- Opowiadanie: dantes - Ostatnia Wigilia świata

Ostatnia Wigilia świata

O Świętach trochę inaczej :)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Użytkownicy III, Finkla

Oceny

Ostatnia Wigilia świata

Jestem prawdopodobnie ostatnim człowiekiem na Ziemi. Kilka miesięcy temu naszą cywilizację spotkała zagłada, od tego czasu nie spotkałem nikogo. Żyję w pustym mieście, wśród ruin. Dlaczego to właśnie ja przeżyłem? Próbowałem nawiązać z kimś łączność. Znalazłem stację radiową w ruinach bazy wojskowej. Nie było odzewu.

Moje imię nie ma już żadnego znaczenia. Dziś jest Wigilia Bożego Narodzenia i za dwadzieścia dwa dni odbiorę sobie życie.

Jak do tego doszło, że zostałem sam? Jak to możliwe, że świat się tak popieprzył i ludzie zgotowali sobie taki los? 

Tak, była wojna, ale nie myślcie, że trzecia wojna światowa trwała pół godziny. To nie wyglądało tak, jak się często przedstawia, że ktoś odpalił rakiety atomowe i ziemię razem z ludźmi, zwierzętami i lasami spalił wielki błysk, a potem świat pokryły pył i cisza. Było dużo bardziej konwencjonalnie.

Nikt by wojny atomowej nie zaryzykował. Czemu? Ze strachu przed zniszczeniem ludzkości i cywilizacji? No, przecież nie. Żaden polityk, ani generał tak nie kalkuluje. Zyski muszą być, to prawda, a na pustej, spalonej świecącej radioaktywnym pyłem ziemi, ciężko o zbijanie kapitału. Nie tylko to ich jednak powstrzymywało. Odpowiedź jest dużo prostsza niż ktoś mógłby się spodziewać i dotarła do mnie w piątym roku wojny, kiedy walczyli już wszyscy ze wszystkimi.

Ludzie nie pozbawiliby się możliwości długiego i sumiennego mordowania, słyszenia jęku rannych, próśb o litość. Jeśli już biorą się do burzenia i gwałcenia, rozrywania i masakrowania, niszczenia i palenia, to po to, żeby to poczuć. Wiecie, jaką radość daje branie na cel czołgu i świadomość, że za małą chwilę, kiedy wciśnie się guzik, to kilku ludzi w środku się usmaży? Nie wiecie? Ja wiem, bo tak robiłem.

A jeszcze lepiej jest widzieć zwykłego żołnierza, kiedy biegnie i próbuje się ukryć. O czym wtedy myśli? O tym, żeby wybrać jak najlepsze pole ostrzału? A może właśnie przypomniała mu się żona i dzieci? Sierżant go sponiewierał? Jest głodny, zmęczony? Może wczoraj sam kogoś zastrzelił? Na pewno chce żyć i nie bierze pod uwagę tego, że zginie, chociaż pamięta o ryzyku. Gdyby wiedział, że to ostatni krok, który stawia w życiu…

Widziałem nie raz twarz takiego chłopaka. Widziałem zdziwienie, bo na strach nie zostało już czasu. Pamiętam jednego, który schował się za kawałkiem muru, wyjął jakieś zdjęcie i płakał nad nim. Mogłem go oszczędzić, ale w tamtym momencie byłem jak półbóg. Wojna trwała wystarczająco długo i półbogiem też zdążyłem być.

Czemu miałem tylko połowę "boskości"? Umiałem zadać śmierć, ale nie umiałem przed nią uchronić, nawet młodszego, narwanego brata.

….

– Poczekaj, najpierw wpuszczę sondę.

– W środku jest czysto. Odebrałem meldunek. Zespół Alpha już tam był. Spójrz na znaki. Wejdę, zabiorę, co będzie do zabrania i wracamy do bazy na wigilię.

– Poczekaj…

Potem był tylko błysk i granat silniejszy niż najsilniejsza modlitwa.

….

To były moje pierwsze, wojenne Święta. Potem było ich jeszcze kilka. Pamiętam tamte z trzeciego roku wojny. Nigdy ich nie zapomnę. Już nie byłem półbogiem. Stałem się do tego czasu zwierzęciem.

– Na pewno nie spodziewają się ataku dzisiaj. Myślą, że świętujemy – głos pułkownika niósł się po sali odpraw. – Wyczyścimy jedną wioskę, w której są składy broni. Nasz wywiad przekazał informację, w których domach trzeba szukać. Zaznaczyliśmy je na mapie. To będzie chirurgiczna akcja. Chcę, żebyśmy zdążyli jeszcze zaśpiewać kolędy. Hasło do ataku brzmi: „prezent”.

Śmigłowce wyrzuciły nas w górach, jakiś kilometr od celu. Poruszaliśmy się jak duchy. Jak duchy weszliśmy do wsi i namierzyliśmy trzy budynki. W słuchawkach rozległo się „prezent”.

Granaty hukowe, wywalone kopniakiem drzwi, kobieta w koszuli nocnej, która zasłania się poduszką. Jej mąż klęczy na ziemi, z rękami nad głową. Czwórka dzieci siedzi w kącie domu, są dziwnie spokojne.

– Gdzie jest broń?! – Krzyczę, przykładając mężczyźnie pistolet do skroni. – Gdzie jest broń?

Moi ludzie przeszukują chałupę. Mężczyzna milczy, trzęsie się ze strachu, albo udaje. Słychać ryk silników naszych śmigłowców, które nadleciały nad wioskę. Nagle na nocnym niebie widać błysk. Leci kula światła, ciągnąc za sobą ogon. Nie, to nie Gwiazda Betlejemska, nie kometa. Leci do góry, trafia w nasz śmigłowiec, który spada na ziemię. Wtedy z drugiego pokoju wypada chłopiec, dzieciak prawie. W ręku ma granat.

– Allah jest wielki!

Nie zdążył wyrwać zawleczki i padł z przestrzelonym czołem. Ojciec się zrywa, chce do niego biec. Nikt już o nic nie pyta. Krótka seria, krew na ścianach. Bierzemy ze sobą matkę. Dzieci się rozbiegają. Widzę jeszcze jak jedno z nich próbuje wyrwać granat z ręki martwego brata. Na ulicy słychać strzały.

– Wycofujemy się! – Wybiegamy z domu, a ja rzucam jeszcze granat, poprawiam serią z automatu i zatrzaskuję drzwi. Widzę, jak ktoś wybiega z sąsiedniego domu i za chwilę drga na piasku. – Strzelać bez rozkazu!

Zostawiliśmy tam za sobą dziesiątki trupów. Zginęło siedmiu naszych, bo tamci wieśniacy rzeczywiście ukrywali broń i, jak się później okazało, także kilku spadochroniarzy. Tylko po co zginęły tamte dzieci? Zanim odlecieliśmy, jeszcze zgwałciliśmy tę kobietę. Potem przyleciał śmigłowiec, a ona została sama w górach.

……

To było tak niedawno i ja wciąż nie wiem, o co walczyliśmy, my ludzie połowy XXI wieku? Jak zwykle: o złoża, ziemię, złoto? O to, żeby udowodnić swoją rację? Do tego doszedł jeszcze ten cholerny wirus, który zatrząsł gospodarką i mimo szczepionki nie chciał dać za wygraną przez wiele lat. W końcu ktoś zdobył dowody, albo je sfabrykował, że całe to zamieszanie nie zaczęło się na targowisku, ale w laboratorium. Rzucaliśmy się na siebie jak zwierzęta: Chińczycy na Rosjan, Amerykanie na Irańczyków, Brazylijczycy na Argentyńczyków. Każdy miał powód. Nie chcieliśmy się zatrzymać, więc ktoś to zrobił za nas.

……

Na niebie pojawiło się światło, coś jakby zorza polarna, tylko że to zjawisko było widać z każdego miejsca na Ziemi. Przez kilka godzin próbowaliśmy ustalić, co to takiego. Trwały narady naukowców, generałowie próbowali wysyłać samoloty zwiadowcze, z których żaden nie wrócił, obawialiśmy się ataku chemicznego, a potem…

– Co to jest?! Co się, kurwa, dzieje?

Przez tę zorzę zaczęły przelatywać jakieś statki. Najpierw pojedynczo, a potem dziesiątki albo i setki nawet. Na ulice świata wyległy wszystkie świry, wierzące w cywilizacje pozaziemskie – widziałem jednego w stroju Supermena, jak w czerwonych majtkach biegł do centrum miasta. Z początku te statki tylko wisiały na niebie i nie reagowały na nic. Ktoś się chyba naoglądał za dużo „Bliskich spotkań trzeciego stopnia” i w wiadomościach widziałem, jak grają im muzykę. Próbowaliśmy nawiązać kontakt.

– Mówi Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki. Kim jesteście? Nie mamy wobec was złych zamiarów. Powiedzcie, w jakim celu i skąd przybywacie, albo wróćcie na swoją planetę!

Trwało to kilka dni. Statki wisiały na niebie i nie reagowały na nic. Miało to swoje dobre strony, bo na jakiś czas przestaliśmy do siebie strzelać. W końcu coś się wydarzyło. Na ekranach wszystkich komputerów pojawił się napis:

„Przybywamy z przyszłości. Taki świat nie może istnieć. Żegnajcie.”

……

Teraz patrzę na opuszczone miasto, w którym nikogo nie ma, a raczej – jestem tylko ja. Łapię na ręce wirujące spokojnie płatki śniegu. Jest tak cicho. Nikt do mnie nie celuje. Zostałem chyba sam na świecie. Wokół widzę tylko ruiny budynków i ludzkie szkielety.

Próbowaliśmy walczyć, jak topielec, jak najgorsza bestia, która widzi, że przyszedł po nią myśliwy. Strzelaliśmy w niebo ze wszystkich dział i rakiet, ale odpowiedzią był tylko błysk laserów, który palił ziemię i huk bomb, których działania nie znaliśmy. Do tego jeszcze ten przeraźliwy dźwięk, który paraliżował wolę i roztapiał komórki. Na chwilę się zjednoczyliśmy, potrzebowaliśmy do tego śmiertelnego zagrożenia, a to i tak nic nie dało. Kim byli ci, którzy nas zniszczyli? Czy to byli nasi potomkowie? A jeśli tak, to czy świat ma przyszłość, skoro został na nim tylko jeden człowiek?

…..

Mieli zginąć wszyscy, ale jakimś cudem, przez pomyłkę Wszechświata, ja ocalałem. Żyję, chociaż nie mam po co żyć. Próbowałem nawiązać z kimś łączność, szukałem jakiejś żywej duszy.

Codziennie rano wychodzę, żeby znaleźć jakieś jedzenie i kogoś pogrzebać. To moja ostatnia rola, inaczej nie wynagrodzę już za krzywdy, które popełniłem. Kiedy pochowam tylu ludzi, ilu zabiłem na wojnie, skończę ze sobą. Życie samotnie na Ziemi jest straszne. Nie masz się kogo bać, bo wszyscy zginęli, ale drżysz i zginasz się przed ciszą, przed wiatrem, przed zimnem… przed tym, że zginiesz, bo nie będzie miał ci kto pomóc, kiedy złamiesz nogę. Strachu przed śmiercią nie da się stłumić, lepiej go przeciąć. Zresztą, po co miałbym żyć? Nie mogę do nikogo się odezwać. Podtrzymywać procesy fizjologiczne? Brakuje mi kłótni, gry w piłkę, nawet tego, żeby mnie ktoś potrącił w sklepie. Ludzie są jednak przydatni. Szkoda, że tego nie rozumieliśmy.

Idę przez zawalone gruzem ulice, które pokrywa cienka warstwa śniegu. Widzę biurowiec, w którym pracował mój przyjaciel. Tuż obok była kawiarnia, w której spotykałem się z dziewczyną, zanim zostałem żołnierzem. Widzę ruiny kościoła. Tam się zatrzymam, kiedy będę wracał. W końcu jest Wigilia. Nagle stałem się bardzo religijny. Z czego to wynika? Próbuję zrozumieć, czy zaczynam wierzyć? Wierzę ze strachu? A jeśli tak, to czego się boję? Tego, co jest po śmierci? Czy próbuję stłumić własne myśli i wspomnienia?

Jest cicho, lekki mróz, a na niebie są gwiazdy. Tak powinny wyglądać święta Bożego Narodzenia. Tak je zapamiętałem. Szkoda, że nikt inny tego nie widzi. Wchodzę między zwalone budynki, spod gruzów zawsze udaje mi się wyciągnąć jakiś szkielet. Pochylam się, zaczynam odgarniać cegły, zerwane kable. Nucę pod nosem „Wishlist” Pearl Jamu – jaki to jest staroć – i na chwilę zapominam o tym, co wokół mnie. Już pierwsze wersy mnie odprężają: 

I wish I was a neutron bomb for once I could go off

I wish I was a sacrifice but somehow still lived on

I wish I was a sentimental ornament you hung on

The Christmas tree I wish I was the star that went on top

Pasuje to do Wigilii i do tego, co się stało z naszym światem. Nie mam ochoty na nucenie kolęd.

Słyszę cichy jęk. Nadstawiam ucha. Nie… to niemożliwe. Wracam do przerwanej pracy, ale po chwili jęk jest już głośniejszy. Ktoś krzyczy. Boże, to niemożliwe! Przypadam do ziemi i sam się z siebie zaczynam śmiać, bo kto i po co miałby chcieć mi zrobić krzywdę? Nikogo na pewno tam nie ma. To tylko mój mózg, który nie radzi sobie z samotnością, zaczyna mi podsuwać takie obrazy i dźwięki. A jednak nasłuchuję, mimo że nie ma prawa tutaj nikogo być. To krzyczy kobieta. Idę w tamtą stronę. Chyba mnie usłyszała…

– Niech mi ktoś pomoże… – jej głos jest słaby, ale słyszę już, skąd dobiega. Jest za załomem muru, pod dachem. Nawet nie mam latarki, żeby oświetlić sobie drogę, ale idę do tego głosu, odgarniam gruz.

– Idę do pani! Gdzie pani jest?

– Aaaaa!!!…. Niech mi ktoś pomoże…

Wreszcie ją widzę. Leży, a raczej siedzi na jakiejś rozwalonej kanapie. Ma na sobie podarty płaszcz, jakąś sukienkę. Włosy ma w nieładzie i trzyma się za brzuch. Na moment Nieznajoma otwiera oczy.

– Proszę mi… pomóc… Tak… boli… uuu… – próbuje się przekręcić, ale nie daje rady.

Już jestem niedaleko i widzę, o mój Boże, że ona jest w ciąży.

– Co pani jest?

– Boli… Proszę mi pomóc… Odeszły mi wody.

Umiem zabijać, ale nie umiem przyjąć dziecka na świat.

– Proszę poczekać, tu niedaleko była apteka. Zaraz wrócę. Przybiegłem z jakimiś bandażami, wodą, jodyną. Miałem ze sobą pieluchy. Nie wiedziałem, co się dzieje. Nie wiedziałem, czy śnię, czy to się dzieje na jawie. Cała moja wiedza medyczna pochodziła z jednego, krótkiego kursu i filmów, na których zawsze w takich sytuacjach biegało się z prześcieradłami i gorącą wodą. Pomogłem tej kobiecie, której imienia nawet nie znałem.

Urodziła chłopca, popatrzyła na mnie, uśmiechnęła się, a potem usnęła. Przykryłem ją swoją kurtką. Było bardzo chłodno. Naznosiłem patyków i rozpaliłem ognisko. Przez chwilę bałem się, że umarła, ale oddychała tak spokojnie i cicho. Siedziałem przy nich i bałem się poruszyć, chociaż mróz przenikał mnie do kości, a z oczu leciały mi łzy. Bałem się, że ona i dziecko znikną, albo stanie się coś, co tę scenę przekreśli. Jeśli przeżyła ona, to może ktoś jeszcze? Nie wiem, jak długo to wszystko trwało, ale kiedy się obudziła, wstawało już słońce. Milczała.

– Pójdę po wodę, znajdę coś do jedzenia. Mieszkam tu niedaleko. Proszę się stąd nie ruszać – powiedziałem i zdałem sobie sprawę, jak to ostatnie zdanie głupio zabrzmiało. – Zaraz wrócę.

Idę przez pogrążone w ciszy i śmierci miasto. Okazało się, że ktoś tu jeszcze jest. Może znajdę jeszcze innych ludzi i zaczniemy wszystko od nowa? Z głodu i zimna trzęsą mi się ręce. Stąpam ostrożnie, ale dlatego, że nie chcę złamać nogi w jakiejś dziurze. Chcę tam wrócić i zabrać do siebie tę kobietę i jej syna. Powiem jej, że nazywam się Joseph Carpenter.

Koniec

Komentarze

Mam problem z oceną tego tekstu, dantesie (i oczywiście natychmiast zadaję sobie pytanie, czy Twój nick ma coś wspólnego z moją ukochaną powieścią…), ponieważ de facto napisałam jego dokładną odwrotność na ten konkurs ;) A nie czytałam wcześniej, zaskoczyło mnie, jak bardzo jest to negatyw (czy raczej pozytyw, zważywszy nastrój obu) mojego.

Ale spróbuję. Jest pomysł, jest pewne zaskoczenie, bo po dość się ciągnącym sztampowym postapo jednak na koniec dzieje się coś, czego w zasadzie w świątecznym opowiadaniu można się spodziewać, ale mimo to udaje się jako twist. Dlatego mam problem z tą pierwszą częścią, bo swoją oczywistością zaczęła mnie w pewnym momencie nużyć, ale z drugiej strony – bez tej sztampy zakończenie by nie wybrzmiało. Tekst nie jest długi, więc skracanie to nie to, czego mu trzeba (no, może trochę), ale może gdybyś te wojenne sceny napisał trochę mniej stereotypowo? Nie tylko pod względem fabularnym, bardziej nawet narracyjnym – tego, jak to jest opowiedziane?

Zawsze mam też problem z tym uwielbianym przez autorów militarnym cynizmem i twardzielstwem. Czytam bardzo dużo pamiętników żołnierzy – fakt, głównie sprzed dwustu lat, ale żołnierzy, choć jeszcze pierwszowojenne też mi się zdarza – i nie znajduję tam takich klimatów. To jest jakaś literacka kreacja, nie wiem, kto jest za nią odpowiedzialny. Hemingway? W każdym razie to był dla mnie jeden z mniej wiarygodnych elementów tego opowiadania, ale to może być zboczenie zawodowe ;)

 

Garstka babolków technicznych (na pewno nie wszystkie, nie czytałam łapankowo). Jeśli poprawisz, dam bibliotecznego klika na zachętę, choć opowiadanie można by poprawić na poziomie narracyjnym i kompozycyjnym :)

 

To były moje pierwsze[-,] wojenne Święta.

Dopowiedzenie, nie wyliczanie cech – bez przecinka.

 

– Na pewno nie spodziewają się ataku dzisiaj. Myślą, że świętujemy[+.] – gGłos pułkownika niósł się po sali odpraw.

 

– Gdzie jest broń?! – Kkrzyczę, przykładając mężczyźnie pistolet do skroni.

On wykrzykuje te słowa, więc to jest “paszczowe”, ergo z małej litery.

 

wirujące spokojnie płatki śniegu

Mam wrażenie, że wirowanie zakłada szybkość i niepokój. Spokojnie można się obracać, kręcić, w przypadku płatków śniegu np. opadać.

 

Wokół widzę tylko ruiny budynków i ludzkie szkielety.

Hmm. Po kilku dniach, tygodniach albo miesiącach? Nie. Skeletonizacja potrzebuje czasu. No i warunków. Nawet jeśli to pustynny Bliski Wschód, gdzie ona nastąpi dość szybko (choć w zasadzie ma szanse być raczej mumifikacją) po takim czasie to on, niestety, będzie widział rozkładające się zwłoki. Czysto teoretycznie być może dałoby się opracować broń, która spalałaby wyłącznie tkanki miękkie, a szkielety pozostawiała nietknięte, ale nie bardzo widzę, po co, a więc żaden rozsądny przemysł zbrojeniowy w to nie pójdzie ;)

 

– Niech mi ktoś pomoże… – jJej głos jest słaby

Dla 95% didaskaliów możesz przyjąć zasadę, że jeśli zaczynasz od czasownika (paszczowego), to didaskalium małą literą (wypowiedź bez kropki, ale z pytajnikiem/wykrzyknikiem, jeśli potrzebny), a jeśli od czegokolwiek innego – dużą (i z kropką/wykrzyknikiem/pytajnikiem na koniec wypowiedzi). Wyjątek stanowią krótkie wtrącenia w obrębie jednego wypowiadanego zdania. Np. “– Nie zrobię tego – Alicja tupnęła nogą dla podkreślenia swoich słów – za żadne skarby świata.”

 

– Idę do pani! Gdzie pani jest?

Na pewno w takiej sytuacji by ją paniował? Dialogi w ogóle nie są mocną stroną tego tekstu, są trochę mało naturalne. A tu, jeśli nawet założyć, że mówią po angielsku, zważywszy, jak on się nazywa (choć mam wrażenie, że to nie dzieje się w kraju anglojęzycznym?), tłumaczenie przez “ty” będzie brzmiało naturalniej.

 

– Proszę mi… pomóc… Tak… boli… uuu… – pPróbuje się przekręcić, ale nie daje rady.

 

– Proszę poczekać, tu niedaleko była apteka. Zaraz wrócę. Przybiegłem z jakimiś bandażami, wodą, jodyną. Miałem ze sobą pieluchy.

Od “Przybiegłem” powinno być w następnym akapicie, bo to już nie wypowiedź, ale relacja.

 

Powiem jej, że nazywam się Joseph Carpenter.

Dobre, acz nie załapałam natychmiast, bo jednak jako nazwisko jest to dość popularne :)

http://altronapoleone.home.blog

Hej, dziękuję Ci za przeczytanie i recenzję, i od razu wyjaśniam, że nick jak najbardziej nawiązuje do książki :) Wrażenia, jakie na mnie wywarła wiele lat temu nie zapomnę nigdy. Ja też Twoje opowiadanie czytałem. Za oddanie klimatu postapokaliptycznego chylę czoła. Można poczuć świat w stosunkowo niewielkiej objętości tekstu. To jest zawsze coś, do czego staram się dążyć.

A teraz, co do opowiadania. Zdaję sobie sprawę z jego niedostatków. Pisałem je bardzo szybko, bo dość długo nie zaglądałem na forum i konkursie dowiedziałem się w ostatniej chwili. Zazwyczaj napisanie czegoś zajmuje mi kilka tygodni – tutaj kilka dni, przy czym samo pisanie to właściwie kilka godzin. Sztampa jest, nie wytłumaczę się z niej i choć może jest pomocna przy zakończeniu, to mogłem ją lepiej ubrokatowić.

Mogłem lepiej rozpisać atak na ziemię, poród, scenę walki w wiosce – to na pewno. Dialogi też mogłem upłynnić. Wyrzuty sumienia/twardzielstwo? Hmmm… Chyba pierwszymi akapitami chciałem zaszokować czytelnika.

Postaram się usunąć niedociągnięcia. Cieszę się z wychwycenia “Carpentera” :) Dzięki jeszcze raz!

Uff, trochę się bałam, czy nie za ostro potraktowałam ten tekst :) Ale to dlatego, że mnie pozytywnie zaskoczyłeś na koniec i w sumie żałowałam, że przy tym, jak ładnie ograłeś tę końcówkę, jednocześnie oczywistą i zaskakującą, jak zadbałeś tam o drobiazgi, chociażby z tym imieniem i nazwiskiem, reszta trochę zawodzi. Ale myślę, że warto popracować nad tym tekstem, może postarać się, żeby to światło na końcu zabłysło większym blaskiem. Nie wiem, tak całkiem na ślepo, może zrezygnowałabym z kilku co bardziej realistycznych scen na początku, na rzecz większej ogólnikowości? Jak sobie teraz myślę, to może nie takie filmowe twardzielstwo niczym jakiś Rambo, ale zgorzknienie bohatera na pewno by tu dobrze zagrało, bo przecież jego ten “cud” wyrywa z marazmu i beznadziei.

Myślę, że dodatkowo “zależy mi” na tym Twoim tekście, bo jest optymistyczną przeciwwagą mojego – swoim zdołowałam samą siebie, ale też wynikł on z okoliczności.

A że z Edmondem D. jednak miałam dobre przeczucie, to już cieszy mnie niezwykle :)

http://altronapoleone.home.blog

To ośmielę się jeszcze zadać pytanie warsztatowe, skoro opisaliśmy podobne historie, choć o przeciwnych wektorach :) A przynajmniej dziejące się w podobnym klimacie. 

Czy u Ciebie narracji prowadzonej w pierwszej osobie to był przemyślany wybór, czy dokonał się instynktownie? Zastanawiam się, czy takie opowiadanie tej historii to najlepsze (jedyne?) wyjście?

U mnie to się dokonało razem z pierwszym zdaniem, które “usłyszałem w głowie”. Potem je przesunąłem dalej, ale już to naznaczyło mi historię.

Witaj, dantes! Do przeczytania Twojego opowiadania zdecydowanie przyciągnął mnie Twój nick ;-) Tytuł też mnie zaciekawił. Mimo że wojenne klimaty raczej nie są moje, to przeczytałam do końca. Podobało mi się Twoje opowiadanie. Dobre zakończenie, dające nadzieję. Często mam pomysł na opowiadanie, a nie potrafię dobrze go zakończyć, zaskoczyć dobrą puentą, więc doceniam taką zdolność u innych :-) Rewelacyjny pomysł z Josephem Carpenterem :-) W wolnej chwili z chęcią przeczytam Twoje pozostałe opowiadania. Pozdrawiam!

U mnie to się dokonało razem z pierwszym zdaniem, które “usłyszałem w głowie”.

Też tak zazwyczaj mam :) U mnie zadecydowała inspiracja “Lalką”. Btw portalowy savoir-vivre zakłada, żeby o opowiadaniach dyskutować pod nimi, więc z takimi pytaniami zapraszam do siebie :)

http://altronapoleone.home.blog

Shani, bardzo dziękuję :) Co do puenty… U mnie czasem jest tak, że na początku opowiadanie "ma mieć" jakieś zakończenie, a dopiero pod sam koniec coś się zmienia, bo zaczynam myśleć, że bohater może zrobić dokładnie odwrotnie niż planowałem, dodać coś "od siebie". Puenta przyjdzie sama :)

Podobało mi się i przeczytałam z przyjemnością, chociaż wizja zagłady sama przyjemna nie jest. Scenom wojennym nie można niczego zarzucić, oddają bardzo dobrze szybki rytm zdarzeń, chaos i śmierć. Niedowierzenie, osłupienie na widok kobiety, a także dialog z nią są przekonujące.

Jest tu wszysko, czego szukam w opowiadaniach, a więc dobrze napisana akcja, rys humanizmu i jakaś więź między ludźmi czy też przemyślenia o życiu i świecie np.

Brakuje mi kłótni, gry w piłkę, nawet tego, żeby mnie ktoś potrącił w sklepie. Ludzie są jednak przydatni.

Ciekawa historia i bardzo świąteczna.

Zgłaszam do biblioteki i pozdrawiam!

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Dziękuję Wszystkim za przeczytanie. @chalbarczyk – przy pisaniu opowiadań staram się, żeby akcja nie nurzyła (może nawet zbyt dużo uwagi do tego przykładam), dlatego cieszę się, że to doceniłaś :) Tak mnie poprowadziła historia. Na koniec chciałem wlać kropelkę nadziei.

Dziękuję też za nominację :)

nie nużyła, chociaż nurzała :)

 

Całość wyszła dobrze, a nadzieja jest bardzo świąteczna. Pozdrawiam!

Widziałem nie raz twarz takiego

Aż się prosi o 'nieraz' (najpewniej błąd ortograficzny teraz masz albo ja jestem ortograficzną konserwą), ew. wymienić na 'niejeden raz' (ale ta sama zasada pisowni nie z przysłówkami, które nie pochodzą od przymiotnika i są użyte w sensie "wielokrotnie", a z kontekstu rozumiem że o to chodzi).

 

Dobra wolta w finale (Joseph Carpenter) ;-) Podobało mi się, bo klimat samotności przychodzący po okrutnej wojnie dobrze wybrzmiał, mimo niewielkiej objętości. Bo protagonista jest że sobą uczciwy aż do bólu, klarownością kogoś, kto już nie ma nic do stracenia, bo wszystko już stracił. Na tej narracji opiera się cały ten tekst i nie mam zamiaru drążyć przybyszów z przyszłości ani szczegółów wojennych, widać wyraźnie zamiar, któremu poszczególne sceny są podporządkowane i czyta się to nadzwyczaj dobrze.

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dzięki, bo jeśli “czyta się nadzwyczaj dobrze”, to chyba dla mnie największy komplement :) Zdaję sobie sprawę, że niektóre wątki/sceny można by poprawić, ale ponieważ miałem mało czasu na napisanie, to postawiłem na klimat/historię/człowieka.

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Klimaty wojenne to nie moja bajka, ale po nie do końca wpisującym się w moje gusta początku, nastąpiła kulminacja i to zdecydowanie wyszło na plus. Samotność okazała się być straszna, ale w końcu bohater na swojej drodze natrafia na kobietę rodzącą dziecko. Jedynie co mi zgrzyta, choć pewnie taki był zamiar, wyszło trochę biblijnie.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Dużo gotowych elementów: postapokaliptyczna samotność, opisy walki ze złymi fanatykami, spotkana pod koniec kobieta… Ale finał mi się podobał – zaskoczył i wynagrodził wcześniejszą sztampę. I jednocześnie bardzo wzmocnił motyw świąt, które wcześniej były tylko deklaracją.

Babska logika rządzi!

To prawda, że dużo schematów. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że pisałem szybko, żeby zdążyć na deadline. W innym wypadku postarałbym się je lepiej zamaskować :) Cieszę się, że finał się spodobał, chociaż sam nie byłem przekonany, czy nie jest zbyt… hmm… fantastyczny, nieprawdopodobny? Dzięki!

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka