. Sto razy bardziej wolałaby przygotować się do walki ze świadomością straty, niż dostać niespodziewany cios prosto w serce.

– Chcę iść do domu i pobyć sama – powiedziała do ojca.

– Oczywiście, gwiazdko. Przyjdę, jak tylko uporam się z… z tym wszystkim.

Zdjęła fartuch, pocałowała tatę w biały od mąki policzek i opuściła pierogarnię.

Tuang, jak każdego dnia, tętniło życiem.

Lu ledwo wcisnęła się w falę osób, która płynęła wąską uliczką. Chciała biec, ale tłum jej na to nie pozwalał. Szlochając, przeciskała się między pędzącymi w dwie strony ludźmi. Wzdłuż drogi ciągnęły się domy o ukośnych dachach porośniętych wielobarwnymi pnączami. W ogóle, całe miasto było pełne zieleni i kolorów. Już dawno władze wydały zakaz używania wszelkich pojazdów mechanicznych w centrum Tuang, wprowadzając równocześnie nakaz ozdabiania swych domostw roślinami ze specjalnej listy.

Tak więc kiedy Lu udało się w końcu wyjść na główną drogę, szła nie w towarzystwie stalowych pojazdów dymiących czarnym dymem, a wielkich ptaków zwanych pędzikami, które świetnie sprawdzały się jako miejskie wierzchowce. Jedno z tych stworzeń zatrzymało się na przejściu dla pieszych, chcąc przepuścić dziewczynę na drugą stronę ulicy. Kobieta dosiadająca ten wyjątkowy środek transportu uśmiechnęła się ciepło. Długa różowa szyja ptaszyska zafalowała, po czym dziewczyna przebiegła przez drogę.

Lu minęła jeszcze park pełen bajecznych fontann, fantazyjnie przyciętych drzewek i lewitujących, purpurowych lampionów. To tam najczęściej chadzała z mamą na spacery. Tam jadały mrożone owoce gigi na patyku. Tam rozkładały koc w cieniu starego drzewa i zwierzały się sobie z najskrytszych sekretów, niczym najlepsze przyjaciółki. Tam robiły wiele innych rzeczy, które Lu widziała teraz przed oczami. Każdy kolejny obraz okazywał się coraz ostrzejszym cierniem, dlatego zaczęła biec jeszcze szybciej. W końcu dotarła do domu. Wbiegła po spiralnych schodach na pierwsze piętro, wyszła na balkon. Złapała oddech, wytarła z twarzy pot wymieszany ze łzami.

Spojrzała na błękitne niebo i słońce, którego droga do zachodu była jeszcze daleka. A jedyne, na co czekała, to noc. Gdy kładła się, patrząc w gwiazdy, słyszała głos matki. Dokładnie tak, jakby wciąż siedziała tuż obok i opowiadała kolejną historię. A może to gwiazdy chciały jej w ten sposób ulżyć? Lu rozmyślała nad tym, w jakiej istocie jest teraz dusza mamy. Czy jest szczęśliwa? Czy pamięta o niej? Czy jeszcze się kiedyś spotkają?

Stanęła przed sztalugą. Płótno było czyste, od wielu dni. Chwyciła pędzel. Zanurzyła włosie. Uniosła rękę.

Nic z tego.

Nie potrafiła malować będąc nieszczęśliwa.

 

 

*

 

 

– Przerwa – oznajmiła nauczycielka i cała młodzież ochoczo opuściła szkolny budynek.

Lu, wraz ze znajomymi, udała się za stare, nieużywane od lat garaże. Chodzili tam na każdej dłuższej przerwie.

– Kto dzisiaj częstuje? – zapytał Vanko.

– Chyba kolej na Lu. Zmontowałaś trochę zioła? – Ama splotła ręce patrząc na kumpelę z klasy.

– Eee, słuchajcie, kompletnie zapomniałam. Sorki. Przyniosę na jutro!

– A dzisiaj co mamy jarać, he? Ciągle bujasz we mgle. Weź się już ogarnij. Mamuśka ci umarła dobre trzy lata temu, a ty wciąż przeżywasz to jak…

– Zamknij mordę! – wykrzyczała Lu i rzuciła się na Vanko, ale Tyra zdążyła ich rozdzielić, nim doszło do rękoczynów.

– Vanko, ona ma rację, zamknij mordę. A ty się nie przejmuj. – Ama położyła dłoń na ramieniu Lu. – Tak się składa, że mam dziś przy sobie coś ekstra. Zapomnisz o wszystkim, co złe, obiecuję.

Nikt nie protestował. Ama wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni kurtki woreczek, w którym widniał czarny proszek. Równo rozdzieliła, wysypując po trochu na otwarte dłonie.

– Sama natura, zero chemii. Wciągamy lub zjadamy, jak kto woli – powiedziała, po czym jako pierwsza przyłożyła dłoń pod nos i wciągnęła proszek.

Reszta zrobiła to samo. Lu zwlekała najdłużej, choć nie miała przecież zamiaru odstawać od grupy. No i ta obietnica koleżanki. Wszystko, co mogło polepszyć jej humor, było bezcenne. Tak więc i ona, jako ostatnia, wciągnęła proszek do ostatniego ziarenka. Szybko zaczęło wirować jej w głowie. Chwilę później cała grupa zaczęła się śmiać. Śmiała się i Lu, aż do seledynowych łez. Po fali radości przyszły dziwaczne wizje. Ziemia falowała, garaże zaczęły unosić się w powietrzu, niebo zdawało się być jakieś kanciaste. Wyszli przed szkołę, a reszta uczniów patrzyła na nich jak na dziwaków. Który nastolatek wraca na lekcje na czworakach?

– Zaśpiewajcie coś! – krzyknął Vanko, tarzając się po ziemi.

– Mówisz, masz! – odkrzyknęła Lu i zaczęła śpiewać jedyną piosenkę, która tak dobrze utkwiła jej w pamięci:

 

 

Płomyczku, mały płomyczku,

rośnij czym prędzej, nadzieją mą będziesz.

 

Rozbrzmiały krzyki. Ze szkolnych okien zaczęły wydobywać się gęste kłęby dymu.

 

Płomyczku, mały płomyczku,

wiem, że tam jesteś, drogę mi przędziesz.

 

Ogień trawił już cały budynek, jakby ten był stworzony z suchej trawy, która zajęła się od jednej iskry.

 

Płomyczku, mały płomyczku,

Spal to co za mną, przed siebie chcę iść.

 

Ognisty pierścień okrążył Lu, odgradzając ją od innych.

 

Płomyczku, mały płomyczku,

w popiołach twych znajdę nadziei liść…

 

Zacisnęła dłoń na medalionie w kształcie liścia, który dostała od mamy dzień przed jej śmiercią.

Gdy skończyła śpiewać, płomienie wcale nie ugasły. Zamiast tego zaczęły parzyć jej skórę, a ona sama znalazła się w pułapce bez wyjścia.

Wśród przeraźliwych krzyków i trzasku ognia dosłyszała dźwięk nadciągających służb. A potem zemdlała.

 

 

*

 

– Gwiazdko, przyszedł ktoś do ciebie – oznajmił ojciec, delikatnie potrząsając drzemiącą córką. Gdy Lu się przebudziła, dodał: – Prosił o rozmowę w cztery oczy. Jakby coś, będę za drzwiami, dobrze?

Z trudem skinęła głową. Szyję ciasno oplatały bandaże. Tak jak i większość ciała. Z bólem przewróciła się na bok, szpitalne łóżko zgrzytnęło. Gdy tylko tata opuścił pomieszczenie, w którym była jedyną pacjentką, do środka wszedł mężczyzna w czerwonym płaszczu przeciwdeszczowym. Z długiej, krzaczastej brody kapały krople. Na haczykowatym nosie opierały się dziwaczne okulary o kwadratowych szkiełkach, zza których spozierały żółte oczy. Nieznajomy przysunął do łóżka taboret, usiadł tuż przy dziewczynie.

– Dzień dobry – rzekł z wykrywalną nutą ekscytacji w głosie.

– Czego pan chce? Przesłuchiwano mnie już sto razy! Przyznałam się do prochów, ale nie wiem, skąd wziął się ten poża…

– Spokojnie, wystarczy. Nie przyszedłem z polecenia służb. Jestem kimś, kto wytłumaczy ci, co się stało. Jestem Wiedzącym.

Lu rozdziawiła spierzchnięte usta.

– Serio!? Mama mówiła, że w naszej krainie wymarli już niemal wszyscy. Że pradawne moce, którymi bogowie obdarowywali ludzi, są już reliktem dawnych dziejów.

Mężczyzna uśmiechnął się i przeczesał palcami brodę.

– Miała rację. Zostało nas niewielu. Choć ostatnio, i nawet my nie wiemy dlaczego tak się dzieje, sytuacja się zmienia. Ku dawnemu, oczywiście. Wiesz zatem dziecko, kim jest Wiedzący, prawda?

– Jasne. Posiadacie dar od Akku, Boga Mądrości. Dzięki temu zawsze widzicie rzeczy takimi, jakie są naprawdę, oraz potraficie zaglądać w przeszłość oraz przyszłość.

Wiatr gwizdał, a krople zaczęły zawzięcie dudnić o szybę. Lu cały czas patrzyła w stronę okna, mając przed oczami dym i płomienie.

– Początek się zgadza. Z tym zaglądaniem to już jednak trochę mit. Fakty są jednak takie, że od razu po zdarzeniu pod twoją szkołą, poczułem silne wyładowanie boskiej mocy. I wiesz co? Poprosiłem dyrekcję o nagranie z kamer. Dostałem, nawet z dźwiękiem. Po obejrzeniu nie miałem już wątpliwości. Bogowie wracają powoli między nas, a ty jesteś jedną z pierwszych w nowej erze, która otrzymała od nich dar.

Lu zaśmiała się mimowolnie i wsparła na łokciu.

– Twierdzi pan, że wszystko, co się stało, to moja sprawka?

– Posłuchaj mnie teraz uważnie, a o wszystkim ci powiem. – Wiedzący nachylił się nad dziewczyną.

– Zamieniam się w słuch.

– Otrzymałaś dar od Bogini Alaji. Dar tworzenia za pomocą Słowa.

– Alaji!? Tej Alaji? – wtrąciła się Lu.

– A znasz więcej?

– Nie, znam tylko jedną. Tę, która utknęła wśród gwiazd. To o niej najczęściej opowiadała mi mama…

– Mówimy więc o tej samej Bogini. Wracając do daru. Proszek, który zażyłaś, otworzył twój umysł na tyle, aby moc mogła się uaktywnić. Śpiewałaś o ogniu, sprowadziłaś więc ogień. Tylko, że nie potrafiąc jeszcze kontrolować swoich zdolności, nie mówiąc już o odurzeniu, nie byłaś w stanie nad tym panować. Ot, całe wytłumaczenie tego, co się wydarzyło. Logiczne, prawda?

– Przyjmując, że ktoś wierzy w istnienie Bogów oraz ich dary, to nawet tak.

Mężczyzna sięgnął pod płaszcz i wyciągnął termos. Otworzył wieczko. Ze środka unosił się przyjemnie ciepły dymek.

– Herbatka. Wybacz, ale okropnie zaschło mi w gardle. A ty? – zapytał, po czym się napił.

– Co ja?

– A ty wierzysz?

– Moja mama wierzyła…

– Często ją wspominasz. I dlaczego mówisz, że wierzyła? Czy coś się w tej kwestii zmieniło?

Lu unikała tego tematu jak… ognia.

– Nie żyje od trzech lat. Od tego czasu straciłam wiarę w wiele rzeczy.

– Rozumiem… – Wiedzący schował termos i powtórnie przeczesał brodę.

– Niczego pan nie rozumie. Ale nieważne. Co z tym całym darem? Dlaczego ja? I co mam teraz robić?

– Nie mam pojęcia, dlaczego akurat ty.

– Przecież jest pan ponoć Wiedzącym. To jest tak, czy nie?

– Nie mam możliwości wejść w umysły Bogów, dziecko. Na pozostałe pytania jestem jednak w stanie ci odpowiedzieć.

Deszcz, który jest niezwykle rzadkim zjawiskiem w Tuang, ustał w końcu. Szpitalny pokój wypełniła cisza.

– Proszę mi zatem powiedzieć, co teraz ze mną będzie.

– Wrócisz do normalnego życia, dziecko. Dzięki mnie nikt nie ukarze ani ciebie, ani twego ojca. Będziesz szkolić się we władaniu Słowem. W tym pomogę ci osobiście, gdyż wiedzę teoretyczną posiadam. A wiedz, że moc ta daje ci możliwość przyzwania do istnienia wszystkiego. Dosłownie. Jeśli dobrze pójdzie, za rok będziesz w stanie w pełni świadomie stworzyć lampion. Za pięć lat będzie to być może małe drzewko, ale już za dziesięć…

– Nie mam tyle czasu. Będzie mnie pan szkolić każdego dnia, mój tata dobrze zapłaci. Ma własną firmę, która wciąż nieźle prosperuje.

– Powoli, powoli. Po pierwsze, pomogę ci z powołania, nie za pieniądze. Po drugie, nie masz czasu na co?

Lu, jęcząc, usiadła. Utkwiła seledynowe oczy w żółtych oczach Wiedzącego. Poczuła napływającą nadzieję, która rozgrzewała ciało lepiej niż poranne napary taty. Odruchowo chciała objąć medalion, ale skutecznie odgradzały go bandaże.

– Powiedział pan, że można stworzyć dosłownie wszystko, tak?

– No, tak. Ale to nie takie pro…

– Chcę zatem stworzyć moją mamę. Taką, jaką ją pamiętam, gdy była jeszcze zdrowa. Wszystko to wszystko. Tak czy nie?

Wiedzący westchnął.

– Słuchaj, dziecko. Skoro mama opowiadała ci o Alaji, pewnie słyszałaś historię o jej kochanku z bliźniaczej planety.

– Coś tam kojarzę, ale to akurat opowiadała, gdy byłam jeszcze małą smarkulą.

– Pozwól więc, że ci przypomnę tę opowieść.

Wiedzący wstał i spojrzał przez okno. Na szpitalnym dziedzińcu było cicho i spokojnie.

– Gdzieś tam we wszechświecie, bardzo daleko, jest planeta, która przypomina kopię naszej. Z małymi wyjątkami. To niezwykły przypadek, gdy dwa ciała niebieskie znajdują się w tak bliźniaczym układzie słonecznym. Być może jedyny taki.

– O tym wiem – wtrąciła się Lu.

– Słuchaj dalej. Bogini Nocy i Słowa, przemierzając wszechświat, trafiła kiedyś na tę planetę. Poznała tam mężczyznę, w którym zakochała się bezgranicznie. Mężczyzna ten wybrał jednak wiarę w swojego Boga nawet ponad kosmiczną miłość. Wkrótce potem został okrutnie zabity, a Alaja, pełna rozpaczy, wskrzesiła go za pomocą mocy Słowa. Miała nadzieję, że po tym czynie, luby zmieni zdanie. Ten jednak tego nie zrobił. Przywrócenie duszy, która trafiła już do innego istnienia, niesie konsekwencje nawet w świecie Bogów. To jak grzebanie w czymś, co powinno na wieczność zostać nienaruszalne. Alaja utraciła moc tworzenia Słowem i zamieszkała raz na zawsze wśród gwiazd, rozświetlając dla nas kolejne noce.

Wiedzący odczekał chwilę, dając dziewczynie czas na przemyślenia.

– To już koniec opowieści, dziecko. Teraz rozumiesz? Wskrzeszenie umarłego przyniosło przykre konsekwencje nawet Bogini. Kto wie, co przytrafiłoby się tob…

– Dziękuję, że mi o tym pan opowiedział. Ale zdania nie zmienię. Jeśli wszystko, co usłyszałam, jest prawdą, otrzymałam dar w jakimś celu. I wierzę, że to właśnie mama jest tym celem.

– Ale…

– Będzie pan moim nauczycielem, tak?

– Z ogromną przyjemnością.

– Proszę zaprosić do środka tatę. Chciałabym, żeby o wszystkim jak najszybciej się dowiedział.

Drzwi otworzyły się zaraz po ostatnich słowach Lu.

– Wybacz, gwiazdko, ale wszystko słychać przez ten szajs. Przynajmniej nikt nie musi nic powtarzać. – Uśmiechnął się, a na jego twarzy oszołomienie mieszało się z dumą. 

 

 

*

 

 

Stała przed fontanną o kształcie pędzika. Patrzyła na tryskającą z rozdziawionego dziobu wodę i unoszące się tuż nad kamiennym, ptasim łbem lampiony. W parku było gwarno, choć nic w tym dziwnego. Słoneczna pogoda i dzień wolny od pracy przyciągnęły całą masę mieszkańców Tuang. Nie było to przypadkowe miejsce wybrane przez Wiedzącego. Im więcej rozpraszaczy, tym lepiej. Tak przynajmniej twierdził.

– Spróbuj raz jeszcze. Tym razem skup się bardziej na tym, co znasz. Nie wyobrażaj sobie cudów na kiju, zwyczajnie stwórz w głowie obraz, który jest ci dobrze znany. Na spokojnie. Ze szczegółami. Kiedy go utworzysz, nazwij go głośno.

Lu spróbowała. Po raz setny tego dnia. Do tej pory najlepsze, co udało jej się stworzyć, to bambusowy patyczek do pierożków kui kui. Tym razem jednak wyobraziła sobie ulubioną złotą misę mamy, w której ta zawsze wyrabiała ciasto. Obraz w głowie dziergała bardzo powoli, przebiegając wzrokiem wyobraźni po każdym, ozdobnym akcencie naczynia. Na końcu, mimowolnie, zobaczyła smukłe dłonie, które oplatają jej palce. Wkładają do miski, uczą prawidłowego wyrabiania ciasta. Poczuła się, jakby cofnęła się w czasie. Serce mocniej zaczęło bić, ciepło przepłynęło od koniuszków palców u stóp po sam czubek głowy.

– Złota misa mamy! – wykrzyczała.

Spacerowicze, którzy dostrzegli to, co się wydarzyło, westchnęli głośno ze zdumienia.

– Udało ci się! Udało!

Podekscytowany Wiedzący popędził w stronę fontanny, na brzegu której pojawiła się piękna misa. Uniósł naczynie, zgrabnie podrzucił, zaśmiał się. Podszedł do uczennicy i rzekł uradowany:

– To niesamowite. Dopiero czwarty tydzień ćwiczeń, a tu coś takiego…

Lu zabrała od nauczyciela stworzony Słowem przedmiot. Przyjrzała się uważnie. Wyglądał identycznie jak ten, który był równocześnie w pierogarni. Uśmiechnęła się i zasmuciła zarazem.

– Wie pan co, chyba…

– Żaden pan, dziecko. Już ci mówiłem. Jestem Xan.

– Xan, chyba pojęłam istotę Słowa, o której tyle mówiłeś. Tworzony przedmiot musi mieć duszę. Trzeba być z nim związanym sercem. Tak mi się przynajmniej wydaje…

Wiedzący zaklaskał.

– Zgadza się, dziecko. Doszłaś do tego szybciej, niż mogliby przypuszczać wszyscy Wiedzący razem wzięci. Teraz rozpocznie się twoja prawdziwa przygoda ze Słowem. Obyś wybrała właściwą drogę, gdyż możliwości masz wiele.

Błękitne ptaki przysiadły na lewitujących lampionach i zaczęły świergotać radośnie.

– Xan, czy możemy zakończyć na dzisiaj trening? Chciałam jeszcze coś zrobić.

– Oczywiście. Odniosłaś niebywały sukces, należy się odpoczynek. Pójdziesz do taty? Do pierogarni?

– Nie. Powiedział, że sobie dziś poradzi. Pójdę… malować. – Lu zarzuciła na ramię plecak, nie mogąc się doczekać, aż w końcu weźmie w dłoń pędzel. Czuła, że to ten czas. Że może do tego wrócić.

– Cudownie! Twój tata opowiadał mi o twoim niezwykłym talencie. Wielka byłaby szkoda, aby się zmarnował. Idź zatem. Wkrótce umówimy się na kolejną lekcję.

– Do zobaczenia, Xan! – rzuciła na odchodne i pobiegła przez park.

– Do zobaczenia, dziecko! – Pomachał jej Wiedzący, choć zniknęła już w tłumie spacerowiczów.

W domu znalazła się w mgnieniu oka. Rzuciła plecak na pierwszy stopień i wbiegła po schodach na piętro. Wparowała na balkon. Stanęła przed sztalugą, chwyciła pędzel. Zanurzyła włosie w farbie. Zamknęła oczy. Namalowała obraz w głowie. Powoli. Starannie. Wystarczyło przenieść go na puste płótno. A potem nazwać. Wypowiedzieć Słowo.

Taką drogę wybrała.

– Namaluję ją Słowem – stwierdziła, patrząc w niebo.

 

 

*

 

 

Na szesnaste urodziny dostała dwa wymarzone prezenty. I sama sobie je sprawiła.

Po pierwsze, po trzech miesiącach ukończyła szkolenie z władania Słowem. Xan pożegnał ją i ruszył szukać kolejnych istot, które miały zostać obdarowane darem Bogów. Wiedziała już wszystko, co wiedzieć powinna. To, co z tym zrobi, miało już zależeć wyłącznie od niej.

Po drugie, ukończyła obraz. Pierwszy od kilku lat. I była z niego dumna jak z żadnego z poprzednich.

– Gwiazdko, zaraz przyniosę tort z perłowymi truflami. Twój ulubiony.

Tata poszedł do kuchni, a reszta rodziny, którą zaprosił na zorganizowane dla córki przyjęcie, pochłonięta była rozmową na temat ostatnich, politycznych wydarzeń w Tuang. Lu postanowiła wykorzystać tę chwilę. Nie mogła czekać już dłużej. Ukradkiem wymknęła się z salonu i wyszła na balkon. Spojrzała na ukończony poprzedniego wieczora obraz.

Ten przedstawiał radosną, pełną życia kobietę w umączonym fartuchu, która wyrabia ciasto w pięknej, porcelanowej misie. Lu przeniosła na płótno każdy szczegół, który pozostał jej w pamięci. Zmarszczkę pod prawym okiem. Dołeczki w policzkach, które pojawiały się zawsze podczas uśmiechu. Upiętego na szybko czerwonym rzemykiem koka, z którego tu i ówdzie sterczą zygzakowate włosy. Naszyjnik w kształcie liścia. Ten sam, który zdobił teraz dekolt Lu. Nie mogła stworzyć obrazu bardziej dokładnego, niż ten. Nie mogła stworzyć obrazu, który byłby bliższy jej sercu, niż ten.

Teraz albo nigdy.

Przymknęła oczy. Zaczęła wypowiadać Słowo:

– Ma…

Przerwał jej śpiew. Śpiew, który wypełnił jej myśli, duszę, serce. Śpiew, który tak dobrze pamiętała. Słuchała jak zaczarowana kolejnych fragmentów Ballady o Płomyczku, słysząc przy tym niezwykle spokojny, pełen radości głos mamy. Naszyjnik w kształcie liścia zawibrował.

 

Płomyczku, mały płomyczku,

Spal to co za mną, przed siebie chcę iść…

 

– Gwiazdko, co robisz? Czekamy na ciebie.

Lu uniosła powieki. Na progu balkonu stał tata. Trzymał w ręku wielki tort oblany różowym lukrem. Zanim odpowiedziała, podeszła do obrazu i przytknęła palec do idealnie odwzorowanej twarzy mamy. Po policzku dziewczyny spłynęła seledynowa łza.

– Już idę, tato. Już idę.

 

 

*

 

– Nocne niebo wygląda tak, jakby skrywało w sobie największe i najwspanialsze tajemnice.

Lu wyciągnęła się na miękkim kocu, oparła głowę o kolana ojca i utkwiła seledynowe oczy w migających światełkach.

– Coś w tym jest – przytaknął.

– Spędziłam tak z mamą wiele wieczorów… – Dumała Lu.

– Wiem. Uwielbiałem wtedy ukradkiem was podglądać. To były wasze chwile. Tylko wasze.

Dziewczyna uśmiechnęła się do wspomnień.

– Wiesz, myślę, że mama jest teraz szczęśliwa. My też spróbujmy być.

– Mamy siebie. Niczego więcej mi nie trzeba, gwiazdko.

Pogłaskał ją po zmierzwionych włosach.

– Ej, jestem już prawie dorosła! Takie czułości z tatkiem to obciach! – zaśmiała się i zaczęła gilgotać ojca.

– Myślisz, że Alaja, od której otrzymałaś dar, jest tam teraz gdzieś i patrzy na nas? – zapytał nagle spoglądając na gwiazdy.

– Nie wiem. Wiem jednak, że nie zmarnuję tego daru. Że nie popełnię jej błędu. Bo chyba tego by chciała. Zarówno Alaja, jak i mama. Spal to co za mną, przed siebie chcę iść… – Zakończyła cytatem.

– Pomożesz mi jutro przy zamówieniach? – Zmienił temat ojciec.

– Jasne. Ale będziemy spać dzisiaj na balkonie.

– Umowa stoi.

Na kolorowych pnączach obrastających barierkę przysiadł biały tukan. Łypnął żółtym ślepiem na Lu, a ta była niemal pewna, że do niej mrugnął. Chwilę później wzbił się ku gwiazdom niczym srebrna strzała.

Koniec

Komentarze

Czesc. Z niewielu uwag: powiedziała, po czym jako pierwsza przyłożyła dłoń pod nos i pozbyła się proszku. – nie wiem, czy to "pozbyla" jest dobrym slowem w tym przypadku. Sugeruje mysl, ze nie skorzystala z okazji, ze go wyrzucila. I tyle z uwag :) Opowiadanie bardzo mi sie podobalo. Jedno z bardziej oryginalnych, jakie ostatnio tu czytalem. Tkliwe na tyle, ile trzeba, wzruszajace, dajace do myslenia. Bardzo czekalem, co sie wydarzy, gdy Lu w koncu sprobuje zrobic, to, co chciala najbardziej i w pierwszej chwili poczulem szpilke rozczarowania, gdy zrezygnowala… Ale pozniej zrozumialem, ze to dobre wyjscie. Gratuluje. Napisane bardzo sprawnie, poprawnie i wciagajaco. Gdybym mogl formalnie – kliknalbym. PS. Wybacz brak formatowania. Szpital + telefon = brak technicznych mozliwosci.

Hej,

 

ładna historia :) Chyba na krzyk pudle była zapowiadana jako pozytywna, dla mnie raczej smutna, czy wręcz melancholijna, co nie jest zarzutem, bo w mojej opinii tekst jest bardzo spójny i emocje nie są przesadzone.

Podoba mi się kompozycja – klamra fabularna, rozwój bohaterki i perypetie po drodze. Mądre przesłanie uzupełnia ten tekst.

Magia, jej reguły czy specyfika talentu bohaterki, ledwie zarysowane, czuję lekki niedosyt. Być może także rola Wiedzącego mogłaby być większa, wg mnie nie powinien np. zgodzić się na naukę bohaterki, która chciałaby wykorzystać tę wiedzę, żeby uprawiać nekromancję ;) Nie jest to jakiś wielki zgrzyt raczej potencjał, żeby tekst był jeszcze lepszy.

Ogólnie podoba mi się i idę zgłaszać do biblio :)

 

Jeszcze kilka uwag:

 

Lu wyłożyła się na miękkim kocu, oparła głowę o kolana matki i utkwiła seledynowe oczy w migających światełkach.

“Położyła”, “rozciągnęła”? Słowo wyłożyć zgrzyta mi tutaj. Na końcu tekstu masz to samo zdanie, więc, jbc, do zamiany także tam.

 

zaś szum nieopodal płynącego strumienia przyjemnie grał w uszach.

“Płynącego nieopodal”

 

Pierożki Kui Kui same się nie zrobią

Hmm… na pewno wielką literą te pierożki? Dalej nazwy dań też wielką, dlaczego nie małą?

 

przysiadujące na balustradzie białe tukany, wzbiły się ku gwiazdom niczym srebrna strzała.

Uzgodniłbym liczbę – skoro tukany, zatem “srebrne strzały”. Chyba, że jeden tylko się wzbił ku gwiazdom.

 

wielkich ptaków zwanych pędzikami, które świetnie sprawdzały się jako miejski wierzchowiec.

“Miejskie wierzchowce”, jak wyżej.

 

Jedno z tych stworzeń zatrzymało się na przejściu, chcąc przepuścić dziewczynę na drugą stronę ulicy.

“Przejściu dla pieszych”. Czy chodzi o jakieś inne przejście?

 

które widziała teraz Lu przed oczami.

“Które Lu widziała teraz przed oczami”.

 

Szybko zaczęło wirować w głowie.

“Wirować jej”.

 

 

Na pozostałe pytania jestem jednak wstanie ci odpowiedzieć.

“W stanie” ;)

 

Nie było to przypadkowego miejsce wybrane przez Wiedzącego.

“Przypadkowe”

 

 

Po pierwsze, po trzech miesiącach ukończyła szkolenie z władania Słowem. Xan pożegnał ją i ruszył szukać kolejnych istot, które miały zostać obdarowane darem Bogów.

Przecinek zamiast kropki.

 

 

Pozdrawiam!

 

Che mi sento di morir

silvan, bardzo Ci dziękuję za komentarz. Bardzo się cieszę z takiej ilości pozytywnych słów :) Dzięki za teoretycznego klika i życzę wszystkiego dobrego! (nie wiem co oznacza szpital, ale oby szybko zamienił się na dom). 

Pozdrawiam!

Bas, cholibcia, dzięki za Twe bystre oko! Poprawiłem babole :) Super, że Ci się podobało. Co do pozytywności. Owszem, tekst może nie jest w całości lekki, ale chodziło mi raczej o jego zakończenie, które należy raczej do tych pozytywnych mimo wszystko. A zazwyczaj w swoich tekstach używam mieszankę goryczy i słodkości :)

Pozdrówka!

A zazwyczaj w swoich tekstach używam mieszankę goryczy i słodkości :)

Dodam jeszcze, że jakoś tak w głowę mi się wbiły raczej Twoje teksty na poły sensacyjne jak “Glisty ludzkie” czy “Nie dotrzymasz słowa…” A tutaj historia zupełnie inna, z uczuciami, magicznym światem alternatywnego Dalekiego Wschodu. Fajnie! :)

Che mi sento di morir

Wszechstronność ważna rzecz wink

Opowiadanie zbudowane na kształt przypowieści albo ludowych historii. Ciekawe i niespodziewane pozytywne zakończenie. Na plus sama fabuła, lecz postać Wiedzącego i samej dziewczynki troszkę mdła, chyba przez ich dialog. Sama bohaterka i jej obudzone zdolności przypomniała mi Carrie, Kinga. 

Na zdecydowany plus kolorowy świat, choć jego też chciałoby się więcej. Poczułam się, jakbym przeglądała album z rycinami niesamowitego fantastycznego świata zamieszkiwanego przez barwne zwierzęta i rośliny, pełnego nieznanych mi zapachów i smaków, co w kontraście z pejzażem za moim oknem, szaro-burym od sklepienia po ziemię, dało bardzo przyjemne doświadczenie, aż chciało się czytać. :-)

Moim zdaniem jest trochę językowych potknięć, bardziej słownych niż interpunkcyjnych.

 

Zatrzymania:

Lu rozciągnęła się na miękkim kocu

Raczej "wyciągnęła się", może? No i pozostaje kwestia balkonu, na ile można się na nim położyć koc. Może lepszy byłby taras, lub ogródek?

przysiadujące na balustradzie białe tukany

Przesiadujące?

rzuciła nieudanym pierożkiem w ścianę

Na wyczucie napisałabym "o ścianę"?

Zmontowałaś trochę zioła?

Nie rozumiem – skąd montowanie? czy znaczeniu zorganizowała?

Wiatr gwizdał(+,) a krople zaczęły dudnić o szybę z wielkim zawzięciem

Twierdzi pan, że to wszystko, co się stało, to moja sprawka?

Czasami wydaje mi się, że za dużo jest "to".

Wracając do twego daru. Proszek, który zażyłaś, otworzył twój umysł na tyle, aby moc mogła się uaktywnić.

Jedno "twoje" bym usunęła.

nie byłaś wstanie nad tym panować

Kiks, rozdzielnie.

To całe wytłumaczenie tego, co się wydarzyło. Logiczne, prawda?

– Przyjmując, że ktoś wierzy w istnienie Bogów oraz ich dary, to nawet tak.

Tu podobnie "totowanie". ;-)

Często o niej wspominasz

Na wyczucie napisałabym – "ją wspominasz"?

za rok będziesz wstanie w pełni świadomie stworzyć lampion.

Kiks, rozdzielnie. Trochę sporo tego "w stanie".?

Utkwiła seledynowe oczy w żółtych oczach Wiedzącego.

Powtórzenie.

jak byłam jeszcze małą smarkulą

Gdy?

Wskrzeszenie umarłego poniosło za sobą przykre konsekwencje nawet Bogini.

"Przyniosło" albo inaczej.

Tak mi się przynajmniej wydaję

Literówka.

Rzuciła plecak na pierwszy stopień i wybiegła po schodach na piętro.

Wbiegła?

 

Dzięki za wysycony kolorami bliźniaczy świat! :-)

Pouprawiam skarżypyctwo. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, hej!

Cieszę się niezmiernie, że tekst chciało się czytać i że ten świat przypadł Ci do gustu :) Nie ma za co :D

Ja z kolei dziękuję Ci za wyłapanie językowych potknięć. Zazwyczaj (a może nawet zawsze) robię więcej korekt niż przy tym tekście. Tym razem jednak porwałem się szybko, poniesiony euforią noworoczną :P Stąd tyle tych nieszczęsnych wstań itp., które przecież już dawno wbiłem skutecznie do głowy…

A, odniosę się tylko do jednej uwagi:

Nie rozumiem – skąd montowanie? czy znaczeniu zorganizowała?

W młodzieżowym slangu tak się mówi. Zmontować = załatwić. 

Dzięki i pozdrawiam!

W młodzieżowym slangu tak się mówi. Zmontować = załatwić. 

Nie znałam takiego znaczenia. :-) Dla mnie bardziej  „zrobić”  bądź „upić się czy odurzyć”, raczej nie skołować. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hmmm. A mnie nie ujęło tak jak pozostałych. Podkreślam: nie jest źle. Ale chyba nie jestem targetem.

Z początku nie wiedziałam, ile lat ma dziewczyna. Bo prosi mamę o piosenkę przed snem jak przedszkolak, a tu jej obrazy trafiają już do galerii, co sugeruje dojrzałą artystkę, co najmniej dwadzieścia parę lat. Mama jednak ukrywa przed nią chorobę, czyli wracamy do przedszkolaka, który nie rozumie, pewnych rzeczy nie wolno. Zgrzytało mi to.

Podobnie świat. Słodki, utopijnie kolorowy, ludzie się do siebie uśmiechają. I jednocześnie nakazuje im się hodowanie określonych kwiatków. Brrrrr! Dystopia, a nakaz głupi – jeśli jakaś ichnia szarańcza wpadnie do miasta, to będzie tylko furczało.

Dzięki mnie nikt nie ukaże ani ciebie, ani twego ojca.

Ojjj. Sprawdź w słowniku, co znaczy “ukaże”. Możesz się zdziwić.

Babska logika rządzi!

Finklo, dziewczynka na początku tekstu ma niewiele ponad 10 lat (później jej wiek jest podany). Czy jest niemożliwością, aby obrazy dziecka trafiały do galerii? I w naszym świecie istnieją przypadki dzieci-geniuszy. A to właśnie miało podkreślić jej wyjątkowy talent oraz nadprzeciętność. W końcu Bogowie darów nie rozdają byle komu. Idę się ukarać za to karanie… dzięki za komentarz ;)

Hmmm. Nigdy nie widziałam w galerii obrazów dziecka. Inna sprawa, że często tam nie chodzę… Ale od razu najlepszych galerii? Jakie doświadczenie życiowe ma dziecko, żeby malować poważne tematy? Talent to jeszcze nie wszystko.

Babska logika rządzi!

Nie trzeba od razu malować poważnych tematów. Czasami zwykła kropka, kreska czy inne bohomazy są uznawane przez koneserów za prawdziwą sztukę. Może jakiś ,,znawca" dostrzegł jej talent na osiedlowym jarmarku i pomógł się wybić? Opcji jest wiele.

No, nie wiem. Wydaje mi się, że żeby sprzedać zwykłą kreskę (albo na przykład kolejne liczby naturalne), to trzeba już mieć wyrobione nazwisko.

Babska logika rządzi!

Nie chodziło mi o to, że bohaterka malowała kreski czy kropki, jeno dałem przykład, że sztuka (w tym przypadku malarska) jest na tyle szeeeeroka i nieokreślona w ramach (nie mówiąc, że akcja dzieje się na innej planecie) iż malować mogła wszystko. Dzieci uczące się od pierwszych lat życia chociażby baletu, w wieku kilkunastu lat niejednokrotnie są o niebo lepsze w swym ,,fachu" niż dorośli. Przypadków jest wiele. Skoro Viki jakaś tam i inne ,,gwiazdy", które ledwo przekraczają 10 rok życia, mogą trafiać na szczyty list przebojów, konkurując przy tym z doświadczonymi milion razy bardziej artystami, to czemu tak nie może być z obrazem? Jak mówiłem, wystarczy że ktoś to dostrzeże i wypromuje. Znajomości i szczęście też się przydają. Reasumujac: szans na sukces miała wiele.

Takie ładne to opowiadanie o przeżyciu żałoby, pogodzeniu z rzeczywistością i zmierzeniu się z nowymi, magicznymi umiejętnościami.

Okrutnie mnie irytowało, że Xan zwracał się do Lu per „dziecko”, a przecież to jest już całkiem duża dziewczyna.

 

Lu usi­ło­wa­ła ule­pić choć jed­ne­go pie­roż­ka Kui Kui… ―> Wcześniej napisałeś: Pie­roż­ki kui kui same się nie zro­bią… ―> Sugeruję ujednolicenie pisowni.

 

po­ca­ło­wa­ła tatę w umo­ru­sa­ny od mąki po­li­czek… ―> …po­ca­ło­wa­ła tatę w biały od mąki po­li­czek

Za SJP PWN: umorusać pot. «pobrudzić twarz, ręce, zwykle czymś czarnym»

 

ta­rza­jąc się po ziemi ni­czym gli­sta. ―> A jak tarzają się glisty? Czy one aby nie pełzają?

 

Że pra­daw­ne moce, któ­ry­mi Bo­go­wie ob­da­ro­wy­wa­li…  ―> Że pra­daw­ne moce, któ­ry­mi bo­go­wie ob­da­ro­wy­wa­li

 

kro­ple za­czę­ły dud­nić o szybę z wiel­kim za­wzię­ciem. ―> A czy może być małe zawzięcie?

Może wystarczy: …kro­ple za­czę­ły zawzięcie dud­nić o szybę.

 

, która utknę­ła wśród gwiazd. ―> , która utknę­ła wśród gwiazd.

 

Męż­czy­zna się­gnął pod płaszcz i wy­cią­gnął ter­mos. Otwo­rzył wieko. ―> Wieko jest duże, a termos wyjęty zapewne z zanadrza, raczej mały.

Proponuję: Otwo­rzył wieczko.

 

ale wszyst­ko sły­chać przez ten lichy szajs. ―> Masło maślane – szajs jest lichy i marny z definicji.

 

Przy­naj­mniej nikt nie musi się po­wta­rzać. ―> Przy­naj­mniej nikt nie musi nic po­wta­rzać.

 

Uśmiech­nął się, a na jego twa­rzy mie­sza­ły się oszo­ło­mie­nie z dumą. ―> Raczej: Uśmiech­nął się, a na jego twa­rzy oszołomienie mie­sza­ło się z dumą.

 

Stała przed fon­tan­ną o po­do­biź­nie pę­dzi­ka. ―> Stała przed fon­tan­ną o kształcie pę­dzi­ka.

 

i uno­szą­ce się tuż na ka­mien­nym, pta­sim łbem lam­pio­ny. ―> Pewnie miało być: …i uno­szą­ce się tuż za ka­mien­nym, pta­sim łbem lam­pio­ny.

 

pa­ty­czek do pie­roż­ków Kui Kui. ―> A może: …pa­ty­czek do pie­roż­ków kui kui.

 

To, co z tym zrobi, miało już na­le­żeć wy­łącz­nie do niej. ―> Czy tu aby nie miało być: To, co z tym zrobi, miało już za­le­żeć wy­łącz­nie od niej.

 

pełną życia ko­bie­tę w umo­ru­sa­nym far­tu­chu… ―> Nie wydaje mi się, aby fartuch mógł być umorusany.

Proponuję: …pełną życia ko­bie­tę w umączonym far­tu­chu…

Zwią­za­ne­go na szyb­ko czer­wo­nym rze­my­kiem koka… ―> Koka się nie związuje, kok się upina.

 

Na­szyj­nik w kształ­cie li­ścia. Ten sam, który opie­rał się teraz o ciało Lu. ―> Co to znaczy, że naszyjnik opierał się o ciało?

A może miało być: Ten sam, który zdobił teraz dekolt Lu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

reg, dziękuję za komentarz :)

A Xan, no cóż… Każdy ma jakieś swoje widzimisię podczas wypowiedzi.

Babole poprawione.

Pozdrawiam!

 

Bardzo proszę, Realucu. ;)

Istotnie, wielu z nas ma różne nawyki językowe, wtrącane to tu, to tam, panie dzieju, że się tak wyrażę. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No i pierwsze noworoczne opowiadanie zaliczone ;)

Spodobał mi się świat, który nam odmalowujesz przez całą opowieść. Taki barwny, pastelowy miks wschodnich akcentów z łagodnym i ciepłym światem dziecka. Tak jak Asylum sądzę, że mogłoby go być jeszcze więcej, ale tak też jest dobrze. “Robią” go detale, na przykład te białe tukany.

Ciekawy pomysł z tworzeniem Słowem. Choć nieco dziwi mnie, że nikt nie chce tego kontrolować, choćby ze względów bezpieczeństwa. W końcu Lu niemal spaliła szkołę, musieli być jacyś ranni, a przynajmniej mogli być – to chyba wystarczający argument dla miejscowych autorytetów, by mieć oko na uzdolnione dzieci.

Xan wykazuje się dozą nieodpowiedzialności. Wie, że Lu chce użyć talentu w konkretnym celu, wie, że konsekwencje mogą być przykre, a mimo tego ją uczy. No cóż, z jednej strony to wyraz pozwolenia dziewczynie na wolność w wykorzystaniu swego daru, jak i w popełnianiu błędów. Ale w rzeczywistym świecie ktoś by go chyba przymknął. ;)

Zgrzytnęło mi, że Lu tak szybko, nieomal łatwo porzuciła zamiar, dla którego pilnie zgłębiała tajniki władania Słowem. A że świat, pomysł i bohaterka mają duży potencjał, trochę szkoda, że tekst zakończył się praktycznie bez żadnych trudności dla Lu.

Oj, Realuc, chyba się mocno spieszyłeś podczas pisania. Tyle już przedpiścy babolków wypisali, a i ja jeszcze garstkę dorzucę. ;)

białe tukany, wzbiły się ku gwiazdom

Z tego, co wiem, podmiotu i orzeczenia nie oddziela się przecinkiem.

Przyjdę jak tylko uporam się z… z tym wszystkim.

→ Przyjdę, jak tylko…

o ukośnych dachach, które porastały wielobarwne pnącza.

Ryzykowne zdanie, bo równie dobrze można pomyśleć, że to dachy porastały pnącza. Może lepiej: “…o ukośnych dachach porośniętych wielobarwnymi pnączami”?

całe miasto było pełne zieleni i kolorów. Już dawno władze wydały zakaz używania wszelkich pojazdów mechanicznych w centrum miasta

Powtórzenie. Drugie “miasta” jest zbędne, wystarczy samo centrum.

nakaz ozdabiania swych domostw roślinami z konkretnie stworzonej listy

“Konkretnie stworzonej listy” trochę słabo brzmi. Może lepiej coś w stylu “…ozdabiania swych domostw roślinami ze specjalnej listy”.

pojazdów dymiących czarnym dymem

No, grubo. Pojazdy dymiące dymem :D

Chodzili tam na każdej, dłuższej przerwie.

Sądzę, że przecinek tutaj jest zbędny.

Tyra zdążyła ich rozdzielić nim doszło do rękoczynów.

→ zdążyła ich rozdzielić, nim…

reszta uczniów patrzyła na nich, jak na dziwaków

Też uważam przecinek za zbędny.

rzekł z wykrywalną nutą ekscytacji w głosie

Może lepiej “ze słyszalną” albo “z wyraźną/wyczuwalną”.

Ze środka unosił się przyjemnie ciepły dymek.

Zasadniczo narracja opisuje perspektywę Lu. Skąd może wiedzieć, że dymek był ciepły? Na oko to raczej ciężko ocenić. Może po prostu – unosił się obłoczek pary?

– Herbatka. Wybacz, ale okropnie zaschło mi w gardle. A ty? – zapytał, po czym się napił.

– Co ja?

– A ty wierzysz?

Szczerze mówiąc, po pytaniu “A ty?” myślałam, że proponuje jej herbatkę ;)

ulubioną złotą misę mamy

 

– Porcelanowa misa mamy! – wykrzyczała.

To ta misa była złota czy porcelanowa?

Tata poszedł do kuchni a reszta rodziny

Poszedł do kuchni, a reszta…

deviantart.com/sil-vah

Silvo, dzięki za obszerny komentarz , przecinki i inne inności. Owszem, jak pisałem wyżej, ten tekst nie miał tyle korekt ile zwyczajowo robię, gdyż wstałem w nowy rok i poniosła mnie wzmożona chęć publikacji :P Następnym razem zaniecham swe niepochamowane żądze ;)

Lu zaniechała próby w ostatecznym momencie, gdyż słysząc głos mamy i słowa piosenki, uświadamia sobie coś ważnego. Coś, co jest w zasadzie głównym przesłaniem tekstu. Nagle? No nagle, ale też nagle i niespodziewanie słyszy mamę, która w pewien sposób ją jednak naprowadza na podjęcie decyzji. 

Pozdrówka! 

Trudno cię winić, Realucu, to pewnie noworoczna atmosfera tak wpłynęła na chęć publikacji ;) I dobrze, spontan jest fajny! To teraz doszlifuj tekścik i będzie git :)

deviantart.com/sil-vah

Jak to u Ciebie zwykle, baśniowa treść została zaklęta w całkiem sprawny tekst prozaiczny. Przyznaję, że z początku powolne tempo lekko mnie uśpiło – ciekawiej robi się dopiero, gdy bohaterka po raz pierwszy używa mocy Słowa. Wtedy jakby przyspieszasz i w miarę szybko docierasz do końca.

Fabuła dosyć standardowa, z morałem. Ale opowiedziana dla mnie jasno i przejrzyście :)

Świat natomiast… Tu jestem lekko rozdarty. Jak na tło jest zarysowany ciekawie, jednak czasami przeszkadzał mi brak większych detali. Wyobraziłem sobie XX wieczne Chiny, jedynie z bardziej “fantasy” religią. Ale równie dobrze mógłby to być steampunk. Ponieważ uniwersum nie było na piedestale, więc nie przeszkadzało mi to w czytaniu, ale definitywnie zaciekawiło na tyle, że zostawiło niedosyt.

Technicznie jest ok, czasem coś zachrzęści podczas czytania.

Podsumowując: przyjemny koncert fajerwerków z morałem :) Lekko powolny z początku, ale potem rusza do przodu.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

NWM, momentami mocno mnie cisnęło, aby opisać ten świat szerzej. Ale jakoś tak mam, że przy opowiadaniach i wszelkich formach krótszych, nie lubię przesadzać ze światotwórstwem. Lubię za to zostawiac właśnie ten niewielki niedosyt, aby czytelnik mógł sobie domalowac nieco własnej wizji. Być może w tym przypadku akurat prosiło się jednak, aby powiedzieć nieco więcej.

Ciesze się, że koncert się udał mimo powolnego początku :) Dzięki za komentarz, Pozdrawiam.

Liryczne opowiadanie w bajkowym klimacie i scenerii, sprawnie napisane. Mimo tematyki śmierci, tekst, IMO, przynosi pozytywne przesłanie – po stracie życie toczy się dalej, przynosząc nowe wyzwania. Matka nawet po śmierci wydaje się być obecna w myślach i wyborach bohaterki.

Nie wiem, czy taki miałeś zamysł, ale widzę w tekście elementy dydaktyczne dla młodzieży. Dobrze, że Lu nie zachowuje się jak typowa grzeczna dziewczynka, to sprawia, że wydaje się bardziej realna. Podobał mi się sposób przedstawienia całej rodziny bohaterki, relacji między nimi poprzez pokazanie szczegółów z codziennego życia, np. wspólnego lepienia pierogów. 

ANDO, super, że wpadłaś. No i cieszę się, że się podobało ;)

Kobieta pogłaskała córkę po krótko przystrzyżonych, czarnych włosach. Stłumiła falę bólu, która przeszyła ją gdzieś nad żołądkiem, po czym kontynuowała:

 

Kobieta stłumiła kolejną falę bólu, tym razem nieco dotkliwszą. Miała nadzieję, że córka niczego z jej twarzy nie wyczytała nie zauważyła. Że nie wyczyta I nie dostrzeże, tak długo, jak będzie to możliwe. Uśmiechnęła się mimo to w duchu. Cieszyła chwilą.

 

Bardzo żałuję, że trafiłem tu “za późno”. Masz już bowiem dużo komentarzy. Początek, do pojawienia się Wiedzącego jest świetny, zbudowałeś znakomity klimat, ale dalej, cóż, zwyczajnie dałeś…

Nikt w rzeczywistości nie rozmawia tak, jak Wiedzący z bohaterką, upchałeś w ten sposób, średnio udanie, infodump o świecie, nauka też jest do bani i tym samym pogrzebałeś szansę na flow, na to, by utwór zapadł w pamięci. Rzadko betuję, jeszcze rzadziej sam się do bety zgłaszam, ale z tutaj pomógłbym Ci trochę, a przy odrobinie pracy, mógłbyś zrobić z tego perełkę, bo niewątpliwe drzemią w Tobie takie możliwości. Jaka szkoda.

To znaczy opowiadanie jest fajne, bez dwóch zdań, tylko jest parę małych, malutkich ale. ;)

Darconie, miło, że zajrzałeś i tutaj.

Czy upchałem za dużo informacji podczas jednego dialogu? Nie przeczę. Przyjrzę się i zastanowię. Nauka jest tylko krótkim epizodem. Takim przerywnikiem (choć jakże istotnym) między ważnymi wydarzeniami. 

Szkoda, że coś się pogrzebało, i że parę malutkich ale zepsuło wrażenia całości. Co do betowania… Chyba wstawiłem na betę tutaj tylko jeden tekst. Uważam, że posiłkując się tylko i wyłącznie swoimi umiejętnościami, sprawdzam siebie w najlepszy sposób. Z drugiej strony nie przeczę, że znalazło by się kilka tekstów, które dzięki pomocy innych osób wiele zyskały by na wartości. Cóż, jeśli kiedyś uznam, że napiszę coś naprawdę nieprzeciętnego, równocześnie decydując się na betę aby nie zaprzepaścić potencjału tekstu, być może będziesz tym, do kogo zgłoszę się z prośbą w pierwszej kolejności. Do tej pory doskonale pamiętam Twoją Wargę chociażby. A określenie dobrze pamiętam tyczy się niewielkiej odsetki przeczytanych tekstów.

BTW, tak sobie chciałem przypomnieć, co tam jeszcze Twojego czytałem, a tam pusto. Skasowałeś wszystkie teksty wrzucone na NF? 

Pozdrawiam!

Bardzo spodobała mi się Twoja odpowiedź na temat betowania. W dużej mierze pokrywa się z moim zapatrywaniem na betę. Zdałem sobie sprawę, że ponarzekałem tu i tam, a nic nie doradziłem. Trochę więc o tym, dlaczego opowiadanie nie jest doskonałe i o tym, że wcale tak dużo mu nie zabrakło.

Zacząłeś dobrze, porządny dialog i interakcja pomiędzy bohaterami zawsze zatrzyma czytelnika. Podałeś pierwsze informacje o świecie, trochę scenografii, nostalgii i oczywiście – dramatu. Tak, żeby nie zmęczyć, nie rzucić wszystkim naraz w twarz, ale zaciekawić. Krótka piosenka na koniec fragmentu dodaje uroku.

Druga część też zaczyna się nieźle, jesteśmy już “po” w “środku”, dobrze skróciłeś tekst. Możemy zrozumieć zachowanie bohaterki lub zacząć się z nią identyfikować. Fajne i urokliwe są fragmenty samotności, spotkania z przyjaciółmi i sam pożar. Schody pojawiły się przy spotkaniu z Wiedzącym.

Przede wszystkim, dlaczego założyłeś, że ludzie muszą znać więcej faktów z Twojego świata? Zależności i strukturę, no, tego całego infodumpu? Tutaj wszyscy czytali dziesiątki, a pewnie i setki opowiadań o najróżniejszych światach. Dodatkowe szczegóły nie są jakieś zjawiskowe, rzucające na kolana. Stąd też niejako skazałeś się na “porażkę”. Czytelnicy bowiem nie chcą wcale znać wszystkich elementów świata, to nie powieść, czytelnik nie musi znać wiele, wystarczy mu zupełnie niewiele, ale jedno na pewno chce wiedzieć i czytać czytelnik – co się w tym świecie WYDARZY.

I teraz dialog Mistrza i Ucznia. Weźmy normalne życie, wysyłasz swoją niezwykle uzdolnioną córkę, to ważne, do mistrza na rozmowę/lekcję. Co się wydarzy, jak będzie wyglądała pierwsza rozmowa?

“Jestem mistrzem i zaraz ci wszystko wytłumaczę.” Po czym naprawdę zaczyna wszystko tłumaczyć? Daj spokój. :) Mistrz, wiedząc kogo prawdopodobnie ma przed sobą, będzie przede wszystkim słuchał, starał się nie spłoszyć, a zachęcić. Podać niewiele szczegółów, i raczej wzbudzić ciekawość, rozpalić nadzieję, chęć działania, niż zarzucić wiedzą. Mówimy bowiem o pierwszym spotkaniu.

A później nauka, gdzie Ty, na litość boską, znalazłeś mistrza, który wyciąga swojego ucznia na środek, przed wszystkich i tam zaczyna naukę. :) Prawdopodobnie narażając ucznia na “pośmiewisko” w jego własnych oczach, i nie kupuję mało sensownego tłumaczenia:

Im więcej rozpraszaczy, tym lepiej. Tak przynajmniej twierdził.

Początkowa nauka mistrza tak się nie odbywa. Pomijam fakt szkolenia, jak stażysty, trwającego trzy miesiące, poszedłeś zbyt dużym skrótem. Dramat, jaki stworzyłeś, zasługuje, wymaga – czegoś więcej.

Finał jest odpowiedni i tu znowu wróciłeś na właściwy tor. Niestety gorycz pędzącego po łepkach środka pozostał.

Mam jeszcze jeden, poważny zarzut. Ojciec i mistrz to statyści, narzędzia, nic nie znaczą, nic nie czują. Coś robią, i to wszystko, służą do wypełnienia tekstu dla Lu. Nie targają nimi rozterki, dramaty, wątpliwości. Nie stają w konfrontacji ze światem i Lu, nie wpływają na niego w żaden sposób.

Podsumowując, to jest całkiem niezły tekst. ;) Jak pisałem wcześniej, ma parę malutkich “ale”. Widzę też, że zapomniałem kliknąć.

Tekstów nie skasowałem, leżą i czekają w kopiach roboczych.

 

Och, Darconie, dziękuję Ci za tę wyczerpującą analizę. I w zasadzie trochę się zgadzam. Przede wszystkim z tym, że ten środek nie był tak dopracowany, jak mógł być. Że stał się łącznikiem między początkiem i końcem, które starałem się dopieścić najbardziej. Jeszcze raz dzięki za cenne uwagi oraz ostatniego klika ;)

Hej, Realuc!

 

Właśnie się zorientowałam, że Cię skolejkowałam i zapomniałam skrobnąć komentarz. XD Myślę, że nie będzie odkrywczo, ale co tam. Przyjemnie refleksyjna opowieść o żałobie i godzeniu się z nią w ciekawej oprawie. Chyba jeden z Twoich ciekawszych tekstów pod względem światotwórstwa, bo starasz się odmalować to wszystko bardziej szczegółówo. Co do akcji jest tu trochę rzeczy, które można by nieco rozwinąć, ale nie chcę się powtarzać z przedpiścami. Niemniej to taki fajny tekst robiący efekt ciepełka na serduszku.

Pozdrawiam

Oidrin, miło, że jednak dotarłaś ;) Cieszę się, że pojawił się efekt ciepełka na serduszku, bo chyba właśnie taki chciałem tym tekstem osiągnąć. Pozdrawiam

Cześć.

Uwagi wypisałem, zanim poczytałem komentarze, więc co nieco się powtórzy.

 

purpurowa trawa z Yhang przyjemnie łaskotała stopy, zaś szum płynącego nieopodal strumienia przyjemnie grał w uszach.

Wiesz, jeszcze o tym z tobą nie rozmawialiśmy, ale… fajnie by było, gdybyś przejęła kiedyś naszą rodzinną pierogarnię. 

Wyobraziłem sobie małą dziewczynkę, a teraz w tym jednym zdaniu urosła mi do kilkunastu lat. Bardzo poważnie to zabrzmiało.

dlatego zaczęła biec jeszcze szybciej. W końcu dotarła do domu. Wbiegła po spiralnych schodach na pierwsze piętro, wyszła na balkon. Złapała oddech, wytarła z twarzy pot wymieszany ze łzami.

Może wspięła się po schodach? (bo powtórzenie). Wyskoczyła na balkon (bo biegnie, wychodzi, potem łapie oddech).

po czym jako pierwsza przyłożyła dłoń pod nos i pozbyła się proszku.

Dla mnie pozbyć znaczy tyle samo, co odrzucić.

– O tym wiem – wtrąca się Lu.

Zmiana czasu.

 

Leniwie i nostalgicznie.

Ale to dobrze. Jeśli coś jest sprawnie napisane, wcale nie musi być naładowane pościgami i krwawymi pojedynkami.

Niestety, zrozumienie tekstu zakłócił mi jeden, ale za to ważny, element. Co się stało, że Lu zmieniła zdanie. Myślę, że zbyt łatwo odstąpiła od realizacji największego pragnienia, któremu poświęciła ostatnie lata.

Hej, MTF!

Naniosłem poprawki, rzeczywiście mi to umknęło a zawsze na bieżąco to robię, gdy ktoś coś wypatrzy. 

Odstąpiła od swego planu po wpływie co prawda jednego impulsu, ale jakże poważnego. Przytoczę zdania:

Przerwał jej śpiew. Śpiew, który wypełnił jej myśli, duszę, serce. Śpiew, który tak dobrze pamiętała. Słuchała jak zaczarowana kolejnych fragmentów Ballady o Płomyczku, słysząc przy tym niezwykle spokojny, pełen radości głos mamy. Naszyjnik w kształcie liścia zawibrował.

oraz:

– Nie wiem. Wiem jednak, że nie zmarnuję tego daru. Że nie popełnię jej błędu. Bo chyba tego by chciała. Zarówno Alaja, jak i mama. Spal to co za mną, przed siebie chcę iść… – Zakończyła cytatem.

W kluczowym momencie usłyszała śpiew mamy i zrozumiała przesłanie, jakie chciała jej przekazać piosenką. 

Pozdrówka!

Cóż, mogłem nadmienić, że do mnie czasem trzeba łopatą. devil

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

:)

Ładne. Podobało się. Przyjemność z przeczytania. :)

 

Zgrzytnęły mi dwa drobiazgi:

– Wybacz, gwiazdko, ale wszystko słychać przez ten szajs.

Nie wyobrażaj sobie cudów na kiju,

Cieszę się, Koalo ;) Rzeczywiście, te określania może niekoniecznie pasują w tym przypadku. Dzięki!

Nowa Fantastyka