- Opowiadanie: Corvuscorax - Dusza na dwa, serce na wiele

Dusza na dwa, serce na wiele

Zofia dorastając balansowała między swoimi obowiązkami na Ziemi, a niesamowitymi przygodami w Tesle. Królestwo Elfów kojarzyło jej się z ciepłem, zabawą i beztroską. Wszystko skończyło się, kiedy sąsiadujący Columbowie rozpoczęli Pierwszą Wojnę, która zabrała młodej kobiecie więcej, niż mogła sobie wyobrazić. Po zakończeniu rzezi, wróciła do swojego świata i długo leczyła poranioną duszę. Niemal udało  jej się wyzdrowieć, kiedy została przywołana po raz kolejny, by stać się pacynką w królewskich rękach. 

Oceny

Dusza na dwa, serce na wiele

 

Było zimne, późne popołudnie w smutnym, sennym Wrocławiu. Liście już dawno nie okrywały gałęzi nielicznych w tej okolicy drzew. Wszystko wskazywało na to, że ciepłe promienie słoneczne długo jeszcze nie ogrzeją niczyich policzków. Chmury były nisko, przez co mogłoby się wydawać, że jeszcze chwila i na dobre się rozpada. Zofia spojrzała zrezygnowana w niebo. To był jeden z tych dni, gdzie człowiek jedyne na co ma ochotę, to zagrzebać się w pościeli.

Trzy minuty i będzie spóźniona. Kiedy głośnik w tramwaju zapowiedział jej przystanek, wstała ze zniszczonego, wysiedzianego pewnie przez całe miasto krzesła i nacisnęła guzik. Kawiarnia nie była daleko, ale dobrze wiedziała, że wszyscy już na nią czekali, w tym ona – strażniczka dobrych manier i obyczajów, ludzki zegarek i kalendarz – Anna. Znały się już dobre kilka lat, jednak ona nadal, usilnie chciała naprawić jej punktualność, co jeszcze nigdy nie przyniosło zamierzonego skutku. Z tego też powodu, jak tylko czerwone, metalowe drzwi się otworzyły, Zofia wyskoczyła z nich jako pierwsza. Szybkim krokiem wymijała nielicznych przechodniów i w głowie układała najszybszą drogę do przyjaciół. Kilka minut później była już przy budynku.

Przed wejściem schowała swoje czarne rękawiczki do skórzano-podobnej torby, którą kupiła kilka lat temu na jakimś rynku i zerknęła jeszcze na swoje odbicie w szybie kawiarni – może nie wyglądała zniewalająco, ale zawsze mogła wyglądać gorzej. Tego dnia nie miała ochoty się specjalnie szykować. Związała tylko swoje długie, kasztanowe włosy w ciasny warkocz, którego miedziany połysk pięknie komponował się z długim, beżowym płaszczem i bordowym szalikiem. Kupione parę miesięcy temu czarne, szerokie spodnie, dziś były znoszone i starte, co odwracało uwagę od całkiem przyzwoitych, brązowych butów za kostkę.

Pchnęła szklane drzwi i zaczęła wypatrywać przyjaciół. Podążyła za jazgotliwym śmiechem Anki. Cała trójka – Pani Zegarek, Julia i Piotrek nie siedzieli w tradycyjnym dla grupy miejscu, tylko kilka krzeseł dalej. Spóźniona pośpiesznie powiesiła płaszcz i usiadła na wolnym fotelu obok, najstarszego z ich grupy, blondyna. Chwilę później dotarł do niej nieco skrzekliwy głos przyjaciółki:

– Dwie i pół minuty spóźnienia! My byliśmy nawet wcześniej!

Ania teatralnie postukała palcem wskazującym w złoty zegarek na jej nadgarstku. Nikt nie czekał na Zofię z zamówieniem, bo na okrągłym, porysowanym stoliku stały trzy rażąco żółte filiżanki na czerwonych spodkach, których zawartość intensywnie parowała, jakby chciała przypomnieć, że za chwilę nie będzie już taka ciepła i smaczna.

– Daruj…– odparła Zofia.

Bolała ją głowa i wcale nie miała ochoty wysłuchiwać żalów Anny. Kobieta zerknęła jeszcze na wiadomości, po czym wrzuciła telefon do torby, którą oparła o bok fotela, na którym siedziała.

– Zawsze się spóźniasz!

–Podsiadły nas – mruknął Piotr, który chciał zmienić temat i kiwną głową w stronę dwóch staruszek, które w ciemnych żakietach beztrosko piły kawę na ich miejscu. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, obie padłby martwe.

– Bezczelność – powiedziała z przekąsem kręconowłosa Julia. – Jak śmiały Piotrek? – dodała.

– No ja nie wiem. To miejsce powinno być wyznaczone karteczką „Dla studentów i dupków” –odparł i wziął łyk kawy .

–Do której grupy się zaliczasz? – zapytała Julia uśmiechając się nieco złośliwie i również sięgnęła po swoją zabielaną americano.

–A jak myślisz?

–A wy znowu swoje – westchnęła Ania teatralnie. – Umówcie się po prostu i będzie z głowy.

–Zosia, zamawiasz coś? – dodała.

–Tak, tak… Tylko jeszcze muszę pomyśleć co. – Ciemnowłosa oparła się o miękkie poduszki.

 

Piotr i Julia zaczęli o czymś żywo dyskutować, a Ania co chwilę im przerywała, wrzucając swoje komentarze. Znużona dziewczyna słuchała ich rozmowy, która z każdym kolejnym wypowiadanym słowem traciła sens. Czuła jakby fotel zaraz miał ją pochłonąć, a ona sama stawała się coraz cięższa i zaraz miała zniknąć między poduszkami. Przymknęła na chwilę oczy i cicho westchnęła. Czuła do siebie lekki żal, że wcale nie miała ochoty iść na to spotkanie, wiedziała jednak, że jest im to winna. Cała trójka, nawet tutejsza zrzęda, bardzo o nią dbali w czasie, w czasie gdy Zofia zamknęła się w swoim pokoju i jedyne co robiła to patrzyła się w sufit. Trwało to ponad pół roku, aż wreszcie matka dziewczyny wysłała ją do psychologa, potem psychiatry. Ten drugi wysunął podejrzenie, na co może cierpieć córka, jednak nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo się mylił. Z tego też powodu, Zofia sukcesywnie wyrzucała przypisane pigułki do toalety i pilnowała, by jej rodzice, mimo wszystko, zobaczyli poprawę. Po wielu miesiącach udawania, udało się i zmartwiona o pierworodną, Izabela nie mogła się nachwalić lekarza. W końcu jej córka sama uporała się ze swoim problemem i wróciła do żywych, jednak co jakiś czas ta drzazga ją kuła. Zmarszczyła czoło i powędrowała myślami do tych trudnych wydarzeń.

Wystarczyła chwila i znów znalazła się w tamtym lesie, poczuła jak niepokój w jej sercu rośnie. Wędrując ścieżkami w jej pamięci, nie zauważyła jednak, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, cały kawiarniany hałas ucichł i zamiast spokojnego jazzu, dotarł do niej szum ognia trawiącego drewno. Już miała wejść do tego domku, gdy usłyszała melodyjny, kobiecy głos:

– Fia?

Kiedy otworzyła oczy, jej źrenice poraziła niesamowita jasność. Nie siedziała w fotelu, tylko na czymś zimnym, twardym. Piękna woń kawy zamieniła się w smród dymu, który niespodziewanie wdarł się w jej płuca. Odkaszlnęła kilka razy i spojrzała się w górę. Stała nad nią piękna elfka o błękitnych oczach. Patrzyła zaniepokojona na kobietę, a różowa blizna, która przecinała jej prawy policzek nadała temu spojrzeniu nieco upiorny charakter.

– Słyszysz mnie? – ponowiła pytanie.

Dziewczyna gwałtownie wstała.

– Znowu bez uprzedzenia!? – wściekła się. – Co ty wyprawiasz, ja, ja tak nie mogę… Nie mogę Lir, nie mogę… Mogłaś mi dać znać, cokolwiek, nawet kurwa mrowienie w kciuku! Muszę wiedzieć, że chcesz mnie przywołać ! – krzyknęła przerażona, znowu poczuła się jakby została uwięziona w klatce.

Miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. 

Elfka zmarszczyła zadarty nos i wytarła jakąś szmatą spoconą, świecącą od słońca twarz, po czym oparła dłonie o biodra. Zofia zauważyła, że jej przyjaciółka bardzo się zmieniła od ostatniego spotkania. W czarnych włosach miała wplecionych ponad dwadzieścia srebrnych obrączek z herbem Columb. Każdy jeden symbolizował odebrane przez Lir życie i to tylko szlacheckie – zabicie zwykłego, szarego legionistę nie stanowiło żadnego wyczynu, więc nawet nie warto było tego liczyć.

Zdecydowanie za duża, brudna od krwi, kurtka wojskowa, bynajmniej nie tutejszych barw, wisiała na niej jak na strachu na wróble. Mimo to, wysoka wojowniczka wydawała się nieco szersza, niż ją zapamiętała. Nadal była dość wąska, jednak Zofia odniosła wrażenie, że czarnowłosa przez ostatni czas intensywnie ćwiczyła, przez co jej postura stała się mocniejsza. Brązowe, skórzane spodnie opinały się na jej umięśnionych nogach, którymi, co jakiś czas, przestępowała niespokojnie, jakby tym samym chciała dać znać – “nie uciekaj, bo dogonię cię z łatwością”.

– Mówiłam, że cię wezwę, w razie potrzeby. Rozejrzyj się Fia, zobacz co się dzieje.

Prawie wszystko było spalone, a w niewielu niektórych miejscach płomień się jeszcze tlił. Pobojowisko wydało się jej dziwnie znajome, a kiedy dotarło do niej, gdzie się znajduje, po plecach przebiegł jej zimny dreszcz, a dłonie zaczęły się pocić. Wszystkie miejsca, każda zagroda i każde domostwo stało się popiołem, a ona nic nie mogła na to poradzić.

– Columbowie najechali ich o świcie. Nie zdążyliśmy nic zrobić…– Elfka mówiła cicho, w jej głosie można było wyczuć żal.

Zofia zdawała się nie słyszeć słów jakich do niej kieruje. W myślach starała się odpowiedzieć na pytanie, które pojawiło się w momencie jak ujrzała zwęglone ruiny. Kiedy to się wydarzyło? Jak wysiadała z tramwaju? Może jak wychodziła z domu? W jej świecie, cała masakra musiała wydarzyć się w pięć minut, może właśnie wtedy, gdy myła zęby?

Podeszła niepewnie do starej pracowni Mistrza Paita. Kiedy przechodziła do kiedyś kuchni, dziś czarnego klepiska, zaczepiła swój nowy, żółty sweter o gwóźdź z wystającej ze szczątków ścian dechy. Jakby w amoku, złapała za naciągnięty materiał i pociągnęła, tworząc przy tym dziurę na pół ramienia. Nic nie mówiła, rozglądała się oszołomiona. Miejsce, gdzie kiedyś biegało pełno dzieci, stało się czarnym szkieletem. Zgliszcza w ogóle nie wyglądały znajomo, to nie była chata, gdzie stara Paitałowa rzucała szmatą w nieposłusznego Temra, za to że nie wyprowadził bydła, jak prosiła. Śpiew najmłodszej z córek już nie odbijał się od ścian, a cichutkie gwizdanie spracowanego i często podpitego szewca ucichło. Jedne co się ostało, to resztka młotka i kilka gwoździ, gdzieś w kącie czegoś na kształt pokoju. Wszystko, co kiedyś było zielone, dziś było jednym wielkim popiołem. Nawet stary, głuchy pies stał się ofiarą najeźdźców. Cała wioska płonęła jak pochodnia, a jej mieszkańcy wraz z nią.

– Wywlekli jego, jego żonę i zarżnęli jak świnie. Tyle, że świniom nic nie zrobili, je musieli zabrać na drogę – Lir wysyczała przez zaciśnięte zęby i ścisnęła rękę na ramieniu Zofii – Nie tylko ich spotkał taki los.

Kobieta odwróciła się i spojrzała na dziedziniec. Ludzie, niczym brud wylany zza okna, leżeli pozostawieni w miejscu, gdzie ich los się skończył. Ich ciała były nienaturalnie powyginane, trochę nadpalone.

– A dzieci? – zapytała Zofia. – Nie widzę dzieci.

Lir westchnęła cicho i skierowała wzrok na studnię stojącą nieopodal. Roiła się nad nią chmara much.

– Skurwysyny – warknęła kobieta. – Idziemy do pałacu.

Elfka z ostrożnością wymijała zawalone domostwa, z pogrzebanymi wśród nich

mieszkańcami. Za nią podążała wściekła Zofia. Zauważyła, że Lir ma przyczepiony do pasa ciężki miecz, który opatrzony był herbem z wizerunkiem gołębia.

– Od kiedy używasz Columbijskiej stali?

– Od kiedy Columbowie złamali traktat. Wybijam kurwy jak drób, ich własną bronią. Aż piszczą – odpowiedziała beznamiętnie.

Ciemnowłosa nieostrożnie nadepnęła na szarą dłoń martwego mężczyzny, chyba rolnika. Szybko zabrała but.

Wściekłość jaka w niej buzowała była jej dotąd nieznana, miała ochotę postawić wszystkich Columbów przed katem. Niezależnie od występku, czy to było podeptanie plonów, czy morderstwo całej rodziny, kara ma być jednakowa. Podniosła z ziemi zakrwawioną kosę i wytarła rączkę o swoje spodnie.

– Wybudowaliśmy tutaj system tuneli, łączą się ze Tesle.

– A więc wiemy, czego szukali…– Brązowowłosa przeciągnęła kosę po ziemi.

– Szukali, ale nie znaleźli – stwierdziła elfka.

– Ludzie wiedzieli na co się piszą, kiedy pozwolili tu to wybudować? – Podniosła brew, a Lir wyraźnie się zmieszała. Złapała się za tył głowy i przejeżdżając palcami po obrączkach wymruczała niewyraźnie:

– Ludzie nie wiedzieli…

Pięknie – pomyślała Zofia. Miała ochotę wrzeszczeć ale postanowiła poczekać na rozwój sytuacji. Nie tak dawno przecież stary szewc się urodził, potem dorastał, wziął ślub. Pamiętała ich pierwsze dzieci, bliźniaki– te które dożyło ranka po porodzie i te które nie podołało. Pamiętała pogrzeby, była świadkiem kłótni i pojednań. To prawda, był okazjonalnym pijaczkiem, jednak mimo wszystko, lubiła tego człowieka. Co z tego zostało? Dźwięk pękania płonących desek.

–Tym razem będę walczyć. Nikt nie posadzi mnie w Tesle – Kobieta z warkoczem

powiedziała niby do elfki, niby do siebie i jeszcze raz się odwróciła. Patrzyła na ciała długo, mogłoby się wydawać, że zbyt długo. Chciała jednak zapamiętać ten widok, pragnęła zagnieździć w sercu złość, która dojrzałaby i wybuchła wprost na Columbów.

Lir nie mówiła już nic więcej, zaprowadziła ją na obrzeża wioski. Nie szły długo, właściwie ledwo opuściły spalone domostwa i już były na miejscu. Nie wyróżniało się ono niczym szczególnym, ot trochę trawy, kilka drzew i mnóstwo krowich gówien.

Elfka stanęła pomiędzy dwoma starymi dębami i wyjęła z kieszeni okrągły bordowy kamień.

Położyła go ostrożnie i odsunęła się kilka kroków. W jedną chwilę zapadł się pod ziemię, a dziura po nim zaczęła się powiększać.

– Macie rozmach sku…

– Fia…

– I Tak nie zrozumiesz.

Dziura w piachu szybko przemieniła się w porządne schody w głąb ziemi. Przyroda wokół zdawała się akceptować ten gwałt na jej terenie i pnącza bluszczu przyozdobiły wejście. Zofia spojrzała na swoje buty. Całe były w błocie i popiele, więc trochę piachu pewnie doda im więcej uroku. Stanęła ostrożnie na wąskich schodkach.

–Uważaj z tym! – powiedziała Lir, końcami palców odsuwając od siebie zabrudzone ostrze kosy.

–Jakbym cię ciachnęła, to może miałabyś symetryczną bliznę? – zapytała złośliwie Zofia.

Czuła żal do elfów, że nie powiedziały ludziom o przejściu.

–Żebym ja cię nie ciachnęła. Idziemy.

Podążały przez wąski korytarz w milczeniu, który sukcesywnie się za nimi zapadał. Gdy wejście zasypał piach, Zofia pomyślała, że to byłaby żałosna śmierć – można przeżyć trzech władców Columb, a zginąć od uduszenia się ściółką. Szybko jednak zauważyła, że to elfka prostym zaklęciem usuwa możliwe przejście wrogom. Co jakiś czas, zabłąkany szczur zwracał na siebie uwagę, jeden nawet oberwał mieczem od czarnowłosej, po tym jak pomylił jej ciężki but z przekąską.

Kosa Zofii okazała się być zbyt długa, by zmieścić się w niewysokim przejściu, więc zostawiła ją już na początku drogi. Nie bała się o swoje bezpieczeństwo, wręcz przeciwnie – bardzo ufała Lir, a dokładnie Liryn. Poznały się lata temu, po tym jak młoda elfka przez przypadek ściągnęła do swojego świata małą, wystraszoną dziewczynkę. Wywołało to niemałe zamieszanie, ponieważ Padell, ojciec Lir, w najśmielszych snach nie spodziewał się, że jego córka dysponuje tak potężną mocą. Nigdy nie potrafiła używać magii, dlatego też z czasem pogodził się, że mogła jej po prostu nie mieć. Gdyby nie zobaczył, jak Liryn po prostu sprawiła, że pojawiło się przed nią dziecko, nie uwierzyłby córce. Wątpił, gdy młoda elfka chwaliła się, że dzięki niej zakwitają kwiaty, a co dopiero coś takiego. Nie wiedział nawet, że to co uczyniła, jest możliwe. Jednak, wbrew wszelkiej logice, zaledwie jedenastolatka sprowadziła inną żyjącą istotę, z ,dosłownie, palcem w nosie. Siedział wiele nocy wertując prastare księgi, by dowiedzieć się jak odesłać ludzkie dziecko ponownie do domu, jednak zapiski nie miały nawet wzmianki o takiej anomalii.

Dni mijały i dziewczynka zdążyła się na dobre zadomowić w ogrodach pałacu Tesle. Mimo, że nie rozumiała kierowanych do niej słów, dzięki gestom, całkiem sprawnie potrafiła porozumieć się z Lir. Padell, bliski zawału, nie potrafił zaakceptować sytuacji, która dla dzieci była całkiem naturalna i oczywista. Nie wiedział co uczynić, do czasu, aż ujrzał jak dziewczynka prosi Liryn o odesłanie do domu. Elfka uśmiechnęła się i zapytała, czy chciałaby jeszcze ją odwiedzić, a ucieszona ośmiolatka klasnęła w dłonie. Liryn przymknęła oczy, ziewnęła i Zofia zniknęła. Tak po prostu. Niemal zwariował przez pierworodną – nigdy na jego prośbę nie potrafiła zagrzać dłońmi wody, ale istoty z innego świata ściągała bez problemu. Przestraszył się, że pewnego razu obudzi się w łóżku z bazyliszkiem, czy innym topielcem, bo jego córka się nudziła.

Kiedy inne elfy zainteresowały się młodym przybyszem, musiał wymyślić historię o ucieczce małej Fiji z Columb, państwa ludzi. Od tego czasu jej wizyty nie były czym nadzwyczajnym, przez co szybko przyległ do niej przydomek „Ludzkie Dziecko”. Dziewczynka sukcesywnie poszerzała swoją wiedzę z zakresu języków tego magicznego dla niej świata i po kilkunastu wizytach (a zdarzały się one dość często) biegle rozmawiała z innymi elfami.

Liryn, często pytana o sposób przywołania, nie potrafiła ojcu odpowiedzieć, co wprawiało go w coraz większą frustrację. W trosce o bezpieczeństwo córki postanowił nie dzielić się z nikim tą informacją i na własną rękę znaleźć odpowiedź.

W pewnym momencie wizyty Ludzkiego Dziecka stały się codziennością. Padell szczerze polubił tę dziewczynkę i wielokrotnie prosił ją o opisanie swojego świata. Zofia chętnie opowiadała o samochodach, maszynie do szycia swojej mamy, o kosiarce swojego taty – a elf z córką uwielbiali słuchać, mimo, że nie rozumieli ani słowa.

Wtedy wszystko wydawało się być łatwiejsze– cały ich świat ograniczał się do zabawy, ewentualnie ucieczki przed potworami i jazgotem starszyzny, która potem musiała je zabić.

Jednak, kilkanaście (dla Lir kilkadziesiąt) lat później, w chłodny wiosenny poranek, spokój nad Mensą zburzyły wrogie armie księcia Tero, władcy Columb. Nierozsądne decyzje młodego i wyrywnego panicza wpędziły oba królestwa w długą, bardzo krwawą wojnę, która pochłoniła całe pokolenia. Książę, niedługo po zawarciu pokoju, został w tajemniczych okolicznościach otruty. Jego śmierć zerwała ugodę, gdyż o tchórzostwo oskarżony został król elfów – Raedmin. Na nic się zdały rozmowy i przyrzeczenie elfiego władcy o uczciwości walk oraz szanowaniu postanowień podjętych po długich, żmudnych negocjacjach. Wojna powstała na nowo i zaogniła się do tego stopnia, że wieśniacy, szczególnie ci mieszkający przy granicy, zdecydowali się zamieszkać w lesie. Mimo groźby zimna, ataku dzikich zwierząt i potworów, w prowizorycznych szałasach czuli się bezpieczniej, niż we własnych domostwach.

 

Droga do Tesle zajęła im ponad godzinę. Kiedy wyszły przed bramę pałacową, Zofia mogła się wreszcie wyprostować. Najpierw poczuła ulgę, która natychmiast ustąpiła rwącemu bólowi. Dziewczyna położyła dłoń na barkach i zaczęła masować.

–Ja wiem, że długo mnie nie było, ale od kiedy elfy pozamieniały się mózgi z kretami? – zaczepiła skupioną rudą, która zamykała przejście w ten sam sposób, w jaki go otworzyła.

–Mniej więcej wtedy, gdy ludzie zaczęli myśleć dupami – mruknęła pod nosem.

–To było wcześniej, niż ci się wydaje.

Lir zaśmiała się cicho na tą odpowiedź i ruszyła w stronę bramy. Ścieżka, która do niej prowadziła, była po prostu zbiorowiskiem krzaczorów, aniżeli jakąkolwiek dróżką. Zofia co chwila zahaczała się o wystające gałęzie, przez co jej warkocz pozostał tylko wspomnieniem poranka.

–Kto tam idzie!? – zawołał strażnik w srebrnej zbroi, ze stalowym mieczem o pięknych zdobieniach.

–Liryn Herbasti. Przyprowadziłam Fiję Ludzkie Dziecko.

Strażnicy odsunęli się i wpuścili obie do pałacowych ogrodów, które zarówno w pamięci Zofii i rzeczywistości, nadal były imponujące. Zieleń otaczająca, obrośnięty pnączami, pałac wydawała się być dziko rosnącym lasem. Nic, co tam kwitło, nie wyglądało jakby zostało posadzone. Zofia, przyzwyczajona do podmiejskich krótko strzyżonych trawników, zapytała kiedyś ojca Lir o ten „bałagan”. Odparł, pełen zrozumienia dla ludzi, że natury nie da się ujarzmić. Dziesięcioletnia, wówczas, dziewczyna nie zrozumiała słów elfa, jednak dziś, jeśli miała gdzieś uciec, to właśnie między nieprzycięte drzewa i obalone ze starości konary.

Zofia doceniała ten pozorny bezład– pozorny bo, obcy na pewno by się tu zgubił, nawet jakby był tuż obok pałacu. Swojemu można było zawiązać oczy, a i tak by ominął każdy wystający korzeń.

Nad ścieżką, wydeptaną pewnie przez miliony par butów, unosił się świeży zapach lasu po deszczu. To miejsce mogłoby być ostoją, gdyby nie wartownicy i łucznicy ukryci w koronach drzew. Po takim czasie, kobieta mogła ich bez problemu wskazać, jednak długo nie wiedziała, że jeśli rozmawia z Lir, to słucha ją więcej niż jeden elf.

– Róża wiatru zakwitła. Została jeszcze tylko róża wody – powiedziała smutno wojowniczka. – Połowa królestwa traktuje to jak zwykłe bujdy wymyślone przez starszych. Druga połowa już dawno się wyniosła.

Elfickich historii i legend jest niezliczenie dużo, jednak jedną cechuje miano ”najważniejszej”.

Tysiące lat temu, ówczesny król, a jednocześnie uczony Mensy – Ritae spisał swoje badania w księgach pięciu żywiołów. Według jego zapisków, gdzieś w kraju elfów rosną cztery róże, których rozkwit, a następnie zwiędnięcie miało zwiastować ostateczny kataklizm, a tym samym kres królestwa. Uczony nawoływał do odnalezienia kwiatów i zniszczenia ich, zanim rozkwitną, jednak nie znalazł posłuchu wśród ludu. Ritae zmarł, okrzyknięty Szalonym Królem i ten przydomek utrzymywał się dopóki, setki lat później, nie odnaleziono pierwszego kwiatu – ognia. Wśród elfów zapanowała panika, kiedy róża, która zamiast płatków miała żywe płomienie, nie chciała zgasnąć. Kiedy kwiat zwiędnął, nastał niespodziewanie okres suszy, która zabrała ze sobą wiele istnień.

Po tej tragedii stworzono specjalne ekspedycje, które miały za zadanie odszukać pozostałe trzy kwiaty i je zniszczyć. Elfy i ludzie ginęli na darmo. Nikt nie zdołał odnaleźć reszty kwiatów.

–Gdzie ją znaleźli? – Zofia zerwała niebieski kwiat rosnący na pniu i powąchała. Jego słodki zapach wypełnił jej nozdrza i przywołał wspomnienia o niezliczonych godzinach zabawy w tych ogrodach.

–To ona znalazła nas. Rok temu.

–Znalazła? – Wyciągnęła wystającą gałązkę z włosów.

–To był dzień taki jak ten. Trochę pochmurny, od rana czuło się w powietrzu napięcie. Wstałam o piątej, chciałam zapolować. Ledwo co założyłam zbroję, cały zamek wypełniła piękna woń róży.

–Ale, w elfickim zamku, przecież to nie jest coś dziwnego – wtrąciła Fia i przeskoczyła przez korzeń.

–To prawda. Ale w lesie? Potem na polu… Wszędzie ten piękny zapach… – zamyśliła się. – Jak poczułam go nawet w tunelu, to się przeraziłam. Kiedy rozpruwałam jelenia, nie śmierdziało krwią, wszędzie była róża… – Wzięła od Zofii niebieski kwiat i powąchała – i to nie tylko ja to czułam. Nie natarłam się przecież olejami. Ludzcy wieśniacy też. Sam król o tym mówił… –Machnęła niedbale ręką. – Wszystko się wyjaśniło, kiedy nasi zwiadowcy nie wrócili z wyprawy. Wrócił tylko jeden koń, trzymał w pysku białą różę. Kiedy Raedmin wziął ją do ręki, rozpłynęła się w powietrzu…

Zofia uśmiechnęła się gorzko:

– Śmierdzi magią. – Głos Ludzkiego Dziecka przepełniała lekka kpina.

– To musiała być róża. – Elfka ukucnęła i delikatnie położyła niebieski kwiat na ziemi.

Momentalnie zapuścił korzenie.

– Poprzednie nie zbierały ofiar.

– Ognista spowodowała suszę, a przez to głód. Ziemi… jeszcze nie. Nie wiadomo. Poza tym, całe wyprawy ginęły, próbując odnaleźć te kwiaty.

–Ginęły, bo najczęściej coś je zżerało. Nikt nie pomyślał, że mogą to być sztuczki magów? Gdzie są księgi tego starego… Tego… – Próbowała sobie przypomnieć imię Szalonego Króla, uważała jednak, że większość władców zasługiwała na ten przydomek.

–Ritae – mruknęła Lir. – Tak czy inaczej, nie dostaniemy się do nich. Tylko najwyżsi mędrcy mogą to czytać. Pewnie też nie wszyscy znają ten prastary bełkot.

–To skąd wiesz, że nie pieprzą głupot? Jeśli nie chcą się tym dzielić, widocznie mają powód, przecież teksty szalonego…

–Już nie szalonego… – przerwała jej.

Zofia westchnęła i zapytała:

– Nie pomyśleliście o tym, że warto się przyjrzeć tej sprawie?

– Oczywiście, że pomyśleliśmy. Właściwie nic nie zostało przebadane… Wszystko przerwał nam Columb i jego barbarzyńskie najazdy. Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że to jest konsekwencja przekwitnięcia róży wiatru. Róża ziemi jeszcze jest i pilnujemy, żeby była. Jednak ileż można?

Zofia nie odpowiedziała. Spojrzała na obrośnięty bluszczem pałac. Białą cegłę kompletnie przykryła głęboka zieleń. Dziewczyna miała wrażenie, że zna tu każdy listek. Nie było jej tyle lat… W jej świecie, to zaledwie chwila. W Mensie trochę ponad dwadzieścia wiosen. Tutaj liczyłaby już sobie siedemdziesiątkę. Jej przyjaciółka skończyła osiemdziesiąt jeden lat w zeszłą jesień, a na jej twarzy nie było nawet milimetra zmarszczki.

Zofia podniosła wzrok i spojrzała się na dumnie wyprostowaną Liryn. Elfka, która od razu po zakończeniu pierwszej wojny, została awansowana na drugiego dowódcę, miała obowiązek noszenia ciężkiej zbroi. Nie stosowała się jednak do zaleceń głównego komendanta straży i wolała walczyć w brudnej kurtce. Nie chroniła tak skutecznie przed ciosami, ale zostawiała przynajmniej swobodę ruchu. Według Lir to zwinność, a nie pancerz, ratuje życie. Jedyne co pozostawiła ze standardowego rynsztunku to ciężki pas, do którego przyczepiła chyba całą zbrojownię królewską. Z każdym krokiem żelastwo obijało się o siebie, tworząc hałas.

– Wystraszyłaś wszystkie ptaki. – Zofia uniosła głowę i zobaczyła tylko dwóch strażników ukrytych wśród liści. – Ich też mogłabyś przegonić. – Wskazała palcem na zamaskowanych żołnierzy.

– Uwierz mi, mam nieraz ochotę. Żołnierzu! – zawołała, a przed nią momentalnie pojawił się młody elf ubrany w lekki, brązowy strój.

– Zdaj raport – rozkazała.

Wyprostował się i zaczął mówić:

– Brak potencjalnych zagrożeń. Rozbiliśmy grupę trzydziestu Columbów koczujących przy lewym brzegu rzeki Elede, tuż przy granicy. Straciliśmy pięciu żołnierzy.

– Przekaż oddziałom, że mają nie opuszczać terenów leśnych. Zabijać, jak ktoś wedrze się między drzewa. Sukcesywnie tępić Columbów, którzy oddalają się od swojej grupy. Czy pójdą się wymyć, czy odlać, nie ma to dla mnie znaczenia.

– A wieśniacy? – wtrąciła Zofia, która oparła się o młodą brzózkę, przez co na jej i tak

brudnym swetrze, odbił się zielony ślad mchu. – Już o jednej wiosce zapomnieliście – powiedziała chłodno.

– Ruszaj żołnierzu – powiedziała Lir, a przystojny elf z niezwykłą szybkością i zwinnością znów znalazł się na drzewie. Napisał wiadomość na wąskiej kartce, którą przyczepił do strzały, a tą posłał do następnego strażnika, kilkanaście metrów dalej. Będzie tak wędrować, aż nie trafi do odpowiednich elfów, na odpowiednim stanowisku.

–Lir! Czy ty mnie słyszysz!? – Dziewczyna nie kryła złości.

–Słyszę cię Fia, ale musisz wiedzieć, że to jest wojna, a na wojnie podejmuje się trudne decyzje.

–Nie zasłaniajcie się trudnymi decyzjami – warknęła.

–Teraz będziesz miała okazję się popisać, zobaczymy co zrobisz. – Liryn również nie uważała na słowa.

Zdenerwowana kobieta ruszyła w stronę pałacu. Słyszała chrzęst metalu za swoimi plecami, nie miała jednak zamiaru zwolnić i poczekać na przyjaciółkę. Stanęła przed ogromnymi, wrotami. Chwilę później dołączyła do niej Lir, która nieco już się uspokoiła.

–Fia, musisz zrozumieć, robimy wszystko, żeby zminimalizować straty – westchnęła.

Dziewczyna parsknęła głośno:

–Nie mów do mnie, jakbyś starała się o mój głos. Jestem przyjacielem, pamiętasz jeszcze?

Wrota otworzyły się i przybyszy oślepiła biel marmurowych ścian. Wymieniły spojrzenia, wiedziały, że muszą skończyć tę rozmowę później. Lir, pewnym krokiem, weszła pierwsza. Długi, niezwykle wysoki i szeroki korytarz zdawał się nie starzeć. Wnętrze było urządzone minimalistycznie, właściwie oprócz żyrandoli i prostych kolumn, które pokryte zostały fioletowym fluorytem, nic więcej nie zwracało uwagi.

Chrzęst ekwipunku elfki odbijał się od ścian, tym samym oznajmiając jej przybycie. Tuż za nią, już nie tak odważnie, weszła Zofia.

Obydwie zostawiły na śnieżnobiałej posadzce błotniste ślady, które momentalnie zaczął wycierać niewysoki, schludnie ubrany, sługa. Stanęły na środku przestronnego korytarza, tuż nad wielkim srebrnym żyrandolem, wykutym na kształt pnączy i czekały na dalsze instrukcje. Straży było zdecydowanie mniej, niż przy ostatniej wizycie Zofii. Był jednak ktoś, kto od razu przykuł jej uwagę . Lir zauważyła na kim jej przyjaciółka skupiła wzrok.

–Zupełnie nie twój typ – szepnęła do jej, zupełnie nie szpiczastego, ucha.

–O czym ty… – zrozumiała, że została przyłapana na gorącym uczynku. – Uspokój się Lir, jest wojna.

–Wojna, nie wojna… Czasem warto się pocieszyć.

Uśmiech który pojawił się na twarzy Lir, wygiął jej bliznę tak, że wyglądała jak upiorne przedłużenie ust.

–Często się tak pocieszasz? – zapytała z przekąsem, na co elfka puściła jej oczko. – Pamiętaj, że się przypomnę w kwestii wieśniaków. 

Lir chciała coś odfuknąć, jednak momentalnie przerwały rozmowę, gdy spostrzegły, że obiekt zainteresowania zmierza w ich stronę. Skinieniem głowy wydał jeszcze polecenie stojącemu nieopodal żołnierzowi, z mało praktyczną, aczkolwiek, imponującą włócznią. Wartownik, na rozkaz, zniknął w korytarzu prowadzącym do prawego skrzydła pałacu.

Elf, który stanął przed elfką i kobietą, nie był wysoki. Nadal przerastał obie o ponad

głowę, jednak wśród innych żołnierzy, mógł zyskać miano nawet małego. Miał na sobie ciężką srebrną zbroję, wyrabianą przez najlepszych rzemieślników ze stolicy.

–Witajcie. – Uśmiechnął się. – Liryn, to musi być Fia Ludzkie Dziecko. – Skupił swój wzrok na praktycznie rozplecionym warkoczu, który nieudolnie przysłaniał dziurawy sweter. – Tak się noszą ludzie? – Jego brew powędrowała kpiąco w górę.

–Myślałam, że wszystkie elfy są wysokie – Zofia oparła rękę na biodrze

Posłał jej sztuczny uśmiech, a kiedy to zrobił, jego duży nos się zmarszczył. Wgłębienie na prawym policzku zastanowiło Zofię, która nie miała pewności, czy był to dołek, czy po prostu ktoś go dźgnął pogrzebaczem w dzieciństwie. Na całkiem denerwującej, smukłej, z mocną szczęką twarzy, oprócz wątpliwego dołeczka, nie było żadnej skazy. Elfa cechowały typowe piękne, błękitne oczy, które posyłały świdrujące spojrzenie każdemu, kto w nie spojrzał. Mocno wystające kości policzkowe nadawały mu surowy wygląd, a czarne, zaplecione w warkocz włosy, z dokładnie trzema obrączkami, sprawiały, że wyglądał jeszcze szczuplej. Gdy głęboko się ukłonił, Zofia zauważyła, że kawał jego lewego ucha został ucięty. Ktokolwiek to zrobił, pozbawił elfa dużej części małżowiny.

– Quercus, syn Wody, główny dowódca oddziału zwiadowców i zwierzchników królewskich. – Wyprostował się, jego postawa była nienaganna.

– Fia, Dziecko Ludzi. Studentka. – Uśmiechnęła się, nieco złośliwie.

– Wiem, że odwiedzałaś dwór i masz wojenne zasługi. Jednak nie słyszałem jeszcze tego tytułu… Studentka? – zapytał.

Zofię zdziwiła jego ciekawość, oprócz Padella, większość elfów nie dopytywała o jej życie.

– Istoty z mojego… Państwa.

– Istoty… Magiczne? – Przestąpił z nogi na nogę, był wyraźnie zainteresowany.

– Czasami tak, zależy kiedy jest egzamin. – Wzruszyła ramionami.

– Quercus, będziemy ograniczać ekspedycje poza tereny leśne. Straciliśmy pięciu żołnierzy. – Rozmowę przerwała Lir.

Elf skinął głową:

–Musimy też pomyśleć nad nową taktyką, metoda podskokowa się już nie sprawdzi.

Drugi dowódco, król już czeka. – Podniósł rękę i otwartą dłonią wskazał to samo przejście, w którym kilka chwil temu zniknął wartownik. Zofii nie spodobał się fakt, że została potraktowana jak powietrze.

Cała trójka ruszyła w stronę sali obrad. Zarówno Zofia, jak i Liryn znały zamek jak własną kieszeń, w przeciwieństwie do Quercusa. Został dowódcą zaledwie kilka tygodni przed zerwaniem traktatu. Dopiero teraz uczył się całego układu korytarzy i komnat.

Dobrze czuł się w tej roli, miał jednak wątpliwości, czy dostał ją bo zasłużył, czy przez wzgląd na matkę. Zamierzał się tego dowiedzieć i wiedział, że gdyby potwierdziła się jego druga wersja, bez zastanowienia opuściłby dwór. Nigdy nie chciał bawić się w politykę, jednak odkąd pamiętał, był w nią zamieszany. Jako młody, zaledwie dwunastoletni, elf został wysłany przez Wodę do wojska. Ponad wszystko ceniła sobie potęgę kraju, była prawdziwą patriotką, czego jej syn nie pojmował.

Większość życia spędził w lesie, najpierw jako żołnierz, potem po zdegradowaniu, został kucharzem. Zawirowania losu, oraz zaradny ojciec sprawiły, że zaraz po skończeniu dziewięćdziesięciu lat, ponownie trafił w szeregi, tym razem pod czujnym okiem przyjaciela rodziny. Wiedział właściwie wszystko o trujących roślinach, miksturach, walce, no i potrafił ugotować średnio smaczną zupę szczawiową. Nigdy jednak nie poznał domu. Czy ten pałac może się nim okazać? Pewnie nie, bo zaraz go opuści. Było tylko schronienie, walka i nowe schronienie. Jego życie, po mianowaniu na dowódcę, nie zmieniło się właściwie wcale. Jadał lepiej, miał łóżko, ale nic poza tym. Znów będzie musiał mordować ludzi, tylko dlatego, że znaleźli się po złej stronie granicy. Również przez to, że byli głupi, a w konsekwencji łatwowierni. Nie zmieni to żaden dokument. Dopóki ludziom obiecywać się będzie bogactwa za głowę elfa, nic się nie zmieni. Nigdy nie potrafił zrozumieć idei traktatu, który, nawet podpisany, powodował tylko to, że działanie wojsk Columbów zaczęto określać „bandyckimi napaściami”. Jedynie bogate elfy miały czyste sumienie, papierek, którym mogły wycierać mordy, kiedy zarzuciło im się brak zainteresowania.

Ci ludzie są głupi, przez to niebezpieczni, ale elfy są chciwe. To przez nas giną ludy – przemknęło mu przez głowę, jednak od razu odgonił te myśli.

– Skąd pochodzisz Fia? – zapytał i zdjął rękawice.

Czuł się od niej zwyczajnie lepszy, zwłaszcza że rano nadzorował egzekucję dwóch z rodzaju kobiety.

– Jestem dzieckiem ludzi – odparła.

Od czasu pierwszej wojny ludzi z elfami nie lubiła utwierdzać innych, że pochodzi z Columb. Szczególnie teraz, po tym jak kilka godzin temu, oglądała dzieło „pobratymców”.

–Słyszałem, że jesteś z Columb. To prawda?

Zofia zaśmiała się cicho.

– Pochodzę z miejsca, gdzie herbata, czyli taki napar z ziół, kosztuje w przeliczeniu na wasze, ponad 23 amary.

–Ile?! – zapytała Lir. – To już chyba się nazywa rabunek.

–Prawda? Ale nie mówmy już o tym. – W głosie Zofii można było usłyszeć nutkę irytacji.

Quercus zatrzymał się, jakby właśnie przypomniał sobie coś bardzo ważnego. Jego twarz przybrała dziwny grymas:

–Sytuacja jest bardzo delikatna. Nie chcę cię urazić Fio, ale jesteś człowiekiem…

–Jestem człowiekiem – przerwała mu – zapewne, już spóźnionym na obrady. Chodź, król na nas czeka.

–Nie boisz się? To człowiek. Człowiek z Columb, a my z Columb walczymy, drugi dowódco – warknął i posłał Lir wściekłe spojrzenie.

Zofia zdecydowanym ruchem złapała elfa za ramiona i przycisnęła do ściany. Korytarz przeszył głośny chrzęst obitego metalu. Liryn instynktownie powędrowała dłonią na rękojeść columbijskiego miecza.

–Fia, nie! – zawołała elfka, jednak Quercus uciszył ją gestem dłoni.

Dziewczyna nie była słaba, jednak jej siła, w porównaniu do siły czarnowłosego, była znikoma. Gdyby chciał, mógłby się wyrwać i na dokładkę wybić Ludzkiemu Dziecku bark. Stwierdził jednak, że byłoby to głupie posunięcie, zwłaszcza, że zaraz spotkają króla.

–Nie zapominaj Quercusie, synu Wody, główny dowódco oddziału zwiadowców i

zwierzchników królewskich czy innego krowiego gówna, człowiek czy nie, byłam tu wcześniej od ciebie i będę tu długo po tobie. Zostałam tu wezwana przez drugiego dowódcę, a sama mam oznaczenia honoru, więc przestań pierdolić. – Słowa z ust Zofii skapnęły jak jad.

Elf chciał coś powiedzieć, jednak w ostatnim momencie zrezygnował. Chwilę później stanęli przed prostymi, mahoniowymi drzwiami do Sali Obrad.

Koniec

Komentarze

Autorze, sądząc po ostatnim zdaniu, Twój tekst jest zaledwie fragmentem większej całości, bądź więc tak miły i zmień oznaczenie na “fragment”. Jest to ważne, ponieważ fragmenty nie wchodzą do grafiku dyżurnych, nie mogą być zgłaszane do Biblioteki ani nominowane do piórek czyli portalowych wyróżnień skutkujących wydaniem w profesjonalnej antologii.

Jak więc widzisz, w sumie wrzucanie fragmentów, zwłaszcza jak jesteś nowym użytkownikiem, jest trochę nieopłacalne.

Sugeruję, żebyś najpierw przedstawił nam jakiś skończony, zamknięty tekst – najlepiej niezbyt długi (powyżej 80k też nie są w grafiku dyżurnych i nie startują do piórek, choć mogą się dostać do Biblioteki). Na pewno znajdziesz wtedy więcej czytelników.

 

Aha, z technikaliów: po półpauzie na początku dialogu, podobnie jak po każdym innym znaku interpunkcyjnym, dajemy spację, której w bardzo wielu miejscach tekstu brakuje. Pod koniec tekstu rozsypało Ci się też chyba formatowanie

 

A poza tym łap przydatny poradnik portalowego życia:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676

 

Powodzenia!

http://altronapoleone.home.blog

Drakaina, 

Bardzo dziękuję za wszystkie uwagi, jak tylko będę miała chwilę, wszystkie poprawię. 

Jeszcze raz dziękuję i wesołych świąt!!!

CC

 

Na wstępie – przedmów zwykle nie sekcjonuję, ale Twoja kusi :)

 Zofia dorastając balansowała między swoimi obowiązkami na Ziemi,

Zofia, dorastając, balansowała między swoimi obowiązkami na Ziemi. W zasadzie "balansowała" można tutaj sensownie napisać, ale znalazłoby się lepsze słowo.

 Królestwo Elfów kojarzyło jej się z ciepłem

Nadużywane słowo.

 Wszystko skończyło się, kiedy

Dwa "się" na końcu tworzą rym.

 sąsiadujący Columbowie

Sąsiadujący z kim?

 która zabrała młodej kobiecie więcej, niż mogła sobie wyobrazić

Niekonkretne, mętne metafory. Angielskawe poza tym.

 Po zakończeniu rzezi, wróciła do swojego świata

Z przecinkiem wychodzi, że to ona rzezała. Chyba nie tak ma być.

 stać się pacynką w królewskich rękach

"Pacynka" to niedokładnie to słowo, co trzeba.

 Było zimne, późne popołudnie w smutnym, sennym Wrocławiu

"Zimne popołudnie", hmm. Dużo tych przymiotników.

Liście już dawno nie okrywały gałęzi nielicznych w tej okolicy drzew

Purpura. I nie opisuj tego, czego nie ma (nie jest to zasada uniwersalna! ale zwykle się sprawdza), a to, co jest – nagie, smutne gałęzie drzew. Właśnie tym mogłabyś zrobić nastrój. Te gałęzie wyciągają się drapieżnie, gną szponiasto? Czy zwisają smętnie i skapują z nich pojedyncze krople deszczu? Na przykład.

 Wszystko wskazywało na to, że ciepłe promienie słoneczne długo jeszcze nie ogrzeją niczyich policzków

Purpura. Jej nadmiar śmieszy, a nie wydaje mi się, żebyś to chciała osiągnąć.

 Chmury były nisko, przez co mogłoby się wydawać, że jeszcze chwila i na dobre się rozpada

Dlaczego tylko "mogłoby"? Skąd to asekuranctwo? Jeśli coś tylko się wydaje, to się wydaje, nie musi się spełnić.

 To był jeden z tych dni, gdzie człowiek jedyne na co ma ochotę, to zagrzebać się w pościeli

Nie po polsku. To był jeden z tych dni, kiedy jedyne, na co człowiek ma ochotę, to zagrzebać się w pościeli.

 Trzy minuty i będzie spóźniona. Kiedy głośnik w tramwaju zapowiedział jej przystanek, wstała ze zniszczonego, wysiedzianego pewnie przez całe miasto krzesła i nacisnęła guzik

Ona się spieszy, tak? Czy jej nie zależy? Bo jeśli jej nie zależy, spowolnienie akcji opisem jest na miejscu, ale jeśli owszem, chce być na czas, to nie bardzo. I co ma "wysiedzenie przez całe miasto" do rzeczy? Pachnie mi to elitaryzmem, i nie wiem, czy chcesz, żeby Twoja bohaterka była taką osobą (możesz chcieć, to Twoja bohaterka – idzie mi o to, czy napisałaś tak celowo, żeby ją taką pokazać, czy tak samo wyszło).

Kawiarnia nie była daleko, ale dobrze wiedziała, że wszyscy już na nią czekali

Kawiarnia raczej nie wiedziała. Consecutio temporum – że wszyscy już czekają.

 ludzki zegarek i kalendarz – Anna

Anglicyzm. Kobieta – zegarek.

 Znały się już dobre kilka lat, jednak ona nadal, usilnie chciała naprawić jej punktualność, co jeszcze nigdy nie przyniosło zamierzonego skutku.

Zdanie niezręczne i przedłużone. W jaki sposób długa znajomość wyklucza "naprawianie" (mam wrażenie, że jest wręcz odwrotnie…)? "Usilnie" się próbuje, nie chce. Nie oddziela się podmiotu od orzeczenia i nie naprawia się cechy dodatniej. Najwyżej jej brak.

Z tego też powodu, jak tylko czerwone, metalowe drzwi się otworzyły, Zofia wyskoczyła z nich jako pierwsza.

Przedłużone. W zasadzie nie wiem, po co taki rozbudowany opis wysiadania z tramwaju. "Czerwone metalowe drzwi" bez przecinka, to nie są równorzędne określenia.

 Szybkim krokiem wymijała nielicznych przechodniów i w głowie układała najszybszą drogę do przyjaciół.

Ciągle przedłużone. Ona nie chodzi tą drogą codziennie? Dopiero musi ją sobie układać?

 Przed wejściem schowała swoje czarne rękawiczki do skórzano-podobnej torby, którą kupiła kilka lat temu na jakimś rynku i zerknęła jeszcze na swoje odbicie w szybie kawiarni – może nie wyglądała zniewalająco, ale zawsze mogła wyglądać gorzej.

Przedłużone. Dużo szczegółów, na tym etapie nie wiem, czy potrzebnych. "Swoje" zbędne – nie pomyślimy, że bohaterka napadła przechodnia i ukradła mu rękawiczki. Torba może być "skóropodobna", a najlepiej po prostu: ze skaju.

 Związała tylko swoje długie, kasztanowe włosy w ciasny warkocz, którego miedziany połysk pięknie komponował się z długim, beżowym płaszczem i bordowym szalikiem. Kupione parę miesięcy temu czarne, szerokie spodnie, dziś były znoszone i starte, co odwracało uwagę od całkiem przyzwoitych, brązowych butów za kostkę.

Uwaga, Mary Sue. Poznajemy to po tym, że opisujesz najmniej istotny aspekt – wygląd – w detalach, których czytelnik nie zapamięta, i które niewiele o bohaterce mówią, a do tego robisz z niej niepospolitą piękność, choć w "znoszonych i startych" spodniach (gdzie je kupiła, skoro po "paru miesiącach" już są zniszczone?). I, poinformowawszy nas, że nie szykowała się zbytnio, zwracasz jednak uwagę na "pięknie się komponujące" elementy. "Swoje" zbędne. Przecinki między określeniami też.

nie siedzieli w tradycyjnym dla grupy miejscu, tylko kilka krzeseł dalej

Tradycją niczego nazwać nie możesz, ani jej ustanowić… a, tfu. Chciałam powiedzieć, że to niewłaściwe słowo. Ja napisałabym jak najprościej: nie siedzieli tam, gdzie zwykle, tylko parę stolików dalej. Bo to kawiarnia, nie? W ogóle jej nie opisałaś. Pokaż to wnętrze, to może być ważne. Ponadto – myślałam, że Zofia idzie do pracy, że jest kelnerką na popołudniowej zmianie albo kimś takim – a ona, z wyraźną niechęcią, szła na spotkanie ze znajomymi? Czemu się nie wymówiła? To coś mówi o bohaterce, na przykład, że nie jest asertywna – i jeśli później powiesz o niej coś sprzecznego z tą informacją, będzie zgrzyt.

 Spóźniona pośpiesznie powiesiła płaszcz

Spóźniona, pośpiesznie powiesiła płaszcz. Aliteracja: po-po. To źle brzmi.

obok, najstarszego z ich grupy, blondyna

Dziwne to wtrącenie. Czemu teraz podajesz tę informację? Czy wiek blondyna jest ważny? Może dziś ma urodziny? Wtedy głupio byłoby nie przyjść, nie? I już masz naturalny powód, dla którego Zofia przyszła na spotkanie.

 Chwilę później dotarł do niej nieco skrzekliwy głos przyjaciółki:

To brzmi dziwnie, jakby głos szedł z daleka.

 w złoty zegarek na jej nadgarstku

Zbędny zaimek, aliteracja: w złoty zegarek na ręku.

 rażąco żółte

Rozumiem, że Zofię rażą, ale nie brzmi to ładnie.

 których zawartość intensywnie parowała, jakby chciała przypomnieć, że za chwilę nie będzie już taka ciepła i smaczna

Hmm. Co to wnosi?

 – Daruj…– odparła Zofia.

"Odparła" jest dość konfrontacyjne. Jesteś go pewna?

 Kobieta zerknęła jeszcze na wiadomości, po czym wrzuciła telefon do torby

Ale przed chwilą pokazywała godzinę na zegarku, nie na telefonie?

 którą oparła o bok fotela, na którym siedziała

Skróciłabym: którą oparła o bok fotela. Dookreślaj wtedy, kiedy mogą powstać wątpliwości.

 –Podsiadły nas

Brak spacji.

 Piotr, który chciał zmienić temat i kiwną głową

Piotr, który chciał zmienić temat, i kiwnął głową. Narrator jest wszechwiedzący? Nawet, jeśli tak, uprościłabym: Piotr zmienił temat.

 dwóch staruszek, które w ciemnych żakietach beztrosko piły kawę

Dziwny szyk opisu: dwóch staruszek w ciemnych żakietach, które beztrosko piły kawę.

 obie padłby martwe

Literówka: obie padłyby martwe.

 kręconowłosa Julia

Przepraszam bardzo, jaka? Nie używamy takiego słowa. Jeśli fryzura Julii jest Ci potrzebna, prawidłowa forma wygląda tak: Julia o kręconych włosach.

 Jak śmiały Piotrek?

Wołacz oddzielamy przecinkiem. Tutaj wyszło szczególnie zabawnie, bo można to sparsować jako "jak odważny Piotrek".

 No ja nie wiem.

No, ja nie wiem.

 powinno być wyznaczone karteczką

Oznaczone. https://sjp.pwn.pl/szukaj/wyznaczony.html

–odparł i wziął łyk kawy .

Nieporządek interpunkcyjny: – odparł i wziął łyk kawy.

 –Do której grupy się zaliczasz? – zapytała Julia uśmiechając się

Brak spacji. Zapytała Julia, uśmiechając się. Reszta dialogu – zjadłaś spacje.

 muszę pomyśleć co

Muszę pomyśleć, co.

 Ciemnowłosa oparła się o miękkie poduszki.

Jaka ciemnowłosa? Przed chwilą Zofia była ruda? Miękkie poduszki spadły tu dosłownie z nieba – nie mają kontekstu! Wyżej mówiłaś o krzesłach i fotelach. Nie wiem, jak wygląda to wnętrze. Nie musisz go opisywać przez dwie strony, ale pokaż jakiś szczegół, żeby wyobraźnia miała się gdzie zaczepić.

 Piotr i Julia zaczęli o czymś żywo dyskutować, a Ania co chwilę im przerywała, wrzucając swoje komentarze. Znużona dziewczyna słuchała ich rozmowy, która z każdym kolejnym wypowiadanym słowem traciła sens.

Uwaga, Mary Sue! To, co jej nie dotyczy bezpośrednio, streściłaś. Owszem, rozmowa nudzi Zofię. Uwierzę chętnie, że Zofia jej nie słucha. Ale komentarz odautorski, mówiący, jaka to głupia rozmowa, niewiele daje (najwyżej maluje bohaterkę jako nadętą elitarystkę). Jeśli nie chcesz wymyślać dialogu, pomyśl, co Ty robisz, kiedy nie słuchasz rozmowy. Rozglądasz się? Fantazjujesz? Układasz rzeczy na stole? A może niech coś się stanie?

 Czuła jakby fotel zaraz miał ją pochłonąć, a ona sama stawała się coraz cięższa i zaraz miała zniknąć między poduszkami.

Nie po polsku: Czuła się coraz cięższa, jakby za chwilę miała utonąć między poduszkami. Na przykład.

 Czuła do siebie lekki żal, że wcale nie miała ochoty iść na to spotkanie

Dlaczego ona ma do siebie pretensje o to, że nie chciała przyjść? Bo to wynika z tego zdania.

 Cała trójka, nawet tutejsza zrzęda, bardzo o nią dbali w czasie, w czasie gdy Zofia zamknęła się w swoim pokoju i jedyne co robiła to patrzyła się w sufit.

Trójka – dbała. Związek zgody. Zrzęda nie tyle tutejsza, co grupowa. W czasie, gdy. Jedyne, co robiła, to patrzyła. Bez "się".

 Trwało to ponad pół roku, aż wreszcie matka dziewczyny wysłała ją do psychologa

Skonsultuj się z Bailoutem albo Deidriu, ale trochę długo jej to zajęło.

 Ten drugi wysunął podejrzenie, na co może cierpieć córka

To nie po polsku. Psychiatra mógł ostrożnie postawić diagnozę.

 Z tego też powodu, Zofia sukcesywnie wyrzucała przypisane pigułki do toalety

Jak wyżej: Dlatego Zofia konsekwentnie wyrzucała przepisane pigułki. "Sukcesywnie" to tyle, co "jedną po drugiej", "przypisany" i "przepisany" to nie to samo. Uwaga, Mary Sue – wie lepiej. Wszyscy miewamy tak, że wiemy lepiej, ale Mary Sue zawsze wtedy ma rację.

 i pilnowała, by jej rodzice, mimo wszystko, zobaczyli poprawę

Ani to ładne, ani wiarygodne. A depresja może być reaktywna, just saying.

Po wielu miesiącach udawania, udało się i zmartwiona o pierworodną, Izabela nie mogła się nachwalić lekarza

Powtórzenie i przecinek między podmiotem, a orzeczeniem: Po wielu miesiącach udało się i zmartwiona o pierworodną Izabela nie mogła się nachwalić lekarza. Dlaczego nagle używasz imienia matki?

 drzazga ją kuła

Drzazga może kłuć.

 Zmarszczyła czoło i powędrowała myślami do tych trudnych wydarzeń.

Uwaga, Mary Sue – tragiczna przeszłość, wiecznie rozpatrywana jako tragiczna (brak przepracowania wspomnień i pamięć godna Solomona S.)

 poczuła jak niepokój w jej sercu rośnie

Poczuła, jak. Fraza purpurowa.

 ścieżkami w jej pamięci

Ścieżkami pamięci.

że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, cały kawiarniany hałas ucichł i zamiast spokojnego jazzu, dotarł do niej szum ognia trawiącego drewno

Przecinki: że, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, cały kawiarniany hałas ucichł i zamiast spokojnego jazzu dotarł do niej szum ognia, trawiącego drewno. W lesie? To niedobrze…

 miała wejść do tego domku

Jakiego domku? W ogóle nie opisujesz. (Na chwilę nawet zapomniałam, że Zofia ma zamknięte oczy…) Dlaczego to źle? Bo nie wiem, co otacza bohaterkę, co może ją spotkać. Nie możesz mnie uczciwie zaskoczyć, skoro niczego się nie spodziewam.

 jej źrenice poraziła niesamowita jasność

Purpura.

 Piękna woń kawy zamieniła się w smród dymu, który niespodziewanie wdarł się w jej płuca.

Dziwnie to brzmi.

 spojrzała się w górę

Bez "się". https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/sie;8235.html

blizna, która przecinała jej prawy policzek nadała

Wtrącenie: blizna, która przecinała jej prawy policzek, nadała. I to jest cały opis elfki?

 Nie mogę Lir

Nie mogę, Lir. Wołacz oddzielamy.

 nawet kurwa mrowienie

Wykrzyknienia też wydzielamy.

 chcesz mnie przywołać !

Wlazła niepotrzebna spacja.

 znowu poczuła się jakby została uwięziona w klatce

Przedłużone: znowu poczuła się uwięziona w klatce.

 wytarła jakąś szmatą spoconą, świecącą od słońca twarz

Tutejsze elfy świecą? I – opisujesz nadal bardzo zdawkowo, pospiesznie, prawie wcale.

 zauważyła, że jej przyjaciółka bardzo się zmieniła

"Jej" zbędne. Poza tym wyszedł rym.

 W czarnych włosach miała wplecionych

Wplecionych w kogo, co? w czarne włosy.

 Każdy jeden symbolizował

"Każdy jeden" niespecjalnie tu pasuje. Po prostu "każdy".

 zabicie zwykłego, szarego legionistę

Zabicie kogo? legionisty.

nie stanowiło żadnego wyczynu

Dlaczego?

 Zdecydowanie za duża, brudna od krwi, kurtka wojskowa, bynajmniej nie tutejszych barw, wisiała na niej jak na strachu na wróble.

Źle to się parsuje.

 Mimo to, wysoka wojowniczka wydawała się nieco szersza, niż ją zapamiętała. Nadal była dość wąska

… ? Masz na myśli "szczupła"?

 odniosła wrażenie, że czarnowłosa przez ostatni czas intensywnie ćwiczyła, przez co jej postura stała się mocniejsza

Dajesz mi tu wnioskowanie, samo w sobie sensowne, ale podane w bardzo mętny sposób. Skąd Zofia wnosi, że Lir ćwiczyła? Stąd, że ma więcej mięśni – to przesłanka. Tutaj akurat wystarczy wniosek (nieważne, że to raczej anglosaska technika). Styl też dość nieporadny. "Przez ostatni czas" to nie jest po polsku.

 nogach, którymi, co jakiś czas, przestępowała niespokojnie, jakby tym samym chciała dać znać – “nie uciekaj, bo dogonię cię z łatwością”.

Nie przestępuje się nogami, tylko z nogi na nogę (chyba, że ktoś przestępuje nad czymś, ale to nie to). Nerwowe przestępowanie z nogi na nogę raczej nie sugeruje, że ktoś szybko biega, a tym bardziej, że jest pewny siebie.

 Rozejrzyj się Fia, zobacz co się dzieje

Rozejrzyj się, Fia, zobacz, co się dzieje. Skoro zawsze mogła ją wezwać, czemu właśnie teraz?

 Prawie wszystko było spalone, a w niewielu niektórych miejscach płomień się jeszcze tlił.

"Niewielu niektórych"? Wybierz jedno. Płomień jeszcze się tlił.

 Pobojowisko wydało się jej dziwnie znajome, a kiedy dotarło do niej, gdzie się znajduje, po plecach przebiegł jej zimny dreszcz, a dłonie zaczęły się pocić.

Tłumaczysz jak krowie na rowie. Ogranicz zaimki: Pobojowisko wydało się dziwnie znajome, a kiedy dotarło do Zofii, gdzie się znajduje, po plecach przebiegł jej zimny dreszcz, a dłonie zaczęły się pocić.

 Wszystkie miejsca, każda zagroda i każde domostwo stało się popiołem, a ona nic nie mogła na to poradzić.

Miejsce nie może się stać popiołem, ponieważ nie jest materialne. Kalkujesz z angielskiego.

 Zofia zdawała się nie słyszeć słów jakich do niej kieruje.

Gramatyka pojechała na grzyby, ale w ogóle ucięłabym to: Zofia zdawała się nie słyszeć jej słów. Powtarzam pytanie – czy narrator jest wszechwiedzący? Na takiego wygląda, ale ciągle nie mam pewności.

 w momencie jak ujrzała

W momencie, kiedy ujrzała.

 W jej świecie, cała masakra musiała wydarzyć się w pięć minut

Masakra nie wydarzyła się w jej świecie. Ktoś tu ma PTSD.

 Kiedy przechodziła do kiedyś kuchni, dziś czarnego klepiska

Nie po polsku. Nawet nie umiem tego poprawić.

 zaczepiła swój nowy, żółty sweter o gwóźdź

… Tak specjalnie zaczepiła? Czort z tym, dlaczego zniszczenie swetra stawiasz na równi ze zniszczeniem wioski?

 Jakby w amoku, złapała za naciągnięty materiał i pociągnęła, tworząc przy tym dziurę na pół ramienia.

? Dziurę się robi, nie tworzy, sweter to dzianina, nie tkanina, a Twoja bohaterka, powtarzam, zwraca większą uwagę na sweter, niż na spaloną wioskę. Nie? Ten świat nie istnieje poza Twoją (a teraz i moją) głową, i to Ty decydujesz, co w nim jest i jakie. To, o czym nie mówisz (niekoniecznie wprost), nie istnieje.

 Miejsce, gdzie kiedyś biegało pełno dzieci, stało się czarnym szkieletem.

Nie. Patrz wyżej.

 Zgliszcza w ogóle nie wyglądały znajomo

… serio?

 rzucała szmatą w nieposłusznego Temra, za to że nie wyprowadził bydła

Rzucała szmatą w nieposłusznego Temra za to, że nie wyprowadził bydła. Moje zawieszenie niewiary odgania natrętne wspomnienia opowieści dziadka o tym, jak to krowy przed wojną pasał, ale już za późno. Nie dowierzam.

spracowanego i często podpitego szewca

Czy to się łączy? Cały opis mógł wyjść dobrze, ale wyszedł tak sobie.

 Jedne co się ostało

Jedyne, co się ostało.

 czegoś na kształt pokoju

Czyli czego, izby?

 Wszystko, co kiedyś było zielone, dziś było jednym wielkim popiołem.

To już purpura. I zapewniasz mnie jak sprzedawca używanych samochodów.

 Nawet stary, głuchy pies stał się ofiarą najeźdźców.

Co mu, przepraszam, zrobili, zgwałcili?

 Cała wioska płonęła jak pochodnia, a jej mieszkańcy wraz z nią.

"Jej" zbędne, poezja nielotna.

 Tyle, że świniom nic nie zrobili, je musieli zabrać na drogę

Nie brzmi to dobrze.

 Kobieta odwróciła się i spojrzała na dziedziniec.

Chwila, jaki dziedziniec? Jesteśmy w spalonej przez obce wojska wiosce, tak? Plac może tu być, ale dziedziniec?

 Ludzie, niczym brud wylany zza okna, leżeli pozostawieni w miejscu, gdzie ich los się skończył. Ich ciała były nienaturalnie powyginane, trochę nadpalone.

Rozkoszne. Tylko, że nie…

 – A dzieci? – zapytała Zofia. – Nie widzę dzieci.

… a chcesz?

 skierowała wzrok

Spojrzenie.

 studnię stojącą

Aliteracja, zresztą studnie nie chodzą, więc i nie stoją. Wystarczyłoby: studnię nieopodal.

 – Skurwysyny – warknęła kobieta. – Idziemy do pałacu.

Tak, ot? Nie wyłowią nawet ze studni tego jednego dziecka, które przeżyło i kiedyś dokona krwawej zemsty?

 Elfka z ostrożnością wymijała

Elfka ostrożnie wymijała. "Z ostrożnością" użyłabyś, gdybyś chciała jeszcze tę ostrożność opisać, np: z wielką ostrożnością.

z pogrzebanymi wśród nich mieszkańcami

Kto ich pogrzebał?

 Zauważyła, że Lir ma przyczepiony do pasa ciężki miecz, który opatrzony był herbem z wizerunkiem gołębia.

Przypięty, a najlepiej po prostu ma u pasa miecz. I – herbem może być opatrzony tylko dokument.

 – Od kiedy używasz Columbijskiej stali?

A co to ma do rzeczy? Dobra stal, to dobra stal. Przymiotnik małą literą.

 Aż piszczą – odpowiedziała beznamiętnie.

Z wypowiedzi Lir nie wybrzmiewa beznamiętność…

 nadepnęła na szarą dłoń martwego mężczyzny, chyba rolnika. Szybko zabrała but.

… Skąd wie, że rolnika? To jest cokolwiek groteskowe.

 Wściekłość jaka w niej buzowała była jej dotąd nieznana

Niezręczne użycie strony biernej, i zapewniasz. Pokaż mi tę wściekłość.

 miała ochotę postawić wszystkich Columbów przed katem

Stawia się przed sądem (albo pod ścianą). Idiom.

 Niezależnie od występku, czy to było podeptanie plonów, czy morderstwo całej rodziny, kara ma być jednakowa

To nie wygląda spontanicznie, a właśnie zimno i beznamiętnie.

 Podniosła z ziemi zakrwawioną kosę i wytarła rączkę o swoje spodnie.

Wytarła drzewce o spodnie. Nie wiem, po co, bo to raczej ostrze jest zakrwawione, i nie wiem, jak to zrobiła, bo kosa jest duża i nieporęczna. "Rączka" brzmi tu dość śmiesznie, jest dwuznaczna.

 łączą się ze Tesle

Chyba "za Tesle"? (?)

wiedzieli na co się piszą

Wiedzieli, na co się piszą.

 pozwolili tu to wybudować?

Łamie język, przeczytaj głośno.

 Złapała się za tył głowy i przejeżdżając palcami po obrączkach

Nie bardzo to widzę?

 wymruczała niewyraźnie

Hmm.

 – Ludzie nie wiedzieli…

I nie zauważyli, że im ktoś pod chałupami drąży?

 Miała ochotę wrzeszczeć ale postanowiła poczekać na rozwój sytuacji.

Miała ochotę wrzeszczeć, ale postanowiła poczekać na rozwój sytuacji. Co dokładnie masz na myśli?

 bliźniaki– te które dożyło ranka po porodzie i te które nie podołało

To (dziecko, bliźnię), które. "Podołało"? Zabrakło spacji przed myślnikiem.

 był okazjonalnym pijaczkiem

Nie po polsku. "Okazjonalnie" czyli czasami. Czy można być pijaczkiem tylko czasami? Czy facet po prostu od czasu do czasu popijał, a alkoholikiem nie był?

 jednak mimo wszystko, lubiła tego człowieka

Wtrącenie: jednak, mimo wszystko, lubiła tego człowieka.

 Co z tego zostało? Dźwięk pękania płonących desek.

Trochę non sequitur, jak dla mnie.

 Kobieta z warkoczem

Poprzednie wystąpienia pominęłam, ale teraz powiem – używanie opisu fryzury zamiast imienia bohatera nie wygląda profesjonalnie. Wygląda tak, jakby ktoś się za mocno starał uniknąć powtórzeń.

Nikt nie posadzi mnie w Tesle – Kobieta z warkoczem powiedziała niby do elfki

Szyk: Nikt mnie nie posadzi w Tesle – powiedziała kobieta z warkoczem, niby do elfki. Patrz tu: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 niby do elfki, niby do siebie

Niby? Czy: ni to do elfki, ni to do siebie?

 mogłoby się wydawać, że zbyt długo

Komu?

 pragnęła zagnieździć w sercu złość, która dojrzałaby i wybuchła wprost na Columbów

Purpurowe. Bardzo. Z ciekawości – dlaczego nazwy w Twoim świecie pochodzą od odkrywców? (Wszystkie dwie?)

 Nie szły długo, właściwie ledwo opuściły spalone domostwa i już były na miejscu.

Mam wrażenie nieadekwatnego afektu… Najpierw straszny (choć nieudany) dramat, a teraz spoko, nic się nie dzieje, idziemy dalej.

 ot trochę trawy

Ot, trochę trawy. Wulgaryzm daje wrażenie nienawiści do miejsca, nie wiem, co chcesz mi pokazać.

 Położyła go ostrożnie

Gdzie?

 W jedną chwilę zapadł się pod ziemię, a dziura po nim zaczęła się powiększać.

Hmm.

 Macie rozmach sku…

Przecinek przed wołaczem.

 – I Tak nie zrozumiesz.

"Tak" małą. Dlaczego miałaby nie zrozumieć?

 Przyroda wokół zdawała się akceptować ten gwałt na jej terenie

… te słowa zaraz zaczną się bić. To nie po polsku.

 Zofia spojrzała na swoje buty. Całe były w błocie i popiele, więc trochę piachu pewnie doda im więcej uroku.

Pomijając niezręczności stylistyczne, ona znowu dba bardziej o swoje ubranie, niż o "ukochany" świat.

 Czuła żal do elfów, że nie powiedziały ludziom o przejściu.

Już to pokazałaś, zapewniając teraz dajesz do zrozumienia, że masz czytelnika za głupka.

 Podążały przez wąski korytarz w milczeniu, który sukcesywnie się za nimi zapadał.

Nie po polsku. W milczeniu szły wąskim korytarzem, który sukcesywnie się za nimi zapadał. "Sukcesywnie" jest pretensjonalne, ale teraz nie mam lepszego pomysłu.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Przekroczyłam długość posta…

 Zofia pomyślała, że to byłaby żałosna śmierć – można przeżyć trzech władców Columb, a zginąć od uduszenia się ściółką

"Się" wytnij. Dziwna uwaga.

 elfka prostym zaklęciem usuwa możliwe przejście wrogom

To nie po polsku. Zamyka przejście przed wrogami.

 Co jakiś czas, zabłąkany szczur zwracał na siebie uwagę

Tu bez przecinka.

 oberwał mieczem od czarnowłosej, po tym jak pomylił jej ciężki but z przekąską

Szczury nie są głupie. Interpunkcja: oberwał mieczem od czarnowłosej po tym, jak pomylił jej ciężki but z przekąską.

 Kosa Zofii okazała się być zbyt długa

"Być" zbędne, to anglicyzm.

 więc zostawiła ją już na początku drogi

Po co ją brała? Z Twojego punktu widzenia, nie jej? Do czego była Ci ta kosa potrzebna (oprócz wrednej uwagi do Lir?)

 Nie bała się o swoje bezpieczeństwo, wręcz przeciwnie – bardzo ufała Lir, a dokładnie Liryn.

Nie pokazałaś dotąd niczego, co kazałoby mi w to wątpić.

 Poznały się lata temu, po tym jak młoda elfka

Poznały się lata temu, kiedy młoda elfka.

 pogodził się, że mogła jej po prostu nie mieć

Niezręczne, trudno wymowne.

 Wątpił, gdy młoda elfka chwaliła się, że dzięki niej zakwitają kwiaty

Dlaczego wątpił? Czy to rzadki talent?

 Nie wiedział nawet, że to co uczyniła, jest możliwe.

Nie wiedział nawet, że to, co uczyniła, jest możliwe. Hmm.

 wbrew wszelkiej logice

Nie znoszę tego wyrażenia, jest nadużywane. Nie ma nic nielogicznego w sprowadzeniu kogoś z równoległego świata, o ile takie istnieją.

 sprowadziła inną żyjącą istotę, z ,dosłownie, palcem w nosie.

Przecinki i szyk: sprowadziła inną żyjącą istotę, dosłownie z palcem w nosie. Kto miał palec w nosie?

 Siedział wiele nocy wertując prastare księgi, by dowiedzieć się jak odesłać ludzkie dziecko ponownie do domu, jednak zapiski nie miały nawet wzmianki o takiej anomalii.

Nie po polsku, brak przecinków: Wiele nocy siedział, wertując prastare księgi, by dowiedzieć się, jak odesłać ludzkie dziecko do domu, jednak nie znalazł niczego.

 Mimo, że nie rozumiała kierowanych do niej słów, dzięki gestom, całkiem sprawnie potrafiła porozumieć się z Lir

Infodump. Teraz? Choć nie rozumiała słów, dzięki gestom całkiem sprawnie porozumiewała się z Lir. Nawet małe dziecko może się nauczyć języka, zwłaszcza, jeśli innym nie pogada.

 Padell, bliski zawału, nie potrafił zaakceptować sytuacji, która dla dzieci była całkiem naturalna i oczywista.

Nieporządne i niezrozumiałe. Czego nie mógł zaakceptować – i czemu?

 Nie wiedział co uczynić, do czasu, aż ujrzał jak dziewczynka prosi Liryn o odesłanie do domu.

Nie wiedział, co czynić, aż zobaczył, jak dziewczynka prosi Liryn o odesłanie do domu. Zaraz, czyli nauczyła się języka?

Niemal zwariował przez pierworodną – nigdy na jego prośbę nie potrafiła zagrzać dłońmi wody

Draaaamaaaaat.

Przestraszył się, że pewnego razu obudzi się w łóżku z bazyliszkiem, czy innym topielcem, bo jego córka się nudziła.

Dlaczego niby? Uważaj na gramatykę, czasy się posypały.

 Od tego czasu jej wizyty nie były czym nadzwyczajnym, przez co szybko przyległ do niej przydomek „Ludzkie Dziecko”.

Nie były niczym nadzwyczajnym, to raz. Przydomek mało kreatywny, i co ma do częstotliwości wizyt? I nikt się nie zainteresował, co ona robi między tymi wizytami?

 sukcesywnie poszerzała swoją wiedzę

Bardzo nienaturalne, telewizyjne. Co Ty z tym "sukcesywnie"?

magicznego dla niej świata

Magiczność nie jest obiektywna?

 i po kilkunastu wizytach (a zdarzały się one dość często) biegle rozmawiała z innymi elfami

Nie widzę powodu, żeby wstawiać to wtrącenie.

 Liryn, często pytana o sposób przywołania, nie potrafiła ojcu odpowiedzieć

Niezgrabne to.

frustrację. W trosce o bezpieczeństwo córki postanowił nie dzielić się z nikim tą informacją

Rym. Jaką informacją? Że nie wie, jak ona to robi? I co by jej niby zrobili?

 wielokrotnie prosił ją o opisanie swojego świata

Mało po polsku.

mimo, że nie rozumieli ani słowa

Chociaż nie rozumieli ani słowa. Ale jak to, nie rozumieli? Jak ona im opowiadała?

 wydawało się być łatwiejsze– cały ich świat ograniczał się do zabawy, ewentualnie ucieczki przed potworami i jazgotem starszyzny, która potem musiała je zabić

Interpunkcja, nadmiar słów: wydawało się łatwiejsze – cały świat ograniczał się do zabawy, ewentualnie ucieczki przed potworami i jazgotem starszyzny, która potem musiała je zabić. Ekhm. Kogo zabić? I kto puszcza dzieci tam, gdzie są potwory?

 spokój nad Mensą

… Mensą?

 wyrywnego panicza

Kolokwializm, dziwnie tu wygląda.

 pochłoniła całe pokolenia

Literówka.

 Jego śmierć zerwała ugodę, gdyż o tchórzostwo oskarżony został król elfów – Raedmin.

Nie po polsku, trzeba się przekopywać przez zdanie.

 Na nic się zdały rozmowy i przyrzeczenie elfiego władcy o uczciwości walk oraz szanowaniu postanowień podjętych po długich, żmudnych negocjacjach.

To kruchutki był ten pokój. I jaki interes ludzie mieli w ciągnięciu wojny, hmm?

zaogniła się do tego stopnia, że wieśniacy, szczególnie ci mieszkający przy granicy, zdecydowali się zamieszkać w lesie

Nie po polsku i mało wiarygodne. Tak porzucili wioski i założyli od nowa w lesie? I co jedli? Nikt ich nie ścigał? A wioska, którą wyżej spaliłaś, nie wyglądała na prowizorkę, zwłaszcza, jeśli pijak-niepijak przeżył tam całe życie.

 Najpierw poczuła ulgę, która natychmiast ustąpiła rwącemu bólowi.

Hmmm.

 położyła dłoń na barkach

Obu?

 zaczepiła skupioną rudą

To która jest ruda, a która czarna, bo już nie wiem?

 zamykała przejście w ten sam sposób, w jaki go otworzyła

Zamykała przejście tak samo, jak je otworzyła. Czyli rzucając magiczny kamyk. Wut.

 na tą odpowiedź

Tę, ale wycięłabym ten fragment.

 Ścieżka, która do niej prowadziła, była po prostu zbiorowiskiem krzaczorów, aniżeli jakąkolwiek dróżką.

… co to ma znaczyć? Czemu używasz słów, których nie rozumiesz?

 Zofia co chwila zahaczała się o wystające gałęzie

Zofia zahaczała o wszystkie gałęzie.

 przez co jej warkocz pozostał tylko wspomnieniem poranka

Purpurowy nonsens. Co próbujesz powiedzieć?

 –Kto tam idzie!?

– Kto idzie!?

 strażnik w srebrnej zbroi, ze stalowym mieczem o pięknych zdobieniach

One go widzą, a on ich nie? Dziewczyny mają jakieś modyfikatory do ukrywania się? Opis wciśnięty kolanem.

 wpuścili obie do pałacowych ogrodów, które zarówno w pamięci Zofii i rzeczywistości, nadal były imponujące

Dobra, co próbujesz tutaj powiedzieć? Kawa na ławę.

 Zieleń otaczająca, obrośnięty pnączami, pałac wydawała się być dziko rosnącym lasem

Zieleń, otaczająca obrosły pnączami pałac, mogłaby być dziko rosnącym lasem. Lepiej nie dam rady.

 nie wyglądało jakby zostało

Rym: nie wyglądało, jakby zostało.

 podmiejskich krótko strzyżonych trawników

Tu przecinek: podmiejskich, krótko strzyżonych trawników. Czy dziecko zwraca uwagę na takie rzeczy?

 Dziesięcioletnia, wówczas, dziewczyna

To nie jest wtrącenie: Dziesięcioletnia wówczas dziewczynka.

 obalone ze starości konary

Opadłe chyba?

 bezład– pozorny bo, obcy na pewno by się tu zgubił, nawet jakby był tuż obok pałacu

Dziwne kolokwializmy i interpunkcja: bezład – pozorny, bo obcy na pewno by się tu zgubił, nawet, gdyby był tuż obok pałacu. Co to znaczy "pozorny"?

 mogłoby być ostoją, gdyby nie wartownicy i łucznicy ukryci w koronach drzew

Nie używaj słów, których nie rozumiesz: https://sjp.pwn.pl/szukaj/ostoja.html

 Po takim czasie, kobieta mogła ich bez problemu wskazać, jednak długo nie wiedziała, że jeśli rozmawia z Lir, to słucha ją więcej niż jeden elf

Lepiej nie poprawię: Teraz kobieta umiałaby ich pokazać palcem, ale w dzieciństwie długo nie wiedziała, że kiedy rozmawia z Lir, słucha jej więcej, niż jeden elf.

 Elfickich historii i legend jest niezliczenie dużo, jednak jedną cechuje miano ”najważniejszej”.

Nieskończenie wiele, bez liku. Miano nie "cechuje". https://sjp.pwn.pl/szukaj/cechowa%C4%87.html

 Tysiące lat temu, ówczesny król, a jednocześnie uczony Mensy – Ritae spisał swoje badania w księgach pięciu żywiołów.

To co to jest ta tutejsza Mensa? I czemu księgi nie mają tytułów? Ponadto – infodump. Nic tu znikąd nie wynika. Myślnik spadł z sufitu. One do czegoś służą, wiesz?

 

Mam dość. Przykro mi. Patrząc dalej – nie widzę nic, czego bym już po dziesięć razy nie wytknęła.

 

 

Niezręczny styl – kolokwializmy dość rzadko, ale jednak rozsiane po cokolwiek pretensjonalnym, "wysokim" tekście. Ironiczne, nieżyczliwe odzywki, które zbijają z tropu, nie wiem, co Zofia i Lir czują i czy czują coś w ogóle. Błędy gramatyczne. Błędy w doborze słów – znaczenia niektórych wyraźnie nie znasz. Brak spacji przy myślnikach (w dialogach). Kuleje organizacja opisów – trudno tu cokolwiek zobaczyć, sprawę pogarsza to, że chwilami wyraźnie zapominasz, co napisałaś wcześniej. Infodumpy – stereotypowy, zgrany produkt fabułokształtny podajesz bardzo nienaturalnie, po prostu tłumacząc czytelnikowi, że stało się to i to, w momencie, kiedy jest Ci to potrzebne, nie zapowiadasz. Czyta się to wszystko jak po grudzie. Nazwy bierzesz, skąd się da (uczyłam się łaciny…). Sensy… sensów nie dostrzegam. Moje oko padło na taką choćby linijkę:

 Pochodzę z miejsca, gdzie herbata, czyli taki napar z ziół, kosztuje w przeliczeniu na wasze, ponad 23 amary.

W jaki sposób ona chce przeliczać miejscową walutę na walutę obcego świata, który z tym nie handluje? I co to właściwie ma rozmówcy (a co ważniejsze, czytelnikowi) powiedzieć? O co chodzi? I jeszcze wulgaryzmy – one też do czegoś służą, a tutaj dają najwyżej wrażenie nienawiści bohaterów wobec siebie nawzajem. Może o to Ci chodziło. Ale pracy przed Tobą jeszcze moc.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka