- Opowiadanie: Światowider - Ptaki i owady

Ptaki i owady

Opo­wia­da­nie po­wró­ci­ło z “no­wo­świa­to­wych” szra­nek na tar­czy (tu­dzież bez tar­czy). Śmiem jed­nak twier­dzić, że nie jest cał­ko­wi­cie po­zba­wio­ne wa­lo­rów li­te­rac­kich, ośmie­lam się więc opu­bli­ko­wać je tutaj.

Bar­dzo dzię­ku­ję za betę Oidrin i Olu­cie.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Ptaki i owady

Wnę­trze Zamku Kró­lew­skie­go na­pa­wa­ło Ja­siń­skie­go dziw­nym spo­ko­jem. Zda­wa­ło mu się, że miej­sce to nie ule­gło zmia­nom od cza­sów jego dzie­ciń­stwa. Prze­mie­rza­jąc ko­lej­ne kom­na­ty czuł, iż znów, w tłumie szkolnych kolegów, idzie śladami przewodnikaJak przed laty mijał por­tre­ty mie­rzą­ce­go go dum­nym spoj­rze­niem Zyg­mun­ta Wazy, gro­te­sko­wo oty­łe­go Wła­dy­sła­wa Czwar­te­go, czy znu­dzo­ne­go wi­do­kiem ko­lej­nych zwie­dza­ją­cych króla Cioł­ka. Cie­szył oczy ob­ra­zem ocie­ka­ją­cych zło­tem zdo­bień, wy­peł­nio­nych pro­sty­mi mo­zai­ka­mi po­sa­dzek, gu­stow­nych, kla­sycz­nych mebli. Po­dzi­wiał mi­ja­ne rzeź­by i po­pier­sia, od­kry­wał znane na pa­mięć por­tre­ty Bac­cia­rel­le­go, tak, jakby wi­dział je po raz pierw­szy. Ta po­dróż do prze­szło­ści po­zwo­li­ła mu na chwi­lę nie­mal za­po­mnieć o Kry­zy­sie.

A jed­nak, nawet w tej ostoi nie­zmien­no­ści na­tra­fiał na ślady prze­wro­tu, który kilka lat temu prze­mie­nił ob­li­cze świa­ta. Ze świecz­ni­ków i ży­ran­do­li po­zni­ka­ły ża­rów­ki, wnę­trze bu­dyn­ku oświe­tla­ły wpa­da­ją­ce przez okna pro­mie­nie słoń­ca lub ja­rzą­ce się sła­bym bla­skiem lampy naf­to­we. Zamku nie wy­peł­niał tłum tu­ry­stów. Ja­siń­ski kro­czył sa­mot­nie, jeśli nie li­czyć uzbro­jo­nych war­tow­ni­ków czu­wa­ją­cych pa­ra­mi przy każ­dych drzwiach.

Gdy do­tarł do po­ko­ju au­dien­cjo­nal­ne­go, przy­sta­nął na mo­ment. Są­dził, że zo­sta­nie przy­ję­ty wła­śnie tutaj. Jed­nak umiesz­czo­ny na fio­le­to­wym pod­wyż­sze­niu i pod bal­da­chi­mem tron stał pusty.

– Panie pro­fe­so­rze. – Głos zwró­cił uwagę Ja­siń­skie­go na mło­de­go ad­iu­tan­ta w mun­du­rze po­rucz­ni­ka. – Pan pre­zy­dent już czeka. Pro­szę za mną.

A więc znów, jak za daw­nych cza­sów, po­dą­żał za prze­wod­ni­kiem. Przy­go­da nie trwa­ła jed­nak długo. Woj­sko­wy po­pro­wa­dził go do po­ko­ju sy­pial­nia­ne­go. Choć kom­na­tę utrzy­my­wa­no w nie­na­gan­nym po­rząd­ku, pro­fe­sor na­tych­miast do­strzegł, że zo­sta­ła ona na nowo przy­wró­co­na do co­dzien­ne­go użyt­ku. Re­pli­kę krót­kie­go, kró­lew­skie­go łoża za­stą­pio­no dłuż­szym, bar­dziej od­po­wia­da­ją­cym po­trze­bom współ­cze­sne­go czło­wie­ka. Przy nim stał sto­lik z umiesz­czo­ną nań lampą naf­to­wą.

– Tutaj. – Ad­iu­tant przy­sta­nął przy wej­ściu do daw­nej gar­de­ro­by mo­nar­chy.

Ja­siń­ski po­spie­szył za jego wska­za­niem.

Omió­tłszy wzro­kiem gar­de­ro­bę stwier­dził, że prze­kształ­co­no ją w ga­bi­net. Pod za­mknię­ty­mi drzwia­mi do ko­lej­nej kom­na­ty stało su­ro­we, pla­sti­ko­we biur­ko, zu­peł­nie nie­przy­sta­ją­ce do oto­cze­nia. Blat mebla za­ście­la­ły zwały pa­pie­rów, gó­ru­ją­ce nad usta­wio­ną w cen­trum ma­szy­ną do pi­sa­nia. Ja­siń­ski nie od­mó­wił sobie kon­sta­ta­cji, że w oczach pa­trzą­ce­go z bocz­nej ścia­ny por­tre­tu Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta od­bi­ja­ła się wi­docz­na po­gar­da dla tego ob­ra­zu bez­gu­ścia.

Za biur­kiem sie­dział męż­czy­zna w ob­ci­słym mun­du­rze z krót­ko przy­strzy­żo­ny­mi wło­sa­mi. Po­tęż­ne barki, sil­nie za­ry­so­wa­na szczę­ka i błysz­czą­cy rysem bez­względ­no­ści wzrok spra­wia­ły, że wy­glą­dał jak ar­che­ty­picz­ny “silny czło­wiek na koniu”, pro­wa­dzą­cy twar­dą ręką za­trwo­żo­ny lud przez za­wie­ru­chę dzie­jo­wą. Tak pre­zen­to­wał się Kon­rad Gabor, pre­zy­dent Rze­czy­po­spo­li­tej.

Na widok przy­by­sza Gabor po­de­rwał się z krze­sła.

– Witam, panie pro­fe­so­rze. Pro­szę spo­cząć. – Wska­zał sto­ją­ce po dru­giej stro­nie biur­ka sie­dze­nie. – Dzię­ku­ję, że przy­był pan na we­zwa­nie.

– Pre­zy­den­to­wi się nie od­ma­wia – od­parł Ja­siń­ski, zaj­mu­jąc miej­sce.

Gabor uśmiech­nął się.

– Czło­wiek taki jak pan może od­mó­wić komu ze­chce. W wieku trzy­dzie­stu kilku lat pro­fe­su­ra i ka­te­dra eko­no­mii, jesz­cze przed Kry­zy­sem sława wy­bit­ne­go kry­ty­ka do­tych­czas ist­nie­ją­cych sys­te­mów go­spo­dar­czych, a od nie­daw­na naj­bar­dziej roz­czy­ty­wa­ny pu­bli­cy­sta.

– Na­zbyt mi pan schle­bia.

– To nie po­chleb­stwa, tylko fakty. Przy­po­mi­nam te cechy, bo jak ulał pa­su­ją do no­we­go mi­ni­stra fi­nan­sów.

Ja­siń­ski po­ki­wał głową. Ni­cze­go in­ne­go się nie spo­dzie­wał.

– Widzę, że moja ofer­ta nie budzi w panu en­tu­zja­zmu – rzu­cił po chwi­li mil­cze­nia Gabor.

– W isto­cie, wo­lał­bym po­zo­stać w roli na­ukow­ca i swo­bod­ne­go ko­men­ta­to­ra. Jak jed­nak wspo­mnia­łem, pre­zy­den­to­wi się nie od­ma­wia. Nie mogę po­zo­stać obo­jęt­ny, gdy naród wzywa, choć wiem, że na­kła­da pan na mnie nie­ła­twe za­da­nie.

– Wła­śnie ze wzglę­du na obec­ne trud­no­ści po­trze­bu­je­my kogoś ta­kie­go jak pan, pro­fe­so­rze.

Tym razem uśmiech ozdo­bił twarz Ja­siń­skie­go.

– Na pewno za­zna­jo­mił się pan z moimi ar­ty­ku­ła­mi, kry­tycz­ny­mi wobec dzia­łań rządu. Je­stem w pełni świa­do­my ak­tu­al­nej sy­tu­acji i wiem, jak z niej wy­brnąć. Zanim jed­nak osta­tecz­nie zgo­dzę się przy­jąć ten cię­żar na swoje barki, pra­gnę wy­ja­śnić pewne wąt­pli­wo­ści.

– Za­mie­niam się w słuch.

Ja­siń­ski mil­czał chwi­lę, błą­dząc wzro­kiem po ma­lun­ku przed­sta­wia­ją­cym glo­bus, pod któ­rym szcze­rzy­ła się ludz­ka czasz­ka.

– Cho­dzą różne słu­chy… – pod­jął w końcu. – Zanim zgo­dzę się zo­stać człon­kiem rządu, chciał­bym zy­skać pew­ność w kwe­stii na­tu­ry ka­ta­kli­zmu, jaki nas do­tknął. Krążą tak sprzecz­ne wia­do­mo­ści, że trudno sobie wy­ro­bić ja­kie­kol­wiek zda­nie, nie będąc fi­zy­kiem.

– Ja także nim nie je­stem – prze­rwał Gabor.

– Ow­szem, ale z pew­no­ścią dys­po­nu­je pan za­stę­pem eks­per­tów god­nych za­ufa­nia, pod­czas gdy zwy­kli, sza­rzy lu­dzie zdani są na na­ukow­ców snu­ją­cych wy­klu­cza­ją­ce się wza­jem­nie do­cie­ka­nia.

– Chyba nie wie­rzy pan w teo­rie spi­sko­we!

– Chciał­bym, lecz waga pro­ble­mu nie po­zwa­la igno­ro­wać żad­nych, nawet naj­bar­dziej ab­sur­dal­nych z po­zo­ru gło­sów. Fra­pu­ją­cy­mi są szcze­gól­nie dwie kwe­stie…

– Wiem, o czym pan mówi i chęt­nie to wy­ja­śnię – wtrą­cił znów Gabor, po­pra­wia­jąc się na krze­śle. – Po pierw­sze cho­dzi panu za­pew­ne o teo­rię, we­dług któ­rej do prze­bie­gu­no­wa­nia nigdy nie do­szło, a cały Kry­zys zo­stał od po­cząt­ku wy­re­ży­se­ro­wa­ny przez rząd świa­to­wy, ma­so­nów, czy też mnie oso­bi­ście.

Ja­siń­ski ski­nął głową.

– Otóż, musi mi pan uwie­rzyć na słowo, że nie je­stem ma­so­nem, a rząd świa­to­wy, o ile mi wia­do­mo, nie ist­nie­je. Nie mam też ta­kiej wła­dzy, by trzy­mać w oszu­stwie cały świat. Na pewno zna pan ludzi, któ­rzy byli poza Pol­ską w ostat­nim cza­sie. Sy­tu­acja na­szych są­sia­dów jest po­dob­na, o ile nie gor­sza. Po­nad­to pro­blem po­stę­pu­ją­ce­go za­ni­ku pola ma­gne­tycz­ne­go po­ru­sza­no już na wiele lat przed Kry­zy­sem. Nie­ste­ty, więk­szość ar­ty­ku­łów na ten temat po­ja­wia­ła się w in­ter­ne­cie, przez co nie można ich dziś uka­zać jako do­wo­dów. Nie­moż­li­we są rów­nież ja­kie­kol­wiek szcze­gó­ło­we po­mia­ry, przez co na­ukow­cy po­ru­sza­ją się jak we mgle. Łatwo można się jed­nak na­ma­cal­nie prze­ko­nać, że wszyst­kie urzą­dze­nia elek­tro­nicz­ne są bez­u­ży­tecz­ne. Za­pew­niam pana, że nie stoją za tym rep­ti­lia­nie, tylko cho­ler­ny wiatr sło­necz­ny.

– À pro­pos “cho­ler­ne­go wia­tru”… – ode­zwał się Ja­siń­ski.

– To za­pew­ne druga z tych “fra­pu­ją­cych kwe­stii”.

– Tak jest. Nie­któ­rzy eks­per­ci twier­dzą, że po­win­ni­śmy wszy­scy jak jeden mąż sie­dzieć teraz w pod­ziem­nych bun­krach.

Gabor sie­dział chwi­lę, bęb­niąc pal­ca­mi o blat biur­ka.

– Wspo­mnia­łem już, że, tak jak pan, nie je­stem fi­zy­kiem – pod­jął wresz­cie. – Nie mam po­ję­cia jaki wpływ na zdro­wie mają te wa­lą­ce w nas czą­stecz­ki. Mogę tylko po­le­gać na zda­niu ja­jo­gło­wych. Sęk w tym, że oni też nie wie­dzą nic pew­ne­go. Po­tra­fią tylko stwier­dzić, że po­przed­nie prze­bie­gu­no­wa­nia nie po­wo­do­wa­ły żad­nych ma­sakr wśród po­pu­la­cji homo erec­tu­sów, czy ja­kichś tam in­nych pra­czło­wie­ków. Zresz­tą, czy wy­obra­ża pan sobie w obec­nej sy­tu­acji bu­do­wę sa­mo­wy­star­czal­nych, pod­ziem­nych bun­krów dla czter­dzie­stu mi­lio­nów ludzi?

Ja­siń­ski po­krę­cił głową

– Wła­śnie – cią­gnął Gabor. – Po­zo­sta­je nam tylko robić swoje i mo­dlić się, byśmy wszy­scy nie skoń­czy­li z cho­ro­ba­mi po­pro­mien­ny­mi. Czy roz­wia­łem pań­skie wąt­pli­wo­ści?

– Tak, jest pan uczci­wym i od­po­wie­dzial­nym czło­wie­kiem, panie pre­zy­den­cie.

– Dzię­ku­ję. – Gabor wstał. Ja­siń­ski po­dą­żył zaraz w jego ślady.

– Do­brze mi się z panem roz­ma­wia­ło – prze­mó­wił pre­zy­dent. – Za­pra­szam dziś o dzie­więt­na­stej na wrę­cze­nie ofi­cjal­nej no­mi­na­cji. Witam na po­kła­dzie na­szej chwie­ją­cej się, rzą­do­wej tra­twy.

 

***

 

Po­sie­dze­nie rządu od­by­wa­ło się w daw­nym po­ko­ju rady kró­lew­skiej. Wcho­dząc do niego, Ja­siń­ski z ulgą za­uwa­żył, że za nowy wy­strój kom­na­ty od­po­wia­dał ktoś o znacz­nie wyż­szym po­czu­ciu smaku od pre­zy­den­ta. Na środ­ku stał długi stół z ciem­ne­go dębu, który rów­nie do­brze mógł­by stać tam od wie­ków. Z kolei nie­wiel­kie biur­ko ste­no­gra­fi­sty z psu­ją­cą całą kom­po­zy­cję ma­szy­ną do pi­sa­nia ukry­to dys­kret­nie w jed­nym z za­cie­nio­nych kątów po­miesz­cze­nia.

Ja­siń­ski zajął wy­zna­czo­ne miej­sce. Z tru­dem po­wstrzy­my­wał opa­da­ją­ce po­wie­ki. Ostat­ni ty­dzień upły­nął mu na pracy pełną parą, w któ­rej rzad­ko znaj­do­wał czas na sen. Pierw­sze kilka dni po otrzy­ma­niu no­mi­na­cji spę­dził na prze­glą­da­niu akt pra­cow­ni­ków mi­ni­ster­stwa. Mu­siał usu­nąć nie­ma­ło krew­nych i zna­jo­mych kró­li­ka, a także zwy­kłych ka­rie­ro­wi­czów. Na szczę­ście nie po­trze­bo­wał się mar­twić o za­stęp­stwo. Z racji swego za­wo­du znał wielu am­bit­nych oraz uta­len­to­wa­nych mło­dych ludzi. To po­zwo­li­ło mu szyb­ko zbu­do­wać ze­spół, z któ­rym przy­stą­pił do ana­li­zy stanu go­spo­dar­ki pań­stwa i wy­naj­dy­wa­nia re­me­diów na jej roz­ma­ite do­le­gli­wo­ści. Prze­glą­da­jąc po raz ostat­ni przy­nie­sio­ne ze sobą do­ku­men­ty, pro­fe­sor stwier­dził z za­do­wo­le­niem, że do­brze przy­go­to­wał się do swo­je­go pierw­sze­go po­sie­dze­nia rady mi­ni­strów.

– Pa­no­wie, za­czy­naj­my. – Głos pre­zy­den­ta ode­rwał Ja­siń­skie­go od roz­my­ślań.

Pro­fe­sor ro­zej­rzał się po sali. Przy stole sie­dzia­ło kil­ku­na­stu ludzi: pre­zy­dent na zdo­bio­nym krze­śle u szczy­tu, po bo­kach zaś kilku mi­ni­strów wraz z asy­sten­ta­mi. Ja­siń­ski do­ko­nał po­bież­nej oceny no­wych współ­pra­cow­ni­ków. Część z nich sta­no­wi­li ubra­ni w mun­du­ry woj­sko­wi, nie­za­wod­nie lo­jal­ni za­usz­ni­cy Ga­bo­ra. Więk­szą uwagę przy­cią­ga­li cy­wi­le. Pro­fe­sor sta­rał się od­czy­tać z bez­na­mięt­nych twa­rzy, któ­rzy z nich są po­dob­ny­mi mu tech­no­kra­ta­mi czy też stron­ni­ka­mi pre­zy­den­ta, a któ­rzy po­spo­li­ty­mi kon­do­tie­ra­mi po­li­tycz­ny­mi.

To wró­że­nie z fusów prze­rwał Ja­siń­skie­mu za­stęp­ca Ga­bo­ra, przy­sa­dzi­sty męż­czy­zna w mun­du­rze puł­kow­ni­ka, który roz­po­czął re­fe­rat na temat sy­tu­acji eko­no­micz­nej kraju.

– Nie jest tak do­brze, jak mo­gło­by się wy­da­wać. Oczy­wi­ście, po okre­sie Kry­zy­su, okre­sie, w któ­rym nagły blac­ko­ut uwię­ził ty­sią­ce ludzi w ich biu­rach, w wa­go­nach metra i tram­wa­jów, po cza­sie gwał­tow­nych prze­wro­tów spo­łecz­nych, po tych zda­rze­niach chwi­la obec­nej sta­bi­li­za­cji wy­da­je się nie­mal idyl­licz­na. Nie mo­że­my jed­nak ule­gać tym złu­dze­niom.

Ja­siń­ski za­ko­no­to­wał sobie w pa­mię­ci, by nie oce­niać ludzi pre­zy­den­ta po mun­du­rze. Styl puł­kow­ni­ka zde­cy­do­wa­nie nie przy­po­mi­nał ję­zy­ka ko­sza­ro­we­go trepa.

– Or­ga­ni­za­cja pracy nadal po­zo­sta­wia wiele do ży­cze­nia – kon­ty­nu­ował woj­sko­wy. – Szcze­gól­nie kry­tycz­ną kwe­stią jest tu żyw­ność. Pro­duk­cja nawet nie zbli­ży­ła się do po­zio­mu sprzed Kry­zy­su. Wa­run­ki trans­por­tu nie po­zwa­la­ją li­czyć na im­port z za­gra­ni­cy. Je­że­li nie po­dej­mie­my na­tych­mia­sto­wych dzia­łań, grozi nam klę­ska głodu.

– Co pro­po­nu­jesz? – prze­rwał pre­zy­dent.

– W mia­stach po­zo­sta­je wciąż bez­czyn­na znacz­na część daw­nych pra­cow­ni­ków sek­to­ra usług. Kie­run­ki, w któ­rych po­sia­da­ją kwa­li­fi­ka­cje, są dziś cał­ko­wi­cie bez­war­to­ścio­we. Do­ty­czy to zwłasz­cza bran­ży IT. Za­ra­zem to grupa naj­bar­dziej rosz­cze­nio­wa, która żyje z rzą­do­wej po­mo­cy i jed­no­cze­śnie po­zo­sta­je szcze­gól­nie po­dat­na na an­ty­rzą­do­wą agi­ta­cję. W mojej oce­nie na­le­ży jej przed­sta­wi­cie­li skie­ro­wać do pracy na roli, gdzie po­trze­ba nie­wy­kwa­li­fi­ko­wa­nych pra­cow­ni­ków jest bar­dzo duża.

– Py­ta­nie, czy ze­chcą wziąć się do ta­kiej ro­bo­ty – rzu­cił ktoś.

– Jeśli nie, ko­niecz­nym bę­dzie uży­cie przy­mu­su – od­parł nie­wzru­szo­ny puł­kow­nik. – Tym ru­chem upie­cze­my od razu kilka pie­cze­ni na jed­nym ogniu. Wzro­śnie pro­duk­cja żyw­no­ści, ogra­ni­czo­na zo­sta­nie skłon­ność do roz­ru­chów w mia­stach, a pomoc rzą­do­wa za­cznie tra­fiać wy­łącz­nie do tych na­praw­dę po­trze­bu­ją­cych. Takie jest moje zda­nie, jed­nak z pew­no­ścią wszy­scy chęt­nie po­zna­my opi­nię pana pro­fe­so­ra. – Skło­nił się Ja­siń­skie­mu, po czym usiadł.

– Bar­dzo pro­szę, pro­fe­so­rze – ode­zwał się pre­zy­dent.

Ja­siń­ski za­mru­gał kilka razy, by od­go­nić sen­ność. Wstał, sta­ra­jąc się przy­brać moż­li­wie żywy wyraz twa­rzy.

– Sza­now­ni panowie – za­czął. – Co do za­sa­dy zga­dzam się ze sta­no­wi­skiem mo­je­go przed­mów­cy. Pra­gnę jed­nak zwró­cić pań­stwa uwagę na kilka niu­an­sów, które oce­niam w nieco od­mien­ny spo­sób. Ow­szem, głód po­zo­sta­je rze­czy­wi­stym za­gro­że­niem, ow­szem, rol­nic­two, po­zba­wio­ne na sku­tek kry­zy­su no­wo­cze­snych ma­szyn, po­trze­bu­je rąk do pracy. Nie po­win­ni­śmy jed­nak w mojej opi­nii sku­piać się wy­łącz­nie na tym sek­to­rze. Go­spo­dar­ka to sys­tem na­czyń po­wią­za­nych, na jed­nym dzia­ła­niu cały układ zy­sku­je w jed­nych miej­scach, tra­cąc w in­nych. Kie­ru­jąc wszyst­kich do orki, skrzyw­dzi­my inne pola dzia­ła­nia. Do bu­do­wy trak­to­rów nie po­trze­bu­je­my elek­tro­ni­ki, mu­si­my więc moż­li­wie pręd­ko stwo­rzyć prze­mysł mo­gą­cy nam ich do­star­czyć.

Po­wiódł wzro­kiem po ze­bra­nych. Zda­wa­ło się, że wszy­scy słu­cha­ją go z za­in­te­re­so­wa­niem. To do­da­ło pro­fe­so­ro­wi otu­chy.

– Pan puł­kow­nik wspo­mniał o trans­por­cie. To praw­da, teraz nie dzia­ła, ale wła­śnie dla­te­go po­win­ni­śmy jak naj­szyb­ciej uru­cho­mić kolej pa­ro­wą. Wpraw­dzie więk­szość na­szych są­sia­dów po­grą­żo­na jest w unie­moż­li­wia­ją­cym więk­szą wy­mia­nę to­wa­rów cha­osie, ko­mu­ni­ka­cja przy­da się jed­nak także na rynku we­wnętrz­nym. Z po­wyż­szych po­wo­dów pro­po­nu­ję nie kie­ro­wać ca­ło­ści za­so­bów ludz­kich na wieś, ale roz­dzie­lić je od­po­wied­nio mię­dzy wy­zna­czo­ne sek­to­ry.

Ode­tchnął. Przy­szedł czas na naj­bar­dziej draż­li­wą część.

– Nie sądzę rów­nież, aby wska­za­nym było sto­so­wa­nie przy­mu­su i w ogóle cen­tral­ne­go pla­no­wa­nia. Chcę jasno za­zna­czyć, że nie je­stem żad­nym li­be­ral­nym dok­try­ne­rem i jak naj­bar­dziej uzna­ję, iż in­ter­wen­cjo­nizm pań­stwo­wy w chwi­lach tak kry­zy­so­wych jak obec­na, gdy zmu­sze­ni je­ste­śmy bu­do­wać na ru­inach i zglisz­czach, jest je­dy­nym roz­sąd­nym wyj­ściem. W imie­niu mo­je­go re­sor­tu zo­bo­wią­zu­ję się do opra­co­wa­nia wy­tycz­nych dla roz­bu­do­wy rol­nic­twa oraz prze­my­słu, a także listy po­trzeb w tych sek­to­rach. Ale z nie­wol­ni­ka nie ma pra­cow­ni­ka. Plan po­wi­nien jak naj­szyb­ciej zo­stać w pełni przed­sta­wio­ny do wia­do­mo­ści spo­łe­czeń­stwa. Geo­r­ge Sy­ming­ton, bo­ha­ter zna­nej pań­stwu być może po­wie­ści, po­wia­dał, że z braku chle­ba trze­ba lu­dziom dać nar­ko­zę. Ja myślę prze­ciw­nie. Dajmy im praw­dę, nawet tę naj­gor­szą, a oni już za­dba­ją o chleb dla sie­bie, choć­by wy­ma­ga­ło to nie­wi­dzia­nych do­tych­czas w świe­cie wy­sił­ków. Wie­rzę, że oby­wa­te­le sami, ze wzglę­du na po­czu­cie obo­wiąz­ku i dobra wspól­ne­go, chęt­nie ruszą do pracy, o ile ktoś im tylko wska­że drogę. Skie­ru­ją się do sek­to­rów wy­bra­nych przez sie­bie we­dług wła­snych po­trzeb, moż­li­wo­ści i za­in­te­re­so­wań, przez to za­pew­nia­jąc więk­szą wy­daj­ność swych wy­sił­ków. Taki na­tu­ral­ny pro­ces po­zwo­li nam unik­nąć błę­dów, które mo­gło­by przy­nieść ręcz­ne ste­ro­wa­nie, a także zwięk­szy spo­łecz­ną so­li­dar­ność i za­ufa­nie do rządu.

Usiadł, wpa­tru­jąc się w pre­zy­den­ta. Gabor bęb­nił chwi­lę pal­ca­mi w stół, wresz­cie prze­mó­wił:

– Bar­dzo panom dzię­ku­ję. Plan za­ry­so­wa­ny nam przez pana puł­kow­ni­ka uwa­żam za dobry, ale jesz­cze lep­szy bę­dzie on z po­praw­ka­mi pana pro­fe­so­ra. Dla­te­go, zgod­nie z pań­ską su­ge­stią, pro­fe­so­rze, pana re­sort zaj­mie się przy­go­to­wa­niem szcze­gó­ło­we­go planu pod­nie­sie­nia za­rów­no rol­nic­twa, jak i prze­my­słu. Na­stęp­nie mi­ni­ster­stwo spraw we­wnętrz­nych prze­pro­wa­dzi roz­dział pra­cow­ni­ków po­mię­dzy te sek­to­ry.

Przez salę prze­biegł szmer. Ja­siń­ski sie­dział jakby ugo­dzo­ny mło­tem. Pre­zy­dent po­zor­nie za­ak­cep­to­wał plan, upo­ka­rza­jąc przed wszyst­ki­mi mi­ni­stra po­mi­nię­ciem jego po­stu­la­tu. Nie tak pro­fe­sor wi­dział swoją rolę w rzą­dzie. Już pod­no­sił się, by za­pro­te­sto­wać, ale tym­cza­sem Gabor prze­szedł do na­stęp­ne­go punk­tu po­sie­dze­nia, igno­ru­jąc zu­peł­nie Ja­siń­skie­go.

Ze­bra­nie trwa­ło jesz­cze pół­to­rej go­dzi­ny. Przy po­ru­sza­nych ko­lej­no te­ma­tach pro­fe­sor pró­bo­wał jesz­cze kil­ku­krot­nie prze­bić się z po­stu­la­tem li­be­ra­li­za­cji metod rządu, po­zo­sta­ło to jed­nak bez echa.

W końcu po­sie­dze­nie do­bie­gło końca. Pre­zy­dent po­dzię­ko­wał mi­ni­strom, a ci po­wsta­li, kie­ru­jąc się ku wyj­ściu. Ja­siń­ski ru­szył w prze­ciw­ną stro­nę, pod­cho­dząc do Ga­bo­ra.

– Panie pre­zy­den­cie, czy mógł­by pan po­świę­cić mi jesz­cze chwi­lę w roz­mo­wie na osob­no­ści?

Gabor ski­nął głową.

– Oczy­wi­ście, przejdź­my do mo­je­go ga­bi­ne­tu.

Po kilku mi­nu­tach zna­leź­li się po­now­nie w daw­nej gar­de­ro­bie, przy urą­ga­ją­cym po­wa­dze miej­sca pla­sti­ko­wym biur­ku.

– Słu­cham, panie pro­fe­so­rze – prze­mó­wił pre­zy­dent, gdy usie­dli.

Ja­siń­ski wziął głę­bo­ki wdech. Jego wzrok znów padł na obraz z czasz­ką, szcze­rzą­cą się w szy­der­czym uśmie­chu.

– Panie pre­zy­den­cie, gdy po­przed­nio roz­ma­wia­li­śmy, mówił pan, iż rząd po­trze­bu­je mnie dla po­dźwi­gnię­cia kra­jo­wej go­spo­dar­ki.

– Bo tak rze­czy­wi­ście jest.

– Nie mogę jed­nak wy­peł­niać tego za­da­nia, skoro nie przyj­mu­je pan moich opi­nii.

– Wszyst­kie pań­skie opi­nie nie­wy­kra­cza­ją­ce poza dział go­spo­dar­czy zo­sta­ły przy­ję­te.

Ja­siń­ski zmarsz­czył brwi.

– Prze­pra­szam, ale nie uwzględ­nił pan moich obiek­cji, co do sto­so­wa­nia przy­mu­su. Muszę raz jesz­cze zde­cy­do­wa­nie za­pro­te­sto­wać prze­ciw­ko takim za­ku­som rządu wobec wol­no­ści oso­bi­stej oby­wa­te­li.

– Jak po­wie­dzia­łem, za­kres tej, jak pan ją na­zwał, “wol­no­ści oso­bi­stej”, nie na­le­ży do kom­pe­ten­cji pań­skie­go re­sor­tu. Pan, pro­fe­so­rze, ma stwo­rzyć plan dla na­szej eko­no­mii. Me­to­dy jego wdro­że­nia pro­szę zo­sta­wić innym.

– Ależ me­to­dy nie da się od­dzie­lić od planu! – nie­mal krzyk­nął Ja­siń­ski, zry­wa­jąc się z krze­sła.

Przez chwi­lę mil­czał, dy­sząc, wpa­trzo­ny wprost w oczy Ga­bo­ra. Gdy zdo­łał opa­no­wać nieco nerwy, pod­jął spo­koj­niej­szym, ale sta­now­czym gło­sem:

– Panie pre­zy­den­cie, muszę wy­ra­zić, być może nie­zbyt skrom­ną, ale za to szcze­rą opi­nię, że je­stem czę­ścią in­te­lek­tu­al­nej elity tego na­ro­du. Jako taki nie mogę się ogra­ni­czyć je­dy­nie do wą­skie­go pola, jakie pan pró­bu­je mi na­rzu­cić. Tkwi we mnie głę­bo­kie prze­ko­na­nie, że zdro­we fi­nan­se są pod­sta­wą zdro­wej go­spo­dar­ki, a ta z kolei pod­sta­wą zdro­we­go spo­łe­czeń­stwa. Moim nad­rzęd­nym celem, jako oby­wa­te­la i jako eko­no­mi­sty, jest po­dźwi­gnię­cie ca­łe­go na­ro­du.

Gabor chciał coś po­wie­dzieć, ale Ja­siń­ski nie do­pu­ścił go do głosu:

– Dziś na­sta­ła hi­sto­rycz­na chwi­la dla spra­wy na­ro­do­wej. Jesz­cze kilka lat temu my­śle­li­śmy, że jest ona już stra­co­na, po­grze­ba­na, że śmierć jej za­da­ły glo­ba­li­za­cja oraz dy­wer­sja ide­olo­gicz­na na­szych wro­gów, na­sy­ca­ją­cych zdro­wy pień spo­łe­czeń­stwa tru­ci­zna­mi kon­sump­cjo­ni­zmu i per­mi­sy­wi­zmu. Kry­zys jed­nak zmie­nił wszyst­ko. Środ­ki glo­bal­nej ko­mu­ni­ka­cji zni­kły, od­ci­na­jąc nas od ob­cych wpły­wów. Ułuda nie­za­chwia­ne­go do­bro­by­tu pry­snę­ła jak bańka my­dla­na, a trud­ne wa­run­ki życia przy­po­mi­na­ją o war­to­ści pracy i tra­dy­cji. Dzi­siej­szy dzień jest cza­sem nie na pań­stwo­wy za­mor­dyzm, ale na spo­koj­ne bu­do­wa­nie w na­ro­dzie po­czu­cia wspól­no­ty i bu­dze­nie go do wol­ne­go, świa­do­me­go życia.

Umilkł, spo­glą­da­jąc z na­dzie­ją na Ga­bo­ra. Na­tra­fił jed­nak na pełne szy­der­stwa spoj­rze­nie pre­zy­den­ta.

– Za­bra­kło już panu pu­stych fra­ze­sów? – wy­ce­dził Gabor. – Niech pan spoj­rzy na sie­bie. Sie­dzi­my tu we dwóch, a pan prze­ma­wia do mnie jakby był na wiecu. Oczy­wi­ście, wolny, świa­do­my naród to pięk­na idea. Pan jako pu­bli­cy­sta może sobie po­zwo­lić na takie szy­bo­wa­nie po­śród wznio­słych myśli, ale ja je­stem dyk­ta­to­rem i muszę się trzy­mać twar­dych re­aliów. Nie mamy spo­łe­czeń­stwa, do­brze pan o tym wie. Świa­do­mi oby­wa­te­le sta­no­wią mar­gi­nes. Resz­ta to zwy­kłe bydło, odu­rzo­ne świe­ci­deł­ka­mi, a teraz gło­śno mu­czą­ce, bo w żło­bie za­bra­kło siana i nie ma ni­ko­go, kto mógł­by go do­rzu­cić. Bydło zaś po­trze­bu­je bata. Ina­czej nie weź­mie się do ro­bo­ty.

– Na­praw­dę takie ma pan wy­obra­że­nie o Po­la­kach? – za­py­tał cicho Ja­siń­ski.

– Tak – od­po­wie­dział krót­ko Gabor, uni­ka­jąc wzro­ku roz­mów­cy. – Ro­zu­miem, nawet po­dzie­lam pań­skie ma­rze­nia, ale z tą ha­ła­strą ich speł­nie­nie jest nie­moż­li­we.

– “Ile mógł­bym zro­bić, gdy­bym rzą­dził innym na­ro­dem”. Wie pan, czyje to słowa?

– Wiem.

– I chce pan prze­cho­dzić znowu przez to samo? Przez Brześć, Be­re­zę?

– Jeśli spra­wa bę­dzie tego wy­ma­gać…

– Jaka spra­wa? – prze­rwał pro­fe­sor.

– Jeśli spra­wa bę­dzie tego wy­ma­gać, je­stem gotów na ko­niecz­ne ofia­ry – do­koń­czył Gabor.

– Szko­da tylko, że nie będą to pań­skie oso­bi­ste po­świę­ce­nia, ale in­nych. – Ja­siń­ski uśmiech­nął się smut­no. – Muszę wobec tego ostrzec pana pre­zy­den­ta, że ist­nie­ją Ru­bi­ko­ny, któ­rych za panem nie prze­kro­czę.

– Czy mam to ro­zu­mieć jako dy­mi­sję?

– Jesz­cze nie, ale pro­szę za­cho­wać świa­do­mość, że ta ewen­tu­al­ność wisi w po­wie­trzu.

Pro­fe­sor spoj­rzał na Ga­bo­ra. Nie po­trze­bo­wał nad­mier­nej prze­ni­kli­wo­ści, by spo­strzec, że pre­zy­dent wprost wrze gnie­wem. Twarz jego po­czer­wie­nia­ła, pię­ści drża­ły, za­ci­śnię­te tuż nad biur­kiem. Przy­po­mi­nał mo­dlisz­kę, która szy­ku­je się do chwy­ce­nia szpo­na­mi ofia­ry. Mimo to jed­nak w pełni pa­no­wał nad sobą.

– Dzię­ku­ję za szcze­re słowa, będę o nich pa­mię­tał – oznaj­mił sucho. – Sądzę, że wy­czer­pa­li­śmy temat. Czeka mnie jesz­cze kilka zajęć, a i panu nie brak prze­cież obo­wiąz­ków do wy­ko­na­nia.

Ja­siń­ski mil­czą­co ski­nął głową, po czym opu­ścił kom­na­tę.

 

***

 

 Mimo chłod­nej po­go­dy Ła­zien­ki tęt­ni­ły ży­ciem. Ja­siń­ski nie po­tra­fił stłu­mić uczu­cia nie­za­do­wo­le­nia. Li­czył, że w środ­ku dnia, w go­dzi­nach pracy, park bę­dzie świe­cił pust­ka­mi. Z tru­dem opę­dzał się od myśli, iż Gabor miał rację, po­mstu­jąc na sze­rzą­ce się w na­ro­dzie nie­rób­stwo. Roz­są­dek jed­nak na­ka­zy­wał wy­ro­zu­mia­łość dla tych ludzi. Skoro na­tu­ra ode­bra­ła bez­względ­nie in­ter­net, te­le­wi­zję i gry kom­pu­te­ro­we, nie po­win­no bu­dzić zdzi­wie­nia, że nawet wśród zim­nych po­wie­wów nę­cą­cą roz­ryw­ką stała się nagle re­kre­acja na świe­żym po­wie­trzu.

W końcu jed­nak pro­fe­sor do­tarł do mniej uczęsz­cza­nej czę­ści parku. Wkro­czyw­szy na wio­dą­cą przez za­ro­śla alej­kę, ru­szył na umó­wio­ne miej­sce spo­tka­nia. Minął po­pier­sie Moch­nac­kie­go, zbli­ża­jąc się do nie­wiel­kie­go most­ku. Tu uj­rzał idą­cych na­prze­ciw niego dwóch woj­sko­wych, wi­do­my znak czu­wa­ją­cej wła­dzy pre­zy­den­ta. Ja­siń­ski, mimo świa­do­mo­ści, że po­dob­na re­ak­cja za­kra­wa o ab­surd, pod­cho­dząc do żoł­nie­rzy po­czuł ude­rza­ją­cą do głowy ad­re­na­li­nę. Stłu­mił jed­nak pa­ra­li­żu­ją­cy stres i ru­szył hardo na­przód. Mun­du­ro­wi prze­szli obok niego, nie po­świę­ca­jąc mu naj­mniej­szej uwagi. Ode­tchnął z ulgą. Jedną z zalet upad­ku środ­ków ma­so­we­go prze­ka­zu po­zo­sta­wał fakt, iż twa­rze człon­ków rządu stra­ci­ły roz­po­zna­wal­ność wśród prze­cięt­nych prze­chod­niów.

Wkro­czyw­szy na mo­stek przy­sta­nął, oparł się o ba­rier­kę i sku­pił na ob­ser­wa­cji ciem­nej tafli wody. Ogar­nę­ła go no­stal­gia. Jesz­cze kilka lat temu na­tra­fił­by w tym miej­scu na we­so­łą gro­ma­dę ko­lo­ro­wych ka­czek, a jego skórę ob­sia­da­ły­by roje żąd­nych krwi ko­ma­rów. Nie­ste­ty, wpływ Kry­zy­su nie ogra­ni­czał się do świa­ta ludzi. Brak pola ma­gne­tycz­ne­go od­bi­jał się ne­ga­tyw­nie na zdol­no­ści pta­ków i owa­dów do na­wi­ga­cji w locie, co prę­dzej czy póź­niej przy­pra­wia­ło je o śmierć. Tak przy­naj­mniej tłu­ma­czy­li re­gres po­pu­la­cji tych istot na­ukow­cy.

Pro­fe­sor nie oszczę­dził sobie re­flek­sji, że po­dob­ny los czeka za­pew­ne ludz­kość. Ona rów­nież zda­wa­ła się błą­dzić, jakby stra­ci­ła z oczu cel eg­zy­sten­cji i nie po­tra­fi­ła go na nowo od­kryć. Jeśli nie zdoła szyb­ko zna­leźć wol­ne­go od za­bu­rzeń przez nowe wa­run­ki kom­pa­su, musi w końcu wy­ko­nać o jeden krok za dużo w złą stro­nę i sto­czyć się w prze­paść bez dna.

Z tych nie­we­so­łych myśli wy­rwa­ło Ja­siń­skie­go ukłu­cie nie­po­ko­ju. Stał już jakiś czas w umó­wio­nym miej­scu, a Se­mi­radz­ki nadal się nie zja­wiał. Pro­fe­so­ra znów na­szły wąt­pli­wo­ści, czy słusz­nie uczy­nił, ob­da­rza­jąc tego czło­wie­ka za­ufa­niem.

Wy­gląd mi­ni­stra bez­pie­czeń­stwa już na pierw­szy rzut oka nie bu­dził do­bre­go wra­że­nia. Chuda syl­wet­ka oraz za­pad­nię­ta twarz, wstrzą­sa­ne cią­gły­mi kon­wul­sja­mi, upodob­nia­ły Se­mi­radz­kie­go do wi­ją­ce­go się węża.

Mi­ni­ster zwró­cił uwagę Ja­siń­skie­go od po­cząt­ku po­sie­dze­nia rządu, kon­kret­nie zdu­miał pro­fe­so­ra jego brak mun­du­ru. Za­sta­na­wia­ło Ja­siń­skie­go, czemu Gabor po­wie­rzył tak klu­czo­wy re­sort cy­wi­lo­wi. Py­ta­nie to po­wró­ci­ło gdy wzbu­rzo­ne­go, wra­ca­ją­ce­go z roz­mo­wy z pre­zy­den­tem pro­fe­so­ra za­cze­pił na placu Zam­ko­wym Se­mi­radz­ki.

– W pełni po­dzie­lam pań­skie zda­nie, pro­fe­so­rze – mówił bez­piecz­niak, wio­dąc Ja­siń­skie­go spa­ce­ro­wym kro­kiem mię­dzy ka­mie­ni­ca­mi Sta­rów­ki. – Uwa­żam, że rząd po­peł­nia ogrom­ny błąd, nie wie­rząc w sa­mo­dziel­ność zwy­kłych ludzi. Od dłuż­sze­go czasu sta­ram się temu bez­sku­tecz­nie prze­ciw­dzia­łać. Teraz widzę, że zna­la­złem so­jusz­ni­ka.

Pro­fe­sor tym­cza­sem roz­wa­żał, czy po­wi­nien otwo­rzyć się przed Se­mi­radz­kim. Oba­wiał się pro­wo­ka­cji, a po­nad­to wstrzą­sa­ją­ce co chwi­la cia­łem roz­mów­cy drgaw­ki bu­dzi­ły w nim mi­mo­wol­ne obrzy­dze­nie. W końcu jed­nak zde­cy­do­wał, że gra jest warta świecz­ki i po­sta­no­wił za­ry­zy­ko­wać.

Obaj zgo­dzi­li się, że de­li­kat­ność pro­ble­mu wy­ma­ga bar­dziej ustron­ne­go miej­sca. Umó­wi­li się na na­stęp­ny dzień w Ła­zien­kach, z dala od na­tręt­nych uszu.

Ja­siń­ski cze­kał już jed­nak na most­ku dobry kwa­drans, a Se­mi­radz­ki wciąż się nie po­ja­wiał. Nie­po­kój pro­fe­so­ra rósł. Za­czął ana­li­zo­wać każde słowo, wy­po­wie­dzia­ne w cza­sie roz­mo­wy z bez­piecz­nia­kiem. Czy któ­reś z nich mogło wy­star­cza­ją­co skom­pro­mi­to­wać go w oczach pre­zy­den­ta? Zda­wa­ło mu się, że nie. Z dru­giej jed­nak stro­ny być może sama go­to­wość do po­uf­nych roz­mów z in­ny­mi człon­ka­mi rządu speł­nia­ła w po­ję­ciu Ga­bo­ra zna­mio­na spi­sku.

Osta­tecz­nie jed­nak Ja­siń­ski mógł z ulgą otrzeć pot z czoła. Uj­rzał Se­mi­radz­kie­go. Szedł sam, bez ob­sta­wy agen­tów go­to­wych do aresz­to­wa­nia nie­do­szłe­go bun­tow­ni­ka.

– Pro­szę wy­ba­czyć moje spóź­nie­nie, pro­fe­so­rze.

– Na­pę­dził mi pan stra­cha. – Ja­siń­ski uśmiech­nął się, po­da­jąc mi­ni­stro­wi rękę.

– My­ślał pan, że wy­sta­wi­łem pana do od­strza­łu? – Twarz Se­mi­radz­kie­go wy­krzy­wi­ła się w gry­ma­sie, który rów­nież chyba miał ucho­dzić za uśmiech. – Po­zo­staw­my jed­nak żarty na boku. Je­stem tu na pana roz­ka­zy, pro­fe­so­rze.

– Są­dzi­łem, że nasze sto­sun­ki będą opie­rać się na rów­no­rzęd­nej współ­pra­cy?

– To nie­moż­li­we. Myślę, że obaj je­ste­śmy świa­do­mi, iż w Pol­sce ko­niecz­na jest za­sad­ni­cza zmia­na rządu…

– A do tej nie doj­dzie bez wy­mia­ny przy­wód­cy…

– Wła­śnie. Za­mach stanu zaś po­trze­bu­je gło­śne­go na­zwi­ska, które po­cią­gnie ludzi. Ja się do tej roli nie na­da­ję. Pan to co in­ne­go. Jest pan pro­fe­so­rem, spe­cja­li­stą w swo­jej dzie­dzi­nie, w do­dat­ku zy­skał pan ostat­nio po­pu­lar­ność swoją kry­ty­ką Ga­bo­ra. Ledwo co wszedł pan do ga­bi­ne­tu, więc nikt też nie bę­dzie pana trak­to­wał jako czło­wie­ka sys­te­mu.

Ja­siń­ski po­ki­wał głową.

– Ma pan rację – prze­mó­wił. – Nie będę jed­nak tylko po­zo­wał na przy­wód­cę ruchu, ale za­mie­rzam być nim rów­nież fak­tycz­nie.

– To zro­zu­mia­łe.

– Do­sko­na­le, zatem zga­dza­my się w klu­czo­wych punk­tach. Przejdź­my więc do szcze­gó­łów. Prze­wrót po­trze­bu­je bazy. Czy ufa pan pod­le­głym sobie służ­bom?

– Oczy­wi­ście, sam je prze­cież stwo­rzy­łem. Gabor opie­ra się na woj­sku, ode mnie ocze­ku­je tylko utrzy­ma­nia po­rząd­ku, głę­biej nie wnika. Dzię­ki temu udało mi się stwo­rzyć nie tylko sieć in­for­ma­to­rów, ale też do­brze uzbro­jo­ne oraz lo­jal­ne od­dzia­ły pre­wen­cji.

– Do­brze, oba­wiam się jed­nak, że to może nie wy­star­czyć. Co z woj­skiem? Wiem, że są w nim ele­men­ty nie­przy­chyl­ne Ga­bo­ro­wi.

Se­mi­radz­ki na­my­ślał się przez chwi­lę.

– Z pew­no­ścią – pod­jął wresz­cie. – Do­ty­czy to jed­nak ra­czej po­je­dyn­czych ofi­ce­rów, któ­rych po­ten­cjal­ne re­ak­cje i tak trud­no prze­wi­dzieć. Zresz­tą, klu­czo­wa jest sto­li­ca, a tu Gabor trzy­ma wier­nych sobie ludzi.

– Jakie więc jesz­cze mamy karty? Za­gra­nie sa­mych służb prze­ciw woj­sku brzmi jak bar­dzo ry­zy­kow­na im­pre­za.

– Ulica. Roz­ru­chy od­cią­gną uwagę rządu, co po­zwo­li opa­no­wać nam stra­te­gicz­ne punk­ty nie­wiel­ki­mi si­ła­mi. Utrzy­mu­ję kon­tak­ty z róż­ny­mi ra­dy­ka­ła­mi. Wraz z od­ra­dza­ją­cym się prze­my­słem po­wró­ci­li i so­cja­li­ści w daw­nym stylu, z kolei anar­cho­pry­mi­ty­wi­ści przy­cią­gnę­li do sie­bie śro­do­wi­ska ru­chów eko­lo­gicz­nych sprzed Kry­zy­su. Są też inne, mniej­sze grup­ki, mo­gą­ce jed­nak być w razie po­trze­by bar­dzo ha­ła­śli­wy­mi. Bez wąt­pie­nia dadzą radę wy­wo­łać w od­po­wied­niej chwi­li za­miesz­ki.

Po­licz­ki Ja­siń­skie­go owio­nął chłod­ny wiatr. Pro­fe­sor pod­niósł głowę, ob­ser­wu­jąc sze­lesz­czą­ce li­ście. Przez dłuż­szy czas mil­czał, na­my­śla­jąc się. Czy miał prawo roz­bu­dzać de­mo­ny, które dawno już po­win­ny spo­czy­wać na śmiet­ni­ku hi­sto­rii? Z dru­giej stro­ny, czyż nie było jego obo­wiąz­kiem prze­ciw­sta­wie­nie się zgub­nej po­li­ty­ce Ga­bo­ra? A jakże mógł tego do­ko­nać bez do­sta­tecz­nych sił, po­ry­wa­jąc się z mo­ty­ką na słoń­ce?

Po­krę­cił głową.

– Nie, to nie jest mo­ment na uświę­ca­nie środ­ków – oznaj­mił. – Prze­wrót ma przy­nieść sta­bi­li­za­cję, nie bę­dzie­my zatem mogli roz­po­cząć rzą­dów od roz­pra­wy z nie­wy­god­ny­mi so­jusz­ni­ka­mi. Współ­pra­cu­jąc zaś z nimi mu­sie­li­by­śmy wpro­wa­dzić część ich po­stu­la­tów, a to zu­peł­nie nie wcho­dzi w grę.

Spoj­rzał na Se­mi­radz­kie­go. W chy­trych oczkach do­świad­czo­ne­go bez­piecz­nia­ka doj­rzał błysk dez­apro­ba­ty dla po­dob­nych skru­pu­łów. Mimo to jed­nak Se­mi­radz­ki ski­nął nie­mra­wo głową, krzy­wiąc się przy tym nie­mi­ło­sier­nie.

– Mogę jed­nak spro­ku­ro­wać ja­kieś za­mie­sza­nie po­śród stu­den­tów – cią­gnął Ja­siń­ski. – To chyba nie za­szko­dzi?

– Ab­so­lut­nie nie.

– Do­brze, idźmy zatem dalej. Ro­zu­miem, że mogę zdać się na pana, jeśli cho­dzi o stro­nę, po­wiedz­my, “tech­nicz­ną” prze­wro­tu?

Se­mi­radz­ki oży­wił się.

– Tak jest. Plan za­ma­chu stanu jest już od dłuż­sze­go czasu go­to­wy. Znają go moi naj­bar­dziej za­ufa­ni lu­dzie, resz­ta o wszyst­kim dowie się w ostat­niej chwi­li.

Ja­siń­ski przy­tak­nął z apro­ba­tą.

– W na­stęp­ny week­end pre­zy­dent wy­jeż­dża na krót­ki, dwu­dnio­wy urlop – kon­ty­nu­ował Se­mi­radz­ki. – Za­dba­my o to, aby po­wró­cił jako już były pre­zy­dent. – Na twarz mi­ni­stra znów po­wró­cił gry­mas peł­nią­cy rolę uśmie­chu.

– Po­do­ba mi się ten plan – od­parł pro­fe­sor. – Ja ze swej stro­ny zajmę się sferą pro­pa­gan­do­wą. Trze­ba bę­dzie przy­go­to­wać ma­ni­fest do na­ro­du, by uspo­ko­ić sy­tu­ację. Mu­si­my też prze­ko­nać gar­ni­zo­ny i ad­mi­ni­stra­cję poza War­sza­wą, by pod­po­rząd­ko­wa­ły się na­szej wła­dzy. No i trze­ba za­cząć kap­to­wać człon­ków przy­szłe­go rządu.

– Mamy już dwóch.

– To praw­da… Myślę, że to wszyst­ko, jeśli cho­dzi o głów­ne za­gad­nie­nia. Zo­stał nam ty­dzień na przy­go­to­wa­nia. Czy mo­że­my spo­tkać się tu jutro, by omó­wić po­stę­py i dal­sze szcze­gó­ły planu?

– Oczy­wi­ście. Cie­szę się, że mogę z panem współ­pra­co­wać, pro­fe­so­rze.

Se­mi­radz­ki chciał się już od­da­lić, ale Ja­siń­ski chwy­cił go za ramię.

– Panie mi­ni­strze, dla­cze­go pan to robi? – za­py­tał, pa­trząc roz­mów­cy pro­sto w oczy.

Twarz Se­mi­radz­kie­go wy­krzy­wił gry­mas.

– Nie ufa mi pan, bar­dzo do­brze. Skoro jed­nak pan pyta, pro­fe­so­rze, będę szcze­ry. Nie po­dzie­lam pań­skich wznio­słych ide­ałów. Uwa­żam, że są one dla nie­bie­skich pta­ków, któ­rym brak po­waż­niej­szych zmar­twień, a mi bar­dziej przy­stoi trzy­mać się ziemi. To jed­nak, iż je­stem cy­ni­kiem i ego­istą, nie zna­czy, że nie ob­cho­dzi mnie los ogółu. Jeśli po­zwo­lę Ga­bo­ro­wi znisz­czyć ten kraj, gdzie będę żył? Co jak co, ale emi­gra­cję Kry­zys wy­jąt­ko­wo utrud­nił. Tak więc, choć z róż­nych po­bu­dek, mamy póki co, pro­fe­so­rze, cał­ko­wi­cie zbież­ne in­te­re­sy.

– Dzię­ku­ję za otwar­tość. Teraz je­stem spo­koj­ny, choć do­gryzł mi pan nieco tymi “nie­bie­ski­mi pta­ka­mi”.

Po­że­gna­li się, po czym Se­mi­radz­ki ru­szył w kie­run­ku Świą­ty­ni Egip­skiej. Ja­siń­ski stał jesz­cze przez jakiś czas na most­ku. Przy­glą­da­jąc się po­kracz­nym kro­kom mi­ni­stra bez­pie­czeń­stwa, roz­wa­żał, czy nie po­peł­nił wła­śnie naj­więk­sze­go błędu w życiu.

 

***

 

Za oknem pa­no­wa­ła nie­po­dziel­nie noc. Mrok w po­ko­ju Ja­siń­skie­go roz­świe­tlał wy­łącz­nie nikły blask przy­krę­co­nej lampy naf­to­wej. Pro­fe­sor sie­dział w głę­bo­kim fo­te­lu, za­to­pio­ny w my­ślach. Na biur­ku przed nim leżał sto­sik za­ba­zgra­nych kar­tek, za­wie­ra­ją­cych go­to­we prze­mó­wie­nie. Pla­no­wał wy­gło­sić je na­stęp­ne­go dnia, a także podać do druku wszyst­kim ga­ze­tom. Aby uciec przed ner­wa­mi przez cały dzień wer­to­wał ów ma­ni­fest wciąż na nowo, do­ko­nu­jąc ko­lej­nych po­pra­wek. W końcu jed­nak zmo­rzy­ło go to za­ję­cie.

Z wpół­przy­mknię­ty­mi ocza­mi za­sta­na­wiał się, co czuł Pił­sud­ski owego maja, cze­ka­jąc na wie­ści z fron­tu walk w War­sza­wie. Tak samo za­le­żał od in­nych, zda­jąc się na Or­licz-Dre­sze­ra. Tak samo tam­ten prze­wrót chwiał się na ostrzu noża. Każda chwi­la zwięk­sza­ła szan­sę na przy­by­cie Wiel­ko­po­lan albo Si­kor­skie­go, a w takim wy­pad­ku nie­do­szły dyk­ta­tor skoń­czył­by w celi, a może i go­rzej jesz­cze. A jed­nak… A jed­nak wtedy wy­grał.

Ta myśl nie uspo­ko­iła Ja­siń­skie­go. Czuł, jak po czole ście­ka­ją mu stru­mycz­ki potu. Z po­cząt­ku wszyst­ko szło jak z płat­ka. Gabor wy­je­chał ze sto­li­cy oto­czo­ny cichą opie­ką agen­tów Se­mi­radz­kie­go. Nie­dłu­go póź­niej mi­ni­ster bez­pie­czeń­stwa oso­bi­ście do­niósł pro­fe­so­ro­wi o pierw­szych suk­ce­sach. Po­li­cji udało się z za­sko­cze­nia za­aresz­to­wać więk­szość człon­ków rządu, pod­czas gdy gło­śny pro­test po­pie­ra­ją­cych Ja­siń­skie­go stu­den­tów od­cią­gnął uwagę woj­sko­we­go gar­ni­zo­nu. Póź­niej jed­nak spra­wy za­czę­ły się kom­pli­ko­wać.

Około po­łu­dnia do skrom­ne­go miesz­ka­nia pro­fe­so­ra do­bie­gły suche od­gło­sy strza­łów. Plan szyb­kie­go roz­bro­je­nia wszyst­kich po­ste­run­ków mu­siał spa­lić na pa­new­ce. Strza­ły jed­nak nie usta­wa­ły, walka więc trwa­ła wi­docz­nie dalej. Nie­ste­ty, prze­sta­ły do­cho­dzić ja­kie­kol­wiek wie­ści. Pro­fe­sor sie­dział więc, rzu­co­ny sa­mot­nie na pa­stwę drę­czą­cych go nie­po­ko­jów.

Od kilku go­dzin strze­la­ni­na uci­chła. Mimo to nie zja­wiał się żaden zwia­stun try­um­fu bądź klę­ski.

Wresz­cie uszu Ja­siń­skie­go do­bie­gło ciche pu­ka­nie do drzwi.

Aktem woli wstrzy­mał się od sko­cze­nia na równe nogi.

– Pro­szę wejść.

Drzwi roz­war­ły się i do po­ko­ju wkro­czył młody se­kre­tarz pro­fe­so­ra. Ja­siń­ski spoj­rzał na niego oży­wio­ny.

– Jakie wie­ści?

Gdy chło­pak zbli­żył się do pro­fe­so­ra, na jego twarz padło świa­tło lampy. Na jej widok tląca się w sercu Ja­siń­skie­go iskier­ka na­dziei na­tych­miast zga­sła.

– Po­wiedz­że coś! Prze­gra­li­śmy? – krzyk­nął pro­fe­sor.

Blady jak trup asy­stent nie od­po­wie­dział, uni­ka­jąc wzro­ku zwierzch­ni­ka. Bez słowa po­ło­żył na biur­ku ja­kieś za­wi­niąt­ko, po czym pręd­ko wy­co­fał się z po­wro­tem za drzwi.

Ja­siń­ski pod­krę­cił świa­tło lampy. Na stole le­ża­ła świe­żo wy­dru­ko­wa­na ga­ze­ta. Jej pierw­sza stro­na krzy­cza­ła wiel­ki­mi li­te­ra­mi: “Próba prze­wro­tu uda­rem­nio­na!”. Pro­fe­sor opadł z po­wro­tem na fotel. A więc wszyst­ko skoń­czo­ne. Cały dzień spę­dził na pi­sa­niu trium­fal­ne­go prze­mó­wie­nia, a po­wi­nien był opra­co­wy­wać nad mową obron­ną.

Pod­niósł ga­ze­tę, by do­wie­dzieć się jesz­cze ja­kichś szcze­gó­łów, zanim po niego przyj­dą. Jed­nak w tym mo­men­cie do­strzegł, że pod nią le­ża­ło coś jesz­cze – pi­sto­let. Wziął go do ręki. Spraw­dził, broń była na­bi­ta. Za­czął ważyć ją dla za­ba­wy w dłoni, my­śląc przy tym za­dzi­wia­ją­co chłod­no.

A więc zro­bił na Ga­bo­rze o tyle dobre wra­że­nie, że za­słu­żył na ho­no­ro­wą śmierć. Praw­do­po­dob­nie jego na­zwi­sko nie pa­da­ło nawet w re­la­cji z nie­uda­ne­go za­ma­chu. Za­pew­ne do­pie­ro w wy­da­niu wie­czor­nym ukaże się wzmian­ka o tra­gicz­nym zej­ściu z tego świa­ta po­pu­lar­ne­go mi­ni­stra, kto wie, może ujaw­nio­ne zo­sta­nie nawet, że za­bi­li go bun­tow­ni­cy. Ta myśl ba­wi­ła Ja­siń­skie­go. Ża­ło­wał, że nie pozna in­wen­cji twór­czej pro­pa­gan­dy­stów Ga­bo­ra.

Odło­żył pi­sto­let i po­now­nie za­to­nął w fo­te­lu. Nie, nie po­zwo­li pre­zy­den­to­wi roz­pra­wić się z sobą tak łatwo. Nie in­te­re­so­wa­ło go w tej chwi­li, dla­cze­go za­mach się nie po­wiódł. Być może Se­mi­radz­ki oka­zał się zdraj­cą albo to sam Gabor od po­cząt­ku do końca kon­tro­lo­wał ich ruchy, pro­wo­ku­jąc wy­buch w do­god­nym dla sie­bie mo­men­cie. To jed­nak nie było już ważne. Pro­fe­sor nie chciał ginąć w ciszy, pra­gnął prze­mó­wić jesz­cze raz, wstrzą­snąć su­mie­niem na­ro­du, wydać swój ła­bę­dzi śpiew. Do tego jed­nak po­trze­bo­wał try­bu­ny. I Gabor mu­siał mu tę try­bu­nę dać, choć­by nawet w cza­sie po­ka­zo­we­go pro­ce­su.

Sie­dział tak, cze­ka­jąc, aż ktoś w końcu znu­dzi się nasłuchiwaniem od­gło­su strza­łu.

Koniec

Komentarze

Czesc. Przeczytalem i musze przyznac, ze jestem zaskoczony. Jak zapowiadalo sie na typową politykiernie, za czym nie przepadam, to jednak napisane na tyle sprawnie, ze dobrze mi sie czytalo i w historie sie wciagnalem. Z drobnych uwag: w moze 2 miejscach miales niekoniecznie dobrze zapisane dialogi, a poza tym Internet zwykle piszemy wielka litera. Jeszcze: postaci, ktore stworzyles, sa deczko szablonowe. Zly prezydent, dyktator, dobry naukowiec, ktory w imie wyzszego dobra chce wladze mu odebrac i szpieg ;) Minimalnie zabraklo mi tez wiekszego akcentu, dotyczacego fantastyki, jako takiej. Ale tak, czy siak, czytalem z zainteresowaniem :) Swoja droga, Twoj tekst technicznie byl zdecydowanie bardziej dopracowany, niz moja Gamma, ktora tez polegla w Nowoswiatach ;) Dzieki. Dales mi poglad, jak mocna konkurencja byla :) Potwierdza to tez Twoj dorobek biblioteczny. Tymczasem, ja dopiero zaczynam sie uczyc = zbieram bęcki za moje opowiadanie i wyciagam wnioski :) Wybacz brak formatowania i pl znakow. Pisze z telefonu.

Hej, Światowiderze!

Szkoda, że nie udało się w konkursie, jednak Twój tekst to jeden z tych, do których jakoś często wracam pamięcią, więc musi w sobie coś mieć. Od pierwszych linijek zwraca się tu uwagę na ciekawe światotwórstwo i sprawnie poprowadzoną intrygę oraz bohatera, którego da się lubić i zrozumieć, mimo że jest człowiekiem dość nieprzeciętnym. Resztę szczegółów znasz już z bety, więc nie będę się już więcej rozpisywać.

Klikam i pozdrawiam.smiley

Gdyby było krótsze, przeczytałabym od razu, bo duża to dla mnie radość, że znów coś opublikowałeś, ale na razie zapalam sobie gwiazdkę i będę czytała kawałkami, :)

http://altronapoleone.home.blog

Bardzo ciekawe opowiadanie. Podobał mi się motyw burzy słonecznej, niszczącej elektronikę i myślę, że został tu świetnie wykorzystywany. Mamy ponowne użycie starych technologii, stan wyjątkowy, dużo interesujących drobiazgów, takich jak interwencja w stronę ludzi, którzy utknęli w metrze. Wszystko to świetne przykłady problemów, jakie pojawiłyby się po podobnym kryzysie.

Podoba mi się także motyw przewrotu i próby przejęcia kraju siłą, choć wydawał mi się on nieco oderwany od pierwszej części tekstu, gdzie trwały narady i przedstawiano świat. W jednej chwili mieliśmy opowieść o walce z kryzysem, a w drugiej już walczymy z dyktatorem. To brzmi bardziej jak dwa szorty, niż jedno długie opowiadanie. Może lepiej działałoby to w nieco dłuższej formie? Lub też w, gdyby taka ewentualność była jakoś zaznaczona jeszcze w pierwszym akcie? To już trochę gdybanie i trudno powiedzieć, jak takie zmiany naprawdę wpłynęłyby na całość.

Zachowanie prezydenta też nieco mnie zdziwiło. Miałem wrażenie, że nieco gwałtownie przeskakiwał między uprzejmością, pogardą i gniewem. Ja osobiście utrzymałbym go cały czas w stanie lekceważenia pod płaszczykiem uprzejmości.

Ale to wszystko tylko takie czepialstwo. Opowiadanie było świetne i zdecydowanie lepsze niż cokolwiek, co ja mógłbym urodzić w podobnym temacie. Chętnie przeczytałbym dłuższy tekst osadzony w tym świecie. Pozdrawiam i życzę szybkiej podróży do biblioteki

Dobrze się czytało, choć zakończenie zrobiło wrażenie odrobinę przyspieszonego i mam wrażenie, że tuż przed nim nieco siadło napięcie – choć może to być kwestia czysto subiektywna. Ale wciągnęło mocno, co jest ogromnym plusem.

ninedin.home.blog

Ojej, ile komentarzy! Dziękuję wszystkim za wizytę :)

 

Silvan,

Co do (I)internetu, akurat sprawdzałem tę kwestię w trakcie pisania, i RJP powiada, że gdy mamy na myśli medium, a nie konkretną sieć (a tak jest moim zdaniem w tym przypadku), należy używać pisowni małą literą.

Przyznam, że nie rozważałem szablonowości bohaterów. Jak teraz na to patrzę, to masz rację. Wymyślając ich miałem od początku określone koncepcje i nie zastanawiałem się, czy nie są aby kliszowate, dziękuję więc za cenną uwagę. Nie zgadzam się natomiast z zarzutem co do niedostatecznej fantastyczności. Przebiegunowanie (czy raczej jego kulminacja) wprawdzie (ponoć) rzeczywiście się zbliża, ale raz, że niektórzy naukowcy to kwestionują, dwa, są różne teorie na temat tego, jaki będzie ono miało rzeczywisty wpływ na naszą sytuację. Zatem być może moja wizja się sprawdzi, ale jeszcze tego nie wiemy, stąd tekst jest moim zdaniem niewątpliwie fantastyką futurologiczną (acz dość bliskiego zasięgu).

Dziękuję za miłe słowa i życzę sukcesów w rozwijaniu warsztatu ;)

 

Oidrin,

Szkoda, że nie udało się w konkursie, jednak Twój tekst to jeden z tych, do których jakoś często wracam pamięcią, więc musi w sobie coś mieć.

Mam nadzieję, że jest to pamięć pozytywna, a nie numer jeden w kategorii najgorszych lektur :P Dziękuję jeszcze raz za betę i za klika!

 

Drakaino, no zdarza mi się czasem napisać coś dłuższego (choć zajmuje to też dużo czasu). Czekam z niecierpliwością na Twoją powtórną wizytę, a ja sam muszę w końcu zatrzymać się na chwilę w “Deszczowej oberży” ;)

 

Abbadon,

Zachowanie prezydenta też nieco mnie zdziwiło. Miałem wrażenie, że nieco gwałtownie przeskakiwał między uprzejmością, pogardą i gniewem. Ja osobiście utrzymałbym go cały czas w stanie lekceważenia pod płaszczykiem uprzejmości.

Gabor nie mógłby być cały czas w stanie lekceważenia, bo jednak Jasiński mu imponuje jako ekonomista. A pogarda i gniew wydają mi się dość naturalną reakcją u człowieka przyzwyczajonego, że wszyscy słuchają jego rozkazów, a tu nagle jakiś osobnik z zewnątrz, nawet jeśli merytorycznie przydatny, zaczyna się szarogęsić i podskakiwać.

Chętnie przeczytałbym dłuższy tekst osadzony w tym świecie.

Przyznam, że mierzę się z pokusą rozwinięcia tego uniwersum (a takie deklaracje jak powyższa czynią ją jeszcze bardziej nęcącą ;)). Przez to też zostawiłem otwarte zakończenie, bo nie mogłem się zdecydować, czy zabijać już głównego bohatera, przez co być może tekst trochę stracił. Zobaczymy, czy coś dalej z tego wyjdzie…

 

Ninedin, przyznam, że opad napięcia był trochę spowodowany wyczerpaniem się weny autora, co do dalszego zagmatwania fabuły, ale cieszę się, że chociaż przynęta do wciągania Czytelnika została poprawnie zastawiona ;D

Hmmm. Jak dla mnie – za mało fantastyki. Wojenki i przepychanki polityków, jakich wszędzie pełno. Fakt – spowodowane fantastycznym wydarzeniem. A nawet i to nie – przebiegunowania się zdarzają – przesadzoną IMO reakcją gospodarki na coś naturalnego.

Sceny pisane jak książka. Nie wiem, czy to wada, czy zaleta. Uznajmy, że spostrzeżenie. Rozwijają się nieśpiesznie, przytaczasz mnóstwo szczegółów, wchodzisz w porównania z pałacem zapamiętanym z młodości… Bawisz się, jakbyś już miał zagwarantowaną moją uwagę i mnie na haczyku. A nie masz, ja ciągle czekam, aż zacznie się coś ciekawego. Ale sama umiejętność takiego budowania scen – bardzo pożyteczna, jak sądzę.

znudzi się wyglądaniem odgłosu strzału.

Czy można wyglądać (oczyma) odgłosu?

Babska logika rządzi!

Witaj, Finklo!

A nawet i to nie – przebiegunowania się zdarzają – przesadzoną IMO reakcją gospodarki na coś naturalnego.

Zdarzają się, ale w odstępach od 10 tysięcy do 50 milionów lat i jeszcze żadne nie nastąpiło za bytności homo sapiens na tym łez padole, stąd trudno ocenić jego ewentualne skutki. Wiadomo tylko, że nie okazało się szczególnie niszczycielskie dla istot żywych (co zresztą zostało wspomniane w opowiadaniu). No i możesz mieć oczywiście inne zdanie, ale mi się zdaje, że zniknięcie wszelkiej elektryczności wywołałoby jednak duży kryzys w gospodarce i nie tylko ;)

Sceny pisane jak książka. Nie wiem, czy to wada, czy zaleta. Uznajmy, że spostrzeżenie. Rozwijają się nieśpiesznie, przytaczasz mnóstwo szczegółów, wchodzisz w porównania z pałacem zapamiętanym z młodości… Bawisz się, jakbyś już miał zagwarantowaną moją uwagę i mnie na haczyku.

Pewnie masz rację, choć z drugiej strony inni Czytelnicy jak dotąd twierdzą, że początek historii ich wciągnął, gorzej dopiero z zakończeniem. O ile więc nie pojawi się więcej opinii podobnych do Twojej, przyjmę roboczą wersję, że to jednak zaleta ;)

Czy można wyglądać (oczyma) odgłosu?

Hm, możliwe, że to naleciałość ze staropolszczyzny. Z drugiej strony PWN powiada, że “wyglądać – wyczekiwać kogoś lub czegoś z upragnieniem”, więc chyba do odgłosu też się to powinno stosować.

 

Dziękuję za wizytę i komentarz!

Owszem, zniknięcie elektryczności wywołałoby paskudne skutki. Ale dlaczego miałaby zniknąć na skutek zmiany biegunów? Zdaje się, że w Polsce elektryczność pochodzi głównie ze spalania węgla. Może się brać z wiatraków, fotowoltaiki… Czy przebiegunowanie spowoduje zniknięcie paliw kopalnych, wiatru i słoneczka?

Może i tak by było, ale na razie nie widzę przyczyn.

Aha, zapomniałam wcześniej. Ptaki – OK, mogą się kierować elektromagnetyzmem. Ale owady? Zwłaszcza komary? One nie migrują do ciepłych krajów, nie muszą trafić z powrotem do gniazda i nakarmić młode, nie muszą nawet wracać do ula. Po co im nawigacja?

Znam to znaczenie wyglądania, ale i tak mi zgrzyta w zestawieniu z dźwiękiem.

Babska logika rządzi!

Owszem, zniknięcie elektryczności wywołałoby paskudne skutki. Ale dlaczego miałaby zniknąć na skutek zmiany biegunów? Zdaje się, że w Polsce elektryczność pochodzi głównie ze spalania węgla. Może się brać z wiatraków, fotowoltaiki… Czy przebiegunowanie spowoduje zniknięcie paliw kopalnych, wiatru i słoneczka?

Nie zlikwiduje paliw kopalnych, tylko sprawi, że staną się niepotrzebne (przynajmniej w celu zasilania elektroniki). Jest to wyjaśnione w tekście. Przebiegunowanie prowadzi do niemal całkowitego zaniku pola magnetycznego Ziemi na jakiś czas, a wtedy:

Łatwo można się jednak namacalnie przekonać, że wszystkie urządzenia elektroniczne są bezużyteczne. Zapewniam pana, że nie stoją za tym reptilianie, tylko cholerny wiatr słoneczny.

Aha, zapomniałam wcześniej. Ptaki – OK, mogą się kierować elektromagnetyzmem. Ale owady? Zwłaszcza komary? One nie migrują do ciepłych krajów, nie muszą trafić z powrotem do gniazda i nakarmić młode, nie muszą nawet wracać do ula. Po co im nawigacja?

Bo dla komara kilkaset metrów to już wielka wyprawa :) Z elektromagnetyzmu korzystają też pszczoły, motyle, osy, a nawet muszki owocówki. Ja się wprawdzie na tym kompletnie nie znam, ale tak wyczytałem:

Zwierzęta potrafią wykorzystywać pole magnetyczne Ziemi jako wskaźnik kierunku przemieszczania. Dotyczy to przede wszystkim zwierząt migrujących […] Jedne z wymienionych organizmów przemieszczają się na odległości dziesiątków tysięcy kilometrów, inne zaledwie kilkuset metrów, ale dla wszystkich z nich są to dalekie wyprawy i wszystkie pragną bezbłędnie dotrzeć do celu. (Źródło)

Cześć Światowider:-)

podoba mi się temat Twojego opowiadania. Lubię przewroty i walkę z dyktaturą.

Ciekawie przedstawiłeś postać profesora i jego motywacji względem obalenia rządu. Z jednej strony można przypuszczać, że rzeczywiście chce bronić ludzi, a z drugiej strony musiał się poczuć bardzo dotknięty ignorancją prezydenta względem jego pomysłów. Ciekawe co przeważyło;-) Zwłaszcza, że Gabor podczas pierwszego spotkania ładnie mu kadził.

Gabor jest zadziwiająco szczery w swoich stwierdzeniach. Nie owija w bawełnę, tylko przyznaje wprost przed profesorem, ze Polacy to bydło i potrzebują bata:-) 

Podoba mi się pomysł na kryzys, wiatr słoneczny.

Jednak wydaje mi się, że końcówka jakby zbyt pospieszna, a szkoda, bo próba przewrotu to bardzo fajny temat. Ciekawe co stałoby się później, zakładając, że udałoby się ten rząd obalić:-) 

Czytało się naprawdę dobrze, jestem zadowolona z lektury. 

Polecam do biblioteki i pozdrawiam:-)

Olciatko, dziękuję za wizytę i komentarz!

podoba mi się temat Twojego opowiadania. Lubię przewroty i walkę z dyktaturą.

Dobry przewrót nie jest zły ;)

Ciekawie przedstawiłeś postać profesora i jego motywacji względem obalenia rządu. Z jednej strony można przypuszczać, że rzeczywiście chce bronić ludzi, a z drugiej strony musiał się poczuć bardzo dotknięty ignorancją prezydenta względem jego pomysłów. Ciekawe co przeważyło;-)

Przyznam, że nie zastanawiałem się nad tą kwestią. Z jednej strony Jasińskiemu ewidentnie szczerze zależy na dobru narodowym i realizowaniu własnych ideałów, a w Gaborze dostrzega osobnika szkodzącego tym wartościom. Jednak oczywiście takie przywiązanie do własnego światopoglądu może prowadzić do tego, że wszelkie poddawanie go w wątpliwość traktuje on bardzo osobiście. Tak czy inaczej, cieszę się, że jak widać udało mi się stworzyć w miarę zniuansowaną postać.

Gabor jest zadziwiająco szczery w swoich stwierdzeniach. Nie owija w bawełnę, tylko przyznaje wprost przed profesorem, ze Polacy to bydło i potrzebują bata:-) 

Pierwowzorem był tu pewien rodzimy dyktator, który wyrażał się o Polakach w dużo mniej literackim języku…

Jednak wydaje mi się, że końcówka jakby zbyt pospieszna, a szkoda, bo próba przewrotu to bardzo fajny temat. Ciekawe co stałoby się później, zakładając, że udałoby się ten rząd obalić:-)

No niestety, widać, że zakończenie popsułem. A gdyby przewrót się udał… No cóż, możliwości jest sporo. Podejrzewam w każdym razie, że współpraca między Jasińskim, a Semiradzkim nie należałaby na dłuższą metę do najłatwiejszych.

Polecam do biblioteki i pozdrawiam:-)

Cholewcia, a ja się właśnie zabierałam do pisania opka z przebiegunowaniem w roli głównej.

Podobało mi się, świetnie napisane, gładko się czyta. Intrygi polityczne realistyczne, ale na szczęście odległe od naszej obecnej rzeczywistości. W końcówce trochę napięcie siadło, miałam wrażenie, jakbyś wyciął kawałek tekstu. Czegoś tam po prostu brakuje. Mimo tego zacna to była lektura :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dziękuję Irko za wizytę i klika :)

Cholewcia, a ja się właśnie zabierałam do pisania opka z przebiegunowaniem w roli głównej.

A planowane jest pojawienie się go na portalu? Chętnie przeczytam, bo, jak zresztą widać, trochę mnie ten temat interesuje ;)

A planowane jest pojawienie się go na portalu?

Jak mi się go uda dokończyć, bo ostatnio mam z tym problemy. Już cztery teksty leżą mi rozgrzebane ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć!

Pamiętaj, wszystko co pisze to tylko moja skromna opinia. Przeczytałem i choć sprawiło mi to radość, to jakoś mi nie podeszło. Napisane bardzo zgrabnie i ciekawie, czytało się sprawnie, tekst wciągał. Sukcesywnie odkrywałeś karty i wprowadzałeś w świat. Bohaterowie zarysowani wystarczająco, ale dosyć stereotypowi. Oto genialny profesor troszczący się o dobro narodu i prezydent dyktator, który zaprasza go do rządu.

Pan profesor zgadza się zostać ministrem, ale ma swoje zdanie, i gdy nie jest ono należycie traktowane, planuje pucz. Piękne, bardzo literackie i inspirujące, ale jak dla mnie arzeczywiste (niestety). Zbytni patos i ta wielka troska o dobro ogółu (takie teksty to się na przemówieniach rzuca, a nie tam gdzie dwóch niegłupich i zaradnych ludzi o czymś rozmawia czy negocjuje).

Kolejna sprawa to przyczyny kryzysu. Podobno osławione przebiegunowanie, które spowodowało śmierć wszechobecnej elektroniki. Oraz śmierć ptaków i owadów, nie mogących znaleźć drogi… Straszna wizja, i jak dla mnie również arzeczywista. W szkole inaczej mi o tym opowiadali.

Z tego co pamiętam, to przy przebiegunowaniu pole magnetyczne nie znika a słabnie, a sam proces jest dosyć powolny (na tyle powolny, że większość organizmów żywych daje rade się przystosować, i nie powoduje to wymierania). Strasznie imho zdemonizowałeś ten proces, zrobiłeś z niego istny armageddon. To hipotetycznie utrudni komunikację, tak, i pewnie elektronika będzie częściej padała, ale bez przesady, świata globalnego to raczej nie zawali (już prędzej COVID…).

– W miastach pozostaje wciąż bezczynna znaczna część dawnych pracowników sektora usług. Kierunki, w których posiadają kwalifikacje, są dziś całkowicie bezwartościowe. Dotyczy to zwłaszcza branży IT.

Oj, ktoś tu chyba nie lubi IT ;-)

Wierzę, że obywatele sami, ze względu na poczucie obowiązku i dobra wspólnego, chętnie ruszą do pracy, o ile ktoś im tylko wskaże drogę.

Już gdzieś słyszałem taki tekst, i z tego co pamiętam to się to później niezbyt fajnie dla ludzi skończyło.

 

Tyle. Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

O covidzie prosze nie wspominac :] Wyszedlem wlasnie ze szpitala, po dosc dlugiej walce, mam nadzieje, ze to ostatni komentarz na telefonie. Tak wiec witam wszystkich na nowo. Co.do kovida jeszcze – zabawne (prawie), ze moje opowiadanie to wlasnie armagedon pokowidowy… Piszac to wierzylem, ze dotrwam do szczepionki, ale jednak mnie sieklo. Sorki za offtop :] Co do przebiegunowania – jestem zdania, ze skoro nikt z nas tego nie przezyl i nie wiemy, jak proces wyglada (ani, czy jest powtarzalny i identyczny za kazdym razem), to w wizji autora moze to wygladac w taki sposob. Jest zagrozenie promieniowaniem kosmicznym. Energie tych zapieprzajacych czastek sa tak wielkie, ze nic sie do tego nie dostosuje. Jesli wiec prom. kosmiczne bedzie sie w stanie przedostac na powierzchnie, to zacznie rozwalac nam struktury atomowe, czastki DNA i mozliwe, ze bedzie grubo :] Tak.czy siak – zycze wszystkim, aby wizja i ta, i moja i wiele innych z portalu (od zmuszania do konsumpcji ponad miare, do ochrony prawnej nowotworow) nigdy sie nie spelnily! Ave DOM!

Cześć, Krar!

Pan profesor zgadza się zostać ministrem, ale ma swoje zdanie, i gdy nie jest ono należycie traktowane, planuje pucz. Piękne, bardzo literackie i inspirujące, ale jak dla mnie arzeczywiste (niestety).

Pan profesor jest akurat luźno wzorowany na pewnym prawdziwym profesorze-dyktatorze, więc nie takie arzeczywiste ;)

Zbytni patos i ta wielka troska o dobro ogółu (takie teksty to się na przemówieniach rzuca, a nie tam gdzie dwóch niegłupich i zaradnych ludzi o czymś rozmawia czy negocjuje).

Dlatego Gabor ten styl w pewnym momencie wyśmiewa.

 

Co do przebiegunowania… Mnie o tym w szkole nie uczyli, z fizyki też wybitny nigdy nie byłem, ale opieram się na tym, co udało mi się przeczytać. Pozwolę się tu odnieść do możliwie najkrótszej, a co więcej, fachowej wypowiedzi. Owszem, proces jest długi, ale po pierwsze, zważywszy że pomiary w 2014 r. wykazały w ostatnich dziesięcioleciach, iż słabnięcie pola zachodzi 10-krotnie szybciej niż zakładano), może ten proces jednak zaskoczyć. Przebiegunowaniu może towarzyszyć okresowe całkowite zaniknięcie pola, nie musi to być tylko osłabienie. Jeżeli chodzi o przeżycie organizmów, jak można empirycznie zauważyć, poprzednie przebiegunowania nie doprowadziły do całkowitej zagłady życia. Nie oznacza to jednak, że zwierzęta migrujące (a do takich, jak przedstawiałem w odpowiedzi na wątpliwości Finkli, należą też owady) nie miałyby poważnych problemów, które mogłyby znacznie ograniczyć ich populację. Co do elektroniki: 

Wiatr słoneczny docierający do powierzchni Ziemi z całą pewnością zaszkodziłby komputerom i elektronicznym systemom komunikacji. Nawet obecnie obserwuje się błędy w działaniu lub uszkodzenia układów elektronicznych (np. komputerów) wynikające z przypadkowego trafienia w nie cząstek pochodzących z kosmosu. Być może więc ludzie musieliby przyzwyczaić się do życia bez najnowszych zdobyczy naszej pełnej elektroniki cywilizacji: internetu, telefonów komórkowych, komputerów, nie wspominając o sterowanych przy użyciu elektroniki środkach transportu takich jak np. samoloty. 

Można oczywiście dyskutować, ale osobiście myślę, że brak internetu, telefonów i samolotów przez kilka albo nawet kilkanaście lat miałoby dużo bardziej brzemienne skutki od wirusa.

Już gdzieś słyszałem taki tekst, i z tego co pamiętam to się to później niezbyt fajnie dla ludzi skończyło.

Rozumiem, że jeśli obywatele nie ruszają sami do pracy, tylko z przymusu, to kończy się dla nich lepiej? ;)

Dzięki za wizytę i komentarz!

Hej!

Pan profesor jest akurat luźno wzorowany na pewnym prawdziwym profesorze-dyktatorze, więc nie takie arzeczywiste ;)

Tego nie kwestionuję, ale przy profesorze chodziło mi o jego motywację, nie poznałem może ‘topowych’ współczesnych polityków, ale kilku pomniejszych zdarzyło mi się obserwować. I mam wrażenie, że są to ludzie kierowani dziką potrzebą sukcesu i jeszcze dzikszą żądza władzy. Troska o naród, przyszłość i inne takie tematy są dla nich jedynie narzędziami, które pozwalają zdobyć tą władzę. Mam silne przeczucie, że w cztery oczy profesor z dyktatorem nie tak by rozmawiali ;-) Ale to tylko moja opinia.

Można oczywiście dyskutować, ale osobiście myślę, że brak internetu, telefonów i samolotów przez kilka albo nawet kilkanaście lat miałoby dużo bardziej brzemienne skutki od wirusa.

Tak, tylko patrząc chociażby tu, można wysnuć wniosek, że pole magnetyczne zmienia się powoli. To nie działa tak, że rano wszystko jest jeszcze super a w południe bum, świat się zatrzymuje. Dipol (a w zasadzie dipole, bo jest ich tam pewnie wiele) ma sporą bezwładność, potrzeba lat, jak nie dekad, by znacząco osłabł. A ludzie nie będą raczej siedzieć z założonymi rękami, tylko jak to już nie raz bywało dostosują się do zaistniałej sytuacji.

Kolejna sprawa to ten całkowity zanik. Z jednej strony są dowody, że niby tak się stało, a z drugiej wiemy, że gdyby tak się stało, to wiatr słoneczny dosyć szybko pozbawiłby planetę atmosfery. I jest kłopot. Eksperci pałują się i spierają w tej sprawie od lat.

Kurcze, nie mogę czytać s-f, bo się wkręcam i zaczynam rozkminiać, a tu nie o to chodzi ;-)

Wierzę, że obywatele sami, ze względu na poczucie obowiązku i dobra wspólnego, chętnie ruszą do pracy, o ile ktoś im tylko wskaże drogę.

To brzmi bardzo sztucznie imho. Takie teksty to można dzieciom w szkole prawić, a nie dorosłym ludziom w rządzie dyktatora. Taka gadka raczej nie zdobędzie się szacunku i autorytetu, można co najwyżej zrobić wrażenie przybysza z innego świata.

 

Uff, dużo tego się zrobiło. Podsumowując fajnie napisane ale zbyt fatalistyczne jak dla mnie (jak na coś, co ma być nawiązaniem do możliwej rzeczywistości)

 

Pozdrawiam!

 

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

A ludzie nie będą raczej siedzieć z założonymi rękami, tylko jak to już nie raz bywało dostosują się do zaistniałej sytuacji

Nie byłbym taki optymistyczny. Myślę, że raczej proces dostosowywania zacznie się dopiero post factum i taką też wizję przedstawiłem w opowiadaniu.

Kurcze, nie mogę czytać s-f, bo się wkręcam i zaczynam rozkminiać, a tu nie o to chodzi ;-)

Dlaczego? Mnie, jako autora, bardzo cieszy, że mój tekst pobudza Czytelnika do rozkminiania ;D

Hej krar85 :) Czasami mam podobnie. Często rozkminiam logikę i motywację wydarzeń, bohaterów, wszelkie zawiłości fizyczne, itd. Tymczasem tu właśnie jestem w stanie odpuścić właśnie z tego powodu, że nie mamy dowodów, jak to rzeczywiście będzie wyglądać. Pamiętaj, że pola od dipoli nie muszą zanikać – mogą się znosić.

Radko się zdarza, aby powiadanie, którego tematyka dotyczy polityki zdołało mnie zainteresować, a tu, o dziwo, przeczytałam szybko, bez znużenia, a nawet ze sporą ciekawością.

Zajmująco ukazałeś tak przyczyny Kryzysu jak i zwerbowanie Jasińskiego do rządu, a także późniejsze planowanie przewrotu. A skoro zdecydowałeś się na otwarte zakończenie, pozostaję z nadzieją na interesującą kontynuację losów bohaterów.

 

iż znów idzie w tłu­mie szkol­nych ko­le­gów śla­da­mi prze­wod­ni­ka. ―> A może: …iż znów, w tłu­mie szkol­nych ko­le­gów, idzie śla­da­mi prze­wod­ni­ka.

 

Omió­tłw­szy wzro­kiem gar­de­ro­bę… ―> Omió­tł­szy wzro­kiem gar­de­ro­bę

 

że cięż­ko sobie wy­ro­bić ja­kie­kol­wiek zda­nie… ―> …że trudno sobie wy­ro­bić ja­kie­kol­wiek zda­nie

 

jest je­dy­nym roz­sąd­nych wyj­ściem. ―> …jest je­dy­nym roz­sąd­nym wyj­ściem.

 

– Sza­now­ni pań­stwo – za­czął. ―> – Sza­now­ni panowie – za­czął.

Zwrot szanowni państwo ma zastosowanie, kiedy mówiący zwraca się do towarzystwa składającego się z pań i panów. A tu, jak należy wnosić po słowach prezydenta: – Pa­no­wie, za­czy­naj­my. – mamy do czynienia z rządem złożonym z samych mężczyzn,

 

Nie tak pro­fe­sor wi­dział swoją rolę w rzą­dze. ―> Literówka.

 

Przy­po­mi­nał mo­dlisz­kę, która szy­ku­je się do chwy­ce­nia szpo­na­mi ofia­ry. ―> Czy modliszki maja szpony?

 

Czy miał prawo roz­bu­dzać dawne de­mo­ny, które dawno już po­win­ny… ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

Sie­dział tak, cze­ka­jąc, aż ktoś w końcu znu­dzi się wy­glą­da­niem od­gło­su strza­łu. ―> A może: Sie­dział tak, cze­ka­jąc, aż ktoś w końcu znu­dzi się wyczekiwaniem/ nasłuchiwaniem od­gło­su strza­łu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, bardzo dziękuję za wizytę, cieszę się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu!

 

że ciężko sobie wyrobić jakiekolwiek zdanie… ―> …że trudno sobie wyrobić jakiekolwiek zdanie

A dlaczego “ciężko” w tym wypadku jest niepoprawne?

Przypominał modliszkę, która szykuje się do chwycenia szponami ofiary. ―> Czy modliszki maja szpony?

Być może nie jest to stuprocentowo zgodne z definicją użycie, ale mi te przednie odnóża zdecydowanie przypominają zakrzywione pazury:

Bardzo proszę, Światowidrze.

 

A dla­cze­go “cięż­ko” w tym wy­pad­ku jest nie­po­praw­ne?

Nie powiedziałam, że jest niepoprawne. Rzekłabym, że raczej niewłaściwe. Ponadto uważam, że to fatalnie brzmi.

Ciężkie jest coś, co dużo waży, a nie wydaje mi się, aby wyrobienie zdania można było zważyć.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Trudno;6776.html

https://obcyjezykpolski.pl/trudno-nie-ciezko-powiedziec/

 

 

…ale mi te przednie odnóża zdecydowanie przypominają zakrzywione pazury:

No właśnie – pazury, ale nie szpony. A modliszka jest przecież zwierzątkiem drapieżnym, więc pazury w jej przypadku byłyby, moim zdaniem, właściwsze.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No właśnie – pazury, ale nie szpony. A modliszka jest przecież zwierzątkiem drapieżnym, więc pazury w jej przypadku byłyby, moim zdaniem, właściwsze.

Ale, zgodnie z definicją, którą przytoczyłaś wcześniej: szpon – «ostry, zakrzywiony pazur ptaków drapieżnych». Oczywiście modliszka nie jest ptakiem, niemniej to odnóże w mojej ocenie taki właśnie szpon przypomina, więc chyba jednak pozostanę przy swojej wersji ;)

Ależ oczywiście, Światowidrze, we własnym opowiadaniu masz pełne prawo użyć określenia, które Twoim zdaniem najlepiej oddaje istotę rzeczy. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O, ale fajny tekst! Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że brakuje mi na portalu opowiadania mocno podlanego politycznym sosem. Więcej nawet – w tym opowiadaniu nie ma prawie niczego poza polityką, ale mnie to nie przeszkadza.

Postać profesora Jasińskiego przypadła mi do gustu. Modelowy przedstawiciel prawdziwej elity – facet twardo stąpający po ziemi, acz idealista, który pilnie i pokornie realizuje powierzoną mu misję, jednak nie ma zamiaru trzymać języka za zębami, kiedy widzi, że zakochany w sobie, cyniczny (i pozbawiony dobrego smaku!) dyktator-warchoł pcha kraj w złym kierunku.

Gdzie ten Jasiński się uchował :)?

Spodobał mi się też sposób, w jaki Semiradzki i profesor zawiązują spisek – liczenie szabel, kalkulacje.

Choć tutaj jedna rzecz mi zgrzytnęła, choć nie wiem, czy słusznie – to, że podczas rozmowy Jasiński i Semiradzki używają określenia ,,zamach stanu". Wyobrażam sobie, że omawiając szczegóły przedsięwzięcia, sięgnęliby jednak po inne określenie – ,,przewrót", ,,przejęcie władzy", coś w tym guście. Ale może się czepiam :)

Sam pomysł na katastrofę i jej skutki też mnie przekonuje. Zakładam, że tytuł opowiadania nawiązuje do ogłupiałej ludzkości, która, podobnie jak zwierzęta, w obliczu śmierci elektroniki straciła orientację i zmierza ku zagładzie. To kolejny atut tekstu.

Zgłaszam do biblioteki. Pozdrawiam!

Hej, Adam_c4!

To bardzo przyjemny komentarz, bo odczytałeś w opowiadaniu właśnie to, co chciałem w nim przekazać :)

Choć tutaj jedna rzecz mi zgrzytnęła, choć nie wiem, czy słusznie – to, że podczas rozmowy Jasiński i Semiradzki używają określenia ,,zamach stanu".

Zamach stanu koresponduje z takimi pojęciami jak racja stanu, czy mąż stanu, które są niewątpliwie bardzo bliskie Jasińskiemu, więc być może tak można to wytłumaczyć.

Zakładam, że tytuł opowiadania nawiązuje do ogłupiałej ludzkości, która, podobnie jak zwierzęta, w obliczu śmierci elektroniki straciła orientację i zmierza ku zagładzie. To kolejny atut tekstu.

Tak, choć tytuł kryje jeszcze jeden ukryty przekaz, nieco zapewne trudniejszy do zauważenia. Bardzo się jednak cieszę, że zwróciłeś na tytuł uwagę.

Zgłaszam do biblioteki. Pozdrawiam!

Pięknie dziękuję i również pozdrawiam :)

Wpadłem i przeczytałem :)

Od strony światotwórczej dosyć ciekawie – ot, odtworzenie Drugiej Rzeczpospolitej z powodu tajemniczego Kryzysu (swoją drogą dla nazwa słaba, niczym nie wyróżniająca się). Brzmi od dla mnie lekko nieprawdopodobnie w zakresie nagłego zaniku pola magnetycznego, ale słowami prezydenta zepchnąłeś ten motyw do tła, więc nie ma się co czepiać. Całość wygląda interesująco, zwłaszcza pokazanie pewnego wycinka obrazu pogubionej ludzkości, która utraciła swoje elektroniczne zabawki. To Ci naprawdę wyszło.

Tu jednak pojawiają się pewne problemy tekstu. Sanderson w swoim wykładzie na temat pisarstwa mówi, że pierwsze akapity/fragmenty to złożenie obietnicy czytelnikowi: co do stylu, fabuły, dalszej przygody. Ja powiem szczerze, że nie wiedziałem, co będzie w tym tekście (i to w złym tego słowa znaczeniu). Jest bowiem Jasiński, który ma zostać ministrem finansów poapokaliptycznego świata… kropka. Nie widzę źródła napięcia, nie widzę potencjalnego konfliktu, nie widzę torów akcji. Wprowadzasz je dopiero później – tak późno, że nie zdążą wybrzmieć w moich uszach, nim tekst dociera do krwawego finału.

Bohaterowie też jawią mi się mocno pomnikowo. Rozmawiają frazesami, przemawiają wręcz (wręcz autoironicznie brzmi tu prezydencka uwaga o wypowiedzi “jak na wiecu”). To ponownie oddziela mnie od tekstu i nie pozwala przejąć się losem postaci. Finalnie więc oglądam pokaz slajdów z życia Jasińskiego – ale bez jakiegokolwiek przywiązania do niego.

Technicznie jest dobrze. Zdania płyną, kolejne akapity, nawet infodumpy, czyta się gładko. Czasem coś chrupnie pod kołami, ale nie jest tego wiele.

Podsumowując: dobrze wykonany koncert fajerwerków, jednak o mocno przygaszonym blasku.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Podoba mi się Twoje opowiadanie, choć nie jest pozbawione wad, ale o tym później. Kompletne, przemyślane, ma fabułę i bohaterów. Z jednej strony silnie przesycone rzeczywistością, z drugiej "starymi czasy", historią która może, ale nie musi się powtarzać.

Wady są – dla mnie – związane nie z treścią i konstrukcją opowiadania, ponieważ czytałam z dużym zainteresowaniem. Postaci są żywe, przynajmniej to, w jaki sposób wyobraziłam je sobie dla samej siebie, lecz potykałam się co krok na ich wypowiedziach, poprawiając w myślach. I przechodzimy do uwag. 

Warsztat masz dobry, ale wydaje mi się, że "położyłeś" samą opowieść, jej snucie. Gdybym miała uogólnić, o co mi chodzi, przedobrzyłeś, wycyzelowałeś każde zdanie na idealne i przez to "przegadałeś". 

Przechodząc do konkretów, cztery rzeczy zwróciły moją uwagę, ponieważ zatrzymywały, haczyły.

* Najpierw początek – piękna scena. Bohater idzie do gabinetu prezydenta, przemierzając sale/komnaty Zamku Królewskiego. Pokaż te sale, pokaż jego myśli, wspomnienia konfrontując stare z nowym. Skup się na szczególe i jego związku bądź braku tego. Dajesz bardzo suchy w gruncie rzeczy opis. Z rzeczy technicznych: on idzie i przygląda się i nie musisz rozpoczynać każdego zdania od czasowników lub form odczasownikowych, że "zdawało mu się, przemierzając, cieszył, podziwiał"; językowo miksujesz dwie rzeczywistości – współczesny język i np. "kroczył, iż"; uważaj na "nawet, jednak"; uwierz w czytelnika – nie musisz wszystkiego podawać mu na tacy, np. "groteskowo, obrazem ociekających"; jeśli coś można napisać prościej, może warto to zrobić, np. "Zamek był pusty" zamiast nie wypełniał go tłum turystów", zwłaszcza że potem powtarzasz to z parkiem, jeśli skontrastować – zrób to.

* Dialogi – są ciutkę drętwe, choć jak już napisałam – postaci ok. Trochę trzeba byłoby powykreślać z tych dialogów, aby były dynamiczniejsze i lepiej pokazywały odrębność postaci, a niektóre atrybucje dialogowe spokojnie nadają się do usunięcia. 

* Niepotrzebne wypełniacze: jednak, nawet, już, choć, natychmiast.

Dużo ich, szczególnie pierwszego. Są słowami jak najbardziej do użycia, ale ich nadmiar jest niepotrzebny.

* Bądź ostrożny z szykiem zdania. Ma się dobrze czytać, przynajmniej ja tak myślę. Takich zdań jest trochę. Przykład:

,Przemierzając kolejne komnaty czuł, iż znów, w tłumie szkolnych kolegów, idzie śladami przewodnika.

…czuł, że znów idzie w tłumie szkolnych kolegów za przewodnikiem (śladami – czy ten ze słuchawkami z nagraniem, czy żywy?)

 

pzd :-)

a

PS. Zaproś mnie kiedyś na betę, powalczymy. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, bardzo dziękuję za tak dogłębną lekturę i komentarz!

Gdybym miała uogólnić, o co mi chodzi, przedobrzyłeś, wycyzelowałeś każde zdanie na idealne i przez to "przegadałeś". 

To w sumie trochę zabawne, bo właśnie dzisiaj przeczytałem, że identyczny zarzut stawiano wczesnym opowiadaniom Dostojewskiego, więc może coś ze mnie jeszcze będzie :D

Bohater idzie do gabinetu prezydenta, przemierzając sale/komnaty Zamku Królewskiego. Pokaż te sale, pokaż jego myśli, wspomnienia konfrontując stare z nowym. Skup się na szczególe i jego związku bądź braku tego.

Hm, przyznam, że nie do końca rozumiem istotę tej uwagi. Wydaje mi się, że te elementy są wymienione w opisie: szczegóły – wrażenia Jasińskiego na widok obrazów monarchów; konfrontacja starego z nowym – żarówki-świece, tłum turystów-pustka. Zastanawia mnie więc, czy chodzi o jakiś ogólny błąd w stylu opisu, czy też o to, że jest za krótki. Jeśli to drugie, mogę się tłumaczyć raz limitem konkursowym, dwa, że zbyt długi opis na samym początku mógłby znudzić i zniechęcić czytelnika. 

językowo miksujesz dwie rzeczywistości – współczesny język i np. "kroczył, iż"

To akurat konsekwencje częstego pisania w stylizacji na staropolszczyznę. Zresztą przyznam, że lubię taki styl, więc nie wiem nawet, czy chcę to zmieniać. Poza tym w tym tekście to wymieszanie ma pewne uzasadnienie fabularne, bo, jak słusznie zauważyłaś, opowiadanie traktuje właściwie o powtarzaniu się historii.

jeśli coś można napisać prościej, może warto to zrobić, np. "Zamek był pusty" zamiast nie wypełniał go tłum turystów"

Tu się nie zgodzę. “Zamek był pusty” jest zdecydowanie zbyt prostackie dla mej barokowej duszy ;D

* Niepotrzebne wypełniacze: jednak, nawet, już, choć, natychmiast.

Wypełniacze to niestety moja Nemezis, wciąż je usuwam, a i tak ich mnóstwo zostaje ;(

PS. Zaproś mnie kiedyś na betę, powalczymy. :-)

Przy najbliższej okazji z wielką chęcią skorzystam z tej oferty! :)

może coś ze mnie jeszcze będzie :D

Będzie z taką wiernością szczegółom i wyczuciem, będzie!

nie do końca rozumiem istotę tej uwagi.

Dajesz szczegóły, ale nie pozwalasz, aby czytelnik wyciągał wnioski. Czyli mamy opis połączony z interpretacją.

To akurat konsekwencje częstego pisania w stylizacji na staropolszczyznę.

I tak, i nie, a ta historia jest rodzajem alt. ;-)

zdecydowanie zbyt prostackie dla mej barokowej duszy ;D

Czasem dobry barok, a czasem nie. xd Mam zamiar przeczytać wreszcie w tym roku swoje nemezis, czyli Prousta i Ulisessa. xd

Wypełniacze

Stara bieda, wciskają się wszędzie. Trza je rugować. :-)

 

A beta z przyjemnością, pewnie się trochę pospieramy, ale niegroźnie. xd

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Nowa Fantastyka