- Opowiadanie: Shervex - Święta na pustyni

Święta na pustyni

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy III

Oceny

Święta na pustyni

Globalne ocieplenie, czy ktoś w nie wierzył, czy nie, w końcu roztopiło bieguny. Ziemię zalała woda. Klęski żywiołowe oznaczały koniec gatunku – ocieplenie w przypadku mamutów lub meteor kończący erę dinozaurów. Lecz w tym przypadku powódź nie była końcem ludzkości – teraz człowiek pokonał naturę. Ludzie nauczyli się żyć na wodzie – oczywiście niespodziewane wyłączenie telewizora i zaczęcie połowu ryb nie było prostym zadaniem, mimo to człowiek, jak zawsze, dostosował się. Jednak, gdy już zaczęło się wydawać, że ludziom udało się ułożyć na nowo życie Matka Natura znów ich wyprowadziła z błędu – wody na powrót zamarzły, a ludzie musieli znów się przystosować. I tu zaczyna się nasza opowieść. 

Mimo ciemnego nieboskłonu powierzchnia lodu wciąż kłuła w oczy. Noc zapadła wiele godzin temu, ale na niebie nie było jeszcze ani jednej gwiazdy, nawet księżyc skrył się za chmurami. Pośrodku lodowej pustki, stał osamotniony łazik. Dawna śmieciarka, jak inne pojazdy i rzeczy użytku codziennego, została dostosowana do mroźnych realiów. Koła zastąpiono parą potężnych gąsienic, a do przodu kabiny domontowano łopatę z dwoma hakami do kruszenia lodu. Na dachu był szereg świateł dalekiego zasięgu. Komora została oczyszczona i przerobiona na prowizoryczne mieszkanie. Teraz siedziały w nim dwie osoby, a pośrodku komory paliła się lampa gazowa. Nie dawała zbyt wiele światła, nie mówiąc już o cieple. Mimo mrozu lokatorzy siedzieli naprzeciwko siebie. Od dłuższej chwili nie rozmawiali. Mężczyzna, kierowca i właściciel łazika, wpatrywał się wątłe światełko. Ręce miał skrzyżowane na piersi. By dodatkowo się ogrzać narzucił na siebie wełniany płaszcz po ojcu. Koce oddał nieznajomej. Kobieta wciąż siedziała kurczowo trzymając kubek z gorącą kawą. Widać, że spędziła chwile na mrozie – miała czerwone ręce, a gdy zdecydowała się odezwać, jąkała się i mówiła z zapchanym nosem. Mężczyzna spotkał ją tuż przed zachodem słońca, jak wędrowała przez pustynię. Na początku się wahał, czy przyjąć ją do siebie, ale jutro była Wigilia, a tradycja nakazuje przyjęcie dodatkowego gościa. Od tamtej pory para siedziała w milczeniu.

Dziewczyna odchrząknęła i spróbowała coś powiedzieć, jednak na razie z jej ust wypadł niezrozumiały bełkot. Ponownie kaszlnęła.

– Dziękuję swoją drogą.

Kobieta spróbowała wziąć łyk kawy, ta wciąż była za gorąca. Zrezygnowana odstawiła kubek i nachyliła się w kierunku lampki. Wątłe światełko wystarczyło, by mężczyzna przyjrzał się nieznajomej. Usta wciąż miała sine, skóra powoli stawała się rumiana, a nie czerwona od odmrożeń. Policzki wyglądały trochę jak u chomika. Zawsze jak w przypadku dziewczyn, uwagę mężczyzny przykuły jej oczy. Światełko lampy odbijało się, dodając blasku dwóm ciemnym punktom. Nie widział dokładnie koloru, ale pomyślał, że ładnie wyglądałyby z brązowymi. Kolejnym ciekawym elementem jej wyglądu były rzęsy – bujne i długie. Chyba dodatkowo również je pogrubiła. Po co malować się na lodowej pustyni? Chłopak siedział dalej od lampy, więc dziewczyna nie widziała, jak oglądał ją skuloną pod warstwami koców. Po krótkiej chwili mężczyzna również nachylił się w stronę lampy. Gdy przybliżył się do twarzy dziewczyny, uśmiechnął się pod chustą zakrywającą mu usta i nos. Faktycznie miała brązowe oczy.

– Nie ma za co, tylko zastanawiam się, co robiłaś pośrodku pustyni w środku nocy.

Chłopak znów skrył się w cieniu i spojrzał na wątłe światełko. Znowu zapadła cisza. Dziewczyna wyraźnie wahała się, co odpowiedzieć. „Co ona może ukrywać?”, pomyślał chłopak. Postanowił być szczery. Wiedział z doświadczenia, że szczerość to klucz do ludzkich serc. Czasami.

– Na imię mam Kuba i jadę do Warszawy.

– Właściwie to zmierzam w innym kierunku.

Błysk w oczach nieznajomej wyraźnie zgasł, Kubie od razu zrobiło się zimniej.

– Chciałam się dostać do miasteczka niedaleko Warszawy, ale oderwałam się od swojej karawany.

Dziewczyna sięgnęła po kubek kawy, który teraz okazał się lodowaty. Odstawiła go zrezygnowana i schowała się z powrotem w cień. Od tej pory, aż do rana siedzieli w ciszy. Dziewczyna zasnęła, jednak Kubę męczyło za wiele pytań i nie zmrużył oka. Zastanawiał go tajemniczy gość. Rano zawsze myśli się efektywniej, więc postanowił wybadać nieznajomą, jak się obudzi. Z resztą nie miała ze sobą żadnego plecaka lub torebki, a nie będzie grzebał jej w kurtce jak śpi.

Nazajutrz okazało się jeszcze mroźniejsze. W dodatku w nocy padał intensywnie śnieg, przez co gąsienice utknęły w zaspach. Kuba przeklinając pod nosem wyszedł na zewnątrz w śnieżnych butach i spodniach. Ciepłą kurtkę oddał dziewczynie, a wełniany płaszcz niezbyt nadawał się na śnieżycę. Stał w samej koszuli termicznej, chuście na twarzy i czerwonej czapce z pomponem zaklinając pogodę. Rękawiczki również nie dawały zbyt wiele ciepła. Niepewnie trzymał łopatę i, co kilka zamachnięć, wyślizgiwała mu się z rąk. Gdy w końcu udało mu się zrzucić śnieg z gąsienicy, okazało się, że ta utknęła w lodzie. To przelało czarę goryczy i chłopak cisnął łopatę w dal. Oczywiście natychmiast tego pożałował, ponieważ musiał po nią pójść. Zdenerwowany pomaszerował po obiekt, na który przelał złość i wszedł do łazika. Dziewczyna wciąż spała. Zrezygnowany usiadł naprzeciw śpiocha i odchrząknął głośniej kilka razy. Jednak dziewczyna spała jak zabita. Tego było już za wiele. Wstał i kopnął dziewczynę w nogę – po dżentelmeńsku oczywiście, więc miarkował siły. Skutek był do przewidzenia. Nieznajoma zerwała się na równe nogi i odskoczyła najdalej jak mogła.

– Chyba tu utknęliśmy. – zaczął Kuba. – Nie mogę odkopać gąsienic.

Nieznajoma na początku nie zareagowała, ale po chwili wzruszyła ramionami i usiadła w kącie mieszkania. Chłopak zaparzył dla nich kawę, po czym usiadł tak, jak poprzedniego wieczora. Najwidoczniej czekała ich samotna Wigilia.

Kolacja nie wymagała zbyt wielu przygotowań – Kuba w wozie miał zbyt mało zapasów jedzenia. Poza kilogramem mielonej kawy miał kilka słoików przecieru pomidorowego, parę pasków suszonej wołowiny i kilogram makaronu. Chłopak zebrał trochę lodu z zewnątrz, zagotował go, przefiltrował w specjalnej maszynie i wsypał makaron. Gdy spaghetti było już miękkie, chłopak wylał wodę i zamiast niej wlał przecier pomidorowy, a do całości dodał pokrojoną wołowinę. I kolacja została przygotowana. W międzyczasie nieznajoma przeszukała mieszkanie Kuby – chciała znaleźć cokolwiek, co można by uznać za świąteczne ozdoby. Niestety Kuba nie był przygotowany na taki obrót wydarzeń. Około osiemnastej zasiadli do Wigilii – usiedli jak poprzedniego wieczora. Poza tym śmieciarka w żaden sposób nie przywodziła na myśl świątecznej atmosfery.

Zabrali się do jedzenia, jednak chłopakowi nie smakowała przygotowana kolacja. Kuba nie czuł atmosfery świąt – problemem nie był brak światełek, choinki ani prezentów, tylko gość.

W Boże Narodzenie najważniejsi byli bliscy, a chłopak był sam pośrodku lodowej pustyni, z towarzyszką, która niezbyt lubiła mówić. Kuba postanowił to zmienić.

– Przed Wigilią moja rodzina zawsze składa sobie przydługie życzenia. Pamiętam, jak kilka lat temu spędzaliśmy święta z wujkiem, jakimś dalekim, więc jak go zobaczyłem, pomyślałem, że to jakiś włóczęga, który na poważnie wziął prawo dodatkowego gościa… trochę jak ja teraz. – Kuba zaśmiał się pod nosem, ale dziewczyna nie zareagowała na uwagę, przestała jedynie jeść, gdy chłopak zaczął mówić. – Tak więc stoimy wszyscy w koło, mówimy czego byśmy chcieli, co może przynieść następny rok, co przyniósł miniony. I nagle wujek mówi, że cieszy się, że może tu być, że reszta rodziny nawet nie otworzyła mu drzwi, a nie miał z kim świętować. Powiedział, że cieszy się, nawet nie z tego, że dostanie prezent i obfitą kolacje. Ale z faktu, że za kilka lat będzie mógł wspominać to jako wesołe spotkanie. Teraz mnie tak naszło, że ten rok również będę mógł wspominać: święta na pustyni.

Urwał na chwilę i nawinął na widelec zimny makaron. Po chwili jednak kontynuował wspominki:

– Mój ojciec jest lodowym żeglarzem, wyrusza na kilkumiesięczne kursy po świecie. W związku z tym często omijały go rodzinne uroczystości: raz nie było go na Wielkanoc, innym razem na czyichś urodzinach, a następnym podczas świąt. Pamiętam jak kiedyś wrócił w styczniu. Byłem wtedy mały, miałem chyba z pięć, sześć lat. Zapytałem go jak wyglądają święta na statku, jak to jest być daleko od bliskich w tak ważnym czasie. Powiedział mi wtedy, że nie ma piękniejszej scenerii niż święta wśród załogi. Każdy pochodził z innego skrawka Ziemi i każdy miał inne tradycje. Dlatego na wigilijnym stole nie było typowych potraw, ale mnogość wszystkiego: świeczek adwentowych i dziewięcioramiennych, krzyży, egzotycznych zwierząt, ale i opowieści. Każdy miał coś ciekawego do opowiedzenia. – chłopak zamyślił się, co jeszcze może powiedzieć, by dziewczyna jakoś mu odpowiedziała, do tej pory siedziała w milczeniu i z zaciekawieniem przyglądała się Kubie. – Wiesz za czym tęsknię? Za sałatką jarzynową mojej mamy. Co roku przygotowywała ją specjalnie dla mnie. Ugotowane i pokrojone warzywa polane oliwą, coś niesamowitego. Na stole zawsze było więcej niż dwanaście potraw. Jeśli liczyć każdy sposób ugotowania mamuta za oddzielny, to było dużo więcej. Pamiętam też, co robiliśmy po kolacji, to był mój ulubiony czas. Każdy siedzi najedzony i zajmuje się sobą. Siostra bawi nowymi zabawkami, ja czytam stare książki, jeszcze sprzed powodzi, a rodzice piją herbatę, psy też się bawią i jak nikt nie patrzy, kradną coś ze stołu. Ale najlepsze było to, że siedzimy w jednym pokoju, każdy obok siebie.

Dziewczyna słuchała z zainteresowaniem opowieści Kuby. Sama nie miała czego wspominać, więc utonęła w wspominkach chłopaka. Widząc rosnące zainteresowanie ze strony nieznajomej Kuba zaczął opowiadać o zeszłorocznych Świętach:

– Rok temu rodziców i siostry miało nie być na Wigilii, chyba chcieli wyjechać ze znajomymi uczcić sukces ich syna. Dokładnie już nie pamiętam, ale w ostateczności zostali ze mną. I tu pojawił się mały zgrzyt: dom nieprzystrojony, choinki brak, a do jedzenia makaron i kilka kotletów z renifera. Sam jeszcze nie jestem tak wielkim miłośnikiem Bożego Narodzenia, więc dla mnie to nie był problem. Ale był dwudziesty czwarty grudnia, więc mama szybko poszła do szklarnianego bazarku. Wszystko wykupione, poza kilkoma pomidorami. Wigilijny stół przypominał trochę ten nasz, brak tej „świąteczności” w potrawach. Ale wydaje mi się, że to były jedne z bardziej udanych świąt. Siedzieliśmy w koło, jedliśmy spaghetti i rozmawialiśmy, śmialiśmy się. W czasie kolacji siostra opowiedziała, o jednej ze swoich koleżanek, która koniecznie chciała zostać lodowym żeglarzem. Ale nie znała żadnego języka, poza polskim. Koniec końców jednak udało jej się zaciągnąć i przychodzi do odprawy statku. Podchodzi do niej kapitan i o coś pyta. Co tu powiedzieć? O czym on mówi? Więc żeby nie wyjść na nieuka bez wahania mówi „essa byczku”. Już nie pamiętam co było dalej, ale od tamtej pory „essa byczku” to nasze rodzinne powiedzonko.

Chłopak z radosnym uśmieszkiem powracał do tych świąt. Każdy rok przynosił inną śmieszną opowieść.

– Chciałabym kiedyś zobaczyć wasze święta. – dziewczyna pociągnęła nosem i położyła się.

– Może następne. – Kuba poszedł w jej ślady.

Razem spoglądali na świąteczne niebo pełne gwiazd i nadziei.

– Może następne.

Koniec

Komentarze

Dobre. Trzyma w napięciu. Do ostatniego słowa czekałem na zakończenie. I na szczęście nie było udziwnione wampirzym atakiem czy czymś podobnym. Ciepła i fajna opowieść.

Czesc. Kilka uwag: zaczęcie połowu ryb nie było prostym zadaniem, jednak człowiek, jak zawsze, dostosował się. Jednak, gdy już zaczęło. Powtorzenie "jednak". Nazajutrz okazało się jeszcze mroźniejsze. Nie jestem pewien, czy TO nazajautrz, czy TEN nazajutrz. Czyli czy: Nazajutrz okazał się jeszcze mroźniejszy. Nie udało mi się tego wygoglować, wiec tylko zwracam uwage. Powiedział, że cieszy się, nawet nie z tego, że dostanie prezent i obfitą kolacje. Ale z faktu, że za kilka lat będzie mógł wspominać to jako wesołe spotkanie. Tu, jesli masz "ale" to raczej nie nowe zdanie, tylko przecinek. Każdy miał coś ciekawego do opowiedzenia. – chłopak zamyślił się, chlopak->Chlopak. do tej pory siedziała w milczeniu i z zaciekawieniem To bym zrobil nowym zdaniem. Dokładnie już nie pamiętam, ale w ostateczności zostali ze mną ale ostatecznie zostali ze mna? Brzmi lepiej wg mnie. Wybacz brak formatowania, polskich znakow, itd. Siedze na SORze, pisze z telefonu. Opowiadanie niczego sobie, choc przyznaje, ze zdecydowanie zabraklo mi jakiegos finalu,, w ktorym cokolwiek by sie wydarzylo, albo wyjasnilo. Podejrzewam, ze byloby wtedy duzo lepsze. A tak, niestety, wieje nudą ;(

Dzięki za komentarz. Wezmę to pod uwagę przy następnych opowiadaniach :)

Hej, Shervex!

Bardzo lubię mroźne klimaty, dużo łatwiej jest mi się w nie wczuć, niż w te gorące, i nawet fajnie to oddałeś. Styl i warsztat trochę nienajlepsze (wyszło trochę chropowato), jednak w twoim wieku, czyli te kilka lat temu, pisałam podobnie.

Nie powiedziałabym, że brak akcji to wada. No ja akurat lubię obyczajowość w fantastyce, bo w odróżnieniu od tej zwykłej, naprawdę chcę się dowiedzieć, jak żyliby ludzie w takim świecie. Poza tym to konkurs świąteczny, więc nie wymagałabym wartkiej akcji.

Bardzo podoba mi się zakończenie – co prawda nie miałam szansy polubić bohaterów, lecz podoba mi się ta lekko naiwna nadzieja. Aczkolwiek czegoś zabrakło. Póki co wydaje się być lekko pusto, nie czuć świata. Mogłeś coś niecoś jeszcze dopisać :)

Podsumowując: nie była to co prawda niesamowita lektura, ale nie oceniałabym jej zbyt surowo. Jestem ciekawa, co jeszcze napiszesz w przyszłości ;)

 

 

zaczęcie połowu ryb nie było prostym zadaniem, jednak człowiek, jak zawsze, dostosował się. Jednak, gdy już zaczęło się wydawać, że ludziom udało się ułożyć na nowo życie Matka Natura znów ich wyprowadziła z błędu

Nadużywasz “jednak”. Jest mnóstwo synonimów tego słowa. Sprawdź sobie :)

 

 

Dziewczyna odchrząknęła i spróbowała coś powiedzieć, jednak na razie z jej ust wypadł niezrozumiały bełkot. Ponownie kaszlnęła.

– Dziękuję swoją drogą.

Kobieta spróbowała wziąć łyk kawy, jednak ta wciąż była za gorąca. Zrezygnowana odstawiła kubek i nachyliła się w kierunku lampki. Wątłe światełko wystarczyło, by mężczyzna przyjrzał się nieznajomej. Usta wciąż miała sine, skóra powoli stawała się rumiana, a nie czerwona od odmrożeń. Policzki wyglądały trochę jak u chomika. Jednak, zawsze jak w przypadku dziewczyn

 

Chyba tu utknęliśmy.[-.] – zaczął Kuba.

 

– Chciałabym kiedyś zobaczyć wasze święta. – dDziewczyna podciągnęła nosem i położyła się.

“pociągnęła” :P

 

 

Powodzenia w konkursie i w dalszym pisaniu! :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Hejka LanaVallen, dzięki za cenne uwagi. Cieszę się, że podobało Ci się zakończenie laugh. Będę dalej pisał i szlifował swój warsztat pisarski.

Podobało mi się i była to przyjemna lektura. Odetchnęłam z ulgą, gdy nic mrożącego krew w żyłach się nie wydarzyło :)

Bardzo dobrze budujesz relacje pomiędzy ich dwojgiem, te fragmenty są super, warsztatowo i kompozycyjnie. Natomiast opisy świata na wielkim lodzie już tak nie wciągają i nie niosą ze sobą czegoś istotnego. Są zbyt powierzchowne i ogólne i nie pomagają mi bardziej zrozumieć bohaterów. Słowem, chętnie bym jeszcze przeczytała, o czym to oni rozmawiają i co sobie myślą o tym świecie przyszłości.

Brakuje przecinków, czasami są powtórzone słowa (patrz wyżej w komentarzach). Blędy można od razu poprawić klikając “edytuj”, aby następni czytelnicy nie musieli wyłapywać tych samych.

Pozdrawiam!

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Nie zgodzę się z chalbarczyk, fragmenty budujące relację wcale nie są super warsztatowo.

Przykład: wprowadzający opis, skupiający się na wyglądzie, co kto widzi – podejrzliwość Kuby wobec nieznajomej ginie w natłoku niepotrzebnych słów. Ciąć, skracać i jeszcze raz ciąć. Wyeksponować głównie te gesty zachowania, które ową podejrzliwość i brak zaufania pokażą. Może ona waha się przyjmując napój i upija najpierw mały łyk, sprawdzając, czy aby czymś nie podtrute? Może on.ma.problem zasnąć, bo obca na kwadracie i jakoś się zabezpiecza przed nocnym podrzynankiem gardła, może po prostu zasypia z ręką na nożu? 

Dialogi prawie naturalne – te początkowe bardzo chropowate stylistycznie, potem jest lepiej. Narracja kuleje stylistycznie ( np. "Zdenerwowany pomaszerował po obiekt, na który przelał złość" – sztucznie, drewnianio, niepotrzebne dookreślenie, a wystarczyłby odpowiedni synonim).

Kompozycyjnie wstęp o rozmarzaniu i zamarzaniu wyrzuciłbym do kosza na śmieci. Wystarczyło jedno-dwa zdania, że po katastrofie klimatycznej ludzkość jest przetrzebiona, a świat skuł lód. Ale, jak zwykle, ci z ludzi, którzy przeżyli, dostosowali się. Koniec wstępu i niepotrzebnego infodumpu. Lepiej odkrywać świat po trochu, w działaniach i słowach postaci, w opisach nie wprost, fragmentach, których składanie daje czytelnikowi radość. Tak jak te kotlety z renifera czy potrawy z mamuta (czej, mamuty ożyły? Jak co gdzie… Takich łotdefakow masz kilka, np. typ na ciężkim mrozie tylko w koszulce termicznej, czy śmieciarka ma 20 lat czy 120 i jakim cudem przetrwała, skoro katastrofa była tak druzgocąca itp.itd.)

 

No, to po kilku kubłach zimnej wody czas na deserek: brawo za ogromną odwagę zbudowania opowiadania-sceny, opartego praktycznie na monologu i zachowaniu postaci, które jednocześnie prezentuje taką zwyczajną, ludzką wersję świąt w nieciekawej przyszłości. Prosta opowieść, wspominki i życzenia lepszych świąt za rok. Ciach. Mimo pewnej naiwności wybrnąłeś z tego dobrze: w ciepłym, spokojnym klimacie, nie zepsutym żadnym efekciarskim ruchem w finale. Aż się ciepło koło serca robi.

 

Wniosek? Pisz więcej. Skorzystaj z pomocy innych piszących przy tzw. betowaniu (proofreading). Pióro da się wyćwiczyć, a historie rodzą się jednak jak chcą, indywidualnie u każdego autora.

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Hmmm. Jak dla mnie – za mało fantastyki. Jest głównie w dekoracjach i infodumpie na początku. W zasadzie cały tekst to monolog chłopaka wygłaszany do milkliwej dziewczyny. Statycznie to wypadło.

Też mnie zaskoczyły te ożywione mamuty. Zwłaszcza w zestawieniu z warzywami, choćby i szklarniowymi.

Klęski żywiołowe oznaczały koniec gatunku

Niejednego, rzekłabym.

Babska logika rządzi!

Ja też niestety nie znalazłam niczego odkrywczego w tym tekście, jedynie tło trochę zagrało jako coś innego, co odbiega znacznie od znanej nam rzeczywistości, ale co do samej historii to poza ładnym tłem brakło treści i też niestety odbieram to jako rozmowę dwóch osób o niczym.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Nie porwało, ale czytało się całkiem przyjemnie ;)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka