- Opowiadanie: Shani - Bajka o Maćku Dobroduchu

Bajka o Maćku Dobroduchu

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Bajka o Maćku Dobroduchu

Za siedmioma wioskami, za siedmioma polami żył sobie Maćko Dobroduch. Biedny to był młodzieniec, tatka pochował, gdy miał jeszcze mleko pod nosem, a matulka niewiele mogła zarobić, pomagając lokalnym gospodarzom w pracy na roli. Przepracowała się bidula i pewnego dnia nie wyszła już z kolejnego zapalenia płuc. Został chłopina sam, jak ten palec, a że innej pracy nie znał, poszedł w ślady matki i wyrywał sobie rękawy dla bogatego pana. Tęskno mu było za latami dzieciństwa, kiedy w niedzielę budził go zapach smażonej jajecznicy i świeżo upieczonego chleba. Jedli to wszystko we trójkę, tatko całował matulę w policzek i dziękował za pyszne i bogate śniadanie. Później mały Maćko jeździł do wieczora na własnoręcznie zrobionym koniku z patyka i czuł, że tak wygląda prawdziwe szczęście. Teraz czuł tylko smród wyrzucanych gówien od licznej trzody i ptactwa, które oporządzał. Nie przeszkadzałoby mu to specjalnie, bo przecież żadna praca nie hańbi, ale zapłata już owszem. Pan robił się ostatnio bardzo skąpy, także jajka na talerzu Maćko już dawno nie widział. Czasami miał wrażenie, że trzodzie rzucał lepsze kąski niż sam dostawał, aż mu się chciało wyżreć świniom pyrkę z koryta.

Pewnego dnia, kiedy niósł do składzika kopę jaj i ślinka mu ciekła na samą myśl, co będzie zajadał gospodarz na śniadanie, zobaczył na wjeździe elegancki zaprzęg. Wytwornie ubrany królewski sługa wręczał panu ozdobną kopertę. Wielkie poruszenie powstało we wszystkich domostwach, kiedy rozeszła się treść tajemniczego listu. Władca wyprawiał ogromny bal dla wszystkich mieszkańców królestwa, ponieważ córka jego, Mirabella, osiągnęła wiek dojrzałości i czas nadszedł znaleźć jej męża. Wiadomo było, że mąż pewnie już dawno wybrany, ale dla ludu trzeba zrobić przedstawienie, że niby każdy ma szansę, oby tylko kochał królewnę i był jej wierny po kres swoich dni. Maćka oczywiście nie zaprosili. Pan zabrał na bal tylko dwóch swoich synów, wygłaskanych jak zadek kasztanki, którą Maćko czyścił właśnie w stajni. Kiedy niebo ściemniało i pojawiła się na nim pierwsza gwiazda chłopak człapał do swojej komórki po skończonej pracy. Nagle usłyszał głośne krakanie. Wielki czarny kruk siedział na dachu pobliskiej szopki. "Piękny okaz" – pomyślał i spróbował zakrakać w odpowiedzi. 

– Nie trudź się, możemy gadać po twojemu – odezwało się ludzkim głosem ptaszysko. 

Chłopak znieruchomiał z wrażenia i pomyślał, że chyba za długo pracował dzisiaj w słońcu, ale kruk mówił dalej:

– Musi być cholernie smutno tak zapierdalać, kiedy inni bawią się na balu, korzystają z najlepszej wyżerki w królestwie i bezkarnie podziwiają wdzięki dojrzewającej panny Wisienki. 

– Mirabelki – sprostował chłopak. 

– Tfu! Zwał jak zwał, niech Ci będzie, Mirabelki, jedno i drugie dobre, gdy soczyste i nie nadgryzione przez robactwo. 

Dziwny był ten ptak, pomyślał Maćko, w bajkach raczej występują wróżki i są bardziej dystyngowane.

– Nie chciałbyś się tam pokazać? Utrzeć nosa tym wszystkim zniewieściałym kawalerom, co nigdy nie trzymali w rękach wideł ani łopaty? Chyba coś ci się należy za tą robotę i niegodziwości, jakie musisz tu znosić – gadał dalej kruk.

– A jak mam się tam pokazać? W starych, brudnych, śmierdzących łachmanach? Poza tym nie mam zaproszenia – odpowiedział młodzieniec. 

– Nie bój się. Już ja cię tak odpicuję, że nikt Cię nawet nie zapyta o zaproszenie. Będą otwierać przed tobą drzwi i sami poprowadzą pod spódnicę tej całej owocowej królewny. 

W tym momencie z brudnego biedaka chłopak zmienił się w czystego, wypachnionego, ubranego w książęce błękity młodego mężczyznę. 

– Elegancko! – zaklaskał skrzydłami kruk. – Jak ci się podoba? 

– Ee, no, ładnie – wybąkał młody. – Trochę ciasne, pije strasznie pod pachami i w kroku. 

– Taka moda, widzisz. Jakoś wytrzymasz. 

– A jak się tam dostanę? Bal trwa w najlepsze, a to strasznie daleko. Zanim dotrę na piechotę, to królewna już dawno będzie zakochana w innym – zapytał Maćko. 

– A to też nie problem – odpowiedział beztrosko kruk i wyjął zza pazuchy woreczek pełen złotych pierścieni. Jeden wypadł mu na podwórko, ale tego nie zauważył. Zaczął w nich przebierać, w końcu wyjął ten z szafirowym oczkiem, ścisnął go mocno i wykrzyknął: – Na takie zmartwienia mamy smoki, mój drogi!

Nagle trzask-prask! Kruk zamienił się w ogromnego zielono-niebieskiego smoka, a gdy usiadł na ziemi, to aż zadudniło wokół. Pod Maćkiem aż się nogi ugięły z wrażenia.

– Ha, ha! – zaśmiał się smok – To mój ulubiony moment. Kiedyś jeden tak się wystraszył, że narobił w gacie i musiałem go znowu przebierać.

– No dobra, piękny strój, bajkowy smok, a gdzie jest haczyk? – zastanawiał się na głos Maćko.

– Nic trudnego, żadnych dożywotnich robót w kamieniołomach, chociaż biorąc pod uwagę twoje obecne położenie, to nie wiem, co gorsze. Do sedna, po prostu nie możesz niczego wynieść z zamku. Tyle. Jeśli to zrobisz, to czar pryśnie, będziesz znowu wieśniakiem, a ja zwykłym krukiem, a na to, podejrzewam, Mirabelka nie poleci.

– Rozumiem. W takim razie w drogę! – zawołał chłopak, coraz bardziej przekonany do czekającej go przygody.

Na jego szczęście lot nie trwał długo, bo twarde łuski na grzbiecie smoka okazały się wpijać w tyłek bardziej niż ciasne spodnie. Poza tym stwór leciał bardzo szybko i młodzianowi strasznie przewiało uszy. "Jeszcze się przez te wybryki rozchoruję i figa z makiem będzie, a nie balety z księżniczką" – pomyślał.

Tak, jak smok przewidział, straż królewska oniemiała na widok tego niesamowitego widowiska i, o nic nie pytając, wprowadzili nieznanego księcia na salony. Maćko z trudem powstrzymywał się, aby nie rozglądać się zbytnio i trzymać zamknięte usta, mimo że szczęka nie raz chciała mu opaść na widok luksusowego wnętrza zamku. Sala balowa wypełniona była tańczącymi parami w tak samo niewygodnych strojach, jaki sam musiał znosić. Oczy mu się zaświeciły, gdy zobaczył suto zastawione stoły i wyobraźnia zaczęła działać, jakie smakowite kąski muszą tam leżeć i tylko czekać, aż wypełni nimi swój wygłodniały brzuch. Kiedy zmierzał w stronę spełniającego się właśnie kulinarnego marzenia, zobaczył ją. Najpiękniejszą kobietę świata. Złote włosy zaplecione w dwa grube warkocze opierały się na unoszącym w rytm oddechów głębokim dekolcie, ledwo ukrywającym krągłe młode piersi. Poniżej talia, zapewne poprawiona gorsetem, ale co tam, niewiele musiała odbiegać od prawdziwej. Dalej widział już tylko liczne warstwy balowej sukni, które musiały zakrywać pełne biodra i krainę rozkoszy, którą chętnie zwiedziłby przy najbliższej okazji. Gdy się odwróciła, od razu złowiła jego wygłodniałe spojrzenie, a on zadurzył się już całkiem, ujrzawszy jej niebiańskie oczy i usta niczym dojrzałe maliny. Podszedł bardzo blisko z zadziwiającą pewnością siebie i wyszeptał jej do ucha:

– Ty pani, musisz być księżniczka Mirabella, bo piękniejszej istoty dotąd nie widziałem. Zaszczycisz mnie kolejnym tańcem? 

Zachichotała, złapała pod ramię i rzekła:

– Chodź, lepiej coś zjemy. Pewnie chcesz się posilić po podróży, a przy okazji może zdradzisz swe imię i pochodzenie? Nie przypominam sobie tak przystojnego kawalera w naszym królestwie. 

– Jestem książę Matteo ze Smoczej Doliny – wymyślił na poczekaniu, a widząc zagubienie w jej oczach dodał: – To odległa kraina, zza siedmiu gór i siedmiu lasów. 

– Och! To wszystko wyjaśnia, tak daleko nie było mi dane podróżować – odpowiedziała, podając mu pierwszy talerz z przystawkami. 

Łapczywie wrzucił pierwszy z brzegu kawałek do ust i o mało się nie zadławił, chciał wypluć to ohydztwo, ale przypomniał sobie, że chwilowo jest księciem i nie wypada. Zapytał jednak:

– Co to było?

– Kalmary nadziewane żurawinowym tofu. Jeśli Ci nie smakuje, to są tu jeszcze krewetki w trawie cytrynowej, awokado w wegetariańskich plastrach imitujących szynkę i bezglutenowe wytrawne babeczki z bogowie wiedzą czego. 

– Heh, wiesz, jestem chyba bardziej głodny, może przejdźmy do zup albo od razu dań głównych – próbował wybrnąć z jedzenia dziwadeł, które wymieniła. 

– Z zup mamy dziś do wyboru krem z selera naciowego oraz chłodnik z gruszki i pietruszki. 

– Aha… A danie główne? – zapytał z nadzieją na coś normalnego. 

– Ojej, sporo tego, między innymi gotowane pulpety sojowe w sosie pistacjowym, tofu na różne sposoby, bezglutenowe pierogi z pomarańczami, owoce morza w sosie z mleka migdałowego… 

Przerwał jej, bo aż go głowa rozbolała od tych wymyślnych potraw, które sprawiały, że nawet wygłodniały biedak dostaje mdłości.

– Wiesz… – zaczął niepewnie – doceniam kunszt tutejszego mistrza kuchni, ale u nas jada się zgoła inaczej. Macie tu jajka, chleb, kiełbasę albo kotleta?

Uśmiechnęła się szeroko, oczy zaszły jej mgłą, jakby się zakochała i powiedziała uradowana:

– Chodź do kuchni, zaraz ci coś upichcę – prawie pobiegła, ciągnąc go za rękę. 

Po chwili Maćko z rozkoszy głaskał się po pełnym brzuchu. Jego złotowłosa piękność migiem usmażyła jajecznicy na boczku, schabowego w grubej panierce, znalazła w lodówce pomidorówkę z poprzedniego dnia, a na deser ugotowała czekoladowy budyń. 

– Jakie to było pyszne! – zachwycał się, stękając z przejedzenia – Nie dość, że jesteś piękna, to tak wspaniale gotujesz. Myślałem, że księżniczki nie siedzą w kuchni.

Zarumieniła się i ze wstydem odpowiedziała:

– Od dziecka bardzo to lubiłam, więc król pozwala mi tu czasem pichcić ze służbą.

– Nic dziwnego, że wszyscy biją się o twoją rękę. Ten, którego wybierzesz, będzie prawdziwym szczęściarzem. 

Tym razem spąsowiała po sam czubek głowy. Oboje czuli, że zapadła niezręczna cisza, gdy uratowało ich nagłe pukanie w kuchenne okno. 

– Och! To Marta. Biedna staruszka, której czasem przemycam porcję jedzenia, to znaczy służba przemyca – wyjaśniła dziewczyna. – O nie! Ona nie może mnie zobaczyć. Wiesz, nikt nie może się dowiedzieć, że Mirabella też przesiaduje w kuchni.

Zmieszała się wyraźnie i wyjąkała wreszcie:

– Będziesz tak dobry i wyniesiesz jej na werandę ten koszyk z jedzeniem? 

– Pewnie! – Maćko w towarzystwie tej cudownej panny i po tak rewelacyjnym posiłku zrobiłby wszystko, może nawet dałby się namówić na zjedzenie kremu z selera naciowego. 

Chwycił wskazany przez dziewczynę kosz i popędził bocznymi drzwiami zamku na werandę. Stara Marta dziękowała bez końca, gdy nagle dotarło do Maćka, że spodnie nie wpijają się już niemiłosiernie w jego krocze, a do nozdrzy dobiega znajomy zapach gówna. "Cholera! To moje stare łachy" – stwierdził przerażony. Na śmierć zapomniał, że nic nie może wynosić z zamku. Niestety regulamin kruko-smoka obejmował też jedzenie dla staruszki. Obrócił się w stronę okna królewskiej kuchni i napotkał widok nadal pięknej, ale zaskoczonej twarzy złotowłosej towarzyszki tego wieczoru. Musiało ją zamurować, gdy jej książę Smoczej Doliny zamienił się w śmierdzącego obdartusa, bo stała tam jak słup soli. "No i księcia diabli wzięli" – zaklął w duchu i zaczął uciekać ile sił w nogach w kierunku swojej wioski.

Kolejny miesiąc ciągnął się jak flaki z olejem, a Maćko chodził jak struty. Momentami żałował, że dał się wówczas skusić podstępnemu krukowi, ponieważ świadomość istnienia tak cudownej dziewczyny, jak Mirabella i jednocześnie bycie poza jej zasięgiem okazało się nie do zniesienia. Ciężko mu było wrócić do pracy ponad siły i poniżania przez rodzinę gospodarza. Pewnego razu, gdy już drugi dzień nie dostał nic do jedzenia, przypomniał sobie o pierścieniu, który zawieruszył się na podwórku po wizycie kruka. Nie wiedział jak to działa, ale był tak zły na swojego pana, że myśląc o nim w najgorszych epitetach, ścisnął mocno świecidełko w swojej dłoni i wycedził przez zęby: "A żebyś do końca życia musiał wpierdalać zupę z selera naciowego i kalmary z tofu". Cisnął ze złością pierścień w błotnistą kałużę i wykończony poszedł spać. Nazajutrz na wjeździe do posesji gospodarza ujrzał powóz podobny do tego, którym dostarczono zaproszenie na bal. Zaciekawiony podszedł bliżej i zobaczył jak wysiada z niego zgrabna, ale paskudnie mocno wymalowana dziewczyna w ekstrawaganckiej złotej sukience, a za nią spełnienie jego marzeń – jego złotowłosa towarzyszka z królewskiego balu. Tym razem była ubrana dużo skromniej i rozglądała się intensywnie dookoła. Gdy zobaczyła Maćka na podwórku rozpromieniła się i zaczęła do niego machać. Chłopak zaczął biec w jej kierunku, gdy nagle usłyszał, jak wypacynkowana zwraca się do złotowłosej:

– No dalej, Maryśka, wchodzisz do środka, czy nie? 

Maćko stanął jak wryty i powtórzył zdziwiony:

– Maryśka? 

Jego piękność zamieniła kilka słów z towarzyszką i podeszła do młodzieńca zawstydzona. 

– Tak, jestem Marysia. Na balu nie wyprowadziłam cię z błędu, gdy pomyślałeś, że jestem Mirabellą, bo bałam się, że książę Matteo ze Smoczej Doliny nie będzie zainteresowany przyjaciółką królewny, która jest jedynie jej służką – zaczęła wyjaśniać dziewczyna. – A ja oszalałam na twoim punkcie od pierwszego wejrzenia i nie chciałam stracić w twoich oczach. Później jednak zobaczyłam, jak zamieniłeś się w zwykłego chłopca i nabrałam nadziei, że odnajdę cię gdzieś w królestwie. 

– Nie jesteś na mnie zła? – zdziwił się. 

– Za udawanie księcia? Sama też podszyłam się pod królewnę. Oboje mamy oszustwo na sumieniu.

– Ja… – zaczął niepewnie Maćko – Od czasu tego balu myślę tylko o tobie. Jesteś najwspanialsza na świecie i jeśli faktycznie zechcesz być z takim obdartusem, jak ja, to będę najszczęśliwszym mężczyzną pod słońcem. Tylko, że widzisz… ja tu tylko pracuję, nawet niespecjalnie mnie tu karmią. Nic tu nie jest moje. 

– Już jest! – roześmiała się radośnie i rzuciła mu się na szyję, nie zważając na brud i smród jego ubrań.

– Ale jak to? – zapytał zaskoczony. 

Wówczas zaczęła długie wyjaśnienia. Okazało się, że Mirabella upodobała sobie na balu starszego syna gospodarza i tak intensywnie studiowali wzajemnie anatomię w alkowie, że królewna nie dostała kolejnej miesiączki. Jak dodała dwa do dwóch, to czym prędzej pognała do ojca wyprosić sobie chłopaka za męża, a dzisiaj wszyscy przyjechali przedstawić gospodarzowi warunki nie do odrzucenia. Maryśka wybłagała natomiast królewnę, żeby zabrali ją ze sobą, bo szuka takiego jednego tajemniczego młodziana. Przed wyjazdem umówili się tak – cała rodzina przyszłego księcia będzie odtąd mieszkała w zamku królewskim, a gospodarstwo będzie prowadzone przez wytyczonego przez króla nowego pana. Chyba, że przy okazji odnajdą Maćka, wtedy cały kram zostanie zapisany jemu i Maryśce. Bardzo lubili dziewczynę na zamku, bo od najmłodszych lat Mirabella upatrzyła ją sobie na przyjaciółkę, mimo że ta była córką nadwornej kucharki.

Do wieczora rodzina gospodarza była spakowana, a kolejne wozy zabierały ich cenne pamiątki i osobiste rzeczy. Na koniec pan spojrzał z byka na wychudzonego Maćka i jeszcze splunął mu pod nogi. Maryśka, która tego dnia nie odstępowała chłopaka na krok, poklepała go pocieszająco po ramieniu i powiedziała:

– Nie martw się. Puszą się jak pawie, bo myślą, że na zamku będą pławić się w luksusach, ale obawiam się, że mogą się nieźle zdziwić. 

– Jak to? – zapytał Maćko 

– Ano widzisz, Mirabelka ostatnio zrobiła się taka na czasie i do przodu. Taka eko, wege, bezglutenowa, bezlaktozowa i fit. Oczywiście wymaga od wszystkich domowników dostosowania się do jej diety i trybu życia. Myślę, że dla twojego byłego pracodawcy może to być prawdziwy szok, krzyż i męka Pańska. Mnie ostatnio ciężko było to znieść, a co dopiero temu zarozumiałemu wieprzowi. 

– Chcesz powiedzieć, że menu obowiązujące na balu, to będzie ich codzienny repertuar? 

– Yhm, myślę nawet, że może być gorzej – potwierdziła Maryśka. 

Maćko roześmiał się gromko i szczerze. Od dawna nie czuł się tak w pełni szczęśliwy.

Maćko i Maryśka Dobroduchowie żyli sobie od tego momentu iście sielankowo. Doczekali się gromadki ślicznych dzieci i prowadzili gospodarstwo z pasją i miłością. Swoich pracowników traktowali jak członków rodziny, dbając o ich wikt i opierunek. Nie żyli długo, jak to w bajkach bywa, ale za to smacznie, bo dogadzali sobie kulinarnie, nie zważając na wskazówki żywieniowe, jakie propagowała królewna Mirabella, wieszając tu i ówdzie edukacyjne nowinki dietetyczne. Ale przed śmiercią, spowodowaną rozsianą miażdżycą, Maćko zdążył jeszcze wystrugać kilka koników z patyków dla ukochanych wnucząt. 

Koniec.

Koniec

Komentarze

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej :) Bardzo mi sie podobalo :) Z uwag jezykowych moze znalazlbym jakies 2, 3 przecinki Mysle tez, ze dialogi niektore do poprawki, jak chocby tu: – Chodź do kuchni, zaraz ci coś upichcę – prawie pobiegła, ciągnąc go za rękę. /// Ale to drobnostki. I sie usmialem kilka razy i ciekaw bylem, jak sie to potoczy. Zgrabnie i z humorem wplotlas nowoczesnosc w basn :) Gdybym spelnial wymagania formalne, kliknalbym w Biblioteke :) PS. Uprzejmie prosze o wybaczenie braku formatowania – szpital + telefon = brak innych mozliwosci technicznych.

Tarnina, dzięki za odwiedziny :-) Silvan, dzięki za przeczytanie i komentarz. Cieszę się, że Ci się podobało i że się uśmiałeś – taki był cel tego opowiadania :-) Przejrzę jeszcze raz tekst pod kątem poprawności dialogów i przecinków. Dzięki! :-)

O, jaka przyjemna historyjka :) Podoba mi się klasyczny schemat Kopciuszka, odwrócony na wersję męską, i służąca udająca księżniczkę (nawet, jeśli wie się od razu, że księżniczką nie jest).

Rozumiem, że Maćko prosty chłopak, ale jednak trochę było żal, że odmówił takich rarytasków, jak owoce morza w n odmianach i krem z selera. Brzmiało przepysznie ;)

Pod koniec narracja trochę siadła, bo zostajemy uraczeni solidnym infodumpem. Wolałabym zakończenie trochę bardziej angażujące dla czytelnika, niż suche fakty wygłoszone przez jedną z postaci. Poza tym, czemu rodzina królewska zakładała, że właśnie w tym gospodarstwie znajdą Maćka? No, właściwie nie jest powiedziane, że się go tam spodziewali, ale to trochę dziwne – skoro uznali, że w przypadku odnalezienia “przy okazji” chłopaka oddadzą mu te włości.

Fajny, bajkowy, stylizowany język. Jednak pod koniec też robi się jakiś pospieszny, nowoczesny i wymykający się z trzymanego dotychczas klimatu. Sprawia to wrażenie, jakby pierwsza połowa tekstu była dopieszczana, a druga pisana trochę pośpiesznie i po łebkach.

Ogólnie wrażenie pozytywne. Kliknę do biblioteki, a poniżej mała łapanka:

poszedł w ślady matki i wyrywał sobie rękawy dla bogatego Pana

Dlaczego pan jest wielką literą? Wielkoliterowy Pan bardziej kojarzy mi się z Bogiem, niż zwykłym panem ziemskim.

Chyba coś Ci się należy za tą robotę i niegodziwości

“Ci”, “cię”, “tobie” – to wszystko piszemy małą literą; wielką tylko w przypadku zwrotu grzecznościowego w listach.

wymyślił na doczekaniu

Chyba miało być “na poczekaniu”.

Oboje czuli, że powstała niezręczna cisza

→ zapadła.

"Cholera! To moje stare ciuchy"

O właśnie, to przykład nowoczesnego języka, i to potocznego. Zamiast “ciuchy” sugeruję “łachy”.

ale był tak wkurzony na swojego Pana

Przykład kolejny. “Wkurzony” naprawdę tak sobie wygląda.

– Nie jesteś na mnie zła? – zdziwił się

Zabrakło kropki na końcu.

– Ale jak to? – zapytał zaskoczony?

A tutaj zdziwił się sam narrator? :) Oczywiście kropeczka na końcu zamiast znaku zapytania.

deviantart.com/sil-vah

Silva, dziękuję za komentarz i za wytknięcie błędów – poprawiłam. Niestety tak późno, bo ostatnio nie miałam dostępu do komputera. Dziękuję też za kliknięcie do biblioteki :-) Pozdrawiam!

Sympatyczna przeróbka “Kopciuszka”.

Uch, dieta na bazie kremu z selera to okrucieństwo. Ale ogólnie fajne te nowomodne dietetyczne wstawki. :-)

Prawdziwy happy end – trafił swój na swego. I to w dwóch parach.

 

Babska logika rządzi!

Dziękuję za komentarz i przede wszystkim za poświęcenie czasu na przeczytanie mojego tekstu :-)

Cześć, Shani!

 

Bardzo sympatyczna historia oparta na klasycznych elementach, ale dobrze ogranych i okraszonych dużą ilością humoru. Przydałoby się tylko troszkę popracować nad układem graficznym, bo duże bloki tekstu trochę przeszkadzały w odbiorze. Niemniej to główny mankament, innych rażących zdecydowanie tu nie widzę.

Pozdrawiam

Sympatyczne i zabawne. Schemat Kopciuszka ograłaś i odnowiłaś, zmieniając bohaterkę na bohatera, nie zapominając o tym, że brudna robota = brudne ciuchy i pokpiwając sobie trochę ze współczesnych mód. Dobrze się bawiłam, czytając. 

ninedin.home.blog

Powiem tak:

Nie powala, ale nienachalny humor, delikatne twisty i sprawność w posługiwaniu się słowem, sprawiły, że przeczytałem z przyjemnością. Troszeczkę uwierało, że ten retelling na takie słabe “re”, bo w sumie to tylko taka wariacja na zadany temat.

Gdy trafiłem na poniższy fragment, miałem nadzieję, że skręcisz w jakieś odjechane wegańskie rejony, 

Kalmary nadziewane żurawinowym tofu. Jeśli Ci nie smakuje, to są tu jeszcze krewetki w trawie cytrynowej, awokado w wegetariańskich plastrach imitujących szynkę i bezglutenowe wytrawne babeczki z bogowie wiedzą czego. 

ale niestety okazało się, że to tylko taka fajna ozdóbka.

Co nie zmienia faktu, że mi się podobało. Polecam. :)

 

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

[Przeczytane]

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Hej, Shani!

Pozwól, że rzucę na początek kilka uwag technicznych:

 

Teraz czuł tylko smród wyrzucanych gówien od licznej trzody i ptactwa, które oporządzał. Nie przeszkadzałoby mu to specjalnie, bo przecież żadna praca nie hańbi, ale zapłata już owszem. Pan robił się ostatnio bardzo skąpy, także jajka na talerzu Maćko już dawno nie widział.

> “gówien wyrzucanych od” ← inwersja się wkradła.

> Może “Nie przeszkadzałoby mu to specjalnie, bo przecież żadna praca nie hańbi… Ale zapłata już owszem.” albo “Nie przeszkadzałoby mu to specjalnie, bo przecież żadna praca nie hańbi – ale zapłata już owszem.” ← to zdanie w obecnej formie mnie nie do końca przekonuje…

> Za SJP PWN: “także” oznacza “i również, też” ← więc w tym wypadku powinno być “tak że” (czyli coś jak “tak więc”).

 

Dziwny był ten ptak, pomyślał Maćko, w bajkach raczej występują wróżki i są bardziej dystyngowane.

Skoro dalej chłopak Myślał “występują”, “są” – to powinno być “dziwny jest ten ptak”.

 

Chyba coś ci się należy za tą robotę i niegodziwości, jakie musisz tu znosić…

Za robotę.

 

Tak, jak smok przewidział, straż królewska oniemiała na widok tego niesamowitego widowiska i, o nic nie pytając, wprowadzili nieznanego księcia na salony. Maćko z trudem powstrzymywał się, aby nie rozglądać się zbytnio i trzymać zamknięte usta, mimo że szczęka nie raz chciała mu opaść na widok luksusowego wnętrza zamku. Sala balowa wypełniona była tańczącymi parami w tak samo niewygodnych strojach, jaki sam musiał znosić.

> Skoro “straż królewska”, to “wprowadziła”.

> Że się powstrzymywał, żeby się nie rozglądać, to jeszcze rozumiem – ale żeby trzymać usta zamknięte? To może np. “z trudem zmuszał się, żeby…”?

> No i powtórzonka, choć nie nadmiernie rażące.

 

Uśmiechnęła się szeroko, oczy zaszły jej mgłą, jakby się zakochała (…)

– Chodź do kuchni, zaraz ci coś upichcę – prawie pobiegła, ciągnąc go za rękę. 

Po chwili Maćko z rozkoszy głaskał się po pełnym brzuchu. Jego złotowłosa piękność migiem usmażyła jajecznicy na boczku…

> IMO trochę mało przekonujące to “jakby się zakochała”. Zostawiłabym samo “oczy zaszły jej mgłą”.

> “(…) zaraz coś ci upichcę. – Prawie pobiegła…” ← błędny zapis dialogu. Inne mi się w oko nie rzuciły (być może nie zwróciłam uwagi), ale polecam zapoznać się z tym poradnikiem: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/ – naprawdę wiele spraw rozjaśnia w kwestii dialogów ;)

> Usmażyć – co? → jajecznicę.

(…) świadomość istnienia tak cudownej dziewczyny, jak Mirabella i jednocześnie bycie poza jej zasięgiem

W tym momencie się absolutnie nie upieram, bo to moja osobista opinia – ale wydaje mi się, że to bardziej cudowna dziewczyna była poza zasięgiem zwykłego chłopaka ;)

 

Bardzo przyjemnie się czytało, styl masz lekki i dość gładki. Znalazłoby się parę przecinków do poprawki, może jakieś powtórzenia (ale nie nadmiernie uciążliwe – to jedno akurat przytoczyłam, bo było “po drodze”), ale generalnie całkiem sprawnie napisany tekst. I dość udana stylizacja języka na taki “dawniejszy” i bardziej baśniowy.

A no i wielki plus za kruka – od razu przypadł mi do gustu, myślę, że pasowałby do gangu mojej sójki (kolejny) xD

Podsumowując, fajerwerków może nie było, ale wrażenia po lekturze pozytywne :)

Pozdrawiam!

Spodziewaj się niespodziewanego

Kabaret kulinarnego niepokoju

 

Debiutantkę – witamy. Szykuj się, panna, na chrzest ognia. To nie będzie bolało trochę…

 

Zacznijmy od języka. Jest on niedopracowany. Lecąc od początku tekstu: "Pan" dużą literą to Bóg albo adresat listu, w każdej innej sytuacji, o ile nie stoi na początku zdania, piszemy go małą literą. To samo dotyczy wszystkich zaimków osobowych. O szyk co i rusz można się potknąć, ot, choćby: "Teraz czuł tylko smród wyrzucanych gówien od licznej trzody i ptactwa, które oporządzał." Tego błędu można by, tak w ogóle, uniknąć, pozbywając się po prostu "wyrzucanych" (i "od", ale "wyrzucanych" po pierwsze) – bo i co on może z nimi robić? Przy okazji – wulgaryzmy są w tym tekście doskonale niepotrzebne. Inny przykład mylącego szyku: "czas nadszedł znaleźć jej męża". Dlaczego czas miałby szukać królewnie męża?

 

Są i błędy frazeologiczne, jak "wiek dojrzałości", gdy powinien być "wiek dojrzały". Żebym nie zapomniała – angielskie "princess" obejmuje nie tylko księżniczki, ale i księżne oraz królewny – Tobie wyraźnie chodzi o królewnę (córkę króla) i tak powinnaś ją nazywać. Tu i ówdzie trafiają się aliteracje i powtórzenia (widok widowiska, bój się bogów…), paru słów używasz niezgodnie ze znaczeniem: "wytyczony" może być szlak przez góry, ale człowieka na jakieś stanowisko można tylko "wyznaczyć".

 

Przejście od baśniowej ekspozycji do parodii dezorientuje – z początku myślałam, że to błąd. Ton ogólnie jest dość nieporadny. Widać wyraźnie, że celujesz w komedię, ale nie jest to mój rodzaj komedii, zdecydowanie. Wtręty, które chyba mają być komediowe, a wychodzą tylko cyniczne, bluzgi też mnie nie bawią. Wartość komediową oceniam wręcz ujemnie – nie jest to życzliwy tekst, i nie mówię tylko o schadenfreude w końcówce. Sporo w nim chaosu, elementy wpadają wtedy, kiedy Ty ich potrzebujesz do swojej satyry, bez oparcia w światotwórstwie. "Królewna" robi z początku wrażenie szczebiotliwej valley girl, ale zamiast pogawędzić, natychmiast przechodzi do rzeczy – a miejsca zostało Ci sporo. W ogóle niepotrzebnie się spieszysz, jest mało opisów, dużo zapewnień.

 

Schemat konkursowy zaliczam z pewnymi wątpliwościami – Maciek wyniósł jedzenie tylko na werandę, zakazano mu je wynosić poza zamek, którego weranda jest częścią. Ale można to też zinterpretować tak, że nie wolno Maćkowi wychodzić z jedzeniem za drzwi, więc niech tam.

 

Elementy dodatkowo punktowane są integralnymi częściami fabuły, ale jej nie rozwiązują. Ostatecznie przyznaję za nie 11 punktów.

 

Jeżeli jesteś ciekawa dokładnego wykazu błędów, chętnie prześlę go na podany przez Ciebie adres.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dobrze się czytało, przyjemny tekścik. Niby jest to prosty retelling bajki o Kopciuszku, ale smaczku dodał mu twist z sekretem Maryśki, niezbyt wytworne słownictwo kruka i podśmiechiwanie z modnych współcześnie bezglutenowych, bezlaktozowych i bezsmakowych diet, które jednak okazały się nie być takie bez sensu. A sekret Maryśki ładnie zagrał w tekście, bo pojawiały się wcześniej nieoczywiste sygnały (umiała gotować potrawy, które lubią wieśniacy), które wskazywały na jej prawdziwe pochodzenie, dzięki czemu czytelnik mógł na koniec pomyśleć: “A no przecież!”. 

Styl był w porządku, ale błędy i literówki miejscami rzucały się w oczy, poniżej przykłady: 

Kiedy niebo ściemniało i pojawiła się na nim pierwsza gwiazda(+,) chłopak człapał do swojej komórki po skończonej pracy. 

Chyba coś Ci się należy za  robotę i niegodziwości, jakie musisz tu znosić 

Poprawna forma to tę. 

"Jeszcze się przez te wybryki rozchoruję i figa z makiem będzie, a nie balety z księżniczką" – pomyślał. 

Cudzysłów powinien być w standardowej formie. 

wymyślił na doczekaniu, a widząc zagubienie w jej oczach(+,) dodał: 

Po imiesłowie zakończonym na -ąc stawia się przecinek. I tam nie powinno być: na poczekaniu? 

Gdy zobaczyła Maćka na podwórku(+,) rozpromieniła się i zaczęła do niego machać. 

– Ale jak to? – zapytał zaskoczony(-?)(+.) 

– Jak to? – zapytał Maćko(+.) 

Witaj, Shani!

 

Poniżej moje jurorskie notatki:

 

 

Bajka o Maćku Dobroduchu (16181 znaków)

 

Przyjemna to bajka, luźna wersja kopciuszka z męskim bohaterem, z ironicznymi współczesnymi wstawkami dietetycznymi i krukiem – smokiem – używającym magicznych pierścieni. Moim zdaniem pomimo współczesnych wstawek i takiegoż humoru, przekleństwo w ustach kruka jest w tej historii nieestetyczne. Trafiło się jedno takie słowo a teoretycznie wyłącza dzieciaki z grona czytelników.

 

Pozdrawiam!

 

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Męski Kopciuszek :) Sympatyczne

 

Zgrzytnęło niepotrzebnie:

Musi być cholernie smutno tak zapierdalać,

Nowa Fantastyka