- Opowiadanie: tomaszg - Już czas

Już czas

Mniej lub bardziej udana próba zarysowania pewnych ogólnych trendów na podstawie fikcyjnych wydarzeń. Osoby wrażliwe uprasza się o nieczytanie.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Już czas

Mówią, że szkoła uczy, i to poniekąd prawda, choć nie taka, jak wszyscy myślą.

Nieważne, co pokazują na lekcjach, i jak bardzo punktujemy u szanownych belfrów.

Liczy się tylko to, czy opornie przyswajamy pierwszą lekcję życia, która mówi, że najważniejsze jest minimalizowanie strat. Trzeba napierdalać, kiedy jest nikła szansa na wygraną, i spierdalać, ile sił w nogach, gdy sprawa jest tak przegrana, że głupotą byłoby się opierać.

Nauka zawsze zaczyna się od mięśniaków lub młodocianych psychopatów obojga płci.

Przewodzą paczce klasowej, i często należą do szkolnej drużyny sportowej, o ile oczywiście szkoła takową posiada. Są młodzi, piękni, piekielnie sprytni i pełni energii, i choć najczęściej nie grzeszą inteligencją, to ludzie lgną do nich jak muchy do lepu, bo czują się wyróżnieni i mają to przyjemne poczucie obcowania z kimś, kto może więcej.

Cena za to jest niezwykle gorzka. Liderzy wszelakich grup i wianuszków wzajemnej adoracji mało dają, za to wiele biorą. Bawią się wszystkim i wszystkimi. Najczęściej widzą tylko tych, którzy mają hojnych starych, kombinują koks, wódę lub fajki, albo służą wolną chatą. Są przede wszystkim wyrachowani, czasem też czerpią sadystyczną przyjemność z manipulacji i niszczenia innych.

Selekcja naturalna w szkole idealnie przygotowuje do brutalnej walki, jaką jest całe życie. Dzięki niej nabieramy zdrowych odruchów ludzkiego drapieżnika, i łatwiej nam wytrzymać z szefem idiotą, który nie ma pojęcia o robocie, kolegą z boksu obok, który chce stówę podwyżki, dyszącymi po nocach sąsiadami, i politykami, którzy nie kryją, że rżną nas na wszelkie możliwe sposoby.

W szkole zdecydowanie nie należałem do elitarnego grona śmietanki towarzyskiej. Nie miałem takich historyjek jak ci, którzy na narty jeżdżą w Alpy, a do szkoły przyjeżdżają Polonezem. Plasowałem się gdzieś pośrodku, pomiędzy cichymi myszkami, różnej maści cichodajkami, i tymi maluczkimi, których wszyscy popychali i wyszydzali.

W tej sytuacji pozostawało mi jedno, czyli uciekanie w światy, gdzie inni nie mogli mnie dogonić. W sumie może to i lepiej, bo dzięki temu już jako brzdąc przeczytałem wszystko ze szkolnej biblioteki, a na dwunaste urodziny załatwiłem sobie i książkę do fizyki kwantowej, i zestaw powieści o kosmosie.

Bardzo, ale to bardzo, chciałem poczuć się jak wśród gwiazd. I choć ten spasiony gość ze śmieszną długą brodą to był wymysł sprzedawców w krawatach, to mimo wszystko w mojej głowie od dawna tkwiła prośba, żeby dał mi choć namiastkę tego, co jest tam w górze.

Było to we mnie zwłaszcza dziś, gdy moja rodzina poszła na wigilię do drugiej rodziny. Zostawili mnie samego w łóżku, na co mocno nalegałem. Głupia sprawa, bo byłem zbyt chory, żeby iść z nimi, i zbyt chory, żeby wstać z przeklętego łoża boleści.

Bóg, Mikołaj, Dziadek Mróz czy kto tam jest, pewnie miał ubaw, gdy patrzył, jak fantazjuję i myślę o innych światach. A ja leżałem z nową Nokią 3510, od czasu do czasu przysypiając…

 

…bardzo dobrze wiedziałem, dlaczego ludzie tak szybko tu wariowali.

Choć zabrzmi to paradoksalnie, nie chodziło nawet o kiepskie jedzenie ani zagrożenie, tylko ciągłe, uporczywe, doprowadzające do szaleństwa, swędzenie.

Właśnie tego teraz doświadczałem, wściekając się, że wydano miliardy, a nie rozwiązano starego jak świat problemu.

Patrzyłem przez lekką mgłę na otwarty panel. Byłem zły, głodny, osłabiony i zestresowany. Moje zdrętwiałe ręce jak na złość nie mogły dokręcić jednej jedynej śruby, a nieszczęsny patyczek do drapania w nos bardziej drażnił zamiast pomagać.

To jednak nie wszystko.

Miałem na sobie wilgotną pieluchę, z której, mimo dziesiątek uszczelek, czuć było posmak gówna i moczu. Upokarzało to jak diabli, bo każdy centymetr mojego ciała uważnie obserwowało co najmniej trzydziestu ludzi, i wiedzieli oni o moich reakcjach więcej niż ja sam. Co ciekawe, według nich wszystko było w jak najlepszym porządku. To też irytowało, bo choć każdy z inżynierów służył dobrą radą, to nie miał możliwości, żeby się do mnie pofatygować i posmakować, jak teoria mija się z praktyką.

Zostałem sam, nieziemsko zmęczony, i na dodatek walczący o życie.

Nie miałem wyjścia. Statek Progres wyglądał na kupę złomu, i prawdę mówiąc lepiej było próbować trzymać się większej kupy złomu, w której przynajmniej miałem tlen i wodę.

To ciekawa sprawa, że każda sekunda w kosmosie związana jest z tymi dwiema substancjami, choć oczywiście nie tylko. Woda, powietrze, jedzenie, ciepło, paliwo i kilka innych rzeczy. To nie rośnie na najbliższym polu. Praktycznie każdy ruch i każda akcja zmniejszają dostępne zasoby. I choć istnieją panele słoneczne czy przetwarzanie płynów, to nie są one doskonale, bo i filtry są coraz starsze, i urządzenia styrane życiem.

Nie ma tu możliwości pominięcia takich rzeczy jak ciągle doglądanie systemów czy ćwiczenia, jest za to ciasnota, smród, fanatyczne podporządkowanie funkcjonalności i wydajności, i ciągła obawa, czy o czymś się nie zapomniało, albo jak zareaguje się w razie nagłej awarii.

Tu można tylko patrzeć na manewry statków wokół i mieć nadzieję, że nie zderzą się, bo jakaś mała zabłąkana kosmiczna cząstka zaburzyła ich program, albo ten zawierał o jeden przecinek za dużo.

Nie znosiłem w ogóle komputerów. Nie widziały człowieka, tylko liczby. Najbardziej miałem w pamięci przypadek, gdy zmiana ciśnienia o ileś tam spowodowała, że odcięły jeden przedział stacji nie patrząc, czy jest tam ktoś czy nie.

Miałem dosyć. Przyznam się szczerze, że naprawdę mocno chciałem powiedzieć „przerwa”, ale po pierwsze od panelu zależało moje życie i kończył się czas, a po drugie tu nie można było machnąć ręką i odejść na stronę.

Tak właśnie wyglądała moja Wigilia, a ja byłem tylko człowiekiem i tylko chciałem poczuć przez chwilę magię świąt.

I wtedy nagle na panelu zobaczyłem jakieś odbicie. Zamrugałem gwałtownie oczami, myśląc, że mam halucynacje, ale wszystko było jakieś jaśniejsze…

 

…zamrugałem, ciężko oddychając, ale pode mną nadal przesuwała się Ziemia. Zakręciło mi się w głowie, bo uczucie, że jest się zawieszonym, a nie spada, było po prostu dezorientujące.

– Alek? Wszystko w porządku? – Głos był taki ciepły, że bez wahania wydukałem obcym głosem. – Tak.

– Halo. Słyszysz mnie? – Nagle usłyszałem drugi głos. – Na pewno słyszysz. Tylko nic nie mów, bo mnie wezmą za wariata. Nie zdziw się, że nagle zaczniesz mówić.

– Mieliśmy jakąś przerwę. Dokończyłeś?

Nie miałem nawet chwili na zastanowienie, i od razu rzeczywiście usłyszałem:

– Ta śruba jest bardziej oporna niż gaźnik w moskwiczu. Jeszcze chwila i będzie dobrze.

– Zuch mołodziec. Bo wiesz, mieliśmy jakieś dziwne odczyty przez chwilę.

– Jak będę się chciał zabić, to usłyszycie pierwsi. Dajcie mi pracować.

– No już dobrze, dobrze.

– No i załatwione chłopcze z ziemi. Musimy razem dokręcić śrubę. Ja będę robił, a ty patrz.

Chyba ja, a właściwie jakby ktoś obok, zacząłem kręcić karykaturalnie wielkim kluczem. Było to powolne, ale po chwili klucz się zatrzymał.

– Wystarczy.

Dalej myślałem, że śnię. Widziałem pod sobą kontynenty i wodę. Płynąłem uczepiony stacji kosmicznej, a w dole w każdej sekundzie przesuwały się setki kilometrów.

– Sam nie wiem, jak to możliwe. Widzę wszystkie twoje wspomnienia chłopcze.

Czułem, że kosmonauta był samotny. I że miał problem z panelem, który musiał poprawić.

– Nic nie mów. Obejrzymy teraz to cacko.

– Kontrola. Gotowe. Zrobię jeszcze krótki przegląd i wracam.

– Zrozumieliśmy.

Powoli sięgnąłem, a właściwie to on sięgnął uchwytu na kadłubie stacji, potem się podciągnął, chwycił za kolejny, i kolejny. Trwało to wolno, bo za każdym przepinał uchwyt z linką, a ja, nadal w szoku, podziwiałem widoki.

– Tu nie można się pomylić. Jeden ruch i koniec. Nie można tego cofnąć jak w grze.

Nie wiedziałem, jak się znalazłem w ciele tego człowieka, i na jak długo, ale patrzyłem z zachwytem, przeżywając właśnie swój mały cud wigilijny.

– Marzyłem o tym, żeby choć na chwilę być na dole. Dziękuję chłopcze.

Choć nie chciałem, to zerkał do moich najgłębszych myśli, pragnień i wspomnień.

– Nie bój się tych, którzy mają władzę. Dzisiaj są silni, a jutro mogą być bardzo słabi. Wystarczy chwila, i cyk, po nich. Wiedzą o tym, i dlatego korzystają ze swoich pięciu minut. Karmią się twoim strachem. Stój twardo naprzeciwko nich, a wtedy stracą swoją siłę…

 

…przypomniałem sobie dokładnie te słowa, gdy kilka lat później w głowie huczał znany mi skądś głos.

Nikomu o nich nie powiedziałem, zrobił to za to Aleksandr Wołkow. Kosmonauta spędził w kosmosie ponad trzysta pięćdziesiąt sześć dni. Nawrócił się, i napisał w książce, że spotkał Boga. Wiele razy słyszał, jak to określił, głosy, a ja doskonale wiedziałem, co to były za głosy przynajmniej w pewną wigilijną noc.

– Czternaście dziesięć. – Znajomy głos znów oderwał mnie od rozmyślań.

– Jezu, Marzena. – Otworzyła się w końcu jakaś klapka w mojej pamięci. – Co u ciebie?

– A dobrze. A u ciebie?

– Też.

– Zdzwonimy się?

– Jasne.

Wyszedłem z Lidla w pełnym szoku, bo pamiętałem ją jako gibką, wyszczekaną i pełną życia dziewczynę, która nigdy mnie nie widziała, a zobaczyłem tłustą krowę, która nie brzmiała zbyt przekonująco.

Od razu w mojej głowie pojawił się obraz jej męża, który musiał być podobnie tłustym kawałem mięcha i pewnie ładował ją regularnie, szczerząc pożółkłe od nikotyny zęby…

 

…a wieczorem patrzyłem z lekkim zażenowaniem na ekran komputera, na którym jakiś mędrzec o biblijnym nicku Isanasz napisał „wiem, kim jesteś”.

Jezu, skąd tacy ludzie się w ogóle biorą? Miałem się bać czy jak?

Moja teoria mówiła, że to dawni liderzy klasowi, którym się nie powiodło. W pewnym momencie wzięli jedną kreskę za dużo, za bardzo przycisnęli gaz w samochodzie albo zrobili coś równie głupiego, a wszechświat upomniał się o spłatę kredytu, który dostali na kilka lat.

Zawsze sobie wyobrażałem, że to są tacy ludzie jak panienka od Władka Pasikowskiego, która twierdziła, że najważniejszy jest ciuch, fryz i wymów… a na koniec dodała, że dobrze, jak facet ma samochód.

Nie powiodło im się, w końcu odkryli komputery i myśleli, że we wszystkim są znowu silni.

Właśnie tacy mali ludzie wystawiali złośliwie najniższe oceny na portalach, i pisali opinie, które w ich rozumieniu pokazywały prawdę.

Mieli misję.

Trzeba było z nimi uważać, bo najczęściej siedzieli zgorzkniali i starali się uprzykrzyć wszystkim wokół życie.

W sumie właśnie im powinienem dziękować. To dzięki nim byłem silniejszy…

 

Epilog

 

Stary, zgarbiony i nikomu niepotrzebny siedziałem w ogromnej sali konferencyjnej na górze wieżowca.

Za oknami widziałem inne wieżowce, na których w większości wisiały chińskie reklamy.

Przypomniał mi się tekst, w którym pisałem o potrzebie mądrości. Pamiętałem, że wielu czytelników narzekało przy nim, że pisałem za trudno, niepolitycznie, niemiło, i nie tak, jak krzyczała tłuszcza i ulica.

Historia się kołem potoczyła. Za moich czasów upadł Związek Radziecki. Chociaż wydawał za dużo na zbrojenia, to inwestował w szachistów i rozwój mózgu. Dopóki tak było i mądrość była w cenie, to kraj trwał, a upadł dopiero wtedy, gdy głupie decyzje przeważyły i doprowadziły do wybuchu w Czarnobylu.

Teraz historia się powtórzyła, i kraje zachodu pełne słabych, podzielonych, zadufanych i wlepionych w ekrany ludzi nie sprostały tym, którzy wymagali od siebie wciąż więcej. Bo oni rozwijali przemysł, transport i naukę, a my ograniczaliśmy się kolejnymi normami i obostrzeniami.

Patrzyłem na kobiety, które nie kryły się z pełnymi zazdrości spojrzeniami, i które najbardziej obawiały się zdemaskowania ich knowań. Widziałem, jak bardzo się męczyły w nowej rzeczywistości, do stworzenia której wydatnie się przyczyniły.

Niewiasty w ogromnej większości od zawsze patrzyły tylko jeden krok do przodu, i to przez różowe okulary. Wściekały się, gdy ktoś o tym mówił, ale fakty były faktami.

„Bo on mnie kocha, i na pewno odejdzie od tej swojej wywłoki. Nie liczą się jej bachory. On ma być szczęśliwy tylko ze mną”

Przerabialiśmy to chociażby z szejkami, którzy mieli tak tańczyć, jak one im zagrają.

„Trzeba im pomóc. To nie ideologia, tylko ludzie”

I cyk, ci ludzie po operacjach mogli je podglądać w szatniach, wygrywać we wszystkich zawodach i dostawać przywileje, o których zawsze marzyły.

„Bo biali hetero są najgorsi”

Tak wyglądała retoryka tych, które nie radziły sobie z coraz brutalniejszą rzeczywistością. Oskarżały panów o swoje błędy i wydumane gwałty, zabierały im miejsca pracy, w których mogli wywalczyć lepsze warunki dla wszystkich, i obrzydzały życie na wszystkie możliwe sposoby, a brak ich siły tylko pogarszał sytuację.

„Moje ciało, moja sprawa”

I w tym wypadku wiele młodych kobiet z premedytacją oddawało się, jak chciało, a potem oczekiwało socjalu lub kasy na skrobanki. Co znamienite, najbardziej upodobały sobie inżynierów z egzotycznych miejsc, którzy mieli budować imperia i promy kosmiczne, a po właściwej robocie ulatniali się jak kamfora.

Ale nie tylko socjal był problemem. Patrzyłem na doskonałe znanych mi krytyków, którzy w życiu niewiele napisali, i rękami, i nogami bronili swojego zdania, bo tylko to im pozostało.

To najczęściej byli tylko pożyteczni idioci, których często wystarczyło dobrze opłacić. Dramatem było podążanie za ich zdaniem szarych mas, które podświadomie czuły, kto trzyma władzę. A tę trzymali ci wszyscy cwaniacy, którzy tworzyli wydmuszki i nakręcali cały biznes.

Wiele moich tekstów w otoczce fantastyki mówiło o przekrętach i małostkowości, ale często wyśmiewano je przez podejmowany temat.

To była jak walka Dawida z Goliatem, a ja się nie poddawałem i nie tylko o tym wspominałem.

Pisałem sporo o młodych, bo żal mi ich było.

Ich życie to ciągła walka. Nie mają środków, a przez to wyboru. Grają swoją butą i bezczelnością, i choć stoją po lewej stronie krzywej Laffera, to wygrywają tysiące bitew, niszcząc wiele dobrych rzeczy jak słoń w składzie porcelany.

– To pańska chwila. Proszę ją wziąć.

Spojrzałem lekko zamglonym wzrokiem po zgromadzonych i uśmiechnąłem się delikatnie, ale nic nie powiedziałem. Choć czekałem na to tak wiele lat i tak bardzo się cieszyłem, to wszystko było już właściwie nieważne, bo jak się straci młodość, jurność, krzepę, zdrowie, honor i chęci, to nie pozostaje praktycznie nic.

Opierałem się o laskę i trząsłem, a oni czekali na to, co powiem.

Rozwodnieni przez Chińczyków jak zupa instant umieli się skupić tylko przez trzydzieści sekund.

Większość pewnie nie przeczytała nic z moich słów, i już teraz stukała w chińskie ekraniki w poszukiwaniu kolejnej sensacji. Wątpię, czy coś by do nich trafiło, gdyż rozumieli tylko najprostszy dosłowny przekaz. Nakręciła ich „Gazeta Wyborcza", a dokładniej jej śledztwo, które nie pozostawiło żadnych złudzeń, kto w różnych miejscach wyprodukował ponad pięć tysięcy tekstów.

Młodzi czekali, a ja na nich patrzyłem. Chciałem, żeby ten medialny cyrk wreszcie się skończył, żeby dali mi spokój i żebym mógł się pójść wysikać i wypić szklankę nektaru bogów.

– Mistrzu, prosimy o słowo. Już czas.

– Pierdzielcie się. – W ostatniej chwili zmieniłem zdanie i zamiast kultowego „take us out” wypowiedziałem coś zupełnie innego, a potem zamknąłem oczy.

Po moim policzku popłynęła łza, ale przynajmniej miałem satysfakcję, że choć tego nie mogą zabrać dawni liderzy z paczki klasowej.

Koniec

Komentarze

No cóż, Anonimie, w moim przypadku Twoja próba zarysowania pewnych ogólnych trendów na podstawie fikcyjnych wydarzeń okazała się raczej nieudana, bo niewiele z niej zrozumiałam.

 

Cena za to jest nie­zwy­kle gorz­ka. ―> Cena może być słona, ale chyba nie gorzka.

 

do szko­ły przy­jeż­dża­ją Po­lo­ne­zem. ―> …do szko­ły przy­jeż­dża­ją po­lo­ne­zem.

Nazwy pojazdów piszemy małą literą. http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

A ja le­ża­łem z nową Nokią 3510… ―> A ja le­ża­łem z nową nokią 3510…

 

Za­mru­ga­łem gwał­tow­nie ocza­mi… ―> Mruga się powiekami, nie oczami.

 

Głos był taki cie­pły, że bez wa­ha­nia wy­du­ka­łem obcym gło­sem. – Tak.

– Halo. Sły­szysz mnie? – Nagle usły­sza­łem drugi głos. ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

On ma być szczę­śli­wy tylko ze mną” ―> Brak kropki na końcu zdania.

 

To nie ide­olo­gia, tylko lu­dzie” ―> Jak wyżej.

 

„Bo biali he­te­ro są naj­gor­si” ―> Jak wyżej.

 

„Moje ciało, moja spra­wa” ―> Jak wyżej.

 

Co zna­mie­ni­te, naj­bar­dziej upodo­ba­ły sobie in­ży­nie­rów… ―> Chyba miało być: Co znamienne, naj­bar­dziej upodo­ba­ły sobie in­ży­nie­rów

Sprawdź znaczenie słów: znamienityznamienny.

 

Pa­trzy­łem na do­sko­na­łe zna­nych mi kry­ty­ków… ―> Literówka.

 

To była jak walka Da­wi­da z Go­lia­tem… ―> Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jak wyżej, ni cholery nie wiem, co chciałeś powiedzieć. Wszystkiego w tym opku za dużo: wątków, filozoficznych rozważań. No, tylko historii za mało. Próba raczej z tych mniej udanych.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Szkolny autsajder zamienia się świadomościami z radzieckim kosmonautą, który na stare lata staje się autorytetem Nowej Prawicy? Ja zrozumiałem mniej więcej tak : ). Być może w ostatniej części kryją się jeszcze jakieś pokłady przymrużenia oka, ale musiałbym bardziej szczegółowo przeanalizować padające w niej stwierdzenia, żeby się co do tego utwierdzić – w tej chwili mam wrażenie, że równie dobrze, to wszystko mogło być na serio.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Czesc. Rowniez mam mieszane uczucia, co do przekazu i w ogole…

Nowa Fantastyka